Renesmee
Przystanęłam przy drzwiach do
pokoju, dla pewności nasłuchując tego, co działo się wewnątrz. Przez myśl
przeszło mi, że w czasie naszej nieobecności dziewczyna mogła zrobić coś
głupiego, chociażby przy pierwszej okazji próbując uciec, ale uspokoiły mnie
miarowy oddech i bicie serca, które wychwyciłam nawet pomimo zamieszania
na dole.
– Cassie? –
rzuciłam z wahaniem. Dziwnie czułam się, musząc pukać do własnej sypialni,
ale to wydało mi się właściwe. – Mogę?
– Wchodź –
usłyszałam w odpowiedzi.
Odetchnęłam,
zwłaszcza że jej głos zabrzmiał o wiele lepiej, niż kiedy rozmawiałam z nią
ostatnim razem. Nacisnęłam klamkę, w ostatniej chwili powstrzymując się
przed pytaniem, czy była ubrana. Szlag, w sumie dlaczego miałaby nie być?
Cassandra
leżała na łóżku, bezmyślnie wpatrując się w sufit. Tym przynajmniej
zajmowała się do momentu, w którym przeniosła wzrok na mnie, jednocześnie
prostując się na materacu, kiedy w pośpiechu podniosła się do pozycji
siedzącej. Wyglądała lepiej niż wcześniej, chociaż trudno było mi określić czy
to dlatego, że zdążyła się wyspać, czy może przez wzgląd na późniejszą godzinę.
Możliwe, że w grę wchodziły obie te kwestie, tym bardziej że po kimś takim
jak ona, logicznym wydawało się spodziewać funkcjonowania w odwróconym
cyklu dnia i nocy.
– Chwile ci
zeszło – zarzuciła mi na samym wstępie. Na Carlisle’a jedynie zerknęła,
bynajmniej nie wyglądając na zainteresowaną jego obecnością. – Słyszę, że na
dole jest sporo osób, ale wolałam nie sprawdzać, co robicie. Nie wiem czy będę
potrzebna, ale…
– Możesz
pogadać ze mną – zapewniłam pośpiesznie. Z łatwością mogłam sobie
wyobrazić, że czuła się nieswojo w obcym domu i mając przed sobą
perspektywę spotkania z kimś, kogo nie znała. Podejrzewałam, że rozdarty
między jej ludzką a nadnaturalną cząstkę instynkt, musiał nieźle dawać się
dziewczynie we znaki. – Sprawy trochę się skomplikowały, ale dalej chcę ci
pomóc. Jeśli czegoś potrzebujesz, mów śmiało – dodałam, w pośpiechu wyrzucając
z siebie kolejne słowa.
Nie
chciałam wyjść na egoistkę, zwłaszcza że naprawdę chciałam dla tej dziewczyny
dobrze. Z drugiej strony, wszystko we mnie aż krzyczało, że powinnam
skoncentrować się na Jocelyne. Martwiłam się o zdecydowanie zbyt wiele
osób, mając wrażenie, że prędzej oszaleję, niż znajdę sposób, by jakkolwiek
pomóc wszystkim. Starałam się o tym nie myśleć, raz po raz powtarzając
sobie, że spokój był podstawą, ale to wcale nie okazało się aż takie proste,
jak mogłabym tego oczekiwać.
– Doprawdy?
– Cassandra rzuciła mi wymowne, bliżej nieokreślone spojrzenie.
–
Powiedziałam ci – przypomniałam cicho. – Jeśli czujesz się lepiej…
– Nie
narzekam, dziękuję – przyznała, po czym ze świstem wypuściła powietrze. Przez
jej twarz przemknął cień, co skutecznie dało mi do zrozumienia, że coś ją
martwiło. – Nie na co dzień słyszysz, że umierasz – powiedziała tak cicho, że ledwo
mogłam ją zrozumieć.
Ledwo
powstrzymałam się od przekleństwa, aż nazbyt świadoma, skąd brała się ta
gorycz. Chwilami miałam ochotę przyłożyć Rufusowi, zwłaszcza kiedy zachowywał
się w ten sam sposób, co i podczas rozmowy z Cassandrą. Cóż, tak
bezpośrednie oznajmienie dziewczynie tego, co się z nią działo,
zdecydowanie nie było najrozsądniejszym posunięciem.
– To nie
tak – zaoponowałam natychmiast.
Rzuciła mi
bliżej nieokreślone spojrzenie, wyraźnie przygnębiona.
– Skąd
wiesz?
Nie
wiedziałam, ale nie zamierzałam jej tego uświadamiać. Co więcej, wciąż wierzyłam,
że istniało jakieś sensowne rozwiązanie, skoro przetrwała tyle czasu. Z tego,
co rozumiałam, ludzie nie przeżywali procesu przemiany, bo byli zbyt słabi, ale
wciąż zdarzały się przypadki, które miały szansę przetrwać. Miałam wrażenie, że
Cassandrę jednak czekało coś więcej, niż szybka śmierć w męczarniach – i to
niezależnie od tego, co sugerował Rufus.
– Coś wymyślę
– oznajmiłam z przekonaniem. – Prędzej czy później.
– Renesmee
ma rację – odezwał się dotychczas milczący Carlisle. Spojrzałam na niego z wahaniem,
mimo wszystko czując ulgę, że zdecydował się mnie wesprzeć. – Nie do końca…
rozumiem, co się dzieje, ale wiem, że nie przejmowałaby się bez powodu. Jeśli
możemy ci jakkolwiek pomóc, zrobimy to.
Skinęłam
głową, po czym z cichym westchnieniem odwróciłam się na tyle, by móc na
dziadka spojrzeć. Chociaż korzystanie z pierwotnej wersji mojego daru
zdarzało mi się bardzo rzadko, machinalne wyciągnęłam ku wampirowi rękę, chcąc
dać mu do zrozumienia, co takiego chciałam zrobić. Wolałam nie zszokować go
zbytnio nadmiarem wyjaśnień, zwłaszcza że sprawa była niepokojąca, a ja
nie chciałam wystraszyć Cassandry. Właśnie dlatego pozwoliłam, by Carlisle sam podszedł
bliżej, dyskretnie ujmując mnie za rękę, dzięki czemu mogłam skorzystać ze
swoich zdolności.
W tamtej
chwili wręcz błogosławiłam umiejętność „prostego wyjaśniania nawet najbardziej
skomplikowanych rzeczy”, jak czasem żartobliwie określali to moi bliscy.
Łatwiej było mi przywoływać do siebie myśli i wspomnienia, które
faktycznie chciałam komuś udostępnić, niż nieudolnie szukać właściwych słów. Co
prawda potrzebowałam chwili, by skupić się na tym, co najważniejsze i spróbować
odsunąć od siebie niepokój od Jocelyne, ostatecznie jednak zdołałam zrobić
wszystko tak, jak chciałam tego od samego początku. Przynajmniej teoretycznie,
bo coś w sposobie, w jaki Carlisle ścisnął moją rękę, zanim
zdecydował się odsunąć, dało mi do zrozumienia, że mimo wszystko wyczuł mój
strach.
– Tak czy
inaczej – odezwał się ponownie wampir, tym razem o wiele bardziej
starannie dobierając słowa – nie damy zrobić ci krzywdy. To, co się z tobą
dzieje… Nie wiem czy to ma dla ciebie jakiekolwiek znaczenie, ale jestem lekarzem.
A już na pewno nie przywykłem tracić pacjentów.
Cassandra
rzuciła mu bliżej nieokreślone spojrzenie. Milczała, a po wyrazie jej
twarzy trudno było stwierdzić, co tak naprawdę sądziła o tych
zapewnieniach. Zauważyłam jedynie, że pobladła, po czym uciekła wzrokiem gdzieś
w bok, nagle wydając się bardziej zainteresowaną tym, jak prezentowała się
sypialnia, niż faktycznym tematem rozmowy.
– Strzelasz
– mruknęła, a ja z opóźnieniem uprzytomniłam sobie, że zwracała się
do mnie. – No, dajesz. Coś się stało, nie?
– W zasadzie…
– zaczęła, ale zyskałam jedynie tyle, że dziewczyna westchnęła przeciągle.
– Chcecie
pomagać, co jest słodkie, miłe i w ogóle – stwierdziła z wyraźnym
znużeniem – ale wiem, że coś za coś. Mogłabym dalej wymyślać albo od razu
poprosić, żebyś najpierw dała mi pokazać z Rynem, ale nie sądzę, żeby był
zagrożony. Już nie. Przynajmniej ty nie wydajesz się kimś, kto zabija i… Rany,
jaka ja byłam głupia – jęknęła, po czym nagle ukryła twarz w dłoniach.
Tym razem
to ja zaczęłam się wahać, sama niepewna, w jaki sposób powinnam zareagować
na jej słowa. Dlaczego kolejny raz miałam wrażenie, że Cassandra patrzyła na
mnie przez pryzmat kogoś, kim tak naprawdę nie byłam? Mogłam wyobrazić sobie,
że na słowo „wampir” dotychczas nieświadomi ludzie wzdrygali się, a potem
wyobrażali sobie istotę rodem z najgorszego horroru. To wydawało się czymś
naturalnym, zwłaszcza że nasza egzystencja dla większości pozostawała
tajemnicą. Ludzie bali się tego, czego nie znali, więc dopowiadali sobie często
nieprawdziwe rzeczy, nie zastanawiając się nad tym, czy to faktycznie miało
sens. Tak mogło być również w tym wypadku, a jednak…
Cassie
westchnęła, po czym zerknęła na mnie przez rozstawione palce.
– Łowcy… Na
tym skończyłam, nie? – zauważyła przytomnie. – Chcesz słuchać o łowcach.
– Tak
określali się ludzie, którzy… odpowiadają za to, co się z tobą dzieje? –
zaryzykowałam, próbując zrozumieć.
Dziewczyna
wzruszyła ramionami.
– Ta… Może –
przyznała i wyraźnie się zawahała. – Słyszałam różne rzeczy, zwłaszcza na
temat nieśmiertelnych. Wiesz, nie byli jakoś szczególnie entuzjastycznie
nastawieni do wampirów i co tam jeszcze sobie żyje, skoro to jednak nie
bajki. Na początku nie zwracałam na to uwagi, chociaż jak tak teraz sobie myślę,
to byli poważni… Aż za poważni, mam wrażenie – dodała z namysłem. – Więc
łowcy też istnieją? Nawet teraz.
– Szczerze
mówiąc, sami aż do tej chwili nie mieliśmy o nich pojęcia – przyznał
Carlisle.
Zacisnęłam
usta. Sytuacja zdecydowanie nie była normalna, a przynajmniej ja nie
potrafiłam postrzegać jej w ten sposób. Do tej pory łowcy pozostawali dla
mnie czystą abstrakcją – grupą, która może i miała rację bytu kilka wieków
temu, chociażby w czasach młodości Carlisle’a, kiedy ludzie inaczej
postrzegali rzeczywistość. Z jakiegoś powodu na myśl od razu przychodziły
mi osinowe kołki, pochodnie czy nawet czosnek, krzyże i srebro. Teraz
wiedziałam, że część z nich działała, chociaż sprawy wciąż były
skomplikowane i tyczyły się nowych
wampirów, o których my sami na tak długo zdążyliśmy zapomnieć.
Do czasu.
Cóż,
najwyraźniej w przyrodzie naprawdę nic nie ginęło. Ludzie mogli zmienić
poglądy, ale wciąż pozostawali wśród nich tacy, którzy pamiętali. To nic, że
żyli krócej – niektóre rodzinne tradycje potrafiły przetrwać całe wieki, nawet
jeśli z punktu widzenia kolejnych pokoleń tracili na znaczeniu. Oczywiste,
że skoro byliśmy my, gdzieś tam również musieli funkcjonować również „oni”,
ale…
Bezwiednie
zacisnęłam dłonie w pięści. Wiedziałam, że muszę nad sobą zapanować i sensownie
pomyśleć, zwłaszcza że działanie pod wpływem impulsu nigdy nie było dobre. Co
więcej, coś w słowach Cassandry sprawiło, że zapragnęłam wybuchnąć pozbawionym
wesołości śmiechem. Patrzyła na mnie jako na kogoś, kto nie mógłby zabić, co
może i w większości przypadków było prawdziwe, ale nie w tym
wypadku. Co jak co, ale tak długo, jak w grę wchodziło Joce albo
któregokolwiek z moich dzieci, mogłam posunąć się naprawdę daleko. W tamtej
chwili uświadomiłam sobie, że gdyby Rufus wrócił i wprost oznajmił, że
jednak ma zamiar w bardziej zdecydowany sposób przepytać Ryana, nie zrobiłabym
niczego, żeby go powstrzymać.
Słodka
bogini, naprawdę byłoby mi wszystko jedno. I chociaż ta myśl w jakimś
stopniu wydała mi się przerażająca, jednocześnie wiedziałam, że to z mojej
strony najzupełniej naturalna reakcja.
– Adres –
rzuciłam niemalże błagalnym tonem. – Cokolwiek. Miałaś z nimi kontakt,
więc…
– Tak, tak…
– Cassandra wyprostowała się, po czym spojrzała wprost na mnie. – Powinnam… to
pamiętać, prawda? – dodała i coś w jej słowach sprawiło, że zamarłam,
nagle zaniepokojona.
– Pamiętać…?
O dziwo,
dziewczyna tylko jęknęła, po czym energicznie potrząsnęła głową. W tamtej
chwili wydała mi się niezwykle krucha, roztrzęsiona i zagubiona, co po raz
kolejny wydało mi się co najmniej niewłaściwe. Kiedy poznałam Cassandrę,
wyglądała na kogoś, kto bez chwili wahania rzuciłby mi się do gardła, gdyby
zaszła taka potrzeba. Teraz miałam przed sobą zagubioną, przestraszona
dziewczynę, wydającą się mieć wątpliwości co do tego, co działo się wokół niej.
– Adres.
Przecież wiem, że tam jeździłam – wyrzuciła z siebie na wydechu. Brzmiała
tak, jakby chciała przekonać samą siebie, że tak w istocie było. Co
więcej, zdecydowanie pragnęła przemówić do rozsądku sobie, a nie mnie, co
również wydało mi się… niepokojące. – Pamiętam spotkania. Pamiętam tamtych
ludzi.
– Właśnie –
podchwyciłam natychmiast. – Byłaś tam. Więc gdzie…?
Zesztywniała,
zwracając się w moją stronę tak gwałtownie, że aż się wzdrygnęłam. W tamtej
chwili wpatrywała się we mnie niespokojnymi, nienaturalnie wręcz rozszerzonymi
oczami, przez co poczułam się bardziej nieswojo.
– Nie wiem.
Z wolna
wypuściłam powietrze, sama niepewna, jakim cudem byłam w stanie zachować
spokój. Może po prostu nie dotarło do mnie to, co powiedziała, przez co nie od
razu przyjęłam do wiadomości te słowa. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie
pełny ich sens, ale również wtedy zdobyłam się wyłącznie na to, by przeciągle
jęknąć.
– Co…? –
zaczęłam, ale nie miałam okazji, żeby dokończyć.
– Ja… nie
wiem – powtórzyła Cassandra. – Ale byłam tam. Pamiętam te wszystkie wyjazdy, to
wszystko, a jednak…
Spodziewałam
się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że zaraz po tym tak po prostu wybuchnie
płaczem. Kiedy bez jakiegokolwiek ostrzeżenia się rozszlochała, byłam w stanie
wyłącznie tkwić w miejscu, tępo obserwując to, co się z nią działo.
Nie byłam w stanie wykrztusić z siebie chociaż słowa, mogąc co
najwyżej siedzieć, czekać i próbując zrozumieć, dlaczego czułam się
niemalże tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił mnie czymś ciężkim po
głowie.
Być może
dlatego nie od razu zwróciłam uwagę na słodki, przejmujący zapach świeżej krwi.
Z wrażenia zastygłam w bezruchu, wytrącona z równowagi nie tylko
nagłym pojawieniem się posoki, ale przede wszystkim palącym głodem, który z miejsca
zaczął dawać mi się we znaki. Dopiero później zwróciłam uwagę na to, że Cassie –
być może nawet nie zdając sobie z tego sprawy – zaczęła nerwowo
rozdrapywać sobie nadgarstki, całkowicie obojętna na to, że w ten sposób
wręcz upuściła sobie krwi.
Zwłaszcza w domu
pełnym nieśmiertelnych mogło się to skończyć naprawdę źle, poza tym…
Aż
wzdrygnęłam się, kiedy na moim ramieniu zacisnęła się lodowata dłoń. Zamrugałam
nieco nieprzytomnie, po czym obejrzałam na Carlisle’a, przez krótką chwilę sama
niepewna tego, co działo się wokół mnie.
– Wyjdź. Ja
się nią zajmę – zapewnił mnie spiętym tonem dziadek. W pierwszym odruchu
chciałam zaprotestować, ale nie zrobiłam tego, w zamian podchwytując jego
naglące spojrzenie. – Nessie.
Bez słowa
poderwałam się na równe nogi, zaraz po tym w pośpiechu ruszając w stronę
drzwi. Krótko obejrzałam się na Cassandrę, ale i bez pytania wiedziałam,
że nie będzie w stanie powiedzieć mi niczego więcej.
Choć do tej
pory wydało mi się, że dziewczyna okaże się moją szansą na przynajmniej
szczątkowy plan, szybko przekonałam się, że tak naprawdę wciąż nie mieliśmy
niczego.
Rufus
– Poczekaj! Co się stało? –
zapytała spiętym tonem Allegra. Jej oczy lśniły niespokojnie, zdradzając coraz
silniej odczuwany niepokój.
–
Poprosiłem, żebyś natychmiast wróciła do domu. Nie wiem, co trudnego jest do
zrozumienia w tym komunikacie.
Rufus był
rozdrażniony i nie zamierzał tego ukrywać. W zasadzie zaczynał
dochodzić do wniosku, że to absolutny cud, że wciąż nie zrobił komuś krzywdy i w ogóle
chciało mu się bawić w posłańca. W rzeczywistości czuł, że powinien
znaleźć się w zupełnie innym miejscu i zacząć działać, zamiast dbać o to,
by stado baranków grzecznie zebrało się w jednym miejscu i następnych
kilka godzin ustalało plan działania.
Szlag, to
nie był pierwszy raz, kiedy tak naprawdę nie wiedzieli, co robić. Ba! Sprawy
wydawały się o tyle bardziej skomplikowane, że nawet nie mieli pewności z czym
miało przyjść im się mierzyć. Już od dłuższego czasu miał poczucie, że kręci
się w kółko, jedynie udając, że jest w stanie działać. Jak inaczej
miałby wytłumaczyć to, że pokusił się nawet o przeprowadzenie małego
śledztwa na uczelni Renesmee, a później jeżdżenie z nią do jakiejś
histeryzującej nastolatki w nadziei na to, że uda im się czegoś wiedzieć?
Ledwo
powstrzymał się od poirytowanego warknięcia. W porządku, plan był dobry,
zwłaszcza że już w domu przyjaciółki Claire mógł przekonać się, że coś
jest na rzeczy. Wampirza krew, demony, łowcy i eksperymenty na ludziach –
to wszystko składało się w całość na tyle logiczną, by mógł uznać to za
sensowny trop. Zwłaszcza patrząc przez pryzmat zniknięcia Layli, które
zapoczątkowało (a może po prostu podsyciło) całe to wariactwo, faktycznie
zaczynał dochodzić do wniosku, że jednak miał wystarczająco wiarygodny ślad, by
chcieć się na nim skupić.
Biorąc pod
uwagę to, co wydarzyło się dzisiaj, był gotów zacząć szukać nawet samej Isobel,
gdyby pojawiła się przesłanka, że to ona za wszystkim stała.
– Od kiedy
prosisz? – mruknęła Allegra. Cicho westchnęła, po czym spojrzała na niego w przesadnie
wręcz przenikliwy sposób. – Znam tę minę.
– Jaką? –
rzucił w roztargnieniu.
– Właśnie…
Jaką? – wtrącił milczący dotychczas Marco. Zwykle kręcił się przy Allegrze, co
było dla Rufusa znośne tak długo, jak długo wampir decydował trzymać się język
za zębami. – Wygląda na równie wielkiego desperata, co i na co dzień –
dodał, a naukowiec rzucił mu co najmniej poirytowane spojrzenie.
– Bo
ciebie, jak rozumiem, zniknięcie Layli nie obeszło ani trochę, prawda?
Najwyraźniej
trafił w czuły punkt, bo Marco nagle skrzywił się, po czym nachylił do
przodu, przez krótką chwilę wyglądając na chętnego, żeby kogoś zaatakować. Coś w sposobie,
w jaki oczy wampira pociemniały, dało Rufusowi do zrozumienia, że być może
przesadził, ale zdecydowanie nie zamierzał się do tego przyznać. Jakby to w ogóle
miało znaczenie, zwłaszcza w przypadku kogoś, przez kogo Layla miała w zwyczaju
zrywać się z płaczem po nocach! Co prawda nie przypominał sobie, kiedy
ostatnim razem coś podobnego miało miejsca, ale w tamtej chwili
zdecydowanie nie miał cierpliwości, by przebierać w słowach, a tym
bardziej patrzeć na Marco jakkolwiek przychylnie.
– Dość –
zniecierpliwiła się Allegra, najwyraźniej nie zamierzając czekać, aż jej
partner spróbuje odpowiedzieć. Zaraz po tym błękitne oczy kobiety na powrót
skupiły się na Rufusie. – Nigdzie się nie ruszę, póki nie dowiem się, co się
stało.
Miał ochotę
oznajmić jej, że w takim razie może tkwić na środku ulicy i czekać na
wschód słońca, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Po pierwsze, wciąż
była jego przyjaciółką, a przy tym kobietą, której najzwyczajniej w świecie
należał się szacunek. Pod tym względem wciąż trzymał się zasad, o ile ktoś
nie wytrącił go z równowagi na tyle, by całkiem przestał zastanawiać się
nad tym, co robi.
A po
drugie, gdzieś w pamięci wciąż miał rozmowę z Isabeau. Co prawda
wampirzyca nie powiedziała mu niczego, ale jej zachowanie wydało mu się
wystarczająco wymowne, żeby zrozumiał, że być może rozmawia z Allegrą po
raz ostatni.
– Claire i Jocelyne
– oznajmił lakonicznie, dochodząc do wniosku, że jest mu wszystko jedno.
Chciał, żeby w końcu odpuściła i pozwoliła im robić swoje. – I tyle
w temacie. Obiecałem Renesmee, że odeślę was do domu, więc…
– A ty?
W tamtej
chwili naprawdę miał ochotę na nią warknąć? Nie mogła po prostu sobie pójść,
wcześniej nie zadając głupich pytań? Naprawdę zaczynał żałować, że wcześniej
jednak pokusił się o to, żeby bawić się w wypełnianie jakichkolwiek
obietnic, zwłaszcza tak mało znaczących. Niepotrzebnie tracił czas, w tej
chwili równie dobrze mogąc zajmować się czymś praktycznym w zupełnie innym
miejscu.
– Muszę
znaleźć Isabeau – powiedział w końcu. Jakkolwiek irytująca bywała królowa,
jej przynajmniej nie musiał się spowiadać, kiedy widzieli się wcześniej.
– Kłamiesz –
oznajmiła z przekonaniem Allegra. – Mogę się założyć. Znam cię aż za
dobrze, więc…
– Od kiedy?
– przerwał chłodno.
Jedynie potrząsnęła
głową. Było coś przenikliwego i pełnego wyższości w pośpiechu, którym
zdecydowała się go obdarzyć.
– Znam cię
dość długo. I bardzo dużo obserwuję, odkąd związałeś się z córką
mojej siostry – stwierdziła i – mógłby przysiąc! – brzmiała przy tym tak,
jakby właśnie mu groziła.
Słodka
bogini, czasami nie rozumiał, co było nie tak z kobietami w tej
rodzinie. Musiały być aż tak uparte? Teoretycznie po takim czasie już dawno
powinien do tego przywyknąć, ale i tak wytrącały go z równowagi.
Zwłaszcza Allegra, jednoznacznie dając mu do zrozumienia, że nawet gdyby zaczął
na nią krzyczeć, wciąż byłaby na tyle zdeterminowana, żeby go dręczyć.
– Jak sobie
chcesz – rzucił z irytacją. – Mam swoje sprawy. Idźcie i traćcie czas
na gadaniu, a ja w tym czasie spróbuję zrobić coś pożytecznego –
stwierdził, nie kryjąc zniecierpliwienia.
Allegra z wolna
skinęła głową. Spodziewał się z jej strony wymówek, jakichkolwiek uwag
albo tego, że będzie próbowała zmusić go do tego, żeby „nie robił niczego
głupiego”. Oczywiście niezależnie od wszystkiego wtedy po prostu by ją
zignorował, a potem z czystym sumieniem ruszył w swoją stronę.
Zwykle tak to się kończyło, zwłaszcza jeśli odpowiednio dał swojemu rozmówcy do
zrozumienia, że jego opinia nie miała dla niego absolutnie żadnego znaczenia.
Zazwyczaj,
bo Allegra najwyraźniej uwzięła się, by spróbować go wykończyć. Tyle
przynajmniej wywnioskował z jej pewnego spojrzenia i trzech słów,
które ostatecznie padły z jej ust, jednoznacznie dając mu do zrozumienia,
że nie ma co liczyć na to, że się jej pozbędzie.
– Idziemy z tobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz