Renesmee
Spodziewałam się wielu rzeczy,
ale na pewno nie widoku Sage’a. Zawahałam się, z powątpiewaniem spoglądaj
na wampira, którego do tej pory miałam ochotę widzieć zaledwie przez chwilę,
zanim Gabriel w pośpiechu przymusił mnie do ewakuacji. Do tej pory pamiętałam
wyraz twarzy męża, dość jasno dający mi do zrozumienia, że niekoniecznie był
zadowolony ze spotkania z kimś, kogo określił mianem przeszłości. Tym
bardziej zaskoczyło mnie, że teraz obaj – i Gabriel, i Sage –
zachowywali się jak gdyby nigdy nic.
– Pamiętasz
Sage’a, prawda, mi amore? – rzucił na
wstępie mój mąż, chwilę później dosłownie materializując się u mojego
boku. –– Wpadliśmy na siebie w mieście.
– No jasne – rzuciłam, wciąż nie będąc w stanie
się skoncentrować. Z opóźnieniem uświadomiłam sobie, że bezmyślnie
wpatruję się w naszego gościa, więc pośpiesznie wzięłam się w garść,
próbując się zreflektować. – Dobry wieczór.
Sage
spojrzał na mnie z uśmiechem, który miał w sobie coś, co sprawiło, że
z miejsca zaczęłam darzyć go sympatią. To wystarczyło, żebym się
rozluźniła, nawet nie próbując protestować, kiedy jak gdyby nigdy nic ujął mnie
za rękę. Zwykle czułam się dziwnie za każdym razem, kiedy ktokolwiek próbował
całować mnie po rękach, ale zarówno Gabriel, jak i ten mężczyzna, mieli w sobie
coś, dzięki czemu byłam gotowa wybaczyć im naprawdę wiele. Co prawda obdarzenie
kogokolwiek natychmiastowym zaufaniem wydawało się zakrawać o głupotę, ale
sam fakt tego, że ten wampir znalazł się praktycznie w naszym domu,
wydawał się świadczyć o tym, że jednak mogłam sobie pozwolić na więcej.
– Wcześniej
niekoniecznie mieliśmy okazję – zauważył Sage, nawet słowem nie komentując, co
takiego było tego przyczyną. Zachowywał się najzupełniej naturalnie, a gdyby
nie to, że Gabriel wciąż wyglądał mi na spiętego, być może doszłabym do
wniosku, że pomieszałam coś, kiedy pierwszy raz miałam do czynienia z tym
nieśmiertelnym. – Aczkolwiek słyszałem dość, by zakładać, że to żaden problem.
– Od kogo?
– wypaliłam, nie mogąc się powstrzymać. Być może to nie był najlepszy sposób na
rozpoczęcie rozmowy, ale nie byłam w stanie tak po prostu zignorować tego,
że ktoś całkiem mi obcy mógłby mnie znać. – To znaczy…
– W porządku
– zapewnił pośpiesznie Sage, kolejny raz czarując uśmiechem. Mimowolnie
zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy przypadkiem nie robił tego specjalnie. –
Od Layli, oczywiście. I od Eleny, ale to już znacznie mnie…
– Tak…
Okazało się, że Sage z jakiegoś powodu zna Elenę – wtrącił ze swojego
miejsca Gabriel. – Ale nie o to teraz chodzi. Rozmawialiśmy o Layli
i… Hm, trudno mi odtrącać kogokolwiek, kto mógłby chcieć nam pomóc – dodał, po
czym zawahał się na dłuższą chwilę. – Wejdźmy do środka, dobrze? Przedstawię ci
Isabeau – zasugerował, po czym bez słowa ruszył w swoją stronę.
Odprowadziłam
Gabriela wzrokiem, nie kryjąc zmartwienia. Chwilami sama nie byłam pewna, jak
powinnam się zachować, tym bardziej że każda wzmianka o Layli wyraźnie
wytrącała go z równowagi. Mogłam tylko zgadywać, co takiego wpływało na
jego zachowanie względem Sage’a, zresztą nie miałam wątpliwości, że wciąż dość
sceptycznie podchodził do wampira i jego obecności. Musieliśmy o tym
porozmawiać, ale sama nie byłam pewna czy i na pewno chciałam się na to
zdecydować akurat teraz.
– Gabriel
jest… trochę spięty – powiedziałam w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – A tak
swoją drogą, to jest Rufus – dodałam, bo naukowiec przez większość czasu
milczał, po prostu nas obserwując.
– Rozmawiał
z Laylą – przypomniał mi usłużnie sam zainteresowany. – Już mieliśmy
okazję się poznać.
Skinęłam
głowa, sama niepewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie. I tak
czułam się dziwnie, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że nie pierwszy raz coś mi
umykało.
– Dokładnie
tak – rzucił niemalże pogodnym tonem Sage. – A Gabriel… Cóż, nie przejmuj
się. Wiem, jak zachowuje się, kiedy chodzi o Laylę.
Miałam
ochotę zapytać skąd tak naprawdę się znali, ale doszłam do wniosku, że to
nieodpowiedni moment. Ostatecznie ograniczyłam się do milczenia i bladego,
przepraszającego uśmiechu, próbując zachowywać się równie uprzejmie, co i nasz
gość.
Wciąż
wahałam się nad tym, co powinnam zrobić, kiedy poczułam, że coś zaciska się
wokół mojego nadgarstka. Drgnęłam, po czym obejrzałam się na Rufusa,
ostatecznie decydując się mu podporządkować, gdy dał mi do zrozumienia, bym
jeszcze chwilę została poza domem. Odezwał się dopiero w chwili, w której
Sage zniknął nam z oczu, a ja chcąc nie chcąc odwróciłam się w jego
stronę, coraz bardziej zdezorientowana.
– Coś nie
tak?
– To chyba
ja powinienem się zapytać – stwierdził, obrzucając mnie badawczym spojrzeniem.
– Chciałaś o coś zapytać, a przynajmniej mam takie wrażenie. O co?
– Sam
powiedziałeś mi, że nie chcesz rozmawiać – zauważyłam przytomnie. – Dlaczego…?
– zaczęłam, ale uciszył mnie spojrzeniem.
– Pytaj
zanim znowu zmienię zdanie – ponaglił, tym samym ucinając wszelakie dyskusje.
Westchnęłam,
ale wolałam nie sprawdzać, jak daleko tym razem sięgała jego cierpliwość. Z dwojga
złego chyba nawet cieszyło mnie to, że wyglądał na zaintrygowanego tym, co mnie
dręczyło. Miałam okazję, żeby się przekonać, że zwykle potrafił powiedzieć mi o wiele
więcej niż początkowo mogłabym zakładać, więc i tym razem mimowolnie
zaczęłam liczyć na to, że zdoła cokolwiek mi rozjaśnić. Co prawda Isabeau jasno
dała mi do zrozumienia, że nie powinnam się mieszać, ale…
– W porządku
– mruknęłam, zwracając się bardziej do siebie niż mojego towarzysza. – Tak mi
się wydaje. Beau uważa, że niepotrzebnie się martwię, ale to nie ona na co
dzień doświadcza takich rzeczy, więc…
– Jakich
rzeczy? – przerwał mi spiętym tonem.
Wypuściłam
powietrze ze świstem, uświadamiając sobie, że być może faktycznie mówiłam zbyt
chaotycznie. Rufus bezceremonialnie chwycił mnie za ramiona, tym samym
nakłaniając do spojrzenia sobie w oczy, co ostatecznie zrobiłam, chociaż
wciąż targały mną wątpliwości.
– Pamiętasz
Castiela? – zapytałam w końcu, ignorując fakt, że wampir zwykle irytował
się za każdym razem, gdy w odpowiedzi na pytanie sama próbowałam o coś
pytać.
– Jasne. Twój…
znajomy – stwierdził, nie kryjąc
sceptycyzmu. Nie dał mi okazji na to, bym spróbowała na niego warknąć. – Co z nim?
– Widuję go
na uczelni. I jeśli mam być szczera, mówił mi o naprawdę dziwnych
rzeczach – przyznałam zgodnie z prawdą.
– Zdajesz
sobie sprawę, że to wciąż niewiele mi mówi? – zarzucił mi Rufus, ale wyczułam w jego
tonie nutę napięcia.
–
Przepraszam. Po prostu sama nie wiem, czy to ma sens… Ale naprawdę nie podoba
mi się to, co widziałam w ostatnim czasie – powiedziałam w końcu,
ostrożnie dobierając słowa. – Castiel często bywa na uczelni, bo naprawdę jest
potrzebny. Niektórzy… zachowują się dziwnie i nie mam tu na myśli zwykłych
ludzkich dzieciaków z problemami. Teraz ktoś zaginał, a ja… Cóż,
prawie zostałam zaatakowana przez dziewczynę. A przynajmniej czułam się
tak, jakby mogła rzucić mi się do gardła.
Rufus
rzucił mi pełne powątpiewania, zdezorientowane spojrzenie. Trudno było mi
stwierdzić, co takiego sobie myślał, a tym bardziej w jakim był
nastroju, ale bez trudu wyczułam, że moje słowa dały mu do myślenia. To jedynie
utwierdziło mnie w przekonaniu, że to, o czym mówiłam, brzmiało
dziwnie i to nawet z perspektywy istot nieśmiertelnych.
–
Zaginięcia na uczelni… – powtórzył z wahaniem wampir. – Nie żebym był
złośliwy, ale takie rzeczy dzieją się też poza Miastem Nocy. Powiedziałbym, że
nawet częściej niż tam, bo… Hm, przynajmniej wiesz, dlaczego ktoś nie wrócił do
domu – dodał, a ja ledwo powstrzymałam grymas. Tak, dobrze wiedziałam, co
mi sugerował.
– Wiem,
jaki jest wskaźnik zaginięć w dużych miastach – obruszyłam się. – Jestem
wnuczką policjanta, tak? Po prostu chodzi mi… o coś innego, ale obawiam
się, że to zabrzmi niedorzecznie.
– Spróbuj.
Podejrzewam, że nie powiesz mi o niczym, czego bym wcześniej nie spotkał –
stwierdził z nieco gorzkim uśmiechem.
Cóż,
poniekąd na to liczyłam, choć zarazem wcale nie byłam pewna, czy to faktycznie
mogło być takie proste. Zwykle tak czy inaczej okazywało się, że Rufus rozumiał
więcej niż którekolwiek z nas by mogło, co jednak w najmniejszym
nawet stopniu nie poprawiało mi nastroju. Wręcz przeciwnie – i to
zwłaszcza po tym, co zdradził mi na temat swojej przeszłości.
– Jak
uważasz – dałam za wygraną. – Dziewczyna, która mnie zaniepokoiła… Była
człowiekiem, tak? Jestem tek pewna.
– Ale?
Coś w jego
tonie, a już zwłaszcza w sposobie, w jaki nagle się spiął, jasno
dało mi do zrozumienia, że podejrzewał, co takiego zamierzałam mu powiedzieć.
Co więcej, wyraźnie nie było mu to na rękę.
– Ale –
podjęłam, coraz pełniejsza wątpliwości – zachowywała się prawie jak wampirzyca w czasie
przemiany. Denerwowała się ot tak i… O bogini, to nie ma sensu, prawda? –
rzuciłam niemalże błagalnym tonem. – To, że prawie na pewno oczy świeciły jej
się na czerwono też, a jednak…
– I to
dziewczyna z twojej uczelni? – przerwał mi bezceremonialnie Rufus. Brzmiał
pewnie i rzeczowo, a to mogło oznaczać tylko i wyłącznie jedno:
wierzył mi. – Co o niej wiesz? Spotykałaś ją wcześniej? – drążył, a ja
z niedowierzaniem potrząsnęłam głową.
– Tylko
raz, kiedy uciekała z gabinetu Castiela. Próbował z nią rozmawiać,
ale Cassandra tego nie chciała.
Rufus
skinął głową, bynajmniej nie sprawiając wrażenia usatysfakcjonowanego moimi
wyjaśnieniami.
–
Cassandra… – powtórzył, w następnej sekundzie dosłownie przeszywając mnie
spojrzeniem. – Cassandra jaka? Wiesz o niej coś więcej?
– Niby
skąd? – obruszyłam się. Spróbowałam cofnąć się o krok, ale nie dał mi po
temu okazji, wciąż zaciskając dłonie na moich ramionach. – O co ci tak
naprawdę chodzi? Nie znam Cassandry. Po prostu wiem, że coś z nią nie tak.
Rufus
westchnął, przez krótką chwilę sprawiając wrażenie kogoś, kogo wyjątkowo
rozczarowałam. Co więcej, z jakiegoś powodu poczułam się przez to źle,
zupełnie jakbym faktycznie powinna bardziej postarać się z gromadzeniem
informacji, zanim zdecydowałam się do niego przyjść. Nie rozumiałam, jak ten
wampir to robił, ale zwykle kilkoma słowami potrafił sprawić, że czułam się
przy nim niemalże głupia. Co prawda wiedziałam, że nie robił tego specjalnie,
ale i tak mimowolnie skrzywiłam się, machinalnie szukając czegokolwiek, co
jeszcze mogłabym dodać, by zabrzmieć bardziej rzeczowo.
– W porządku,
nich będzie. Dobrze, że w ogóle mi o tym powiedziałaś – stwierdził w zamyśleniu,
w końcu mnie puszczając. Odsunął się, wyraźnie czymś podenerwowany. – To
już coś, chociaż i tak nie rozumiem… Cholera – wyrwało mi się, a ja z niedowierzaniem
potrząsnęłam głową.
– Rufus?
Nie
lubiłam, kiedy zachowywał się w ten sposób, nigdy niepewna, czego tak
naprawdę powinnam się po nim spodziewać. Z jednej strony mnie martwił, z drugiej
frustrował tym, że wyciągnięcie jakichkolwiek informacji zwykle okazywało się
naprawdę trudne. Również to, że zdecydowanie zbyt często zdarzało mu się
działać pod wpływem impulsu, mogło okazać się problematyczne, zwłaszcza że
Rufus miewał o wiele bardziej ograniczony sposób patrzenia na potencjalne
konsekwencje. Nie miałam pojęcia, czego powinnam się po nim spodziewać i to
mnie martwiło.
Otworzyłam
usta, chcąc dodać coś jeszcze i jakkolwiek spróbować zwrócić na siebie
jego uwagę, ale powstrzymał mnie samym tylko machnięciem ręki. Uniosłam brwi,
początkowo urażona tym, jak mnie traktował, choć zdecydowanie nie miałam po
temu powodów. Och, znałam go, więc tym bardziej byłam świadoma, czego powinnam
się po nim spodziewać. Tak było od samego początku, mnie zaś nie pozostawało nic
innego, jak tylko spróbować się podporządkować.
– Uwierz
mi, że źle to wygląda – odezwał się w końcu, starannie dobierając słowa. –
Nawet bardzo, zwłaszcza że nie ma Layli.
– Co do
tego ma Layla?
Jedynie
potrząsnął głową.
– Możliwe,
że nic, a przynajmniej wolałbym się mylić – stwierdził spiętym tonem. –
Ale zbyt wiele mi się składa, bym uwierzył, że to przypadek.
– Teraz
mówisz od rzeczy – zarzuciłam mu z wahaniem.
Jedynie
parsknął pozbawionym wesołości śmiechem; to wystarczyło, żeby zaniepokoić mnie
bardziej niż do tej pory. Mimowolnie zadrżałam, bynajmniej nie za sprawą
niskiej temperatury, zwłaszcza że wciąż staliśmy na śniegu.
– Chyba nie
po raz pierwszy, prawda? – rzucił zaczepnym tonem Rufus, chociaż zdecydowanie
nie wyglądał jak ktoś, komu dopisywał dobry humor. – Wierz mi, że to jeden z tych
momentów, kiedy chciałbym się mylić. Tak byłoby wygodniej, a przecież
oboje wiemy, że zdarza mi się to bardzo rzadko.
Spojrzałam
na niego w zdezorientowany sposób, w ostatniej chwili powstrzymując
od uwagi na temat nadmiernego ego. To nie był najodpowiedniejszy moment na
poruszanie tego tematu, zresztą wątpiłam, żeby na Rufusie zrobiło to
jakiekolwiek wrażenie, na dodatek teraz, kiedy myślami wydawał się być gdzieś
daleko. Zawsze, gdy zachowywał się w ten sposób, coś zdecydowanie było na
rzeczy, o czym zdążyłam przekonać się nie raz. Problem polegał na tym, że
nie miałam pojęcia, dokąd miało nas to zaprowadzić tym razem i właśnie to
najbardziej mnie martwiło.
Wciąż
milczałam, kiedy Rufus z westchnieniem zmaterializował się u mojego
boku. Wydawał się zmęczony, co zaobserwowałam już wcześniej, gdy obserwowałam
jego zachowanie względem Claire. Nie miałam pewności, co to oznacza, ale
niepokoiłam się, coraz pewniejsza, że w grę wchodziło coś naprawdę
niewłaściwego.
– Chodź,
coś ci pokażę – zadecydował w końcu Rufus, bezceremonialnie chwytając mnie
za rękę. – Pewnie będziesz chciała mnie zabić, ale trudno. Może przynajmniej
zrozumiesz w czym rzecz – stwierdził, posyłając mi nieco wymuszony
uśmiech.
– To nie
brzmi zbyt zachęcająco – zauważyłam przytomnie.
Wzruszył
ramionami.
– Nie miało
być.
Tym razem
nie dodałam już niczego więcej, chcąc nie chcąc ruszając za nim w stronę
domu. Chyba nawet nie zdziwiło mnie to, że najzwyczajniej w świecie
zignorował towarzystwo w kuchni, w zamian ciągnąc mnie ku piwnicy.
Chociaż już wcześniej zastanawiałam się w czym rzecz, oczekując wyjaśnień,
kiedy w końcu pojawiła się perspektywa dowiedzenia czegoś więcej, zaczęłam
się wahać. Cokolwiek się działo, nie było normalne, a skoro tak… Cóż,
byłam skłonna spodziewać się dosłownie wszystkiego.
Chciałam
się odezwać i zasugerować Rufusowi, byśmy zaczekali przynajmniej na
Gabriela, ale powstrzymałam się, podejrzewając, że nie byłby zachwycony takim
stanem rzeczy. Ostrożnie zeszłam po schodach, nie ufając sobie na tyle, by po
nich zbiegać. Nasłuchiwałam, sama niepewna, czego tak naprawdę powinnam się
spodziewać, jednak dookoła panowała przerywana wyłącznie moim przyśpieszonym
oddechem cisza. Gdyby nie to, że wiedziała, że kogoś zastaniemy na dole,
pomyślałabym, że coś pomyliłam, a piwnica jest pusta. Chyba tak naprawdę
chciałam, żeby tak było, ogarnięta coraz gorszymi przeczuciami, których w żaden
sposób nie potrafiłam wyjaśnić.
– Rufus… – zaczęłam
z wahaniem. Czułam przejmujący chłód, bynajmniej nie mający żadnego
związku z temperaturą. Cóż, nie bezpośrednio. – Co tam jest?
– Jakbyś się
nie domyślała – stwierdził cicho. – Dopiero co o tym rozmawialiśmy,
prawda?
– Ale…
Otworzyłam i zaraz
zamknęłam usta. Prawda była taka, że po jego słowach do głowy przychodziło mi
tylko jedno, choć i tego nie czułam się aż tak pewna, jak mogłabym tego
oczekiwać. Pewne kwestie wciąż do mnie nie docierały, niezależnie od tego, czy
przyjęcie ich do wiadomości mogłoby mi pomóc w zebraniu myśli.
– Jeśli nie
jesteś przewrażliwiona… A śmiem twierdzić, że nie wymyśliłaś sobie czegoś
takiego, zwłaszcza w obecnej sytuacji – przyznał w zamyśleniu szwagier,
obojętny na moją minę. – Tak czy inaczej, wszystko to, co powiedziałaś mi o tej
dziewczynie, brzmi dla mnie jak najbardziej znajomo. I w tym leży
problem.
– Nie
rozumiem – stwierdziłam zgodnie z prawdą.
Zignorował
mnie, co zresztą wydało mi się do przewidzenia. Uparcie milczał, nie
pozostawiając mi innego wyboru, jak tylko podążyć za nim w ciemność,
niezależnie od tego, co tam czekało.
– Chyba nie
muszę ci mówić, że istnieje…
wiele anomalii i to również w przypadku nieśmiertelnych. Jakby nie
patrzeć, wampiry takie jak ja początkowo można było zaliczyć do tego grona –
zauważył, starannie dobierając słowa.
– Ponieważ
nikt was nie pamiętał – zaoponowałam łagodnie.
Parsknął
śmiechem, ale nie poczułam się z tego powodu urażona. Przywykłam, że w wielu
kwestiach po prostu się ze sobą nie zgadzaliśmy.
–
Wspominałem ci kiedyś, że w niektórych kwestiach jesteś cudownie naiwna? Jeśli
tak, podtrzymuję.
– Jak
zwykle jesteś cholernie miły – zarzuciłam mu, ale moje słowa sprawiły jedynie,
że wywrócił oczami.
– Nieważne –
stwierdził, jak gdyby nigdy nic decydując się zmienić temat. – Mam na myśli to,
że ten nieszczęsny wirus – skrzywił
się nieznacznie – nie powstał naturalnie. Całe SA takie nie jest.
– To wiem. –
Powstrzymałam się od komentarza na temat tego, że wszystko było jego winą.
Wiedział o tym, więc przypominanie mu o wszystkim, co stworzył,
wydawało się pozbawione sensu. – Ale dalej nie mam pojęcia, co takiego masz na
myśli.
Westchnął,
ale nie wyglądał na szczególnie rozeźlonego tym, że mogłabym mieć jakiekolwiek
wątpliwości. Miałam wrażenie, że właśnie takiej reakcji z mojej strony
spodziewał się od samego początku.
– Skoro już
upieramy się przy tym wirusie, to warto zaznaczyć, że każdy prędzej czy później
mutuje… Nadążasz? Poza tym każdy organizm różnie reaguje na jakiekolwiek anomalie,
nie wspominając o różnicach międzygatunkowych – dodał, po czym zawahał się
na dłuższą chwilę. – Przemianie ulegają pół-wampiry. Z założenia wyłącznie
one.
Pokręciłam
głową, coraz bardziej zdezorientowana. Próbowałam przynajmniej udawać, że
dobrze rozumiałam sens jego słów, ale to wcale nie było takie proste. Co więcej
miałam wrażenie, że gdyby na moim miejscu znalazła się Claire, nie miałaby
żadnych wątpliwości co do tego, o czym mówił jej ojciec. Często nadążenie
za Rufusem było trudne i choć zdążyłam się do tego przyzwyczaić, mimo
wszystko poczułam się sfrustrowana.
Milczałam
dłuższą chwilę, co bynajmniej nie uszło uwadze mojego rozmówcy. Omal na niego
nie wpadłam, kiedy zatrzymał się dość gwałtownie, w następnej sekundzie
odwracając w moją stronę. Machinalnie chwycił mnie za ramię, pomagając
utrzymać równowagę i tym samym przymuszając, bym jednak stanęła w miejscu.
Jego oczy wydawały jarzyć się w ciemnościach, co samo w sobie
wystarczyło, żeby przyprawić mnie o dreszcze. To, że Rufus zachowywał się w aż
tak poważny, niemalże niepokojący sposób, również sprawiło, że nagle zrobiło mi
się jeszcze bardziej zimno.
– Dążę do
tego – podjął ze spokojem – że istnieją pewne ograniczenia. Zwłaszcza przy
zabawach genetyką trzeba uważać, bo można… posunąć się za daleko – dodał, ostrożnie
dobierając słowa.
– Tak jak
przy SA – rzuciłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Skinął
głową, wciąż nienaturalnie wręcz spokojny. To, że tak po prostu przyznawał mi
rację, wydawało się zastanawiające, zwłaszcza że nie należał do osób, które ot
tak potrafiły przyznać się do błędu.
– Chociażby
– powiedział już na głos. – Ale wierz mi, że w ostatecznym rozrachunku nie
wypadamy aż tak źle. Efekt jest… trwały, a to dobrze.
Nie byłam
pewna, co miał na myśli, zresztą chyba nawet nie chciałam wiedzieć. To, co
działo się z pół-wampirami podczas przemiany, zdecydowanie nie było czymś,
co mogłam uznać za normalne, ale o tym akurat starałam się nie myśleć. W gruncie
rzeczy do pewnego stopnia przywykłam do istnienia niektórych objawów, tak jak i tego,
że inne wampiry istniały, nawet jeśli na samym początku dla nas wszystkich
wszystko to pozostawało prawdziwym szokiem.
Zawahałam
się, gorączkowo zastanawiając nad tym, co próbował mi powiedzieć. Znów szukał
dla siebie usprawiedliwienia? Już raz tego doświadczyłam, kiedy pierwszy raz
rozmawialiśmy o jego pracy dla Isobel. Wiedziałam, że Rufus miał w zwyczaju
się usprawiedliwiać, zwłaszcza że nasze spojrzenia na rzeczywistość różniły się
diametralne, to jednak wciąż nie miało dla mnie sensu. Już raz omawialiśmy tę
kwestię, zresztą wydawało mi się, że moje poglądy były dla niego dość jasne, a jednak…
– Co tym
razem zrobiłeś? – zapytałam od wpływem impulsu. Zrobiłam krok naprzód, chociaż
wcale nie byłam pewna, czy chciałam przekonać się, co tam na mnie czekało. –
Rufus, do cholery…
Nie
otrzymałam odpowiedzi.
Hej :3
OdpowiedzUsuńZ lekkim opóźnieniem, ale chciałabym pięknie podziękować za opinie na temat tej historii w ankiecie na Katalogu Opowiadań o Wampirach. To dla mnie wiele znaczy :) Więcej w TYM poście na moim blogu autorskim.
Nessa