Beatrycze
Z
bijącym sercem wpatrywała się w przestrzeń. Chciała przynajmniej udawać,
że jest spokojna, ale emocje raz po raz wymykały jej się spod kontroli, przez
co nawet gdyby chciała udawać, pewnie i tak okazałoby się, że te próby nie
mają racji bytu. Całe jej ciało wydawało się być przeciwko niej, zdradzając o wiele
więcej, niż mogłaby sobie tego życzyć. Oddychała szybko i płytko,
bezskutecznie próbując unormować puls i pozbyć się wrażenia, że niewiele
brakuje, żeby serce wyrwało jej się na zewnątrz. Co prawda w obecnej
sytuacji powinno być jej wszystko jedno, co takiego się wydarzy, ale z drugiej
strony…
Powiedziała o wiele za dużo.
Tak czuła, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że kilkoma zaledwie słowami popsuła
wszystko. Może i nie miała już doświadczenia w tworzeniu relacji, ale
przecież wiedziała, że te potrafiły być kruche. Bardzo niewiele potrzebowała,
żeby poczuć się naprawdę niezręcznie i zapragnąć jak najszybciej chcieć
się ewakuować, więc tym bardziej była takiego stanu rzeczy pewna. W tamtej
chwili chociażby nade wszystko zapragnęła zejść wampirowi z oczu, byleby
poczuć się choć odrobinę pewniej, o ile to w ogóle było możliwe.
Problem polegał na tym, że jakaś jej cząstka zdawała sobie sprawę z tego,
że to wcale nie miało być takie proste, jeśli w ogóle miało rację bytu.
„Przepraszam” – chciała powiedzieć,
a potem odwrócić się i po prostu wyjść, najlepiej tylko i wyłącznie
po to, żeby dłużej nie tkwić w miejscu. Pragnęła zrobić cokolwiek, byleby
przestać czuć się w tak dziwny, przytłaczający wręcz sposób, ale nie
potrafiła się na to zdobyć. Jakby tego było mało, na sobie wyraźnie czuła
spojrzenie Lawrence'a – przenikliwe, oszołomione i… wręcz niedowierzające,
chociaż zarazem nie miała co do tego pewności. Tak samo nie wiedziała, jakie
emocje targały nim w tamtej chwili, nie wspominając o tym, że nie
była w stanie przewidzieć jego reakcji. Niepotrzebnie to powiedziała,
pomimo tych licznych obaw jednak decydując się zrobić z siebie idiotkę.
Nawet nie była pewna, co tak naprawdę znaczy kochać, a tym bardziej czy
wciąż jeszcze to potrafiła. Ba! Czy kiedykolwiek była do tego zdolna. W głowie
miała mętlik, co już od dłuższego czasu dawało jej się we znaki, sprawiając, że
czuła się coraz bardziej zagubiona.
Uciekła wzrokiem gdzieś w bok,
wkładając cały wysiłek w to, żeby na niego nie patrzeć. Chciała nawet
zamknąć oczy, chociaż to i tak nic by nie pomogło, tym bardziej, że wciąż
tkwiła naprzeciwko niego, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Nerwowo zacisnęła
dłonie w pięści, wierzchem jednej z nich ocierając oczy. To nie była
pora na to, żeby płakać, nie wspominając o tym, że sama była sobie winna
tego, co się działo. Jako pierwsza zdecydowała się mówić, zadręczając czymś, co
najpewniej nie miało znaczenia. Podejrzewała, że to brak wspomnień sprawiał, że
czuła się aż do tego stopnia rozżalona, szukając czegoś, czego nawet nie
potrafiła nazwać. Jeśli zaś chodziło o Lawrence'a…
– Beatrycze.
Nie rozumiała, dlaczego za każdym
razem musiał wypowiadać jej imię w ten dziwny, jakże charakterystyczny
sposób. W takich chwilach brzmiało niezwykle melodyjnie i delikatnie,
niemalże czule, choć również to mogła sobie tylko wyobrazić. Mimowolnie zaczęła
się zastanawiać, czy to możliwe, że wampir wyzwalał w niej tak silne
emocje, ponieważ tego chciała, kierowana wdzięcznością i pragnieniem, żeby
istniał ktoś, kto naprawdę by się nią przejmował. Wszyscy wokół byli uprzejmi,
ale to nie było to samo, a przynajmniej ona nie potrafiła utożsamić się z otaczającymi
ją osobami. Jedynie L. wydawał się naprawdę znajomy, poza tym naprawdę wydawał
się ją znać, ale i to mogło być równie dobrze zwykłą iluzją.
Chwilami żałowała, że nie potrafiła
wrócić do tego, jak traktowała sytuację wcześniej. Na samym początku nie
próbowała pytać i wcale nie czuła się z tym źle, skupiona przede
wszystkim na poczuciu bezpieczeństwa, które dawał jej wampir. Niczego więcej
nie potrzebowała, przynajmniej do czasu, z kolei teraz była na dobrej
drodze, by wszystko niepotrzebnie skomplikować. Naprawdę nie chciała tego
robić, gorączkowo szukając sposób na to, by wszystko odkręcić, ale nie potrafiła.
Nie wyczuła ruchu ani niczego, co
świadczyłoby o tym, że wampir się przemieścił, więc tym bardziej
zaskoczyły ją dłonie, które bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wylądowały na jej
ramionach. To wystarczyło, żeby poczuła się niemalże jak w potrzasku, nagle
prostując niczym struna i w niemalże desperacki sposób usiłując
oswobodzić się z uścisku. Chciała się cofnąć, ale tym razem jej nie
pozwolił, w gruncie rzeczy nie musząc się nawet wysilać, żeby zmusić ją do
pozostawania w miejscu. Jęknęła, a przynajmniej miała to w planach,
z jej ust jednak wyrwał się jedynie dziwny, zdławiony dźwięk, w niczym
nie przypominający konkretnych słów, o jakiejkolwiek formie protestu nie
wspominając. Zrezygnowana, zaczęła energicznie potrząsać głową, chociaż i to
wydawało się pozbawione sensu i co najmniej żałosne, tym bardziej, że
Beatrycze aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że w szarpaniu
się z wampirem nie miała najmniejszych nawet szans.
– Beatrycze… – zaczął raz jeszcze
Lawrence, ale nie pozwoliła mu dokończyć, zbyt spanikowana, by poczekać na
jakąkolwiek reakcję z jego strony.
– Puść! – rzuciła niemalże
błagalnym tonem, nerwowo napinając mięśnie. Wzięła kilka głębszych wdechów,
bezskutecznie próbując się uspokoić. W zasadzie zaczynała dochodzić do
wniosku, że to, że w ogóle zdołała się odezwać, było niczym prawdziwy cud.
– Ja nie…
– Powtórz to, co przed chwilą
powiedziałaś – rzucił spiętym tonem wampir. Jego głos zabrzmiał inaczej, niemniej
rozemocjonowany od jej własnego, choć to równie dobrze mogło być wyłącznie
wrażeniem. – Co tak naprawdę miałaś na myśli, kiedy mówiłaś o…?
– Nieważne!
Spojrzał na nią w niemalże
bezradny sposób, wydając się intensywnie nad czymś myśleć. Mogła tylko zgadywać,
co takiego w tamtej chwili chodziło mu po głowie, ale prawd była taka, że
absolutnie tego nie chciała. To przynajmniej usiłowała sobie wmówić, wciąż
podenerwowana i bliska szaleństwa. Od nadmiaru emocji, na dodatek aż tak
sprzecznych ze sobą, powoli zaczynało kręcić jej się w głowie, poza tym…
Nieważne… Dlaczego to brzmiało jak kłamstwo?
– Beatrycze, spójrz na mnie –
usłyszała i to wystarczyło, żeby zamarła, tym bardziej, że głos Lawrence'a
zabrzmiał w aż nazbyt charakterystyczny sposób.
Miała wrażenie, że poszczególne
słowa dosłownie owijają się wokół niej, melodyjne i przyprawiające o dreszcze.
Była w stanie rozpoznać ten ton, chociaż nie sądziła, że wampir
kiedykolwiek spróbuje wykorzystać swoje zdolności przeciwko niej – i to na
dodatek w takiej sytuacji. Znów zapragnęła zaprotestować, a potem
najlepiej przyłożyć mu, żeby jasno dać do zrozumienia, co sądziła o wpływaniu
na czyjąkolwiek wolę, ale to okazało się równie problematyczne, co i siłowanie
się z kimś znacznie silniejszym od niej. Chciała tego czy nie, ostatecznie
z wolna uniosła głowę – bardzo ostrożnie, poruszając się jak w transie,
co zresztą wcale nie było takie dalekie od prawdy.
Właściwie sama nie była pewna,
czego tak naprawdę oczekiwała po wyrazie jego twarzy i spojrzeniu. W najlepszym
wypadku spodziewała się tego, że mógłby ją wyśmiać, dochodząc do wniosku, że
była zdecydowanie zbyt wrażliwa. Cóż, możliwe, że właśnie taka była prawda.
Jasne, że czuła się samotna, obserwując zakochane pary ze wszystkich stron.
Wystarczyło chociażby, żeby przypomniała sobie, jak nie tak dawno temu
obserwowała Edwarda i Bellę, kiedy razem siedzieli przy pianinie. Nie była
w stanie zliczyć, jak wiele razy widziała Elenę i Rafaela albo…
Och, była beznadziejna. Obserwowała
i wyobrażała sobie nie wiadomo co, gubiąc się w emocjach, których
nawet nie potrafiła nazwać. Nie pamiętała, więc chciała zrozumieć, najpewniej
wszystko źle interpretując – i to łącznie z motywami, które mogłyby
kierować Lawrence'm.
– Co tak naprawdę czujesz, hm? –
odezwał się cicho wampir. Drgnęła, bo to pytanie sprawiło, że naszło ją
irracjonalne wrażenie, że był w stanie przeniknąć jej umysł. –
Powiedziałaś, że…
– To nie jest teraz ważne –
przerwała mu niemalże gniewnym tonem. – Ja po prostu… już sama nie wiem, co
mówię. Gubię się i… – Zacisnęła usta. Gdyby nie to, że wciąż była pod wpływem
jego zdolności, już dawno uciekłaby wzrokiem gdzieś w bok. – Pewnie macie
rację i muszę sobie przypomnieć sama… Kiedyś. Może kiedyś zrozumiem, ale…
– To cię dręczy? – przerwał
zaskakująco łagodnie. – To, co jest pomiędzy nami? Powiedziałem ci, że się
znaliśmy, ale…
– Wciąż nie rozumiem – przyznała po
chwili wahania.
Tak naprawdę chodziło o coś
więcej, chociaż tak długo to w sobie dusiła. Owszem, jak najbardziej
czuła, że był jej znajomy – wiedziała to od pierwszej chwili, w której go
zobaczyła. Przy nim jednym była pewna, że to, co mówił, miało sens. W przypadku
całej reszty również czuła się bezpiecznie, ale… wtedy nie było tak samo. Była
tego aż nazbyt świadoma, wciąż mając wrażenie, że tylko Lawrence znał ją tak
naprawdę. Wszystko inne było niczym sen – odległe, zamazane i aż nadto
nierzeczywiste.
Najbardziej jednak w tym
wszystkim bolało ją to, że mogłaby się mylić. Przynależała tutaj, bo on był
obok, dając jej nadzieję, że to wszystko miało sens. Problem polegał na tym, że
otaczający ją świat wcale nie wydawał się taki, jaki kiedykolwiek mogłaby
poznać. Nic nie wydawało się znajome, Beatrycze zaś miała wrażenie, że jej
dotychczasowe życie było zupełnie inne. Nie pamiętała go, przez co nie miała
porównania, ale to w gruncie rzeczy nic nie znaczyło, skoro przez
większość czasu czuła się… po prostu pusta. Co więcej, dobrze widziała, że coś
utraciła – coś bardzo ważnego, bardziej istotnego niż wspomnienia. Niepamięć
była niczym mur, który odcinał ją od tego, co najcenniejsze, przez co nawet
gdyby to, czego potrzebowała, znajdowało się na wyciągnięcie ręki, nie
dostrzegłaby tego.
Pieczenie pod powiekami stało się
bardziej uciążliwe niż do tej pory, ale już nawet nie zwracała na to uwagi.
Skoro zdążyła się upokorzyć, było jej wszystko jedno, czy mogłaby płakać, nie
wspominając o niemożności rzucenia się do ucieczki. Była tutaj, zła na
siebie i tak bardzo zagubiona, podczas gdy on…
– Bądź ze mną szczera. – Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim Lawrence ponownie zdecydował się
odezwać. Nie rozumiała jakim cudem mógł być przy tym aż do tego stopnia
opanowany, wręcz porażająco spokojny, podczas gdy ona dosłownie trzęsła się
przez nadmiar emocji. – Pytałem cię już o coś podobnego, ale… dlaczego tak
ufnie za mną poszłaś, co?
– Ja…
Niby jak miała rozumieć to pytanie?
Sądziła, że dość jasno dała mu do zrozumienia, że po prostu darzyła go
zaufaniem – silniejszym niż kogokolwiek innego, właściwie od chwili ich
pierwszego spotkania, odkąd zabrał ją z tamtego cmentarza. To było
silniejsze od niej, ale w innym sensie niż teraz, kiedy cokolwiek na niej
wymógł. Decyzje, które ostatecznie doprowadziły ją do tego miejsca, podjęła
samodzielnie, w większości przypadków nawet nie musząc zastanawiać się nad
tym, czego tak naprawdę chciała. To przychodziło samo – równie instynktownie,
co i oddychanie, o ile taki stan rzeczy miał jakikolwiek sens. Robiła
to, co w danej chwili wydawało się słuszne, zwłaszcza kiedy chodziło o niego.
I nigdy tak naprawdę nie żałowała, wręcz irytując się za każdym razem, gdy
ktokolwiek sugerował, że zamiary Lawrence'a względem niej mogłyby być złe.
Zabawne, bo przecież wiedziała, że
nie był święty. Jego poczucie humoru, czerwone oczy i to, co dowiedziała
się o jego przeszłości – tylko niektóre kwestie, ale za to dość istotne,
tak jak ta, że własna rodzina mu nie ufała…
Och, tyle że to w najmniejszym
nawet stopniu nie zmieniało tego, co czuła.
– Mam wrażenie… Od samego początku
czuję, że cię znam – powiedziała tak cicho, że gdyby nie miała do czynienia z wampirem,
nie miałby szans jej usłyszeć. – Tak po prostu. To…
– Co takiego? – zachęcił, kiedy
ponownie urwała.
Jęknęła, po czym potrząsnęła głową.
– Nie wiem! Połowy tego, co robię
albo czuję po prostu nie rozumiem! – wyrzuciła z siebie na wydechu, znów
tracąc cierpliwość i panowanie nad tonem głosu. – Cały ten czas… I jak
głupia ci ufam, L. Nawet wtedy, kiedy wiem, że kręcisz i…
Zacisnęła usta, coraz pewniejsza
tego, że jej postępowanie nie miało sensu. Nie mogłoby mieć, ale do tego
zdążyła się już przyzwyczaić, o ile to w ogóle było możliwe. Po
prostu tutaj była, zagubiona i tak bardzo krucha, nie pierwszy raz
próbując doszukać się logiki tam, gdzie nie miała prawa jej znaleźć.
Powiedziała mu już, że nie da się funkcjonować bez wspomnień i to była
prawda, co zresztą dostrzegała na każdym niemalże kroku.
– A to… To, co powiedziałaś mi
wcześniej? – Lawrence nie dawał za wygraną, samymi tylko próbami drążenia
tematu coraz bardziej doprowadzając ją do szaleństwa. Jasne, była sobie tego
winna, ale… – Jak mam to rozumieć, co Beatrycze? To, co czujesz…
– Ja też tego nie rozumiem. I właśnie
w tym problem. – Tym razem sama zmusiła się do spojrzenia mu w oczy.
– To, co powiedziałam… Ale to nie ma sensu, prawa? – zapytała po raz wtóry, nie
kryjąc rozżalenia.
Nie doczekała się odpowiedzi, co zmartwiło ją dużo bardziej
niż fakt, że dosłownie przenikał ją spojrzeniem. Przestań, pomyślała, ale i tego nie odważyła się powiedzieć na
głos, zbytnio oszołomiona, by zdobyć się na jakąkolwiek reakcję. Nie rozumiała
bardzo wielu rzeczy, co zresztą sama dopiero co mu uświadomiła, wręcz błagając o jakąkolwiek
formę zrozumienia. Gdyby tylko miała pewność, że nie ma w nic złego, a ona
właśnie wszystkiego nie popsuła kolejnymi pytaniami, wtedy wszystko stałoby się
dużo prostsze, ale do tego czasu…
A potem on nagle ujął jej twarz w obie dłonie, kolejny
raz zmuszając do spojrzenia sobie w oczy.
Z jakiegoś powodu sam ten gest sprawił, że niewiele
brakowało, żeby serce wyrwało jej się z piersi ze zdenerwowania.
Gwałtownie nabrała powietrza do płuc, chyba jedynie cudem nie krztusząc się i wciąż
będąc w stanie ustać na nogach. Coś zmieniło się w sposobie, w jaki
jej dotykał, chociaż nie była w stanie określić, w czym mógłby leżeć
problem. Wiedziała jedynie, że nagle wszystko wydało się inne, bardziej
ostateczne, choć i tego nie potrafiła zrozumieć. Czuła, że drży, już nie
tylko przez nadmiar emocji, ale również bijący od jego ciała chłód – jak
najbardziej znajomy i do pewnego stopnia dający się Beatrycze we znaki.
Patrzyła mu w oczy, nie mogąc tak po prostu uciec wzrokiem gdzieś w bok,
to zresztą wydawało się najmniej istotne. W zamian mogła co najwyżej na
niego patrzeć, czekać i próbować zebrać myśli, o ile to w ogóle
miało okazać się możliwe, skoro w głowie miała absolutną pustkę. Nie
pierwszy raz była gotowa przysiąc, że bardzo niewiele brakowało, żeby
ostatecznie się rozpadła, chociaż z drugiej strony…
Dlaczego patrzył na nią w tak dziwny sposób?
Pomyślała, że jednak mógł być zły, ale nic nie wskazywało, żeby jej
przypuszczenia miały okazać się słuszne. Nie wiedziała, co takiego czuła albo
powinna czuć, to zresztą wydawało się mało istotne. Całą sobą koncentrowała się
na Lawrence’ie, wpatrując się w niego niemalże jak urzeczona, co również
wydawało się właściwe. Próbowała przynajmniej przekonać samą siebie do myśli o tym,
że tak jest – i że odczuwanie choćby cienia niepokoju w rzeczywistości
nie miało racji bytu. Może gdyby w to uwierzyła, wszystko stałoby się
prostsze, ale nic nie wskazywało na to, by w najbliższym czasie okazała
się do tego zdolna.
Dlaczego? Dlaczego
ciągle czuję się w ten sposób?,
pomyślała niemalże gorączkowo, ale i tym razem nie doczekała się
odpowiedzi. Była tylko pustka, ale…
– Naprawdę niczego nie podejrzewasz? – zapytał cicho L.
Starannie dobierał słowa, wydając się myśleć nad każdym kolejnym pytaniem czy
gestem. Mimo wszystko i tak nie poczuła się spokojniejsza, bardziej niż
kiedykolwiek wcześniej świadoma, że miała przed sobą podatnego na emocje,
zdolnego do niesienia śmierci wampira. – Tego, dlaczego ja…
– Co takiego?
Tym razem tylko potrząsnął głową, nie dodając niczego
więcej. Znów otworzyła usta, chociaż sama nie była pewna, co takiego chciała mu
powiedzieć, nie wspominając o tym, co mogłaby zdziałać. Jakby tego było
mało, wszelakie myśli kolejny raz uleciały jej z głowy z chwilą, w której
wampir bezceremonialnie nachylił się w jej stronę, w następnej
sekundzie…
Och.
Spodziewała się naprawdę wielu rzeczy, ale na pewno nie
tego, że nagle poczuje jego usta na swoich. To było nagle, oszałamiające i tak
nierzeczywiste, że przez dłuższą chwilę po prostu tkwiła w bezruchu,
rozszerzonymi do granic możliwości oczyma wpatrując się w obejmującego ją
mężczyznę. Coś zmieniło się dopiero później, kiedy – równie impulsywnie, co i on
– odważyła się odwzajemnić pieszczotę, czując się przy tym trochę jak
nieporadne dziecko, które nie ma pojęcia, co i w jaki sposób powinno
zrobić. Tak przynajmniej pomyślała w pierwszym odruchu, zanim przekonała
się, że jej ciało jest o wiele bardziej świadome pewnych kwestii. To nie
były wspomnienia, ale przeczucie – rodzaj odruchu równie oczywistego, co i konieczność
oddychania. Jej pozostało co najwyżej spróbować się temu poddać, co zresztą
uczyniła bez choćby chwili wahania, nawet nie próbując zastanawiać się nad tym,
czy jej postępowanie miało sens. Musiało, zresztą jakie to miało znaczenie? Do
tej pory o to nie dbała, po prostu poddając się pragnieniom, więc i tym
razem mogła postąpić w ten sam sposób – niezależnie od możliwych
konsekwencji i tego, co jeszcze mogłoby się wydarzyć.
Nawet jeśli zaskoczyła Lawrence’a, wampir ostatecznie nie
dał niczego po sobie poznać. Beatrycze nie zarejestrowała momentu, w którym
tak po prostu wziął ją w ramiona, nieznacznie unosząc, żeby uzyskać
łatwiejszy dostęp do jej ust. Pozwoliła mu na to, sama obejmując go za szyję,
by znaleźć się jeszcze bliżej. Pragnienie, które nagle poczuła, całkowicie
wytrąciło ją z równowagi, porażając równie mocno, co nieopisana wręcz
tęsknota – uczucie, które na krótką chwilę przysłoniło wszystko inne, przez co
tym bardziej nie była w stanie się skoncentrować. Przez kilka następnych
sekund liczyło się wyłącznie to, co działo się pomiędzy nimi – wzajemna
bliskość, jego dotyk i potrzeba, żeby jakimś cudem znaleźć się jeszcze
bliżej, choć nie sądziła, że to w ogóle możliwe.
Przez krótką chwilę naprawdę poczuła się spełniona,
zupełnie jakby po długich poszukiwaniach w końcu wróciła do domu. Odnaleźliśmy się, przeszło jej przez
myśl, ale to wydawało się pozbawione sensu, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Niczego nie rozumiała, ale już nie potrzebowała odpowiedzi – nie w takim
stopniu, jak mogłaby sądzić do tej pory, poza tym…
Odsunął ją od siebie nagle, równie gwałtownie, co wcześniej
przygarnął do siebie. Zachwiała się niebezpiecznie, niepewnie stając na równe
nogi; z wolna zrobiła krok w tył, dosłownie zataczając się na ścianę i dla
pewności opierając się o nią plecami, żeby nie stracić równowagi.
Oddychała szybko i płytko, ledwo będąc w stanie złapać oddech, o zapanowaniu
nad zawrotami głowy nie wspominając. Czuła, że znowu wszystko było nie tak,
choć dopiero z chwilą, w której spojrzała w pociemniałe z głodu
i – być może – również pożądania oczy, w pełni dotarło do niej, że
być może znalazła się w niebezpieczeństwie. Miała wrażenie, że w tamtej
chwili naprawdę powinna zacząć się bać, a jednak nic podobnego nie miało
miejsca.
Dlaczego miałaby, skoro nie wyobrażała sobie, że on mógłby
ją skrzywdzić…?
– Nie boję się – usłyszała, dopiero po kilku sekundach pojmując,
że wypowiedziała te słowa na głos.
Lawrence się zawahał.
Jestem absolutnie zauroczona muzyką ;-; Wiedziałam, że pojawi się coś do utworu Kody, chociaż nie miałam pewności kiedy i w jakich okolicznościach. „Staying” dręczyło mnie już od dłuższego czasu i nawet zaczęłam do tego pisać ten rozdział, ale potem trafiłam na to – i sądzę, że jest idealne pod każdym względem. Ostatecznie oddaję Wam coś takiego, chociaż sama nie jestem pewna, co powinnam myśleć. Może trochę za szybko, chociaż…
OdpowiedzUsuńNa koniec dodam, że jutro wypada pierwsza rocznica „Forever you said”, więc prawie na pewno z wyprzedzeniem zapraszam na rozdział urodzinowy :3
Wasza Nessa.