21 czerwca 2017

Dwieście dziesięć

Elena
Bez pośpiechu wysiadła z samochodu, po czym rozejrzała się dookoła. Uliczka nie wyróżniała się niczym szczególnym od innych, które przez lata miała okazję oglądać, kiedy z jakiegokolwiek powodu spacerowała po Seattle. Pomimo późnej pory, zarówno ulice, jak i wystawy pobliskich sklepów, były wystarczająco dobrze oświetlone, by nawet bez wyostrzonych zmysłów, poruszanie się było dziecinnie proste. Wciąż była w stanie dostrzec śpieszących w swoje strony przechodniów, chociaż natężenie ruchu nie było aż tak spektakularne, jak w samym środku dnia.
– To tam. – Rosalie obeszła samochód, by móc zając miejsce tuż obok pogrążonej w myślach Eleny. Głos wampirzycy wydawał się brzmieć normalnie, przynajmniej teoretycznie, bo dziewczyna wyraźnie wyczuła wciąż obecne napięcie. – Powiem reszcie, że jesteśmy… Hm, licz się z tym, że Alice najpewniej zaraz znajdzie nam jakieś zajęcie, ale może to i lepiej.
Elena spojrzała na nią z powątpiewaniem, aż nazbyt świadoma, że wampirzyca wciąż była podenerwowana. Mimowolnie pomyślała, że w takim wypadku zajęcie czymś rąk zdecydowanie stanowiło najlepszą perspektywę, przynajmniej tymczasowo. Pod tym jednym względem ufała Alice, jakoś nie mając wątpliwości co do tego, że chochlica jak zwykle będzie zdecydowanie zbyt głośna i rozgadana. Biorąc pod uwagę fakt, że wręcz potrzebowała odmiany i czegokolwiek, co pomogłoby jej nie myśleć, takie rozwiązanie wydawało się wręcz idealne.
– Tak… Zaraz przyjdę, w porządku? – rzuciła w roztargnieniu, jakby od niechcenia rozglądając się dookoła.
– Mam zostawić cię samą? – zapytała natychmiast Rose, bynajmniej nie sprawiając wrażenia przekonanej. – Przecież ciągle mówiliśmy o tym, żeby trzymać się razem. Nie sadzę, żeby…
– Nikt nie zamorduje mnie w środku miasta, gdzie każdy ma nas na widoku – zniecierpliwiła się. – No, może poza Isobel, ale jej tutaj nie widzę – dodała, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Twarz Rosalie jak na zawołanie wykrzywił grymas.
– To nie jest śmieszne – obruszyła się wampirzyca. – Elena…
– Chcę tylko chwilę, żeby zebrać myśli… Poza tym boli mnie głowa, tak? – powiedziała cicho, starannie dobierając słowa. – Potrzebuję powietrza.
Jej rozmówczyni wciąż nie wyglądała na przekonaną, ale nawet jeśli miała jakiekolwiek uwagi, ostatecznie zdecydowała się zachować je dla siebie. Elena odetchnęła, kiedy Rosalie w końcu oddaliła się w odpowiednim kierunku, wcześniej kilkukrotnie oglądając się za siebie. Kiedy podchwyciła zatroskane spojrzenie siostry, wysiliła się na blady uśmiech i pomachała jej, próbując zmusić się do zachowywania w dość naturalny, na swój sposób kojący sposób. Co prawda podejrzewała, że to niekoniecznie pomoże wampirzycy w tym, żeby rozluźnić się do rozmowie, którą odbyły, ale na dobry początek musiało wystarczyć.
Westchnęła, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok, ledwo tylko Rosalie zniknęła jej z oczu. Machinalnie zaplotła ramiona na piersiach, po czym energicznie potarła ramiona, kiedy nagle poczuła nieprzyjemny, przenikliwy chłód. I tak nie była w stanie się w ten sposób rozgrzać, tym bardziej że sposób w jaki się czuła, zdecydowanie nie miał związku z temperaturą na zewnątrz – i to nawet pomimo tego, że ta musiała oscylować gdzieś poniżej zera. Czuła się źle zarówno z tym, że została sama, jak i poczuciem, że wszystko było nie tak. Słodka bogini, nie w ten sposób wyobrażała sobie rozmowę z Rosalie, nie wspominając o tym, że to wciąż pozostawało zaledwie wierzchołkiem góry lodowej ewentualnych problemów.
Zadrżała, po czym raz jeszcze powiodła wzrokiem dookoła. Obojętnie spoglądała na przemykające ulicą auta i pojedynczych przechodniów, zastanawiając się nad tym, czy faktycznie powinna martwić się, że spotka ją cokolwiek złego. Wiedziała, że demony były zdolne do wszystkiego, niezależnie od tego, czy miały widownie, czy wręcz przeciwnie. Hunter zaatakował ją w samym środku miasta, chociaż przynajmniej w miejscu, które nie było aż tak nastawione na widok ludzi, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło. Podejrzewała, że gdyby zaszła taka potrzeba, demon byłby w stanie zmanipulować rzeczywistość na tyle, by ludzie niczego nie zauważyli. Możliwe, że ryzykowała, zwłaszcza po wcześniejszym ataku, przy którym jedynie udowodniła, że najmniej jednak była idiotką, ale z jakiegoś powodu nie potrafiła się tym należycie przejąć. Jakby nie patrzeć, w takim wypadku mogła założyć, że była zagrożona dosłownie przez cały czas, niezależnie od tego, kto aktualnie z nią przebywał. Nie mogła przez cały czas kryć się po kątach, chociaż Rafaelowi zdecydowanie na rękę byłoby, gdyby przebywał z nią ktokolwiek – i to nie tylko dlatego, że wtedy mogłaby znaleźć obrońcę, ale raczej z uwagi na to, że potencjalne towarzystwo ściągnęłoby uwagę Huntera. W końcu nie liczył się nikt innym, pomijając ją i jej bezpieczeństwo, co zresztą Rafa sugerował niemalże na każdym kroku.
Zacisnęła usta i palce, coraz bardziej podenerwowana. To była jedna z tych kwestii, które doprowadzały ją do szału, podczas gdy serafin nie widział w takim myśleniu niczego złego. Podczas gdy on nie miał nic przeciwko tego, by ściągała niebezpieczeństwo na bliskich, kryjąc się za ich plecami, Elena zdecydowanie bardziej preferowała odwrotne rozwiązanie. Jeśli Hunter albo ktokolwiek inny potrzebował tego, by ją skrzywdzić, nie zamierzała czekać aż ucierpi ktokolwiek więcej – i to niezależnie od tego, co myśleli sobie Rafael albo jej rodzina.
Coś poruszyło się za jej plecami, ale w pierwszym odruchu nie zwróciła na to uwagi. Dopiero kiedy wyraźnie wyczuła, że ktokolwiek ją obserwuje, mimowolnie zesztywniała, po czym z wolna obejrzała się za siebie. W pierwszym odruchu napięła mięśnie, gotowa rzucić się do ucieczki, gdyby okazało się, że jednak ma do czynienia z Hunterem albo kimś równie negatywnie nastawionym, szybko jednak przekonała się, że to będzie zbędne. W zamian gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, momentalnie zamierając, kiedy napotkała spojrzenie pary znajomych, przypominających kolorem bezchmurne niebo oczu. Mogła przewidzieć, że prędzej czy później do tego dojdzie, zresztą miała wrażenie, że ona i Rosalie miały towarzystwo od chwili, w której w ogóle opuściły dom. Z jakiegoś powodu to odkrycie nawet dziewczyny nie zaskoczyło, wręcz wydając się Elenie czymś absolutnie do przewidzenia.
– Znowu ryzykujesz, lilan – usłyszała i to wystarczyło, żeby puls jeszcze bardziej jej przyśpieszył. Chciała nad sobą zapanować, robiąc dosłownie wszystko, byleby mieć szansę się uspokoić, ale to okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby sobie życzyć.
Nie odpowiedziała, chociaż miała wielką ochotę to zrobić – powiedzieć cokolwiek, co zabrzmiałoby choć odrobinę sensownie i – co najważniejsze – pewnie. Sęk w tym, że w głowie miała pustkę, właściwie sama niepewna, co i dlaczego chciała zrobić. Jakaś jej cząstka pragnęła przesunąć się bliżej, by jak gdyby nigdy nic wpaść demonowi w ramiona, inna zaś pragnęła porządnie mu przyłożyć – ot tak dla zasady, chociażby za to, że miał czelność komentować jej zachowanie po tym, co między nimi zaszło. Ostatecznie nie zrobiła niczego, stojąc ja ten słup soli i będąc w stanie co najwyżej uciec wzrokiem gdzieś w bok, choć i to okazało się trudne. Nie, skoro wciąż ją obserwował, dosłownie przenikając spojrzeniem i tym samym sprawiając, że czuła się jeszcze bardziej nieporadna.
Wiedziała, że to nie powinno wyglądać w ten sposób. Co więcej czuła, że bardzo łatwo mogłaby wszystko popsuć, a na to zdecydowanie nie mogła sobie pozwolić. Gdyby odpuściła, to niczego by nie zmieniło. Jedynie dałaby mu do zrozumienia, że sytuacja jest równie normalna, co i przez cały ten czas – i że z jej strony to była kolejna chwilowa uraza, która w gruncie rzeczy nie miała żadnego znaczenia. To, że ją uderzył…
Coś ścisnęło ją w gardle na samo wspomnienie. Nie sądziła, by to mogło się pozwolić – nie tym razem – ale to też nie było istotne. Tym razem Rafael wydawał się spokojny i w pełni opanowany, ale to bardzo szybko mogło się zmienić, co zresztą sam dał jej do zrozumienia. Tego chciałeś? Tego, żebym zaczęła się ciebie bać?, pomyślała mimochodem, ale powstrzymała się przed zadaniem tego pytania na głos. Nie chciała go prowokować, nie wspominając o tym, że wolała nie poznać odpowiedni na te pytania. W zamian wolała udawać, że były oczywiste, choć i tego nie mogła być aż taka pewna.
Zawahała się, coraz bardziej żałując, że od razu nie poszła za Rosalie. Mimochodem pomyślała, że być może demon specjalnie wpłynął na jej wolę, nakłaniając do tego, żeby rozdzieliła się z siostrą, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie taką możliwość. Nie, tego nawet nie chciała brać pod uwagę, nie wspominając o tym, że to i tak niczego by nie zmieniło. Możliwe, że ucieczka nie była najlepszym pomysłem, ale na co innego miałaby się zdecydować? Dyskretnie obserwowała demona, z uporem unikając spoglądania mu w twarz i poniekąd żałując, że nie potrafiła przeniknąć jego umysłu. Gdyby wiedziała, co takiego myślał i czego oczekiwał od niej, być może czułaby się pewniej, choć i to nie było aż takie oczywiste, jak mogłaby tego chcieć.
– Odprawiłaś Ravena… Naprawdę musimy ciągnąć to w ten sposób? – odezwał się ponownie nieśmiertelny i tym razem ni była w stanie ignorować jego słów.
– Jaki? – obruszyła się. Z jakiegoś powodu to brzmiało tak, jakby sądził, że niepotrzebnie wszystko utrudniała.
– Jesteś na mnie zła.
To nie było pytanie i chyba to w największym stopniu wytrąciło Elenę z równowagi. Parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem, po czym jednak przeniosła wzrok na swojego rozmówcę. Żartował sobie? Gdyby po prostu chodziło o gniew, nie byłoby problemu. Denerwowała się na niego, kiedy nabijał się z jej włosów, zmuszał do biegania albo po raz kolejny zmuszał do wymachiwania floretem. Och, tak – wtedy była zła, chociaż uczucie to znikało równie szybko, co się pojawiło, nie pozostawiając po sobie żadnych konkretnych śladów. Gdyby chodziło tylko o to…
Ale to nie było aż takie proste. Tym razem odczuwała coś innego, o wiele bardziej złożonego, chociaż wątpiła, by Rafael mógł to zrozumieć. Chwilami miała wrażenie, że ledwo pojmował te najbardziej prymitywne, podstawowe emocje, samemu będąc w stanie rozróżnić przede wszystkim te negatywne i najbardziej skrajne. Gniew nie był mu obcy, więc nie dziwiło jej to, że w pierwszej kolejności pomyślał właśnie o tym – tyle że to nie działało w ten sposób.
– Poniekąd – stwierdziła z opóźnieniem, dochodząc do wniosku, że próba tłumaczenia mu czegoś takiego i tak nie miała sensu. Nie, skoro sama nie czuła się na to gotowa, pragnąć jak najszybciej zniknąć Rafaelowi z oczu. – Dziwi cię to?
– Elena…
Jedynie potrząsnęła głową.
– Nie zamierzam rozmawiać, zwłaszcza jeśli zamierzasz mnie o cokolwiek obwiniać. Ja po prostu… – Urwała, po czym wzruszyła ramionami. – Co tutaj robisz? Znowu mnie śledzisz?
– Chronię – odpowiedział z wręcz rozbrajającą szczerością. To też było do przewidzenia, tym bardziej że nie po raz pierwszy podążał za nią krok w krok.
– W porządku – dała za wygraną. – Niech ci będzie, chociaż wcale nie musisz tego robić. Widziałeś, że nie byłam sama – zauważyła przytomnie.
– Owszem, do pewnego momentu. Ale teraz jesteś, na dodatek ze mną.
Zacisnęła usta, coraz bardziej podenerwowana. Wiedziała, co go martwiło, poza tym dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że nie tylko Rafael nie byłby zachwycony z tego, że mogłaby ryzykować, ale…
Słodka bogini, sama nie była pewna. Wiedziała jedynie, że potrzebowała spokoju, by mieć szansę zapanować nad emocjami. Te, które demon wyzwalał w niej samą tylko obecnością, doprowadzały ją do szału, zresztą jak i za każdym razem, kiedy próbowała trzymać go na dystans. Chyba nawet po tym, jak odepchnął ją od siebie, gdy pocałowała go po raz pierwszy, nie czuła się aż do tego stopnia zraniona. Tym razem w grę wchodziło coś innego, bardziej osobistego, przez co wszystko wydawało się o wiele bardziej skomplikowane. Z drugiej strony, być może chodziło o to, że była inna – i że w związku z tym odczuwała wszystko o wiele bardziej intensywnie, niż mogłaby tego chcieć.
Zacisnęła dłonie w pięści, po czym z wolna wycofała się, przynajmniej próbując zwiększyć odległość, która dzieliła ją od męża. Nie zastanawiała się nad tym, co demon mógł pomyśleć sobie o jej staraniach, po chwili wahania dochodząc do wniosku, że tak naprawdę to i tak nie miało znaczenia. Do tego przynajmniej próbowała się przekonać, chociaż zarazem czuła, że oszukiwała samą siebie. Prawda była taka, że chciała, by niektóre sprawy potoczyły się zupełnie inaczej – z tym, że zarazem nie potrafiła się na to zdobyć.
– Tak. Ale reszta na mnie czeka – powiedziała cicho, w myślach szukając jakiegokolwiek sensownego powodu, żeby się oddalić. Czuła, że Rafael tak po prostu jej na to nie pozwoli, jak zwykle zamierzając postawić na swoim. – Powinnam do nich iść, bo…
– Wierz mi, że kilka minut cię nie zbawi – przerwał ze spokojem. – Zresztą nawet nie zauważą, że zniknęłaś – dodał i coś w jego słowach dało dziewczynie do myślenia.
Bezwiednie powiodła wzrokiem dookoła, dopiero po chwili orientując się, że cokolwiek w otaczającej ją rzeczywistości uległo zmianie. Serce jak na zawołanie zabiło jej szybciej, kiedy uświadomiła sobie, że już nie słyszy ani hałasu przemykających ulicą aut, ani czegokolwiek, co świadczyłoby o obecności przechodniów. Wciąż stała z Rafaelem w tym samym miejscu, a jednak teraz wszystko wskazywało na to, że byli sami – i to pomimo tego, że nic podobnego nie powinno mieć miejsca.
– Coś ty zrobił? – zdenerwowała się. Bezwiednie przesunęła się bliżej, gotowa rzucić na demona z pięściami, gdyby tylko miała gwarancje, że w ten sposób zdoła cokolwiek zmienić. – Wypuść mnie! – warknęła, ale serafin tylko potrząsnął głową.
– Kupiłem nam tylko trochę czasu – stwierdził do tego stopnia opanowanym tonem, że przez moment miała wrażenie, iż jednak dostanie szału. Igrał z nią i to doprowadzało dziewczynę do szału.
– Nie potrzebujemy tego czasu – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Czego nie zrozumiałeś w tym, że nie chcę rozmawiać.
Lilan… – rzucił pojednawczym tonem, ale i to nie zrobiło na niej wrażenia.
– Przestań mieszać mi w głowie w ten sposób! – nie wytrzymała, ostatecznie tracąc cierpliwość. Jakby tego było mało, wyraźnie czuła, że jej reakcja nie robiła na Rafaelu najmniejszego nawet wrażenia.
– W jaki? Może jeszcze mi powiesz, że mam nie zwracać się do ciebie w ten sposób? – dodał i z jakiegoś powodu zabrzmiało to jak wyzwanie.
Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, sama niepewna, w jakiś sposób powinna się zachować. Miała ochotę odwrócić się na pięcie i odejść, ale w obecnej sytuacji to i tak nie wchodziło w grę. Znała ten stan, tym bardziej że dopiero co Hunter igrał z nią w dokładnie ten sam sposób. Wiedziała, że tak długo, jak Rafa sam nie podjąłby decyzji o tym, żeby się wycofać, nie miała szans przed nim uciec. Mogła co najwyżej grać według jego zasad, a to zdecydowanie nie było jej na rękę.
– Właśnie to zamierzałam powiedzieć – oznajmiła, ale demon jedynie się uśmiechnął. Wyczuła, że sam ten gest wiele go kosztował, nie wspominając o tym, że zdecydowanie nie miała poczucia, by był rozbawiony. Wręcz przeciwnie – czuła, że oboje pozostawali równie sfrustrowani. – A teraz daj mi spokój.
– Skoro tak uważasz… Ale jeśli nie chcesz tutaj być, dlaczego nie pójdziesz do siostry, co Eleno?
Tym razem zacisnęła dłonie w pięści tak mocno, że aż poczuła ból, niemalże całkowicie pewna, że do tego wszystkiego upuściła sobie krwi. Nawet jeśli tak było, nie chciała się nad tym zastanawiać, a tym bardziej próbować nad sobą zapanowywać. Gdyby jednak się skrzywdziła, to byłoby tylko i wyłącznie winą Rafaela, a przynajmniej tak pragnęła myśleć.
– Masz mnie w tej chwili wypuścić – wycedziła przez zaciśnięte zęby – bo naprawdę…
– Co takiego? – Spojrzał na nią z powątpiewaniem. – Nie robię ci krzywdy, lilan. Ale Hunter mógłby, a ty upierasz się, że mnie nie potrzebujesz. Uwolnij się sama, skoro to według ciebie takie proste.
Aż się w niej zagotowało, bynajmniej nie dlatego, że mógłby mieć rację. Czegokolwiek by sobie nie myślał albo nie próbował udowodnić… Cóż, w obecnej sytuacji nie miało to dla Eleny znaczenia. Chciała odejść i tylko to się dla niej liczyło. Fakt, że Rafael próbował do czegokolwiek ją przymuszać, jedynie pogarszał sytuację, tym bardziej że demon najwyraźniej nie widział niczego złego w tym, że mogłaby być na niego zła. To również okazało się czymś, co mogła przewidzieć, tym bardziej że od samego początku chronił ją niezależnie od tego, co względem siebie czuli. Najwyraźniej ta jedna kwestia nie miała ot tak ulec zmianie.
Zamrugała kilkukrotnie, czując pieczenie pod powiekami. Ledwo powstrzymała się od przekleństwa, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nie zamierzając pozwolić, by zauważył łzy. Sama przed sobą nie chciała przyznać się do tego, że mogłaby płakać z frustracji i bezradności, bo to po prostu nie wchodziło w grę. Poniekąd była zbyt dumna, by chociaż brać pod uwagę taką perspektywę – to, że pozostawała aż do tego stopnia słaba i podatna na emocje. Sądziła, że wypłakała dość, łzy zresztą prowadziły donikąd. Zabawne, ale chyba w którymś momencie zdążyła dojść do tego samego wniosku, co i Rafael – że okazywanie słabości nie niosło ze sobą niczego dobrego, nie wspominając o tym, że zdecydowanie nie działo się nic wartego tego, żeby cierpiała. Nie chciała się przed nim tłumaczyć, zresztą wątpiła, żeby zrozumiał, co takiego tym razem ją raniło. Do pewnego stopnia sama również tego nie pojmowała.
Wzięła kilka głębszych wdechów, bezskutecznie próbując się uspokoić. Nic się nie dzieje, tak? Nic się nie dzieje…, zaczęła powtarzać w myślach niczym mantrę i to do pewnego stopnia wydawało się skutkować, nawet jeśli wciąż nie potrafiła się skoncentrować. To było o tyle trudniejsze, że wciąż pozostawała świadoma spojrzenia lśniących, błękitnych oczu, które…
Och, po prostu weź się w garść!
– Nie umiem.
Odezwała się tak cicho, że ledwo była w stanie samą siebie zrozumieć. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że się trzęsie, jednak nie będąc w stanie opanować emocji. Gniewnym ruchem otarła policzki, chociaż to wydawało się bez sensu, skoro Rafael wciąż się w nią wpatrywał. Nawet to, że milczał, powstrzymując się od jakichkolwiek uwag, nie sprawiło, że poczuła się jakkolwiek lepiej. Wręcz przeciwnie – coś w przeciągającym się w nieskończoność milczeniu sprawiło, że poczuła się jeszcze bliższa tego, żeby jednak dostać szału.
To nie powinno wyglądać w ten sposób. Czuła to całą sobą, pragnąc zrobić wszystko, by mieć szansę cokolwiek naprawić, ale również to okazało się niemożliwe. Mogła co najwyżej tkwić w miejscu, płakać i modlić się w duchu o to, żeby w końcu dał jej spokój – i to pomimo tego, że zarazem pragnęła czegoś zupełnie odmiennego.
– Po prostu mnie puść – powtórzyła z uporem. Zacisnęła powieki, byleby tylko nie musieć na niego patrzeć. W tamtej chwili było jej wszystko jedno, jak wyglądała, a tym bardziej co miał pomyśleć sobie Rafael, skoro zniżała się do tego, by wręcz zacząć go błagać. Jakie to miało znaczenie, skoro… – Rafael, proszę…
Nie usłyszała odpowiedzi, ani niczego, co świadczyłoby o tym, że wziął jej słowa pod uwagę. A jednak w którymś momencie musiał się przemieścić, skoro poczuła muśnięcie na policzku – delikatne, ledwo zauważalne, ale jednak obecne.
Kiedy w końcu podjęła decyzję o tym, żeby otworzyć oczy, przekonała się, że świat jednak wrócił do normy, dokładnie taki sam jak na chwilę przed pojawieniem się nieśmiertelnego. Stał na chodniku, wciąż się trzęsąc i nie będąc w stanie stwierdzić, czego tak naprawdę chciała.
Chociaż dla pewności powiodła wzrokiem dookoła, Rafaela nigdzie nie było.

1 komentarz:









After We Fall
stories by Nessa