4 lipca 2017

Dwieście dwadzieścia

Renesmee
Spodziewałam się wielu rzeczy, ale na pewno nie widoku Sage’a. Zawahałam się, z powątpiewaniem spoglądaj na wampira, którego do tej pory miałam ochotę widzieć zaledwie przez chwilę, zanim Gabriel w pośpiechu przymusił mnie do ewakuacji. Do tej pory pamiętałam wyraz twarzy męża, dość jasno dający mi do zrozumienia, że niekoniecznie był zadowolony ze spotkania z kimś, kogo określił mianem przeszłości. Tym bardziej zaskoczyło mnie, że teraz obaj – i Gabriel, i Sage – zachowywali się jak gdyby nigdy nic.
– Pamiętasz Sage’a, prawda, mi amore? – rzucił na wstępie mój mąż, chwilę później dosłownie materializując się u mojego boku. –– Wpadliśmy na siebie w mieście.
–  No jasne – rzuciłam, wciąż nie będąc w stanie się skoncentrować. Z opóźnieniem uświadomiłam sobie, że bezmyślnie wpatruję się w naszego gościa, więc pośpiesznie wzięłam się w garść, próbując się zreflektować. – Dobry wieczór.
Sage spojrzał na mnie z uśmiechem, który miał w sobie coś, co sprawiło, że z miejsca zaczęłam darzyć go sympatią. To wystarczyło, żebym się rozluźniła, nawet nie próbując protestować, kiedy jak gdyby nigdy nic ujął mnie za rękę. Zwykle czułam się dziwnie za każdym razem, kiedy ktokolwiek próbował całować mnie po rękach, ale zarówno Gabriel, jak i ten mężczyzna, mieli w sobie coś, dzięki czemu byłam gotowa wybaczyć im naprawdę wiele. Co prawda obdarzenie kogokolwiek natychmiastowym zaufaniem wydawało się zakrawać o głupotę, ale sam fakt tego, że ten wampir znalazł się praktycznie w naszym domu, wydawał się świadczyć o tym, że jednak mogłam sobie pozwolić na więcej.
– Wcześniej niekoniecznie mieliśmy okazję – zauważył Sage, nawet słowem nie komentując, co takiego było tego przyczyną. Zachowywał się najzupełniej naturalnie, a gdyby nie to, że Gabriel wciąż wyglądał mi na spiętego, być może doszłabym do wniosku, że pomieszałam coś, kiedy pierwszy raz miałam do czynienia z tym nieśmiertelnym. – Aczkolwiek słyszałem dość, by zakładać, że to żaden problem.
– Od kogo? – wypaliłam, nie mogąc się powstrzymać. Być może to nie był najlepszy sposób na rozpoczęcie rozmowy, ale nie byłam w stanie tak po prostu zignorować tego, że ktoś całkiem mi obcy mógłby mnie znać. – To znaczy…
– W porządku – zapewnił pośpiesznie Sage, kolejny raz czarując uśmiechem. Mimowolnie zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy przypadkiem nie robił tego specjalnie. – Od Layli, oczywiście. I od Eleny, ale to już znacznie mnie…
– Tak… Okazało się, że Sage z jakiegoś powodu zna Elenę – wtrącił ze swojego miejsca Gabriel. – Ale nie o to teraz chodzi. Rozmawialiśmy o Layli i… Hm, trudno mi odtrącać kogokolwiek, kto mógłby chcieć nam pomóc – dodał, po czym zawahał się na dłuższą chwilę. – Wejdźmy do środka, dobrze? Przedstawię ci Isabeau – zasugerował, po czym bez słowa ruszył w swoją stronę.
Odprowadziłam Gabriela wzrokiem, nie kryjąc zmartwienia. Chwilami sama nie byłam pewna, jak powinnam się zachować, tym bardziej że każda wzmianka o Layli wyraźnie wytrącała go z równowagi. Mogłam tylko zgadywać, co takiego wpływało na jego zachowanie względem Sage’a, zresztą nie miałam wątpliwości, że wciąż dość sceptycznie podchodził do wampira i jego obecności. Musieliśmy o tym porozmawiać, ale sama nie byłam pewna czy i na pewno chciałam się na to zdecydować akurat teraz.
– Gabriel jest… trochę spięty – powiedziałam w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – A tak swoją drogą, to jest Rufus – dodałam, bo naukowiec przez większość czasu milczał, po prostu nas obserwując.
– Rozmawiał z Laylą – przypomniał mi usłużnie sam zainteresowany. – Już mieliśmy okazję się poznać.
Skinęłam głowa, sama niepewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie. I tak czułam się dziwnie, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że nie pierwszy raz coś mi umykało.
– Dokładnie tak – rzucił niemalże pogodnym tonem Sage. – A Gabriel… Cóż, nie przejmuj się. Wiem, jak zachowuje się, kiedy chodzi o Laylę.
Miałam ochotę zapytać skąd tak naprawdę się znali, ale doszłam do wniosku, że to nieodpowiedni moment. Ostatecznie ograniczyłam się do milczenia i bladego, przepraszającego uśmiechu, próbując zachowywać się równie uprzejmie, co i nasz gość.
Wciąż wahałam się nad tym, co powinnam zrobić, kiedy poczułam, że coś zaciska się wokół mojego nadgarstka. Drgnęłam, po czym obejrzałam się na Rufusa, ostatecznie decydując się mu podporządkować, gdy dał mi do zrozumienia, bym jeszcze chwilę została poza domem. Odezwał się dopiero w chwili, w której Sage zniknął nam z oczu, a ja chcąc nie chcąc odwróciłam się w jego stronę, coraz bardziej zdezorientowana.
– Coś nie tak?
– To chyba ja powinienem się zapytać – stwierdził, obrzucając mnie badawczym spojrzeniem. – Chciałaś o coś zapytać, a przynajmniej mam takie wrażenie. O co?
– Sam powiedziałeś mi, że nie chcesz rozmawiać – zauważyłam przytomnie. – Dlaczego…? – zaczęłam, ale uciszył mnie spojrzeniem.
– Pytaj zanim znowu zmienię zdanie – ponaglił, tym samym ucinając wszelakie dyskusje.
Westchnęłam, ale wolałam nie sprawdzać, jak daleko tym razem sięgała jego cierpliwość. Z dwojga złego chyba nawet cieszyło mnie to, że wyglądał na zaintrygowanego tym, co mnie dręczyło. Miałam okazję, żeby się przekonać, że zwykle potrafił powiedzieć mi o wiele więcej niż początkowo mogłabym zakładać, więc i tym razem mimowolnie zaczęłam liczyć na to, że zdoła cokolwiek mi rozjaśnić. Co prawda Isabeau jasno dała mi do zrozumienia, że nie powinnam się mieszać, ale…
– W porządku – mruknęłam, zwracając się bardziej do siebie niż mojego towarzysza. – Tak mi się wydaje. Beau uważa, że niepotrzebnie się martwię, ale to nie ona na co dzień doświadcza takich rzeczy, więc…
– Jakich rzeczy? – przerwał mi spiętym tonem.
Wypuściłam powietrze ze świstem, uświadamiając sobie, że być może faktycznie mówiłam zbyt chaotycznie. Rufus bezceremonialnie chwycił mnie za ramiona, tym samym nakłaniając do spojrzenia sobie w oczy, co ostatecznie zrobiłam, chociaż wciąż targały mną wątpliwości.
– Pamiętasz Castiela? – zapytałam w końcu, ignorując fakt, że wampir zwykle irytował się za każdym razem, gdy w odpowiedzi na pytanie sama próbowałam o coś pytać.
– Jasne. Twój… znajomy – stwierdził, nie kryjąc sceptycyzmu. Nie dał mi okazji na to, bym spróbowała na niego warknąć. – Co z nim?
– Widuję go na uczelni. I jeśli mam być szczera, mówił mi o naprawdę dziwnych rzeczach – przyznałam zgodnie z prawdą.
– Zdajesz sobie sprawę, że to wciąż niewiele mi mówi? – zarzucił mi Rufus, ale wyczułam w jego tonie nutę napięcia.
– Przepraszam. Po prostu sama nie wiem, czy to ma sens… Ale naprawdę nie podoba mi się to, co widziałam w ostatnim czasie – powiedziałam w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – Castiel często bywa na uczelni, bo naprawdę jest potrzebny. Niektórzy… zachowują się dziwnie i nie mam tu na myśli zwykłych ludzkich dzieciaków z problemami. Teraz ktoś zaginał, a ja… Cóż, prawie zostałam zaatakowana przez dziewczynę. A przynajmniej czułam się tak, jakby mogła rzucić mi się do gardła.
Rufus rzucił mi pełne powątpiewania, zdezorientowane spojrzenie. Trudno było mi stwierdzić, co takiego sobie myślał, a tym bardziej w jakim był nastroju, ale bez trudu wyczułam, że moje słowa dały mu do myślenia. To jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że to, o czym mówiłam, brzmiało dziwnie i to nawet z perspektywy istot nieśmiertelnych.
– Zaginięcia na uczelni… – powtórzył z wahaniem wampir. – Nie żebym był złośliwy, ale takie rzeczy dzieją się też poza Miastem Nocy. Powiedziałbym, że nawet częściej niż tam, bo… Hm, przynajmniej wiesz, dlaczego ktoś nie wrócił do domu – dodał, a ja ledwo powstrzymałam grymas. Tak, dobrze wiedziałam, co mi sugerował.
– Wiem, jaki jest wskaźnik zaginięć w dużych miastach – obruszyłam się. – Jestem wnuczką policjanta, tak? Po prostu chodzi mi… o coś innego, ale obawiam się, że to zabrzmi niedorzecznie.
– Spróbuj. Podejrzewam, że nie powiesz mi o niczym, czego bym wcześniej nie spotkał – stwierdził z nieco gorzkim uśmiechem.
Cóż, poniekąd na to liczyłam, choć zarazem wcale nie byłam pewna, czy to faktycznie mogło być takie proste. Zwykle tak czy inaczej okazywało się, że Rufus rozumiał więcej niż którekolwiek z nas by mogło, co jednak w najmniejszym nawet stopniu nie poprawiało mi nastroju. Wręcz przeciwnie – i to zwłaszcza po tym, co zdradził mi na temat swojej przeszłości.
– Jak uważasz – dałam za wygraną. – Dziewczyna, która mnie zaniepokoiła… Była człowiekiem, tak? Jestem tek pewna.
– Ale?
Coś w jego tonie, a już zwłaszcza w sposobie, w jaki nagle się spiął, jasno dało mi do zrozumienia, że podejrzewał, co takiego zamierzałam mu powiedzieć. Co więcej, wyraźnie nie było mu to na rękę.
– Ale – podjęłam, coraz pełniejsza wątpliwości – zachowywała się prawie jak wampirzyca w czasie przemiany. Denerwowała się ot tak i… O bogini, to nie ma sensu, prawda? – rzuciłam niemalże błagalnym tonem. – To, że prawie na pewno oczy świeciły jej się na czerwono też, a jednak…
– I to dziewczyna z twojej uczelni? – przerwał mi bezceremonialnie Rufus. Brzmiał pewnie i rzeczowo, a to mogło oznaczać tylko i wyłącznie jedno: wierzył mi. – Co o niej wiesz? Spotykałaś ją wcześniej? – drążył, a ja z niedowierzaniem potrząsnęłam głową.
– Tylko raz, kiedy uciekała z gabinetu Castiela. Próbował z nią rozmawiać, ale Cassandra tego nie chciała.
Rufus skinął głową, bynajmniej nie sprawiając wrażenia usatysfakcjonowanego moimi wyjaśnieniami.
– Cassandra… – powtórzył, w następnej sekundzie dosłownie przeszywając mnie spojrzeniem. – Cassandra jaka? Wiesz o niej coś więcej?
– Niby skąd? – obruszyłam się. Spróbowałam cofnąć się o krok, ale nie dał mi po temu okazji, wciąż zaciskając dłonie na moich ramionach. – O co ci tak naprawdę chodzi? Nie znam Cassandry. Po prostu wiem, że coś z nią nie tak.
Rufus westchnął, przez krótką chwilę sprawiając wrażenie kogoś, kogo wyjątkowo rozczarowałam. Co więcej, z jakiegoś powodu poczułam się przez to źle, zupełnie jakbym faktycznie powinna bardziej postarać się z gromadzeniem informacji, zanim zdecydowałam się do niego przyjść. Nie rozumiałam, jak ten wampir to robił, ale zwykle kilkoma słowami potrafił sprawić, że czułam się przy nim niemalże głupia. Co prawda wiedziałam, że nie robił tego specjalnie, ale i tak mimowolnie skrzywiłam się, machinalnie szukając czegokolwiek, co jeszcze mogłabym dodać, by zabrzmieć bardziej rzeczowo.
– W porządku, nich będzie. Dobrze, że w ogóle mi o tym powiedziałaś – stwierdził w zamyśleniu, w końcu mnie puszczając. Odsunął się, wyraźnie czymś podenerwowany. – To już coś, chociaż i tak nie rozumiem… Cholera – wyrwało mi się, a ja z niedowierzaniem potrząsnęłam głową.
– Rufus?
Nie lubiłam, kiedy zachowywał się w ten sposób, nigdy niepewna, czego tak naprawdę powinnam się po nim spodziewać. Z jednej strony mnie martwił, z drugiej frustrował tym, że wyciągnięcie jakichkolwiek informacji zwykle okazywało się naprawdę trudne. Również to, że zdecydowanie zbyt często zdarzało mu się działać pod wpływem impulsu, mogło okazać się problematyczne, zwłaszcza że Rufus miewał o wiele bardziej ograniczony sposób patrzenia na potencjalne konsekwencje. Nie miałam pojęcia, czego powinnam się po nim spodziewać i to mnie martwiło.
Otworzyłam usta, chcąc dodać coś jeszcze i jakkolwiek spróbować zwrócić na siebie jego uwagę, ale powstrzymał mnie samym tylko machnięciem ręki. Uniosłam brwi, początkowo urażona tym, jak mnie traktował, choć zdecydowanie nie miałam po temu powodów. Och, znałam go, więc tym bardziej byłam świadoma, czego powinnam się po nim spodziewać. Tak było od samego początku, mnie zaś nie pozostawało nic innego, jak tylko spróbować się podporządkować.
– Uwierz mi, że źle to wygląda – odezwał się w końcu, starannie dobierając słowa. – Nawet bardzo, zwłaszcza że nie ma Layli.
– Co do tego ma Layla?
Jedynie potrząsnął głową.
– Możliwe, że nic, a przynajmniej wolałbym się mylić – stwierdził spiętym tonem. – Ale zbyt wiele mi się składa, bym uwierzył, że to przypadek.
– Teraz mówisz od rzeczy – zarzuciłam mu z wahaniem.
Jedynie parsknął pozbawionym wesołości śmiechem; to wystarczyło, żeby zaniepokoić mnie bardziej niż do tej pory. Mimowolnie zadrżałam, bynajmniej nie za sprawą niskiej temperatury, zwłaszcza że wciąż staliśmy na śniegu.
– Chyba nie po raz pierwszy, prawda? – rzucił zaczepnym tonem Rufus, chociaż zdecydowanie nie wyglądał jak ktoś, komu dopisywał dobry humor. – Wierz mi, że to jeden z tych momentów, kiedy chciałbym się mylić. Tak byłoby wygodniej, a przecież oboje wiemy, że zdarza mi się to bardzo rzadko.
Spojrzałam na niego w zdezorientowany sposób, w ostatniej chwili powstrzymując od uwagi na temat nadmiernego ego. To nie był najodpowiedniejszy moment na poruszanie tego tematu, zresztą wątpiłam, żeby na Rufusie zrobiło to jakiekolwiek wrażenie, na dodatek teraz, kiedy myślami wydawał się być gdzieś daleko. Zawsze, gdy zachowywał się w ten sposób, coś zdecydowanie było na rzeczy, o czym zdążyłam przekonać się nie raz. Problem polegał na tym, że nie miałam pojęcia, dokąd miało nas to zaprowadzić tym razem i właśnie to najbardziej mnie martwiło.
Wciąż milczałam, kiedy Rufus z westchnieniem zmaterializował się u mojego boku. Wydawał się zmęczony, co zaobserwowałam już wcześniej, gdy obserwowałam jego zachowanie względem Claire. Nie miałam pewności, co to oznacza, ale niepokoiłam się, coraz pewniejsza, że w grę wchodziło coś naprawdę niewłaściwego.
– Chodź, coś ci pokażę – zadecydował w końcu Rufus, bezceremonialnie chwytając mnie za rękę. – Pewnie będziesz chciała mnie zabić, ale trudno. Może przynajmniej zrozumiesz w czym rzecz – stwierdził, posyłając mi nieco wymuszony uśmiech.
– To nie brzmi zbyt zachęcająco – zauważyłam przytomnie.
Wzruszył ramionami.
– Nie miało być.
Tym razem nie dodałam już niczego więcej, chcąc nie chcąc ruszając za nim w stronę domu. Chyba nawet nie zdziwiło mnie to, że najzwyczajniej w świecie zignorował towarzystwo w kuchni, w zamian ciągnąc mnie ku piwnicy. Chociaż już wcześniej zastanawiałam się w czym rzecz, oczekując wyjaśnień, kiedy w końcu pojawiła się perspektywa dowiedzenia czegoś więcej, zaczęłam się wahać. Cokolwiek się działo, nie było normalne, a skoro tak… Cóż, byłam skłonna spodziewać się dosłownie wszystkiego.
Chciałam się odezwać i zasugerować Rufusowi, byśmy zaczekali przynajmniej na Gabriela, ale powstrzymałam się, podejrzewając, że nie byłby zachwycony takim stanem rzeczy. Ostrożnie zeszłam po schodach, nie ufając sobie na tyle, by po nich zbiegać. Nasłuchiwałam, sama niepewna, czego tak naprawdę powinnam się spodziewać, jednak dookoła panowała przerywana wyłącznie moim przyśpieszonym oddechem cisza. Gdyby nie to, że wiedziała, że kogoś zastaniemy na dole, pomyślałabym, że coś pomyliłam, a piwnica jest pusta. Chyba tak naprawdę chciałam, żeby tak było, ogarnięta coraz gorszymi przeczuciami, których w żaden sposób nie potrafiłam wyjaśnić.
– Rufus… – zaczęłam z wahaniem. Czułam przejmujący chłód, bynajmniej nie mający żadnego związku z temperaturą. Cóż, nie bezpośrednio. – Co tam jest?
– Jakbyś się nie domyślała – stwierdził cicho. – Dopiero co o tym rozmawialiśmy, prawda?
– Ale…
Otworzyłam i zaraz zamknęłam usta. Prawda była taka, że po jego słowach do głowy przychodziło mi tylko jedno, choć i tego nie czułam się aż tak pewna, jak mogłabym tego oczekiwać. Pewne kwestie wciąż do mnie nie docierały, niezależnie od tego, czy przyjęcie ich do wiadomości mogłoby mi pomóc w zebraniu myśli.
– Jeśli nie jesteś przewrażliwiona… A śmiem twierdzić, że nie wymyśliłaś sobie czegoś takiego, zwłaszcza w obecnej sytuacji – przyznał w zamyśleniu szwagier, obojętny na moją minę. – Tak czy inaczej, wszystko to, co powiedziałaś mi o tej dziewczynie, brzmi dla mnie jak najbardziej znajomo. I w tym leży problem.
– Nie rozumiem – stwierdziłam zgodnie z prawdą.
Zignorował mnie, co zresztą wydało mi się do przewidzenia. Uparcie milczał, nie pozostawiając mi innego wyboru, jak tylko podążyć za nim w ciemność, niezależnie od tego, co tam czekało.
– Chyba nie muszę ci mówić, że          istnieje… wiele anomalii i to również w przypadku nieśmiertelnych. Jakby nie patrzeć, wampiry takie jak ja początkowo można było zaliczyć do tego grona – zauważył, starannie dobierając słowa.
– Ponieważ nikt was nie pamiętał – zaoponowałam łagodnie.
Parsknął śmiechem, ale nie poczułam się z tego powodu urażona. Przywykłam, że w wielu kwestiach po prostu się ze sobą nie zgadzaliśmy.
– Wspominałem ci kiedyś, że w niektórych kwestiach jesteś cudownie naiwna? Jeśli tak, podtrzymuję.
– Jak zwykle jesteś cholernie miły – zarzuciłam mu, ale moje słowa sprawiły jedynie, że wywrócił oczami.
– Nieważne – stwierdził, jak gdyby nigdy nic decydując się zmienić temat. – Mam na myśli to, że ten nieszczęsny wirus – skrzywił się nieznacznie – nie powstał naturalnie. Całe SA takie nie jest.
– To wiem. – Powstrzymałam się od komentarza na temat tego, że wszystko było jego winą. Wiedział o tym, więc przypominanie mu o wszystkim, co stworzył, wydawało się pozbawione sensu. – Ale dalej nie mam pojęcia, co takiego masz na myśli.
Westchnął, ale nie wyglądał na szczególnie rozeźlonego tym, że mogłabym mieć jakiekolwiek wątpliwości. Miałam wrażenie, że właśnie takiej reakcji z mojej strony spodziewał się od samego początku.
– Skoro już upieramy się przy tym wirusie, to warto zaznaczyć, że każdy prędzej czy później mutuje… Nadążasz? Poza tym każdy organizm różnie reaguje na jakiekolwiek anomalie, nie wspominając o różnicach międzygatunkowych – dodał, po czym zawahał się na dłuższą chwilę. – Przemianie ulegają pół-wampiry. Z założenia wyłącznie one.
Pokręciłam głową, coraz bardziej zdezorientowana. Próbowałam przynajmniej udawać, że dobrze rozumiałam sens jego słów, ale to wcale nie było takie proste. Co więcej miałam wrażenie, że gdyby na moim miejscu znalazła się Claire, nie miałaby żadnych wątpliwości co do tego, o czym mówił jej ojciec. Często nadążenie za Rufusem było trudne i choć zdążyłam się do tego przyzwyczaić, mimo wszystko poczułam się sfrustrowana.
Milczałam dłuższą chwilę, co bynajmniej nie uszło uwadze mojego rozmówcy. Omal na niego nie wpadłam, kiedy zatrzymał się dość gwałtownie, w następnej sekundzie odwracając w moją stronę. Machinalnie chwycił mnie za ramię, pomagając utrzymać równowagę i tym samym przymuszając, bym jednak stanęła w miejscu. Jego oczy wydawały jarzyć się w ciemnościach, co samo w sobie wystarczyło, żeby przyprawić mnie o dreszcze. To, że Rufus zachowywał się w aż tak poważny, niemalże niepokojący sposób, również sprawiło, że nagle zrobiło mi się jeszcze bardziej zimno.
– Dążę do tego – podjął ze spokojem – że istnieją pewne ograniczenia. Zwłaszcza przy zabawach genetyką trzeba uważać, bo można… posunąć się za daleko – dodał, ostrożnie dobierając słowa.
– Tak jak przy SA – rzuciłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Skinął głową, wciąż nienaturalnie wręcz spokojny. To, że tak po prostu przyznawał mi rację, wydawało się zastanawiające, zwłaszcza że nie należał do osób, które ot tak potrafiły przyznać się do błędu.
– Chociażby – powiedział już na głos. – Ale wierz mi, że w ostatecznym rozrachunku nie wypadamy aż tak źle. Efekt jest… trwały, a to dobrze.
Nie byłam pewna, co miał na myśli, zresztą chyba nawet nie chciałam wiedzieć. To, co działo się z pół-wampirami podczas przemiany, zdecydowanie nie było czymś, co mogłam uznać za normalne, ale o tym akurat starałam się nie myśleć. W gruncie rzeczy do pewnego stopnia przywykłam do istnienia niektórych objawów, tak jak i tego, że inne wampiry istniały, nawet jeśli na samym początku dla nas wszystkich wszystko to pozostawało prawdziwym szokiem.
Zawahałam się, gorączkowo zastanawiając nad tym, co próbował mi powiedzieć. Znów szukał dla siebie usprawiedliwienia? Już raz tego doświadczyłam, kiedy pierwszy raz rozmawialiśmy o jego pracy dla Isobel. Wiedziałam, że Rufus miał w zwyczaju się usprawiedliwiać, zwłaszcza że nasze spojrzenia na rzeczywistość różniły się diametralne, to jednak wciąż nie miało dla mnie sensu. Już raz omawialiśmy tę kwestię, zresztą wydawało mi się, że moje poglądy były dla niego dość jasne, a jednak…
– Co tym razem zrobiłeś? – zapytałam od wpływem impulsu. Zrobiłam krok naprzód, chociaż wcale nie byłam pewna, czy chciałam przekonać się, co tam na mnie czekało. – Rufus, do cholery…
Nie otrzymałam odpowiedzi.

1 komentarz:

  1. Hej :3
    Z lekkim opóźnieniem, ale chciałabym pięknie podziękować za opinie na temat tej historii w ankiecie na Katalogu Opowiadań o Wampirach. To dla mnie wiele znaczy :) Więcej w TYM poście na moim blogu autorskim.

    Nessa

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa