
Renesmee
Wciąż nie byłam pewna, co tak
naprawdę czułam. Wiedziałam jedynie, że ulżyło mi na widok Jocelyne, tym
bardziej, że wszystko we mnie aż rwało się do tego, żeby trzymać dziewczynę w ramionach
tak długo, aż nabrałabym pewności, że jest cała i zdrowa. Chciałam już
tylko wrócić do domu i choć na chwilę się od tego całego szaleństwa
odciąć, byleby nabrać pewności, że przynajmniej z moją córką wszystko jest
w porządku. Kwestia oswojenia się z myślą o powrocie Beatrycze,
przynajmniej tymczasowo musiała zejść gdzieś na dalszy plan, choć tymczasowo
pozbawiona dla mnie aż tak wielkiego znaczenia.
Nie
odezwałam się nawet słowem, ostatecznie dochodząc do wniosku, że milczenie jest
jedynym, co mogłoby mieć w obecnej sytuacji sens. Raz po raz
przeczesywałam palcami jasne loczki Joce, bo to do pewnego stopnia pomagało mi
się uspokoić, przynajmniej teoretycznie. Nie chciałam rozwodzić się nad
sytuacją, zastanawiać nad tym, czy ta w ogóle miała sens, a tym
bardziej nad swoim ewentualnym udziałem w tym, co właśnie miało miejsce. W gruncie
rzeczy zdawałam sobie sprawę z tego, że nie mam niczego do powiedzenia,
wręcz zaczynając czuć się trochę jak intruz, choć odkąd tylko sięgałam
pamięcią, Carlisle traktował mnie jak rodzinę. Problem polegał na tym, że
sytuacja była wystarczająco skomplikowana, by on i Lawrence musieli
rozwiązywać pewne sprawy między sobą, jeśli zaś chodziło o mnie…
A potem
mimowolnie zwróciłam uwagę na prośbę Eleny, mimowolnie zastanawiając się nad
tym, jakim cudem ta dziewczyna w ogóle mogła mieć ochotę na żarty. Z drugiej
strony, patrząc na nią i Beatrycze, sama również czułam się co najmniej
oszołomiona. Wiedziałam już, że wyglądają dosłownie tak samo, ale teraz mogłam
się o tym przekonać w sposób co najmniej szokujący. Jakby tego było
mało, najmłodsza Cullenówna posunęła się do wystarczających zmian w wyglądzie
swoim i towarzyszącej jej kobiety, by z powodzeniem mogły uchodzić za
bliźniaczki. W zasadzie i bez szczególnego wysiłku mogłyby osiągnąć
taki efekt, bo przecież pozostawały dokładnie takie same, z kolei
starannie dobrane ubrania i rozpuszczone włosy czyniły patrzenie na nie
jeszcze bardziej oszałamiającym doświadczeniem.
Z
powątpiewaniem spojrzałam na Rafaela, wciąż nie będąc w stanie oswoić się z myślą,
że już od jakiegoś czasu demon jak gdyby nigdy nic kręcił się po okolicy,
niejako mieszkając w domu moich najbliższych. W pamięci wciąż miałam
nasze pierwsze spotkanie i wrażenie, które na mnie zrobił, wręcz
oszałamiając nie tylko wyglądem, ale przede wszystkim aurą, która wydawała się
go otaczać. Do tej pory wzbudzał we mnie lęk, chociaż starałam się go
zignorować, raz po raz powtarzając sobie, że sytuacja uległa zmianie. W efekcie
sama nie byłam pewna, co takiego powinnam myśleć, o próbie zrozumienia
sytuacji nie wspominając. Nie miałam pojęcia, czy bardziej podziwiałam upór
Eleny, której udało się usidlić demona – dobrze wiedziałam, że miłość nie
wybiera – czy może jednak sądziłam, że zaufania serafinowi to przesada. Z drugiej
strony, widząc jak spogląda i zwraca się do dziewczyny, która przecież
była jego żoną, aż nie byłam w stanie uwierzyć, że tak naprawdę mogłabym
mieć przed sobą wyrafinowanego mordercę, dotychczas stanowiącego jedynego z najbliższych
sług Isobel.
Nie byłam
pewna, jak długo nieśmiertelny przypatrywał się stojącym przed nim kobietom.
Ostatecznie uśmiechnął się w niemalże pobłażliwy sposób, po czym podszedł
do jednej z nich, bez chwili wahania chwytając swoją wybrankę za rękę.
Uniósł ją, a ja dostrzegłam okalający serdeczny palec pierścionek–
łagodnie połyskującą obrączkę, która najwyraźniej zdaniem nieśmiertelnego
rozwiązywała wszelakie problemy.
– To o wiele
za proste, lilan – stwierdził że
spokojem Rafael, wymownie wywracając oczami. – Co…?
Nie miał
okazji dokończyć, bo w tym samym momencie druga z kobiet wybuchła
śmiechem. Gdzieś w tle usłyszałam prychnięcie Lawrence'a, nim jednak
zdążyłam zastanowić się nad tym, co to może oznaczać, jedna z bliźniaczo podobnych
dziewcząt odezwała się, a ja po tonie momentalnie poznałam, że to Elena – i że
to wcale nie ją Rafael trzymał za rękę.
– Nie
wierzę… Po prostu nie wierzę – oznajmiła i znowu się roześmiała.– Tak
sądziłam, że jeśli spróbuję oblać nas perfumami, zapachy przestaną być aż takie
wyraźne, ale naprawdę… Własnej żony, Rafa? – zapytała, potrząsając z niedowierzaniem
głową.
Jeszcze
kiedy mówiła, demon spojrzał na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy.
Natychmiast puścił rękę Beatrycze, a ta cofnęła się o krok, przez
krótką chwilę walcząc ze sobą i pragnieniem, żeby się roześmiać.
Ostatecznie przycisnęła obie dłonie do ust, z trudem tłumiąc chichot.
Kiedy w końcu się roześmiała, wydała mi się zadziwiająco wręcz słodka i niewinna,
trochę jak dziecko, które jest e stanie doszukać się powodów do śmiechu
dosłownie we wszystkim.
– Co wy
właściwie…? – zaczął z wyraźną irytacją Rafa, spinając się i jak na
zawołanie tracąc humor. Jego zachowanie z miejsca skojarzyło mi się z tym,
jak reagował Rufus, kiedy akurat zaczynaliśmy żartować sobie jego kosztem.
Problem polegał na tym, że nie miałam pojęcia, czego powinniśmy spodziewać się
po demonie. – Elena!– obruszył się, kiedy w odpowiedzi dziewczyna
roześmiała się jeszcze głośniej.
– Och… Przepraszam!
– zreflektowała się, choć szło jej to co najmniej marnie. Wyraźnie nie była w stanie
skoncentrować się na sytuacji w taki sposób, jak mógł oczekiwać tego
demon. – Po prostu… Ale ty do samego końca wydawałeś się taki pewny… No ale
naprawdę? Po obrączce…?
– Dlaczego w ogóle
ją zdjęłaś? – żachnął się Rafael, ale dziewczyna tylko potrząsnęła głową.
– Dla
lepszego efektu – oznajmiła takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na
świecie. W zasadzie chyba tak było, choć chwilami nadążenie za tokiem
rozumowania Eleny wydawało się graniczyć z cudem. – Nie sądziłam, że
rozpoznajesz mnie tylko wtedy, gdy mam na palcu pierścionek – dodała zaczepnym
tonem, tym samym jeszcze bardziej drażniąc demona.
– Ja…
chciałem dać wam fory – oświadczył spiętym tonem, wyraźnie sugerującym, że
próba uznania za prawdę jakiejkolwiek innej możliwości nie wchodziła w grę.
– Nie skupiłem się, zresztą chciałem… – zaczął raz jeszcze, ale tym razem nie
miał okazji, żeby dokończyć.
– Może
zaraz powiesz, że pomyliłeś je specjalnie – zadrwił Lawrence, najwyraźniej nie
mogą się powstrzymać. Uśmiechnął się w nieco wymuszony sposób, po czym z wolna
poszedł bliżej zebranego towarzystwa. – Nie chcę nic mówić, ale…
– Więc nie
mów – doradził lodowatym tonem Rafael.
Lawrence z premedytacją
puścił jego słowa mimo uszu.
– …trzeba by
całkiem oślepnąć, żeby pomylić te dwie ze sobą – oznajmił z przekonaniem.
O dziwo, w odpowiedzi
na jego słowa, Rafa uśmiechnął się chłodno. Gdyby wzrok zabijał, już dawno
miałby na sumieniu kolejne istnienie, co zwłaszcza w jego przypadku
wydawało się co najmniej przerażające.
– Tak
uważasz? – mruknął z powątpiewaniem.
–
Oczywiście. – L. wywrócił oczami. – Pomijając to, że Beatrycze ma bardziej
lśniące włosy – zaczął niemalże pogodnym tonem, a Elena z jękiem
wplotła palce w jasne loki – to wystarczy na nią spojrzeć. Tępe spojrzenie
w przestrzeń i niewinność nie są tym samym – oznajmił z rozbrajającą
wręcz szczerością.
– Jesteś
dzisiaj cholernie miły – wycedziła przez zaciśnięte zęby dziewczyna, a wampir
uśmiechnął się w niemalże uprzejmy sposób.
– Nie
bardziej niż zwykle – zapewnił z przekonaniem.
Spoglądałam
na nich z niedowierzaniem, wręcz nie pojmując tego, że w takiej
sytuacji mogliby jak gdyby nigdy nic się przekomarzać. Nie miałam pojęcia, czy
to ze mną coś jest nie tak, czy może to świat całkiem oszalał. W zasadzie
było mi wszystko jedno, przynajmniej jeśli miałam być ze sobą szczera.
–
Skończyliście już może? – zapytał spiętym tonem Carlisle, niejako wyjmując mi
to z ust. Nie byłam zaskoczona tym, że mógłby nie mieć ochoty na żarty. –
Ja… Proszę was – dodał o wiele łagodniej; zorientowałam się, że z niedowierzaniem
wpatrywał się w Beatrycze.
– W zasadzie…
Lawrence
zamilkł równie nagle, co wcześniej zdecydował się odezwać. Chyba pierwszy raz
zdarzyło mu się aż do tego stopnia ulegać sugestiom syna, tym bardziej, że ten
wyraźnie był podenerwowany. Zwłaszcza w przypadku Carlisle'a mnie to nie
dziwiło, dzięki czemu tym lepiej rozumiałam, że sytuacja nie prezentowała się aż
tak dobrze. Mimowolnie zaczęłam też błogosławić fakt, że reszta rodziny gdzieś
wybyła, najpewniej wspólnie polując gdzieś w pobliżu. Choć nie byli w Mieście
Nocy po raz pierwszy, wciąż z uporem woleli trzymać się razem,
najzwyczajniej w świecie temu miejscu nie ufając. W obecnej sytuacji
byłam w stanie to zrozumieć, choć zarazem zdążyłam pokochać ten zakątek
Francji w stopniu wystarczającym, żeby takie środki bezpieczeństwa jawiły
mi się jako absolutnie zbędne.
Jakkolwiek
by nie było, miałam wrażenie, że Carlisle potrzebował co najwyżej Esme – i to
zwłaszcza stojąc przed koniecznością wytłumaczenia reszcie rodziny sytuacji, bo
jakoś nie wyobrażałam sobie, że byłby w stanie tak po prostu zostawić
Beatrycze pod opieką Lawrence'a. Znałam go zbyt dobrze, żeby wiedzieć, że
zaangażowałby się nawet, gdyby chodziło o kogoś innego, aniżeli jego
matka.
Wciąż o tym
myślałam, kiedy Gabriel zdecydowanym ruchem zdecydował się pociągnąć mnie za
sobą. Nie zaprotestowałam, niejako z ulgą wycofując się do kuchni. W ogólnym
zamieszaniu prawie zdążyłam zapomnieć o Isabeau, nie wspominając o tym,
że zdziwił mnie widok szwagierki, która jak gdyby nigdy nic siedziała przy
stole, bez pośpiechu popijając oferowane mi wcześniej wino. Początkowo nawet na
nas nie spojrzała, zamyślona i skupiona na czymś, czego co najwyżej mogłam
się domyślać.
– Doktorek
się zdenerwował – zauważyła w zamyśleniu, a ja ledwo powstrzymałam
się przed wywróceniem oczami. – Hej, Joce. Twoja mama trochę szalała, kiedy cię
nie było.
– Bawi cię
to? – zapytał z powątpiewaniem Gabriel, rzucając siostrze ostrzegawcze
spojrzenie.
– Skądże –
zreflektowała się pospiesznie Isabeau. – Chociaż z dwojga złego… To chyba
lepsze od zamartwiania się – zauważyła po chwili zastanowienia. – Ale
podejrzewam, że nie macie do tego głowy, dlatego nie wychodziłam. Jeden cynik
wam wystarczył – zauważyła, jak nic mając na myśli Lawrence'a.
Złośliwości
nie były niczym nowym, zwłaszcza w przypadku Beau, ale i tak coś w jej
słowach mnie zaniepokoiło. Początkowo sama nie byłam pewna, jak powinnam to
wrażenie zinterpretować, w pewnym momencie przyłapując się na tym, że
mimowolnie zajrzałam szwagierce w oczy, próbując stwierdzić czy to
możliwe, żeby w czasie, który spędziła w samotności, cokolwiek
zobaczyła.
Musiała
zorientować się, co takiego robię, bo uśmiechnęła się w nieco wymuszony
sposób, po czym wzruszyła ramionami. Jej spojrzenie jak na zawołanie
skoncentrowało się na mnie, a ja z miejsc poczułam się jeszcze
bardziej nieswojo.
– Nic nie
widziałam, ale mam złe przeczucia… Ja i moja cholerna intuicja –
westchnęła, w zamyśleniu potrząsając głową.
– Co masz
na myśli? – nie wytrzymałam, choć zarazem wcale nie byłam pewna, czy chcę
poznać odpowiedź na to pytanie.
Beau
westchnęła, po czym zaczęła nerwowo nawijać sobie kosmyk włosów na palec. Znów uniosła
do ust kieliszek z winem, opróżniła go haustem, po czym jak gdyby nigdy
nic sięgnęła po stojącą na stole butelkę, najwyraźniej zamierzając pokusić się o dolewkę.
W gruncie rzeczy to było nawet gorsze niż Beau, która zadawałby się
kolejnymi kubkami kawy.
– Nie wiem
– przyznała, a jej spojrzenie jak na zawołanie skoncentrowało się na
Jocelyne. Gabriel zdążył posadzić córkę na jednym ze stojących przy stole
krzeseł, tym samym kolejny raz zwracając moją uwagę na to, że dziewczyna
wyglądała dość marnie. To mogło być zmęczenie, ale z drugiej strony… –
Namieszałaś, kochanie – stwierdziła pozornie lekkim tonem Isabeau, a Joce
cicho jęknęła, po czym w pośpiechu uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
– Nie wiem
jak – wyszeptała i w tamtej chwili zrozumiałam, że była przerażona.
Wcześniej tego nie okazywała, dość swobodnie podchodząc do kwestii obecności i pomocy
Beatrycze, ale najwyraźniej sprawa była o wiele bardziej skomplikowana. –
Ja po prostu…
– Cii…
Powolutku. – Gabriel przykucnął przy dziewczynie, siląc się na jak
najładniejszy ton.– Porozmawiamy, w porządku? – zaproponował, a ja
mimowolnie zaczęłam się martwić, że to wcale nie będzie takie proste, tym
bardziej, że we wcześniejszych przypadkach Joce bardzo łatwo się zamykała.
Do jakiegoś
stopnia chciałam jej tego zaoszczędzić, choć zarazem czułam, że zachęcanie jej
do ucieczki zdecydowanie nie było dobrym pomysłem. Wielokrotnie miałam okazję
się przekonać, że ignorowanie problemu wcale nie sprawiało, że ten znikał, a wręcz
przeciwnie – stawał się jeszcze trudniejszy do zniesienia. To w zasadzie
wystarczyło mi, żebym podjęła decyzję i w pośpiechu podeszła do
córki, wręcz rwąc się do tego, żeby dziewczynę przytulić, by jakoś ułatwić jej
zadanie.
– Joce? –
rzuciłam, siląc się na zachęcający ton.
Zawahała
się, po czym nieznacznie potrząsnęła głową. Wbiła wzrok w blat stołu,
przez co nie byłam w stanie w pełni skoncentrować się na wyrazie jej
twarzy, odniosłam jednak wrażenie, że była bardzo bliska tego, żeby się
popłakać. Zdecydowanie nie zamierzałam pozwolić, żeby do tego doszło, w efekcie
wręcz musząc zmuszać się do milczenia i biernego obserwowania sytuacji.
Wiedziałam, że nie powinniśmy na nią naciskać, pozwalając zebrać myśli i zastanowić
się nad odpowiedzią, ale to wcale nie było dla mnie łatwe.
– Nie wiem.
– Tym razem głos wyraźnie jej zadrżał, zdradzając odczuwaną przez dziewczynę
frustrację. Po wyrazie twarzy dziewczyny trudno było stwierdzić, co takiego w tamtej
chwili myślała albo czuła. – To jest najgorsze, bo ja… niczego nie pamiętam. Przynajmniej
nie momentu na którym… w którym to się stało i… – Urwała, wyraźnie mając
problem z tym, żeby złapać oddech.
– W porządku,
nic się nie dzieje – zapewnił pospiesznie Gabriel, ujmując twarz córki w obie
dłonie i zachęcając, żeby spojrzała mu w oczy. Zauważyłam, że na
początku zrobiła to z wyraźną niechęcią, zanim ostatecznie skupiła wzrok
na ciemnych tęczówkach ojca. – Nie spiesz się, bo zaraz znowu zaczniesz się
jąkać – dodał, po czym przeniósł dłoń na jej czoło. – Dobrze się czujesz?
Zawahała
się, po czym nieznacznie potrząsnęła głową.
– Nie do
końca… – przyznała, a ja poczułam się jeszcze bardziej zaniepokojona. ,–
Jestem zmęczona… Właściwie cały czas, odkąd… – I tym razem nie dokończyła,
ale jakiekolwiek dalsze tłumaczenie wydawało się zbędne.
– Lawrence
nic z tym nie zrobił? – zapytałam z niedowierzaniem, nie po raz
pierwszy mając ochotę skrócić wampira o głowę.
Tym razem
Joce westchnęła. Pozwoliłam, żeby przesunęła się bliżej mnie i już chyba z przyzwyczajenia
się we mnie wtuliła.
– Nic nie
mówiłam, bo chciałam wracać do domu – wyrzuciła z siebie na wydechu. W ostatniej
chwili powstrzymałam cisnącą mi się na usta uwagę na temat tego, że z jakiegoś
powodu obie moje córki miały w zwyczaju bronić L. Mimo wszystko takie
tłumaczenie miało sens, skoro ostatecznie znalazła się bezpiecznie w Mieście
Nocy. – Ja zresztą… zrobiłam coś, czego nie powinnam, prawda? Nie wiedziałam,
że potrafię, a jednak…
– Żadne z nas
nie ma pojęcia, czego spodziewać się po kimś takim jak ty… Bogini raczy
wiedzieć, jak to się dalej potoczy… No, ewentualnie Michael, ale wszyscy wiemy,
że on i tak niczego nie powie – stwierdziła z przekonaniem Isabeau.
Było coś łagodnego w spojrzeniu, którym obdarzyła bratanicę. – To teraz
nie jest ważne. Jasne, że czujesz się zmęczona, tym bardziej, że coś takiego
wymaga całkiem sporej ilości mocy – dodała, a Gabriel wyprostował się
niczym struna, wyraźnie zaniepokojony.
– Co ty
sugerujesz, Beau?
Jedynie
wzruszyła ramionami.
– Gdybam –
przyznała bez większego zainteresowania. – Każdy dar wymaga wysiłku, a to
jest twoja córka, więc… – Zamilkła, po czym zmierzyła Joce wzrokiem. – Po
prostu miejcie to na uwadze.
Przeczesałam
włosy Joce palcami, jednocześnie bardziej stanowczo przygarniając ją do siebie.
W zasadzie zasypiała mi w ramionach, co w jakimś stopniu mnie
martwiło, nawet jeśli taki stan rzeczy faktycznie wydawał się czymś naturalnym.
Skoro sama Joce nie była pewna, czego i jakim cudem dokonała, tym bardziej
mogliśmy spodziewać się dosłownie wszystkiego.
Zawahałam
się, przez krótką chwilę zastanawiając nad tym, czy jednak nie powinnam
poprosić dziadka o pomoc, choćby po to, żeby od lekarza usłyszeć, że nie
miałam powodów do niepokoju. Ostatecznie odrzuciłam od siebie samą myśl o tym,
próbując przekonać samą siebie, że to nie powód, by ponownie mieszać się w sytuację.
Jocelyne była zmęczona, a ja nie wyobrażałam sobie dręczenia Carlisle'a,
jeśli nie istniał po temu konkretny powód. Z drugiej strony, może po
prostu chciałam wierzyć w to, że z Joce jednak nie było aż tak źle.
– Co
robimy? – zapytałam, rzucając nieco niespokojne spojrzenie Gabrielowi.
– Wracamy
do domu, a przynajmniej tak mi się wydaje. Ali też się martwi, poza tym
tam będziemy mieli trochę spokoju – zasugerował. Wciąż wpatrywał się we wtuloą
we mnie dziewczynę, być może wciąż roztrząsając słowa Beau. – Theo nie wrócił,
prawda? – dodał, przenosząc wzrok na Beau.
– Nie
wydaje mi się – stwierdziła, a chłopak w zamyśleniu skinął głową,
najwyraźniej się tego spodziewając.
– Więc dom
– powiedział, jakby to ucinało wszelakie dyskusje.
Powstrzymałam
się przed wzmianką o tym, że wciąż mieliśmy jeszcze Rufusa, który mimo
wszystko wspominał coś na temat zdolności, które przejawiała Joce. Co prawda
nazwanie daru we właściwy sposób jeszcze nie znaczyło, że i w tej
kwestii był ekspertem, ale gdyby zaszła taka potrzeba…
A może po
prostu zaczynałam być przewrażliwiona i zdesperowana, bo konsultowanie z Rufusem
czegokolwiek zdecydowanie nie było czymś, co w normalnych warunkach jako
pierwsze przyszłoby mi do głowy.
Jocelyne
najwyraźniej było wszystko jedno, bo pozwoliła nam decydować, nawet słowem nie
komentując którejkolwiek z sugestii. W zasadzie sądziłam, że powrót
do domu jak najbardziej był jej na rękę, co zresztą wcale mnie nie dziwiło,
zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jak prezentowała się sytuacja. Przyjęłam z ulgą
fakt, że tym razem przynajmniej wiedzieliśmy na czym stoimy, o ile po
powrocie Beatrycze takie stwierdzenie miało rację bytu. Tak czy inaczej, Joce
przynajmniej przed nami nie uciekała, zarzekając się, że wszystko w porządku,
a to bez wątpienia było dobre.
Obserwowałam
Gabriela, kiedy przed wyjściem jeszcze zdecydował się rozejrzeć po kuchni w poszukiwaniu
krwi. Sama uznałam to za najlepsze rozwiązanie, tym bardziej, że szczerze
wątpiła, żeby Lawrence posunął się do czegoś tak głupiego, jak zabranie
dziewczyny na polowanie na ludzi. Wtedy naprawdę musiałabym go zabić, chociaż z drugiej
strony…
– Mogę
poszukać jakichś ziół, jeśli chcecie. Mama zawsze trzyma coś w domu –
zasugerowała Isabeau, podnosząc się z krzesła. – Krew krwią, ale coś na wzmocnienie
na pewno jej się przyda.
– O ile
nie zamierzasz spędzić przy tym pół dnia… – Gabriel obrzucił siostrę
przenikliwym spojrzeniem. – Co jest, sis?
– A co
ma być? – rzuciła jakby od niechcenia.
Mój mąż
zacisnął usta.
– Nie wiem,
ale mam wrażenie, że coś jest nie tak – oznajmił z przekonaniem. – Może za
bardzo się martwię, ale…
– Otóż to –
pochwyciła natychmiast Isabeau. – Wyluzuj troszkę, braciszku… A teraz
dajcie mi chwilę – dodała i po prostu nas zostawiła, w pośpiechu
opuszczając kuchnię.
Odprowadziłam
ją wzrokiem, jednocześnie wciąż tuląc do siebie coraz bardziej senną Jocelyne.
Po wyjęciu Beau wymownie spojrzałam na męża, próbując zrozumieć, co właśnie się
działo, ale ten tylko bezradnie wzruszył ramionami.
Mniej więcej
w tamtej chwili uznałam, że nie tylko Michael był osobą, która miała
szansę coś wiedzieć, ale zdecydowanie wolała zachować informacje dla siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz