
Jocelyne
Nie była pewna, gdzie się
znajduje. Znała dobrze to poczucie dezorientacji, którego doświadczała za
każdym razem, kiedy niespokojnie rozglądała się dookoła, błądząc w ciemnościach
i próbując znaleźć jakieś wyjście. Problem polegał na tym, że dość
problematycznym wydawało się poruszanie po miejscu, które z równym
powodzeniem mogłoby nie istnieć. Tak było w tym wypadku, co w połączeniu
ze strachem, który towarzyszył Jocelyne niemalże na każdym kroku, dodatkowo
potęgowało odczuwane przez dziewczynę dezorientację oraz czyste przerażenie.
Oczywiście
zdawała sobie sprawę z tego, że śni… Albo przynajmniej chciała w to
wierzyć, skoro za każdym razem po otwarciu oczu, przekonywała się, że jest
bezpieczna we własnym łóżku. Teraz liczyła na podobne rozwiązanie, co jednak
nie umniejszało odczuwanego przez dziewczynę niepokoju. To miejsce –
czymkolwiek było i z jakiegokolwiek powodu o nim śniła – po
prostu przerażało, wzbudzając najgorsze z możliwych emocji. Chciała
wierzyć, że to wyłącznie wytwory jej wyobraźni, ale już dawno przekonała się,
że umysł to coś zdecydowanie więcej, aniżeli narzędzie do przechowywania
wspomnień i manipulowania rzeczywistością, która nie miała żadnego związku
z realnym życiem.
Do cholery,
była telepatką. Kto jak kto, ale ona na pewno zdawała sobie sprawę z tego,
że umysł potrafił krzywdzić, a przy odrobinie szczęścia okazać się nawet
zabójczy. Gdyby ją poniosło, mogłaby spokojnie zrównać z ziemną całą
ulicę, dzielnicę albo miasto, gdyby tylko nikt nie próbował jej powstrzymać – i to
bynajmniej nie we śnie. Moc, którą dysponowała, zdecydowanie pozwalała na
więcej.
Tak czy
inaczej, Joce wiedziała o snach wystarczająco dużo, by podejrzewać, że te,
które ją dręczyły, nie są przypadkowymi majakami. Co więcej, nie była w stanie
uznawać ich za nic dobrego, a fakt, że w żaden sposób nie potrafiła
wytłumaczyć, czego tak naprawdę doświadczała, dodatkowo wszystko komplikował.
To ją irytowało, stopniowo doprowadzając do szału i sprawiając, że coraz
bardziej miała dość wątpliwości. W ostatnim czasie nie robiła nic innego,
prócz szukania odpowiedzi, które – jak na ironię – zwykle okazywały się dość
lakonicznie, niosąc ze sobą więcej nowych pytań, aniżeli faktycznego
zrozumienia.
Więc po prostu się obudź, nakazała sobie
stanowczo. Trzymanie się złości, którą wzbudzały w dziewczynie
niezrozumiałe sny, wiele ułatwiało, pozwalając jej poczuć się choć odrobinę
pewniej. Była w swoim umyśle, więc powinna decydować, czego i z jakiego
powodu tak naprawdę chciała. Otwórz oczy,
skoro nie chcesz tutaj być… Chyba tak to działa, prawda?
Teoretycznie
tak właśnie było, co niejednokrotnie pokazywał jej Gabriel, czasami zabierając
ją ze sobą w sny innych. Wielokrotnie słyszała, że nie powinna pozwalać na
to, by ktokolwiek manipulować jej umysłem – i że niezależnie od
wszystkiego, to ona miała najwięcej do powiedzenia w kwestii wyglądu
rzeczywistości, którą widywało na co dzień. Skoro tak, w tym wypadku
powinna mieć prawo postąpić w dokładnie ten sam sposób – uporządkować wszystko
w taki sposób, by zaczęło odpowiadać jej wyobrażeniom. Sama z siebie
za żadne skarby nie tkwiłaby w puste, trzęsąc się ze strachu i zastanawiając
nad tym, co powinna zrobić. Dotychczas nie myślała takimi kategoriami, co
zwykle kończyło się w jeden sposób – przebudzeniem, roztrzęsieniem i wątpliwościami,
które doprowadzały ją do szału. A skoro tak…
Miała tego
dość. Dlaczego właśnie trwała w schemacie, który powtarzał się raz po raz.
Do tej pory
próbowała iść, uparcie podążając przez pustkę i szukając w niej
czegokolwiek sensownego. Błądziła, co może i nie było straszne, ale z jakiegoś
powodu wzbudzało w niej lęk, przyprawiając o szybsze bicie serca i dreszcze.
Tak czy inaczej, to nie miało sensu, choć zarazem nie potrafiła wyobrazić sobie
tego, że miałaby się zatrzymać – nie tak po prostu, wciąż dręczona przez
wrażenie, że jeśli tylko sobie na to pozwoli, wtedy zostanie zaatakowana. Nie
widziała niczego, co jedynie potęgowało uczucie bycia obserwowaną. W mroku
mogło kryć się dosłownie wszystko, z powodzeniem będąc w stanie stać
gdzieś na wyciągnięcie ręki, choć ona naturalnie nie miała być tego świadoma.
Zawahała
się, dopiero po dłuższej chwili zmuszając się do tego, żeby zamrzeć w bezruchu.
Przyszło jej to z trudem, wydając się przy tym równie nienaturalne, co i próba
wstrzymania oddechu – w jej przypadku jak najbardziej potrzebnego do
normalnego funkcjonowania. Instynktownie napięła mięśnie tak mocno, że aż
zabolały, wydając się protestować przed takim traktowaniem. Czuła, że serce
tłucze jej się w piersi, ale usiłowała to ignorować, raz po raz
powtarzając sobie, że tak naprawdę nie ma powodów do niepokoju. Dlaczego
miałaby mieć, skoro wszystko działo się w jej głowie
W porządku… Ale gdzie w takim razie
podziało się światło?
Zdecydowanie
nie obraziłaby się za choćby odrobinę jasności – choćby słabym płomykiem albo srebrzystą
kulę mocy, którą przywoływać nauczył ją ojciec. Co prawda wciąż miewała
problemy z wykorzystywaniem zdolności w tak stabilny sposób, jak
mogłaby tego chcieć, ale to jedno była w stanie zrobić. Gdyby się
postarała…
Jasność
pojawiło się nagle, sprawiając, że Joce poczuła się zarazem podekscytowana, jak
i jeszcze bardziej niespokojna. Nie była pewna, co tak naprawdę czuła, ale
to na dłuższą metę nie miało znaczenia. Wiedziała jedynie, że jednak zdołała
coś zmienić i właśnie tego zamierzała się trzymać. Napinała mięśnie,
koncentrowała się i robiła wszystko, byleby ułatwić sobie zadanie.
Przynajmniej początkowo niemalże całą uwagę poświęcała na koncentrację na tym,
co robiła, z doświadczenia wiedząc, że rozproszenie mogło przyjść ot tak.
Zawsze potrzebowała się wysilić, by wszystko było tak, jak chciała, ale tym
razem…
Och, tym
razem wszystko było inne – jakkolwiek powinna to rozumieć.
Zamrugała
nieco nieprzytomnie, mrużąc oczy w jasnym blasku. Wyciągnęła dłonie,
układając je w kołyskę, po czym delikatnie objęła jarzącą się łagodnym, złocisto
srebrnym światłem kulę mocy. Utrzymywanie jej przyszło dziewczynie z zaskakującą
wręcz łatwością, która początkowo skutecznie wytrąciła ją z równowagi,
zanim ostatecznie uznała, że jest w porządku. Skoro zaczynała panować nad
snem, mogła chyba założyć, że nie stanie się nic złego – przynajmniej teoretycznie.
Niespokojnie
rozejrzała się dookoła, chcąc skorzystać ze światła i przynajmniej spróbować
rozejrzeć się dookoła. Liczyła na to, że blask choć trochę rozproszy ciemność,
pozwalając jej określić, gdzie tak naprawdę się znajdowała, ale otaczający ją
mrok zachowywał się w zdecydowanie nienaturalny sposób. Wrażenie było
takie, jakby w nieprzeniknionej pustce nie było niczego – tylko ona, blask
mocy i…
Kto…?
Cichy,
mentalny szept doszedł do niej jakby z oddali, przytłumiony i bardzo
niepewny. Jocelyne zesztywniała, przez dłuższą chwilę nie potrafiąc stwierdzić,
czy to możliwe, żeby usłyszała głos, który tak naprawdę nie należał do niej.
Przekaz był tak słabiutki i odległy, że ledwo go rozumiała, co jedynie
potęgowało odczuwaną przez dziewczynę dezorientację, sprawiając, że ta miała
wrażenie, jakby faktycznie nie istniało. To mogła być jej wyobraźnia, ale z drugiej
strony… wszystko w niej aż krzyczało, że jest inaczej.
Spróbowała
skoncentrować się na tym głosie, pomimo dezorientacji próbując stwierdzić, w którą
stronę powinna się udać. Gdzie jesteś?,
wysłała w pustkę, nasłuchując odpowiedzi. Liczyła się z tym, że
bardzo łatwo mogło przyjść jej przeoczenie tych słów, tym bardziej, że wciąż nie
była pewna, czy mogła ufać własnym zmysłom, ale…
Cisza.
Mimowolnie
zadrżała, dziwnie zaniepokojona atmosferą tego miejsca. Słyszała, że przez
ciszę – taką doskonałą, idealną pod każdym względem – można było postradać
zmysły. Starała się o tym nie myśleć, ale to okazało się o wiele
trudniejsze, niż mogłaby tego chcieć. Nie, skoro wręcz czuła, że w tym wypadku miała do czynienia z czymś
niebezpiecznym i zbyt nienaturalnym, by mogła uznać to za bezpieczne. Zdecydowanie
nie ona stworzyła ten świat, a jeśli miała być ze sobą szczera, instynkt
podpowiadał, że nigdy nie powinna się w nim znaleźć. Cokolwiek poszło nie
tak, zdecydowanie nie było szczęśliwym zbiegiem okoliczności, Jocelyne zaś z coraz
większą mocą była świadoma tego, że powinna uciekać – najlepiej tak szybko, jak
tylko miało być to możliwe.
Kto tutaj jest?, spróbowała raz jeszcze,
tym razem nieco głośniej i bardziej śmiele. Bała się, że być może popełnia
błąd, próbując zwrócić na siebie uwagę tego, co mogło kryć się w mroku,
ale nie była w stanie się powstrzymać. Ta sprzeczność doprowadzała ją do
szału, zbyt intensywna, by mogła tak po prostu ją zignorować. Musiał istnieć
jakiś konkretny powód, dla którego trafiła do tego miejsca, ale…
Ja… Jocelyne…?
Zesztywniała,
zaskoczona nadejściem odpowiedzi – i to akurat w momencie, w którym
ostatecznie straciła nadzieję na to, że w ogóle jej się docieka.
Zamierzała się wycofać, ale ciche pytanie i dźwięk własnego imienia
sprawiły, że poczuła się jeszcze bardziej zdezorientowana. Kiedy na domiar
złego uświadomiła sobie, że jak najbardziej zna ten głos, a do tego
wszystkiego zrozumiała do kogo należał, drgnęła niespokojnie, gotowa z jeszcze
większą pewnością nawoływać i zrobić wszystko, byleby do tej osoby
dotrzeć, niezależnie od możliwych przeszkód czy konsekwencji.
Nie miała
okazję.
Z chwilą, w której
miała zamiar sformułować kolejną myśl, sen dobiegł końca, a ona chcąc nie
chcąc otworzyła oczy.
Gwałtownie usiadła na łóżku, nabierając
powietrza do płuc. Wciąż pod wrażeniem snu, wzięła kilka płytkich oddechów,
przez dłuższą chwilę koncentrując się przede wszystkim na tym, żeby złapać
oddech. Miała wrażenie, że krzyknęła, ale to równie dobrze mogło być wyłącznie
wytworem jej wyobraźni. W obecnej sytuacji już niczego nie była pewna,
przez co nie od razu zorientowała się, że nie znajduje się w domu, ale w obcym,
ciemnym pokoju hotelowym.
Londyn. Lawrence…
No tak.
Odgarnęła z czoła
wilgotną grzywkę, po czym niespokojnie rozejrzała się dookoła. Zauważyła, że na
niewielkim stoliku nocnym, stojącym tuż obok łóżka, które sobie wybrała,
znajdowała się szklanka wody, więc machinalnie po nią sięgnęła. To miłe… Nawet bardzo, przeszło jej
przez myśl. W jakiś pokrętny sposób to, że L. mógłby okazać choćby najbardziej
prozaiczny rodzaj troski, sprawiło, że poczuła lepiej. Tylko trochę, ale na
dobry początek musiało wystarczyć.
Piła
powoli, koncentrując się na bliżej nieokreślnym, ale przyjemnym smaku. Tak, to
zdecydowanie była woda, co jak najbardziej jej odpowiadało. Nie żeby spodziewała
się po L. czegoś innego, ale w naturalny sposób chwilami miała wątpliwości
co do tego, czy faktycznie powinna mu ufać. Wiedziała, że zasada ograniczonego
zaufania sprawdza się zawsze, ale w przypadku tego wampira jednoznaczne
określenie czy był niebezpieczny, czy może wręcz przeciwnie, pozostawało dość
dyskusyjną, skomplikowaną kwestią.
Nie od razu
uświadomiła sobie, że ktoś ją obserwuje. Pokój w znajdującym się w bliskim
sąsiedztwie lotniska hotelu, który wybrał Lawrence, był malutki i prostu
urządzony, ale żadne z nich nie potrzebowało niczego więcej – on i tak
nie sypiał, a przez różnicę wieku spokojnie mogli uchodzić za ojca i córkę
albo dziadka i wnuczkę… I to pomimo tego, że z jej perspektywy
takie rozwiązanie wydawało się co najmniej śmieszne. Tak czy inaczej, w ciemnościach
nie od razu zauważyła, że jednak nie jest sama, choć to wydawało się oczywiste.
– W porządku?
– usłyszała, więc z wolna skinęła głową, dopiero po chwili będąc w stanie
przenieść wzrok na wpatrzonego w nią Lawrence’a. Spoglądał na nią w dziwny,
przenikliwy sposób, który z jakiegoś powodu przyprawił dziewczynę o dreszcze.
– Krzyczałaś – wyjaśnił, więc wypuściła powietrze ze świstem, nie kryjąc
rezygnacji. Więc jednak.
–
Przepraszam – mruknęła, bo to wydawało się najbardziej sensowe. W końcu
wspominała mu o tym, że ma pewne problemy, jeśli chodziło o sny.
O dziwo,
wampir tylko potrząsnął głową.
– Nie o to
chodzi – uświadomił ją, po czym zawahał się na dłuższą chwilę. – Wykrzyczałaś
imię Beatrycze.
Tych kilka
słów wystarczyło, żeby z miejsca zrobiło jej się zimno. Zadrżała, po czym bezwiednie
zacisnęła dłonie na brzegu kołdry, przez krótką chwilę mając ochotę z jękiem
opaść na materac, zwinąć się pod nim w kłębek i więcej nie wstawać.
Nie potrafiła stwierdzić tego, jak się czuła, nie wspominając o dającej
się coraz bardziej we znaki pustce w głowie. Przez chwilę myślami znowu
była przy swoim śnie – niespójnym, niejasnym i tak trudnym do
zinterpretowania…
Zacisnęła
powieki, próbując w ten sposób łatwiej nad sobą zapanować i zebrać
myśli. Bezskutecznie, ale to na dłuższą metę nie miało znaczenia.
– Co ci się
śniło? – naciskał Lawrence, ale tylko potrząsnęła głową, sama niepewna tego, co
i dlaczego powinna mu powiedzieć.
– Czy to
ważne?
Jeszcze
zanim otworzyła oczy, by przekonać się, że wciąż dosłownie taksował ją
spojrzeniem, zorientowała się, że dla niego jak najbardziej.
– Nie wiem
– przyznał, ale wyczuła, że to kłamstwo. – Dotyczy Beatrycze, tak?
Powiedziałaś, że masz względem niej złe przeczucia, więc to oczywiste, że
jestem ciekaw. Dopiero co zarzekłaś się, że tak czy inaczej chciałabyś mi
pomóc, więc przynajmniej nie utrudniaj, dobrze?
Westchnęła,
ale ostatecznie zmusiła się do skinięcia głową. Co prawda nie miała pojęcia,
czy ten wampir był najlepszym partnerem do rozmowy, ale z drugiej strony,
jakie tak naprawdę miała wyjście? Już wcześniej stwierdziła, że czuje się przy
nim bezpieczna i że ewentualnie mógłby być osobą, która miała szansę
zrozumieć targające nią wątpliwości. Może przynajmniej dzięki temu miała mieć
szansę na to, żeby nie oszaleć, choć to wcale nie musiało być takie oczywiste.
– Ciemność…
– Przełknęła z trudem. W tamtej chwili pożałowała tego, że właściwie
pochłonęła całą szklankę wody, nie pozostawiając sobie niczego na później. W dłoniach
wciąż ściskała pustą szklankę, próbując kontrolować siłę, by przypadkiem jej
nie roztrzaskać i się nie pokaleczyć. – Znaczy… To za każdym razem jest
ciemność – powtórzyła, ostrożnie dobierając słowa. – Przez większość czasu
błądzę w pustce, szukając… sama nie wiem czego. No i się boję,
chociaż nic tam na mnie nie czeka – dodała, bo to chyba najwłaściwiej opisywało
to, co działo się w jej głowie i powracającym koszmarze.
– A Beatrycze?
– naciskał Lawrence. Dość oczywistym wydawało się to, że to akurat o nią
najbardziej będzie się troszczył.
Wzruszyła
ramionami. Gdyby to było takie proste…
– Mam
wrażenie, że to ma związek z nią. Te sny… zaczęły się odkąd jej nie ma,
chociaż dopiero niedawno się nasiliły. – Zaczęła nerwowo nawijać na palec
pasemko włosów – tych, które Shannon pomogła jej zafarbować na czerwono. Już
widziała odrosty, ale wciąż nie zdecydowała, co takiego powinna w związku z tym
zrobić. – Po prostu błądziłam, ale dzisiaj…
– Ale…? –
drążył coraz bardziej zniecierpliwionym tonem Lawrence.
Tym razem
wyrwał jej się cichy, sfrustrowany jęk. Miała wrażenie, że przez nadmiar emocji
i sposób, w jaki prowadziły rozmowę, za moment pęknie jej głowa. Co
więcej, Joce nagle poczuła, że ma ochotę płakać z bezsilności, choć zdecydowanie
nie zamierzała sobie na to pozwolić. W ten sposób mogła co najwyżej
dodatkowo się pogrążyć, bynajmniej nie zbliżając się do osiągnięcia czegokolwiek.
– Nie wiem!
– Potrząsnęła z niedowierzaniem głową. Naprawdę musiał ją do tego
wszystkiego dręczyć? – Wydaje mi się, że kogoś wyczułam, ale… A potem się
obudziłam – dodała nieskładnie, aż nazbyt świadoma tego, że jej wyjaśnienia
wręcz porażają lakonicznością.
– Krzycząc
imię Beatrycze – zauważył przytomnie, prostując się i bez jakiegokolwiek
ostrzeżenia zwracając do niej plecami.
Zawahała
się, sama niepewna tego, co w tamtej chwili czuła. Miała przez to
rozumieć, że się na nią obraził? Nie chciała brać takiej możliwości pod uwagę,
nie tylko dlatego, że Lawrence był jedyną osobą, na którą tymczasowo mogła
liczyć. Bała się, więc trwanie w ciszy pozostawało ostatnim, czego tak
naprawdę chciała i potrzebowała, przynajmniej tymczasowo. Co więcej, miała
wrażenie, że działo się coś bardzo, ale to bardzo niedobrego i że powinni
się pośpieszyć, ale w żaden sposób nie potrafiła samej sobie wytłumaczyć,
czego powinna w związku z tym oczekiwać.
Niespokojnie
obserwowała, kiedy L. zaczął krążyć po pokoju, ostatecznie zatrzymując się przy
drzwiach. W tamtej chwili jednak wyrwał jej się cichy, nieco zdławiony
jęk, a ona wyprostowała się niczym struna, jeszcze bardziej niespokojna.
– Dokąd…? –
zaczęła, gotowa nawet poniżyć się do tego, żeby zacząć go błagać. Cokolwiek,
byleby nie zostawiał jej w tym miejscu samej.
– Ubierz
się – zadecydował spiętym tonem, przy okazji skutecznie dziewczynę zaskakując.
– Mam coś w planach i tyle na tę chwilę mogę ci powiedzieć. Reszta po
drodze, ale jak na razie… – Urwał, po czym wzruszył ramionami. – Po prostu bądź
taka dobra i się pośpiesz.
Zamrugała
nieco nieprzytomnie, zaskoczona jego słowami i tym, że prawie natychmiast
zostawił ją samą, nie pozostawiając innego wyboru, jak tylko się dostosować.
Potrzebowała dłuższej chwili, żeby wyjść z szoku, jednak zsunąć się z łóżka
i skupić na tym, żeby zrobić cokolwiek sensownego. Czuła się dziwnie
roztrzęsiona, kiedy niespokojnie krążyła po pokoju, próbując jakoś się uspokoić
i zapanować nad wciąż towarzyszącymi jej wątpliwościami. Miała dziesiątki
pytań, ale przynajmniej tymczasowo postanowiła zachować je dla siebie, tym
bardziej, że jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że Lawrence nie był
chętny, żeby prowadzić jakąkolwiek rozmowę. Musiała zadowolić się poczuciem
tego, że chyba miał jakiś plan i że była jego częścią, ale mimo wszystko…
Powinnam była zostać w domu… Albo
bardziej przycisnąć go na lotniku, skoro już raz mi uległ, pomyślała
mimochodem. Co prawda wątpiła w powodzenie takie planu, ale wszystko
wydawało się lepszą perspektywą od trwania w takim stanie. Inną kwestią
pozostawało to, czy byłaby w stanie spokojnie siedzieć w Mieście Nocy
albo w Seattle, raz po raz zadręczając się koszmarem, którego nawet nie
potrafiła wytłumaczyć.
Przestała o tym
myśleć, w zamian koncentrując się na tym, co i dlaczego robiła. W pośpiechu
narzuciła na siebie kurtkę, po czym wypadła z pokoju, nie siląc się
szukaniem klucza. Mimo wszystko kamień spadł jej z serca, kiedy znalazła
Lawrence’a w niewielkim lobby albo recepcji – w zasadzie nie była
pewna, jak powinna nazwać względnie nieduże, mało atrakcyjne pomieszczenie, w którym
najprościej można było spotkać któregoś z pracowników hotelu. Zatrzymała
się u jego boku, próbując sprawiać wrażenie choć częściowo spokojnej, ale
podejrzewała, że szło jej to dość marnie.
– Jesteś na
mnie zły? – wypaliła po dłuższej chwili ciszy, kiedy tylko znaleźli się przed
budynkiem. Nie mogła powstrzymać się przed zadaniem tego pytania, nie
wspominając o tym, że uzyskanie odpowiedzi nagle zaczęło jawić się
dziewczynie jako coś o naprawdę wielkim znaczeniu.
L. zawahał
się, po czym spojrzał na nią z powątpiewaniem, wyraźnie zaskoczony
pytaniem, które mu zadała. Nieznacznie potrząsnął głową, wpatrując się w nią
co najmniej tak, jakby widział ją po raz pierwszy.
– Dlaczego?
– odezwał się w końcu. – Nie mam powodu… Teoretycznie, bo chwilami bywasz
uciążliwa – przyznał, a ona ledwo powstrzymała się przed prychnięciem.
– Nic mi
nie mówisz – zauważyła, a wampir westchnął i wzniósł oczy ku
ciemniejącemu, zasnutemu chmurami nieba. Słońce musiało zajść stosunkowo
niedawno, a przynajmniej takie miała wrażenie, co zresztą wyjaśniało,
dlaczego w ogóle ruszyli się z pokoju.
– Właśnie
to mam na myśli – mruknął Lawrence, nie kryjąc frustracji. – Dobra, nieważne…
Możemy uznać, że jestem podenerwowany… I jeśli mam być ze sobą szczery, to
nie jestem do końca pewien tego, co właśnie planuje – dodał i to
wystarczyło, żeby jeszcze bardziej wytrącić ją z równowagi.
Nie mamy konkretnego planu… Cudownie!
– To
znaczy? – zapytała z niedowierzaniem. Chyba sobie z niej żartował, a przynajmniej
taką miała nadzieję. Co prawda wszystko wskazywało na to, że była naiwna, wciąż
na to licząc, ale… – Co właściwie…?
– Po prostu
chodź – powtórzył z naciskiem. – Powiem ci na miejscu, o ile wszystko
pójdzie zgodnie z moim zamysłem.
Jeśli to
miało ją pocieszyć, to zdecydowanie mu nie wyszło.
Rozdział na szybko, dosłownie w biegu, bo właśnie wychodzę. Dziękuję Wam za kolejny rok, za obecność i to, że ciągle Was przybywa. Przy okazji życzę wszystkiego, co najlepsze – oby 2017 okazał się jeszcze lepszy niż jego poprzednik.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że jutro uda mi się Was zaskoczyć. Wraz z początkiem nowego roku (i moimi urodzinami =P) dojdziemy do części właściwej tej księgi. Taką mam przynajmniej nadzieję, niemniej liczę na to, że jutro uda mi się napisać coś wyjątkowego i zaskakującego zarazem.
Tak więc najlepszego! :D
Nessa.