18 marca 2017

Sto trzydzieści jeden

Beatrycze
Nowe miejsce podobało jej się bardziej niż apartamentowiec. Tak przynajmniej pomyślała z chwilą, w której przekroczyła prób malutkiego, ulokowanego na spokojnym osiedlu domku, czując się przy tym trochę jak za pierwszym razem, kiedy Lawrence zabrał ją do siebie. Co więcej, kiedy jeszcze byli w samochodzie, Beatrycze z zaciekawieniem obserwowała okolicę, wyglądając przez okno i podświadomie próbując wypatrzeć jakikolwiek budynek, który okazałby się choć odrobinę podobny do tego, który widywała w snach. To wspomnienie wciąż nie dawało jej spokoju, ale przynajmniej była w stanie trzymać je na dystans, co do pewnego stopnia czyniło zaistniałą sytuację znośna.
Trudno było stwierdzić, w jakim nastroju przez większość czasu pozostawał Lawrence. Milczał i do głowy przyszło jej, że być może złościł się na to, że mogłaby na niego naciskać, ale to wydawało się pozbawione sensu, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Przecież sam do niej przyszedł, twierdząc, że ma jej coś do pokazania i wydając się wręcz żałować, że wcześniej doprowadził ją do szału. Tak przynajmniej sądziła, chociaż w przypadku L. sprawy wcale nie musiały być aż takie oczywiste, tym bardziej, że wampir od samego początku przejawiał zadziwiający wręcz talent do mieszania jej w głowie. Możliwe, że robił to przez cały ten czas, podczas gdy ona nie była nawet świadoma, co takiego działo się wokół niej.
Jakkolwiek by nie było, Beatrycze wolała trwać w ciszy i czekać na rozwój sytuacji. W pewnym momencie zaczęła nawet spekulować na temat tego, gdzie ją zabierał, ale i o to nie odważyła się zapytać. Cóż, ufała mu, zresztą nie była w stanie wyobrazić sobie, że podczas ich nieobecności wydarzyło się cokolwiek złego. Przy nim nie musiała się niczego obawiać, jeśli zaś chodziło o kolejne kłamstwa… Hm, nie sądziła, żeby znowu się na nie zdecydował. Co więcej, wciąż musieli porozmawiać, a wspólny wyjazd wydawał się idealną po temu okazją.
– Jesteśmy daleko, prawda? – zapytała w pewnym momencie, nie mogąc się powstrzymać. Wiedziała, że Seattle było dużo, ale do tej pory nie zdawała sobie sprawy z faktycznych rozmiarów miasta.
– Nie na tyle, na ile bym sobie tego życzył. – Lawrence wywrócił oczami. – Podejrzewam, że gdyby ktoś chciał nas znaleźć, poradziłby sobie bez problemów – dodał z przekąsem, tym samym jeszcze bardziej ją dezorientując.
– A nie powinniśmy być znalezieni? – drążyła, a do jej głosu wkradła się nutka wątpliwości.
To nie był pierwszy raz, kiedy nie miała pewności, co sądzić o jego słowach. Czasami nawet nie wiedziała czy żartował, czy może mówił poważnie, chociaż do tego powoli zaczynała się przyzwyczajać, dzięki Sage'owi lepiej rozumiejąc pojęcie ironii. Nie zmieniało to jednak faktu, że próba nadążenia za Lawrence'm mogła okazać się problematyczna, zwłaszcza biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia. W efekcie Beatrycze nie zdziwiłaby się, gdyby wampir w przypływie desperacji wsadził ją do samochodu i spróbował wywieźć gdzieś, gdzie mogliby przynajmniej spróbować odciąć się od wszelakich problemów. Co prawda gdyby sama miała pokusić się o taki krok, zdecydowanie nie wybrałaby Seattle, ale i tak wolała się upewnić, tym bardziej, że ucieczka nie była jej na rękę – nie, skoro już rozumiała, że nie tylko ona mogłaby być zagrożona.
– Żartuję sobie – zapewnił pośpiesznie Lawrence, rzucając jej wymowne spojrzenie. – Ale sama przyznaj, że pewne osoby cię uwielbiają, poza tym święcie wierzą, że zamierzam zrobić ci krzywdę – dodał, bynajmniej nie sprawiając wrażenia przejętego takim stanem rzeczy.
– I oczywiście nie zamierzasz niczego z tym zrobić – mruknęła, nawet nie próbując pytać.
L. zerknął na nią z zaciekawieniem.
– Dlaczego miałbym? – zapytał, chociaż zdecydowanie nie oczekiwał odpowiedzi. Znała go już na tyle dobrze, by dojść do wniosku, że z jakiegoś powodu sytuacja go wręcz bawiła. – Nigdy mnie nie lubili i jakoś jeszcze nie umarłego z tego powodu. Chociaż nie przeczę, że miło by było, gdyby zaczęli przejmować się twoim bezpieczeństwem, kiedy zabierają cię do siebie niż wtedy, gdy jesteś ze mną…
– Dobrze słyszeć, że tak otwarcie mówisz, że mogłabym być zagrożona – stwierdziła, nie mogąc się powstrzymać.
Miała ochotę dodać coś jeszcze na temat jego relacji z rodziną, ale ostatecznie sobie darowała, dobrze wiedząc, że najpewniej traci czas. Lawrence był uparty i zdecydowanie zbyt dumny, żeby przyznać się, że sytuacja mogłaby być dla niego jakkolwiek niekomfortowa. Wiedziała już, że lubił Elenę, Alessię i Joce, na dodatek ze wzajemnością, poza tym przejmował się całym towarzystwem bardziej, niż raczył przyznać. Co więcej, była pewna, że prędzej jednak by ją zabił, niż potwierdził, że tak mogłoby być. Nie do końca to rozumiała, zresztą tak jak jego relacje z Cullenami, to jednak na dłuższą metę nie było aż takie istotne.
– Trudno, żebym wmawiał ci, że jest w porządku, skoro… – Wampir urwał, po czym z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Och, nieważne. Nie po to chciałem, żebyś gdziekolwiek ze mną pojechała, by tracić czas na głupoty.
Westchnęła cicho, ale nie próbowała protestować, nawet pomimo tego, że zdecydowanie nie nazwałaby ostatnich wydarzeń „głupotą”. Przejmowała się i to z dość oczywistych względów, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy jakikolwiek wyjazd był dobrym pomysłem. Na pewno chciała zobaczyć, co takiego zamierzał pokazać jej wampir, nie wspominając o tym, że nie potrafiłaby mu odmówić, ale z drugiej strony… Och, nie była w stanie tak po prostu dość do siebie po tym, co wydarzyło się w La Push. Podświadomie wręcz wyczekiwała kolejnej sytuacji, licząc się z tym, że w każdej chwili coś złego mogło spotkać osoby, które były dla niej ważne. Podejrzewała, że jest przewrażliwiona, a jednak odczuwany przez nią lęk wciąż dawał jej się we znaki, sprawiając, że mimo wszystko siedziała jak na szpilkach.
Właściwie sama nie była pewna, jakim cudem zdołała odsunąć od siebie niechciane myśli. Zapomniała o wszystkim (przynajmniej do pewnego stopnia) z chwilą, w której po raz pierwszy zobaczyła dom, jak na zawołanie koncentrując się tylko i wyłącznie na tym, co w tamtej chwili działo się wokół niej. Już mieszkając w apartamencie miała wrażenie, że ten był zdecydowanie za duży, by mogli mieszkać w nim we dwójkę, więc widok pokaźnych rozmiarów, piętrowego budynku skutecznie wytrącił ją z równowagi. Początkowo po prostu stała, bezmyślnie spoglądając na elewację – białe ściany i drewniane wykończenia, komponujące się ze sobą w zadziwiająco wręcz harmonijny sposób – i próbują stwierdzić, dlaczego czuła się aż do tego stopnia podekscytowana. To był inny rodzaj fascynacji, aniżeli ten, którego doświadczyła we snach, nie wspominając o tym, że dom wyglądał zupełnie inaczej od rezydencji ze snów, ale…
– Wszystko w porządku? – usłyszała, więc tylko sztywno skinęła głową.
Właściwie nie musiał jej pytać o to, czy będzie chciała wejść do środka. Zgodziła się bez choćby chwili wahania, coraz bardziej zaciekawiona i pełna wątpliwości. Do głowy przyszło jej, że to co najmniej niezwykłe, że tak po prostu wybrał jakikolwiek dom, wyraźnie sygnalizując, że mieliby zamieszkać razem, ale z drugiej strony… jakaś cząstka Beatrycze podchodziła do takiego stanu rzeczy w zadziwiająco wręcz swobodny sposób. To było tak, jakby doświadczała czegoś oczywistego, co pozostawało zaledwie kwestią czasu – i co wciąż jawiło jej się jak cud, choć w żaden sposób nie potrafiła tego umotywować nawet przed samą sobą. Jak mogłaby, skoro wszystko, co pamiętała, sprowadzało się wyłącznie do przebudzenia na cmentarzu i tego, co działo się później?
Jak można żyć bez wspomnień, przyszło Beatrycze do głowy i coś w tym pytaniu sprawiło, że mimowolnie zadrżała. Ta pustka wciąż gdzieś tam była, paradoksalnie coraz silniejsza w miarę tego, jak układała sobie życie. Sądziła, że jeśli pogodzi się z zapomnieniem i pozwoli, żeby wszystko działo się swoim rytmem, wtedy poczuje się lepiej, a jednak nic podobnego nie miało miejsca. Nie, skoro całą sobą czuła, że utraciła coś bardzo ważnego – i że te wspomnienia, nawet najbardziej pozorne, pozwoliłyby jej poskładać wszystko w logiczną, sensowną całość.
Gdyby pamiętała, wtedy bez chwili wahania mogłaby stwierdzić czy to, co przez cały czas czuła, faktycznie można było określić mianem…
– Wystrój… Hm, nie jest jakiś szczególny, przynajmniej tymczasowo, bo absolutnie się na tym nie znam. Ale kobiety czerpią zadziwiającą radość z urządzania wszystkiego od podstaw, prawda? – rzucił jakby od niechcenia Lawrence, skutecznie wyrywając ją z zamyślenia.
– Nie mam pojęcia – stwierdziła z rezerwą. Zamrugała nieco nieprzytomnie, wciąż jeszcze pod wpływem niechcianych myśli. – Ja… Podoba mi się tutaj – zapewniła pośpiesznie. – Naprawdę.
 Ale…? – podsunął usłużnie.
Jedynie cicho westchnęła, po czym wzruszyła ramionami.
– Sama nie wiem.
Stanęła w przedpokoju, w zamyśleniu wodząc wzrokiem dookoła. Dookoła królowała biel, poza tym wnętrze sprawiało wrażenie zadziwiająco wręcz surowego, od progu wydając się sugerować, że dom dotychczas nie należał do nikogo konkretnego. Tymczasowy wystrój również okazał się pojęciem względnym, biorąc pod uwagę fakt, że dom najzwyczajniej w świecie był pusty, to jednak wcale jej nie przeszkadzało. Była w stanie dostrzec większe połączenie – najpewniej salon – i przejście gdzieś dalej, chociaż brak mebli sprawił, że poczuła się zdezorientowana. Wszystko wydawało się duże i przestronne, a przy tym niesamowicie wręcz zimne, a jednak… podobało jej się.
Chłodne palce musnęły ramiona Beatrycze, sprawiając, że chcąc nie chcąc odwróciła się w stronę wampira. W efekcie praktycznie wpadła mu w ramiona, nie pierwszy raz świadoma, że znajdowali się tuż obok siebie. Zdążyła nawet przywyknąć do bijącego od jego ciała chłodu, ostatecznie uznając go za coś właściwego, być może dlatego, że był dla niego aż nazbyt charakterystyczny. To był rodzaj zimna, którego zaznała już z chwilą, w której zobaczyła go po raz pierwszy. Czuła na sobie przenikliwe spojrzenie pary lśniących, rubinowych oczu, ale to również nie wydało się kobiecie niepokojące. Czuła się bezpiecznie, niezależnie od tego, jak irracjonalnym wydawało się to stwierdzenie w odniesieniu do wampira.
– Co masz na myśli? – zapytał cicho Lawrence, nie odrywając od niej wzroku. Nie zaprotestowała, kiedy jak gdyby nigdy nic ujął ją za ręce. – Hm… Brązy? – dodał po chwili wahania, tym samym zmieniając temat.
– Kiedyś tak bym wybrała?
Wysiliła się na blady uśmiech, bezskutecznie próbując udawać, że jego odpowiedź wcale nie miała aż takiego znaczenia. Siliła się na pogodny ton głosu, przynajmniej usiłując zachowywać jak ktoś, kto nie ma najmniejszych nawet powodów do niepokoju. Wszystko było w porządku, prawda? To, że nie pamiętała, kim była wcześniej, wcale jeszcze nie znaczyło, że aż tak bardzo się zmieniła.
Lawrence nie odpowiedział od razu, po prostu ją obserwując. Milczał, co wystarczyło, żeby poczuła się co najmniej dziwnie, nagle wręcz zażenowana, chociaż sama nie była pewna dlaczego. Wiedziała jedynie, że pod jego spojrzeniem czuła się nieswojo, gotowa przysiąc, że jakimś cudem był w stanie ją przeniknąć za sprawą samego tylko wzroku.
– L…? – mruknęła z wahaniem, mając dość przeciągającej się ciszy.
– Możliwe – odpowiedział z opóźnieniem, myślami wydając się być gdzieś daleko. Wciąż się w nią wpatrywał, ale z równym powodzeniem mógł jej nie widzieć. – Jakie to właściwie ma znaczenie? Jesteśmy tu i teraz, więc…
– Ale to jest ważne – przerwała mu, mimowolnie uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Chciała brzmieć stanowczo, ale jak zwykle nic nie było nawet w połowie takie, jak mogłaby tego oczekiwać.
– Co? – Spojrzał na nią z powątpiewaniem. – To, jaki wybrałabyś kolor mebli albo ścian? – rzucił z powątpiewaniem, a ona zapragnęła go uderzyć, choć to zdecydowanie nie skończyłoby się dobrze. Cóż, przynajmniej nie dla niej, skoro z łatwością mogła sobie coś złamać.
– Wspomnienia – wyrzuciła z siebie na wydechu. Podejrzewała, że specjalnie krążył, z uporem udając, że nie ma pojęcia, co tak naprawdę ją dręczyło. – Uważasz, że tak łatwo udawać mi, że brak pamięci nie ma znaczenia? Ja…
Odsunęła się, a przynajmniej miała taki zamiar, bo wampir nie pozwolił, żeby ot tak zwiększyła dzielącą ich odległość. Z jakiegoś powodu serce Beatrycze zabiło szybciej, kiedy bez jakiegokolwiek ostrzeżenia ujął jej twarz w obie dłonie. To też nie był pierwszy raz, kiedy postępował w ten sposób, jednocześnie spoglądając na nią jak na kogoś wyjątkowo dla niego ważnego… Może najważniejszego, chociaż to równie dobrze mogło być wyłącznie jej wyobrażeniem – rodzajem wewnętrznego pragnienia, którego nie była w stanie opanować, a tym bardziej zrozumieć. Czasami nie rozumiała samej siebie, nie wspominając o próbie uporządkowania emocji, które wyzwalały w niej czasem najmniej przewidywane wydarzenia albo – jak w przypadku Lawrence’a – konkretne osoby.
Zadrżała, kiedy przesunął kciukami po jej policzkach. Dopiero w tamtej chwili zorientowała się, że płakała, chociaż to wydawało się co najmniej szalone. Nie miała powodów, żeby się smucić, prawda? Do tej pory nawet nie była tego świadoma, nie wspominając o tym, że nie miała okazji, by spróbować nad sobą zapanować. Była wręcz na siebie zła za to, że kolejny raz zachowywała się w ten sposób, na dodatek w towarzystwie kogoś, kto nade wszystko chciał poprawić jej nastrój. Nie chciała zachowywać się w ten sposób, ale…
– To nic takiego – rzuciła bez przekonania. – Puść mnie, L. Tutaj po prostu jest…
Szukała jakiejś sensownej wymówki, ale z równym powodzeniem mogłaby milczeć – to i tak nie zmieniłoby niczego. Ostatecznie zacisnęła usta, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok, coraz bardziej zdezorientowana. Emocje bywały skomplikowane, choć równie dobrze mogła odbierać je w ten sposób dlatego, że również radzenie sobie z nimi pozostawało czymś, o czym zapomniała. Mogła próbować, instynktownie szukając najodpowiedniejszych rozwiązań, ale to tak czy inaczej prowadziło donikąd, tym bardziej, że wciąż niczego nie rozumiała – i to łącznie z samą sobą, o ile podobna sytuacja miała rację bytu.
Nie musiała patrzeć na Lawrence’a, żeby zorientować się, że pozostawał niemniej zaskoczony, co i ona. Wciąż trzymał ją w ramionach, uparcie milcząc i myśląc nad czymś, co dla niej pozostawało zagadką. Ta cisza miała w sobie coś ostatecznego, wręcz doprowadzając Beatrycze do szału, choć zarazem nie potrafiła jej przerwać. Nie chciała się żalić, raz po raz powtarzając sobie w duchu, że jest w porządku i że drążenie tematu wspomnień nie ma sensu, tym bardziej, że w głowie wciąż miała pustkę, ale… to nie było takie proste, jak mogłaby tego oczekiwać.
– Ja… chciałabym wiedzieć pewne rzeczy – przyznała cichym, drżącym głosem. Początkowo nie rozpoznała własnego głosu, kolejne słowa wypowiadając praktycznie bezwiednie. W tamtej chwili z równym powodzeniem mogłaby być jedynie biernym obserwatorem, przysłuchującym się rozmowie kogoś innego. – To jest trudne i… Och, czy to takie dziwne, że chcę pamiętać?!
Ta jedna kwestia nie dawała jej spokoju równie długo, co i poczucie, że wszyscy wokół traktowali ją jak dziecko. Miała wrażenie, że z chwilą, w której ostatnim razem dała upust swojej frustracji, rozpoczęła coś, czego już nie potrafiła zatrzymać. Dotychczas udawała, że tak naprawdę nie ma znaczenia czy pamiętała, czy też nie, ale to przecież było kłamstwo. Chciała ufać, czekać i wierzyć, że takie postępowanie faktycznie było dobre, ale i to na dłuższą metę nie miało racji bytu. W tamtej chwili nade wszystko pragnęła to zakończyć, gotowa wręcz zacząć błagać o choćby najmniejsze ustępstwo w tej kwestii; cokolwiek, co pozwoliłoby jej poczuć się lepiej, choć zarazem bała się tego, co mogłaby usłyszeć. Nie miała nawet pewności, czy bardziej przejmowała się sytuacją, w które Lawrence znów by jej odmówił, czy może wręcz przeciwnie – w końcu usłyszałaby to, czego tak bardzo pragnęła. Nie sądziła, że w ogóle możliwym jest, żeby ktokolwiek czuł się aż do tego stopnia rozdarty wewnętrznie, ale najwyraźniej się pomyliła, nie pierwszy raz zresztą.
Milczenie coraz bardziej dawało jej się we znaki, wręcz podsycając to, jak bardzo była zagubiona. Tym razem zdołała oswobodzić się z silnego uścisku, stając w niewielkim oddaleniu od obserwującego ją wampira. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że drży, ale ostatecznie uznała to za mało istotne, nawet nie próbując nad sobą zapanować. Oddech Beatrycze przyśpieszył, dłonie zaś samoistnie zacisnęły się w pięści, tak mocno, że aż poczuła ból. Z drugiej strony, być może to uczucie wcale nie miało związku z tym, jak czuła się w sensie fizycznym, ale czymś o wiele bardziej złożonym, jakkolwiek powinna to rozumieć.
– Beatrycze…
Coś w sposobie, w jaki wypowiedział jej imię, z miejsca dało kobiecie do myślenia. Poruszając się trochę jak w transie, z wolna zwróciła się w jego stronę, chociaż jakaś jej cząstka pragnęła jak najszybciej się wycofać. Czuła, że powinna to zrobić – i że wcale nie chciała wiedzieć – ale mimo wszystko…
– Cały czas tutaj jesteś. Zawsze i zawsze, odkąd tylko pamiętam… – Te słowa sprawiły, że uśmiechnęła się w gorzki, pozbawiony wesołości sposób. Och, no tak… – A ja idę za tobą jak ta pierwsza naiwna, bo czuję się przy tobie bezpieczna. Tak bardzo bezpieczna… – powtórzyła, po czym urwała, żeby móc złapać oddech. – Pytałam cię już o to kiedyś, ale… Poznaliśmy się już dawno temu, prawda? L… Może to głupota z mojej strony, ale naprawdę nie wyobrażam sobie, żeby tak bardzo troszczyć się o kogoś, kto nie jest ważny. To nie miałoby sensu, ale…
– Oczywiście, że jesteś ważna – zapewnił pospiesznie, bez chwili wahania wchodząc jej w słowo. – W tym miejscu nie ma „ale”. Sądziłem, że to oczywiste.
– Nie dla mnie. – Westchnęła, uświadamiając sobie, że te słowa mogły zabrzmieć źle. – Przynajmniej do pewnego stopnia. Ja… Tak, wiem, że jestem ważna. Nie sądzę, żebyś zabierał do siebie każdą przypadkowo napotkaną kobietę.
– Nie wiem czy powinienem uznać to za komplement, czy…
Samo jej spojrzenie wystarczyło, żeby zamilkł, ostatecznie darując sobie jakiekolwiek żarty. Przez dłuższą chwilę znów trwali w milczeniu, podczas gdy cisza dzwoniła jej w uszach, sprawiając, że zapragnęła zacząć krzyczeć tylko i wyłącznie po to, żeby ją zakłócić.
– Dlaczego? – wyrwało jej się. Właściwie bardziej poruszyła ustami, niż zadała to pytanie na głos, jednak po spojrzeniu Lawrence'a poznała, że jak najbardziej był w stanie zrozumieć, co takiego miała na myśli. – Powiedz mi, bo ja naprawdę… Poznaliśmy się wcześniej – nie tyle zapytała, co stwierdziła fakt – ale… Co jeszcze? Powiedz mi, bo naprawdę oszaleję. Dlaczego jestem aż tak ważne i… – Zawahała się, tym bardziej, że nagle coś ścisnęło ją w gardle. – O ile jestem.
– A co to niby miało znaczyć?
Jedynie potrząsnęła głową, coraz bardziej zaniepokojona. Czuła, że emocje wymykają jej się spod kontroli, a jakby tego było mało… Och, bała się – i to zwłaszcza tego, że mogłaby coś źle zrozumieć.
– Nie wiem – przyznała zgodnie z prawdą. Znów potrząsnęła głową, jednocześnie wplatając palce w jasne włosy, kiedy chwyciła się za głowę. – To wszystko jest… Kim ja dla ciebie jestem, L? Dlaczego ciągle sprawiasz, że czuję się w ten sposób?
– W jaki znowu…?
Być może dokończyć, ale właściwie tego nie usłyszała. W tamtej chwili nawet nie próbowała milczeć, skoncentrowana tylko i wyłącznie na jednym, jedynym problemie, który nie dawał jej spokoju od samego początku. Beatrycze już i tak miała wrażenie, że wszystko wymyka się spod kontroli, a ona chcąc nie chcąc robiła z siebie idiotkę. Skoro tak, było jej już wszystko jedno.
– Jakbym cię kochała – oznajmiła z rozbrajającą wręcz szczerością. – Albo powinna kochać i… Ale to nie ma sensu, prawda? To po prostu nie ma sensu…
Zacisnęła usta, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok, aż nazbyt świadoma tego, że ją obserwował.
Pomiędzy nimi jak na zawołanie na powrót zapanowała przenikliwa, przeciągająca się cisza…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa