
Elena
Początkowo sama nie była
pewna, co myśleć. Pojawianie się Lawrence'a po tym, jak zrobił coś, czego żadne
z nich się nie spodziewało stanowiło najmniej istotną kwestię, która z miejsca
zeszła gdzieś na dalszy plan, kiedy do Eleny dotarło kogo przyprowadził
mężczyzna. Początkowo zamarła, zdolna co najwyżej spoglądać na kobietę, która
pozostawała ni mniej, ni więcej, ale po prostu jej kopią. Wyglądały tak samo, o czym
słyszała wielokrotnie wcześniej, co nie zmieniało faktu, że w tym odkryciu
było coś co najmniej oszałamiającego – a może raczej powinno być, bo nawet
patrząc na przybyszkę, Elena nie potrafiła należycie przejąć się sytuacją. To
było tak, jakby podświadomie wiedziała, że coś podobnego jak najbardziej miało
rację bytu.
Zrozumienie
pojawiło się dopiero później, wraz z przejmującym poczuciem tego, że ona i Beatrycze
już kiedyś się widziały. Gdzieś w jej pamięci zamajaczyło dziwnie
zamazane, jakby odległe wspomnienie, którego początkowo nie była w stanie
zinterpretować. Przez krótką chwilę naprawdę widziała tę kobietę podczas
innego, wcześniejszego spotkania, kiedy rozmawiały że sobą na… różne, teraz
pozbawione znaczenia tematy. Tak to przynajmniej wyglądało z perspektywy
czasu, choć Elena nie była w stanie określić w czym tak naprawdę
leżał problem, nie wspominając o okolicznościach w jakich podobno
miałaby się z Trycze spotkać.
Jakkolwiek
by nie było, nawet słowem nie skomentowała prośby L. o to, żeby
zaprowadzić Beatrycze na piętro, a tym bardziej spróbować się nią zająć.
Nie zadawała pytań, choć być może powinna, bo to wydawał się nakazywać zdrowy
rozsądek. Sama również pragnęła zrozumieć, ale to zeszło gdzieś na dalszy plan,
wyparte przez ni mniej, ni więcej, ale po prostu troskę. Ta jedna wydawała się
decydować o wszystkim, stawiając dziewczynę w sytuacji, która może i była
dla niej nowa, ale na swój sposób wydawała się Równie właściwa. Przecież
dla mnie zrobiłabyś równie wiele, przeszło jej przez myśl i z jakiegoś
powodu była tej kwestii dziwnie pewna. To było tak, jakby mówiła o czymś,
co już się wydarzyło, choć zarazem za żadne skarby nie potrafiła zrozumieć,
czego te przemyślenia mogłyby dotyczyć. Po prostu miały miejsce – i wiedziała
o tym, choć nie była w stanie przywołać odpowiednich wspomnieć.
Zabawne, ale to nawet nie wydawało się przerażające, a wręcz równie
oczywiste, co i to, że Beatrycze mogłaby stać się dla nią kimś bliskim.
Zaczynam
być zdecydowanie zbyt wylewna… A może po prostu mi odbija, pomyślała
mimochodem, ledwo powstrzymując się przed wywróceniem oczami. Cóż, jakby nie
patrzeć, to śmierć i zmartwychwstanie na pewno zmieniały. Co więcej, kto
lepiej mógłby zrozumieć osobę, która doświadczyła dokładnie tego samego?
Początkowo
nie zwróciła uwagi na Jocelyne, która podążyła za nią aż do pokoju na piętrze.
Kuzynka milczała, zresztą tak jak i Beatrycze, która po prostu z zaciekawieniem
rozglądała się dookoła, trochę jak zafascynowane dziecko, które całą sobą
chłonie nową, obcą dla niego sytuację. Na dole przede wszystkim Lawrence i Carlisle
rozmawiali o czymś głośno, ale nie na tyle, by ktoś z ograniczonymi
zmysłami był w stanie ich usłyszeć. Elena przyjęła to z ulgą,
zwłaszcza kiedy uświadomiła sobie, że sytuacja jest o wiele bardziej
skomplikowana, aniżeli mogłaby do tej pory sądzić. Ta jedna kwestia stała się
tym bardziej oczywista, kiedy gdzieś w rozmowie wychwyciła wzmiankę o tym,
że Beatrycze nie tylko była żywa co samo w sobie wydawało się szalone, ale
na domiar złego nie pamiętała niczego.
Świetne.
Lawrence po raz kolejny namieszał, stawiając ich niejako przed faktem
dokonanym. Co więcej, w tym wszystkim chodziło przede wszystkim o Beatrycze
więc nawet gdyby zamierzali mu odmówić, finalnie takie rozwiązanie nie wchodziło
w grę – nie, skoro kobieta niczego nie zawiniła.
– Ja… –
Odchrząknęła, po czym nieco nerwowo spojrzała na Joce, po cichu licząc na
wsparcie albo nagłe olśnienie w kwestii tego, jak powinna się zachować. W głowie
miała pustkę, co w znacznym stopniu utrudniało zadanie. Gdyby przynajmniej
wiedziała od czego powinna zacząć i czego unikać, żeby nie skomplikować
sytuacji jeszcze bardziej… – Ehm, w porządku? Jestem Elena i… – Urwała,
mając nieodparte wrażenie, że robi z siebie idiotkę.
Beatrycze
spojrzała na nią z zaciekawieniem, w niemalże uprzejmy sposób. Nie
wyglądała na zaniepokojoną, a przynajmniej nie aż tak jak jeszcze przed
domen, kiedy tuliła się do Lawrence'a, wyraźnie zmartwiona tym, że mogłoby
spotkać go coś złego. Równie co najmniej niezwykłe wydało się, że ta mogłaby
się aż do tego stopnia przyjmować, ale z drugiej strony…
– Wiem. –
Kobieta uśmiechnęła się w niemalże łagodny sposób. Uspokoiła się choć
Elenie trudno było stwierdzić, czy miała z tym jakiś związek, czy może
wszystko sprowadzało się do Joce. – L. powiedział mi, że jest ktoś, kto… bardzo
mnie przypomina – przyznała, ostrożnie dobierając słowa.
Brzmi jak
niedopowiedzenia stulecia
– Dużo
rozmawialiśmy przed przyjazdem – wtrąciła Jocelyne. Ułożyła się na łóżku, spod
na wpół przymkniętych powiek obserwując sytuację. – Próbowaliśmy ją oswajać,
chociaż to właściwie z Lawrence'm rozmawiała… No, że mną też trochę –
dodała, uśmiechając się blado. – Mówiłam, że tutaj jest bezpiecznie –
zauważyła, zwracając się bezpośrednio do Beatrycze.
– Więc dlaczego
prawie wszyscy rzucili się na L? – zapytała natychmiast kobieta, przenosząc
odrobinę zaniepokojone spojrzenie na leżącą na łóżku dziewczynę.
– Bo to
Lawrence – mruknęła z przekąsem Elena, nie mogąc się powstrzymać.
Beatrycze
spojrzała na nią w nieco zdezorientowany, nierozumiejący sposób. Ledwo
powstrzymała się przed wywróceniem oczami, ostatecznie dochodząc do wniosku, że
sarkazm nie jest najlepszym pomysłem w obecnej sytuacji. Nie skoro Trycze
nie wyglądała na kogoś, kto byłby w stanie zrozumieć złośliwości.
– Mama się
zdenerwowała, bo Lawrence zrobił coś, czego nie powinien – wyjaśniła usłużnie
Joce, decydując się przejąć kontrolę nad sytuacją. – Nie powiedział jej, że
mnie zabiera… Moi rodzice się martwili, ale to nie znaczy, że coś mu zrobią –
zapewniła pospiesznie, choć to wcale nie musiało być zgodne z rzeczywistością.
Zdaniem Eleny Renesmee wyglądała na kogoś w wyjątkowo morderczym nastroju.
– A tamten
mężczyzna? – dążyła dalej Trycze, najwyraźniej nie do końca przekonana, czy
powinna tak po prostu uwierzyć. Zwłaszcza ze splecionymi w warkocz włosami
wyglądała na niewinną i bardzo młodą.
– Kto? –
mruknęła w roztargnieniu Elena, mimowolnie zastanawiając się nad tym, jak
ktoś tak do niej podobny, mógł zarazem różnić się pod każdym możliwym względem.
– Ten że skrzydłami czy Gabriel? – zapytała dla pewności, mając wrażenie, że
mimo wszystko musiało chodzić o Rafaela; demony miały to do siebie, że
przyciągały uwagę. Ewentualnie Licavoli, ale…
– A czy
to Gabriel teraz dyskutuje z L? – rzuciła z wyraźną rezerwą Beatrycze.
Elena
uniosła brwi, w końcu pojmując co takiego miała na myśli kobieta.
Zdecydowanie nie podejrzewałaby, że ta mogłaby zacząć dopatrywać się zagrożenia
akurat tam, ale…
– Carlisle?
– Joce brzmiała na niemniej zaskoczoną, zaraz też usiadła, energicznie
potrząsając głową. – On też nic nie zrobi. Ja… Dziadek jest ostatnią osobą,
która byłaby w stanie kogoś skrzywdzić – dodała z przekonaniem,
rzucając Beatrycze uspokajające spojrzenie. – Ufasz nam, prawda?
Kobieta
otworzyła i zaraz zamknęła usta, wyraźnie zmieszana. Jasne włosy opadły
jej na twarz, przynajmniej częściowo, bo większość kosmyków trzymał starannie
zapleciony warkocz.
– Tak… Tak,
oczywiście – zreflektowała się pospiesznie i zabrzmiało to jak najbardziej
szczerze. Czy w międzyczasie Lawrence nie wspominał coś o tym, że
Beatrycze zachowywała się w bardzo ufny sposób? – Po prostu… Nie spodobała
mi się ta atmosfera. Wszyscy byli źli…
– Och… –
wyrwało jej się. Nawet słuchanie o tym wydawało się po prostu dziwne i rozczulające
zarazem. – Jest w porządku. Mam na myśli… Zwykle tak to u nas nie
wygląda – zapewniła pospiesznie.
– Dopóki
Elena nie zacznie kłócić się z Aldero – wtrąciła Jocelyne, a ona
ledwo powstrzymała nieco zdławiony jęk.
Świetnie,
Al zdecydowanie nie był osobą, o której chciała myśleć, o rozwodzeniu
się nad relacjami nie wspominając. Oczywiście Joce nie mogła o tym
wiedzieć, ale i tak nieświadomie przypomniała Elenie o tym, że miała z kuzynem
dość istotną sprawą do omówienia. Tak przynajmniej planowała zrobić, raz po raz
powtarzając sobie, że to właściwe rozwiązanie. Powinni byli pomówić zwłaszcza
po tym, co miało miejsce w Volterze ale… jak na złość nie potrafiła się na
to zdobyć, ni mniej, ni więcej, ale najzwyczajniej w świecie tchórząc.
– Ta… Chyba
raczej z twoim bratem, ale z Damienem już na szczęście nie mieszkamy
pod jednym dachem – odpowiedziała z opóźnieniem, które jednak umknęło
uwadze Beatrycze. Takie wrażenie przynajmniej odniosła Elena, ostatecznie
dochodząc do wniosku, że nie ma powodu, dla którego miałabym się tym
przejmować. – Nieważne. Trochę nas dużo, ale to teraz nieważne i… Hej, miałam
ci znaleźć ubranie, prawda? Zaraz czegoś poszukam, a potem pokażę ci,
gdzie jest łazienka – dodała, decydując się w pośpiechu zmienić temat.
Nie
czekając na odpowiedź i przyzwolenie, przesunęła się bliżej szafy, woląc
skupić się na przeglądaniu ubrań. Przynajmniej tymczasowo wolała nie
zastanawiać się, dokąd to wszystko tak naprawdę zmierzało, jak do tego doszło i co
tak naprawdę wyobrażał siebie Lawrence. Chyba nawet nie chciała wiedzieć, za
wystarczająco abstrakcyjne uznając to, że Beatrycze w ogóle znajdowała się
w tym domu. Mimo wszystko czuła się dziwnie spokojna, być może wciąż w szoku,
a może po własnym powrocie ostatecznie dochodząc do wniosku, że sytuacja
wcale nie jest aż tak nierealna. Sama nie była pewna, co o tym wszystkim
myśleć, a jakby tego było mało…
– Joce?
Zajmująca
łóżko dziewczyna natychmiast poderwała głowę, spoglądając ku Elenie. Zawahała
się, ostatecznie sama niepewna tego, o co chciała kuzynkę zapytać. Przy
Beatrycze i tak nie miała zbyt wielkiego pola manewru, tym bardziej, że
zdążyła zauważyć, iż Lawrence tak naprawdę nie powiedział kobiecie niczego,
jeśli chodziło o kwestię rodziny. Teoretycznie rozumiała, że nie
przytoczył jej informacją, że ma męża, syna i umarła już kilka wieków
temu, ale z drugiej strony… jak w takim wypadku mieli się o nią
troszczyć?
Westchnęła,
po czym nieznacznie potrząsnęła głową. Czuła na sobie pytające spojrzenie
Jocelyne, więc ostatecznie zdecydowała się odezwać, w ostatniej chwili
ratując się pierwszym sensownym pytaniem, które przyszło jej do głowy.
– Dobrze
się czujesz? Trochę blado wyglądasz… zauważyła i to wcale nie wydawało się
takie dalekie od rzeczywistości, tym bardziej, że dziewczyna wciąż pokładała
się na łóżku.
–
Zmęczona…I to już jakiś czas, ale to nic takiego – stwierdziła z przekonaniem.
Elena nie potrzebowała niczego więcej, żeby zorientować się w czym rzecz.
Jakkolwiek Joce przywróciła Beatrycze, najwyraźniej ją to osłabiło, a przynajmniej
to sugerowały słowa dziewczyny. – Jakoś sobie poradzę…
– Znowu
śpisz? – odezwała się z wahaniem i wyraźną troską w głosie
Beatrycze. – To chyba niedobrze…
– Znowu? –
pochwyciła Elena.
Trycze
pokiwała głową.
– Joce
ciągle jest zmęczona, przynajmniej odkąd ja… jestem – wyjaśniła, wahając się
tylko przez chwilę. Elena poczuła się wręcz nieswojo słysząc jak bardzo
zatroskana się wydawała. – L. też ją pytał, czy dobrze się czuję.
– I powiedziałam
wam, że tak – zapewniła natychmiast Jocelyne. Po wyrazie jej twarzy i tonie
trudno było stwierdzić czy mówiła prawdę, czy może jednak kłamała. – Teraz
jestem w domu, więc w końcu odeśpię… Nie lubię hoteli – wyjaśniła,
rzucając Beatrycze blady uśmiech.
To brzmiało
sensowne, a jednak Elena przyłapała się na tym, że mimo wszystko wątpiła,
żeby sprawa faktycznie okazała się aż taka prosta. Joce chorowała tak często,
że wszyscy zdążyli się do tego przyzwyczaić, ale tym razem sytuacja mimo
wszystko była inna. Do Eleny wciąż nie docierało to, że dziewczyna – tak krucha
i bardzo ludzka, jak w przypadku jej kuzynki – mogłaby okazać się aż
do tego stopnia uzdolniona. Samo widzenie duchów brzmiało jak abstrakcja, na
dodatek przerażająca, a jeśli dodać do tego fakt, że być może jej
zdolności sięgały jeszcze dalej…
Och,
wiedziała, że to musiała być zasługa Joce. Tego jednego akurat pozostawała
zaskakująco wręcz pewna, nie widząc żadnego innego rozwiązania, które miałoby
sens. Kto, jeśli nie nekromantka…?
– Na pewno
nie chcesz pomocy, Joce? – zaryzykowała, nie mogąc się powstrzymać. Nie miała
pojęcia, kiedy tak naprawdę zaczęła przejmować się aż do tego stopnia, ale to
na dłuższą metę nie miało znaczenia. – Tata jest na dole, więc…
– Nie
sądzę, żeby miał nastrój – zauważyła przytomnie dziewczyna. – Na razie
wystarczy mi krew… Miałaś pomóc Beatrycze, Eleno – przypomniała, tym samym
najwyraźniej uznając, że to koniec dyskusji.
Skinęła
głową, chcąc nie chcąc decydując się dostosować. Nie zapytała o nic
więcej, dochodząc do wniosku, że Jocelyne sama najlepiej wiedziałaby, gdyby
faktycznie coś było z nią nie tak. Nawet jeśli okazałoby się to naciąganą
teorią, od dbania o córkę pozostawali Gabriel i Renesmee. Nie mogła
zresztą zaprzeczyć, że tata jak najbardziej mógł okazać się w nie
najlepszym nastroju, co jednak nie zmieniało faktu, że wciąż mogli na niego
liczyć. Zdążyła poznać Carlisle'a zbyt dobrze, żeby wiedzieć, że gdyby Joce
faktycznie go potrzebowała, wszystkie inne problemy zeszłyby na dalszy plan.
Przestała o tym
myśleć, w zamian na powrót skupiając się na zawartości szafy. Chwilę
jeszcze bezmyślnie wodziła wzrokiem po ubraniach, myślami będąc gdzieś daleko,
zanim ostatecznie skoncentrowała się na zadaniu.
A potem coś
przyszło jej do głowy i mimowolnie się uśmiechnęła. Gdyby w całym tym
szaleństwie mogła sobie zażartować…
Ależ
oczywiście, że mogła.
– Joce…
Nie spieszyła się z zejściem
po schodach. Pewnie ściskała dłoń stojącej tuż obok niej, uśmiechającej się
niepewnie Beatrycze, ledwo będąc w stanie powstrzymać się od uśmiechu. Nie
mogła tego popsuć, w pełni skupiona na próbie przybrania neutralnego wyrazu
twarzy i ignorowania ciszy, która jak na zawołanie zapadła, kiedy wraz ze
swoją towarzyszką zdecydowała się dołączyć do zebranej przy schodach grupki.
Na krótką
chwilę zawahała się, nagle zaczynając wątpić w to, czy jej pomysł ma
jakikolwiek sens. I bez szczególnej koncentracji czy konieczności
śledzenia dotychczasowej rozmowy wyczuła, że atmosfera była tak gęsta, że dało
się ją kroić nożem. Z powątpiewaniem spojrzała najpierw na Rafaela, a później
rodziców Joce, po chwili zastanowienia dochodząc do wniosku, że ci musieli być
co najwyżej biednymi obserwatorami dyskusji, którą prowadzili Carlisle i Lawrence.
Chyba nigdy wcześniej nie widziała ojca aż tak podenerwowanego, jak w ostatnim
czasie – czy to po jej powrocie, czy też później, kiedy Rafa wytłumaczył im
wszystkim zagrożenie, które wiązało się z Ciemnością. Teraz na domiar
złego L…
Tego było
za dużo. W tamtej chwili pojęła to w bardziej jednoznaczny sposób,
aniżeli kiedykolwiek wcześniej. Dotychczas oczywistym wydawało jej się, że
rodzice zaakceptują i zrozumieją wszystko. Teraz więcej niż raz miała
okazję przekonać się, że wcale nie było aż takie proste. Teoretycznie od samego
początku wiedziała, że również jej rodzina ma swoją wytrzymałość i że
istnieją rzeczy, które są w stanie przerosnąć każdego, ale pomimo tej
wiedzy żyła w naiwnym przekonaniu, że jej to nie dotyczy. Miała swój
świat, o tyle bezpieczny że tam w każdej chwili to ona mogła uzyskać
pomoc, nie musząc wysilać się i dawać niczego w zamian, ale teraz…
Och, to tak
nie działało i zdawała sobie z tego sprawę lepiej, niż kiedykolwiek
wcześniej. Ta wiedza ją przytłaczała, tak jak i odkrycie, którego dokonała
przed balem, kiedy przekonała się, że nawet gdyby zamieniła się w potwora,
nie byłaby w stanie sprawić, żeby bliscy się od niej odwrócili i dzięki
temu mniej cierpieli po jej śmierci. Od tamtej pory wszystko było inne, a ona
już nie potrafiła obojętnie traktować tych, którzy mimo wszystko pozostawali
dla niej ważni. W efekcie zawahała się, przez krótką chwilę mając ochotę
podejść do ojca i po prostu go uściskać, choć do tej pory to on wychodził z inicjatywą
pocieszenia, kiedy ona tego potrzebowała.
– No…
Głos
Lawrence'a wyrwał ją z zamyślenia, tak jak i to, że wampir wymownie
spojrzał najpierw na nią, a później na Beatrycze. Elena miała ochotę na
niego warknąć, kiedy zdecydował się podsumować sytuację wymownym wywróceniem
oczami. Kiedy do tego wszystkiego podszedł bliżej, wciąż uważnie je obserwując,
doszła do wniosku, że jednak nie miałaby nic przeciwko, gdyby Renesmee
ostatecznie puściły nerwy i tak dla lepszego efektu zdecydowała się cisnąć
wampirem przez pokój.
Mimo
wszystko nie odezwała się nawet słowem, nie chcąc wszystkiego popsuć. Beatrycze
również milczała, jak na ironię wydając się rozumieć koncepcję żartu i całego
pomysłu dużo lepiej, niż sama Elena.
– Dobra, o co
wam chodzi? – L. założył ramiona na piersi, po czym rzucił im wyraźnie
rozdrażnione spojrzenie. – Bardzo miło z twojej strony, że choć raz
posłuchałaś mnie bez zbędnego gadania, ale aż takie podkreślanie, że jesteście
do siebie podobne naprawdę było zbędne. Wszyscy zdążyli to zauważyć, jak sądzę…
– Jak
sądzisz? – powtórzył z niedowierzaniem Carlisle.
Wpatrywał
się w stojące przed nim kobiety w co najmniej oszołomiony sposób,
wyraźnie spięty. Mniej więcej w tamtej chwili doszła do wniosku, że może
jednak wybranie sobie i Beatrycze dokładnie takich samych ubrań, nie było
aż tak dobrym pomysłem. Kiedyś co prawda zastanawiała się, jakby to było mieć
bliźniacze rodzeństwo – w końcu mając w rodzinie kilka par telepatów w naturalny
sposób przyszło jej to do głowy – ale teraz… Cóż, na pewno mogła się przekonać.
Problem polegał na tym, że to wcale nie musiało być aż takie zabawne.
– Mówiłem
wielokrotnie, że wyglądają dokładnie tak samo – przypomniał usłużnie L. – Coś
więcej niż tylko zwykłe podobieństwo…
Być może
miał do powiedzenia coś jeszcze, ale nawet jeśli tak było, ostatecznie
powstrzymał się, zachowując wszelakie uwagi dla siebie. Elena zawahała się,
przez krótką chwilę mając ochotę dać sobie spokój i po prostu się odezwać,
ale powstrzymała ją Jocelyne, która zgodnie z ustaleniami odważyła się
podejść do dotychczas milczącego Rafaela.
– Która
jest która? – zapytała wprost, a demon uniósł brwi ku górze, wyraźni
zaskoczony. Z uwagą zmierzył nekromantkę wzrokiem, wyraźnie się nad czymś
zastanawiając.
– Słucham?
Joce
drgnęła, być może zaniepokojona perspektywą rozmowy z demonem, ale nie
wycofała się.
– Elena
poprosiła mnie, żebym o to zapytała – wyjaśniła pospiesznie dziewczyna.
Ledwo powstrzymała uśmiech, wciąż zadowolona z efektu, jaki dały
identyczne sweterki i jednakowo rozpuszczone włosy. Rysy twarzy załatwiały
resztę, a przynajmniej ona miała takie wrażenie – najpewniej słuszne,
patrząc na reakcję obecnych. – Zastanawiała się, czy ty…?
– Czy co? –
Rafaela podejrzliwie zmrużył oczy. Zaraz po tym po wyrazie jego twarzy poznała,
że zrozumiał, jak na zawołanie z zaciekawieniem spoglądając wzrost na nią i Beatrycze.
– Czy będę w stanie rozpoznać własną żonę? Tak pogrywasz, lilan?
– zadrwił, wyraźnie urażony taką perspektywą.
Oczywiście
nie odpowiedziała, zresztą tak jak i Jocelyne, która w pośpiechu
wycofała się, podchodząc bliżej rodziców. Natychmiast wpadła matce w ramiona,
a Renesmee stanowczo przyciągnęła córkę do siebie, raz po raz przeczesując
włosy dziewczyny palcami albo muskając wargami czoło. Elenę kolejny raz
uderzyła bladość kuzynki oraz to, że ta dosłownie zastąpiła na stojąco, ale
ostatecznie nie skomentowała tego nawet słowem. Doszła do wniosku, że nie musi,
zwłaszcza kiedy zauważyła, że Gabriel posłał Jocelyne wymowne, przenikliwe
spojrzenie, wyraźnie czymś zaniepokojony.
Przestała o tym
myśleć z chwilą, w której Rafael dosłownie zmaterializował się tuż
przed nią i wciąż ściskającą jej dłoń Beatrycze. Ledwo powstrzymała się
przed spojrzeniem na męża w niemalże wyzywający sposób, podejrzewając, że
taka decyzja wystarczyłaby, żeby zorientował się, która z nich obiecała
spędzić z nim wieczność. Co prawda czuła, że Rafa i tak się
zorientuje, tym bardziej, że Beatrycze pozostawała człowiekiem, ale z drugiej
strony…
No,
zobaczymy, pomyślała, a Rafael jak na zawołanie się uśmiechnął.
– Och, lilan…
Z pewnych względów znów tablet, więc formatowanie poszło sie… No. Naprawię przy pierwszej okazji. Z góry przepraszam za to, co najpewniej nawyczyniał słownik. Na te rozdziały czekałam długo, bo planowałam je od lat, więc jestem zadowolona, niemniej jakieś kwiatki pewnie się wkradły xD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Nessa.