Sage milczał, ale
to było jej na rękę. Wpatrywała się w przemykający za oknem
krajobraz, sporadycznie zerkając na swojego towarzysza. Wydawał się spokojny,
a przynajmniej takie odniosłaby wrażenie, gdyby nie pewność, że nie bez powodu
unikał rozmowy. I bez pytana wiedziała, że coś było nie tak.
Czuła to już od dłuższego czasu, zaś sposób, w jaki Sage na wszystkie
możliwe sposoby zbywał ją i Lawrence'a, gdy zaczynali pytać, mówił sam za siebie.
W
tamtej chwili zwróciła uwagę przede wszystkim na sposób, w jaki
obserwował drogę. Nigdy nie prowadziła samochodu, ale mogła się założyć,
że żaden wampir nie potrzebował aż takiego skupienia. Nie, skoro miał do dyspozycji
wyostrzone zmysły, nadnaturalny refleks oraz możliwość analizowania
zdecydowanie zbyt wielu kwestii jednocześnie. To ostatnie ją samą
regularnie wytrącało z równowagi, ale była pewna, że ktoś tak doświadczony
jak Sage nie miał z tym najmniejszego problemu.
Dlaczego
ze mną nie porozmawiasz?
Nerwowo
przygryzła dolną wargę. Teraz mogła sobie na to pozwolić, już nie obawiając
się, że przypadkiem upuści sobie krwi. Wciąż rzucając Sage'owi nerwowe
spojrzenia, bezskutecznie próbowała uciec przed drugą z kwestii, której
zdecydowanie nie chciała roztrząsać – od Leany i tego jak
prawie…
Nie.
Tyle
że wyrzucenie z pamięci momentu, w którym omal nie rzuciła się
siostrze do gardła, wcale nie było takie proste.
–
Beatrycze.
Wzdrygnęła
się. W roztargnieniu spojrzała na swojego towarzysza, odkrywając, że
ten obserwował ją z niemniejszym zainteresowaniem. Kiedy zerknęła na drogę,
przekonała się, że Sage zatrzymał samochód na skrzyżowaniu. Czerwone
światło jasno zasygnalizowało, dlaczego mógł sobie na to pozwolić.
–
Nic mi nie jest – wyrzuciła z siebie na wydechu. To było
kłamstwo i sama doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
–
Oczywiście. – Sage nawet nie próbował ukrywać sarkazmu. – Miotający się
na prawo i lewo wampir to absolutnie normalny widok.
–
Wcale się nie miotam – wymamrotała, próbując nad sobą zapanować.
Wsunęła
dłonie między uda, chcąc powstrzymać zbyt nerwowe ruchy. Z ulgą przyjęła
to, że w tym samym momencie samochód ruszył, zmuszając Sage'a do choć
częściowej koncentracji na drodze. Już na nią nie patrzył, ale wcale
nie poczuła się dzięki temu lepiej.
–
Nie zamierzam naciskać. Ale weź pod uwagę to, że tu jestem,
jeśli byś tego potrzebowała.
Skinęła
głową, nie zastanawiając się nad tym, czy był w stanie
to zauważyć. Choć coś w jego słowach sprawiło, że w okolicach
niebijącego serca poczuła ciepło, jednocześnie zapragnęła parsknąć w pozbawiony
wesołości sposób.
–
Ja też. Tak tylko mówię – zaryzykowała, próbując zabrzmieć tak łagodnie,
jak tylko byłoby to możliwe. Nie chciała się kłócić,
zwłaszcza że wciąż była mu wdzięczna. Jemu u Alice, która jak zawsze
okazała się niezawodna. – Sage, ja naprawdę…
–
Jesteś jeszcze młoda. Uwierz mi, że takie rzeczy zdarzają nam się cały
czas – uciął, jak gdyby nigdy nic wchodząc jej w słowo.
Chciała
zaprotestować, ale ostatecznie się na to nie zdobyła. Spuściła
wzrok na swoje zaciśnięte w pięści dłonie. Chcąc nie chcąc
poluzowała uścisk, nie chcąc sprawdzać, na ile mogła sobie pozwolić.
Dobrze
wiedziała, że Sage z premedytacją zmieniał temat. Oczywiście, że tak, tym
bardziej że próbowała nakłonić go do zwierzeń przy każdej możliwej okazji.
Z uporem tego unikał i choć mogła to zrozumieć, nic nie mogła
poradzić na to, że się martwiła. Mimo że w świetle ostatnich
wydarzeń jego milczenie wydawało się najmniej istotne, nie potrafiła
przejść wobec niego obojętnie.
Nie
odezwali się przez resztę drogi, ale coś zmieniło się w panującej
w aucie atmosferze. Beatrycze zaklęła w duchu, coraz bardziej
zaniepokojona. Nie o to jej chodziło. Co więcej perspektywa
trwania sam na sam ze swoimi myślami zdecydowanie nie była jej na rękę.
Niemal rozpaczliwie zaczęła szukać w głowie jakiegokolwiek neutralnego
tematu, ale pustka w głowie skutecznie ją przed tym powstrzymała. O czym
miała z nim pomówić? O głodzie? O Leanie? Żadna z tych
opcji nie brzmiała dobrze.
No
i ta kobieta, którą minęła na schodach…
W
pośpiechu odrzuciła od siebie spojrzenie, którym tamta ją obdarowała. To najpewniej
nic nie znaczyło, a ona niepotrzebnie wyolbrzymiała sytuację. Zwłaszcza
przez wywołany szokiem mętlik w głowie mogła się tego spodziewać,
ale…
–
L. jest w domu – doszedł ją spokojny głos Sage’a.
Aż się
wzdrygnęła. Kiedy w roztargnieniu spojrzała to na niego, to znów
na ulicę na zewnątrz, przekonała się, że samochód zatrzymał się
na podjeździe. Nawet nie zauważyła, w którym momencie w ogóle
dotarli na miejsce.
–
Och… – Na więcej nie było ją stać. Potrząsnęła głowa, bezskutecznie
próbując doprowadzić się do porządku. – Dziękuję. Sage…
–
Nie ma sprawy. Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć – przypomniał,
siląc się na blady uśmiech. Nie objął jego oczu, ale też
nie wyglądał na sztuczny. Gdyby miała oceniać, powiedziałaby raczej,
że wampir sprawiał wrażenie… wyjątkowo zmęczonego. Jakkolwiek powinna to rozumieć.
– Nie zadręczaj się bardziej niż powinnaś. Zwłaszcza rzeczami, na które
nie masz wpływu.
–
Ale… – zaczęła i zaraz urwała. Chcąc nie chcąc skinęła głową, by niepotrzebnie
nie prowokować kolejnego niezręcznego milczenia. – Dziękuję – powtórzyła,
szykując się do wyjścia. W ostatniej chwili zawahała się i jednak
spojrzała wprost w rubinowe tęczówki swojego towarzysza. – Na pewno
nie chcesz wejść? Nie będę o nic pytać.
Uśmiechnął
się, ale i tak zaprzeczył.
–
Za jakiś czas. Jak tylko poukładam sobie to i owo –
zapewnił. Z jakiegoś powodu zabrzmiało to bardziej jak wymówka, którą
próbował uraczyć przede wszystkim samego siebie. – Gdyby coś się działo,
masz mój numer. Miłego wieczoru, Beatrycze – dodał i choć jego głos
brzmiał uprzejmie, zrozumiała, że rozmowa ostatecznie dobiegła końca.
Jakaś
jej cząstka rozluźniła się, kiedy znalazła się na zewnątrz. Z powątpiewaniem
spojrzała na Sage’a, bezskutecznie próbując udawać, że wcale o niego
nie martwiła. Kłamie jak z nut, odezwał się cichy głosik
w jej głowie. Mimo wszystko zmusiła się, by pomachać mu na pożegnanie,
zupełnie jakby w istocie nie działo się nic wartego uwagi. Och,
w końcu nie miała powodów do niepokoju, prawda?
Czasami
naprawdę nie rozumiała facetów.
Ze
świstem wypuściła powietrze. Ręce wciąż jej drżały, bynajmniej nie za sprawą
chłodu powietrza. Temperatura już nie miała żadnego znaczenia, zwłaszcza gdy
dysponowało się ciałem funkcjonującym tak, jakby właśnie wyjęto je z chłodni.
Sęk w tym, że chłód wcale nie okazał się kojący i nie zmieniał
najważniejszego: tego, że w głowie miała mętlik, a nadmiar emocji…
Potrzebowała
choćby chwilowego ukojenia.
Potrzebowała
L.
Niewiele
myśląc, odwróciła się na pięcie. Raz po raz upominając się, że
nie powinna pozwolić sobie na zbyt szybkie poruszanie, dopadła do drzwi.
Nie zdziwiło ją to, że były otwarte; tych, którzy faktycznie mogliby im
zagrażać i tak nie powstrzymałby nawet najlepszy zamek. Ludzie z kolei
instynktownie unikali wampirów, nawet jeśli w pełni nie zdawali sobie
sprawy z ich istnienia.
–
To był Sage? – usłyszała, ledwo przekroczyła próg. Lawrence
zmaterializował się przed nią tak nagle, że aż się wzdrygnęła –
i to tylko po to, by przy pierwszej możliwej okazji wpaść mu
prosto w ramiona. – Hej, okej… Co się stało?
Wtedy
nabrała pewności, że Alice się z nim nie kontaktowała. Oczywiście,
że nie… Inaczej już dawno czatowałby pod mieszkaniem, pomyślała z przekąsem.
Zakodowała sobie, by przy najbliżej okazji dziewczynie podziękować.
Jakkolwiek dziwnie nie zachowywałby się Sage, wolała jego spokojne
podejście niż dużo bardziej żywiołowego Lawrence’a. Już po sposobie, w jaki
przygarnął ją do siebie poznała, że wyglądała wystarczająco wątpliwie, by go
zaniepokoić.
Potrząsnęła
głową, wciąż niepewna jak odpowiedzieć na jego pytanie. Straciła kontrolę,
to wszystko. Tylko na chwilę, zresztą pozostała na tyle trzeźwa,
by wyjść z domu, zanim sprawy zaszłyby za daleko. Wiedziała, że
Sage najpewniej miał rację i powinna przywyknąć do podobnych możliwości.
Wampiry mierzyły się z pragnieniem cały czas, ale…
–
Zgaduję, że poszło ci marnie. I to nie tylko dlatego, że nie ma
z tobą Leany.
Poderwała
głowę. Spojrzała wprost w oczy męża, przez chwilę niepewna, czy jednak
chciała się do niego przytulić, czy może jednak zdzielić go po głowie.
–
Prawie się pokłóciłyśmy – przyznała, decydując się na szczerość.
No, do pewnego stopnia na pewno. – Czemu to brzmi tak, jakbyś się
tego spodziewał? – dodała, nie mogąc się powstrzymać.
–
Hm… Bo to twoja siostra?
Wyprostowała
się, by móc na niego spojrzeć. Zmierzyła Lawrence’a wzrokiem,
próbując zignorować wrażenie, że jego spojrzenie miało w sobie coś
pobłażliwego.
–
A co to niby miało…? – zaczęła, jednak nie dał jej szansy
na to, żeby dokończyć.
–
Mniej więcej tyle, co właśnie powiedziałem. Carlisle też ci sugerował,
gdzie będziesz bezpieczniejsza – zauważył, a ona aż się zapowietrzyła.
–
To nie to samo – obruszyła się. „Oczywiście” – zdawało się sugerować
jego spojrzenie, ale również je zdecydowała się zignorować. –
Mam na myśli… – Odetchnęła. Zwiesiła ramiona, przez moment czując się
tak, jakby natrafiła na jakąś niewidzialną ścianę. – W porządku, mówiłeś
mi już, że jestem nadopiekuńcza. Wiem o tym, ale…
–
Na ciebie działało jakiekolwiek „ale”?
Zacisnęła
usta. Wiedziała, że trafił w sedno, choć nie zamierzała tego
przyznawać. Rozumiała to już od chwili, w której Leana uniosła
się, gotowa choćby kłótnią wymóc możliwość pozostania w mieszkaniu
Ulricha. Beatrycze z łatwością mogła sobie wyobrazić, co nią kierowało,
zwłaszcza że nie tak dawno temu sama zachowywała się podobnie. Co
prawda właśnie ten upór sprawił, że ostatecznie jej ludzkie życie
uległo końca, ale tak było lepiej. Nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby
żałować.
Jesteśmy
podobne. Może nawet bardziej niż mi się wydawało, pomyślała i coś
w tej świadomości sprawiło, że jednak poczuła się lepiej. Jakie tak naprawdę
miała szanse na normalność, o Leanie nie wspominając? Ktoś, kto cudem
wrócił zza grobu, umykając samej Ciemności, zabrnął zbyt daleko, a skoro
tak…
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której poczuła nacisk dłoni
na ramionach. Zadrżała, czując oddech na karku. Bezwiednie odchyliła
głowę, bynajmniej nie obawiając się tego, że Lawrence spróbuje ją
ukąsić. Nie, skoro pod tym względem nie miała mu niczego do zaoferowania,
co jednak nie przeszkodziło mu w muśnięciem wargami jej szyi.
Nie zaprotestowała, w końcu czując jak uchodzi z niej całe
napięcie.
–
L… – westchnęła.
Jeśli
to miał być jego sposób na uspokojenie jej… Tyle że nie mogła
odmówić mu skuteczności. Dopiero czując przesuwające się po ciele
dłonie i wargi uświadomiła sobie to, jak bardzo była spięta. Co więcej,
wtedy nabrała pewności, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie powiedziała
mu wszystkiego. Z jakiegoś powodu nie drążył – i była mu za to wdzięczna.
Czuła,
jak raz po raz przeczesuje palcami jej włosy. Lubiła, kiedy to robił.
Uśmiechając się, powoli odwróciła się, chcąc stanąć z nim twarzą w twarz.
Natychmiast poczuła muśnięcie palców na policzkach, kiedy ujął jej twarz
w obie dłonie, ostrożnie unosząc na tyle, by móc ją pocałować.
–
To nie jest uczciwe – wymamrotała, ale tym jedynie sprowokowała go do parsknięcia.
Ani trochę nie brzmiał, jakby było mu przykro.
–
Naprawdę? – rzucił z nikłym uśmiechem. – Przepraszam bardzo.
Wywróciła
oczami. Bezceremonialnie zarzuciła mu ramiona na szyję, chcąc znaleźć się
bliżej. Leana, kobieta na schodach, Sage… Wszystko to zeszło gdzieś
na dalszy plan, ale tym razem Beatrycze nie miała nic przeciwko
rozproszeniu. Wyjątkowo to, z jaką łatwością potrafiła zmienić obiekt
zainteresowania, było jej na rękę.
Nie
musiała dodawać niczego więcej. Lawrence przygarnął ją do siebie, z lekkością
porywając na ręce. Instynktownie wzmogła uścisk wokół jego szyi, choć
nie wyobrażała sobie, że mógłby ją puścić. Trzymał ją z taką
lekkością, jakby nic nie ważyła, tuląc do siebie w zdecydowany,
wręcz zaborczy sposób.
Bez
słowa wtuliła się w jego tors. Ogarnął ją spokój – tylko na chwilę,
ale i tak była za niego wdzięczna. Co więcej, nagle poczuła się
zmęczona, choć to wydawało się nienaturalne. Już nie powinna
odczuwać znużenia, a jednak…
A
potem raz jeszcze pomyślała o Leanie, o śmierci Gai, i dotarło
do niej, że jak najbardziej miała do tego prawo.
–
Jest… coś takiego… – westchnęła, spod przymkniętych powiek spoglądając na Lawrence’a.
W tamtej chwili miała wrażenie, że jego rubinowe tęczówki wręcz
lśnią. – Prawie zrobiłam coś, czego nie powinnam.
–
Zorientowałem się, kiedy Sage cię przywiózł – odparł takim tonem, jakby to była
najoczywistsza rzecz na świecie.
Z
wrażenia aż się wyprostowała. Spojrzała na niego rozszerzonymi
oczami, nie kryjąc zaskoczenia. Może jednak znał ją aż za dobrze.
–
Był taki moment, kiedy prawie… – Uciekła wzrokiem gdzieś w bok. –
Przestraszyłam Leanę. Patrzyła na mnie tak dziwnie…
–
Ale nie rzuciłaś jej się do gardła?
Wzdrygnęła się
na te słowa. Kiedy mówił o tym tak bezpośrednio, scenariusz
wydawał się o wiele bardziej prawdopodobny.
–
Oczywiście, że nie – obruszyła się. – Sage już mi powiedział, że mam się
nie przejmować, ale sam słyszysz jak to brzmi. To moja
siostra – dodała, choć pozostawał jedną z ostatnich osób, którym w ogóle
musiała to tłumaczyć. – Gdybym nie wyszła w porę…
–
Ale wyszłaś. Tylko to się w tej chwili liczy – odparł
zaskakująco łagodnie. – A przynajmniej zakładam, że dokładnie to byś
powiedziała, gdyby chodziło o mnie.
O
bogini…
Wiedziała,
że miał rację. Nie potrafiła zliczyć jak wiele razy dawała mu do zrozumienia,
że wcale się go nie boi; że ufa mu na tyle, by nie brać
pod uwagę niebezpieczeństwa. Gdy jeszcze była człowiekiem, igrała z ogniem
na wszystkie możliwe sposoby. Nawet nie brała pod uwagę, że L.
mógłby popełnić błąd, choć on sam wydawał się podchodzić do sprawy
zupełnie inaczej.
Jęknęła
w duchu, nagle sfrustrowana. Szlag, wszystko wydawało się prostsze, póki
to ona znajdowała się po tej wrażliwej stronie. Nie chciała
ograniczać Leany, ale nie potrafiła pozostać obojętna. Nie na to,
co się stało. Nie, skoro mogła…
–
Radości – usłyszała i to wystarczyło, by wyrwać ją z letargu.
Odetchnęła,
kiedy ich spojrzenia się spotkały. Wciąż trwała w jego ramionach,
pozwalając, żeby trzymał ją na rękach. To wydawało się naturalne,
tak jak i wzajemna bliskość albo sposób, w jaki dotykał jej włosów.
Chciała się temu poddać, zupełnie jak wcześniej, zupełnie jakby kilka
pieszczot wystarczyło, żeby uczynić wszystko prostszym. Do pewnego stopnia
na pewno tak było, chociaż za wszelką cenę nie chciała się
do tego przyznać.
–
Nie wiem, co robić – przyznała w końcu. – Swoją drogą, jeśli właśnie
próbujesz na mnie wpłynąć…
–
To co?
Riposta
umknęła jej, zanim w ogóle zdążyła ją przemyśleć. Gdy do tego
wszystkiego znów poczuła jego usta na wargach, całkiem przestałą
zastanawiać się nad tym, co miała powiedzieć. Tym, czy faktycznie
mieszał jej w głowie, tym bardziej.
Nie
zaprotestowała, kiedy się przemieścił. Ledwo zarejestrowała moment, w którym
jego ramiona zniknęły, a pod plecami poczuła miękkość materaca.
Leżała na łóżku, dysząc ciężko, mimo że powietrze było jej całkowicie
zbędne do normalnego funkcjonowania. Nie była w stanie się ruszyć
i to nie tylko dlatego, że Lawrence znalazł się tuż nad nią.
Czuła ciężar jego ciała, ale ten wydawał się właściwy. Wszystko
we wzajemnej bliskości takie było.
Spróbowała się
podnieść, ale jeden rzut oka na jego twarz wystarczył, żeby się przed
tym powstrzymała. Z cichym westchnieniem wyciągnęła dłoń ku jego twarzy,
jakby od niechcenia przesuwając palcami po chłodnym policzku. Choć
znała ją tak dobrze, nie pierwszy raz czuła się tak, jakby
uczyła się jej od nowa – tak dla pewności, by nigdy
więcej nie zapomnieć.
–
Coś wymyślę. Jeszcze nie wiem jak, ale sama zobaczysz – oznajmił, nie odrywając
od niej wzroku. – O Leanę tez nie musisz się martwić. Jeśli
jest choć w połowie uparta jak ty, poradzi sobie.
–
Ale…
Potrząsnął
głową.
–
Zamiast na nią naciskać, pogadaj z panem łowcą. Skoro wziął ją do siebie,
niech się postara.
–
To człowiek, na litość bogini – przypomniała, wycofując rękę. Przynajmniej
próbowała, bo w odpowiedzi chwycił ją za nadgarstek. Westchnęła, ale
nie próbowała się wyrywać. – Leana pewnie mu powie, ale i tak…
–
Mogę sam z nim porozmawiać. Jeśli faktycznie mu zależy, nie będzie
robił problemów – zapewnił niemal pogodnym tonem.
Beatrycze
podejrzliwie zmrużyła oczy. Coś w spojrzeniu Lawrence’a aż nazbyt wyraźnie
dało jej do zrozumienia, że mówił poważnie. Mogła się tego
spodziewać, zwłaszcza że nigdy nie składał obietnic bez pokrycia, ale i
tak naszły ją wątpliwości.
–
Dlaczego to zabrzmiało jak groźba? – rzuciła z powątpiewaniem.
Przez
twarz wampira przemknął cień.
–
Ja? Groźba? – Odsunął się nieznacznie, ale wciąż nie puszczał
jej ręki. – Skądże znowu. Raczej poważna rozmowa.
–
Jesteś niemożliwy.
Odpowiedział
jej melodyjnym śmiechem. Rozluźniła się, przez chwilę napawając tym
dźwiękiem i lekkością z jaką mu przyszedł. Pomyślała, że może nie powinna
– nie ze świadomością, że kolejny raz wisiało nad nimi
niebezpieczeństwo – ale…
Nie
chciała się bać. Nie znowu i nie z poczuciem, że cokolwiek
mogło pójść źle. Nawet jeśli mierzyli się z czymś, przez co sama
Selene rozkładała ręce, trwanie w strachu nie prowadziło do niczego
dobrego. O tym również zdążyła się już przekonać.
Dzień
nad nie zbawi, zadecydowała, nie dając sobie czasu na wątpliwości.
Jakby
w odpowiedzi na jej myśli, Lawrence ponownie nachylił się w jej stronę.
Nie musiał mówić niczego więcej, a i ona nie próbowała już
rozwodzić się nad sensownością jego słów. Pragnęła zaufać
Leanie, niezależnie od wszystkiego – nawet jeśli to oznaczało
powierzenie jej bezpieczeństwa człowiekowi. Chciała wierzyć, że to wystarczy,
a Ulrich zdoła ją ochronić. Zresztą prawda była taka, że jeśli w grę
wchodziło fatum, gniew Ophelii albo coś równie abstrakcyjnego, wszyscy
pozostawali równie bezbronni. Pozostawało jej mieć nadzieję, że jedynym
celem w tym wypadku pozostawało między tu a teraz.
Jakkolwiek okrutnie to brzmiało, tak byłoby najlepiej, tym bardziej
jeśli wiedzieli, czego się spodziewać.
Poza
tym, upomniała się w myślach, śmierć Leany była inna. Nigdy
nie pozwolimy na to, żeby się powtórzyła.
Zacisnęła
powieki z całą mocą, zupełnie jakby w ten sposób mogła sprawić, by obietnica
stała się wiążąca. Może gdyby odpowiednio się postarała, w istocie
by do tego doszło. Jeśli odpowiednio żarliwie by się o to modliła…
W
chwili, w której znów poczuła na ciele pocałunki Lawrence’a, odpuściła.
Choć wciąż pełna wątpliwości, w końcu pozwoliła sobie na chwilę odpoczynku.
I choć nie sądziła, że będzie do tego zdolna, udało jej się sprawić, by w jej głowie w końcu zapanował spokój.