21 marca 2017

Sto trzydzieści trzy

Lawrence
Z niedowierzaniem wpatrywał się w Beatrycze. Nawet z odległości był w stanie wyczuć bijące od jej ciała ciepło, teraz tym intensywniejsze, skoro krew w żyłach wydawała się krążyć o wiele szybciej niż do tej pory. Był w stanie ją wyczuć – słodką, kuszącą i dosłownie wołającą do niego, przez co nie był w stanie ot tak jej zignorować. Zwłaszcza to jawiło się Lawrence'owi jako absolutnie niechciane, doprowadzające do szału zrządzanie losu. Czuł, że powinien się wycofać i to nie tylko z dalszych odpowiedzi, ale przede wszystkim ciągnięcia tego, co właśnie się działo. Problem polegał na tym, że wszystko wydawało się zabrnąć o wiele za daleko, z kolei on…
Cholera, to była Beatrycze. Ta myśl wciąż do niego nie docierała, nawet wtedy, kiedy miał sposobność wziąć ją w ramiona, dotknąć i utwierdzić się w przekonaniu, że jak najbardziej była prawdziwa. Co więcej już od dłuższego czasu mógł zaobserwować, że z sobie tylko znanych powodów do niego lgnęła, ufna o wiele bardziej niż mógłby tego oczekiwać. Nie miał pojęcia, co powinien o zaistniałej sytuacji sądzić, ale nie dbał o to, uznając sytuację za prawdziwe błogosławieństwo, którego z jakiegoś powodu mógł doświadczyć. Przyczyny nie miały znaczenia, dla Lawrence'a zaś liczyło się przede wszystkim to, że ona tutaj była – i to pomimo tego, że niczego nie pamiętała.
Wiedział, że pod wieloma względami sytuacja była co najmniej dziwna. Ba! Jeśli miał być ze sobą szczery, wiele kwestii prezentowało się co najmniej źle, począwszy od tego, że Beatrycze i Elena wyglądały dokładnie tak samo. Miał wrażenie, że powinien mieć z tym problem, a jednak nic podobnego nie miało miejsca. Te dwie w dość paradoksalny sposób różniły się od siebie diametralnie, każdą zaś pokochał w inny, właściwy dla niej sposób.
Teraz z kolei Beatrycze sugerowała mu coś podobnego, plącząc się i wyraźnie gubiąc we własnych emocjach. Próbowała wszystko sensownie uporządkować, ale to najwyraźniej nie było możliwe, skoro wciąż niczego nie pamiętała. To właśnie ta jedna kwestia komplikowała wszystko; niepamięć stała gdzieś pomiędzy nimi, sprawiając, że oboje mijali się, przynajmniej w ostatnim czasie. Mógł spróbować coś zmienić, ale powiedzenie jej prawdy nie wchodziło w grę. Gdyby tak po prostu przytłoczył ją tym wszystkim…
– L?
Wypuścił powietrze ze świstem, coraz bardziej podenerwowany. Szybko przekonał się, że to nie było najszczęśliwszym pomysłem, zwłaszcza kiedy poczuł nieprzyjemne, przybierające na sile pieczenie w gardle. Pragnienie nie było niczym nowym, zwłaszcza w sytuacji, w której tuż obok niego znajdowała się Beatrycze, ale czym innym było próbować trzymać nerwy na wodzy, kiedy pozostawał w znacznym oddaleniu od niej, a czym zgoła odmiennym, gdy ta uparta kobieta lgnęła do niego na wszystkie możliwe sposoby. Fakt, że pragnął jej na wszystkie możliwe sposoby również niczego nie ułatwiał, wręcz zaczynając doprowadzać go do szału.
Słyszał przyśpieszone bycie jej serca i urywany oddech. Wiedział, że była blisko, wyraźnie podenerwowana, co zresztą wcale go nie zdziwiło. Pomyślał, że powinien coś zrobić, przynajmniej próbując znaleźć sensowne wytłumaczenie dla własnego zachowania, ale nie był w stanie właściwie ubrać w słowa tego, co chodziło mu po głowie. Co miał jej powiedzieć? Że ją kochał, bo całe wieki temu byli małżeństwem? Że Carlisle był ich synem, którego nawet nie miała okazji poznać, bo umarła przy porodzie, a on w między czasie spieprzył wszystko, co tylko możliwe, przynajmniej w kwestii relacji w rodzinie? Czy może – co zresztą najważniejsze – że nade wszystko jej pragnął, co jedynie podsycało głód, który przy niej odczuwał? Była taka niewinna i cholerne ufna, niezmiennie utwierdzając go w przekonaniu, że nawet nie brała pod uwagę tego, iż mógłby ją skrzywdzić.
Problem polegał na tym, że sprawy wcale nie prezentowały się w aż tak oczywisty, kolorowy sposób. Cholera, był wampirem. A gdyby tylko mógł, wtedy przy pierwszej okazji rzuciłby się jej do gardła, zwłaszcza kiedy była tak pobudzona. Nie chciał tego, ale gdyby stracił nad sobą kontrolę…
Cholera. Od samego początku wiedział, że przebywanie z człowiekiem będzie ciężkie, ale dopiero w tamtej chwili dotarło do niego jak bardzo skomplikowane miało się to okazać. Co więcej, Beatrycze wyraźnie się niecierpliwiła, dostrzegając coraz więcej i zadając pytania, które raz po raz wprawiały Lawrence’a w konsternację. To też było o wiele lepsze od konieczności powstrzymywania się przed skrzywdzeniem jej, ale i tak wiedział, że z czasem będzie jeszcze gorzej. Sądził, że sytuację ma pod kontrolą, ale teraz już nic nie było takie oczywiste.
– Poczekaj chwilę – rzucił spiętym tonem, unikając spoglądania w jej stronę. Dla pewności odsunął się jeszcze trochę, woląc trzymać się na dystans.
– Ale…
Coś w jego zachowaniu musiało dać jej do zrozumienia, że najrozsądniej będzie zamilknąć. Trudno było mu jednoznacznie stwierdzić, jakie targały nią emocje, a tym bardziej czego powinien spodziewać się po samym sobie, ale próbował o tym nie myśleć. W głowie miał pustkę, być może za sprawą pragnienia, a może przede wszystkim przez chwilę słabości, która przecież nie powinna mieć miejsca. Nie miał pojęcia, co takiego go podkusiło, żeby pozwolić sobie na aż tak wiele, ale kiedy usłyszał jej słowa, tak po prostu sugerując, że mogłaby…
Do tej pory nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo za nią tęsknił. Z drugiej strony, być może w rzeczywistości wiedział, ale z uporem trzymał te uczucia na dystans, przyzwyczajony do trzymania wspomnień gdzieś daleko i traktowania ich tak, jakby nigdy nie miały miejsca. Beatrycze zawsze gdzieś tam była, a on nie był w stanie tego zmienić, jednak z łatwością udawało mu się przekonać samego siebie do myśli, że tak naprawdę ją utracił – i że życie przeszłością mogło co najwyżej przynieść zbędny wszystkim ból, którego za wszelką cenę pragnął uniknąć. To zresztą pozwoliło mu przetrwać ostatnie lata i nie zwariować – przynajmniej do czasu, bo odkąd dowiedział się, co takiego potrafi Jocelyne, niemyślenie o Beatrycze w ogóle już nie wchodziło w grę.
Teraz z kolei miał ją przed sobą, pozbawioną wspomnień, ale żywą. To wystarczyło, żeby skutecznie wytrącić wampira z równowagi, sprawiając, że sam nie był pewien, w jaki sposób powinien się zachować. Gdyby pamięta…
Och, no i gdyby nie był w stanie z taką łatwością jej zabić, gdyby cokolwiek poszło nie tak.
Wyczuł ruch, w efekcie momentalnie prostując się niczym struna. Napiął mięśnie, po czym bezwiednie przybrał pozycję obronną, rzucając Beatrycze ostrzegawcze spojrzenie. Widział, że jej błękitne tęczówki rozszerzają się, kiedy popatrzyła na niego z wyraźną obawą – wręcz strachem, chociaż wyraźnie starała się nad nim panować. Chwilami wciąż zadziwiała go tym, z jaką łatwością oswoiła się z istnieniem wampirów oraz świadomością, że niemalże na każdym kroku ryzykowała życiem, aż prosząc się o nieszczęście.
– Zrobiłam coś nie tak? – zapytała cicho i to wystarczyło, żeby zapragnął roześmiać się w pozbawiony wesołości, co najmniej oszołomiony sposób. Żartowała sobie z niego? – Lawrence…
– Wybacz mi – przerwał pośpiesznie. Westchnął, mimowolnie zastanawiając się nad tym, co pomyślałaby sobie, gdyby w przypływie frustracji zdecydował się uderzyć głową w ścianę. – Nie powinienem był.
Przez jej bladą twarz przemknął cień. Niebieskie oczy pociemniały, choć to równie dobrze mogło być wyłącznie jego wrażeniem.
– Całować mnie?
Sam nie był pewien, co zaskoczyło go bardziej – gorycz, której doszukał się w jego tonie, czy może pytanie samo w sobie. Na wargach wciąż czuł ciepło jej ust, nie wspominając o tym, że każdy kolejny wdech wydawał się niemalże torturą, drażniąc gardło zapachem jej krwi. Serce Beatrycze wciąż biło zdecydowanie zbyt mocno, raźnie pompując osokę i sprawiając, że ledwo był w stanie zebrać myśli.
Najgorsze jednak w tym wszystkim wydało się wampirowi to, że Beatrycze brzmiała tak, jakby jednak ją zranił. Mógł tylko zgadywać, co takiego sobie pomyślała z chwilą, w której tak po prostu odepchnął ją od siebie, zdecydowanie zbyt gwałtownie reagując na to, co działo się pomiędzy nimi. To wystarczyło, żeby podsycić odczuwane przez wampira poczucie winy, wręcz doprowadzając go do szału. To nie powinno mieć miejsca, on zaś zdecydowanie nie chciał jej skrzywdzić. Była na to zdecydowanie zbyt delikatna, tak bardzo krucha – w o wiele większym stopniu, aniżeli Beatrycze, którą znał. Widział, że miała rację, kiedy powiedziała, że wspomnienia znaczyły bardzo wiele, ale to wciąż nie wystarczyło, żeby powiedzieć jej prawdę. Nie wyobrażał sobie tego, całym sobą czując, że to zdecydowanie zbyt wiele – i że pewne kwestie powinna zrozumieć sama.
Tchórz, przeszło mu przez myśl. Zacisnął usta, wręcz porażony tą myślą, tym bardziej, że wydawała się wręcz porażająco prawdziwa. Bał się? Nie chciał tego przed samym sobą przyznać, ale do pewnego stopnia tak bez wątpienia było. Czegokolwiek by nie powiedział, prawda była taka, że aż go nosiło – i to zarówno za sprawą wątpliwości, jak i narastającego z każdą kolejną sekundą podenerwowania. Och, oczywiście, że wciąż obawiał się reakcji Beatrycze. Istniało bardzo wiele kwestii, które spieprzył i które niekoniecznie mogłaby mu wybaczyć. Co prawda w pamięci wciąż miał ten moment, w którym stanęła przed nim pod postacią Jocelyne – przecież doskonale wiedział, że to właśnie ona przemawiała do niego ustami tej dziewczyny – ale choć wtedy wydawała się tak bardzo ciepła i pełna zrozumienia, to mimo wszystko…
A może po prostu wiedział, że sobie na to nie zasłużył – i to zresztą jak i na możliwość odzyskania jej z powrotem.
Świetnie. Więc do tego wszystkiego zaczynał robić się sentymentalny…
Zawahał się, po czym bezwiednie przeczesał włosy palcami. Wiedział, że Beatrycze wciąż go obserwowała, wyraźnie zmartwiona, a przy tym wciąż czekająca na jakiekolwiek wyjaśnienia z jego strony. Już wcześniej pokazała mu, że nie zamierzała tak po prostu odpuścić, zaś jej dotychczasowe zachowanie znacznie uległo zmianie, nawet jeśli wciąż pozostawała rozkosznie naiwna. Jakkolwiek by jednak nie było, jasno dawała mu do zrozumienia, że teraz nie wszystkie odpowiedzi ją satysfakcjonowały. Wydarzyło się zbyt wiele, a jakby tego było mało…
– W porządku – odezwał się z opóźnieniem, na tyle niespodziewanie, że Beatrycze aż wzdrygnęła się, wyraźnie czymś zaniepokojona. – Nie, zdecydowanie nie żałuję tego pocałunku – dodał, nie mogąc się pozbyć wrażenia, że ta kwestia pozostawała dla niej ważniejsza.
– Ja również – oznajmiła bez chwili wahania, a jej oczy dosłownie zabłysły. Było coś bolesnego w nadziei, której zdołał doszukać się w samym tylko spojrzeniu błękitnych oczu.
W następnej sekundzie spróbowała podejść bliżej, bardzo ostrożnie, czym dała mu do zrozumienia, że wręcz przesadnie zastanawiała się nad każdym kolejnym ruchem. Napiął mięśnie, po czym potrząsnął głową, tym samym skuteczni tłumiąc chwilowy entuzjazm. Mimo wszystko poczuł ulgę, kiedy posłusznie przystanęła, przynajmniej ten jeden raz decydując się go usłuchać, nawet jeśli nie była z tego stanu zadowolona.
– Po postu… nie prowokuj mnie – zasugerował łagodnie, próbując jakkolwiek wytłumaczyć, w czy mógłby leżeć problem.
– Ja przecież nie… – zaoponowała i prawie natychmiast urwała, dopiero w tamtej chwili pojmując, co takiego pozostawało najbardziej problematyczną kwestią w tym, co działo się pomiędzy nimi. – Och! No tak…
Cokolwiek sobie myślała, najwyraźniej postanowiła zachować to dla siebie, bo więcej nie odezwała się nawet słowem. Lawrence nie miał pewności, co takiego chodziło jej po głowie, a tym bardziej jakie wyciągnęła wnioski, to zresztą wydawało się najmniej istotne. Ważniejsze było, że wyglądała na w pełni świadomą tego, jak na nią reagował i co mogłoby się stać, gdyby stracił nad sobą kontrolę.
Przez kilka następnych sekund milczała, ale to był inny rodzaj ciszy niż ta, której doświadczali do tej pory. Beatrycze wyglądała na dużo spokojniejszą, kiedy zaś w końcu się odezwała, wydała mu się niemalże troskliwa.
– Chcesz wyjść na świeże powietrze? – wypaliła, a on uniósł brwi. Zdecydowanie rozumiała o wiele więcej, niż wydawało mu się do tej pory. – Mogę tutaj poczekać albo…
– Nie jest aż tak źle. – Zawahał się, ostatecznie decydując z wolna wyprostować i ruszyć w jej stronę. – Wracając do tego domu… – podjął i zaraz urwał, kiedy zauważył, że na usta Beatrycze z wolna wstępuje bardzo niepewny, nieśmiały uśmiech.
– Powiedziałam już, że mi się podoba – przypomniała mu usłużnie.
Skinął głową, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że prowadzenie normalnej rozmowy po tym wszystkim było co najmniej nienaturalne. Jakby tego było mało, był świadom narastającego z każdą kolejną sekundą napięcia – a przede wszystkim tego, jak łatwo wszystko po raz kolejny mogło pójść nie tak. Co więcej, tym razem wcale nie chodziło o utratę kontroli, ale samą Beatrycze, która… Cóż, bez wątpienia mogła okazać się problematyczna.
– To dobrze. – Miał ochotę zaśmiać się histerycznie, porażony wydźwiękiem własnych słów. Biorąc pod uwagę fakt, że chwilę wcześniej był równie bliski tego, żeby rozerwać jej gardło, co i wziąć na miejscu, gdyby to nie było zbyt… niewłaściwe, zwłaszcza względem kogoś tak nieznośnie delikatnego. – W takim razie… Hm, chcesz wracać?
– Dlaczego? – Kolejny raz go zaskoczyła, zwłaszcza kiedy spojrzała nań w niemalże urażony sposób. – Wydawało mi się, że szukasz ucieczki, prawda? Przyjechaliśmy aż tutaj… Coś jest jeszcze z tym domem nie tak, że nie możemy spędzić tutaj nocy? – zapytała po chwili zastanowienia.
– Oczywiście, że nie. Jest nasz, ale… tutaj nic nie ma – zauważył przytomnie.
O dziwo, Beatrycze jedynie wzruszyła ramionami.
– I tak nie śpisz – rzuciła takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
– Ale ty tak.
– Co z tego? – obruszyła się, a na jej ustach jak na zawołanie pojawił się olśniewający uśmiech. – To mogłoby być… ciekawe. Sama nie wiem, ale chcę spędzić noc w tym domu – oznajmiła zadziwiająco pewnym, nieznoszącym sprzeciwu tonem.
Obserwował ją z niedowierzaniem, już nie mając wątpliwości co do tego, że mówiła poważnie. W efekcie sam nie był pewien czy powinien się zgodzić, czy może od razu ją wyśmiać, tym bardziej, że te słowa pozornie wydawały się brzmieć niedorzecznie. Jak bardzo nietypowe było to, że mogliby zostać w pustym domu, na dodatek po tym, co wydarzyło się chwilę wcześniej i…?
– Zamierzasz spać na podłodze? – drążył, a Beatrycze jedynie wzruszyła ramionami.
– Znalazłeś mnie na cmentarzu, więc… – Zacisnęła usta, uświadamiając sobie, że porównanie niekoniecznie należało do najszczęśliwszych. – Nieważne. Gorzej nie będzie, prawda?
– Kobieta i jej upór… – mruknął, po czym zamilkł, nie będąc w stanie dodać niczego więcej.
Już nawet nie chodziło o to, że miałby z nią zostać, tym bardziej, że apartamencie niemalże za każdym razem przesiadywał obok, kiedy zasypiała. Ważniejszą kwestią pozostawało porażające wręcz wrażenie déjà vu, którego nagle doświadczył. Raz jeszcze zmierzył wzrokiem Beatrycze, chcąc upewnić się, czy to możliwe, żeby kierowała się czymś więcej, aniżeli kaprysem, którego nawet nie potrafiła wyjaśnić, ale wszystko wskazywało na to, że wciąż pozostawała cudownie nieświadoma. Powiedziała mu już, że wiele rzeczy było dla niej niezrozumiałych, zwłaszcza w kwestii emocji, których doświadczała. Cóż, najwyraźniej dokładnie to samo tyczyło się impulsów takich jak ten, chociaż również dobrze mógł się mylić.
Gdyby tylko wiedziała, że kiedyś zachowywała się w równie uparty sposób… Dokładnie tak jak wtedy, kiedy raz po raz do niego uciekała, nie mając nic przeciwko spania nawet na podłodze, jeśli tylko w ten sposób mogłaby znaleźć się z daleka od matki. Co więcej, kiedy później na stałe zamieszkali razem, cieszyła się jak dziecko, wydając się świetnie bawić możliwością urządzenia domu. Wtedy też zastawał ją w dziwnych miejscach, tym bardziej, że potrafiła przesiadywać nawet do późna, jeśli tylko jakieś zajęcie zdołało ją zaabsorbować. Sama myśl o tym, że teraz miałby doświadczyć czegoś podobnego, choćby dając jej wolną rękę przy wyborze mebli i wszystkiego, co miałoby okazać się niezbędne…
Bezwiednie zacisnął dłonie w pięści. To z jakiegoś powodu bolało, wzbudzając żal, którego nie potrafił zrozumieć. Przecież miał ją tuż obok, tak cudownie żywą i mimo wszystko zachowującą się w równie nieprzewidywalny sposób, co i lata temu. Dlaczego w takim razie czuł się tak dziwnie, gotów przysiąc, że między nimi wciąż istniał niewidzialny mur – rodzaj przeszkody, którą oboje dostrzegali i której żadne z nich nie miało być w stanie wyminąć? To nie miało sensu, a jednak wyraźnie czuł, że właśnie tak jest, mimo usilnych starań nie będąc w stanie zrobić niczego, by te dziwne uczucia zniknęły.
Och, to oczywiste, prawda?, przeszło mu przez z myśl. Przecież wiesz, w czym tak naprawdę leży problem…
Miał ochotę zaprotestować, ale to było jak oszukiwanie samego siebie. Prawda była taka, że jak najbardziej zdawał sobie sprawę z tego, skąd brały się te wątpliwości. Jakby tego było mało, wcale nie chodziło o brak wspomnień, bo niepamięć Beatrycze tak naprawdę nie zmieniała niczego, przynajmniej w kwestii uczuć, którymi ją darzył. Faktyczny problem leżał w tym, kim była – czy może raczej kim stał się on, skoro teraz mógł z łatwością wyobrazić sobie, że rzuca jej się do gardła. Wampiryzm wszystko komplikował, chociaż przez większość czasu Lawrence był w stanie to ignorować – przynajmniej dotychczas, zanim zrozumiał, że Trycze mogłaby oczekiwać czegoś więcej.
Cóż, to też bardzo prosto da się rozwiązać…
Tym razem wręcz zapragnął na siebie warknąć, porażony samą tylko możliwością. Był egoistyczny, ale nie aż do tego stopnia. Przemienienie jej było ostatnim, co mógłby zrobić, niezależnie od możliwych konsekwencji. Jak mógłby skazać ją na coś takiego, skoro była taka delikatna, a do tego wszystkiego nie zdawała sobie sprawy, co tak naprawdę dzieje się wokół niej? Ból również stanowił problem, chociaż przynajmniej tymczasowo pozostawał sprawą drugorzędną, nie wspominając o tym, że ostateczna decyzja tak czy inaczej należała do Beatrycze. Podejrzewał, że gdyby zasugerował coś podobnego przy Cullenach, pewnie już dawno by dna niego naskoczyli, ale nie dbał o to. Od zawsze wiedział, że w wielu kwestiach się z nimi nie zgadzał – i to zwłaszcza z Carlisle’m, w przeciwieństwie do niego zdecydowanie nie zamierzając bawić się w altruistycznego zbawcę wszystkich wokół. Nieśmiertelność była darem, a przynajmniej teraz był w stanie tak o niej myśleć, zwłaszcza po epizodzie z powrotem do człowieczeństwa nie wyobrażając sobie, że miałby tak po prostu zrzec się tego, czym dysponował teraz.
Jeśli zaś chodziło o jego słodką, cudownie nieświadomą Beatrycze…
– Coś znowu jest nie tak?
Jej głos skutecznie wyrwał go z zamyślenia. Uświadomił sobie, że od dłuższego czasu tkwił w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni. Cokolwiek w tamtej chwili sobie myślała albo czuła, najwyraźniej postanowiła pozostawić tę kwestię dla siebie. Wiedział jedynie, że wciąż była zmartwiona, być może jego milczeniem, co tym bardziej skłoniło go natychmiastowej reakcji.
– Nie. Po prostu się zamyśliłem – zapewnił pośpiesznie, wysilając się na blady uśmiech. – Skoro tak zależy ci na tym, żeby tutaj zostać, niech tak będzie… A teraz daj mi chwilę, w porządku? Jednak potrzebuję powietrza – mruknął, siląc się na jak najbardziej obojętne brzmienie głosu.
Nie miał pewności, czy panowanie nad emocjami przyszło mu choć po części tak, jak mógłby tego oczekiwać, ale nie chciał się nad tym rozwodzić. Raz jeszcze spojrzał na Beatrycze i – krótko zajrzawszy jej w oczy, w nadziei na to, że w ten sposób zdoła ją uspokoić – po prostu z wolna wycofał się w stronę drzwi, aż nazbyt świadom tego, że go obserwowała.
Cokolwiek działo się pomiędzy nimi, obawiał się, że ich relacje znacznie się zmieniły – i to niekoniecznie na lepsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa