Beatrycze
W głowie miała mętlik. Nie
miała pojęcia, jakim cudem w ogóle zdołała zapanować nad sobą na tyle, by
znaleźć w sobie siłę do wyjścia z pokoju. Być może skłoniły ją do
tego podniesione głosy, stanowiące jednoznaczny dowód na to, że wydarzyło się
coś złego – i to po raz kolejny – a może poczucie, że jeśli
natychmiast nie znajdzie sobie towarzystwa, oszaleje. Co prawda po rozmowie z Ciemnością
zaczynała wątpić w to, czy kiedykolwiek zostawała sama, ale nie o to w tym
wszystkim chodziło.
Nie musiała
pytać, żeby wiedzieć, że wygląda jak siódme nieszczęście. Już przynajmniej nie
zanosiła się szlochem, tak bardzo rozbita i zagubiona, że okazało się to
niemalże bolesne. Mimowolnie pomyślała, że to miła odmiana i może jednak
zdoła nad sobą zapanować, póki po zejściu do salonu nie zauważyła Carlisle’a.
Nie miała pojęcia, co tak naprawdę powinna czuć i myśleć, zwłaszcza po
wszystkich tych wnioskach, które tak nagle ją przytłoczyły, ale…
Och, o wiele
prościej było nie myśleć wcale.
Bała się
tego, co mogłoby się wydarzyć. Czuła, że zachowuje się sztucznie, nie tak jak
powinna – albo raczej jak chciała, za wszelką cenę próbując zapanować nad sobą
na tyle, by móc udawać, że wszystko jest w absolutnym porządku. Miotała się,
szukała odpowiedzi i utraconej równowagi, ale tak naprawdę nie była w stanie
zrobić niczego, dzięki czemu mogłaby poczuć się choć odrobinę lepiej.
Więc
miałaby być żoną? Matką…? Nie docierało to do niej, chociaż bardziej od
absurdalności tej myśli, przejmowała się powodem, dla którego w takim
razie opuściła rodzinę. Umarła. To wydawało się oczywiste, a sądząc o wszystkim,
co zostało powiedziane na temat Ciemności, tak naprawdę nie miała żadnego
wyboru. Chciała w to uwierzyć, by choć po części zdołać usprawiedliwić
siebie i decyzje, na których podjęcie tak naprawdę nie miała wpływu, ale
nie potrafił. Czuła, że to nie jest takie proste, a ona powinna przynajmniej po części panować
nad wszystkim co się działo.
Jakim prawem
zapomniała…?
Z tym
większą wdzięcznością przyjęła słowa Gabriela i ogólne zamieszanie.
Wydarzyło się coś złego, co powinno ją niepokoić, ale z jakiegoś powodu
była w stanie skoncentrować się wyłącznie na tym, że w końcu była w stanie
skupić na czymś myśli. Potrzebowała tego, zwłaszcza że prędzej czy później
miała znaleźć się w towarzystwie Edwarda, co bardzo wiele komplikowało.
Nie chciała rozmawiać o tym, co się wydarzyło – przynajmniej nie teraz,
póki sama nie potrafiła uporządkować tego, co działo się wokół niej.
Och, poza
tym naprawdę zaczynała się bać. Kochała Joce, poza tym zdecydowanie zdążyła
polubić Claire. Ba! Teraz bardziej niż wcześniej czuła, że ma do czynienia z rodziną,
do której również należała, a to również o czymś świadczyło.
–
Beatrycze, piękna, dawno cię nie widziałem – zagaił Sage, tym samym skutecznie
wyrywając ją z zamyślenia.
Przeniosła
na niego wzrok, po czym wysiliła się na blady uśmiech. Przyszło jej to z trudem,
zwłaszcza że wciąż czuła na sobie zatroskane spojrzenie nie spuszczającego jej z oczu
Carlisle’a, ale na dobry początek musiało wystarczyć.
– Też
tęskniłam – stwierdziła zgodnie z prawdą. Wyprostowała się, wygodniej siadając
na osobnym fotelu, który zdążyła zająć w nadziei, że dzięki temu nikt nie
będzie zwracał na nią uwagi. – I tak traktujesz mnie lepiej niż pewna
osoba. Ciebie przynajmniej widuję – dodała z nutką goryczy, nie mogąc się
powstrzymać.
– I dlatego
przy pierwszej okazji mu przyłożę – rzucił z irytacją Sage, raptownie
poważniejąc. – Zbrodnią jest doprowadzić kobietę do płaczu… A ty wyglądasz
mi na uosobienie smutku, moja miła.
W
zamyśleniu pokiwała głową. Nie miała pojęcia jak ten wampir to robił, ale
kolejne komplementy od zawsze przychodziły mu tak naturalnie, że nawet gdyby
chciała, nie potrafiłaby uznać ich za sztuczne czy wymuszone. To po prostu był
Sage, który zawsze wiedział, co powiedzieć, żeby choć trochę poprawić jej
nastrój.
– Dziękuję.
Tylko na
tyle było ją stać. Nie dodała niczego więcej, aż nazbyt świadoma, że
wypytywanie o Lawrence’a nie miało sensu. Gdyby wiedział cokolwiek nowego,
uświadomiłby ją.
– Nie wiem
czy to będzie miało dla ciebie znaczenie, ale… dzisiaj się do niego dodzwoniłem
– odezwał się nagle Carlisle, a ona zesztywniała. Właściwie sama nie była
pewna, co miało na nią silniejszy wpływ – obecność tego mężczyzny czy może
słowa, które wypowiedział. – Tylko na chwilę, ale przynajmniej mogę cię
zapewnić, że jest cały. Lawrence po prostu…
– … jak
zwykle robi coś głupiego – podsunął usłużnie Sage.
Carlisle
jedynie westchnął.
– Na to
wygląda.
Ledwo
powstrzymała się od pozbawionego wesołości parsknięcia. Czy zawsze tak było?
Nawet nie potrafiła określić, w jaki sposób jej własny mąż zachowywał się,
kiedy… Cóż, jeszcze go pamiętała. To zaczynało być coraz bardziej frustrujące,
tak jak i poczucie, że zawiodła na każdym możliwym polu. Jak w takim
wypadku miała poradzić sobie z zadaniem, które stawiała przed nią Ciemność,
skoro nie radziła sobie nawet z tym, kim naprawdę była.
O wiele prościej byłoby, gdybyś sama z siebie
wróciła do mnie…
Bezwiednie
zacisnęła dłonie w pieści. Już nie rozróżniała momentów, w których ta
istota faktycznie do niej szeptała, a kiedy jedynie wyobrażała sobie ten
głos, z łatwością zgadując, co takiego usłyszałaby, gdyby Ciemność wciąż
była obok. Zadziwiające, ale nawet ta istota wydawała jej się bliska – tak po
prostu, jakby w przeszłości spędziła więcej czasu z nią, aniżeli z własną
rodziną.
Najgorsze w tym
wszystkim wydało się Beatrycze to, że taka możliwość jawiła się jako wręcz
przerażająco prawdopodobna.
– Jesteśmy!
Co się dzieje?
Aż
podskoczyła, kiedy Alessia bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wparowała do domu. Dziewczyna
zawsze była bezpośrednia, poza tym miała w sobie aż nazbyt wiele energii,
tym samym skutecznie ściągając na siebie uwagę. Damien pojawił się chwilę
później, milczący i zdystansowany, przez co nawet Beatrycze zorientowała
się, że coś go dręczyło. Co prawda już wcześniej zdążyła się zorientować, że
miał jakieś problemy z dziewczyną, jednak tym razem w grę wydawało się
wchodzić coś więcej.
Mogła
przewidzieć, że z czasem w domu zrobi się niemalże klaustrofobicznie.
W zasadzie w pewnym momencie poczuła się niemalże zagubiona,
bynajmniej nie dlatego, że była jedynym człowiekiem w otoczeniu licznych
nieśmiertelnych. Znała ich i wiedziała, że nie zrobią jej krzywdy
(przynajmniej teoretycznie), co jednak nie zmieniało faktu, że czuła się przy
nich nieswojo. Gdzieś tam na granicy jej świadomości wciąż kołatały się
wątpliwości, które wzbudziła w niej Ciemność, chociaż przez wzgląd na
obecność wrażliwego na cudze myśli Edwarda, wręcz zmuszała się do tego, by
trzymać je na dystans.
W porządku,
spodziewała się tego. Gabriel cały czas podkreślał, że powinni w końcu porozmawiać,
najlepiej wszyscy razem, zwłaszcza że sprawa była skomplikowana. Sama chciała w tym
uczestniczyć, a jednak…
A potem w salonie
pojawiła się Miriam i kobieta z miejsca poczuła, że ma ochotę się
ewakuować.
Zasadniczo
nie od razu zauważyła demonicę, mając raczej wrażenie, że ta pojawiła się
dosłownie znikąd. Mira po prostu jak gdy nigdy nic czaiła się w kącie,
jakby od niechcenia opierając się plecami o ścianę i obserwując
rozwód wypadków. Kiedy ktoś w końcu zwrócił na nią uwagę, uśmiechnęła się w pozbawiony
wesołości, pełen wyższości sposób, zachowując tak, jakby jej obecność nie była
niczym wyjątkowym.
– Dobra… Co
ona tu robi? – zapytała wprost Rosalie, a pobrzmiewająca w jej głosie
niechęć wydała się Beatrycze w pełni uzasadniona.
– To chyba
oczywiste… – Miriam wywróciła oczami. – Pilnuję słodkiej idiotki.
To
wystarczyło, by dotychczas milcząca Elena wyprostowała się niczym struna. Gdyby
wzrok mógł zabijać, zdecydowanie miałaby kogoś na sumieniu.
– Mam
wystarczając wiele osób, które mnie pilnują – wycedziła przez zaciśnięte zęby. –
Leć i powiedz mu, że nie musi się aż tak troszczyć. Drugi raz nie
zamierzam umierać, więc…
– Elena – przerwał
córce Carlisle. Po jego tonie Beatrycze poznała, że był równie zmęczony, co i zaniepokojony.
– Właśnie
dlatego jeszcze nie zrezygnowałam. Jej reakcje są rozkoszne, kiedy…
– Dość –
wtrąciła Isabeau i coś w jej tonie sprawiło, że jak na zawołanie w pomieszczeniu
zapanowała cisza.
Beatrycze
przyłapała się na tym, że mimowolnie zadrżała, spoglądając na wampirzycę
niemalże z obawą. Wiedziała, że Isabeau jest królową i chyba powoli
zaczynała rozumieć, dlaczego to właśnie jej przypadła ta funkcja. Ta wampirzyca
zdecydowanie miała w sobie coś wyjątkowego – rodzaj pewności siebie,
której niejeden mógłby jej pozazdrościć. Z drugiej strony, być może sama
myślała tak przede wszystkim dlatego, że była człowiekiem, z łatwością
mogąc sobie wyobrazić, jak ktoś taki jak Isabeau próbuje skoczyć jej do gardła.
Beau
westchnęła, po czym z irytacją powiodła wzrokiem do pomieszczeniu. Stała
przy oknie, wyraźnie próbując trzymać się na dystans od pozostałych, co
wyjaśniło się w chwili, w której Beatrycze dostrzegła ściskaną przez
wampirzycę komórkę. Kobieta przysłoniła aparat dłonią, chociaż jeśli jej
rozmówca był nieśmiertelny, najpewniej i tak doskonale słyszał panujące
dookoła zamieszanie.
– Już?
Skończyliście? – rzuciła jakby od niechcenia nieśmiertelna, raz jeszcze wodząc
wzrokiem dookoła. Zaraz po tym zerknęła na Miriam, dosłownie taksując demonicę
wzrokiem, chociaż na samej zainteresowanej wyraźnie nie robiło to wrażenia. –
Tak naprawdę ona – skinęła głową na skrzydlatą nieśmiertelną – jest tutaj
dlatego, że tego chciałam. Zdaniem Miriam, Rafael kazał jej zaoferować mi
pomoc… Już jakiś czas temu, ale jeśli od tego czasu nic się nie zmieniło – ciągnęła,
przelotnie zerkając na Elenę – to tak, chętnie skorzystam.
– Teraz
dowodzisz demonami, sis? – zapytał
wyraźnie zaintrygowany Gabriel.
Miriam
prychnęła, wyraźnie urażona taką sugestią. Beau najzwyczajniej w świecie ją
zignorowała, w zamian koncentrując się na pytaniu brata.
– Z jednej
strony to przerażające, ale z drugiej… Chyba rozumiem, dlaczego Ona tak długo utrzymywała się przy
władzy – stwierdziła w zamyśleniu. – To jak mieć oczy wszędzie… Czyż nie
tak?
– Widzimy
dość sporo – przyznała wymijająco Miriam. – Nikt nigdy nie przejmuje się
cieniami w mroku… Tak długo, aż któryś z moich braci nie owinie mu
się wokół gardła – dodała z niepokojącą wręcz satysfakcją.
Beatrycze mogła
tylko zgadywać o czym rozmawiali. To zresztą wydawało się najmniej
istotne, bo ta krótka wymiana zdań wystarczyła, żeby przyprawić ją o dreszcze.
Demony były niebezpieczne, co wiedziała od samego początku, nawet jeśli
niektóre wydawały się… bardziej ludzkie. Tak przynajmniej sądziła za każdy
razem, kiedy widywała Elenę i Rafaela, niemniej to, że aktualnie
dziewczyna wyglądała na chętną, żeby zabijać na samą wzmiankę o mężu,
niejako zaprzeczało tej teorii.
– Ktoś tu
chyba nie potrafi trzymać macek przy sobie… – rzucił zaczepnym tonem Aldero.
Miriam
natychmiast przeniosła na niego wzrok.
– A żeby
tylko… – Jej uśmiech stał się bardziej zaczepny. – A zresztą… Pierdol mnie – dodała, a wampir
wyraźnie się zmieszał. Z tego, co zdążyła zaobserwować Beatrycze, w jego
przypadku zdecydowanie nie było to czymś normalnym.
– Nie
wierzę, że muszę poprawiać kogoś, kto przeklina, ale… chciałaś chyba powiedzieć
„się”?
– Na pewno?
– Po tonie Miriam słychać była, że doskonale bawiła się jego kosztem. – Skoro
tak…
– Och, na
litość bogini! – Isabeau bez słowa zwróciła się do nich plecami, na powrót
koncentrując na telefonie. – Jestem. Tak czy inaczej… Znajdź dla mnie Williama,
dobrze? I nie, nie obchodzi mnie, co robi. Daję mu kwadrans, żeby się
zorganizował, skoro tymczasowo Layla i Kristin są nieosiągalne…
Cokolwiek
chciała w ten sposób osiągnąć, brzmiała tak, jakby miała plan. Tyle
przynajmniej wywnioskowała z jej słów Beatrycze, próbując nadążyć nad
rozwoje sytuacji i stwierdzić, czego tak naprawdę powinna się spodziewać.
Mimo wszystko miała wrażenie, że tak naprawdę wciąż tkwili w miejscu, nie
mając żadnego konkretnego pomysłu na to, co zrobić w następnej kolejności.
Z
opóźnieniem uświadomiła sobie, że ktoś ją obserwuje. Zamrugała nieco
nieprzytomnie, po czym przeniosła wzrok na wpatrzonego w nią Edwarda.
Wyglądał na zamyślonego, przez co mogła co najwyżej zgadywać, co takiego
chodziło mu po głowie.
– To prawda
– oznajmił nagle, zwracając się bezpośrednio do niej. Uniosła brwi, nie
pojmując, co takiego miał na myśli. – Nie mamy planu, przynajmniej na razie.
Ale to nie powód, żebyś się przejmowała – dodał pośpiesznie.
– Jak mam
się nie przejmować? – zapytała zaskoczona.
Jedynie
potrząsnął głową.
– Coś
wymyślimy – stwierdził, po czym powiódł wzrokiem dookoła. – Tak przynajmniej
sądzę, zwłaszcza że nie mamy wyboru. No i… Jest coś istotnego, prawda? –
zapytał nagle, a Beatrycze zesztywniała.
Przez
krótką chwilę naprawdę sądziła, że zwracał się do niej, być może jednak będąc w stanie
sięgnąć do wspomnień, które tak bardzo chciała zostawić dla siebie. Dopiero
później dotarło do niej, że w rzeczywsitości zwracał się do córki, uważnie
obserwując bladą jak papier, wyraźnie podenerwowaną dziewczynę.
Renesmee
cicho westchnęła, ale mimo wszystko zabrała głos.
– Możliwe,
że mamy jakiś pomysł… Ja i Rufus – przyznała z wahaniem. – To trochę
bardziej skomplikowane.
– Jak
wszystko to, co ma jakiś związek z Rufusem – zauważył mimochodem Edward.
Nessie
wywróciła oczami, po czym niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła.
– Którego
tutaj nie ma – zauważyła mimochodem. – Miał znaleźć Allegrę, ale… Cóż, tak czy
inaczej musimy poczekać – stwierdziła bez przekonania.
– Niekoniecznie.
Pojawią się w swoim czasie. – Gabriel brzmiał na co najmniej
zaniepokojonego. – Przynajmniej na razie załóżmy, że nie zamierza zrobić
niczego głupiego… Chyba – dodał, wyraźnie mając wątpliwości co do własnych
słów. – Zresztą nie o to chodzi… Skończyłaś rozmawiać, Beau?
– Powiedzmy
– mruknęła w odpowiedzi wampirzyca, bez pośpiechu zwracając się w stronę
zebranych. Wciąż bawiła się komórką. – Wysłałam samego króla, by bawił się w posłańca.
To chyba przywilej żony – stwierdziła z nikłym uśmiechem.
– Słyszałem…
William? – Ton Gabriela jednoznacznie sugerował, że również nie rozumiał
decyzji siostry.
– Od samego
początku chodzi o Laylę – zauważyła przytomnie Isabeau. – Już od dłuższego
czasu szykuje się coś wielkiego. Moje wizje są niejasne, a teraz nie
wiemy, co dzieje się z Jocelyne i Claire. Gdzieś po mieście kreci się
zbuntowana strażniczka Volturi, a my tak naprawdę nie wiemy na czym
stoimy… Wolę być gotowa – stwierdziła w zamyśleniu.
– Ehm…
Dlaczego to brzmi jakby szykowała się walka? – odezwał się z wahaniem, ale
i swego rodzaju podekscytowaniem milczący do tej pory Emmett.
Isabeau
nawet na niego nie spojrzała. Jej błękitne oczy koncentrowały się na jakimś
bliżej nieokreślonym punkcie w przestrzeni.
– Nazwij to
sobie jak tylko chcesz – rzuciła w odpowiedzi. – Próbuję brać pod uwagę
każde wyjście… A tak się składa, że istnieje dość osób, które skoczyłyby
za moją siostrą w ogień – dodała, po czym parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem.
– Widziałaś
coś no…? – zaczęła Esme, ale Isabeau prawie natychmiast ukróciła temat.
– Nie. –
Zacisnęła usta. – I lepiej zacznijcie się modlić, żeby tak pozostało.
Po jej
słowach zapadła wymowna cisza. Obserwując jak Isabeau opiera się plecami o ścianę
i zaczyna nerwowo bawić końcówkami włosów, Beatrycze odniosła wrażenie, że
coś ją dręczyło. To było tak, jakby nadal nie mówiła im wszystkiego, w rzeczywistości
wiedząc coś, co ostatecznie mogłoby okazać się istotne.
– Ja też
niczego nie widzę… Przynajmniej jeśli chodzi o Jocelyne i Claire –
oznajmiła cicho Alice. – Co ciekawe, Jane też zniknęła mi po tym, co stało się w domu.
Próbowałam ją śledzić… Z resztą straży jest inaczej – dodała z naciskiem.
– Wiedząc w jaki sposób działa mój dar, więc mogliby mnie zwodzić, ale…
jednak ich widzę, a Jane nie. Nie sądzę, żebyśmy musieli się nimi
przejmować, przynajmniej na razie.
– Średnio
pocieszające, skoro nadal nie wiemy, kto na nas poluje – stwierdziła z rezerwą
Isabeau. – Chyba że Nessie powie nam jednak coś twórczego, skoro ma cierpliwość
do przesiadywania z naszym wariatem. Mówiliście o jakimś tropie,
prawda? – zauważyła przytomnie, w pośpiechu zmieniając temat.
Renesmee
jedynie wzruszyła ramionami. Cały czas trzymała się w pobliżu Gabriela,
pozwalając żeby ten raz po raz uspokajająco przeczesywał jej włosy palcami.
–
Zajmowaliśmy się moją uczelnią, bo Rufus widział jakiś związek. Może coś w tym
jest, skoro ktoś najwyraźniej bawi się wampirzą krwią… Albo demonami –
przyznała, a Miriam nagle syknęła i wyprostowała się niczym struna.
– Och,
wypraszam sobie! Nie mamy w zwyczaju biegać i dzielić się swoją krwią
– żachnęła się, potrząsając z niedowierzaniem głową. – No, może moim
bratem, ale tym gołąbeczkom chyba można to wybaczyć – dodała, wymownie
spoglądając na Elenę. Tym razem Cullenówna nawet nie drgnęła, chociaż w odpowiedzi
na słowa Miriam, spojrzała na demonicę spode łba.
– Więc co
to oznacza? – zwróciła się do niej Isabeau. – Ilu was tutaj tak naprawdę jest,
co? Wiemy o tobie i Rafaelu, ale…
– Nie
wykluczam Huntera – stwierdziła chłodno Mira. – Mój brat się tym zajmuje. I nie
wiemy, jak wielu tak naprawdę zostało wiernych królowej.
– Więc
Isobel…
– Zasadniczo
to może być ktokolwiek – powiedziała z powagą demonica. – Isobel nikt nie
widział od balu. Ani jej, ani Amelie, a ja już nie mam potrzeby, by
przejmować się którąkolwiek z nich. Jedyna osoba, wobec której jestem
winna posłuszeństwo, to mój ojciec… I brat, tak długo, jak ich pragnienia
się porywają. Dlatego czuwam nad Eleną… I dlatego zaoferowałam pomoc
tobie, wieszczko.
Nie dodała
niczego więcej, ale to wydawało się zbędne. Beatrycze słuchała tych słów w milczeniu,
spięta bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie znała Miry na tyle, by
jakkolwiek jej ufać, zaś deklaracje demonicy wydawały się sugerować jedno: że
bez chwili wahania przyjęłaby wszystko to, co nakazałaby jej Ciemność. Tak
przynajmniej pomyślała Beatrycze, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy
gdyby nagle pojawiła się konieczność decydowania między lojalnością wobec ojca a bratem,
Mira zawahałaby się choć na moment.
– Jeden
problem na raz – zasugerowała cicho Alice. – Nessie mówiła o swoich
studiach, więc…
Atmosfera wciąż
była napięta, to jednak zeszło gdzieś na dalszy plan. Po słowach wampirzycy nikt
nie zaprotestował, co ostatecznie przekonało Renesmee do tego, żeby się
odezwać.
– To w zasadzie
nic takiego, a przynajmniej tak myślałam… Na górze jest dziewczyna z mojej
uczelni – dodała, wymownie zerkając w stronę schodów. – Cassandra
zachowywała się dziwnie i dlatego się nią zainteresowałam. To było coś…
Cóż, jak wampir podczas przemiany – przyznała, ostrożnie dobierając słowa. – Nowy wampir – dodała, podchwyciwszy
pytające spojrzenia najbliższych.
– Z tym,
że to człowiek…? – upewnił się Carlisle, spoglądając na wnuczkę pytająco.
– Jeśli
wierzyć Rufusowi, z tym może być różnie – przyznała dziewczyna. – No i stąd
nasze zainteresowanie. Ja się martwiłam, a on rozpoznał działanie krwi.
Biorąc pod uwagę to, że zniknęła Layla…
– Co
jeszcze, mi amore? – zapytał
natychmiast Gabriel. Przyciągnął żonę do siebie, zaciskając dłonie na jej
ramionach.
– Cassandra
powiedziała nam coś… interesującego. O tym, skąd kontakt z krwią –
wyjaśniła, po czym w pośpiechu przeniosła wzrok na inną z obecnych w pokoju
osób. – Miałeś może ostatnio kontakt z Liz, Damien?
Chłopak
zamruga, wyraźnie zaskoczony.
–
Dlaczego…?
– Łowcy –
wyjaśniła pośpiesznie Renesmee. – Cassandra cały czas powtarzała, że chodzi o łowców,
więc… – Urwała, po czym wyślizgnęła się z objęć męża. – Chyba że coś źle
zrozumieliśmy, ale to mało prawdopodobne. Pójdę po nią, chociaż naprawdę źle
się czuła. Rufus rzadko się przejmuje, ale ja tak, więc zabrałam ją do nas –
wyjaśniła, myślami wydając się być gdzieś daleko.
– Mam iść z tobą?
– zaoferował natychmiast Carlisle, a Renesmee skinęła głową, wyraźnie
uspokojona.
– Na to
liczyłam.
Oboje w pośpiechu
wyszli, znikając gdzieś na piętrze. Beatrycze z wolna wypuściła powietrze,
próbując się uspokoić, to jednak okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłaby
się spodziewać. Zwłaszcza w obecnej sytuacji wydało jej się to
uzasadnione, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej.
Chociaż nie
miała pewności dlaczego, sama wzmianka o łowcach wydała jej się znajoma – z tym,
że za żadne skarby nie potrafiła stwierdzić dlaczego.
Daj znać jak bedzie nowy rozdział. Prosze ��
OdpowiedzUsuńPisze się! :3
Usuń