10 stycznia 2017

Sześćdziesiąt cztery

Renesmee
Wciąż nie byłam pewna, co tak naprawdę czułam. Wiedziałam jedynie, że ulżyło mi na widok Jocelyne, tym bardziej, że wszystko we mnie aż rwało się do tego, żeby trzymać dziewczynę w ramionach tak długo, aż nabrałabym pewności, że jest cała i zdrowa. Chciałam już tylko wrócić do domu i choć na chwilę się od tego całego szaleństwa odciąć, byleby nabrać pewności, że przynajmniej z moją córką wszystko jest w porządku. Kwestia oswojenia się z myślą o powrocie Beatrycze, przynajmniej tymczasowo musiała zejść gdzieś na dalszy plan, choć tymczasowo pozbawiona dla mnie aż tak wielkiego znaczenia.
Nie odezwałam się nawet słowem, ostatecznie dochodząc do wniosku, że milczenie jest jedynym, co mogłoby mieć w obecnej sytuacji sens. Raz po raz przeczesywałam palcami jasne loczki Joce, bo to do pewnego stopnia pomagało mi się uspokoić, przynajmniej teoretycznie. Nie chciałam rozwodzić się nad sytuacją, zastanawiać nad tym, czy ta w ogóle miała sens, a tym bardziej nad swoim ewentualnym udziałem w tym, co właśnie miało miejsce. W gruncie rzeczy zdawałam sobie sprawę z tego, że nie mam niczego do powiedzenia, wręcz zaczynając czuć się trochę jak intruz, choć odkąd tylko sięgałam pamięcią, Carlisle traktował mnie jak rodzinę. Problem polegał na tym, że sytuacja była wystarczająco skomplikowana, by on i Lawrence musieli rozwiązywać pewne sprawy między sobą, jeśli zaś chodziło o mnie…
A potem mimowolnie zwróciłam uwagę na prośbę Eleny, mimowolnie zastanawiając się nad tym, jakim cudem ta dziewczyna w ogóle mogła mieć ochotę na żarty. Z drugiej strony, patrząc na nią i Beatrycze, sama również czułam się co najmniej oszołomiona. Wiedziałam już, że wyglądają dosłownie tak samo, ale teraz mogłam się o tym przekonać w sposób co najmniej szokujący. Jakby tego było mało, najmłodsza Cullenówna posunęła się do wystarczających zmian w wyglądzie swoim i towarzyszącej jej kobiety, by z powodzeniem mogły uchodzić za bliźniaczki. W zasadzie i bez szczególnego wysiłku mogłyby osiągnąć taki efekt, bo przecież pozostawały dokładnie takie same, z kolei starannie dobrane ubrania i rozpuszczone włosy czyniły patrzenie na nie jeszcze bardziej oszałamiającym doświadczeniem.
Z powątpiewaniem spojrzałam na Rafaela, wciąż nie będąc w stanie oswoić się z myślą, że już od jakiegoś czasu demon jak gdyby nigdy nic kręcił się po okolicy, niejako mieszkając w domu moich najbliższych. W pamięci wciąż miałam nasze pierwsze spotkanie i wrażenie, które na mnie zrobił, wręcz oszałamiając nie tylko wyglądem, ale przede wszystkim aurą, która wydawała się go otaczać. Do tej pory wzbudzał we mnie lęk, chociaż starałam się go zignorować, raz po raz powtarzając sobie, że sytuacja uległa zmianie. W efekcie sama nie byłam pewna, co takiego powinnam myśleć, o próbie zrozumienia sytuacji nie wspominając. Nie miałam pojęcia, czy bardziej podziwiałam upór Eleny, której udało się usidlić demona – dobrze wiedziałam, że miłość nie wybiera – czy może jednak sądziłam, że zaufania serafinowi to przesada. Z drugiej strony, widząc jak spogląda i zwraca się do dziewczyny, która przecież była jego żoną, aż nie byłam w stanie uwierzyć, że tak naprawdę mogłabym mieć przed sobą wyrafinowanego mordercę, dotychczas stanowiącego jedynego z najbliższych sług Isobel.
Nie byłam pewna, jak długo nieśmiertelny przypatrywał się stojącym przed nim kobietom. Ostatecznie uśmiechnął się w niemalże pobłażliwy sposób, po czym podszedł do jednej z nich, bez chwili wahania chwytając swoją wybrankę za rękę. Uniósł ją, a ja dostrzegłam okalający serdeczny palec pierścionek– łagodnie połyskującą obrączkę, która najwyraźniej zdaniem nieśmiertelnego rozwiązywała wszelakie problemy.
– To o wiele za proste, lilan – stwierdził że spokojem Rafael, wymownie wywracając oczami. – Co…?
Nie miał okazji dokończyć, bo w tym samym momencie druga z kobiet wybuchła śmiechem. Gdzieś w tle usłyszałam prychnięcie Lawrence'a, nim jednak zdążyłam zastanowić się nad tym, co to może oznaczać, jedna z bliźniaczo podobnych dziewcząt odezwała się, a ja po tonie momentalnie poznałam, że to Elena – i że to wcale nie ją Rafael trzymał za rękę.
– Nie wierzę… Po prostu nie wierzę – oznajmiła i znowu się roześmiała.– Tak sądziłam, że jeśli spróbuję oblać nas perfumami, zapachy przestaną być aż takie wyraźne, ale naprawdę… Własnej żony, Rafa? – zapytała, potrząsając z niedowierzaniem głową.
Jeszcze kiedy mówiła, demon spojrzał na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy. Natychmiast puścił rękę Beatrycze, a ta cofnęła się o krok, przez krótką chwilę walcząc ze sobą i pragnieniem, żeby się roześmiać. Ostatecznie przycisnęła obie dłonie do ust, z trudem tłumiąc chichot. Kiedy w końcu się roześmiała, wydała mi się zadziwiająco wręcz słodka i niewinna, trochę jak dziecko, które jest e stanie doszukać się powodów do śmiechu dosłownie we wszystkim.
– Co wy właściwie…? – zaczął z wyraźną irytacją Rafa, spinając się i jak na zawołanie tracąc humor. Jego zachowanie z miejsca skojarzyło mi się z tym, jak reagował Rufus, kiedy akurat zaczynaliśmy żartować sobie jego kosztem. Problem polegał na tym, że nie miałam pojęcia, czego powinniśmy spodziewać się po demonie. – Elena!– obruszył się, kiedy w odpowiedzi dziewczyna roześmiała się jeszcze głośniej.
– Och… Przepraszam! – zreflektowała się, choć szło jej to co najmniej marnie. Wyraźnie nie była w stanie skoncentrować się na sytuacji w taki sposób, jak mógł oczekiwać tego demon. – Po prostu… Ale ty do samego końca wydawałeś się taki pewny… No ale naprawdę? Po obrączce…?
– Dlaczego w ogóle ją zdjęłaś? – żachnął się Rafael, ale dziewczyna tylko potrząsnęła głową.
– Dla lepszego efektu – oznajmiła takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. W zasadzie chyba tak było, choć chwilami nadążenie za tokiem rozumowania Eleny wydawało się graniczyć z cudem. – Nie sądziłam, że rozpoznajesz mnie tylko wtedy, gdy mam na palcu pierścionek – dodała zaczepnym tonem, tym samym jeszcze bardziej drażniąc demona.
– Ja… chciałem dać wam fory – oświadczył spiętym tonem, wyraźnie sugerującym, że próba uznania za prawdę jakiejkolwiek innej możliwości nie wchodziła w grę. – Nie skupiłem się, zresztą chciałem… – zaczął raz jeszcze, ale tym razem nie miał okazji, żeby dokończyć.
– Może zaraz powiesz, że pomyliłeś je specjalnie – zadrwił Lawrence, najwyraźniej nie mogą się powstrzymać. Uśmiechnął się w nieco wymuszony sposób, po czym z wolna poszedł bliżej zebranego towarzystwa. – Nie chcę nic mówić, ale…
– Więc nie mów – doradził lodowatym tonem Rafael.
Lawrence z premedytacją puścił jego słowa mimo uszu.
– …trzeba by całkiem oślepnąć, żeby pomylić te dwie ze sobą – oznajmił z przekonaniem.
O dziwo, w odpowiedzi na jego słowa, Rafa uśmiechnął się chłodno. Gdyby wzrok zabijał, już dawno miałby na sumieniu kolejne istnienie, co zwłaszcza w jego przypadku wydawało się co najmniej przerażające.
– Tak uważasz? – mruknął z powątpiewaniem.
– Oczywiście. – L. wywrócił oczami. – Pomijając to, że Beatrycze ma bardziej lśniące włosy – zaczął niemalże pogodnym tonem, a Elena z jękiem wplotła palce w jasne loki – to wystarczy na nią spojrzeć. Tępe spojrzenie w przestrzeń i niewinność nie są tym samym – oznajmił z rozbrajającą wręcz szczerością.
– Jesteś dzisiaj cholernie miły – wycedziła przez zaciśnięte zęby dziewczyna, a wampir uśmiechnął się w niemalże uprzejmy sposób.
– Nie bardziej niż zwykle – zapewnił z przekonaniem.
Spoglądałam na nich z niedowierzaniem, wręcz nie pojmując tego, że w takiej sytuacji mogliby jak gdyby nigdy nic się przekomarzać. Nie miałam pojęcia, czy to ze mną coś jest nie tak, czy może to świat całkiem oszalał. W zasadzie było mi wszystko jedno, przynajmniej jeśli miałam być ze sobą szczera.
– Skończyliście już może? – zapytał spiętym tonem Carlisle, niejako wyjmując mi to z ust. Nie byłam zaskoczona tym, że mógłby nie mieć ochoty na żarty. – Ja… Proszę was – dodał o wiele łagodniej; zorientowałam się, że z niedowierzaniem wpatrywał się w Beatrycze.
– W zasadzie…
Lawrence zamilkł równie nagle, co wcześniej zdecydował się odezwać. Chyba pierwszy raz zdarzyło mu się aż do tego stopnia ulegać sugestiom syna, tym bardziej, że ten wyraźnie był podenerwowany. Zwłaszcza w przypadku Carlisle'a mnie to nie dziwiło, dzięki czemu tym lepiej rozumiałam, że sytuacja nie prezentowała się aż tak dobrze. Mimowolnie zaczęłam też błogosławić fakt, że reszta rodziny gdzieś wybyła, najpewniej wspólnie polując gdzieś w pobliżu. Choć nie byli w Mieście Nocy po raz pierwszy, wciąż z uporem woleli trzymać się razem, najzwyczajniej w świecie temu miejscu nie ufając. W obecnej sytuacji byłam w stanie to zrozumieć, choć zarazem zdążyłam pokochać ten zakątek Francji w stopniu wystarczającym, żeby takie środki bezpieczeństwa jawiły mi się jako absolutnie zbędne.
Jakkolwiek by nie było, miałam wrażenie, że Carlisle potrzebował co najwyżej Esme – i to zwłaszcza stojąc przed koniecznością wytłumaczenia reszcie rodziny sytuacji, bo jakoś nie wyobrażałam sobie, że byłby w stanie tak po prostu zostawić Beatrycze pod opieką Lawrence'a. Znałam go zbyt dobrze, żeby wiedzieć, że zaangażowałby się nawet, gdyby chodziło o kogoś innego, aniżeli jego matka.
Wciąż o tym myślałam, kiedy Gabriel zdecydowanym ruchem zdecydował się pociągnąć mnie za sobą. Nie zaprotestowałam, niejako z ulgą wycofując się do kuchni. W ogólnym zamieszaniu prawie zdążyłam zapomnieć o Isabeau, nie wspominając o tym, że zdziwił mnie widok szwagierki, która jak gdyby nigdy nic siedziała przy stole, bez pośpiechu popijając oferowane mi wcześniej wino. Początkowo nawet na nas nie spojrzała, zamyślona i skupiona na czymś, czego co najwyżej mogłam się domyślać.
– Doktorek się zdenerwował – zauważyła w zamyśleniu, a ja ledwo powstrzymałam się przed wywróceniem oczami. – Hej, Joce. Twoja mama trochę szalała, kiedy cię nie było.
– Bawi cię to? – zapytał z powątpiewaniem Gabriel, rzucając siostrze ostrzegawcze spojrzenie.
– Skądże – zreflektowała się pospiesznie Isabeau. – Chociaż z dwojga złego… To chyba lepsze od zamartwiania się – zauważyła po chwili zastanowienia. – Ale podejrzewam, że nie macie do tego głowy, dlatego nie wychodziłam. Jeden cynik wam wystarczył – zauważyła, jak nic mając na myśli Lawrence'a.
Złośliwości nie były niczym nowym, zwłaszcza w przypadku Beau, ale i tak coś w jej słowach mnie zaniepokoiło. Początkowo sama nie byłam pewna, jak powinnam to wrażenie zinterpretować, w pewnym momencie przyłapując się na tym, że mimowolnie zajrzałam szwagierce w oczy, próbując stwierdzić czy to możliwe, żeby w czasie, który spędziła w samotności, cokolwiek zobaczyła.
Musiała zorientować się, co takiego robię, bo uśmiechnęła się w nieco wymuszony sposób, po czym wzruszyła ramionami. Jej spojrzenie jak na zawołanie skoncentrowało się na mnie, a ja z miejsc poczułam się jeszcze bardziej nieswojo.
– Nic nie widziałam, ale mam złe przeczucia… Ja i moja cholerna intuicja – westchnęła, w zamyśleniu potrząsając głową.
– Co masz na myśli? – nie wytrzymałam, choć zarazem wcale nie byłam pewna, czy chcę poznać odpowiedź na to pytanie.
Beau westchnęła, po czym zaczęła nerwowo nawijać sobie kosmyk włosów na palec. Znów uniosła do ust kieliszek z winem, opróżniła go haustem, po czym jak gdyby nigdy nic sięgnęła po stojącą na stole butelkę, najwyraźniej zamierzając pokusić się o dolewkę. W gruncie rzeczy to było nawet gorsze niż Beau, która zadawałby się kolejnymi kubkami kawy.
– Nie wiem – przyznała, a jej spojrzenie jak na zawołanie skoncentrowało się na Jocelyne. Gabriel zdążył posadzić córkę na jednym ze stojących przy stole krzeseł, tym samym kolejny raz zwracając moją uwagę na to, że dziewczyna wyglądała dość marnie. To mogło być zmęczenie, ale z drugiej strony… – Namieszałaś, kochanie – stwierdziła pozornie lekkim tonem Isabeau, a Joce cicho jęknęła, po czym w pośpiechu uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
– Nie wiem jak – wyszeptała i w tamtej chwili zrozumiałam, że była przerażona. Wcześniej tego nie okazywała, dość swobodnie podchodząc do kwestii obecności i pomocy Beatrycze, ale najwyraźniej sprawa była o wiele bardziej skomplikowana. – Ja po prostu…
– Cii… Powolutku. – Gabriel przykucnął przy dziewczynie, siląc się na jak najładniejszy ton.– Porozmawiamy, w porządku? – zaproponował, a ja mimowolnie zaczęłam się martwić, że to wcale nie będzie takie proste, tym bardziej, że we wcześniejszych przypadkach Joce bardzo łatwo się zamykała.
Do jakiegoś stopnia chciałam jej tego zaoszczędzić, choć zarazem czułam, że zachęcanie jej do ucieczki zdecydowanie nie było dobrym pomysłem. Wielokrotnie miałam okazję się przekonać, że ignorowanie problemu wcale nie sprawiało, że ten znikał, a wręcz przeciwnie – stawał się jeszcze trudniejszy do zniesienia. To w zasadzie wystarczyło mi, żebym podjęła decyzję i w pośpiechu podeszła do córki, wręcz rwąc się do tego, żeby dziewczynę przytulić, by jakoś ułatwić jej zadanie.
– Joce? – rzuciłam, siląc się na zachęcający ton.
Zawahała się, po czym nieznacznie potrząsnęła głową. Wbiła wzrok w blat stołu, przez co nie byłam w stanie w pełni skoncentrować się na wyrazie jej twarzy, odniosłam jednak wrażenie, że była bardzo bliska tego, żeby się popłakać. Zdecydowanie nie zamierzałam pozwolić, żeby do tego doszło, w efekcie wręcz musząc zmuszać się do milczenia i biernego obserwowania sytuacji. Wiedziałam, że nie powinniśmy na nią naciskać, pozwalając zebrać myśli i zastanowić się nad odpowiedzią, ale to wcale nie było dla mnie łatwe.
– Nie wiem. – Tym razem głos wyraźnie jej zadrżał, zdradzając odczuwaną przez dziewczynę frustrację. Po wyrazie twarzy dziewczyny trudno było stwierdzić, co takiego w tamtej chwili myślała albo czuła. – To jest najgorsze, bo ja… niczego nie pamiętam. Przynajmniej nie momentu na którym… w którym to się stało i… – Urwała, wyraźnie mając problem z tym, żeby złapać oddech.
– W porządku, nic się nie dzieje – zapewnił pospiesznie Gabriel, ujmując twarz córki w obie dłonie i zachęcając, żeby spojrzała mu w oczy. Zauważyłam, że na początku zrobiła to z wyraźną niechęcią, zanim ostatecznie skupiła wzrok na ciemnych tęczówkach ojca. – Nie spiesz się, bo zaraz znowu zaczniesz się jąkać – dodał, po czym przeniósł dłoń na jej czoło. – Dobrze się czujesz?
Zawahała się, po czym nieznacznie potrząsnęła głową.
– Nie do końca… – przyznała, a ja poczułam się jeszcze bardziej zaniepokojona. ,– Jestem zmęczona… Właściwie cały czas, odkąd… – I tym razem nie dokończyła, ale jakiekolwiek dalsze tłumaczenie wydawało się zbędne.
– Lawrence nic z tym nie zrobił? – zapytałam z niedowierzaniem, nie po raz pierwszy mając ochotę skrócić wampira o głowę.
Tym razem Joce westchnęła. Pozwoliłam, żeby przesunęła się bliżej mnie i już chyba z przyzwyczajenia się we mnie wtuliła.
– Nic nie mówiłam, bo chciałam wracać do domu – wyrzuciła z siebie na wydechu. W ostatniej chwili powstrzymałam cisnącą mi się na usta uwagę na temat tego, że z jakiegoś powodu obie moje córki miały w zwyczaju bronić L. Mimo wszystko takie tłumaczenie miało sens, skoro ostatecznie znalazła się bezpiecznie w Mieście Nocy. – Ja zresztą… zrobiłam coś, czego nie powinnam, prawda? Nie wiedziałam, że potrafię, a jednak…
– Żadne z nas nie ma pojęcia, czego spodziewać się po kimś takim jak ty… Bogini raczy wiedzieć, jak to się dalej potoczy… No, ewentualnie Michael, ale wszyscy wiemy, że on i tak niczego nie powie – stwierdziła z przekonaniem Isabeau. Było coś łagodnego w spojrzeniu, którym obdarzyła bratanicę. – To teraz nie jest ważne. Jasne, że czujesz się zmęczona, tym bardziej, że coś takiego wymaga całkiem sporej ilości mocy – dodała, a Gabriel wyprostował się niczym struna, wyraźnie zaniepokojony.
– Co ty sugerujesz, Beau?
Jedynie wzruszyła ramionami.
– Gdybam – przyznała bez większego zainteresowania. – Każdy dar wymaga wysiłku, a to jest twoja córka, więc… – Zamilkła, po czym zmierzyła Joce wzrokiem. – Po prostu miejcie to na uwadze.
Przeczesałam włosy Joce palcami, jednocześnie bardziej stanowczo przygarniając ją do siebie. W zasadzie zasypiała mi w ramionach, co w jakimś stopniu mnie martwiło, nawet jeśli taki stan rzeczy faktycznie wydawał się czymś naturalnym. Skoro sama Joce nie była pewna, czego i jakim cudem dokonała, tym bardziej mogliśmy spodziewać się dosłownie wszystkiego.
Zawahałam się, przez krótką chwilę zastanawiając nad tym, czy jednak nie powinnam poprosić dziadka o pomoc, choćby po to, żeby od lekarza usłyszeć, że nie miałam powodów do niepokoju. Ostatecznie odrzuciłam od siebie samą myśl o tym, próbując przekonać samą siebie, że to nie powód, by ponownie mieszać się w sytuację. Jocelyne była zmęczona, a ja nie wyobrażałam sobie dręczenia Carlisle'a, jeśli nie istniał po temu konkretny powód. Z drugiej strony, może po prostu chciałam wierzyć w to, że z Joce jednak nie było aż tak źle.
– Co robimy? – zapytałam, rzucając nieco niespokojne spojrzenie Gabrielowi.
– Wracamy do domu, a przynajmniej tak mi się wydaje. Ali też się martwi, poza tym tam będziemy mieli trochę spokoju – zasugerował. Wciąż wpatrywał się we wtuloą we mnie dziewczynę, być może wciąż roztrząsając słowa Beau. – Theo nie wrócił, prawda? – dodał, przenosząc wzrok na Beau.
– Nie wydaje mi się – stwierdziła, a chłopak w zamyśleniu skinął głową, najwyraźniej się tego spodziewając.
– Więc dom – powiedział, jakby to ucinało wszelakie dyskusje.
Powstrzymałam się przed wzmianką o tym, że wciąż mieliśmy jeszcze Rufusa, który mimo wszystko wspominał coś na temat zdolności, które przejawiała Joce. Co prawda nazwanie daru we właściwy sposób jeszcze nie znaczyło, że i w tej kwestii był ekspertem, ale gdyby zaszła taka potrzeba…
A może po prostu zaczynałam być przewrażliwiona i zdesperowana, bo konsultowanie z Rufusem czegokolwiek zdecydowanie nie było czymś, co w normalnych warunkach jako pierwsze przyszłoby mi do głowy.
Jocelyne najwyraźniej było wszystko jedno, bo pozwoliła nam decydować, nawet słowem nie komentując którejkolwiek z sugestii. W zasadzie sądziłam, że powrót do domu jak najbardziej był jej na rękę, co zresztą wcale mnie nie dziwiło, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jak prezentowała się sytuacja. Przyjęłam z ulgą fakt, że tym razem przynajmniej wiedzieliśmy na czym stoimy, o ile po powrocie Beatrycze takie stwierdzenie miało rację bytu. Tak czy inaczej, Joce przynajmniej przed nami nie uciekała, zarzekając się, że wszystko w porządku, a to bez wątpienia było dobre.
Obserwowałam Gabriela, kiedy przed wyjściem jeszcze zdecydował się rozejrzeć po kuchni w poszukiwaniu krwi. Sama uznałam to za najlepsze rozwiązanie, tym bardziej, że szczerze wątpiła, żeby Lawrence posunął się do czegoś tak głupiego, jak zabranie dziewczyny na polowanie na ludzi. Wtedy naprawdę musiałabym go zabić, chociaż z drugiej strony…
– Mogę poszukać jakichś ziół, jeśli chcecie. Mama zawsze trzyma coś w domu – zasugerowała Isabeau, podnosząc się z krzesła. – Krew krwią, ale coś na wzmocnienie na pewno jej się przyda.
– O ile nie zamierzasz spędzić przy tym pół dnia… – Gabriel obrzucił siostrę przenikliwym spojrzeniem. – Co jest, sis?
– A co ma być? – rzuciła jakby od niechcenia.
Mój mąż zacisnął usta.
– Nie wiem, ale mam wrażenie, że coś jest nie tak – oznajmił z przekonaniem. – Może za bardzo się martwię, ale…
– Otóż to – pochwyciła natychmiast Isabeau. – Wyluzuj troszkę, braciszku… A teraz dajcie mi chwilę – dodała i po prostu nas zostawiła, w pośpiechu opuszczając kuchnię.
Odprowadziłam ją wzrokiem, jednocześnie wciąż tuląc do siebie coraz bardziej senną Jocelyne. Po wyjęciu Beau wymownie spojrzałam na męża, próbując zrozumieć, co właśnie się działo, ale ten tylko bezradnie wzruszył ramionami.
Mniej więcej w tamtej chwili uznałam, że nie tylko Michael był osobą, która miała szansę coś wiedzieć, ale zdecydowanie wolała zachować informacje dla siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa