Beatrycze
Nowe miejsce podobało jej się
bardziej niż apartamentowiec. Tak przynajmniej pomyślała z chwilą, w której
przekroczyła prób malutkiego, ulokowanego na spokojnym osiedlu domku, czując
się przy tym trochę jak za pierwszym razem, kiedy Lawrence zabrał ją do siebie.
Co więcej, kiedy jeszcze byli w samochodzie, Beatrycze z zaciekawieniem
obserwowała okolicę, wyglądając przez okno i podświadomie próbując
wypatrzeć jakikolwiek budynek, który okazałby się choć odrobinę podobny do
tego, który widywała w snach. To wspomnienie wciąż nie dawało jej spokoju,
ale przynajmniej była w stanie trzymać je na dystans, co do pewnego
stopnia czyniło zaistniałą sytuację znośna.
Trudno było
stwierdzić, w jakim nastroju przez większość czasu pozostawał Lawrence.
Milczał i do głowy przyszło jej, że być może złościł się na to, że mogłaby
na niego naciskać, ale to wydawało się pozbawione sensu, przynajmniej na
pierwszy rzut oka. Przecież sam do niej przyszedł, twierdząc, że ma jej coś do
pokazania i wydając się wręcz żałować, że wcześniej doprowadził ją do
szału. Tak przynajmniej sądziła, chociaż w przypadku L. sprawy wcale nie
musiały być aż takie oczywiste, tym bardziej, że wampir od samego początku
przejawiał zadziwiający wręcz talent do mieszania jej w głowie. Możliwe,
że robił to przez cały ten czas, podczas gdy ona nie była nawet świadoma, co
takiego działo się wokół niej.
Jakkolwiek
by nie było, Beatrycze wolała trwać w ciszy i czekać na rozwój
sytuacji. W pewnym momencie zaczęła nawet spekulować na temat tego, gdzie
ją zabierał, ale i o to nie odważyła się zapytać. Cóż, ufała mu,
zresztą nie była w stanie wyobrazić sobie, że podczas ich nieobecności
wydarzyło się cokolwiek złego. Przy nim nie musiała się niczego obawiać, jeśli
zaś chodziło o kolejne kłamstwa… Hm, nie sądziła, żeby znowu się na nie
zdecydował. Co więcej, wciąż musieli porozmawiać, a wspólny wyjazd wydawał
się idealną po temu okazją.
– Jesteśmy
daleko, prawda? – zapytała w pewnym momencie, nie mogąc się
powstrzymać. Wiedziała, że Seattle było dużo, ale do tej pory nie zdawała sobie
sprawy z faktycznych rozmiarów miasta.
– Nie na
tyle, na ile bym sobie tego życzył. – Lawrence wywrócił oczami. –
Podejrzewam, że gdyby ktoś chciał nas znaleźć, poradziłby sobie bez
problemów – dodał z przekąsem, tym samym jeszcze bardziej ją
dezorientując.
– A nie
powinniśmy być znalezieni? – drążyła, a do jej głosu wkradła się
nutka wątpliwości.
To nie był
pierwszy raz, kiedy nie miała pewności, co sądzić o jego słowach. Czasami
nawet nie wiedziała czy żartował, czy może mówił poważnie, chociaż do tego
powoli zaczynała się przyzwyczajać, dzięki Sage'owi lepiej rozumiejąc pojęcie
ironii. Nie zmieniało to jednak faktu, że próba nadążenia za Lawrence'm mogła
okazać się problematyczna, zwłaszcza biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia. W efekcie
Beatrycze nie zdziwiłaby się, gdyby wampir w przypływie desperacji wsadził
ją do samochodu i spróbował wywieźć gdzieś, gdzie mogliby przynajmniej
spróbować odciąć się od wszelakich problemów. Co prawda gdyby sama miała
pokusić się o taki krok, zdecydowanie nie wybrałaby Seattle, ale i tak
wolała się upewnić, tym bardziej, że ucieczka nie była jej na rękę – nie,
skoro już rozumiała, że nie tylko ona mogłaby być zagrożona.
– Żartuję
sobie – zapewnił pośpiesznie Lawrence, rzucając jej wymowne
spojrzenie. – Ale sama przyznaj, że pewne osoby cię uwielbiają, poza tym
święcie wierzą, że zamierzam zrobić ci krzywdę – dodał, bynajmniej nie
sprawiając wrażenia przejętego takim stanem rzeczy.
– I oczywiście
nie zamierzasz niczego z tym zrobić – mruknęła, nawet nie próbując
pytać.
L. zerknął
na nią z zaciekawieniem.
– Dlaczego
miałbym? – zapytał, chociaż zdecydowanie nie oczekiwał odpowiedzi. Znała
go już na tyle dobrze, by dojść do wniosku, że z jakiegoś powodu sytuacja
go wręcz bawiła. – Nigdy mnie nie lubili i jakoś jeszcze nie umarłego
z tego powodu. Chociaż nie przeczę, że miło by było, gdyby zaczęli
przejmować się twoim bezpieczeństwem, kiedy zabierają cię do siebie niż wtedy,
gdy jesteś ze mną…
– Dobrze
słyszeć, że tak otwarcie mówisz, że mogłabym być zagrożona – stwierdziła,
nie mogąc się powstrzymać.
Miała
ochotę dodać coś jeszcze na temat jego relacji z rodziną, ale ostatecznie
sobie darowała, dobrze wiedząc, że najpewniej traci czas. Lawrence był uparty i zdecydowanie
zbyt dumny, żeby przyznać się, że sytuacja mogłaby być dla niego jakkolwiek
niekomfortowa. Wiedziała już, że lubił Elenę, Alessię i Joce, na dodatek
ze wzajemnością, poza tym przejmował się całym towarzystwem bardziej, niż
raczył przyznać. Co więcej, była pewna, że prędzej jednak by ją zabił, niż
potwierdził, że tak mogłoby być. Nie do końca to rozumiała, zresztą tak jak
jego relacje z Cullenami, to jednak na dłuższą metę nie było aż takie
istotne.
– Trudno,
żebym wmawiał ci, że jest w porządku, skoro… – Wampir urwał, po czym z niedowierzaniem
potrząsnął głową. – Och, nieważne. Nie po to chciałem, żebyś gdziekolwiek ze
mną pojechała, by tracić czas na głupoty.
Westchnęła
cicho, ale nie próbowała protestować, nawet pomimo tego, że zdecydowanie nie
nazwałaby ostatnich wydarzeń „głupotą”. Przejmowała się i to z dość
oczywistych względów, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy jakikolwiek
wyjazd był dobrym pomysłem. Na pewno chciała zobaczyć, co takiego zamierzał
pokazać jej wampir, nie wspominając o tym, że nie potrafiłaby mu odmówić,
ale z drugiej strony… Och, nie była w stanie tak po prostu dość do
siebie po tym, co wydarzyło się w La Push. Podświadomie wręcz wyczekiwała
kolejnej sytuacji, licząc się z tym, że w każdej chwili coś złego
mogło spotkać osoby, które były dla niej ważne. Podejrzewała, że jest
przewrażliwiona, a jednak odczuwany przez nią lęk wciąż dawał jej się we
znaki, sprawiając, że mimo wszystko siedziała jak na szpilkach.
Właściwie
sama nie była pewna, jakim cudem zdołała odsunąć od siebie niechciane myśli.
Zapomniała o wszystkim (przynajmniej do pewnego stopnia) z chwilą, w której
po raz pierwszy zobaczyła dom, jak na zawołanie koncentrując się tylko i wyłącznie
na tym, co w tamtej chwili działo się wokół niej. Już mieszkając w apartamencie
miała wrażenie, że ten był zdecydowanie za duży, by mogli mieszkać w nim
we dwójkę, więc widok pokaźnych rozmiarów, piętrowego budynku skutecznie
wytrącił ją z równowagi. Początkowo po prostu stała, bezmyślnie
spoglądając na elewację – białe ściany i drewniane wykończenia,
komponujące się ze sobą w zadziwiająco wręcz harmonijny sposób – i próbują
stwierdzić, dlaczego czuła się aż do tego stopnia podekscytowana. To był inny
rodzaj fascynacji, aniżeli ten, którego doświadczyła we snach, nie wspominając o tym,
że dom wyglądał zupełnie inaczej od rezydencji ze snów, ale…
– Wszystko w porządku? –
usłyszała, więc tylko sztywno skinęła głową.
Właściwie
nie musiał jej pytać o to, czy będzie chciała wejść do środka. Zgodziła
się bez choćby chwili wahania, coraz bardziej zaciekawiona i pełna
wątpliwości. Do głowy przyszło jej, że to co najmniej niezwykłe, że tak po
prostu wybrał jakikolwiek dom, wyraźnie sygnalizując, że mieliby zamieszkać
razem, ale z drugiej strony… jakaś cząstka Beatrycze podchodziła do
takiego stanu rzeczy w zadziwiająco wręcz swobodny sposób. To było tak,
jakby doświadczała czegoś oczywistego, co pozostawało zaledwie kwestią
czasu – i co wciąż jawiło jej się jak cud, choć w żaden sposób
nie potrafiła tego umotywować nawet przed samą sobą. Jak mogłaby, skoro
wszystko, co pamiętała, sprowadzało się wyłącznie do przebudzenia na cmentarzu i tego,
co działo się później?
Jak
można żyć bez wspomnień, przyszło Beatrycze do głowy i coś w tym
pytaniu sprawiło, że mimowolnie zadrżała. Ta pustka wciąż gdzieś tam była,
paradoksalnie coraz silniejsza w miarę tego, jak układała sobie życie.
Sądziła, że jeśli pogodzi się z zapomnieniem i pozwoli, żeby wszystko
działo się swoim rytmem, wtedy poczuje się lepiej, a jednak nic podobnego
nie miało miejsca. Nie, skoro całą sobą czuła, że utraciła coś bardzo
ważnego – i że te wspomnienia, nawet najbardziej pozorne, pozwoliłyby
jej poskładać wszystko w logiczną, sensowną całość.
Gdyby
pamiętała, wtedy bez chwili wahania mogłaby stwierdzić czy to, co przez cały
czas czuła, faktycznie można było określić mianem…
– Wystrój…
Hm, nie jest jakiś szczególny, przynajmniej tymczasowo, bo absolutnie się na
tym nie znam. Ale kobiety czerpią zadziwiającą radość z urządzania
wszystkiego od podstaw, prawda? – rzucił jakby od niechcenia Lawrence,
skutecznie wyrywając ją z zamyślenia.
– Nie mam
pojęcia – stwierdziła z rezerwą. Zamrugała nieco nieprzytomnie, wciąż
jeszcze pod wpływem niechcianych myśli. – Ja… Podoba mi się tutaj –
zapewniła pośpiesznie. – Naprawdę.
– Ale…? –
podsunął usłużnie.
Jedynie
cicho westchnęła, po czym wzruszyła ramionami.
– Sama nie
wiem.
Stanęła w przedpokoju,
w zamyśleniu wodząc wzrokiem dookoła. Dookoła królowała biel, poza tym
wnętrze sprawiało wrażenie zadziwiająco wręcz surowego, od progu wydając się
sugerować, że dom dotychczas nie należał do nikogo konkretnego. Tymczasowy
wystrój również okazał się pojęciem względnym, biorąc pod uwagę fakt,
że dom najzwyczajniej w świecie był pusty, to jednak wcale jej nie
przeszkadzało. Była w stanie dostrzec większe połączenie – najpewniej
salon – i przejście gdzieś dalej, chociaż brak mebli sprawił, że
poczuła się zdezorientowana. Wszystko wydawało się duże i przestronne, a przy
tym niesamowicie wręcz zimne, a jednak… podobało jej się.
Chłodne
palce musnęły ramiona Beatrycze, sprawiając, że chcąc nie chcąc odwróciła się w stronę
wampira. W efekcie praktycznie wpadła mu w ramiona, nie pierwszy raz
świadoma, że znajdowali się tuż obok siebie. Zdążyła nawet przywyknąć do
bijącego od jego ciała chłodu, ostatecznie uznając go za coś właściwego, być
może dlatego, że był dla niego aż nazbyt charakterystyczny. To był rodzaj
zimna, którego zaznała już z chwilą, w której zobaczyła go po raz
pierwszy. Czuła na sobie przenikliwe spojrzenie pary lśniących, rubinowych
oczu, ale to również nie wydało się kobiecie niepokojące. Czuła się
bezpiecznie, niezależnie od tego, jak irracjonalnym wydawało się to
stwierdzenie w odniesieniu do wampira.
– Co masz
na myśli? – zapytał cicho Lawrence, nie odrywając od niej wzroku. Nie
zaprotestowała, kiedy jak gdyby nigdy nic ujął ją za ręce. – Hm…
Brązy? – dodał po chwili wahania, tym samym zmieniając temat.
– Kiedyś
tak bym wybrała?
Wysiliła
się na blady uśmiech, bezskutecznie próbując udawać, że jego odpowiedź wcale
nie miała aż takiego znaczenia. Siliła się na pogodny ton głosu, przynajmniej
usiłując zachowywać jak ktoś, kto nie ma najmniejszych nawet powodów do
niepokoju. Wszystko było w porządku, prawda? To, że nie pamiętała, kim
była wcześniej, wcale jeszcze nie znaczyło, że aż tak bardzo się zmieniła.
Lawrence
nie odpowiedział od razu, po prostu ją obserwując. Milczał, co wystarczyło,
żeby poczuła się co najmniej dziwnie, nagle wręcz zażenowana, chociaż sama nie
była pewna dlaczego. Wiedziała jedynie, że pod jego spojrzeniem czuła się
nieswojo, gotowa przysiąc, że jakimś cudem był w stanie ją przeniknąć za
sprawą samego tylko wzroku.
–
L…? – mruknęła z wahaniem, mając dość przeciągającej się ciszy.
–
Możliwe – odpowiedział z opóźnieniem, myślami wydając się być gdzieś
daleko. Wciąż się w nią wpatrywał, ale z równym powodzeniem mógł jej
nie widzieć. – Jakie to właściwie ma znaczenie? Jesteśmy tu i teraz,
więc…
– Ale to
jest ważne – przerwała mu, mimowolnie uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
Chciała brzmieć stanowczo, ale jak zwykle nic nie było nawet w połowie
takie, jak mogłaby tego oczekiwać.
– Co? –
Spojrzał na nią z powątpiewaniem. – To, jaki wybrałabyś kolor mebli albo
ścian? – rzucił z powątpiewaniem, a ona zapragnęła go uderzyć, choć
to zdecydowanie nie skończyłoby się dobrze. Cóż, przynajmniej nie dla niej,
skoro z łatwością mogła sobie coś złamać.
–
Wspomnienia – wyrzuciła z siebie na wydechu. Podejrzewała, że specjalnie
krążył, z uporem udając, że nie ma pojęcia, co tak naprawdę ją dręczyło. –
Uważasz, że tak łatwo udawać mi, że brak pamięci nie ma znaczenia? Ja…
Odsunęła
się, a przynajmniej miała taki zamiar, bo wampir nie pozwolił, żeby ot tak
zwiększyła dzielącą ich odległość. Z jakiegoś powodu serce Beatrycze
zabiło szybciej, kiedy bez jakiegokolwiek ostrzeżenia ujął jej twarz w obie
dłonie. To też nie był pierwszy raz, kiedy postępował w ten sposób,
jednocześnie spoglądając na nią jak na kogoś wyjątkowo dla niego ważnego… Może najważniejszego, chociaż to równie
dobrze mogło być wyłącznie jej wyobrażeniem – rodzajem wewnętrznego pragnienia,
którego nie była w stanie opanować, a tym bardziej zrozumieć. Czasami
nie rozumiała samej siebie, nie wspominając o próbie uporządkowania emocji,
które wyzwalały w niej czasem najmniej przewidywane wydarzenia albo – jak w przypadku
Lawrence’a – konkretne osoby.
Zadrżała,
kiedy przesunął kciukami po jej policzkach. Dopiero w tamtej chwili
zorientowała się, że płakała, chociaż to wydawało się co najmniej szalone. Nie
miała powodów, żeby się smucić, prawda? Do tej pory nawet nie była tego
świadoma, nie wspominając o tym, że nie miała okazji, by spróbować nad
sobą zapanować. Była wręcz na siebie zła za to, że kolejny raz zachowywała się w ten
sposób, na dodatek w towarzystwie kogoś, kto nade wszystko chciał poprawić
jej nastrój. Nie chciała zachowywać się w ten sposób, ale…
– To nic
takiego – rzuciła bez przekonania. – Puść mnie, L. Tutaj po prostu jest…
Szukała
jakiejś sensownej wymówki, ale z równym powodzeniem mogłaby milczeć – to i tak
nie zmieniłoby niczego. Ostatecznie zacisnęła usta, po czym uciekła wzrokiem
gdzieś w bok, coraz bardziej zdezorientowana. Emocje bywały skomplikowane,
choć równie dobrze mogła odbierać je w ten sposób dlatego, że również
radzenie sobie z nimi pozostawało czymś, o czym zapomniała. Mogła
próbować, instynktownie szukając najodpowiedniejszych rozwiązań, ale to tak czy
inaczej prowadziło donikąd, tym bardziej, że wciąż niczego nie rozumiała – i to
łącznie z samą sobą, o ile podobna sytuacja miała rację bytu.
Nie musiała
patrzeć na Lawrence’a, żeby zorientować się, że pozostawał niemniej zaskoczony,
co i ona. Wciąż trzymał ją w ramionach, uparcie milcząc i myśląc
nad czymś, co dla niej pozostawało zagadką. Ta cisza miała w sobie coś
ostatecznego, wręcz doprowadzając Beatrycze do szału, choć zarazem nie
potrafiła jej przerwać. Nie chciała się żalić, raz po raz powtarzając sobie w duchu,
że jest w porządku i że drążenie tematu wspomnień nie ma sensu, tym
bardziej, że w głowie wciąż miała pustkę, ale… to nie było takie proste,
jak mogłaby tego oczekiwać.
– Ja…
chciałabym wiedzieć pewne rzeczy – przyznała cichym, drżącym głosem. Początkowo
nie rozpoznała własnego głosu, kolejne słowa wypowiadając praktycznie
bezwiednie. W tamtej chwili z równym powodzeniem mogłaby być jedynie
biernym obserwatorem, przysłuchującym się rozmowie kogoś innego. – To jest
trudne i… Och, czy to takie dziwne, że chcę pamiętać?!
Ta jedna
kwestia nie dawała jej spokoju równie długo, co i poczucie, że wszyscy wokół
traktowali ją jak dziecko. Miała wrażenie, że z chwilą, w której
ostatnim razem dała upust swojej frustracji, rozpoczęła coś, czego już nie
potrafiła zatrzymać. Dotychczas udawała, że tak naprawdę nie ma znaczenia czy
pamiętała, czy też nie, ale to przecież było kłamstwo. Chciała ufać, czekać i wierzyć,
że takie postępowanie faktycznie było dobre, ale i to na dłuższą metę nie
miało racji bytu. W tamtej chwili nade wszystko pragnęła to zakończyć,
gotowa wręcz zacząć błagać o choćby najmniejsze ustępstwo w tej
kwestii; cokolwiek, co pozwoliłoby jej poczuć się lepiej, choć zarazem bała się
tego, co mogłaby usłyszeć. Nie miała nawet pewności, czy bardziej przejmowała
się sytuacją, w które Lawrence znów by jej odmówił, czy może wręcz
przeciwnie – w końcu usłyszałaby to, czego tak bardzo pragnęła. Nie
sądziła, że w ogóle możliwym jest, żeby ktokolwiek czuł się aż do tego
stopnia rozdarty wewnętrznie, ale najwyraźniej się pomyliła, nie pierwszy raz
zresztą.
Milczenie
coraz bardziej dawało jej się we znaki, wręcz podsycając to, jak bardzo była
zagubiona. Tym razem zdołała oswobodzić się z silnego uścisku, stając w niewielkim
oddaleniu od obserwującego ją wampira. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że
drży, ale ostatecznie uznała to za mało istotne, nawet nie próbując nad sobą
zapanować. Oddech Beatrycze przyśpieszył, dłonie zaś samoistnie zacisnęły się w pięści,
tak mocno, że aż poczuła ból. Z drugiej strony, być może to uczucie wcale
nie miało związku z tym, jak czuła się w sensie fizycznym, ale czymś o wiele
bardziej złożonym, jakkolwiek powinna to rozumieć.
– Beatrycze…
Coś w sposobie,
w jaki wypowiedział jej imię, z miejsca dało kobiecie do myślenia.
Poruszając się trochę jak w transie, z wolna zwróciła się w jego
stronę, chociaż jakaś jej cząstka pragnęła jak najszybciej się wycofać. Czuła,
że powinna to zrobić – i że wcale nie chciała wiedzieć – ale mimo
wszystko…
– Cały czas
tutaj jesteś. Zawsze i zawsze, odkąd tylko pamiętam… – Te słowa sprawiły,
że uśmiechnęła się w gorzki, pozbawiony wesołości sposób. Och, no tak… – A ja
idę za tobą jak ta pierwsza naiwna, bo czuję się przy tobie bezpieczna. Tak
bardzo bezpieczna… – powtórzyła, po czym urwała, żeby móc złapać oddech. –
Pytałam cię już o to kiedyś, ale… Poznaliśmy się już dawno temu, prawda?
L… Może to głupota z mojej strony, ale naprawdę nie wyobrażam sobie, żeby
tak bardzo troszczyć się o kogoś, kto nie jest ważny. To nie miałoby
sensu, ale…
–
Oczywiście, że jesteś ważna – zapewnił pospiesznie, bez chwili wahania wchodząc
jej w słowo. – W tym miejscu nie ma „ale”. Sądziłem, że to oczywiste.
– Nie dla
mnie. – Westchnęła, uświadamiając sobie, że te słowa mogły zabrzmieć źle. –
Przynajmniej do pewnego stopnia. Ja… Tak, wiem, że jestem ważna. Nie sądzę,
żebyś zabierał do siebie każdą przypadkowo napotkaną kobietę.
– Nie wiem
czy powinienem uznać to za komplement, czy…
Samo jej
spojrzenie wystarczyło, żeby zamilkł, ostatecznie darując sobie jakiekolwiek
żarty. Przez dłuższą chwilę znów trwali w milczeniu, podczas gdy cisza
dzwoniła jej w uszach, sprawiając, że zapragnęła zacząć krzyczeć tylko i wyłącznie
po to, żeby ją zakłócić.
– Dlaczego?
– wyrwało jej się. Właściwie bardziej poruszyła ustami, niż zadała to pytanie
na głos, jednak po spojrzeniu Lawrence'a poznała, że jak najbardziej był w stanie
zrozumieć, co takiego miała na myśli. – Powiedz mi, bo ja naprawdę… Poznaliśmy
się wcześniej – nie tyle zapytała, co stwierdziła fakt – ale… Co jeszcze?
Powiedz mi, bo naprawdę oszaleję. Dlaczego jestem aż tak ważne i… – Zawahała
się, tym bardziej, że nagle coś ścisnęło ją w gardle. – O ile jestem.
– A co
to niby miało znaczyć?
Jedynie
potrząsnęła głową, coraz bardziej zaniepokojona. Czuła, że emocje wymykają jej
się spod kontroli, a jakby tego było mało… Och, bała się – i to
zwłaszcza tego, że mogłaby coś źle zrozumieć.
– Nie wiem
– przyznała zgodnie z prawdą. Znów potrząsnęła głową, jednocześnie wplatając
palce w jasne włosy, kiedy chwyciła się za głowę. – To wszystko jest… Kim
ja dla ciebie jestem, L? Dlaczego ciągle sprawiasz, że czuję się w ten
sposób?
– W jaki
znowu…?
Być może
dokończyć, ale właściwie tego nie usłyszała. W tamtej chwili nawet nie
próbowała milczeć, skoncentrowana tylko i wyłącznie na jednym, jedynym
problemie, który nie dawał jej spokoju od samego początku. Beatrycze już i tak
miała wrażenie, że wszystko wymyka się spod kontroli, a ona chcąc nie
chcąc robiła z siebie idiotkę. Skoro tak, było jej już wszystko jedno.
– Jakbym
cię kochała – oznajmiła z rozbrajającą wręcz szczerością. – Albo powinna kochać
i… Ale to nie ma sensu, prawda? To po prostu nie ma sensu…
Zacisnęła
usta, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok, aż nazbyt świadoma tego, że
ją obserwował.
Pomiędzy
nimi jak na zawołanie na powrót zapanowała przenikliwa, przeciągająca się
cisza…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz