Beatrycze
Z westchnieniem rozsiadła się
na podłodze, opierając plecami o ścianę. Przymknęła oczy, wciąż dziwnie
oszołomiona tym, co działo się wokół niej. Na ustach wciąż czuła ten pocałunek
– gwałtowny, być może nie pierwszy, chociaż z jej perspektywy tak właśnie
było. Sama myśl o tamtym momencie wystarczyło, żeby jej serce zabiło
szybciej, zdradzając o wiele więcej, niż mogłaby sobie tego życzyć. Znów
westchnęła, po czym dla pewności powiodła wzrokiem dookoła, chcąc upewnić się,
czy faktycznie jest sama. Nie chodziło nawet o to, że mogłaby swoim
zachowaniem „prowokować” Lawrence'a, jak sam ujął to chwilę wcześniej, ale
przede wszystkim o fakt, że chcąc nie chcąc czuła się niezręcznie.
Sama nie
była pewna, czy powinna się cieszyć, czy może raczej smucić przez to, jak
wszystko się potoczyło. Miała świadomość, że powiedziała o słowo za dużo,
ale nie potrafiła zachować się inaczej, zwłaszcza kiedy emocje stały się na
tyle przytłaczające, że nabrała przekonania, iż bardzo niewiele brakuje, żeby
rozerwały ją od środka. Teraz z kolei była tutaj, walcząc z mętlikiem
w głowie i poczucie, że to wciąż nie był koniec. Nie była pewna, w jakim
stopniu mogła zaufać Lawrence'owi, przynajmniej w kwestii uczuć i swojej
przeszłości, tym bardziej, że nadal nie powiedział jej niczego, co mogłaby
uznać za satysfakcjonujące. Gubiła się, w niemalże gorączkowy sposób
szukając odpowiedzi, co zresztą ostatecznie doprowadziło ją tutaj i… niejako w ramiona
mężczyzny, o którym wiedziała, że zdecydowanie nie był jej obcy.
Zacisnęła
usta, coraz bardziej oszołomiona. W milczeniu powiodła wzrokiem dookoła,
spoglądając na białe, surowe ściany i puste pokoje, które była w stanie
dostrzec ze swojego miejsca w przedpokoju. Coś w tym widoku sprawiło,
że zrobiło jej się zimno, ale dalej nie zamierzała stąd wychodzić. Chciała
spędzić tutaj noc, zwłaszcza jeśli tuż obok miałby być Lawrence – w domu,
który przecież miał należeć do nich.
Pomyślała, że sama myśl o tym powinna ją oszołomić, a jednak była
gotowa przysiąc, że dopiero teraz wszystko zaczynało układać się tak, jak od
samego początku powinno. Wrażenie było takie, jakby przebywanie z L.
stanowiło coś dla niej absolutnie naturalnego – stan rzeczy, w którym
powinna i chciała trwać, nawet jeśli nie potrafiła wytłumaczyć, co kryło
się za tymi pragnieniami.
Och, to nie
było ważne. Istotne za to pozostawało to, że wciąż tutaj była, drżąca i świadoma
wyłącznie niezrozumiałych, towarzyszących jej niemalże na każdym kroku
pragnień. Co więcej, to wydawało się dobre, może po prostu bardzo chciała w to
uwierzyć, raz po raz wmawiając sobie, że wszystko, co działo się wokół niej,
faktycznie miało sens – i to niezależnie od tego, czy była w stanie
go dostrzec.
Czuła, że
odpowiedzi kryły się w przeszłości, ta jednak pozostawała dla niej
zagadką, której być może nigdy nie miała być w stanie rozwiązać.
Zamknęła
oczy, coraz bardziej sfrustrowana. Czasami, kiedy wyjątkowo uparcie wysilała
pamięć, próbując wręcz zmusić się do powrócenia do tego, co kiedyś musiało się
wydarzyć, choć o tym zapomniała, wydawało jej się, że faktycznie coś
dostrzega. Potrafiła przywołać zamazane obrazy lustrzanej sali, otaczających ją
postaci i zielonych łąk, które…
A potem
zwykle miała wrażenie, że trwa w ciemnościach, zagubiona i pozbawiona
nadziei, mogąc co najwyżej krzyczeć, choć nikt nigdy i tak nie miał być w stanie
jej usłyszeć. I to było przerażające, zwykle sprawiając, że wycofywała się
z prób przypomnienia sobie czegokolwiek równie szybko, co wcześniej
próbowała się wysilać.
Zamrugała
nieco nieprzytomnie, lekko potrząsając głową, żeby odrzucić od siebie
niechciane myśli. Wciąż była dziwnie roztrzęsiona i pobudzona zarazem,
najpewniej przez ten pocałunek, choć i do tego nie mogła mieć pewności.
Jak powinna rozumieć to, co się wydarzyło? Zdążyła zaobserwować dość, żeby
takie gesty kojarzyły jej się z czymś wyjątkowym, tak jak to, co łączyło
chociażby Bellę i Edwarda albo… Ale to wydawało się wręcz
nieprawdopodobne, nawet jeśli faktycznie kochała Lawrence'a. Nie, skoro on
wprost nie przyznał, co takiego czuje względem mniej. W efekcie równie
dobrze mógł traktować ją jak dziecko, dokładnie tak, jak postępował przez cały
ten czas. Nie chciała tego, za wszelką cenę próbując bronić się przed taką
możliwością, ale to okazało się o wiele trudniejsze, niż przypuszczała.
Najwyraźniej uczucia miały to do siebie, że bywały skomplikowane i może
byłaby w stanie to zrozumieć, gdyby myśl o odrzuceniu nie niosła ze
sobą aż tak silnego bólu.
Kiedy L.
odepchnął ją od siebie, to naprawdę zabolało – i to bynajmniej nie
dlatego, że z wrażenia omal nie wylądowała na ścianie, a on był
gwałtowny. Zanim uświadomił jej, w czym problem, bała się, z kolei
teraz… przede wszystkim martwiła, bo ostatnim, czego chciała, było dręczenie go
zapachem swojej krwi. W zamyśleniu spojrzała na swoje dłonie, przypatrując
się biegnącym pod bladą skórą żyłom. Już wcześniej zdawała sobie sprawę z tego,
że człowieczeństwo może okazać się problematyczne, zresztą zwłaszcza Carlisle
niemalże na każdym kroku próbował uświadamiać jej, dlaczego L. mógłby okazać
się niebezpieczny, ale dopiero teraz rozumiała w czym rzecz. Co prawda nie
była wampirem, więc nie była w stanie wyobrazić sobie czegoś aż tak
abstrakcyjnego, jak pragnienie czyjejkolwiek krwi, ale to faktycznie musiało
być udręką, nie wspominając o tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby za
którymś razem sprawy wymknęły się spod kontroli,
Och, więc
wszystko komplikowało się, kiedy byli tak blisko siebie… Już wcześniej miała
wrażenie, że Lawrence nieznacznie się spinał, gdy się do niego przytulała, ale
dotychczas nie zwracała na to szczególnej uwagi. Wiedziała też, czasami jego
oczy ciemniały, kiedy była zbyt nieostrożna, zwykle też pod byle pretekstem
wychodził, najpewniej po to, żeby zapolować. To były drobiazgi, które wcześniej
nie wydawały się Beatrycze aż tak ważne, ale teraz składały się w logiczną
całość. Cóż, nie zmieniało to jednak faktu, że problem tak czy inaczej leżał w niej
i tym, kim była. Jakby tego było mało, nie była pewna, czy będzie w stanie
cokolwiek w tej kwestii zmienić, ale z drugiej strony…
Dużo
rozmawiała z Cullenami, zwłaszcza kiedy zostawała u nich na dłużej.
Wiedziała, że wszystko było kwestią przyzwyczajenia – wyrobienia samokontroli,
bo cały czas chodziło właśnie o nią, a nie całkowitą eliminację
pragnienia. Co więcej, zdążyła się dowiedzieć, że początkowo Bella była
człowiekiem, co znacznie komplikowało związek jej i Edwarda. Jakkolwiek by
jednak nie było, ostatecznie sobie z tym poradzili, Beatrycze zaś miała wrażenie,
że rozwiązaniem wcale nie była przemiana w nieśmiertelną. A przynajmniej
nie tylko i wyłącznie, chociaż nie miała pewności. Musiał istnieć inny
sposób, zwłaszcza ostrożność albo stopniowe przyzwyczajanie się i…
Gdyby tylko
wiedziała, co powinna zrobić, wtedy wszystko stałoby się prostsze. Z drugiej
strony, być może to jej krew stanowiła odpowiedź. Z tego, co mówiła Joce,
istoty takie jak ona często dzieliły się zawartością żył ze swoimi partnerami.
Może w takim wypadku sama powinna upuścić sobie krwi, zamknąć ją w butelce
i zaoferować Lawrence'owi jako wyjście awaryjne.
Mimowolnie
uśmiechnęła się na samą myśl. To brzmiał jak szaleństwo, ale jeśli dobrze się
nad tym zastanowić…
Wywróciła
oczami, po czym – chcąc zająć czymś umysł i ręce – pośpiesznie wyszukała w kieszeni
kurtki telefon komórkowy. To był prezent, również od Cullenów zresztą, chociaż
do tej pory nie przywiązywała szczególnej uwagi działaniu jakiegokolwiek
urządzenia. Z jej perspektywy wszystko było wręcz czarną magią, a poza
odbieraniem połączeń nie widziała potrzeby, żeby uczyć się czegokolwiek więcej.
Ewentualnie potrafiła wybrać numer, a Lawrence pokazał jej, w jaki
sposób mogłaby dodzwonić się bezpośrednio do niego, gdyby miała jakiekolwiek
problemy. Mimowolnie pomyślała, że pewnie powinna zachować się właśnie w taki
sposób podczas wizyty w La Push, ale wtedy była zbyt zdenerwowana, żeby
przejmować się drobiazgami.
W
zamyśleniu przesunęła palcem po gładkim, płaskim ekranie. Musiała zmrużyć oczy,
kiedy ten rozjaśnił się, wręcz oślepiając blaskiem, tym bardziej, że w przedpokoju
panował przyjazny półmrok. Lekko przekrzywiła głowę, po czym zawahała się, z opóźnieniem
uświadamiając sobie, że ekran wyglądał trochę inaczej niż zwykle. Potrzebowała
dłuższej chwili, żeby zorientować się, że sam środek przysłaniała informacja o nieodebranych
połączeniach – kilku, na dodatek opatrzonych imieniem Carlisle'a. Uniosła brwi,
nagle zaniepokojona, sama niepewna, dlaczego ani razu nie usłyszała dzwonka.
Być może dało się jakoś wyłączyć dźwięk, co bezwiednie zrobiła, kiedy miała
komórkę w rękach ostatnim razem, ale mimo wszystko…
Coś się
stało? Dlaczego mam wrażenie, że…?
Rozejrzała
się nieco niespokojnie, przez krótką chwilę mając ochotę zawołać Lawrence'a,
ale ostatecznie tego nie zrobiła. W zamian raz jeszcze przyjrzała się
komórce, po chwili wahania przypominając sobie, w jaki sposób powinna ją
odblokować. Nie była pewna, co tak naprawdę robi, ale najwyraźniej zadziałało, a przynajmniej
wydawało jej się, że zdołała odszukać odpowiedni numer i oddzwonić.
Kiedy
przyłożyła telefon do ucha, początkowo usłyszała przeciągły sygnał, ten jednak
prawie natychmiast się urwał, gdy Carlisle odebrał telefon.
–
Nareszcie… Beatrycze, wszystko w porządku? – usłyszała już na samym
wstępie, gotowa przysiąc, że wampirowi znacząco ulżyło, kiedy w końcu się z nim
skontaktowała.
– Ja…
Oczywiście, że tak – zapewniła pośpiesznie, wciąż nieco skonsternowana. Do
głowy przyszła jej idiotyczna myśl, że jakimś cudem był świadom, co takiego
stało się między z nią a jego ojcem, ale to przecież byłoby
irracjonalne. – Dlaczego miałoby nie być?
Carlisle
cicho westchnął, wyraźnie zmartwiony.
– Próbuję
się do ciebie dodzwonić od kilku godzin – wyjaśnił, nie kryjąc zmartwienia
takim stanem rzeczy. – Sage mówił, że wyszłaś z Lawrence’m i od tego
czasu nie wróciliście. Przyznaję, że trochę mnie to zaniepokoiło – przyznał,
chociaż to akurat zdążyła zaobserwować sama.
–
Pojechaliśmy… na wycieczkę – przyznała wymijająco, dochodząc do wniosku, że to
wcale aż tak bardzo nie miało się z prawdą. – Nic mi nie jest, naprawdę. L.
przecież mnie nie skrzywdzi – dodała z naciskiem, nie mogąc pozbyć się
wrażenia, że tak naprawdę próbowała przekonać samą siebie.
– Nie to
miałem na myśli – stwierdził Carlisle i choć początkowo miała wątpliwości,
ostatecznie doszła do wniosku, że był z nią szczery. – Gdzie jesteście? To
ważne, bo… – zaczął, ale nie pozwoliła mu dokończyć.
– Wciąż w Seattle…
Nie wiem gdzie konkretnie, zresztą jakie to ma znaczenie? – Jakoś nie miała
wątpliwości co do tego, że Lawrence nie byłby zachwycony, gdyby ktokolwiek
pojawił się ich szukać. Dość jasno dał jej to do zrozumienia, kiedy tutaj
przyjechali. – Coś się stało?
Po drugiej
stronie znów zapanowała cisza na tyle długa, by domyśliła się, jaka najpewniej
będzie odpowiedź.
– Ostatnio
nie jest bezpiecznie – powiedział w końcu Carlisle, ostrożnie dobierając
słowa. – Chciałbym po prostu mieć pewność, że jesteś cała… I że oboje
jesteście ostrożni – wyjaśnił po chwili zastanowienia. Brzmiał na
podenerwowanego, poza tym była pewna, że wciąż nie mówił jej wszystkiego, ale
zdecydowała się o nic nie pytać. – Jest gdzieś tam Lawrence? – zapytał po
chwili, a Beatrycze machinalnie mocniej zacisnęła palce wokół telefonu.
– Nie masz
jego numeru? – rzuciła z powątpiewaniem.
To wydawało
się dziwne i dość prawdopodobne zarazem. Wiedziała, że ich relacjom wiele
brakowało do bycia dobrymi, ale mimo wszystko…
– Jakoś się
nie złożyło – przyznał wymijająco Carlisle. Coś w jego słowach sprawiło,
że zapragnęła westchnąć, nagle zrezygnowana. Może się na tym nie znała, ale
przecież dzieci były ważne, prawda? W efekcie miała ochotę zrobić
cokolwiek, byleby spróbować naprostować relację syna z Lawrence’m, chociaż
zarazem nie miała pojęcia, w jaki sposób powinna się do tego zabrać. – Ja…
– Carlisle nagle urwał. Gdzieś w tle usłyszała jakieś poruszenie, ale nie
miała pojęcia, co tak naprawdę się tam działo. – Przepraszam cię, ale muszę
kończyć. Zadzwoń do mnie później, w porządku? Najlepiej kiedy Lawrence z tobą
będzie, bo jest kilka spraw, które… trochę mnie martwią – wyjaśnił, starannie dobierając
słowa.
W tamtej
chwili ledwo powstrzymała się od sfrustrowanego westchnienia. Innymi słowy,
działo się coś nie do końca dobrego, ale nie uważał, żeby była najodpowiedniejszą
osoba do porozmawiania na ten temat. Jeszcze dzień wcześniej dostałaby z tego
powodu szału, jednak w tamtej chwili czuła się zbyt oszołomiona nadmiarem
bodźców, by szczególnie się tym przejąć.
– W porządku.
Jeszcze
chwilę po tym, jak po drugiej stronie zapanowała cisza, siedział w bezruchu,
bezmyślnie wpatrując się w wygaszony już ekran telefonu. Zacisnęła usta,
coraz bardziej podenerwowana i pełna wątpliwości. W głowie miała pustkę,
a jakby tego było mało, nie mogła pozbyć się wrażenia, że działo się coś
złego – i że nie chodziło tylko i wyłącznie o to, o wydarzyło
się w La Push. W tamtej chwili pożałowała, że jednak nie próbowała na
Carlisle’a naciskać, chociaż pewnie i tak nie powiedziałby jej w czym
rzecz.
Westchnęła,
po czym zamknęła oczy, czując przybierający na sile ból głowy. Chociaż
wiedziała, że jest bezpieczna, a przed sobą miała perspektywę spędzenia
nocy w domu, który tak bardzo jej się podobał, podświadomie czuła, że w rzeczywistości
powinna znaleźć się zupełnie gdzie indziej.
Renesmee
– Nigdzie nie jadę.
Nie musiałam patrzeć na Rufusa, żeby zorientować się, jakiej
reakcji na te słowa powinnam się spodziewać. Gdyby jeszcze o podobne
stwierdzenie pokusiło się którekolwiek z nas, wampir najpewniej w ogóle
by się nie przejął, zwłaszcza teraz, kiedy przejmował się nieobecnością Layli.
Sytuacja jednak zmieniała się diametralnie, skoro w grę wchodziła Claire.
Nie sądziłam, żeby spodziewał się jakiegokolwiek protestu akurat z jej
strony, nie wspominając o tym, że w odpowiedzi na słowa córki
wyraźnie się spiął. To nie wróżyło dobrze, a przynajmniej przez lata
zdążyłam się przekonać, że podenerwowany Rufus nigdy nie wróży niczego dobrego.
– Claire…
– Nikt nie wie, co się stało – odezwała się cicho dziewczyna.
Już sam fakt tego, że w ogóle zdecydowała się ojcu przerwać, jednoznacznie
świadczył o tym, że sytuacja nie była normalna. Do myślenia dało mi
również to, że Claire brzmiała na co najmniej zdeterminowaną, zadziwiająco
wręcz pewnie wypowiadając kolejne słowa. – Jak mam wyjechać, skoro nie wiem,
czy przypadkiem coś złego nie spotkało mamy?
– Dokładnie tak, jak już ci powiedziałem – stwierdził Rufus
tonem, który jednoznacznie sugerował, że nie miał ochoty na jakiekolwiek
dyskusje. Odkąd wrócił, zachowywał się jak ktoś chętny, żeby zabić pierwszą
osobę, która mu podpadnie. – Błagam, ty jedna mnie nie denerwuj.
Dziewczyna westchnęła, po czym energicznie pokręciła głową.
– To przestańmy o tym rozmawiać – zaproponowała po
chwili wahania. – Powiedziałam, że nigdzie się nie wybieram. Coś się dzieje i…
Nie mogłabym akurat teraz – dodała i to faktycznie zabrzmiało tak, jakby
dyskusja z jej perspektywy dobiegła końca.
Spodziewałam się rychłego wybuchu ze strony szwagra, więc tym
bardziej zaskoczył mnie fakt, że tylko zaklął i zaczął w milczeniu
niespokojnie krążyć być może szukając jakiegoś mniej lub bardziej sensownego
argumentu, który pozwoliłby mu przemówić dziewczynie do rozsądku. Mogłam tylko
zgadywać, co takiego chodziło wampirowi po głowie, nie wspominając o tym,
że sama również siedziałam dosłownie jak na szpilkach. Wodziłam wzrokiem na
prawo i lewo, sama niepewna na kim powinnam skoncentrować wzrok. To, że w pokoju
jak na zawołanie zapanowała cisza, bo z oczywistych względów nikt nie
chciał drażnić rozdrażnionego wampira, również niczego nie ułatwiał.
Zerknęłam na Gabriela, sama niepewna, co powinnam myśleć.
Wiedziałam, że był spięty, chociaż przez większość czasu próbował udawać, że
czuje się o wiele lepiej, niż w rzeczywistości było. Nawet z odległości
byłam w stanie zauważyć jego napięte mięśnie i to, że stał
wyprostowany jak struna, bezmyślnie wpatrując się w bliżej nieokreślony
punkt za oknem. W normalnym wypadku natychmiast podeszłabym bliżej, żeby
go objąć i jakkolwiek spróbować uspokoić, ale wiedziałam, że rozpraszanie
go akurat w tamtej chwili byłoby najgorszym, na co mogłabym się
zdecydować. Wyraźnie czułam moc i jakoś nie miałam wątpliwości, że
próbował szukać siostry – nie po raz pierwszy zresztą, chociaż do tej pory nie
zachowywał się w aż tak zdeterminowany, zdradzający podenerwowanie sposób.
Różnica polegała na tym, że dotychczas zniknięcia Layli miały swoje konkretne
przyczyny, a jednak tym razem…
– Ona ma rację. – Drgnęłam, kiedy mój mąż tak po prostu
postanowił się odezwać. – Skoro nie chce, żebyś ją od tego odcinał, to tego nie
rób.
– To ma być jakaś dobra rada w kwestii wychowania
dzieci? – rzucił z irytacją Rufus, prostując się i rzucając
Gabrielowi niemalże ostrzegawcze, gniewne spojrzenie.
Mimowolnie napięłam mięśnie, nagle zaniepokojona. ego jego
potrzebowałam, żeby na moich oczach ta dwójka postanowiła skoczyć sobie do
gardeł.
– Możecie przestać? –Potrząsnęłam z niedowierzaniem
głową, coraz bardziej podenerwowana. Jeśli miałam być ze sobą szczera, naprawdę
miałam wielką ochotę którymkolwiek z nich potrząsnąć. – Jeśli zamierzacie
się kłócić akurat teraz…
– Nie zamierzam cisnąć twoim mężem przez pokój, więc się nie
przejmuj – rzucił z irytacją Rufus. Po jego tonie trudno było mi
stwierdzić, czy mówił poważnie, czy może próbował sobie żartować.
Gabriel drgnął, po czym gniewnie zmrużył oczy. Już i tak
był spięty, nie wspominając o tym, że obecność szwagra od samego początku
działała mu na nerwy.
– Oczywiście, że nie – rzucił przesadnie wręcz uprzejmym
tonem. Wiedziałam, że za brzmieniem jego głosu kryło się coś więcej i to
nie tylko dlatego, że z wyraźnym trudem próbował nad sobą zapanować. –
Prędzej to ja mógłbym coś takiego zrobić i to nawet nie ruszając się z miejsca
– wycedził przez zaciśnięte zęby, a ja jęknęłam.
– Gabriel!
Westchnął,
ale przynajmniej przeniósł na mnie wzrok. Coś w jego spojrzeniu
złagodniało, kiedy skoncentrował się na mojej twarzy.
– Wybacz, mi amore – zreflektował się pośpiesznie.
– Tak czy inaczej… – zaczął, tym razem o wiele spokojniejszym tonem i chciał
dodać coś jeszcze, ale Rufus nie dał mu po temu okazji.
– Róbcie
sobie, co tylko chcecie – stwierdził z rezerwą, nie szczędząc sobie
złośliwości. Był rozdrażniony i jakoś nie miałam co do tego wątpliwości. –
Ja wychodzę, a wy… Cóż, dalej zajmujcie się bzdurami.
Teoretycznie
mogłam się takiej reakcji spodziewać, ale i tak zawahałam się, przez
krótką chwilę zastanawiając nad tym, czy przypadkiem nie powinnam za wampirem
podążyć. W progu minął się z Carlisle’m, jednak i ten nie odezwał
się nawet słowem, co zresztą wcale mnie nie zdziwiło – w końcu sama
najlepiej wiedziałam, że dyskutowanie z Rufusem niekoniecznie miało sens.
Jedynie westchnęłam i wzruszyłam ramionami, kiedy dziadek rzucił mi
pytające, wyraźnie skonsternowane spojrzenie. Sam też wyglądał na
podenerwowanego, chociaż najpewniej z innego powodu, nawet pomimo tego, że
wszyscy martwiliśmy się przede wszystkim o Laylę.
Wyczułam
ruch, kiedy dotychczas stojąca Claire przesunęła się, by z cichym
westchnieniem opaść na kanapę. Wciąż wydawała się podenerwowana, zresztą jakoś
nie miałam złudzeń co do tego, że to ona najbardziej się martwiła. Pod wpływem
impulsu wyciągnęłam ku niej ramiona, pozwalając, żeby wpadła mi w objęcia.
Machinalnie przeczesałam ciemne włosy dziewczyny palcami, naiwnie licząc na to,
że w ten sposób będę w stanie jakkolwiek ją pocieszyć. Problem
polegał na tym, że sama również miałam złe przeczucia i to już od
dłuższego czasu, kiedy zaś obserwowałam zachowanie Gabriela i Rufusa…
Cóż, już
wcześniej nie byli w stanie się ze sobą porozumieć, zwłaszcza po wszystkim
tym, co miało miejsce od powrotu Isobel. Teraz, kiedy oboje dostawali szału,
mogłam spodziewać się dosłownie wszystkiego, co najgorsze.
– Będzie w porządku
– powiedziałam cicho, zwracając się przede wszystkim do Claire. Dziewczyna z opóźnieniem uniosła głowę, żeby rzucić mi pełne zwątpienia spojrzenie.
Być może
gdybym potrafiła przekonać do tego stwierdzenia samą siebie, wszystko stałoby
się dużo prostsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz