19 marca 2017

Sto trzydzieści dwa

Beatrycze

Z bijącym sercem wpatrywała się w przestrzeń. Chciała przynajmniej udawać, że jest spokojna, ale emocje raz po raz wymykały jej się spod kontroli, przez co nawet gdyby chciała udawać, pewnie i tak okazałoby się, że te próby nie mają racji bytu. Całe jej ciało wydawało się być przeciwko niej, zdradzając o wiele więcej, niż mogłaby sobie tego życzyć. Oddychała szybko i płytko, bezskutecznie próbując unormować puls i pozbyć się wrażenia, że niewiele brakuje, żeby serce wyrwało jej się na zewnątrz. Co prawda w obecnej sytuacji powinno być jej wszystko jedno, co takiego się wydarzy, ale z drugiej strony…
Powiedziała o wiele za dużo. Tak czuła, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że kilkoma zaledwie słowami popsuła wszystko. Może i nie miała już doświadczenia w tworzeniu relacji, ale przecież wiedziała, że te potrafiły być kruche. Bardzo niewiele potrzebowała, żeby poczuć się naprawdę niezręcznie i zapragnąć jak najszybciej chcieć się ewakuować, więc tym bardziej była takiego stanu rzeczy pewna. W tamtej chwili chociażby nade wszystko zapragnęła zejść wampirowi z oczu, byleby poczuć się choć odrobinę pewniej, o ile to w ogóle było możliwe. Problem polegał na tym, że jakaś jej cząstka zdawała sobie sprawę z tego, że to wcale nie miało być takie proste, jeśli w ogóle miało rację bytu.
„Przepraszam” – chciała powiedzieć, a potem odwrócić się i po prostu wyjść, najlepiej tylko i wyłącznie po to, żeby dłużej nie tkwić w miejscu. Pragnęła zrobić cokolwiek, byleby przestać czuć się w tak dziwny, przytłaczający wręcz sposób, ale nie potrafiła się na to zdobyć. Jakby tego było mało, na sobie wyraźnie czuła spojrzenie Lawrence'a – przenikliwe, oszołomione i… wręcz niedowierzające, chociaż zarazem nie miała co do tego pewności. Tak samo nie wiedziała, jakie emocje targały nim w tamtej chwili, nie wspominając o tym, że nie była w stanie przewidzieć jego reakcji. Niepotrzebnie to powiedziała, pomimo tych licznych obaw jednak decydując się zrobić z siebie idiotkę. Nawet nie była pewna, co tak naprawdę znaczy kochać, a tym bardziej czy wciąż jeszcze to potrafiła. Ba! Czy kiedykolwiek była do tego zdolna. W głowie miała mętlik, co już od dłuższego czasu dawało jej się we znaki, sprawiając, że czuła się coraz bardziej zagubiona.
Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, wkładając cały wysiłek w to, żeby na niego nie patrzeć. Chciała nawet zamknąć oczy, chociaż to i tak nic by nie pomogło, tym bardziej, że wciąż tkwiła naprzeciwko niego, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, wierzchem jednej z nich ocierając oczy. To nie była pora na to, żeby płakać, nie wspominając o tym, że sama była sobie winna tego, co się działo. Jako pierwsza zdecydowała się mówić, zadręczając czymś, co najpewniej nie miało znaczenia. Podejrzewała, że to brak wspomnień sprawiał, że czuła się aż do tego stopnia rozżalona, szukając czegoś, czego nawet nie potrafiła nazwać. Jeśli zaś chodziło o Lawrence'a…
– Beatrycze.
Nie rozumiała, dlaczego za każdym razem musiał wypowiadać jej imię w ten dziwny, jakże charakterystyczny sposób. W takich chwilach brzmiało niezwykle melodyjnie i delikatnie, niemalże czule, choć również to mogła sobie tylko wyobrazić. Mimowolnie zaczęła się zastanawiać, czy to możliwe, że wampir wyzwalał w niej tak silne emocje, ponieważ tego chciała, kierowana wdzięcznością i pragnieniem, żeby istniał ktoś, kto naprawdę by się nią przejmował. Wszyscy wokół byli uprzejmi, ale to nie było to samo, a przynajmniej ona nie potrafiła utożsamić się z otaczającymi ją osobami. Jedynie L. wydawał się naprawdę znajomy, poza tym naprawdę wydawał się ją znać, ale i to mogło być równie dobrze zwykłą iluzją.
Chwilami żałowała, że nie potrafiła wrócić do tego, jak traktowała sytuację wcześniej. Na samym początku nie próbowała pytać i wcale nie czuła się z tym źle, skupiona przede wszystkim na poczuciu bezpieczeństwa, które dawał jej wampir. Niczego więcej nie potrzebowała, przynajmniej do czasu, z kolei teraz była na dobrej drodze, by wszystko niepotrzebnie skomplikować. Naprawdę nie chciała tego robić, gorączkowo szukając sposób na to, by wszystko odkręcić, ale nie potrafiła.
Nie wyczuła ruchu ani niczego, co świadczyłoby o tym, że wampir się przemieścił, więc tym bardziej zaskoczyły ją dłonie, które bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wylądowały na jej ramionach. To wystarczyło, żeby poczuła się niemalże jak w potrzasku, nagle prostując niczym struna i w niemalże desperacki sposób usiłując oswobodzić się z uścisku. Chciała się cofnąć, ale tym razem jej nie pozwolił, w gruncie rzeczy nie musząc się nawet wysilać, żeby zmusić ją do pozostawania w miejscu. Jęknęła, a przynajmniej miała to w planach, z jej ust jednak wyrwał się jedynie dziwny, zdławiony dźwięk, w niczym nie przypominający konkretnych słów, o jakiejkolwiek formie protestu nie wspominając. Zrezygnowana, zaczęła energicznie potrząsać głową, chociaż i to wydawało się pozbawione sensu i co najmniej żałosne, tym bardziej, że Beatrycze aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że w szarpaniu się z wampirem nie miała najmniejszych nawet szans.
– Beatrycze… – zaczął raz jeszcze Lawrence, ale nie pozwoliła mu dokończyć, zbyt spanikowana, by poczekać na jakąkolwiek reakcję z jego strony.
– Puść! – rzuciła niemalże błagalnym tonem, nerwowo napinając mięśnie. Wzięła kilka głębszych wdechów, bezskutecznie próbując się uspokoić. W zasadzie zaczynała dochodzić do wniosku, że to, że w ogóle zdołała się odezwać, było niczym prawdziwy cud. – Ja nie…
– Powtórz to, co przed chwilą powiedziałaś – rzucił spiętym tonem wampir. Jego głos zabrzmiał inaczej, niemniej rozemocjonowany od jej własnego, choć to równie dobrze mogło być wyłącznie wrażeniem. – Co tak naprawdę miałaś na myśli, kiedy mówiłaś o…?
– Nieważne!
Spojrzał na nią w niemalże bezradny sposób, wydając się intensywnie nad czymś myśleć. Mogła tylko zgadywać, co takiego w tamtej chwili chodziło mu po głowie, ale prawd była taka, że absolutnie tego nie chciała. To przynajmniej usiłowała sobie wmówić, wciąż podenerwowana i bliska szaleństwa. Od nadmiaru emocji, na dodatek aż tak sprzecznych ze sobą, powoli zaczynało kręcić jej się w głowie, poza tym…
Nieważne… Dlaczego to brzmiało jak kłamstwo?
– Beatrycze, spójrz na mnie – usłyszała i to wystarczyło, żeby zamarła, tym bardziej, że głos Lawrence'a zabrzmiał w aż nazbyt charakterystyczny sposób.
Miała wrażenie, że poszczególne słowa dosłownie owijają się wokół niej, melodyjne i przyprawiające o dreszcze. Była w stanie rozpoznać ten ton, chociaż nie sądziła, że wampir kiedykolwiek spróbuje wykorzystać swoje zdolności przeciwko niej – i to na dodatek w takiej sytuacji. Znów zapragnęła zaprotestować, a potem najlepiej przyłożyć mu, żeby jasno dać do zrozumienia, co sądziła o wpływaniu na czyjąkolwiek wolę, ale to okazało się równie problematyczne, co i siłowanie się z kimś znacznie silniejszym od niej. Chciała tego czy nie, ostatecznie z wolna uniosła głowę – bardzo ostrożnie, poruszając się jak w transie, co zresztą wcale nie było takie dalekie od prawdy.
Właściwie sama nie była pewna, czego tak naprawdę oczekiwała po wyrazie jego twarzy i spojrzeniu. W najlepszym wypadku spodziewała się tego, że mógłby ją wyśmiać, dochodząc do wniosku, że była zdecydowanie zbyt wrażliwa. Cóż, możliwe, że właśnie taka była prawda. Jasne, że czuła się samotna, obserwując zakochane pary ze wszystkich stron. Wystarczyło chociażby, żeby przypomniała sobie, jak nie tak dawno temu obserwowała Edwarda i Bellę, kiedy razem siedzieli przy pianinie. Nie była w stanie zliczyć, jak wiele razy widziała Elenę i Rafaela albo…
Och, była beznadziejna. Obserwowała i wyobrażała sobie nie wiadomo co, gubiąc się w emocjach, których nawet nie potrafiła nazwać. Nie pamiętała, więc chciała zrozumieć, najpewniej wszystko źle interpretując – i to łącznie z motywami, które mogłyby kierować Lawrence'm.
– Co tak naprawdę czujesz, hm? – odezwał się cicho wampir. Drgnęła, bo to pytanie sprawiło, że naszło ją irracjonalne wrażenie, że był w stanie przeniknąć jej umysł. – Powiedziałaś, że…
– To nie jest teraz ważne – przerwała mu niemalże gniewnym tonem. – Ja po prostu… już sama nie wiem, co mówię. Gubię się i… – Zacisnęła usta. Gdyby nie to, że wciąż była pod wpływem jego zdolności, już dawno uciekłaby wzrokiem gdzieś w bok. – Pewnie macie rację i muszę sobie przypomnieć sama… Kiedyś. Może kiedyś zrozumiem, ale…
– To cię dręczy? – przerwał zaskakująco łagodnie. – To, co jest pomiędzy nami? Powiedziałem ci, że się znaliśmy, ale…
– Wciąż nie rozumiem – przyznała po chwili wahania.
Tak naprawdę chodziło o coś więcej, chociaż tak długo to w sobie dusiła. Owszem, jak najbardziej czuła, że był jej znajomy – wiedziała to od pierwszej chwili, w której go zobaczyła. Przy nim jednym była pewna, że to, co mówił, miało sens. W przypadku całej reszty również czuła się bezpiecznie, ale… wtedy nie było tak samo. Była tego aż nazbyt świadoma, wciąż mając wrażenie, że tylko Lawrence znał ją tak naprawdę. Wszystko inne było niczym sen – odległe, zamazane i aż nadto nierzeczywiste.
Najbardziej jednak w tym wszystkim bolało ją to, że mogłaby się mylić. Przynależała tutaj, bo on był obok, dając jej nadzieję, że to wszystko miało sens. Problem polegał na tym, że otaczający ją świat wcale nie wydawał się taki, jaki kiedykolwiek mogłaby poznać. Nic nie wydawało się znajome, Beatrycze zaś miała wrażenie, że jej dotychczasowe życie było zupełnie inne. Nie pamiętała go, przez co nie miała porównania, ale to w gruncie rzeczy nic nie znaczyło, skoro przez większość czasu czuła się… po prostu pusta. Co więcej, dobrze widziała, że coś utraciła – coś bardzo ważnego, bardziej istotnego niż wspomnienia. Niepamięć była niczym mur, który odcinał ją od tego, co najcenniejsze, przez co nawet gdyby to, czego potrzebowała, znajdowało się na wyciągnięcie ręki, nie dostrzegłaby tego.
Pieczenie pod powiekami stało się bardziej uciążliwe niż do tej pory, ale już nawet nie zwracała na to uwagi. Skoro zdążyła się upokorzyć, było jej wszystko jedno, czy mogłaby płakać, nie wspominając o niemożności rzucenia się do ucieczki. Była tutaj, zła na siebie i tak bardzo zagubiona, podczas gdy on…
– Bądź ze mną szczera. – Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim Lawrence ponownie zdecydował się odezwać. Nie rozumiała jakim cudem mógł być przy tym aż do tego stopnia opanowany, wręcz porażająco spokojny, podczas gdy ona dosłownie trzęsła się przez nadmiar emocji. – Pytałem cię już o coś podobnego, ale… dlaczego tak ufnie za mną poszłaś, co?
– Ja…
Niby jak miała rozumieć to pytanie? Sądziła, że dość jasno dała mu do zrozumienia, że po prostu darzyła go zaufaniem – silniejszym niż kogokolwiek innego, właściwie od chwili ich pierwszego spotkania, odkąd zabrał ją z tamtego cmentarza. To było silniejsze od niej, ale w innym sensie niż teraz, kiedy cokolwiek na niej wymógł. Decyzje, które ostatecznie doprowadziły ją do tego miejsca, podjęła samodzielnie, w większości przypadków nawet nie musząc zastanawiać się nad tym, czego tak naprawdę chciała. To przychodziło samo – równie instynktownie, co i oddychanie, o ile taki stan rzeczy miał jakikolwiek sens. Robiła to, co w danej chwili wydawało się słuszne, zwłaszcza kiedy chodziło o niego. I nigdy tak naprawdę nie żałowała, wręcz irytując się za każdym razem, gdy ktokolwiek sugerował, że zamiary Lawrence'a względem niej mogłyby być złe.
Zabawne, bo przecież wiedziała, że nie był święty. Jego poczucie humoru, czerwone oczy i to, co dowiedziała się o jego przeszłości – tylko niektóre kwestie, ale za to dość istotne, tak jak ta, że własna rodzina mu nie ufała…
Och, tyle że to w najmniejszym nawet stopniu nie zmieniało tego, co czuła.
– Mam wrażenie… Od samego początku czuję, że cię znam – powiedziała tak cicho, że gdyby nie miała do czynienia z wampirem, nie miałby szans jej usłyszeć. – Tak po prostu. To…
– Co takiego? – zachęcił, kiedy ponownie urwała.
Jęknęła, po czym potrząsnęła głową.
– Nie wiem! Połowy tego, co robię albo czuję po prostu nie rozumiem! – wyrzuciła z siebie na wydechu, znów tracąc cierpliwość i panowanie nad tonem głosu. – Cały ten czas… I jak głupia ci ufam, L. Nawet wtedy, kiedy wiem, że kręcisz i…
Zacisnęła usta, coraz pewniejsza tego, że jej postępowanie nie miało sensu. Nie mogłoby mieć, ale do tego zdążyła się już przyzwyczaić, o ile to w ogóle było możliwe. Po prostu tutaj była, zagubiona i tak bardzo krucha, nie pierwszy raz próbując doszukać się logiki tam, gdzie nie miała prawa jej znaleźć. Powiedziała mu już, że nie da się funkcjonować bez wspomnień i to była prawda, co zresztą dostrzegała na każdym niemalże kroku.
– A to… To, co powiedziałaś mi wcześniej? – Lawrence nie dawał za wygraną, samymi tylko próbami drążenia tematu coraz bardziej doprowadzając ją do szaleństwa. Jasne, była sobie tego winna, ale… – Jak mam to rozumieć, co Beatrycze? To, co czujesz…
– Ja też tego nie rozumiem. I właśnie w tym problem. – Tym razem sama zmusiła się do spojrzenia mu w oczy. – To, co powiedziałam… Ale to nie ma sensu, prawa? – zapytała po raz wtóry, nie kryjąc rozżalenia.
Nie doczekała się odpowiedzi, co zmartwiło ją dużo bardziej niż fakt, że dosłownie przenikał ją spojrzeniem. Przestań, pomyślała, ale i tego nie odważyła się powiedzieć na głos, zbytnio oszołomiona, by zdobyć się na jakąkolwiek reakcję. Nie rozumiała bardzo wielu rzeczy, co zresztą sama dopiero co mu uświadomiła, wręcz błagając o jakąkolwiek formę zrozumienia. Gdyby tylko miała pewność, że nie ma w nic złego, a ona właśnie wszystkiego nie popsuła kolejnymi pytaniami, wtedy wszystko stałoby się dużo prostsze, ale do tego czasu…
A potem on nagle ujął jej twarz w obie dłonie, kolejny raz zmuszając do spojrzenia sobie w oczy.
Z jakiegoś powodu sam ten gest sprawił, że niewiele brakowało, żeby serce wyrwało jej się z piersi ze zdenerwowania. Gwałtownie nabrała powietrza do płuc, chyba jedynie cudem nie krztusząc się i wciąż będąc w stanie ustać na nogach. Coś zmieniło się w sposobie, w jaki jej dotykał, chociaż nie była w stanie określić, w czym mógłby leżeć problem. Wiedziała jedynie, że nagle wszystko wydało się inne, bardziej ostateczne, choć i tego nie potrafiła zrozumieć. Czuła, że drży, już nie tylko przez nadmiar emocji, ale również bijący od jego ciała chłód – jak najbardziej znajomy i do pewnego stopnia dający się Beatrycze we znaki. Patrzyła mu w oczy, nie mogąc tak po prostu uciec wzrokiem gdzieś w bok, to zresztą wydawało się najmniej istotne. W zamian mogła co najwyżej na niego patrzeć, czekać i próbować zebrać myśli, o ile to w ogóle miało okazać się możliwe, skoro w głowie miała absolutną pustkę. Nie pierwszy raz była gotowa przysiąc, że bardzo niewiele brakowało, żeby ostatecznie się rozpadła, chociaż z drugiej strony…
Dlaczego patrzył na nią w tak dziwny sposób? Pomyślała, że jednak mógł być zły, ale nic nie wskazywało, żeby jej przypuszczenia miały okazać się słuszne. Nie wiedziała, co takiego czuła albo powinna czuć, to zresztą wydawało się mało istotne. Całą sobą koncentrowała się na Lawrence’ie, wpatrując się w niego niemalże jak urzeczona, co również wydawało się właściwe. Próbowała przynajmniej przekonać samą siebie do myśli o tym, że tak jest – i że odczuwanie choćby cienia niepokoju w rzeczywistości nie miało racji bytu. Może gdyby w to uwierzyła, wszystko stałoby się prostsze, ale nic nie wskazywało na to, by w najbliższym czasie okazała się do tego zdolna.
Dlaczego? Dlaczego ciągle czuję się w ten sposób?, pomyślała niemalże gorączkowo, ale i tym razem nie doczekała się odpowiedzi. Była tylko pustka, ale…
– Naprawdę niczego nie podejrzewasz? – zapytał cicho L. Starannie dobierał słowa, wydając się myśleć nad każdym kolejnym pytaniem czy gestem. Mimo wszystko i tak nie poczuła się spokojniejsza, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej świadoma, że miała przed sobą podatnego na emocje, zdolnego do niesienia śmierci wampira. – Tego, dlaczego ja…
– Co takiego?
Tym razem tylko potrząsnął głową, nie dodając niczego więcej. Znów otworzyła usta, chociaż sama nie była pewna, co takiego chciała mu powiedzieć, nie wspominając o tym, co mogłaby zdziałać. Jakby tego było mało, wszelakie myśli kolejny raz uleciały jej z głowy z chwilą, w której wampir bezceremonialnie nachylił się w jej stronę, w następnej sekundzie…
Och.
Spodziewała się naprawdę wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że nagle poczuje jego usta na swoich. To było nagle, oszałamiające i tak nierzeczywiste, że przez dłuższą chwilę po prostu tkwiła w bezruchu, rozszerzonymi do granic możliwości oczyma wpatrując się w obejmującego ją mężczyznę. Coś zmieniło się dopiero później, kiedy – równie impulsywnie, co i on – odważyła się odwzajemnić pieszczotę, czując się przy tym trochę jak nieporadne dziecko, które nie ma pojęcia, co i w jaki sposób powinno zrobić. Tak przynajmniej pomyślała w pierwszym odruchu, zanim przekonała się, że jej ciało jest o wiele bardziej świadome pewnych kwestii. To nie były wspomnienia, ale przeczucie – rodzaj odruchu równie oczywistego, co i konieczność oddychania. Jej pozostało co najwyżej spróbować się temu poddać, co zresztą uczyniła bez choćby chwili wahania, nawet nie próbując zastanawiać się nad tym, czy jej postępowanie miało sens. Musiało, zresztą jakie to miało znaczenie? Do tej pory o to nie dbała, po prostu poddając się pragnieniom, więc i tym razem mogła postąpić w ten sam sposób – niezależnie od możliwych konsekwencji i tego, co jeszcze mogłoby się wydarzyć.
Nawet jeśli zaskoczyła Lawrence’a, wampir ostatecznie nie dał niczego po sobie poznać. Beatrycze nie zarejestrowała momentu, w którym tak po prostu wziął ją w ramiona, nieznacznie unosząc, żeby uzyskać łatwiejszy dostęp do jej ust. Pozwoliła mu na to, sama obejmując go za szyję, by znaleźć się jeszcze bliżej. Pragnienie, które nagle poczuła, całkowicie wytrąciło ją z równowagi, porażając równie mocno, co nieopisana wręcz tęsknota – uczucie, które na krótką chwilę przysłoniło wszystko inne, przez co tym bardziej nie była w stanie się skoncentrować. Przez kilka następnych sekund liczyło się wyłącznie to, co działo się pomiędzy nimi – wzajemna bliskość, jego dotyk i potrzeba, żeby jakimś cudem znaleźć się jeszcze bliżej, choć nie sądziła, że to w ogóle możliwe.
Przez krótką chwilę naprawdę poczuła się spełniona, zupełnie jakby po długich poszukiwaniach w końcu wróciła do domu. Odnaleźliśmy się, przeszło jej przez myśl, ale to wydawało się pozbawione sensu, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Niczego nie rozumiała, ale już nie potrzebowała odpowiedzi – nie w takim stopniu, jak mogłaby sądzić do tej pory, poza tym…
Odsunął ją od siebie nagle, równie gwałtownie, co wcześniej przygarnął do siebie. Zachwiała się niebezpiecznie, niepewnie stając na równe nogi; z wolna zrobiła krok w tył, dosłownie zataczając się na ścianę i dla pewności opierając się o nią plecami, żeby nie stracić równowagi. Oddychała szybko i płytko, ledwo będąc w stanie złapać oddech, o zapanowaniu nad zawrotami głowy nie wspominając. Czuła, że znowu wszystko było nie tak, choć dopiero z chwilą, w której spojrzała w pociemniałe z głodu i – być może – również pożądania oczy, w pełni dotarło do niej, że być może znalazła się w niebezpieczeństwie. Miała wrażenie, że w tamtej chwili naprawdę powinna zacząć się bać, a jednak nic podobnego nie miało miejsca.
Dlaczego miałaby, skoro nie wyobrażała sobie, że on mógłby ją skrzywdzić…?
– Nie boję się – usłyszała, dopiero po kilku sekundach pojmując, że wypowiedziała te słowa na głos.
Lawrence się zawahał.

1 komentarz:

  1. Jestem absolutnie zauroczona muzyką ;-; Wiedziałam, że pojawi się coś do utworu Kody, chociaż nie miałam pewności kiedy i w jakich okolicznościach. „Staying” dręczyło mnie już od dłuższego czasu i nawet zaczęłam do tego pisać ten rozdział, ale potem trafiłam na to – i sądzę, że jest idealne pod każdym względem. Ostatecznie oddaję Wam coś takiego, chociaż sama nie jestem pewna, co powinnam myśleć. Może trochę za szybko, chociaż…
    Na koniec dodam, że jutro wypada pierwsza rocznica „Forever you said”, więc prawie na pewno z wyprzedzeniem zapraszam na rozdział urodzinowy :3

    Wasza Nessa.

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa