14 lutego 2018

Dwieście siedemdziesiąt dziewięć

Beatrycze
W głowie miała mętlik. Nie miała pojęcia, jakim cudem w ogóle zdołała zapanować nad sobą na tyle, by znaleźć w sobie siłę do wyjścia z pokoju. Być może skłoniły ją do tego podniesione głosy, stanowiące jednoznaczny dowód na to, że wydarzyło się coś złego – i to po raz kolejny – a może poczucie, że jeśli natychmiast nie znajdzie sobie towarzystwa, oszaleje. Co prawda po rozmowie z Ciemnością zaczynała wątpić w to, czy kiedykolwiek zostawała sama, ale nie o to w tym wszystkim chodziło.
Nie musiała pytać, żeby wiedzieć, że wygląda jak siódme nieszczęście. Już przynajmniej nie zanosiła się szlochem, tak bardzo rozbita i zagubiona, że okazało się to niemalże bolesne. Mimowolnie pomyślała, że to miła odmiana i może jednak zdoła nad sobą zapanować, póki po zejściu do salonu nie zauważyła Carlisle’a. Nie miała pojęcia, co tak naprawdę powinna czuć i myśleć, zwłaszcza po wszystkich tych wnioskach, które tak nagle ją przytłoczyły, ale…
Och, o wiele prościej było nie myśleć wcale.
Bała się tego, co mogłoby się wydarzyć. Czuła, że zachowuje się sztucznie, nie tak jak powinna – albo raczej jak chciała, za wszelką cenę próbując zapanować nad sobą na tyle, by móc udawać, że wszystko jest w absolutnym porządku. Miotała się, szukała odpowiedzi i utraconej równowagi, ale tak naprawdę nie była w stanie zrobić niczego, dzięki czemu mogłaby poczuć się choć odrobinę lepiej.
Więc miałaby być żoną? Matką…? Nie docierało to do niej, chociaż bardziej od absurdalności tej myśli, przejmowała się powodem, dla którego w takim razie opuściła rodzinę. Umarła. To wydawało się oczywiste, a sądząc o wszystkim, co zostało powiedziane na temat Ciemności, tak naprawdę nie miała żadnego wyboru. Chciała w to uwierzyć, by choć po części zdołać usprawiedliwić siebie i decyzje, na których podjęcie tak naprawdę nie miała wpływu, ale nie potrafił. Czuła, że to nie jest takie proste, a ona powinna przynajmniej po części panować nad wszystkim co się działo.
Jakim prawem zapomniała…?
Z tym większą wdzięcznością przyjęła słowa Gabriela i ogólne zamieszanie. Wydarzyło się coś złego, co powinno ją niepokoić, ale z jakiegoś powodu była w stanie skoncentrować się wyłącznie na tym, że w końcu była w stanie skupić na czymś myśli. Potrzebowała tego, zwłaszcza że prędzej czy później miała znaleźć się w towarzystwie Edwarda, co bardzo wiele komplikowało. Nie chciała rozmawiać o tym, co się wydarzyło – przynajmniej nie teraz, póki sama nie potrafiła uporządkować tego, co działo się wokół niej.
Och, poza tym naprawdę zaczynała się bać. Kochała Joce, poza tym zdecydowanie zdążyła polubić Claire. Ba! Teraz bardziej niż wcześniej czuła, że ma do czynienia z rodziną, do której również należała, a to również o czymś świadczyło.
– Beatrycze, piękna, dawno cię nie widziałem – zagaił Sage, tym samym skutecznie wyrywając ją z zamyślenia.
Przeniosła na niego wzrok, po czym wysiliła się na blady uśmiech. Przyszło jej to z trudem, zwłaszcza że wciąż czuła na sobie zatroskane spojrzenie nie spuszczającego jej z oczu Carlisle’a, ale na dobry początek musiało wystarczyć.
– Też tęskniłam – stwierdziła zgodnie z prawdą. Wyprostowała się, wygodniej siadając na osobnym fotelu, który zdążyła zająć w nadziei, że dzięki temu nikt nie będzie zwracał na nią uwagi. – I tak traktujesz mnie lepiej niż pewna osoba. Ciebie przynajmniej widuję – dodała z nutką goryczy, nie mogąc się powstrzymać.
– I dlatego przy pierwszej okazji mu przyłożę – rzucił z irytacją Sage, raptownie poważniejąc. – Zbrodnią jest doprowadzić kobietę do płaczu… A ty wyglądasz mi na uosobienie smutku, moja miła.
W zamyśleniu pokiwała głową. Nie miała pojęcia jak ten wampir to robił, ale kolejne komplementy od zawsze przychodziły mu tak naturalnie, że nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby uznać ich za sztuczne czy wymuszone. To po prostu był Sage, który zawsze wiedział, co powiedzieć, żeby choć trochę poprawić jej nastrój.
– Dziękuję.
Tylko na tyle było ją stać. Nie dodała niczego więcej, aż nazbyt świadoma, że wypytywanie o Lawrence’a nie miało sensu. Gdyby wiedział cokolwiek nowego, uświadomiłby ją.
– Nie wiem czy to będzie miało dla ciebie znaczenie, ale… dzisiaj się do niego dodzwoniłem – odezwał się nagle Carlisle, a ona zesztywniała. Właściwie sama nie była pewna, co miało na nią silniejszy wpływ – obecność tego mężczyzny czy może słowa, które wypowiedział. – Tylko na chwilę, ale przynajmniej mogę cię zapewnić, że jest cały. Lawrence po prostu…
– … jak zwykle robi coś głupiego – podsunął usłużnie Sage.
Carlisle jedynie westchnął.
– Na to wygląda.
Ledwo powstrzymała się od pozbawionego wesołości parsknięcia. Czy zawsze tak było? Nawet nie potrafiła określić, w jaki sposób jej własny mąż zachowywał się, kiedy… Cóż, jeszcze go pamiętała. To zaczynało być coraz bardziej frustrujące, tak jak i poczucie, że zawiodła na każdym możliwym polu. Jak w takim wypadku miała poradzić sobie z zadaniem, które stawiała przed nią Ciemność, skoro nie radziła sobie nawet z tym, kim naprawdę była.
O wiele prościej byłoby, gdybyś sama z siebie wróciła do mnie…
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pieści. Już nie rozróżniała momentów, w których ta istota faktycznie do niej szeptała, a kiedy jedynie wyobrażała sobie ten głos, z łatwością zgadując, co takiego usłyszałaby, gdyby Ciemność wciąż była obok. Zadziwiające, ale nawet ta istota wydawała jej się bliska – tak po prostu, jakby w przeszłości spędziła więcej czasu z nią, aniżeli z własną rodziną.
Najgorsze w tym wszystkim wydało się Beatrycze to, że taka możliwość jawiła się jako wręcz przerażająco prawdopodobna.
– Jesteśmy! Co się dzieje?
Aż podskoczyła, kiedy Alessia bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wparowała do domu. Dziewczyna zawsze była bezpośrednia, poza tym miała w sobie aż nazbyt wiele energii, tym samym skutecznie ściągając na siebie uwagę. Damien pojawił się chwilę później, milczący i zdystansowany, przez co nawet Beatrycze zorientowała się, że coś go dręczyło. Co prawda już wcześniej zdążyła się zorientować, że miał jakieś problemy z dziewczyną, jednak tym razem w grę wydawało się wchodzić coś więcej.
Mogła przewidzieć, że z czasem w domu zrobi się niemalże klaustrofobicznie. W zasadzie w pewnym momencie poczuła się niemalże zagubiona, bynajmniej nie dlatego, że była jedynym człowiekiem w otoczeniu licznych nieśmiertelnych. Znała ich i wiedziała, że nie zrobią jej krzywdy (przynajmniej teoretycznie), co jednak nie zmieniało faktu, że czuła się przy nich nieswojo. Gdzieś tam na granicy jej świadomości wciąż kołatały się wątpliwości, które wzbudziła w niej Ciemność, chociaż przez wzgląd na obecność wrażliwego na cudze myśli Edwarda, wręcz zmuszała się do tego, by trzymać je na dystans.
W porządku, spodziewała się tego. Gabriel cały czas podkreślał, że powinni w końcu porozmawiać, najlepiej wszyscy razem, zwłaszcza że sprawa była skomplikowana. Sama chciała w tym uczestniczyć, a jednak…
A potem w salonie pojawiła się Miriam i kobieta z miejsca poczuła, że ma ochotę się ewakuować.
Zasadniczo nie od razu zauważyła demonicę, mając raczej wrażenie, że ta pojawiła się dosłownie znikąd. Mira po prostu jak gdy nigdy nic czaiła się w kącie, jakby od niechcenia opierając się plecami o ścianę i obserwując rozwód wypadków. Kiedy ktoś w końcu zwrócił na nią uwagę, uśmiechnęła się w pozbawiony wesołości, pełen wyższości sposób, zachowując tak, jakby jej obecność nie była niczym wyjątkowym.
– Dobra… Co ona tu robi? – zapytała wprost Rosalie, a pobrzmiewająca w jej głosie niechęć wydała się Beatrycze w pełni uzasadniona.
– To chyba oczywiste… – Miriam wywróciła oczami. – Pilnuję słodkiej idiotki.
To wystarczyło, by dotychczas milcząca Elena wyprostowała się niczym struna. Gdyby wzrok mógł zabijać, zdecydowanie miałaby kogoś na sumieniu.
– Mam wystarczając wiele osób, które mnie pilnują – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Leć i powiedz mu, że nie musi się aż tak troszczyć. Drugi raz nie zamierzam umierać, więc…
– Elena – przerwał córce Carlisle. Po jego tonie Beatrycze poznała, że był równie zmęczony, co i zaniepokojony.
– Właśnie dlatego jeszcze nie zrezygnowałam. Jej reakcje są rozkoszne, kiedy…
– Dość – wtrąciła Isabeau i coś w jej tonie sprawiło, że jak na zawołanie w pomieszczeniu zapanowała cisza.
Beatrycze przyłapała się na tym, że mimowolnie zadrżała, spoglądając na wampirzycę niemalże z obawą. Wiedziała, że Isabeau jest królową i chyba powoli zaczynała rozumieć, dlaczego to właśnie jej przypadła ta funkcja. Ta wampirzyca zdecydowanie miała w sobie coś wyjątkowego – rodzaj pewności siebie, której niejeden mógłby jej pozazdrościć. Z drugiej strony, być może sama myślała tak przede wszystkim dlatego, że była człowiekiem, z łatwością mogąc sobie wyobrazić, jak ktoś taki jak Isabeau próbuje skoczyć jej do gardła.
Beau westchnęła, po czym z irytacją powiodła wzrokiem do pomieszczeniu. Stała przy oknie, wyraźnie próbując trzymać się na dystans od pozostałych, co wyjaśniło się w chwili, w której Beatrycze dostrzegła ściskaną przez wampirzycę komórkę. Kobieta przysłoniła aparat dłonią, chociaż jeśli jej rozmówca był nieśmiertelny, najpewniej i tak doskonale słyszał panujące dookoła zamieszanie.
– Już? Skończyliście? – rzuciła jakby od niechcenia nieśmiertelna, raz jeszcze wodząc wzrokiem dookoła. Zaraz po tym zerknęła na Miriam, dosłownie taksując demonicę wzrokiem, chociaż na samej zainteresowanej wyraźnie nie robiło to wrażenia. – Tak naprawdę ona – skinęła głową na skrzydlatą nieśmiertelną – jest tutaj dlatego, że tego chciałam. Zdaniem Miriam, Rafael kazał jej zaoferować mi pomoc… Już jakiś czas temu, ale jeśli od tego czasu nic się nie zmieniło – ciągnęła, przelotnie zerkając na Elenę – to tak, chętnie skorzystam.
– Teraz dowodzisz demonami, sis? – zapytał wyraźnie zaintrygowany Gabriel.
Miriam prychnęła, wyraźnie urażona taką sugestią. Beau najzwyczajniej w świecie ją zignorowała, w zamian koncentrując się na pytaniu brata.
– Z jednej strony to przerażające, ale z drugiej… Chyba rozumiem, dlaczego Ona tak długo utrzymywała się przy władzy – stwierdziła w zamyśleniu. – To jak mieć oczy wszędzie… Czyż nie tak?
– Widzimy dość sporo – przyznała wymijająco Miriam. – Nikt nigdy nie przejmuje się cieniami w mroku… Tak długo, aż któryś z moich braci nie owinie mu się wokół gardła – dodała z niepokojącą wręcz satysfakcją.
Beatrycze mogła tylko zgadywać o czym rozmawiali. To zresztą wydawało się najmniej istotne, bo ta krótka wymiana zdań wystarczyła, żeby przyprawić ją o dreszcze. Demony były niebezpieczne, co wiedziała od samego początku, nawet jeśli niektóre wydawały się… bardziej ludzkie. Tak przynajmniej sądziła za każdy razem, kiedy widywała Elenę i Rafaela, niemniej to, że aktualnie dziewczyna wyglądała na chętną, żeby zabijać na samą wzmiankę o mężu, niejako zaprzeczało tej teorii.
– Ktoś tu chyba nie potrafi trzymać macek przy sobie… – rzucił zaczepnym tonem Aldero.
Miriam natychmiast przeniosła na niego wzrok.
– A żeby tylko… – Jej uśmiech stał się bardziej zaczepny. – A zresztą… Pierdol mnie – dodała, a wampir wyraźnie się zmieszał. Z tego, co zdążyła zaobserwować Beatrycze, w jego przypadku zdecydowanie nie było to czymś normalnym.
– Nie wierzę, że muszę poprawiać kogoś, kto przeklina, ale… chciałaś chyba powiedzieć „się”?
– Na pewno? – Po tonie Miriam słychać była, że doskonale bawiła się jego kosztem. – Skoro tak…
– Och, na litość bogini! – Isabeau bez słowa zwróciła się do nich plecami, na powrót koncentrując na telefonie. – Jestem. Tak czy inaczej… Znajdź dla mnie Williama, dobrze? I nie, nie obchodzi mnie, co robi. Daję mu kwadrans, żeby się zorganizował, skoro tymczasowo Layla i Kristin są nieosiągalne…
Cokolwiek chciała w ten sposób osiągnąć, brzmiała tak, jakby miała plan. Tyle przynajmniej wywnioskowała z jej słów Beatrycze, próbując nadążyć nad rozwoje sytuacji i stwierdzić, czego tak naprawdę powinna się spodziewać. Mimo wszystko miała wrażenie, że tak naprawdę wciąż tkwili w miejscu, nie mając żadnego konkretnego pomysłu na to, co zrobić w następnej kolejności.
Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że ktoś ją obserwuje. Zamrugała nieco nieprzytomnie, po czym przeniosła wzrok na wpatrzonego w nią Edwarda. Wyglądał na zamyślonego, przez co mogła co najwyżej zgadywać, co takiego chodziło mu po głowie.
– To prawda – oznajmił nagle, zwracając się bezpośrednio do niej. Uniosła brwi, nie pojmując, co takiego miał na myśli. – Nie mamy planu, przynajmniej na razie. Ale to nie powód, żebyś się przejmowała – dodał pośpiesznie.
– Jak mam się nie przejmować? – zapytała zaskoczona.
Jedynie potrząsnął głową.
– Coś wymyślimy – stwierdził, po czym powiódł wzrokiem dookoła. – Tak przynajmniej sądzę, zwłaszcza że nie mamy wyboru. No i… Jest coś istotnego, prawda? – zapytał nagle, a Beatrycze zesztywniała.
Przez krótką chwilę naprawdę sądziła, że zwracał się do niej, być może jednak będąc w stanie sięgnąć do wspomnień, które tak bardzo chciała zostawić dla siebie. Dopiero później dotarło do niej, że w rzeczywsitości zwracał się do córki, uważnie obserwując bladą jak papier, wyraźnie podenerwowaną dziewczynę.
Renesmee cicho westchnęła, ale mimo wszystko zabrała głos.
– Możliwe, że mamy jakiś pomysł… Ja i Rufus – przyznała z wahaniem. – To trochę bardziej skomplikowane.
– Jak wszystko to, co ma jakiś związek z Rufusem – zauważył mimochodem Edward.
Nessie wywróciła oczami, po czym niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła.
– Którego tutaj nie ma – zauważyła mimochodem. – Miał znaleźć Allegrę, ale… Cóż, tak czy inaczej musimy poczekać – stwierdziła bez przekonania.
– Niekoniecznie. Pojawią się w swoim czasie. – Gabriel brzmiał na co najmniej zaniepokojonego. – Przynajmniej na razie załóżmy, że nie zamierza zrobić niczego głupiego… Chyba – dodał, wyraźnie mając wątpliwości co do własnych słów. – Zresztą nie o to chodzi… Skończyłaś rozmawiać, Beau?
– Powiedzmy – mruknęła w odpowiedzi wampirzyca, bez pośpiechu zwracając się w stronę zebranych. Wciąż bawiła się komórką. – Wysłałam samego króla, by bawił się w posłańca. To chyba przywilej żony – stwierdziła z nikłym uśmiechem.
– Słyszałem… William? – Ton Gabriela jednoznacznie sugerował, że również nie rozumiał decyzji siostry.
– Od samego początku chodzi o Laylę – zauważyła przytomnie Isabeau. – Już od dłuższego czasu szykuje się coś wielkiego. Moje wizje są niejasne, a teraz nie wiemy, co dzieje się z Jocelyne i Claire. Gdzieś po mieście kreci się zbuntowana strażniczka Volturi, a my tak naprawdę nie wiemy na czym stoimy… Wolę być gotowa – stwierdziła w zamyśleniu.
– Ehm… Dlaczego to brzmi jakby szykowała się walka? – odezwał się z wahaniem, ale i swego rodzaju podekscytowaniem milczący do tej pory Emmett.
Isabeau nawet na niego nie spojrzała. Jej błękitne oczy koncentrowały się na jakimś bliżej nieokreślonym punkcie w przestrzeni.
– Nazwij to sobie jak tylko chcesz – rzuciła w odpowiedzi. – Próbuję brać pod uwagę każde wyjście… A tak się składa, że istnieje dość osób, które skoczyłyby za moją siostrą w ogień – dodała, po czym parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem.
– Widziałaś coś no…? – zaczęła Esme, ale Isabeau prawie natychmiast ukróciła temat.
– Nie. – Zacisnęła usta. – I lepiej zacznijcie się modlić, żeby tak pozostało.
Po jej słowach zapadła wymowna cisza. Obserwując jak Isabeau opiera się plecami o ścianę i zaczyna nerwowo bawić końcówkami włosów, Beatrycze odniosła wrażenie, że coś ją dręczyło. To było tak, jakby nadal nie mówiła im wszystkiego, w rzeczywistości wiedząc coś, co ostatecznie mogłoby okazać się istotne.
– Ja też niczego nie widzę… Przynajmniej jeśli chodzi o Jocelyne i Claire – oznajmiła cicho Alice. – Co ciekawe, Jane też zniknęła mi po tym, co stało się w domu. Próbowałam ją śledzić… Z resztą straży jest inaczej – dodała z naciskiem. – Wiedząc w jaki sposób działa mój dar, więc mogliby mnie zwodzić, ale… jednak ich widzę, a Jane nie. Nie sądzę, żebyśmy musieli się nimi przejmować, przynajmniej na razie.
– Średnio pocieszające, skoro nadal nie wiemy, kto na nas poluje – stwierdziła z rezerwą Isabeau. – Chyba że Nessie powie nam jednak coś twórczego, skoro ma cierpliwość do przesiadywania z naszym wariatem. Mówiliście o jakimś tropie, prawda? – zauważyła przytomnie, w pośpiechu zmieniając temat.
Renesmee jedynie wzruszyła ramionami. Cały czas trzymała się w pobliżu Gabriela, pozwalając żeby ten raz po raz uspokajająco przeczesywał jej włosy palcami.
– Zajmowaliśmy się moją uczelnią, bo Rufus widział jakiś związek. Może coś w tym jest, skoro ktoś najwyraźniej bawi się wampirzą krwią… Albo demonami – przyznała, a Miriam nagle syknęła i wyprostowała się niczym struna.
– Och, wypraszam sobie! Nie mamy w zwyczaju biegać i dzielić się swoją krwią – żachnęła się, potrząsając z niedowierzaniem głową. – No, może moim bratem, ale tym gołąbeczkom chyba można to wybaczyć – dodała, wymownie spoglądając na Elenę. Tym razem Cullenówna nawet nie drgnęła, chociaż w odpowiedzi na słowa Miriam, spojrzała na demonicę spode łba.
– Więc co to oznacza? – zwróciła się do niej Isabeau. – Ilu was tutaj tak naprawdę jest, co? Wiemy o tobie i Rafaelu, ale…
– Nie wykluczam Huntera – stwierdziła chłodno Mira. – Mój brat się tym zajmuje. I nie wiemy, jak wielu tak naprawdę zostało wiernych królowej.
– Więc Isobel…
– Zasadniczo to może być ktokolwiek – powiedziała z powagą demonica. – Isobel nikt nie widział od balu. Ani jej, ani Amelie, a ja już nie mam potrzeby, by przejmować się którąkolwiek z nich. Jedyna osoba, wobec której jestem winna posłuszeństwo, to mój ojciec… I brat, tak długo, jak ich pragnienia się porywają. Dlatego czuwam nad Eleną… I dlatego zaoferowałam pomoc tobie, wieszczko.
Nie dodała niczego więcej, ale to wydawało się zbędne. Beatrycze słuchała tych słów w milczeniu, spięta bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie znała Miry na tyle, by jakkolwiek jej ufać, zaś deklaracje demonicy wydawały się sugerować jedno: że bez chwili wahania przyjęłaby wszystko to, co nakazałaby jej Ciemność. Tak przynajmniej pomyślała Beatrycze, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy gdyby nagle pojawiła się konieczność decydowania między lojalnością wobec ojca a bratem, Mira zawahałaby się choć na moment.
– Jeden problem na raz – zasugerowała cicho Alice. – Nessie mówiła o swoich studiach, więc…
Atmosfera wciąż była napięta, to jednak zeszło gdzieś na dalszy plan. Po słowach wampirzycy nikt nie zaprotestował, co ostatecznie przekonało Renesmee do tego, żeby się odezwać.
– To w zasadzie nic takiego, a przynajmniej tak myślałam… Na górze jest dziewczyna z mojej uczelni – dodała, wymownie zerkając w stronę schodów. – Cassandra zachowywała się dziwnie i dlatego się nią zainteresowałam. To było coś… Cóż, jak wampir podczas przemiany – przyznała, ostrożnie dobierając słowa. – Nowy wampir­ – dodała, podchwyciwszy pytające spojrzenia najbliższych.
– Z tym, że to człowiek…? – upewnił się Carlisle, spoglądając na wnuczkę pytająco.
– Jeśli wierzyć Rufusowi, z tym może być różnie – przyznała dziewczyna. – No i stąd nasze zainteresowanie. Ja się martwiłam, a on rozpoznał działanie krwi. Biorąc pod uwagę to, że zniknęła Layla…
– Co jeszcze, mi amore? – zapytał natychmiast Gabriel. Przyciągnął żonę do siebie, zaciskając dłonie na jej ramionach.
– Cassandra powiedziała nam coś… interesującego. O tym, skąd kontakt z krwią – wyjaśniła, po czym w pośpiechu przeniosła wzrok na inną z obecnych w pokoju osób. – Miałeś może ostatnio kontakt z Liz, Damien?
Chłopak zamruga, wyraźnie zaskoczony.
– Dlaczego…?
– Łowcy – wyjaśniła pośpiesznie Renesmee. – Cassandra cały czas powtarzała, że chodzi o łowców, więc… – Urwała, po czym wyślizgnęła się z objęć męża. – Chyba że coś źle zrozumieliśmy, ale to mało prawdopodobne. Pójdę po nią, chociaż naprawdę źle się czuła. Rufus rzadko się przejmuje, ale ja tak, więc zabrałam ją do nas – wyjaśniła, myślami wydając się być gdzieś daleko.
– Mam iść z tobą? – zaoferował natychmiast Carlisle, a Renesmee skinęła głową, wyraźnie uspokojona.
– Na to liczyłam.
Oboje w pośpiechu wyszli, znikając gdzieś na piętrze. Beatrycze z wolna wypuściła powietrze, próbując się uspokoić, to jednak okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłaby się spodziewać. Zwłaszcza w obecnej sytuacji wydało jej się to uzasadnione, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej.
Chociaż nie miała pewności dlaczego, sama wzmianka o łowcach wydała jej się znajoma – z tym, że za żadne skarby nie potrafiła stwierdzić dlaczego.

2 komentarze:









After We Fall
stories by Nessa