
Jocelyne
Wątpliwości nie opuszczały jej
nawet na moment, chociaż za wszelką cenę usiłowała nad nimi zapanować.
Wpatrywała się w przemykający za oknem samochodu krajobraz, w obcych
ulicach miasta próbując doszukać się czegokolwiek, co mogłaby uznać za
wskazówkę, choć to naturalnie było pozbawione sensu. Lawrence uparcie milczał,
unikając udzielenia jej jakichkolwiek odpowiedzi, pomimo tego, że początkowo
próbowała dręczyć go pytaniami, raz po raz powtarzając, że ciszą na pewno nie
zachęci ją do współpracy. Oczywiście za każdym razem słyszała tę samą wymówkę,
sprowadzającą się do lakonicznego stwierdzenia, że przekona się na miejscu, co w równym
stopniu podsycało odczuwaną przez Joce ciekawość, co i narastającą z każdą
kolejną sekundą irytację.
Cokolwiek
się działo, zdecydowanie miała powody do niepokoju. Tak przynajmniej czuła, aż
nazbyt pewna, że milczenie L. nie miało związku z tym, że mógłby nie
posiadać żadnego planu. Wręcz przeciwnie – na pewno wiedział, co takiego
zamierzał zrobić, tylko nie był pewien, czy jego założenia okażą się słuszne.
Co więcej, najbardziej martwiła się perspektywa stanięcia przed czymś, co
zdecydowanie nie miało przypaść jej do gustu. Czuła, że tak będzie; gdyby był
inaczej, a on nie obawiał się, że po usłyszeniu jakie ma zamiary, mogłaby
uciec z krzykiem, powiedziałby jej. Nie chciała o tym myśleć, ale
założenie samo w sobie okazało się trudne, a Jocelyne z każdą
kolejną sekundą utwierdzała się w przekonaniu, że niekoniecznie chce
poznać odpowiedzi.
Nie była
pewna, która jest godzina, ale to na dłuższą metę nie miało znaczenia. Sam fakt
tego, że zaszło słońce, wydawał się wystarczająco wymowny, pomimo tego, że
początkowo zaskoczyło ją odkrycie, że mogłaby przespać praktycznie cały dzień.
Co prawda taka możliwość wydawała się dość prawdopodobna, skoro przez tyle czasu
miała problem ze snem, ale i tak poczuła się jeszcze bardziej nieswojo niż
zazwyczaj. Kolejny raz doświadczała czegoś, czego nawet nie była w stanie
opisać słowami, gubiąc się we własnych przemyśleniach i podjętych decyzjach.
Teraz na dodatek wylądowała w obcym mieście, spory kawałek od domu, mogąc
co najwyżej zaufać wampirowi, którą znamienita większość jej rodziny uważała za
niewartego zaufania dupka.
Pomijając
to, że podejrzewała, iż L. mógł spodziewać się Renesmee w morderczym
szalej, kiedy już wrócą do Miasta Nocy, chwilami poważnie zaczynała zastanawiać
się nad tym, co takiego sama miała w głowie, skoro w ogóle godziła
się mu towarzyszyć. Nie żeby nie miała wyboru, bo gdyby chciała, nie miałaby
najmniejszych problemów z ucieczką. Wiedziała chociażby, że jej babcia –
Bella – już jako człowiek zdołała wymknąć się swoim opiekunom, korzystając z zamieszania,
które panowała na lotniku. To dawało jej spore szanse, nie wspominając o telepatii,
która pozostawała swoistym atutem, jeśli chodziło o zwodzenie
potencjalnego wroga. Różnica polegała na tym, że w jakiś pokrętny sposób
ufała Lawrence’owi i wcale nie chciała przed nim uciekać – przynajmniej na
razie, po cichu naprawdę licząc na to, że jego plan nie zakładał skrzywdzenia
jej.
Zamknęła
oczy, nie po raz pierwszy decydując się wyłączyć. Cisza miała w sobie coś
kojącego, choć nie na tyle, by była w stanie tak po prostu zasnąć. Chyba
nawet by tego nie chciała, niepewna co do tego, czy ponowne mierzenie się z pustką
i dziwnym snem było dobrym pomysłem. Szczerze w to wątpiła, w zamian
woląc skoncentrować się na sytuacji. Skoro nie miała pojęcia, gdzie się
znajdowali, dokąd jechali i czego tak naprawdę powinna oczekiwać,
najwyraźniej nie pozostało jej nic innego, prócz czekania na rozwój wydarzeń.
Taka perspektywa niekoniecznie napawała dziewczynę entuzjazmem, ale i tak
wydawała się dużo lepsza od biernego siedzenia w sypialni i zadręczania
własną bezradnością. Być może całkiem już zwariowała, ale była gotowa przysiąc,
że wszystko zmierzało w dobrym kierunku… Czegokolwiek miałyby te
przemyślenia dotyczyć.
– Ile tak
naprawdę o sobie wiesz? – usłyszała spokojny, niemalże całkowicie wyprany z jakichkolwiek
emocji głos Lawrence’a. Zaskoczył ją, przy okazji wyrywając z letargu, bo
zdecydowanie nie spodziewała się, że jednak zainicjuje jakąś rozmowę, tym
bardziej, że dotychczas wydawał się przesadnie wręcz skoncentrowany na
prowadzeniu wypożyczonego samochodu.
– To
znaczy? – Spojrzała na niego nieco nieprzytomnie. Rozumiała, że pytał o jej
zdolności, ale to wciąż niczego nie tłumaczyło. Mogła tylko zgadywać, co
takiego chodziło mu po głowie, zresztą nekromancja nie była tematem, który chciała
roztrząsać. – Ja… Wciąż niewiele. Jeszcze jakiś czas temu nie miałam pojęcia,
jak powinnam nazywać to, co robię – przyznała, a wampir w zamyśleniu
skinął głową.
Trudno jej
było stwierdzić, czy odpowiedź, której mu udzieliła, satysfakcjonowała go w choć
niewielkim stopniu. Możliwe, że spodziewał się czegoś innego, ale nawet jeśli
tak było, pozostawił wszelakie uwagi dla siebie.
– Więc nie
robisz tego od zawsze – odezwał się ponownie. Ledwo powstrzymała sfrustrowany
jęk, tym bardziej, że ta rozmowa wydawała się pozbawiona sensu. Naprawdę
oczekiwał, że będzie mu się zwierzała, skoro sam tego nie robił? – Trochę
dziwne, ponieważ dary zwykle ujawniają się stosunkowo szybko, ale…
– Skąd
wiesz? – przerwała mu zniecierpliwionym tonem, nie zastanawiając się nad
doborem słów.
Nerwowo
zacisnęła palce na krawędzi fotela pasażera, który zajmowała. Wbiła wzrok w przednią
szybę, przez dłuższą chwilę wpatrując się w pas drogi przed nimi. Już
jakiś czas temu opuścili centrum, teraz krążąc po zdecydowanie mniej
rozbudowanej, słabiej zaludnionej części miasta. W zasadzie nie była w stanie
stwierdzić, czy to wciąż był Londyn, czy może właśnie zmierzyli do kolejnej
miejscowości. Wszystko wydawało się równie prawdopodobne i choć w naturalny
sposób na usta zaczęły cisnąć jej się kolejne pytania, powstrzymała się przed
ich zadaniem. To nie miało sensu, skoro do tej pory nie uzyskała odpowiedzi na
poprzednie.
Lawrence
obrzucił ją bliżej nieokreślonym, przenikliwym spojrzeniem, po czym niemalże
natychmiast skoncentrował się z powrotem na drodze i kierownicy. Wzięła
kilka głębszych wdechów, próbując się uspokoić i przy okazji samą siebie
zaskakując tym, jak łatwo przyszło jej wpaść w gniew. Wciąż czuła się
wzburzona, a to nie zdarzało jej się często. Oddychała szybko, niemalże
spazmatycznie, samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć, co tak naprawdę
doprowadziło ją na skraj wybuchu. Z opóźnieniem zrozumiała, że zwłaszcza w przypadku
kogoś takiego jak ona mogłoby się to skończyć źle, przynajmniej biorąc pod
uwagę telepatię. To naprawdę zły pomysł,
warknęła na siebie w duchu, przy okazji próbując przekonać samą siebie
stwierdzeniem, że gdyby jednak zrobiła coś głupiego, to ona by oberwała. W razie
wypadku L. miałby jedynie problem z uszkodzonym samochodem, a to
wydawało się dość marnym pocieszeniem.
Jakkolwiek
by nie było, słuchanie o nekromancji i przypominanie sobie o zdolnościach,
których nie rozumiała, stopniowo zaczynało ją przerastać. Nie była pewna, co
tak naprawdę o tym zadecydowało, ale źle czuła się na samą myśl o pytaniu,
które zadał jej wampir. Słyszała je niemalże na każdym kroku, niezmiennie
utwierdzając się w przekonaniu, że pod tym względem była niczym niedoświadczone
dziecko. „Nie wiesz o sobie niczego, prawda? Mała, naiwna nekromantka”.
Może nie dosłownie, ale miała wrażenie, że wszystko prowadziło właśnie do tego.
I choć wiedziała o tym, nie była w stanie tak po prostu zagłębić
się w temat, nie wspominając o strachu, który wzbudzały w niej
moce. Mogła akceptować Rosę, Dallasa czy Beatrycze, ale tylko dlatego, że ci
byli dla niej dobrzy. Ich nie musiała się obawiać, w gruncie rzeczy czując
z ich strony o wiele większe wsparcie, niż sobie zasłużyła. Wiedziała,
że gdyby zagłębiła się w temat, dowiedziałaby się czegoś co najmniej
niepokojącego, tym samym zmuszając do otwarcia na inne, niekoniecznie dobre
dusze, a to… Cóż, przynajmniej tymczasowo nie wchodziło w grę. Tak
przynajmniej sobie wmawiała, raz po raz powtarzając sobie, że nie jest gotowa –
z tym, że zarazem dobrze wiedziała, że ten stan rzeczy nigdy nie ulegnie
zmianie.
Trudno psychicznie przygotować się na to,
żeby już zawsze obracać się w świecie częściowo zdominowanym przez śmierć…
Jeśli miała
być ze sobą szczera, wcale nie dziwiła się Carol, która za wszelką cenę
usiłowała znaleźć pomoc w ośrodku. Nie była zaskoczona tym, że dziewczyna
mogłaby faszerować się lekami, nawet jeśli tak okropnie się po nich czuła. Nie,
zdecydowanie nie należała do osób na tyle zdesperowanych, by z własnej
woli narazić się na ból głowy tak silny jak ten, którego doświadczyła, kiedy
Julie przemyciła jej coś w szklance wody, ale jak najbardziej rozumiała,
że dla przynajmniej chwilowej ulgi można było poświęcić dosłownie wszystko.
– Niedługo
będziemy na miejscu – poinformował ją cicho Lawrence, kolejny raz skutecznie
wyrywając z zamyślenia. Spojrzała na wampira, nie po raz pierwszy mając
wątpliwości co do tego, czego powinna się po nim spodziewać. – Zdenerwowałem
cię?
– Nie –
zapewniła, choć to było jednym, wielkim kłamstwem. Nie chciała się do tego
przyznać, podświadomie wiedząc, że problem nie leżał tylko w nim. – To po
prostu… nie jest coś, o czym chcę rozmawiać – wyjaśniła, a on wydał z siebie
przeciągłe, sfrustrowane westchnienie.
– Może się
nie znam, ale moim zdaniem to bardzo niedobrze… I to nie tylko dlatego, że
– nie ukrywajmy – potrzebuję cię przez wzgląd na twoje zdolności.
Przynajmniej jest szczery.
To wydawało
się marnym pocieszeniem, ale z dwojga złego wolała myśleć o tym, niż
zastanawiać się nad faktycznym znaczeniem jego słów. Chciała o coś
zapytać, mając wrażenie, że zabrnęli wystarczająco daleko, by sam Lawrence
uznał, że najwyższa pora udzielić jej jakichkolwiek informacji, ale w ostatniej
chwili się rozmyśliła. Jak zwykle
tchórzysz, przeszło jej przez myśl, ale na dłuższą metę również to
stwierdzenie wydawało się dziewczynie pozbawione znaczenie. Nie chciała się nad
sobą użalać, ale chwilami to było po prostu silniejsze.
– Cóż… –
Szybko przekonała się, że tym razem naciskanie na Lawrence’a i tak będzie
zbędne. Nie, skoro odezwał się ponownie, najwyraźniej mając dość przeciągającego
się milczenia. – Nie zamierzam udawać eksperta, ale prawda jest taka, że skoro
coś potrafisz, to już się od tego nie uwolnisz. Trudno nie rozmawiać o czymś,
co jest twoją częścią, nie? – zauważył przytomnie, a w niej aż się
zagotowało.
– Do tej
pory nie narzekałam – wycedziła przez zaciśnięte zęby, chociaż – cholera – wyraźnie czuła, że miał rację.
– I zamierzasz
upierać się, że ucieczka przed problemem jest rozwiązaniem? – rzucił niemalże
kpiarskim tonem wampir, kolejny raz wystawiając jej nerwy na próbę.
– Ty tego
nie robisz? – wypaliła.
Zacisnął
usta, co uprzytomniło jej, że najpewniej trafiła w sedno. To wydawało się
dość marnym pocieszeniem, a przynajmniej Jocelyne nie poczuła się dzięki
temu lepiej.
– Owszem –
usłyszała i aż potrząsnęła z niedowierzaniem głową. Szczerość
zdecydowanie nie była tym, czego się spodziewała. – Właśnie dlatego ci o tym
mówię – bo wiem z doświadczenia. – Rzucił jej bliżej nieokreślone
spojrzenie. – Nie wiem, jak to jest widzieć umarłych, ale jedno mogę ci
powiedzieć: nikt nie będzie cię prowadzić za rączkę. Ustaliliśmy już, że nie
nadaję się na ojca czy opiekuna, więc chyba mogę ci to powiedzieć.
Uparcie
milczała, próbując nie myśleć o jego słowach, ale to okazało się trudne.
Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, tak mocno, że doświadczenie okazało się
niemalże bolesne, ale również to zeszło gdzieś na dalszy plan. W głowie
miała pustkę, a może po prostu nie chciała myśleć, z uporem odpychając
od siebie wszystko to, co dręczyło ją przez cały ten czas.
Lawrence już
więcej nie próbował jej dręczyć, ale milczenie wcale nie okazało się lepszą
perspektywą. Kiedy do tego wszystkiego z opóźnieniem uprzytomniła sobie,
że auto zwalnia, momentalnie wyprostowała się niczym struna, po czym spojrzała
przed siebie. Choć na zewnątrz nie było aż tak ciemno, by nie była w stanie
zobaczyć niczego – widziała przecież, że zatrzymali się w słabo
oświetlonej, opustoszałej uliczce – potrzebowała dłuższej chwili, żeby skoncentrować
wzrok na czymkolwiek konkretnym. Dłuższą chwilę wodziła wzrokiem na prawo i lewo,
sama niepewna, co tak naprawdę robi. W głowie miała pustkę, w pierwszym
odruchu nie będąc w stanie zrozumieć, co wyjątkowo było w miejscu, do
którego przejechali tak znaczący kawał drogi. To była uliczka jakich wiele, na
dodatek mało atrakcyjna, więc…
A potem w końcu
zrozumiała i serce omal nie wyskoczyło jej z piersi.
Zaledwie
kilkanaście metrów przed nimi, wieńcząc ciemną uliczkę, znajdowała się
pokaźnych rozmiarów, żelazna brama. Początkowo skojarzyło jej się to z wejściem
do Niebiańskiej Rezydencji – wysokim murem i solidnym wejściem, które
jednak mogło okazać się bezużyteczne w starciu z ewentualnym
intruzem, jeśli ten okazałby się nieśmiertelny. Tak czy inaczej, taki widok sam
w sobie nie zrobiłby na niej wrażenia, gdyby nie wyraźny napis, który z miejsca
uświadomił dziewczynie, gdzie się znajdowali. Zacisnęła dłonie na pasie
bezpieczeństwa, chcąc upewnić się, że ten jest właściwie zapięty, jakby w ten
sposób mogła poczuć się pewniej. Gdyby to faktycznie było w stanie ją
ochronić…
– Zabierz
mnie stąd – wyrzuciła z siebie na wydechu. Gwałtownie zaczerpnęła
powietrza do płuc, chyba jedynie cudem się nim nie krztusząc. Czuła, że zaczyna
drżeć, ale to nie miało dla niej większego znaczenia, tym bardziej, że na
pierwszy plan jak na zawołanie wysunęły się strach i gniew. – Natychmiast!
– powtórzyła i tym razem zdołała podnieść głos, ale z jej ust i tak
wyrwało się coś, co przypominało raczej skrzek niż krzyk.
– Och,
Jocelyne…
Miała
ochotę rzucić się Lawrence’owi do gardła, kiedy ograniczył się do westchnienia,
w następnej sekundzie jak gdyby nigdy nic wysiadając z samochodu. Instynktownie
rzuciła się w stronę stacyjki, ale wampir musiał przewidzieć taką reakcję,
bo oczywiście nie znalazła kluczyków. Co prawda nigdy w życiu nie
prowadziła samochodu, ale gdyby zaszła taka potrzeba, zaryzykowałaby
roztrzaskanie maszyny na najbliżej lampie, jeśli w ten sposób miałaby
szansę, żeby się stąd wyrwać. Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem
czuła się aż do tego stopnia przerażona, nie tylko wytrącona z równowagi
dopiero co przeprowadzoną rozmową, ale przede wszystkim miejscem, w którym
znalazła się przez towarzyszącego jej mężczyznę.
Słodka
bogini, co takiego sobie myślał, kiedy wyciągnął ją z domu do Londynu
tylko po to, żeby przywieźć na jakiś starcy cmentarz?!
Aż
podskoczyła, wyczuwając ruch u swojego boku. Lawrence dosłownie
zmaterializował się przy drzwiczkach po jej stronie, otwierając je i najpewniej
wciąż licząc na to, że mogłaby tak po prostu z nim pójść. Odsunęła się i zaraz
skrzywiła, kiedy pas, który do tej pory traktowała jak gwarancję bezpieczeństwa,
zaczął nieprzyjemnie wżynać się w jej pierś, ograniczając jakiekolwiek
gwałtowniejsze ruchy.
– N–nie! –
wyrwało jej się. Energicznie potrząsnęła głową, chcąc dodatkowo podkreślić
swoje stanowisko, choć nic nie wskazywało na to, żeby wampir zamierzał wziąć je
pod uwagę.
– Po prostu
wysiądź z auta – nakazał stanowczym, aczkolwiek łagodnym tonem.
Nie musiała
pytać, żeby zorientować się, że w jego głosie pojawiła się
charakterystyczna, bardzo przyjemna nuta, która… mogła oznaczać tylko jedno. Zacisnęła
palce na krawędzi fotela, nie chcąc ryzykować, że wampirowi jednak uda się na
nią wpłynąć, ale wszystko wskazywało na to, że jej starania są bezsensowne.
Próbowała skoncentrować się na tyle, by mieć szansę obronić przed wpływem,
który wykorzystywał mężczyzna, ale w nerwach okazała się do tego
niezdolna. Jej ciało wydawało się wiedzieć lepiej, słabnąć i działając
właśnie poza jej wolą, kiedy z wolna uporała się z zapięciem, by w następnej
chwili posłusznie przesunąć się bliżej wyjścia. Zesztywniała, gdy do tego
wszystkiego Lawrence wyciągnął rękę w jej stronę, początkowo przekonana,
że zamierzał siłą wyciągnąć ją na zewnątrz, więc tym bardziej zaskoczyło ją,
niemalże łagodnie ujmując pod ramię i pomagając stanąć na równe nogi.
– Puść mnie
– rzuciła, ale bez przekonania. – Ja nie… – Urwała, próbując złapać oddech i łatwiej
zapanować nad drżącym, zdradzającym gotowość do wybuchu płaczem głosem.
Zacisnęła
usta, nie chcąc tak po prostu pozwolić sobie na histerię. Miała wrażenie, że
sam Lawrence nie miałby nic przeciwko, gdyby mu tego zaoszczędziła. Była tego
niemalże pewna, choć zarazem nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego w ogóle
przejmowała się tym, czego ten wampir mógł chcieć. On nie zastanawiał się nad
jej uczuciami, zabierając do tego miejsca – na cmentarz, bez słowa uprzedzenia i wzięcia
pod uwagę, czy w ogóle zamierzała mu towarzyszyć. To było ostatnie
miejsce, w którym pragnęła znaleźć się nie tylko nocą, ale przede wszystkim
przy swoich zdolnościach i…
Och, to
stanowiło największy problem. Te moce oraz strach, który ogarnął ją z chwilą,
w której zrozumiała, dokąd zmierzali. Nawet nie próbowała pytać, w gruncie
rzeczy nie chcąc wiedzieć, gdzie i dlaczego mieliby się udać. Wiedziała
jedynie, że nie chce tutaj być, a obecność miejsca, gdzie musiały
spoczywać przynajmniej dziesiątki ciał, napawała ją przerażeniem. Kiedy była w Volterze,
czuła się źle na krótko przed tym, jak przypomniano jej o tym, jak wiele
istnień na przestrzeni lat zakończyli włosi. Jak więc miała podchodzić do
perspektywy spędzenia chociaż chwili w miejscu, które…?
Jęknęła, po
czym w popłochu przesunęła się bliżej Lawrence’a, dosłownie się w niego
wtulając. To było silniejsze od niej, poza tym zdecydowanie nie miało związku
ze zdolnościami wampira. W tamtej chwili zdecydowanie nią nie manipulował,
w pierwszym odruchu sztywniejąc, kiedy tak po prostu do niego przywarła,
szukając poczucia bezpieczeństwa. Chciała nim potrząsnąć i raz jeszcze
zażądać tego, żeby zabrał ją gdzieś daleko, ale nie potrafiła się do tego
zmusić, zdolna co najwyżej tkwić w miejscu. Bała się nawet obejrzeć przez
ramię, w zamian woląc udawać, że gdzieś na wyciągnięcie ręki wcale nie
znajdował się cmentarz; że wcale nie była w pobliżu jednej, wielkiej
mogiły, która…
Ale nie
potrafiła.
Nie, skoro
ich słyszała, choć przez większość czasu usiłowała o tym nie myśleć. Była
świadoma ich szeptów – narastających, niepokojących i niespójnych, przez
co nie była w stanie rozróżnić poszczególnych słow. To było niczym szmer
rozmów, którego można było doświadczyć w tłumie ludzi. Nie potrafiła
skoncentrować się na poszczególnych głosach, tym bardziej, że żaden z nich
nie był dla niej znajomy. Co więcej, wcale tego nie chciała, zdecydowanie
bardziej woląc odciąć się od wszelakich dźwięków i samej tylko myśli o tym
miejscu. Choć była w znaczącej odległości, a Oni najpewniej nie zdawali sobie sprawy z jej obecności, już
teraz czuła się przytłoczona. Gdyby na domiar złego znalazła się w centrum
zainteresowania, byłoby o wiele gorzej, o ile to w ogóle było
możliwe. Z drugiej strony, szaleństwo samo w sobie wydawało się
naprawdę przerażającą perspektywą.
– Jocelyne…
– usłyszała niemalże jak przez mgłę. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby
zrozumieć, że tym razem zwracał się do niej Lawrence.
– Chodźmy
stąd… Proszę… – jęknęła niemalże błagalnym tonem. – Nie mogę tutaj być, bo…
jest ich za dużo – dodała, w duchu modląc się o to, żeby przynajmniej
to jedno dało mu do myślenia.
Wzdrygnęła
się, kiedy chłodne palce zacisnęły się na jej ramionach. Lawrence zdecydowanym
ruchem zmusił ją do tego, żeby wyprostowała się i spojrzała mu w twarz.
Zesztywniała, napotykając spojrzenie pary lśniących, rubinowych tęczówek – w równym
stopniu znajomych, co i wystarczająco niepokojących, by poczuła się tak,
jakby serce w każdej chwili mogło wyskoczyć jej z piersi.
–
Słyszysz…? – L. urwał, uświadamiając sobie, że to nie najlepszy moment na takie
pytania. – Nieważne. Uspokój się i spróbuj skupić na mnie – nakazał
stanowczo, ale Jocelyne tylko pokręciła głową.
– Ja nie…
Mocniej
ścisnął jej ramiona – nie na tyle, by poczuła ból, ale machinalnie zamilkła.
Mimo wszystko w jego uścisku było coś, co sprawiło, że poczuła się bezpieczniej.
– Skup się
na mnie – powtórzył. – Cały czas jestem w obok, więc nic ci się nie
stanie, jasne?
Choć nie
sądziła, że to w ogóle możliwe, z jakiegoś powodu mu uwierzyła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz