Lawrence
Z niedowierzaniem wpatrywał
się w Beatrycze. Nawet z odległości był w stanie wyczuć bijące
od jej ciała ciepło, teraz tym intensywniejsze, skoro krew w żyłach
wydawała się krążyć o wiele szybciej niż do tej pory. Był w stanie ją
wyczuć – słodką, kuszącą i dosłownie wołającą do niego, przez co nie był w stanie
ot tak jej zignorować. Zwłaszcza to jawiło się Lawrence'owi jako absolutnie
niechciane, doprowadzające do szału zrządzanie losu. Czuł, że powinien się
wycofać i to nie tylko z dalszych odpowiedzi, ale przede wszystkim ciągnięcia
tego, co właśnie się działo. Problem polegał na tym, że wszystko wydawało się
zabrnąć o wiele za daleko, z kolei on…
Cholera, to
była Beatrycze. Ta myśl wciąż do niego nie docierała, nawet wtedy, kiedy miał
sposobność wziąć ją w ramiona, dotknąć i utwierdzić się w przekonaniu,
że jak najbardziej była prawdziwa. Co więcej już od dłuższego czasu mógł
zaobserwować, że z sobie tylko znanych powodów do niego lgnęła, ufna o wiele
bardziej niż mógłby tego oczekiwać. Nie miał pojęcia, co powinien o zaistniałej
sytuacji sądzić, ale nie dbał o to, uznając sytuację za prawdziwe
błogosławieństwo, którego z jakiegoś powodu mógł doświadczyć. Przyczyny
nie miały znaczenia, dla Lawrence'a zaś liczyło się przede wszystkim to, że ona
tutaj była – i to pomimo tego, że niczego nie pamiętała.
Wiedział,
że pod wieloma względami sytuacja była co najmniej dziwna. Ba! Jeśli miał być
ze sobą szczery, wiele kwestii prezentowało się co najmniej źle, począwszy od
tego, że Beatrycze i Elena wyglądały dokładnie tak samo. Miał wrażenie, że
powinien mieć z tym problem, a jednak nic podobnego nie miało
miejsca. Te dwie w dość paradoksalny sposób różniły się od siebie
diametralnie, każdą zaś pokochał w inny, właściwy dla niej sposób.
Teraz z kolei
Beatrycze sugerowała mu coś podobnego, plącząc się i wyraźnie gubiąc we
własnych emocjach. Próbowała wszystko sensownie uporządkować, ale to
najwyraźniej nie było możliwe, skoro wciąż niczego nie pamiętała. To właśnie ta
jedna kwestia komplikowała wszystko; niepamięć stała gdzieś pomiędzy nimi,
sprawiając, że oboje mijali się, przynajmniej w ostatnim czasie. Mógł
spróbować coś zmienić, ale powiedzenie jej prawdy nie wchodziło w grę.
Gdyby tak po prostu przytłoczył ją tym wszystkim…
– L?
Wypuścił
powietrze ze świstem, coraz bardziej podenerwowany. Szybko przekonał się, że to
nie było najszczęśliwszym pomysłem, zwłaszcza kiedy poczuł nieprzyjemne, przybierające
na sile pieczenie w gardle. Pragnienie nie było niczym nowym, zwłaszcza w sytuacji,
w której tuż obok niego znajdowała się Beatrycze, ale czym innym było
próbować trzymać nerwy na wodzy, kiedy pozostawał w znacznym oddaleniu od
niej, a czym zgoła odmiennym, gdy ta uparta kobieta lgnęła do niego na
wszystkie możliwe sposoby. Fakt, że pragnął jej na wszystkie możliwe sposoby
również niczego nie ułatwiał, wręcz zaczynając doprowadzać go do szału.
Słyszał
przyśpieszone bycie jej serca i urywany oddech. Wiedział, że była blisko, wyraźnie
podenerwowana, co zresztą wcale go nie zdziwiło. Pomyślał, że powinien coś
zrobić, przynajmniej próbując znaleźć sensowne wytłumaczenie dla własnego
zachowania, ale nie był w stanie właściwie ubrać w słowa tego, co
chodziło mu po głowie. Co miał jej powiedzieć? Że ją kochał, bo całe wieki temu
byli małżeństwem? Że Carlisle był ich synem, którego nawet nie miała okazji
poznać, bo umarła przy porodzie, a on w między czasie spieprzył wszystko,
co tylko możliwe, przynajmniej w kwestii relacji w rodzinie? Czy może
– co zresztą najważniejsze – że nade wszystko jej pragnął, co jedynie podsycało
głód, który przy niej odczuwał? Była taka niewinna i cholerne ufna, niezmiennie
utwierdzając go w przekonaniu, że nawet nie brała pod uwagę tego, iż
mógłby ją skrzywdzić.
Problem
polegał na tym, że sprawy wcale nie prezentowały się w aż tak oczywisty,
kolorowy sposób. Cholera, był wampirem. A gdyby tylko mógł, wtedy przy pierwszej
okazji rzuciłby się jej do gardła, zwłaszcza kiedy była tak pobudzona. Nie
chciał tego, ale gdyby stracił nad sobą kontrolę…
Cholera. Od
samego początku wiedział, że przebywanie z człowiekiem będzie ciężkie, ale
dopiero w tamtej chwili dotarło do niego jak bardzo skomplikowane miało
się to okazać. Co więcej, Beatrycze wyraźnie się niecierpliwiła, dostrzegając
coraz więcej i zadając pytania, które raz po raz wprawiały Lawrence’a w konsternację.
To też było o wiele lepsze od konieczności powstrzymywania się przed
skrzywdzeniem jej, ale i tak wiedział, że z czasem będzie jeszcze
gorzej. Sądził, że sytuację ma pod kontrolą, ale teraz już nic nie było takie
oczywiste.
– Poczekaj
chwilę – rzucił spiętym tonem, unikając spoglądania w jej stronę. Dla
pewności odsunął się jeszcze trochę, woląc trzymać się na dystans.
– Ale…
Coś w jego
zachowaniu musiało dać jej do zrozumienia, że najrozsądniej będzie zamilknąć.
Trudno było mu jednoznacznie stwierdzić, jakie targały nią emocje, a tym
bardziej czego powinien spodziewać się po samym sobie, ale próbował o tym
nie myśleć. W głowie miał pustkę, być może za sprawą pragnienia, a może
przede wszystkim przez chwilę słabości, która przecież nie powinna mieć
miejsca. Nie miał pojęcia, co takiego go podkusiło, żeby pozwolić sobie na aż
tak wiele, ale kiedy usłyszał jej słowa, tak po prostu sugerując, że mogłaby…
Do tej pory
nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo za nią tęsknił. Z drugiej
strony, być może w rzeczywistości wiedział, ale z uporem trzymał te
uczucia na dystans, przyzwyczajony do trzymania wspomnień gdzieś daleko i traktowania
ich tak, jakby nigdy nie miały miejsca. Beatrycze zawsze gdzieś tam była, a on
nie był w stanie tego zmienić, jednak z łatwością udawało mu się
przekonać samego siebie do myśli, że tak naprawdę ją utracił – i że życie
przeszłością mogło co najwyżej przynieść zbędny wszystkim ból, którego za
wszelką cenę pragnął uniknąć. To zresztą pozwoliło mu przetrwać ostatnie lata i nie
zwariować – przynajmniej do czasu, bo odkąd dowiedział się, co takiego potrafi
Jocelyne, niemyślenie o Beatrycze w ogóle już nie wchodziło w grę.
Teraz z kolei
miał ją przed sobą, pozbawioną wspomnień, ale żywą. To wystarczyło, żeby
skutecznie wytrącić wampira z równowagi, sprawiając, że sam nie był
pewien, w jaki sposób powinien się zachować. Gdyby pamięta…
Och, no i gdyby
nie był w stanie z taką łatwością jej zabić, gdyby cokolwiek poszło
nie tak.
Wyczuł
ruch, w efekcie momentalnie prostując się niczym struna. Napiął mięśnie,
po czym bezwiednie przybrał pozycję obronną, rzucając Beatrycze ostrzegawcze
spojrzenie. Widział, że jej błękitne tęczówki rozszerzają się, kiedy popatrzyła
na niego z wyraźną obawą – wręcz strachem, chociaż wyraźnie starała się
nad nim panować. Chwilami wciąż zadziwiała go tym, z jaką łatwością
oswoiła się z istnieniem wampirów oraz świadomością, że niemalże na każdym
kroku ryzykowała życiem, aż prosząc się o nieszczęście.
– Zrobiłam
coś nie tak? – zapytała cicho i to wystarczyło, żeby zapragnął roześmiać
się w pozbawiony wesołości, co najmniej oszołomiony sposób. Żartowała
sobie z niego? – Lawrence…
– Wybacz mi
– przerwał pośpiesznie. Westchnął, mimowolnie zastanawiając się nad tym, co
pomyślałaby sobie, gdyby w przypływie frustracji zdecydował się uderzyć
głową w ścianę. – Nie powinienem był.
Przez jej
bladą twarz przemknął cień. Niebieskie oczy pociemniały, choć to równie dobrze
mogło być wyłącznie jego wrażeniem.
– Całować
mnie?
Sam nie był
pewien, co zaskoczyło go bardziej – gorycz, której doszukał się w jego
tonie, czy może pytanie samo w sobie. Na wargach wciąż czuł ciepło jej
ust, nie wspominając o tym, że każdy kolejny wdech wydawał się niemalże
torturą, drażniąc gardło zapachem jej krwi. Serce Beatrycze wciąż biło
zdecydowanie zbyt mocno, raźnie pompując osokę i sprawiając, że ledwo był w stanie
zebrać myśli.
Najgorsze
jednak w tym wszystkim wydało się wampirowi to, że Beatrycze brzmiała tak,
jakby jednak ją zranił. Mógł tylko zgadywać, co takiego sobie pomyślała z chwilą,
w której tak po prostu odepchnął ją od siebie, zdecydowanie zbyt
gwałtownie reagując na to, co działo się pomiędzy nimi. To wystarczyło, żeby
podsycić odczuwane przez wampira poczucie winy, wręcz doprowadzając go do
szału. To nie powinno mieć miejsca, on zaś zdecydowanie nie chciał jej
skrzywdzić. Była na to zdecydowanie zbyt delikatna, tak bardzo krucha – w o wiele
większym stopniu, aniżeli Beatrycze, którą znał. Widział, że miała rację, kiedy
powiedziała, że wspomnienia znaczyły bardzo wiele, ale to wciąż nie
wystarczyło, żeby powiedzieć jej prawdę. Nie wyobrażał sobie tego, całym sobą
czując, że to zdecydowanie zbyt wiele – i że pewne kwestie powinna
zrozumieć sama.
Tchórz, przeszło mu przez myśl. Zacisnął
usta, wręcz porażony tą myślą, tym bardziej, że wydawała się wręcz porażająco
prawdziwa. Bał się? Nie chciał tego przed samym sobą przyznać, ale do pewnego
stopnia tak bez wątpienia było. Czegokolwiek by nie powiedział, prawda była
taka, że aż go nosiło – i to zarówno za sprawą wątpliwości, jak i narastającego
z każdą kolejną sekundą podenerwowania. Och, oczywiście, że wciąż obawiał
się reakcji Beatrycze. Istniało bardzo wiele kwestii, które spieprzył i które
niekoniecznie mogłaby mu wybaczyć. Co prawda w pamięci wciąż miał ten
moment, w którym stanęła przed nim pod postacią Jocelyne – przecież
doskonale wiedział, że to właśnie ona przemawiała do niego ustami tej
dziewczyny – ale choć wtedy wydawała się tak bardzo ciepła i pełna
zrozumienia, to mimo wszystko…
A może po
prostu wiedział, że sobie na to nie zasłużył – i to zresztą jak i na
możliwość odzyskania jej z powrotem.
Świetnie.
Więc do tego wszystkiego zaczynał robić się sentymentalny…
Zawahał
się, po czym bezwiednie przeczesał włosy palcami. Wiedział, że Beatrycze wciąż
go obserwowała, wyraźnie zmartwiona, a przy tym wciąż czekająca na
jakiekolwiek wyjaśnienia z jego strony. Już wcześniej pokazała mu, że nie
zamierzała tak po prostu odpuścić, zaś jej dotychczasowe zachowanie znacznie
uległo zmianie, nawet jeśli wciąż pozostawała rozkosznie naiwna. Jakkolwiek by
jednak nie było, jasno dawała mu do zrozumienia, że teraz nie wszystkie
odpowiedzi ją satysfakcjonowały. Wydarzyło się zbyt wiele, a jakby tego
było mało…
– W porządku
– odezwał się z opóźnieniem, na tyle niespodziewanie, że Beatrycze aż
wzdrygnęła się, wyraźnie czymś zaniepokojona. – Nie, zdecydowanie nie żałuję
tego pocałunku – dodał, nie mogąc się pozbyć wrażenia, że ta kwestia
pozostawała dla niej ważniejsza.
– Ja
również – oznajmiła bez chwili wahania, a jej oczy dosłownie zabłysły. Było
coś bolesnego w nadziei, której zdołał doszukać się w samym tylko
spojrzeniu błękitnych oczu.
W następnej
sekundzie spróbowała podejść bliżej, bardzo ostrożnie, czym dała mu do
zrozumienia, że wręcz przesadnie zastanawiała się nad każdym kolejnym ruchem.
Napiął mięśnie, po czym potrząsnął głową, tym samym skuteczni tłumiąc chwilowy
entuzjazm. Mimo wszystko poczuł ulgę, kiedy posłusznie przystanęła,
przynajmniej ten jeden raz decydując się go usłuchać, nawet jeśli nie była z tego
stanu zadowolona.
– Po postu…
nie prowokuj mnie – zasugerował łagodnie, próbując jakkolwiek wytłumaczyć, w czy
mógłby leżeć problem.
– Ja
przecież nie… – zaoponowała i prawie natychmiast urwała, dopiero w tamtej
chwili pojmując, co takiego pozostawało najbardziej problematyczną kwestią w tym,
co działo się pomiędzy nimi. – Och! No tak…
Cokolwiek
sobie myślała, najwyraźniej postanowiła zachować to dla siebie, bo więcej nie
odezwała się nawet słowem. Lawrence nie miał pewności, co takiego chodziło jej
po głowie, a tym bardziej jakie wyciągnęła wnioski, to zresztą wydawało
się najmniej istotne. Ważniejsze było, że wyglądała na w pełni świadomą
tego, jak na nią reagował i co mogłoby się stać, gdyby stracił nad sobą
kontrolę.
Przez kilka
następnych sekund milczała, ale to był inny rodzaj ciszy niż ta, której
doświadczali do tej pory. Beatrycze wyglądała na dużo spokojniejszą, kiedy zaś w końcu
się odezwała, wydała mu się niemalże troskliwa.
– Chcesz
wyjść na świeże powietrze? – wypaliła, a on uniósł brwi. Zdecydowanie
rozumiała o wiele więcej, niż wydawało mu się do tej pory. – Mogę tutaj
poczekać albo…
– Nie jest
aż tak źle. – Zawahał się, ostatecznie decydując z wolna wyprostować i ruszyć
w jej stronę. – Wracając do tego domu… – podjął i zaraz urwał, kiedy
zauważył, że na usta Beatrycze z wolna wstępuje bardzo niepewny, nieśmiały
uśmiech.
–
Powiedziałam już, że mi się podoba – przypomniała mu usłużnie.
Skinął
głową, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że prowadzenie normalnej rozmowy po tym
wszystkim było co najmniej nienaturalne. Jakby tego było mało, był świadom
narastającego z każdą kolejną sekundą napięcia – a przede wszystkim
tego, jak łatwo wszystko po raz kolejny mogło pójść nie tak. Co więcej, tym
razem wcale nie chodziło o utratę kontroli, ale samą Beatrycze, która…
Cóż, bez wątpienia mogła okazać się problematyczna.
– To
dobrze. – Miał ochotę zaśmiać się histerycznie, porażony wydźwiękiem własnych słów.
Biorąc pod uwagę fakt, że chwilę wcześniej był równie bliski tego, żeby
rozerwać jej gardło, co i wziąć na miejscu, gdyby to nie było zbyt… niewłaściwe, zwłaszcza względem kogoś
tak nieznośnie delikatnego. – W takim razie… Hm, chcesz wracać?
– Dlaczego?
– Kolejny raz go zaskoczyła, zwłaszcza kiedy spojrzała nań w niemalże
urażony sposób. – Wydawało mi się, że szukasz ucieczki, prawda? Przyjechaliśmy
aż tutaj… Coś jest jeszcze z tym domem nie tak, że nie możemy spędzić
tutaj nocy? – zapytała po chwili zastanowienia.
–
Oczywiście, że nie. Jest nasz, ale… tutaj nic nie ma – zauważył przytomnie.
O dziwo,
Beatrycze jedynie wzruszyła ramionami.
– I tak
nie śpisz – rzuciła takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
– Ale ty
tak.
– Co z tego?
– obruszyła się, a na jej ustach jak na zawołanie pojawił się olśniewający
uśmiech. – To mogłoby być… ciekawe. Sama nie wiem, ale chcę spędzić noc w tym
domu – oznajmiła zadziwiająco pewnym, nieznoszącym sprzeciwu tonem.
Obserwował
ją z niedowierzaniem, już nie mając wątpliwości co do tego, że mówiła
poważnie. W efekcie sam nie był pewien czy powinien się zgodzić, czy może
od razu ją wyśmiać, tym bardziej, że te słowa pozornie wydawały się brzmieć
niedorzecznie. Jak bardzo nietypowe było to, że mogliby zostać w pustym
domu, na dodatek po tym, co wydarzyło się chwilę wcześniej i…?
–
Zamierzasz spać na podłodze? – drążył, a Beatrycze jedynie wzruszyła
ramionami.
– Znalazłeś
mnie na cmentarzu, więc… – Zacisnęła usta, uświadamiając sobie, że porównanie
niekoniecznie należało do najszczęśliwszych. – Nieważne. Gorzej nie będzie,
prawda?
– Kobieta i jej
upór… – mruknął, po czym zamilkł, nie będąc w stanie dodać niczego więcej.
Już nawet
nie chodziło o to, że miałby z nią zostać, tym bardziej, że
apartamencie niemalże za każdym razem przesiadywał obok, kiedy zasypiała.
Ważniejszą kwestią pozostawało porażające wręcz wrażenie déjà vu, którego nagle doświadczył. Raz jeszcze zmierzył wzrokiem
Beatrycze, chcąc upewnić się, czy to możliwe, żeby kierowała się czymś więcej,
aniżeli kaprysem, którego nawet nie potrafiła wyjaśnić, ale wszystko wskazywało
na to, że wciąż pozostawała cudownie nieświadoma. Powiedziała mu już, że wiele
rzeczy było dla niej niezrozumiałych, zwłaszcza w kwestii emocji, których
doświadczała. Cóż, najwyraźniej dokładnie to samo tyczyło się impulsów takich
jak ten, chociaż również dobrze mógł się mylić.
Gdyby tylko
wiedziała, że kiedyś zachowywała się w równie uparty sposób… Dokładnie tak
jak wtedy, kiedy raz po raz do niego uciekała, nie mając nic przeciwko spania
nawet na podłodze, jeśli tylko w ten sposób mogłaby znaleźć się z daleka
od matki. Co więcej, kiedy później na stałe zamieszkali razem, cieszyła się jak
dziecko, wydając się świetnie bawić możliwością urządzenia domu. Wtedy też
zastawał ją w dziwnych miejscach, tym bardziej, że potrafiła przesiadywać
nawet do późna, jeśli tylko jakieś zajęcie zdołało ją zaabsorbować. Sama myśl o tym,
że teraz miałby doświadczyć czegoś podobnego, choćby dając jej wolną rękę przy
wyborze mebli i wszystkiego, co miałoby okazać się niezbędne…
Bezwiednie
zacisnął dłonie w pięści. To z jakiegoś powodu bolało, wzbudzając
żal, którego nie potrafił zrozumieć. Przecież miał ją tuż obok, tak cudownie
żywą i mimo wszystko zachowującą się w równie nieprzewidywalny
sposób, co i lata temu. Dlaczego w takim razie czuł się tak dziwnie,
gotów przysiąc, że między nimi wciąż istniał niewidzialny mur – rodzaj przeszkody,
którą oboje dostrzegali i której żadne z nich nie miało być w stanie
wyminąć? To nie miało sensu, a jednak wyraźnie czuł, że właśnie tak jest,
mimo usilnych starań nie będąc w stanie zrobić niczego, by te dziwne
uczucia zniknęły.
Och, to oczywiste, prawda?, przeszło mu
przez z myśl. Przecież wiesz, w czym
tak naprawdę leży problem…
Miał ochotę
zaprotestować, ale to było jak oszukiwanie samego siebie. Prawda była taka, że
jak najbardziej zdawał sobie sprawę z tego, skąd brały się te wątpliwości.
Jakby tego było mało, wcale nie chodziło o brak wspomnień, bo niepamięć
Beatrycze tak naprawdę nie zmieniała niczego, przynajmniej w kwestii
uczuć, którymi ją darzył. Faktyczny problem leżał w tym, kim była – czy
może raczej kim stał się on, skoro teraz mógł z łatwością wyobrazić sobie,
że rzuca jej się do gardła. Wampiryzm wszystko komplikował, chociaż przez
większość czasu Lawrence był w stanie to ignorować – przynajmniej
dotychczas, zanim zrozumiał, że Trycze mogłaby oczekiwać czegoś więcej.
Cóż, to też bardzo prosto da się rozwiązać…
Tym razem
wręcz zapragnął na siebie warknąć, porażony samą tylko możliwością. Był
egoistyczny, ale nie aż do tego stopnia. Przemienienie jej było ostatnim, co
mógłby zrobić, niezależnie od możliwych konsekwencji. Jak mógłby skazać ją na
coś takiego, skoro była taka delikatna, a do tego wszystkiego nie zdawała
sobie sprawy, co tak naprawdę dzieje się wokół niej? Ból również stanowił
problem, chociaż przynajmniej tymczasowo pozostawał sprawą drugorzędną, nie
wspominając o tym, że ostateczna decyzja tak czy inaczej należała do
Beatrycze. Podejrzewał, że gdyby zasugerował coś podobnego przy Cullenach,
pewnie już dawno by dna niego naskoczyli, ale nie dbał o to. Od zawsze
wiedział, że w wielu kwestiach się z nimi nie zgadzał – i to
zwłaszcza z Carlisle’m, w przeciwieństwie do niego zdecydowanie nie
zamierzając bawić się w altruistycznego zbawcę wszystkich wokół. Nieśmiertelność
była darem, a przynajmniej teraz był w stanie tak o niej myśleć,
zwłaszcza po epizodzie z powrotem do człowieczeństwa nie wyobrażając
sobie, że miałby tak po prostu zrzec się tego, czym dysponował teraz.
Jeśli zaś
chodziło o jego słodką, cudownie nieświadomą Beatrycze…
– Coś znowu
jest nie tak?
Jej głos
skutecznie wyrwał go z zamyślenia. Uświadomił sobie, że od dłuższego czasu
tkwił w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w bliżej nieokreślony
punkt w przestrzeni. Cokolwiek w tamtej chwili sobie myślała albo
czuła, najwyraźniej postanowiła pozostawić tę kwestię dla siebie. Wiedział
jedynie, że wciąż była zmartwiona, być może jego milczeniem, co tym bardziej
skłoniło go natychmiastowej reakcji.
– Nie. Po
prostu się zamyśliłem – zapewnił pośpiesznie, wysilając się na blady uśmiech. –
Skoro tak zależy ci na tym, żeby tutaj zostać, niech tak będzie… A teraz
daj mi chwilę, w porządku? Jednak potrzebuję powietrza – mruknął, siląc
się na jak najbardziej obojętne brzmienie głosu.
Nie miał
pewności, czy panowanie nad emocjami przyszło mu choć po części tak, jak mógłby
tego oczekiwać, ale nie chciał się nad tym rozwodzić. Raz jeszcze spojrzał na
Beatrycze i – krótko zajrzawszy jej w oczy, w nadziei na to, że w ten
sposób zdoła ją uspokoić – po prostu z wolna wycofał się w stronę
drzwi, aż nazbyt świadom tego, że go obserwowała.
Cokolwiek
działo się pomiędzy nimi, obawiał się, że ich relacje znacznie się zmieniły – i to
niekoniecznie na lepsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz