11 stycznia 2017

Sześćdziesiąt pięć

Jocelyne
Nie chciała myśleć o tym, co się wydarzyło – i to pomimo tego, że szybko przekonała się, że zapomnienie o sytuacji wcale nie będzie takie proste. Mimo wszystko ulżyło jej, kiedy rodzice przestali o cokolwiek pytać, bardziej skupieni na tym, żeby zabrać ją do domu. Wiedziała, że to tak naprawdę niczego nie rozwiązywało, ale przynajmniej tymczasowo musiało wystarczyć, zwłaszcza, że czuła się po prostu źle, w pewnym momencie właściwie przyczyniając na siedząca. Martwiło ją to coraz bardziej, szczególnie, że od czasu wizyty na cmentarzu właściwie nie wychodziłaby z łóżka. Chciała wierzyć, że to naturalny stan po tym, jak nieświadomie wykorzystała swoje zdolności, ale wcale nie była tego taka pewna.
Nie protestowała, kiedy tata podsunął jej kubek z krwią, chociaż wcale nie czuła pragnienia. Pomimo tego wypiła całą porcję niemalże haustem, pozwalając żeby płyn rozszedł się po całym ciele, niosąc ze sobą przyjemne ciepło i choć trochę uzupełniając braki energii. Nie rozumiała, dlaczego jej organizm wcześniej się nie upomniał, ale ostatecznie doszła do wniosku, że tak naprawdę nie ma to znaczenia. Wkrótce po tym jednak odpłynęła, jak przez mgłę pamiętając moment, w którym Gabriel wziął ją na ręce.
Obudziła się już we własnym łóżku, wciąż senna i dziwnie roztrzęsiona. W pamięci wciąż majaczyły resztki snu, czy może raczej wspomnień, bo była gotowa wręcz przysiąc, że słyszała śmiech Within i przez chwilę widziała znów cmentarz oraz znajomy nagrobek. Jeszcze w Londynie czuła się zbyt wymarzona, żeby śnić, zresztą wtedy wszystko wydawało się zbyt świeże, ale teraz najwyraźniej nie istniał żaden powód, dla którego miałby uniknąć koszmarów.
Nie wyczuła, że ktokolwiek jeszcze mógłby być w sypialni, przez co omal nie spadła z łóżka w odpowiedzi na ruch u swojego boku. Ciepłe dłonie w porę chwyciły ją za ramiona, pomagając utrzymać się w pionie, a ostatecznie podtrzymując, kiedy w pośpiechu przesunęła się, żeby móc wtulić w siedzącego przy niej ojca.
– Hej… Co się dzieje, księżniczko? – zaniepokoił się, raz po raz przeczesując jej włosy palcami. Poczuła muśnięcie ciepłych palców najpierw na czole, a później na policzku, ale nic nie wskazywało na to, by Gabriel zauważył coś niepokojącego. Nie czuła zresztą, żeby miała gorączkę, choć z doświadczenia wiedziała, że to nie jest zasadą. – Joce…
– Jestem zmęczona – poskarżyła mu się, coraz bardziej sfrustrowana takim stanem rzeczy.
Zauważyła, że przez twarz Gabriela przemknął cień, chociaż tata zapanował nad sobą tak szybko, że równie dobrze mogło być to wyłącznie wrażeniem. Tulił ją do siebie, miarowo kołysząc i najpewniej licząc na to, że dzięki temu łatwiej zdoła się uspokoić.
– Wciąż? – zapytał, a w jego tonie wyczuła wyraźne napięcie. – Przespałaś ponad pół doby, kochanie – uświadomił ją, a Joce jęknęła, coraz bardziej zaniepokojona sytuacją, tym bardziej, że wraz z tymi słowami Gabriel po prostu się odsunął.
– Tato?
Wrócił do niej niemal natychmiast, przy okazji uświadamiając, że zdecydowanie nie zamierzał nigdzie wychodzić. Rozluźniła się, kiedy znowu ją przytulić, podsuwając kubek z czymś, co gdyby nie zdecydowany, nieco gorzki zapach, mogłoby uchodzić za zwykłą wodę.
– To od Beau – wyjaśnił pospiesznie, bo znów się zawahała. – Wypij, a potem pomogą ci zasnąć, w porządku? Nic złego się nie dzieje – zapewnił, choć ona wcale nie była tego taka pewna.
– Gdzie mama? – zapytała z wahaniem.
Mimo wszystko najbezpieczniej czuła się przy Renesmee, w ostatnim czasie nader często przyłapując się na tym, że najbardziej właśnie mogłaby potrzebować znajomych ramion swojej rodzicielki. To chyba nienajlepsza taktyka, jeśli chodzi o oswajanie się ze zdolnościami, pomyślała mimochodem, z opóźnieniem uprzytomniając sobie, że Within prawie na pewno powiedziała coś na temat brania się w garść. Wiedziała, że prędzej czy później musiała oswoić się z sytuacją, przynajmniej po części, ale tymczasowo sama perspektywa jawiła jej się jako coś po prostu niemożliwe.
– Śpi… Pomogłem jej w tym, tak szczerze mówiąc, bo pewnie do tej pory siedziałaby przy tobie – przyznał po chwili wahania Gabriel, uśmiechając się blado. – Odpoczywałaś, więc nie było potrzeby martwić się na zapas… A przynajmniej tak sądziłem, bo teraz naprawdę zaczynam się martwić – dodał, a Joce mimowolnie się skrzywiła, dobrze wiedząc, co takiego miał na myśli.
W zamyśleniu uniosła do ust wypełnione ziołami naczynie, które podał jej Gabriel. Wiedziała, że chwilami sceptycznie podchodził do sugestii Isabeau, choć zarazem prawie zawsze ulegał siostrze, kiedy ta zaczynała mieć jakieś uwagi. Choć z rozmowy w kuchni zapamiętała naprawdę niewiele, w zasadzie przysypiając wtedy na siedząco, zdołała wychwycić słowa Beau na temat mocy i wyraźnej sugestii co do tego, czyją była córką. Sama nie była pewna, dlaczego pomyślała o tym akurat w tamtej chwili, ale coś w przenikliwości spojrzenia obserwującego ją ojca sprawiło, że poczuła się nieswojo.
– Coś się stało? – zmartwiła się, coraz pewniejsza takiej możliwości. Była w stanie to wyczuć, biorąc pod uwagę fakt, że spoglądał na nią tak dziwnie. – Ja… Jeśli chodzi o to, co zrobiłam z Beatrycze… – zaczęła, ale Gabriel tylko potrząsnął głową.
– Teraz i tak nie ma sensu o tym rozmawiać – stwierdził z przekonaniem, obrzucając ją kolejnym troskliwym spojrzeniem. – Nie, jeśli czujesz się źle… I właśnie to mnie martwi – dodał, tym samym wzbudzając w Joce jeszcze więcej wątpliwości.
– To, co powiedziała Isabeau? – wypaliła.
Przez twarz Gabriela przemknął cień.
– Może – przyznał niechętnie. – Wiesz, że w przypadku moim i Alessi… z energią bywa naprawdę różnie – przypomniał, starannie dobierając słowa. – Jeśli to tymczasowe, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak wiele wysiłku musiałaś włożyć w to, co się stało… – Urwał, po czym wzruszył ramionami. – Wolałbym, żeby nagle się nie okazało, że skutki okażą się bardziej… trwałe.
Mniej więcej w tamtej chwili zrozumiała, co tak naprawdę go martwiło, przynajmniej do pewnego stopnia. Dobrze wiedziała, że wraz z Ali musieli dostarczać sobie mocy z zewnętrznych źródeł, tracąc ją o wiele zbyt szybko, niż w przypadku zwyczajnych telepatów. Już wcześniej kilkukrotnie wypytywał ją o to, czy nie czuła się słabo, kiedy zdarzało jej się posunąć zbyt daleko podczas wybuchów szału, gdy jeszcze z zawziętością próbowała chronić swoich wspomnień, zbyt przerażona tym, co działo się wokół niej. Teraz sama nie była pewna, co powinna o całej tej sytuacji myśleć, do pewnego stopnia naprawdę przerażona perspektywą ewentualnych konsekwencji tego, co zrobiła – z tym, że jej obawy wcale nie wiązały się z tym, że mogłaby potrzebować czyjejkolwiek pomocy, żeby dojść do siebie.
Nie. Martwiła się o Beatrycze oraz o to, co mogło się wiązać z jej powrotem. Nikt nie musiał wspominać o tym, że namieszała, bo sama doskonale to czuła. Zmarli nie wracali – nie tak po prostu i bez konkretnego powodu. Złamała zasady, którym rządził się dotychczas znany jej świat, a to zdecydowanie nie mogło prowadzić do czegoś dobrego.
Gdyby przynajmniej wiedziała dokąd to wszystko zmierza, wtedy wszystko stałoby się o wiele prostsze.
– Nie przejmuj się teraz… Śpij jeszcze, Joce. – Gabriel źle zinterpretował przeciągające się milczenie i to, że mimowolnie napięła mięśnie. Nie zaprotestowała, kiedy wyjął jej z rąk pusty kubek, a w następnej sekundzie wygodniej ułożył ją w swoich ramionach, pomagając znaleźć najbardziej przystępną pozycję. – Chciałbym tylko coś sprawdzić, jeśli mi pozwolisz – usłyszała tuż przy uchu jego kojący głos i choć w pierwszym odruchu miała ochotę zapytać w czym rzecz, ostatecznie tego nie zrobiła, dając mu wolną rękę.
Zorientowała się, że będzie chciał wykorzystać telepatię jeszcze na ułamek sekundy przed tym, jak delikatnie wślizgnął się do jej umysłu. Nie ukrywał swojej obecności, co również podziałało na nią kojąco, jasno dając do zrozumienia, że w każdej chwili mogła zaprotestować, jeśli coś nie przypadłoby jej do gustu. Ledwo powstrzymała grymas, nie po raz pierwszy mając do siebie pretensje o to, że wtedy wpadła w aż taki gniew, kiedy spróbował naruszyć prywatność, tym bardziej, że doskonale zdawała sobie sprawę, co takiego skłoniło Gabriela do podjęcia takiej decyzji. Tym razem nie próbowała z nim walczyć, pozwalając na dostęp do poszczególnych wspomnień, tym bardziej, że podejrzewała, iż zamierzał poszukać czegoś, co wiązało się z Beatrycze i cmentarzem. Tym większym zaskoczeniem dla dziewczyny okazało się to, że jej opiekun wcale nie próbował koncentrować się na umyśle, w zamian wydając się przenikać ją całą. Czuła ciepło, które z wolna rozeszło się po całym ciele, przypominając Joce trochę sposób, w jaki swoich zdolności używał Damien, choć zarazem doświadczenie nie było aż tak oszałamiające.
– Co…? – zaczęła, po czym wzdrygnęła się mimowolnie, kiedy wypełniła ją moc – delikatna, złocista i przyjemnie pulsująca, co mimo wszystko pozwoliło dziewczynie się rozluźnić.
– Cii… Tylko trochę – rzucił kojącym tonem Gabriel, bardziej stanowczo przygarniając ją do siebie. – Jesteś wyczerpana, a przynajmniej mam takie wrażenie… Obawiam się, że Damien będzie się musiał do nas pofatygować, bo w takim stanie nie zabierzemy cię do Seattle. Na razie ja spróbuję ci pomóc, więc po prostu mi na to pozwól – wyjaśnił w pośpiechu pokręciła głową.
– Ale…
Gabriel westchnął, dopiero po chwili będąc w stanie wysilić się na blady uśmiech.
– Mnie nic nie będzie – oznajmił z przekonaniem, choć wcale nie była taka pewna. – Wiem, jak wiele mogę ci oddać.
Wciąż nie była przekonana, ale nie próbowała dłużej walczyć. Zamknęła oczy, próbując za wszelką cenę się rozluźnić i przekonać samą siebie, że wszystko będzie w porządku. Chciała dojść do siebie tak szybko, jak tylko miało być to możliwe, tym bardziej, że gdyby poczuła się lepiej, być może w końcu zdołałaby oswoić się z myślą, że wcale nie jest aż tak źle, jak do tej pory sądziła.
Gdyby do tego wszystkiego zdołała w to uwierzyć, być może wszystko stałoby się dużo prostsze.
Alessia
Poruszała się ostrożnie, choć świat snów już dawno przestał wzbudzać w niej wątpliwości. Krążyła niespokojnie, mimowolnie napawając się atmosferą miejsca, które przybierało tylko jedną konkretną formę od czasu, kiedy tata jako pierwszy pokazał jej, jak manipulować rzeczywistością. W efekcie to właśnie pustka i zawieszone w niej gwiazdy, jak przywykła nazywać aury snu, stanowiły podstawowe miejsce, w którym lądowała za każdym razem, kiedy ciekała w zakamarki swojego umysłu. Robiła to już tak wiele razy, że odpowiednie wyobrażenie sobie wszystkiego tak, jak mogłaby tego oczekiwać, wydawało się wręcz dziecinnie prostym zadaniem.
Westchnęła, nawet nie próbując kryć frustracji i zniecierpliwienia. Który dzień z kolei krążyła w tym miejscu, bijąc się z myślami i próbując zdecydować, co tak naprawdę powinna zrobić? Nie miała pojęcia, ale to na dłuższą metę nie miało znaczenia. Miała mętlik w głowie, wciąż zadręczając się dosłownie wszystkim – czy to sytuacją w domu, teraz o wiele łatwiejszą, skoro znalazła się Jocelyne, czy też… Cóż, po prostu Lille. Mogła powiedzieć Arielowi dosłownie wszystko, dając chłopakowi do zrozumienia, że pokłady jej cierpliwości się wyczerpały, ale to były po prostu rzucone w złości słowa, które w rzeczywistości nie miały żadnej wartości.
Jesteś beznadziejna, warknęła na siebie w duchu. Powtarzała to bardzo często, chwilami wręcz mając ochotę porządnie potrząsnąć samą sobą, byleby tylko doprowadzić się do porządku. Trudno było oczekiwać jakiejkolwiek normy, skoro przez większość czasu sama nie potrafiła stwierdzić, czego chciała…
Och, nie – to akurat było proste. Problem leżał w tym, że do pewnego stopnia zdawała sobie sprawę z tego, że cześć jej frustracji była jak najbardziej uzasadniona. Walka o związek nie miała sensu, jeśli druga strona też się nie angażowała, ale nie mogła zarzucić Arielowi wszystkiego, co najgorsze. Nie, skoro wiedziała, że robił wszystko z myślą o niej, przez cały czas skupiając się przede wszystkim na zapewnieniu jej bezpieczeństwa.
Cholera, chwilami sama nie była pewna, czy powinna być zła na siebie, czy może na niego. Podejrzewała, że wina jak zwykle leżała po obu stronach, ale przynajmniej tymczasowo nie miała siły, żeby się nad tym rozwodzić. Co więcej, oczywiście pozostawała zbyt dumna, żeby przyznać się do błędu i to pomimo tego, że doskonale zdawała sobie sprawę, że podczas ich ostatniej rozmowy poniosły ją nerwy. Wiedziała, co takiego kierowało ją Arielem, kiedy kazał jej wyjechać, ale mimo wszystko…
A teraz była tutaj, dosłownie odchodząc od zmysłów przez to, jak bardzo zamartwiała się jego bezpieczeństwem. Gdzie to miało sens, skoro zostawiła go w twierdzy z kimś, o kim wszyscy mówili, że był niebezpieczny? Charon wyglądał na kogoś zdolnego, żeby nieść śmierć również pośród swoich pobratymców, więc dość naturalnym wydawało się Alessi, że mimo wszystko mogłaby chcieć sprawdzić, jak prezentowała się sytuacja.
Zacisnęła usta, coraz bardziej niespokojna i rozdarta pomiędzy cholerną dumą Licavolich a zdrowym rozsądkiem. Serce do pewnego stopnia również robiło swoje, przez co nawet nie zorientowała się, kiedy zaczęła nucić – bardzo cichutko, jakby od niechcenia, ale jednak wystarczająco wyraźnie, by jej własny umysł pojął aluzję. Rozglądała się dookoła, niecierpliwie wypatrując doskonale znanej jej aury snu – w równym stopniu, co i te, które należały do najważniejszych dla niej osób. Ariela byłaby w stanie odnaleźć zawsze i wszędzie, niezależnie od tego, jak bardzo by ją zdenerwował.
W porządku, chciała go zobaczyć albo przynajmniej sprawdzić, czy jakoś sobie radził. Przymierzała się do tego już od kilku dni, za każdym razem tchórząc i znajdując wymówkę, żeby jednak się wycofać. Tym razem również miała na to ochotę, ale stanowczo kazała się zamknąć cichemu głosikowi w głowie, który podsunął jej, że chłopak niekoniecznie mógł chcieć ją widzieć. Wiedziała, że wszystko wyolbrzymia, rozważając najbardziej nierealne, niemożliwe wręcz scenariusze, ale nie była w stanie się powstrzymać, niejako chcąc katować samą siebie za to, że mogłaby zwątpić.
Cóż, wcale nie musieli rozmawiać, jeśli tego nie chciał. W zasadzie nie istniała potrzeba, żeby w ogóle zdradzała swoją obecność, równie dobrze mogąc wniknąć do jego snu tylko po to, żeby…
Nerwowo zacisnęła dłonie w pieści, tak mocno, że gdyby nie śniła, w tamtej chwili najpewniej znalazłaby się na dobrej drodze do tego, żeby połamać sobie palce. Weź się w garść!, warknęła na siebie w duchu, ale to wcale nie było takie proste. Jakby tego było mało, pomimo tego, że wciąż nuciła, niespokojnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo, nie była w stanie dostrzec charakterystycznej aury, którą tak bardzo chciała do siebie przywołać. Choć to o niczym nie musiało świadczyć, serce jak na zawołanie zabiło dziewczynie szybciej, zdradzając narastający z każdą kolejną sekunda niepokój. Spróbowała się uspokoić, wmawiając sobie, że musiała się pomylić albo podświadomie odpychała od siebie Ariela, ale to w żaden sposób nie wpłynęło na jej samopoczucie. Kiedy do głodu doszedł strach, już nie była w stanie nad nim zapanować, mimowolnie zaczynając rozważać coraz to bardziej skomplikowane, nieprzychylne scenariusze.
Po jej wyjeździe z Lille mogło wydarzyć się dosłownie wszystko. Ba! Miała wrażenie, że świat stanął na głowie już z chwilą, w której Charon przekroczył próg twierdzy, by zaprowadzić swój porządek, cokolwiek miałoby to oznaczać. Rufus przyrównał tego mężczyznę do Lilii, twierdząc wręcz, że wilkołak mógłby okazać się kimś zdecydowanie gorszym, co samo w sobie brzmiało niedorzecznie. To wystarczyło, żeby naprawdę zaczęła się martwić, stopniowo zaczynając liczyć się z tym, że twierdza nie była już bezpieczna nawet dla dzieci księżyca, które dotychczas ją zamieszkiwały. Podejście mężczyzny do młodych wydawało się dość jednoznaczne, a jeśli wziąć pod uwagę fakt, że Ariel niejako mu się sprzeciwił, kiedy stanął w jej obronie…
Jeśli coś stało mu się z mojego powodu, wtedy naprawdę…
Nie dokończyła tej myśli, nie tyle w nią nie wierząc, co wręcz porażona jej prawdziwością. Wilkołaki były mściwe, z kolei związek jej i Ariela wzbudzał mnóstwo emocji – w większości negatywnych, a przynajmniej tak było kiedyś. Już Yves dał im do zrozumienia, że pewne rzeczy nigdy nie zostaną zaakceptowane, a Ali jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że ojciec jej partnera i Charon bardzo szybko by się porozumieli. Co więcej, dobrze wiedziała, że ten drugi był o wiele bardziej niebezpieczny, a teraz na dodatek panoszył się w miejscu, które samo w sobie wzbudzało niepokój. Jeszcze kiedy tam mieszkała, chwilami czuła się prawie jak pogrzebana żywcem, z kolei teraz była gotowa przysiąc, że budowla w Lille bardzo szybko mogła stać się dla kogoś mogiłą.
Panika chwyciła ją za gardło, stopniowo przybierając na silę, w miarę jak utwierdziła się w przekonaniu, że nigdzie nie widzi aury snu Ariela. Biorąc pod uwagę późną godzinę o raz to, jak długo krążyła w tym miejscu, podświadomie przyzywając gwiazdę chłopaka do siebie, taki stan rzeczy martwił ją coraz bardziej. Jasne, oboje nie raz żyli w stresie, nie śpiąc do późna – o spokój w twierdzy bywało trudne, zwłaszcza przy młodziakach – ale wtedy sytuacja była zupełnie inna, a ona w każdej chwili mogła sprawdzić, czy z Arielem wszystko było w porządku.
Och, proszę…, pomyślała gorączkowo. Gdzie ty jesteś? Gdzie…?
Coraz bardziej niespokojna, zaczęła żałować, że nie jest w stanie w inny sposób sięgnąć do umysłu chłopaka, skoro nie spa i znajdował się tak daleko od niej. Gdyby przynajmniej mogła się upewnić, że ży…
Nie, zdecydowanie nie chciała kończyć tej myśli.
Wszelakie obawy zniknęły z chwilą, w której w ogólnym zamieszaniu wychwyciła znajomą melodię. W pierwszym odruchu zamarła, gotowa przysiąc, że jednak coś sobie wyobraziła, ale dźwięk narastał, wyraźniejszy zwłaszcza w chwili, w której znowu zaczęła nucić. Wkrótce po tym w końcu dostrzegła migoczący, zmierzający ku niej kształt i kamień dosłownie spadł dziewczynie z serca. Doświadczenie okazało się tak intensywne, że aż jęknęła i wypuściła powietrze ze świstem, kilku następnych sekund potrzebując, żeby zapanować nad sobą na tyle, by w ogóle ruszyć się z miejsca i spróbować przesunąć ku wypatrzonej wcześniej aurze. Właściwie nie zarejestrowała momentu, w którym otoczyła jarzącą się łagodnie kulę dłońmi, nieco drżącym głosem zaczynając nucić jeszcze głośniej, by sprawić, że gwiazda przybierze na objętości.
Jeszcze chwilę…, nakazała sobie stanowczo, ale jej własne słowa wydawały się brzmieć pusto i wręcz śmiesznie. Jak mogłaby czekać? Mimo wszystko okazała się zbyt niecierpliwa, bez chwili wahania decydując przenieść się do snu i już nie zastanawiając się nad tym, czego tak naprawdę chciała. Nie zamierzała dbać o ukrywanie swojej obecności, układać ewentualnych przeprosin, pytań albo słów, które miałyby szansę zapoczątkować jakąkolwiek rozmowę. W tamtej chwili liczyło się przede wszystkim to, żeby sprawdzić, co takiego działo się z Arielem i nic ponadto. Co prawda podejrzewała, że prędzej czy później jednak miała zacząć żałować – czy to zbyt pochopnych decyzji, czy czegokolwiek innego – ale nie dbało o to, przynajmniej na razie. Wątpliwości i żale mogły poczekać, o ile w ogóle istniał powód, dla którego miałaby zawracać sobie nimi głowę.
Wyczuła jego obecność jeszcze przed tym, jak zadecydowała o sposobie, w jaki powinna ukształtować świat, w którym oboje się znajdowali. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby przynajmniej spróbować zebrać myśli i jakkolwiek zareagować na bliskość chłopaka – znajomy umysł, w którym bywała nie raz i który zwiastował przede wszystkim jakże upragnione bezpieczeństwo. Wciąż go potrzebowała, stopniowo zaczynając żałować własnych słów i tego, że z jakiegokolwiek powodu w ogóle zdecydowała się go odrzucić, ale…
Alessia, usłyszała i to wystarczyło, żeby choć na moment zapomniała dosłownie o wszystkim. Ulga, którą czuła, stała się jeszcze intensywniejsza, a Ali w końcu zdołała się rozluźnić.
Poruszając się trochę jak w transie, powoli się odwróciła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa