9 stycznia 2017

Sześćdziesiąt trzy

Elena
Początkowo sama nie była pewna, co myśleć. Pojawianie się Lawrence'a po tym, jak zrobił coś, czego żadne z nich się nie spodziewało stanowiło najmniej istotną kwestię, która z miejsca zeszła gdzieś na dalszy plan, kiedy do Eleny dotarło kogo przyprowadził mężczyzna. Początkowo zamarła, zdolna co najwyżej spoglądać na kobietę, która pozostawała ni mniej, ni więcej, ale po prostu jej kopią. Wyglądały tak samo, o czym słyszała wielokrotnie wcześniej, co nie zmieniało faktu, że w tym odkryciu było coś co najmniej oszałamiającego – a może raczej powinno być, bo nawet patrząc na przybyszkę, Elena nie potrafiła należycie przejąć się sytuacją. To było tak, jakby podświadomie wiedziała, że coś podobnego jak najbardziej miało rację bytu.
Zrozumienie pojawiło się dopiero później, wraz z przejmującym poczuciem tego, że ona i Beatrycze już kiedyś się widziały. Gdzieś w jej pamięci zamajaczyło dziwnie zamazane, jakby odległe wspomnienie, którego początkowo nie była w stanie zinterpretować. Przez krótką chwilę naprawdę widziała tę kobietę podczas innego, wcześniejszego spotkania, kiedy rozmawiały że sobą na… różne, teraz pozbawione znaczenia tematy. Tak to przynajmniej wyglądało z perspektywy czasu, choć Elena nie była w stanie określić w czym tak naprawdę leżał problem, nie wspominając o okolicznościach w jakich podobno miałaby się z Trycze spotkać.
Jakkolwiek by nie było, nawet słowem nie skomentowała prośby L. o to, żeby zaprowadzić Beatrycze na piętro, a tym bardziej spróbować się nią zająć. Nie zadawała pytań, choć być może powinna, bo to wydawał się nakazywać zdrowy rozsądek. Sama również pragnęła zrozumieć, ale to zeszło gdzieś na dalszy plan, wyparte przez ni mniej, ni więcej, ale po prostu troskę. Ta jedna wydawała się decydować o wszystkim, stawiając dziewczynę w sytuacji, która może i była dla niej nowa, ale na swój sposób wydawała się Równie właściwa. Przecież dla mnie zrobiłabyś równie wiele, przeszło jej przez myśl i z jakiegoś powodu była tej kwestii dziwnie pewna. To było tak, jakby mówiła o czymś, co już się wydarzyło, choć zarazem za żadne skarby nie potrafiła zrozumieć, czego te przemyślenia mogłyby dotyczyć. Po prostu miały miejsce ­– i wiedziała o tym, choć nie była w stanie przywołać odpowiednich wspomnieć. Zabawne, ale to nawet nie wydawało się przerażające, a wręcz równie oczywiste, co i to, że Beatrycze mogłaby stać się dla nią kimś bliskim.
Zaczynam być zdecydowanie zbyt wylewna… A może po prostu mi odbija, pomyślała mimochodem, ledwo powstrzymując się przed wywróceniem oczami. Cóż, jakby nie patrzeć, to śmierć i zmartwychwstanie na pewno zmieniały. Co więcej, kto lepiej mógłby zrozumieć osobę, która doświadczyła dokładnie tego samego?
Początkowo nie zwróciła uwagi na Jocelyne, która podążyła za nią aż do pokoju na piętrze. Kuzynka milczała, zresztą tak jak i Beatrycze, która po prostu z zaciekawieniem rozglądała się dookoła, trochę jak zafascynowane dziecko, które całą sobą chłonie nową, obcą dla niego sytuację. Na dole przede wszystkim Lawrence i Carlisle rozmawiali o czymś głośno, ale nie na tyle, by ktoś z ograniczonymi zmysłami był w stanie ich usłyszeć. Elena przyjęła to z ulgą, zwłaszcza kiedy uświadomiła sobie, że sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana, aniżeli mogłaby do tej pory sądzić. Ta jedna kwestia stała się tym bardziej oczywista, kiedy gdzieś w rozmowie wychwyciła wzmiankę o tym, że Beatrycze nie tylko była żywa co samo w sobie wydawało się szalone, ale na domiar złego nie pamiętała niczego.
Świetne. Lawrence po raz kolejny namieszał, stawiając ich niejako przed faktem dokonanym. Co więcej, w tym wszystkim chodziło przede wszystkim o Beatrycze więc nawet gdyby zamierzali mu odmówić, finalnie takie rozwiązanie nie wchodziło w grę – nie, skoro kobieta niczego nie zawiniła.
– Ja… – Odchrząknęła, po czym nieco nerwowo spojrzała na Joce, po cichu licząc na wsparcie albo nagłe olśnienie w kwestii tego, jak powinna się zachować. W głowie miała pustkę, co w znacznym stopniu utrudniało zadanie. Gdyby przynajmniej wiedziała od czego powinna zacząć i czego unikać, żeby nie skomplikować sytuacji jeszcze bardziej… – Ehm, w porządku? Jestem Elena i… – Urwała, mając nieodparte wrażenie, że robi z siebie idiotkę.
Beatrycze spojrzała na nią z zaciekawieniem, w niemalże uprzejmy sposób. Nie wyglądała na zaniepokojoną, a przynajmniej nie aż tak jak jeszcze przed domen, kiedy tuliła się do Lawrence'a, wyraźnie zmartwiona tym, że mogłoby spotkać go coś złego. Równie co najmniej niezwykłe wydało się, że ta mogłaby się aż do tego stopnia przyjmować, ale z drugiej strony…
– Wiem. – Kobieta uśmiechnęła się w niemalże łagodny sposób. Uspokoiła się choć Elenie trudno było stwierdzić, czy miała z tym jakiś związek, czy może wszystko sprowadzało się do Joce. – L. powiedział mi, że jest ktoś, kto… bardzo mnie przypomina – przyznała, ostrożnie dobierając słowa.
Brzmi jak niedopowiedzenia stulecia
– Dużo rozmawialiśmy przed przyjazdem – wtrąciła Jocelyne. Ułożyła się na łóżku, spod na wpół przymkniętych powiek obserwując sytuację. – Próbowaliśmy ją oswajać, chociaż to właściwie z Lawrence'm rozmawiała… No, że mną też trochę – dodała, uśmiechając się blado. – Mówiłam, że tutaj jest bezpiecznie – zauważyła, zwracając się bezpośrednio do Beatrycze.
– Więc dlaczego prawie wszyscy rzucili się na L? – zapytała natychmiast kobieta, przenosząc odrobinę zaniepokojone spojrzenie na leżącą na łóżku dziewczynę.
– Bo to Lawrence – mruknęła z przekąsem Elena, nie mogąc się powstrzymać.
Beatrycze spojrzała na nią w nieco zdezorientowany, nierozumiejący sposób. Ledwo powstrzymała się przed wywróceniem oczami, ostatecznie dochodząc do wniosku, że sarkazm nie jest najlepszym pomysłem w obecnej sytuacji. Nie skoro Trycze nie wyglądała na kogoś, kto byłby w stanie zrozumieć złośliwości.
– Mama się zdenerwowała, bo Lawrence zrobił coś, czego nie powinien – wyjaśniła usłużnie Joce, decydując się przejąć kontrolę nad sytuacją. – Nie powiedział jej, że mnie zabiera… Moi rodzice się martwili, ale to nie znaczy, że coś mu zrobią – zapewniła pospiesznie, choć to wcale nie musiało być zgodne z rzeczywistością. Zdaniem Eleny Renesmee wyglądała na kogoś w wyjątkowo morderczym nastroju.
– A tamten mężczyzna? – dążyła dalej Trycze, najwyraźniej nie do końca przekonana, czy powinna tak po prostu uwierzyć. Zwłaszcza ze splecionymi w warkocz włosami wyglądała na niewinną i bardzo młodą.
– Kto? – mruknęła w roztargnieniu Elena, mimowolnie zastanawiając się nad tym, jak ktoś tak do niej podobny, mógł zarazem różnić się pod każdym możliwym względem. – Ten że skrzydłami czy Gabriel? – zapytała dla pewności, mając wrażenie, że mimo wszystko musiało chodzić o Rafaela; demony miały to do siebie, że przyciągały uwagę. Ewentualnie Licavoli, ale…
– A czy to Gabriel teraz dyskutuje z L? – rzuciła z wyraźną rezerwą Beatrycze.
Elena uniosła brwi, w końcu pojmując co takiego miała na myśli kobieta. Zdecydowanie nie podejrzewałaby, że ta mogłaby zacząć dopatrywać się zagrożenia akurat tam, ale…
– Carlisle? – Joce brzmiała na niemniej zaskoczoną, zaraz też usiadła, energicznie potrząsając głową. – On też nic nie zrobi. Ja… Dziadek jest ostatnią osobą, która byłaby w stanie kogoś skrzywdzić – dodała z przekonaniem, rzucając Beatrycze uspokajające spojrzenie. – Ufasz nam, prawda?
Kobieta otworzyła i zaraz zamknęła usta, wyraźnie zmieszana. Jasne włosy opadły jej na twarz, przynajmniej częściowo, bo większość kosmyków trzymał starannie zapleciony warkocz.
– Tak… Tak, oczywiście – zreflektowała się pospiesznie i zabrzmiało to jak najbardziej szczerze. Czy w międzyczasie Lawrence nie wspominał coś o tym, że Beatrycze zachowywała się w bardzo ufny sposób? – Po prostu… Nie spodobała mi się ta atmosfera. Wszyscy byli źli…
– Och… – wyrwało jej się. Nawet słuchanie o tym wydawało się po prostu dziwne i rozczulające zarazem. – Jest w porządku. Mam na myśli… Zwykle tak to u nas nie wygląda – zapewniła pospiesznie.
– Dopóki Elena nie zacznie kłócić się z Aldero – wtrąciła Jocelyne, a ona ledwo powstrzymała nieco zdławiony jęk.
Świetnie, Al zdecydowanie nie był osobą, o której chciała myśleć, o rozwodzeniu się nad relacjami nie wspominając. Oczywiście Joce nie mogła o tym wiedzieć, ale i tak nieświadomie przypomniała Elenie o tym, że miała z kuzynem dość istotną sprawą do omówienia. Tak przynajmniej planowała zrobić, raz po raz powtarzając sobie, że to właściwe rozwiązanie. Powinni byli pomówić zwłaszcza po tym, co miało miejsce w Volterze ale… jak na złość nie potrafiła się na to zdobyć, ni mniej, ni więcej, ale najzwyczajniej w świecie tchórząc.
– Ta… Chyba raczej z twoim bratem, ale z Damienem już na szczęście nie mieszkamy pod jednym dachem – odpowiedziała z opóźnieniem, które jednak umknęło uwadze Beatrycze. Takie wrażenie przynajmniej odniosła Elena, ostatecznie dochodząc do wniosku, że nie ma powodu, dla którego miałabym się tym przejmować. – Nieważne. Trochę nas dużo, ale to teraz nieważne i… Hej, miałam ci znaleźć ubranie, prawda? Zaraz czegoś poszukam, a potem pokażę ci, gdzie jest łazienka – dodała, decydując się w pośpiechu zmienić temat.
Nie czekając na odpowiedź i przyzwolenie, przesunęła się bliżej szafy, woląc skupić się na przeglądaniu ubrań. Przynajmniej tymczasowo wolała nie zastanawiać się, dokąd to wszystko tak naprawdę zmierzało, jak do tego doszło i co tak naprawdę wyobrażał siebie Lawrence. Chyba nawet nie chciała wiedzieć, za wystarczająco abstrakcyjne uznając to, że Beatrycze w ogóle znajdowała się w tym domu. Mimo wszystko czuła się dziwnie spokojna, być może wciąż w szoku, a może po własnym powrocie ostatecznie dochodząc do wniosku, że sytuacja wcale nie jest aż tak nierealna. Sama nie była pewna, co o tym wszystkim myśleć, a jakby tego było mało…
– Joce?
Zajmująca łóżko dziewczyna natychmiast poderwała głowę, spoglądając ku Elenie. Zawahała się, ostatecznie sama niepewna tego, o co chciała kuzynkę zapytać. Przy Beatrycze i tak nie miała zbyt wielkiego pola manewru, tym bardziej, że zdążyła zauważyć, iż Lawrence tak naprawdę nie powiedział kobiecie niczego, jeśli chodziło o kwestię rodziny. Teoretycznie rozumiała, że nie przytoczył jej informacją, że ma męża, syna i umarła już kilka wieków temu, ale z drugiej strony… jak w takim wypadku mieli się o nią troszczyć?
Westchnęła, po czym nieznacznie potrząsnęła głową. Czuła na sobie pytające spojrzenie Jocelyne, więc ostatecznie zdecydowała się odezwać, w ostatniej chwili ratując się pierwszym sensownym pytaniem, które przyszło jej do głowy.
– Dobrze się czujesz? Trochę blado wyglądasz… zauważyła i to wcale nie wydawało się takie dalekie od rzeczywistości, tym bardziej, że dziewczyna wciąż pokładała się na łóżku.
– Zmęczona…I to już jakiś czas, ale to nic takiego – stwierdziła z przekonaniem. Elena nie potrzebowała niczego więcej, żeby zorientować się w czym rzecz. Jakkolwiek Joce przywróciła Beatrycze, najwyraźniej ją to osłabiło, a przynajmniej to sugerowały słowa dziewczyny. – Jakoś sobie poradzę…
– Znowu śpisz? – odezwała się z wahaniem i wyraźną troską w głosie Beatrycze. – To chyba niedobrze…
– Znowu? – pochwyciła Elena.
Trycze pokiwała głową.
– Joce ciągle jest zmęczona, przynajmniej odkąd ja… jestem – wyjaśniła, wahając się tylko przez chwilę. Elena poczuła się wręcz nieswojo słysząc jak bardzo zatroskana się wydawała. – L. też ją pytał, czy dobrze się czuję.
– I powiedziałam wam, że tak – zapewniła natychmiast Jocelyne. Po wyrazie jej twarzy i tonie trudno było stwierdzić czy mówiła prawdę, czy może jednak kłamała. – Teraz jestem w domu, więc w końcu odeśpię… Nie lubię hoteli – wyjaśniła, rzucając Beatrycze blady uśmiech.
To brzmiało sensowne, a jednak Elena przyłapała się na tym, że mimo wszystko wątpiła, żeby sprawa faktycznie okazała się aż taka prosta. Joce chorowała tak często, że wszyscy zdążyli się do tego przyzwyczaić, ale tym razem sytuacja mimo wszystko była inna. Do Eleny wciąż nie docierało to, że dziewczyna – tak krucha i bardzo ludzka, jak w przypadku jej kuzynki – mogłaby okazać się aż do tego stopnia uzdolniona. Samo widzenie duchów brzmiało jak abstrakcja, na dodatek przerażająca, a jeśli dodać do tego fakt, że być może jej zdolności sięgały jeszcze dalej…
Och, wiedziała, że to musiała być zasługa Joce. Tego jednego akurat pozostawała zaskakująco wręcz pewna, nie widząc żadnego innego rozwiązania, które miałoby sens. Kto, jeśli nie nekromantka…?
– Na pewno nie chcesz pomocy, Joce? – zaryzykowała, nie mogąc się powstrzymać. Nie miała pojęcia, kiedy tak naprawdę zaczęła przejmować się aż do tego stopnia, ale to na dłuższą metę nie miało znaczenia. – Tata jest na dole, więc…
– Nie sądzę, żeby miał nastrój – zauważyła przytomnie dziewczyna. – Na razie wystarczy mi krew… Miałaś pomóc Beatrycze, Eleno – przypomniała, tym samym najwyraźniej uznając, że to koniec dyskusji.
Skinęła głową, chcąc nie chcąc decydując się dostosować. Nie zapytała o nic więcej, dochodząc do wniosku, że Jocelyne sama najlepiej wiedziałaby, gdyby faktycznie coś było z nią nie tak. Nawet jeśli okazałoby się to naciąganą teorią, od dbania o córkę pozostawali Gabriel i Renesmee. Nie mogła zresztą zaprzeczyć, że tata jak najbardziej mógł okazać się w nie najlepszym nastroju, co jednak nie zmieniało faktu, że wciąż mogli na niego liczyć. Zdążyła poznać Carlisle'a zbyt dobrze, żeby wiedzieć, że gdyby Joce faktycznie go potrzebowała, wszystkie inne problemy zeszłyby na dalszy plan.
Przestała o tym myśleć, w zamian na powrót skupiając się na zawartości szafy. Chwilę jeszcze bezmyślnie wodziła wzrokiem po ubraniach, myślami będąc gdzieś daleko, zanim ostatecznie skoncentrowała się na zadaniu.
A potem coś przyszło jej do głowy i mimowolnie się uśmiechnęła. Gdyby w całym tym szaleństwie mogła sobie zażartować…
Ależ oczywiście, że mogła.
– Joce…

Nie spieszyła się z zejściem po schodach. Pewnie ściskała dłoń stojącej tuż obok niej, uśmiechającej się niepewnie Beatrycze, ledwo będąc w stanie powstrzymać się od uśmiechu. Nie mogła tego popsuć, w pełni skupiona na próbie przybrania neutralnego wyrazu twarzy i ignorowania ciszy, która jak na zawołanie zapadła, kiedy wraz ze swoją towarzyszką zdecydowała się dołączyć do zebranej przy schodach grupki.
Na krótką chwilę zawahała się, nagle zaczynając wątpić w to, czy jej pomysł ma jakikolwiek sens. I bez szczególnej koncentracji czy konieczności śledzenia dotychczasowej rozmowy wyczuła, że atmosfera była tak gęsta, że dało się ją kroić nożem. Z powątpiewaniem spojrzała najpierw na Rafaela, a później rodziców Joce, po chwili zastanowienia dochodząc do wniosku, że ci musieli być co najwyżej biednymi obserwatorami dyskusji, którą prowadzili Carlisle i Lawrence. Chyba nigdy wcześniej nie widziała ojca aż tak podenerwowanego, jak w ostatnim czasie – czy to po jej powrocie, czy też później, kiedy Rafa wytłumaczył im wszystkim zagrożenie, które wiązało się z Ciemnością. Teraz na domiar złego L…
Tego było za dużo. W tamtej chwili pojęła to w bardziej jednoznaczny sposób, aniżeli kiedykolwiek wcześniej. Dotychczas oczywistym wydawało jej się, że rodzice zaakceptują i zrozumieją wszystko. Teraz więcej niż raz miała okazję przekonać się, że wcale nie było aż takie proste. Teoretycznie od samego początku wiedziała, że również jej rodzina ma swoją wytrzymałość i że istnieją rzeczy, które są w stanie przerosnąć każdego, ale pomimo tej wiedzy żyła w naiwnym przekonaniu, że jej to nie dotyczy. Miała swój świat, o tyle bezpieczny że tam w każdej chwili to ona mogła uzyskać pomoc, nie musząc wysilać się i dawać niczego w zamian, ale teraz…
Och, to tak nie działało i zdawała sobie z tego sprawę lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej. Ta wiedza ją przytłaczała, tak jak i odkrycie, którego dokonała przed balem, kiedy przekonała się, że nawet gdyby zamieniła się w potwora, nie byłaby w stanie sprawić, żeby bliscy się od niej odwrócili i dzięki temu mniej cierpieli po jej śmierci. Od tamtej pory wszystko było inne, a ona już nie potrafiła obojętnie traktować tych, którzy mimo wszystko pozostawali dla niej ważni. W efekcie zawahała się, przez krótką chwilę mając ochotę podejść do ojca i po prostu go uściskać, choć do tej pory to on wychodził z inicjatywą pocieszenia, kiedy ona tego potrzebowała.
– No…
Głos Lawrence'a wyrwał ją z zamyślenia, tak jak i to, że wampir wymownie spojrzał najpierw na nią, a później na Beatrycze. Elena miała ochotę na niego warknąć, kiedy zdecydował się podsumować sytuację wymownym wywróceniem oczami. Kiedy do tego wszystkiego podszedł bliżej, wciąż uważnie je obserwując, doszła do wniosku, że jednak nie miałaby nic przeciwko, gdyby Renesmee ostatecznie puściły nerwy i tak dla lepszego efektu zdecydowała się cisnąć wampirem przez pokój.
Mimo wszystko nie odezwała się nawet słowem, nie chcąc wszystkiego popsuć. Beatrycze również milczała, jak na ironię wydając się rozumieć koncepcję żartu i całego pomysłu dużo lepiej, niż sama Elena.
– Dobra, o co wam chodzi? – L. założył ramiona na piersi, po czym rzucił im wyraźnie rozdrażnione spojrzenie. – Bardzo miło z twojej strony, że choć raz posłuchałaś mnie bez zbędnego gadania, ale aż takie podkreślanie, że jesteście do siebie podobne naprawdę było zbędne. Wszyscy zdążyli to zauważyć, jak sądzę…
– Jak sądzisz? – powtórzył z niedowierzaniem Carlisle.
Wpatrywał się w stojące przed nim kobiety w co najmniej oszołomiony sposób, wyraźnie spięty. Mniej więcej w tamtej chwili doszła do wniosku, że może jednak wybranie sobie i Beatrycze dokładnie takich samych ubrań, nie było aż tak dobrym pomysłem. Kiedyś co prawda zastanawiała się, jakby to było mieć bliźniacze rodzeństwo – w końcu mając w rodzinie kilka par telepatów w naturalny sposób przyszło jej to do głowy – ale teraz… Cóż, na pewno mogła się przekonać. Problem polegał na tym, że to wcale nie musiało być aż takie zabawne.
– Mówiłem wielokrotnie, że wyglądają dokładnie tak samo – przypomniał usłużnie L. – Coś więcej niż tylko zwykłe podobieństwo…
Być może miał do powiedzenia coś jeszcze, ale nawet jeśli tak było, ostatecznie powstrzymał się, zachowując wszelakie uwagi dla siebie. Elena zawahała się, przez krótką chwilę mając ochotę dać sobie spokój i po prostu się odezwać, ale powstrzymała ją Jocelyne, która zgodnie z ustaleniami odważyła się podejść do dotychczas milczącego Rafaela.
– Która jest która? – zapytała wprost, a demon uniósł brwi ku górze, wyraźni zaskoczony. Z uwagą zmierzył nekromantkę wzrokiem, wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
– Słucham?
Joce drgnęła, być może zaniepokojona perspektywą rozmowy z demonem, ale nie wycofała się.
– Elena poprosiła mnie, żebym o to zapytała – wyjaśniła pospiesznie dziewczyna. Ledwo powstrzymała uśmiech, wciąż zadowolona z efektu, jaki dały identyczne sweterki i jednakowo rozpuszczone włosy. Rysy twarzy załatwiały resztę, a przynajmniej ona miała takie wrażenie – najpewniej słuszne, patrząc na reakcję obecnych. – Zastanawiała się, czy ty…?
– Czy co? – Rafaela podejrzliwie zmrużył oczy. Zaraz po tym po wyrazie jego twarzy poznała, że zrozumiał, jak na zawołanie z zaciekawieniem spoglądając wzrost na nią i Beatrycze. – Czy będę w stanie rozpoznać własną żonę? Tak pogrywasz, lilan? – zadrwił, wyraźnie urażony taką perspektywą.
Oczywiście nie odpowiedziała, zresztą tak jak i Jocelyne, która w pośpiechu wycofała się, podchodząc bliżej rodziców. Natychmiast wpadła matce w ramiona, a Renesmee stanowczo przyciągnęła córkę do siebie, raz po raz przeczesując włosy dziewczyny palcami albo muskając wargami czoło. Elenę kolejny raz uderzyła bladość kuzynki oraz to, że ta dosłownie zastąpiła na stojąco, ale ostatecznie nie skomentowała tego nawet słowem. Doszła do wniosku, że nie musi, zwłaszcza kiedy zauważyła, że Gabriel posłał Jocelyne wymowne, przenikliwe spojrzenie, wyraźnie czymś zaniepokojony.
Przestała o tym myśleć z chwilą, w której Rafael dosłownie zmaterializował się tuż przed nią i wciąż ściskającą jej dłoń Beatrycze. Ledwo powstrzymała się przed spojrzeniem na męża w niemalże wyzywający sposób, podejrzewając, że taka decyzja wystarczyłaby, żeby zorientował się, która z nich obiecała spędzić z nim wieczność. Co prawda czuła, że Rafa i tak się zorientuje, tym bardziej, że Beatrycze pozostawała człowiekiem, ale z drugiej strony…
No, zobaczymy, pomyślała, a Rafael jak na zawołanie się uśmiechnął.
– Och, lilan

1 komentarz:

  1. Z pewnych względów znów tablet, więc formatowanie poszło sie… No. Naprawię przy pierwszej okazji. Z góry przepraszam za to, co najpewniej nawyczyniał słownik. Na te rozdziały czekałam długo, bo planowałam je od lat, więc jestem zadowolona, niemniej jakieś kwiatki pewnie się wkradły xD
    Pozdrawiam!
    Nessa.

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa