8 stycznia 2017

Sześćdziesiąt dwa

Renesmee
Na dłuższą chwilę zamarłam w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń i próbując zrozumieć, co tak naprawdę działo się wokół mnie. Czułam, że coś jest nie tak, ale nie potrafiłam wytłumaczyć w czym leżał problem. W zamian po prostu wpatrywałam się w przybyszkę, w pierwszym odruchu mając ochotę zapytać, jakim cudem Elena niezauważenie dołączyła do Lawrence’a i Joce, skoro dobrze wiedziałam, że przesiadywała w pokoju z Rafaelem – sama Isabeau nie tak dawno zwróciła na to uwagę, jak zwykle próbując rozdrażnić Carlisle’a.
Nie rozumiałam również wielu innych kwestii, a więc również tego, dlaczego dziewczyna miałaby wyglądać jak wystraszony, zagubiony króliczek albo sarna, którą nagle oślepiły światła reflektorów nadjeżdżającego auta. Trzymała się blisko Lawrence’a, w niemalże kurczowy sposób ściskając dłoń mężczyzny i sprawiając wrażenie kogoś, kto zastanawia się gdzie i jak powinien uciec. W zasadzie cała sobą komunikowała to, że jest wystraszona i że ufa co najwyżej obejmującemu ją wampirowi oraz mojej córce, która jak na zawołanie zmaterializowała się w drugiej strony, najwyraźniej zamierzając na coś się przydać. Zdecydowanie nie wyobrażałam sobie w takim stanie Eleny – zwykle pewnej siebie i z góry spoglądającej na wszystkich wokół. To nie miało sensu, ale…
– Pewne rzeczy trochę się skomplikowały – odezwała się cicho Joce. Zaraz po tym zawahała się i spojrzała na L. – Ach… Sam się tłumacz – ponagliła go, a wampir westchnął i wywrócił oczami.
– Dziękuję za wsparcie, maleńka – rzucił z wyraźną irytacją.
Dziewczyna nie odpowiedziała, co zresztą wcale mnie nie dziwiło. Co prawda miałam ochotę zabrać ją do domu i zażądać wyjaśnień, ale powstrzymałam się, podświadomie czując, że wszystko tak czy inaczej sprowadzało się do Lawrence’a. Do głowy przyszła mi dziwna myśl, która mogłaby stanowić wytłumaczenie, dlaczego właśnie patrzyłam na Elenę, choć to zdecydowanie nie mogła być ona, nim jednak zdążyłam dobrze się nad tym zastanowić, gdzieś od strony domu doszedł mnie nieco zdławiony okrzyk, a chwilę później na zewnątrz pojawiła się ni mniej ni więcej, ale właśnie najmłodsza Cullenówna. Instynktownie spięłam się na widok Rafaela, ale chyba powoli zaczynałam oswajać się z myślą o obecności demona, nawet jeśli jego widok sprawiał, że wszystko we mnie aż rwało się do tego, żeby dla pewności osłonić Joce.
Elena zawahała się, po czym w końcu podeszła bliżej. Dopiero kiedy znalazła się w zasięgu mojego wzroku tak, że byłaby w stanie widzieć zarówno ją, jak i nowoprzybyłą, przekonałam się, że obie jak najbardziej wyglądały identycznie. Nie chodziło wyłącznie o złociste loki czy niebieskie oczy, ale… dosłownie wszystko – czy to posturę, idealne rysy twarzy, czy też wzrost. Podejrzewałam, że gdyby stanęły tuż obok siebie, efekt okazałby się jeszcze bardziej szokujący, o czym zresztą mogłam przekonać się kilka sekund później, kiedy Elena z niedowierzaniem potrząsnęła głową i podeszłą jeszcze bliżej.
– O bogini… – Zatrzymała się tuz przed swoją kopią, wyraźnie oszołomiona. – Ja nie… O bogini – powtórzyła, a milczący uparcie L. wywrócił oczami.
– Wiemy, Eleno – rzucił niemalże poirytowanym tonem, jakby rozdrażniony, że żadne z nas nie potrafiło jednoznacznie stwierdzić, co tak naprawdę właśnie miało miejsce. Nie po raz pierwszy zadziwiał mnie podejściem, wymagając czegoś, co żadnemu z nas na pewno nie przyszłoby w tej sytuacji do głowy. W tamtej chwili niczego już nie rozumiałam, na dłuższą chwilę całkowicie zapominając, że dopiero co miałam wielką ochotę skrócić go o głowę.
– Co się stało? – usłyszałam głos wyraźnie oszołomionego Carlisle’a. Nie miałam pojęcia, jakie wnioski wyciągnął dziadek, ale po sposobie w jaki wodził wzrokiem to w stronę ojca, to znów Eleny i jej bliźniaczki momentalnie poznałam, że był zdenerwowany – i to najdelikatniej rzecz ujmując. – Jak…?
– Dobre pytanie, nie? – L. wzruszył ramionami. Irytował mnie spokojem i to nawet pomimo tego, że czułam, iż to tylko pozory. W rzeczywistości ledwo nad sobą panował, ale to w tamtej chwili wydawało się najmniej istotne. – Ach… Możemy podyskutować sobie kiedy indziej? Beatrycze jest zmęczona, poza tym na pewno zmarzła – rzucił niemalże pogodnym tonem.
To w gruncie rzeczy ucięło jakiekolwiek dyskusje, po części dlatego, że jedno, jedyne imię, które padło z ust wampira, zszokowało wszystkich bardziej niż cokolwiek innego. W pewnym sensie podejrzewałam to od chwili, w której zobaczyłam tę kobietę, a jednak znalezienie potwierdzenia okazało się o wiele bardziej szokujące, aniżeli byłam skłonna podejrzewać. W tamtej chwili L. z powodzeniem mógłby mówić w innym języku – zrozumiałabym równie wiele, choć zarazem czułam, że sytuacja jest porażająco wręcz oczywista.
Drgnęłam, po czym niespokojnie obejrzałam się na Gabriela, naiwnie licząc, że może on będzie w stanie cokolwiek mi wytłumaczyć. Nawet na mnie nie spojrzał, w zamian dosłownie taksując wzrokiem wciąż tkwiącą przy Beatrycze córkę. W tamtej chwili zrozumiałam – przynajmniej po części, o ile to miało jakikolwiek sens – zaraz też sama również przeniosłam wzrok na dziewczynę. Z jakiegoś powodu z miejsca zrobiło mi się zimno, choć nie sądziłam, że to w ogóle będzie możliwe. Co prawda dobrze wiedziałam z czym przyszło się zmagać Jocelyne i do czego mniej więcej sprowadzał się dar, którym dysponowała, ale to…
Czy to w ogóle było możliwe? Dręczyły mnie dziesiątki pytań, ale nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani jednego, w zamian zdolna co najwyżej bezmyślnie rozglądać się dookoła. Ruszyłam się z miejsca tylko i wyłącznie dzięki Gabrielowi, który bez słowa chwycił mnie za rękę, zdecydowanym ruchem dając do zrozumienia, że tkwienie na zewnątrz nie ma sensu. Miał rację, tym bardziej, że zarówno Lawrence, jak i towarzyszące mu Joce i… Beatrycze, zniknęli w przedpokoju, ale mimo wszystko…
– Elena… Bądź taka dobra i się nią zajmij, co? – odezwał się ponownie L, wciąż w ten porażająco spokojny sposób uprzejmy. Zachowywał się tak, jakby w zaistniałej sytuacji nie było niczego, co mogłoby okazać się choć trochę szokujące. – Raczej nie skłamię, jeśli stwierdzę, że nosicie jednakowy rozmiar, więc gdybyś znalazła jej jakieś ubranie i pomogła się odświeżyć…
Dziewczyna o tworzyła i zaraz zamknęła usta, najwyraźniej decydując się zachować dla siebie to, co chodziło jej po głowie. Ostatecznie wyciągnęła rękę ku Beatrycze, spoglądając na nią w sposób najwyraźniej wystarczająco zachęcający, by ta uśmiechnęła się nieśmiało i chwyciwszy swoją wnuczkę (nazywanie rzeczy po imieniu – i to zwłaszcza w szoku – przychodziło mi z trudem) za rękę, pozwoliła poprowadzić się w stronę schodów. Joce ruszyła za nimi, a ja nie próbowałam jej zatrzymywać, poniekąd dlatego, że Rafael pozostawał na swoim miejscu, w przenikliwy sposób wpatrując się w Lawrence’a.
– Chyba sobie żartujesz – oznajmił niemalże gniewnym tonem, ledwo tylko nabrał pewności, że Beatrycze nie będzie w stanie w stanie go usłyszeć. Przynajmniej zakładałam, że tak jest, bo całą sobą czułam, że kobieta pozostawała ni mniej, ni więcej, ale po prostu człowiekiem. – Jakim cudem…?
– A w jaki sposób sprowadziłeś Elenę? – obruszył się L.
Demon potrząsnął głową.
– To było coś zupełnie innego – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Isobel nie miała prawa odebrać jej życia. Nie mogła – zaczął raz jeszcze, ale wampir nie pozwolił mu dokończyć:
– Więc twój ojciec miał prawo decydować o Beatrycze? – niemalże warknął, a dotychczasowa maska spokoju, którą przybierał od chwili pojawienia się przed domem, momentalnie zniknęła. – Zresztą nie obchodzi mnie to. Nie sądziłem, że Jocelyne… Ale może tak miało być. W zasadzie nie interesuje mnie czy to cud, czy coś innego, skoro ona tutaj jest.
Pomimo szoku wyraźnie wychwyciłam zmianę w jego tonie, tym wyraźniejszą, że chyba nigdy dotąd nie słyszałam go takiego. To było coś, czego nie byłam w stanie opisać słowami, ale zarazem doskonale rozumiałam – ten sam rodzaj uczucia, którym darzyłam dzieci i Gabriela, gotowa zrobić dosłownie wszystko, byleby ich odzyskać, gdyby zaszła taka potrzeba. Zwłaszcza w świetle wydarzeń sprzed lat, kiedy omal nie straciliśmy siebie nawzajem, byłam tego świadoma, a to chyba znaczyło, że rozumiałam Lawrence’a w o wiele większym stopniu, aniżeli mogłabym się tego spodziewać.
Bezwiednie przesunęłam się bliżej męża, pozwalając żeby otoczył mnie ramionami. Oboje milczeliśmy, ja dodatkowo zamyślona i z poczuciem tego, że być może powinniśmy się wycofać. Z jakiegoś powodu czułam się jak intruz, być może dlatego, że byłam w stanie wyobrazić sobie, czego doświadczał Lawrence, jeśli naprawdę… Jakkolwiek odzyskał Beatrycze, to było coś o wiele bardziej znaczącego niż wtedy, kiedy najbliższe mi osoby przypomniały sobie o mnie – bo ja nigdy tak naprawdę ich nie straciłam.
Nerwowo zacisnęłam dłonie w pięści, coraz bardziej oszołomiona i podenerwowana. Cholera, to było o wiele bardziej skomplikowane, niż do tej pory sądziłam. W zasadzie nie miałam pewności, co i dlatego powinnam w tamtej chwili odczuwać. W głowie miałam pustkę, nie tylko pełna wątpliwości co do tego, co działo się wokół mnie, ale dodatkowo nie będąc w stanie tak po prostu przyjąć skomplikowania sytuacji do wiadomości. Wiedziałam jedynie, że po raz kolejny działo się coś, co w normalnym wypadku nie miałoby racji bytu – dokładnie tak jak wtedy, kiedy Joce powiedziała nam o nekromancji, chwili powrotu Eleny, Isabeau czy wtedy, kiedy słuchałam tłumaczeń na temat tego, co wydarzyło się podczas rytuału, który dał wolność Isobel. To brzmiało jak abstrakcja, a jednak było prawdziwe, szokując mnie bardziej niż cokolwiek innego.
– Uważasz, że to takie proste? – zniecierpliwił się Rafael, w przeciwieństwie do Lawrence’a najwyraźniej nie zamierzając doszukiwać się analogii pomiędzy możliwością odzyskania Eleny a powrotem Beatrycze. – Igranie z naturą…? Wykorzystałeś tę dziewczynę, żeby…
– Nikogo nie wykorzystałem! – zniecierpliwił się L. – Nie miałem pojęcia, że to skończy się w taki sposób!
Choć do tej pory nie zamierzałam się wtrącać, coś w jego słowach sprawiło, że jednak doszłam do wniosku, iż nie mam wyboru.
– Więc po co była ci moja córka? – rzuciłam o wiele gniewniej, aniżeli pierwotnie planowałam.
Lawrence spojrzał na mnie w niemalże udręczony sposób. W oszołomieniu zdałam sobie sprawę z tego, że zaczyna mi być go naprawdę szkoda, jakkolwiek irracjonalnie by to nie brzmiało. Nie chciałam mu współczuć, ale z drugiej strony… jak mogłabym upierać się, że był naprawdę zły po wszystkim, co wydarzyło się, kiedy nosiłam pod sercem dziecko?
– Ponieważ ona ją widziała… Rozumiesz to? Powiedz mi, że nie, a chyba cię wyśmieję – stwierdził, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Odkąd dała mi do zrozumienia, co potrafi… A potem Beatrycze przestała się pojawiać, co zmartwiło twoją córkę w równym stopniu, co i mnie. Nie wmówicie mi, że to normalny stan rzeczy, zwłaszcza po tym, co on powiedział ostatnim razem – dodał, wymownie spoglądając na Rafaela.
– Ale…
Wampir warknął cicho, tym samym skutecznie zmuszając mnie do tego, żebym jednak zamilkła.
– Nie miałem pojęcia, co ta wasza mała tak naprawdę potrafi… Śmiem twierdzić, że ona sama też nie – dodał, wywracając oczami. – To się po prostu stało, ale nie zamierzam z tego powodu rozpaczać. Nie jestem aż tak szalony, by wierzyć, że… – Urwał, po czym wzruszył ramionami. – Już dawno przestałem gonić za cudem. I jak na ironię przyszedł do mnie wtedy, kiedy już go nie wypatrywałem. Nie wiem, jak to naprawdę działa, ale pal to licho, zresztą jak i to, że Beatrycze niczego nie pamięta.
– Ja… Co masz na myśli? – wyrzucił z siebie wyraźnie oszołomiony Carlisle. Uświadomiłam sobie, że zdołał odezwać się po raz pierwszy od chwili, w której w ogóle weszliśmy do domu. – Ona… – zaczął i urwał, już tylko bezmyślnie wpatrując się w ojca.
– Trycze niczego nie pamięta – oznajmił z rozbrajającą szczerością wampir. – Nie wiem dlaczego, ale to teraz najmniej istotne. Odkąd wróciła… – Parsknął nieco nerwowym, pozbawionym oznak wesołości śmiechem. – To dziwne, prawda? Nie było ciała, które mogłaby nawiedzić, a jednak w pewnym momencie już po prostu tam siedziała i… – Urwał, po czym zamilkł, być może uświadamiając sobie, że zaczynał pleść od rzeczy. – Jest… bardzo pogodna. I łatwo zdobyć jej zaufanie, a przynajmniej tak było ze mną i Jocelyne. W zasadzie mam wrażenie, że jest trochę jak dziecko – bardzo naiwna i po prostu… urocza. Poza tym nie wie niczego, więc byłbym bardzo wdzięczny, gdybyście trochę panowali nad językami i – do cholery – w końcu przestali ją straszyć.
Żadne z nas nie odezwało się nawet słowem, przez dłuższą chwilę po prostu się w niego wpatrując. Potrząsnęłam z niedowierzaniem głową, sam niepewna na czym powinnam się skoncentrować. Trudno było mi stwierdzić, co przerażało mnie w większym stopniu – to, że powrót tej kobiety naprawdę mógłby być dziełem Jocelyne, czy może to, że naprawdę wróciła, a Lawrence… zachowywał się w taki sposób. Obserwowałam go, mając wrażenie, że w rzeczywistości spotkaliśmy się po raz pierwszy, choć naturalnie to nie miało sensu. Z drugiej strony, słuchając go i sprawdzając jego reakcje na Beatrycze, dostrzegałam cechy, których wcześniej nie okazywał, a może po prostu to ja nie chciałam ich widzieć. Czasami doznawałam czegoś podobnego w przypadku Rufusa, nagle odrywając w wampirze te bardziej ludzkie zachowania, które wydawał się rezerwować wyłącznie na specjalne okazje.
Cokolwiek się działo, najwyraźniej było prawdziwe, choć z mojej perspektywy brzmiało jak czysta abstrakcja. Niczego nie rozumiałam i chyba tak naprawdę nie chciałam wiedzieć, pozwalając wydarzeniom rozwijać się swoim rytmem. Mogłam zrobić co najwyżej to, potrzebując zdecydowanie więcej czasu, żeby uporządkować sobie wszystko. Tego było za dużo, a przynajmniej ja powoli zaczynałam się we wszystkim gubić, chwilami marząc już tylko o możliwości powrotu do Seattle i życia, które zaczęliśmy tam budować – względnie spokojnego, o ile to w ogóle miało rację bytu.
– Ustalmy sobie jedną rzecz… – Aż się wzdrygnęłam, słysząc spięty głos Gabriela. Ramiona męża bardziej stanowczo owinęły się wokół mnie, ale prawie nie zwróciłam na to uwagi. – Co oznacza, że ona niczego nie wie? – zapytał z naciskiem, spoglądając na Lawrence’a z powątpiewaniem. Nie byłam zaskoczona tym, że w przeciwieństwie do mnie doskonale panował nad emocjami. – Bo jeśli zamierzasz udawać człowieka i przyprowadziłeś ją akurat do Miasta Nocy, to naprawdę gratuluję – zadrwił, ale L. tylko potrząsnął głową.
– Jakiś ty troskliwy… – Rzucił mojemu mężowi niemalże pobłażliwe spojrzenie. – Uświadomiłem ją. Przyjęła to… zaskakująco dobrze – przyznał i z jakiegoś powodu byłam skłonna w to uwierzyć.
– Tak po prostu powiedziałeś jej o wampirach… – powtórzył z niedowierzaniem Carlisle. Miałam wrażenie, że z uporem odsuwał od siebie konieczność rozważania najważniejszej kwestii, a więc tego, że… dopiero co zobaczył własną matkę, niejako pierwszy raz w życiu.
– Mówiłem, że jest troszeczkę naiwna – przypomniał usłużnie Lawrence. – To rozkoszne, ale niebezpieczne, więc będzie trzeba z nią trochę popracować… Zresztą dlatego przyprowadziłem ją tutaj. Pomyślałem, że na pewno poczuje się dużo bezpieczniej, tym bardziej, że udawanie ludzi wychodzi wam świetnie.
Zacisnęłam dłonie w pięści, wraz z jego słowami znów zaczynając odczuwać narastającą z każdą kolejną sekundę irytację. Miałam ochotę nim potrząsnąć i to nie po raz pierwszy, wręcz nie dowierzając temu, jak lekkie podejście do całej sytuacji wydawał się mieć. Żartował sobie? Nie potrafiłam zliczyć, jak wiele razy ingerował w naszą rodzinę, za każdym razem kierując się czymś, czego nie potrafiłam zrozumieć. Pojawiał się i znikał, kiedy akurat miał taki kaprys, przez co żadne z nas nie miało pewności, jakie tak naprawdę miał intencje – dobić nas, czy może jakimś cudem odzyskać rodzinę, choć to drugie brzmiało co najmniej śmiesznie. Z niejakim opóźnieniem zaczęłam rozważać słowa wampira na temat pogoni za cudem, który ostatecznie się wydarzył, mimowolnie zaczynając zastanawiać się, czy w tym wszystkim od początku nie chodziło właśnie o Beatrycze – pogoń za posiadającymi wielką moc telepatami, nieudolny rytuał Aquy (Siedem żywotów za jedno… Och, to nagle wydało mi się takie oczywiste i bardziej przerażające niż kiedykolwiek wcześniej!) albo to, że ostatecznie z takim oddaniem stał u boku Isobel, być może licząc na to, że królowa…
Czy to w ogóle miało sens? Nie miałam pojęcia, ale myślenie o tym miało w sobie coś, czego nie byłam w stanie tak po prostu zignorować. Zbyt wiele rzeczy łączyło się ze sobą, wręcz szokując mnie tym, co w takim razie z tego wynikało – być może dlatego, że pomimo wrażenia, iż to jakieś szaleństwo, prawda była taka, że bardzo wiele kwestii rozumiałam.
To, jak wiele można zrobić dla miłości, ale…
– Jak ty to sobie wyobrażasz? – odezwał się ponownie Carlisle, dosłownie wyjmując mi to pytanie z ust. – Ona jest… Mój Boże – wyrwało mu się.
– Obawiam się, że on nie miał tu nic do rzeczy – rzucił z nutką goryczy Lawrence, bynajmniej nie zbliżając się do odpowiedzi na zadane mu pytanie.
– Wiesz, co takiego mam na myśli – zniecierpliwił się doktor. – Przyprowadziłeś ją tutaj i… Wciąż to do mnie nie dociera. To, że Joce mogłaby… – Potrząsnął z niedowierzaniem głową. – Za każdym razem robić coś takiego – zarzucił ojcu, a ja wyraźnie wyczułam, że był więcej niż po prostu zszokowany. – Raz po raz i nigdy nie przyszło ci do głowy, żeby porozmawiać z którymkolwiek z nas.
– O, przepraszam! Jasne, że mogłem przyjść do Renesmee i uprzejmie poprosić, czy wypożyczy mi swoją córkę, bo mam ochotę sprawdzić coś w Londynie i potrzebuję do tego nekromantki – rzucił z przekąsem. – Już widzę jak się zgadza!
Dłonie Gabriela zacisnęły się na moich ramionach, uświadamiając mi, że bezwiednie przesunęłam się naprzód, przez krótką chwilę naprawdę mając wielką ochotę na niego skoczyć. Byłam zła i nie zamierzałam tego ukrywać, choć zarazem czułam, że nie powinnam wtrącać się do tej rozmowy. To była sprawa przede wszystkim pomiędzy Carlisle’m i jego ojcem, ale mimo wszystko…
– Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi – jęknął dziadek, nie odrywając wzroku od Lawrence’a. Jego oczy pociemniały w sposób, który wydał mi się czymś nienaturalnym, przynajmniej w przypadku tego wampira. Jasne, wiedziałam, że tęczówki nieśmiertelnych zmieniały się zależnie od nastroju, ale Carlisle zawsze był dla mnie oazą spokoju, więc nagła zmiana w jego zachowaniu pozostawała dla mnie czymś aż nadto oczywistym. – Lawrence, do cholery…!
Nie przypominałam sobie, kiedy ostatnim razem zdarzyło mu się przeklinać, ale nie miałam czasu i energii, żeby się nad tym zastanawiać. Wiedziałam jedynie, że sytuacja była wystarczająco skomplikowana i że to po raz kolejny w Carlisle’a uderzało to najbardziej. Nie po raz pierwszy, bo w zasadzie od momentu, w którym okazało się, że jego ojciec w ogóle żyje, niemniej biorąc pod uwagę to, jak sprawy miały się teraz… Śmierć i powrót Eleny, całą tę przepowiednię i kolekcję Ciemności, a finalnie Beatrycze, którą Lawrence jak gdyby nigdy nic przyprowadził do tego domu…
Mogłam tylko zgadywać dokąd to wszystko prowadzi, ale chyba tak naprawdę nie chciałam poznać odpowiedzi. Jedynym, czego pozostawałam pewna, były towarzyszące mi złe przeczucia, a jakby tego było mało, byłam gotowa przysiąc, że to wciąż zaledwie początek kłopotów. Już Rafael wydawał się to sugerować, twierdząc, że z naturą nie należy ufać, a skoro sam demon miał jakiekolwiek pretensje, nie mieliśmy co spodziewać się czegoś dobrego.
Wciąż o tym myślałam, kiedy od strony schodów doszły nas przyśpieszone kroki. Poderwałam głowę akurat w chwili, kiedy na samym szczycie stopni pojawiła się podejrzanie radosna Jocelyne. Jej uśmiech wydał mi się wręcz nierzeczywisty, biorąc pod uwagę panującą w domu atmosferę, nie zmieniało to jednak faktu, że w ten sposób dziewczyna bez trudu skupiła na sobie uwagę wszystkich obecnych.
– Ehm… Po prostu zobaczcie – zasugerowała.
Zaraz po tym wycofała się, pozwalając, żeby jej miejsce zajęły dwie Eleny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa