1 stycznia 2017

Pięćdziesiąt pięć

Jocelyne
Wątpliwości nie opuszczały jej nawet na moment, chociaż za wszelką cenę usiłowała nad nimi zapanować. Wpatrywała się w przemykający za oknem samochodu krajobraz, w obcych ulicach miasta próbując doszukać się czegokolwiek, co mogłaby uznać za wskazówkę, choć to naturalnie było pozbawione sensu. Lawrence uparcie milczał, unikając udzielenia jej jakichkolwiek odpowiedzi, pomimo tego, że początkowo próbowała dręczyć go pytaniami, raz po raz powtarzając, że ciszą na pewno nie zachęci ją do współpracy. Oczywiście za każdym razem słyszała tę samą wymówkę, sprowadzającą się do lakonicznego stwierdzenia, że przekona się na miejscu, co w równym stopniu podsycało odczuwaną przez Joce ciekawość, co i narastającą z każdą kolejną sekundą irytację.
Cokolwiek się działo, zdecydowanie miała powody do niepokoju. Tak przynajmniej czuła, aż nazbyt pewna, że milczenie L. nie miało związku z tym, że mógłby nie posiadać żadnego planu. Wręcz przeciwnie – na pewno wiedział, co takiego zamierzał zrobić, tylko nie był pewien, czy jego założenia okażą się słuszne. Co więcej, najbardziej martwiła się perspektywa stanięcia przed czymś, co zdecydowanie nie miało przypaść jej do gustu. Czuła, że tak będzie; gdyby był inaczej, a on nie obawiał się, że po usłyszeniu jakie ma zamiary, mogłaby uciec z krzykiem, powiedziałby jej. Nie chciała o tym myśleć, ale założenie samo w sobie okazało się trudne, a Jocelyne z każdą kolejną sekundą utwierdzała się w przekonaniu, że niekoniecznie chce poznać odpowiedzi.
Nie była pewna, która jest godzina, ale to na dłuższą metę nie miało znaczenia. Sam fakt tego, że zaszło słońce, wydawał się wystarczająco wymowny, pomimo tego, że początkowo zaskoczyło ją odkrycie, że mogłaby przespać praktycznie cały dzień. Co prawda taka możliwość wydawała się dość prawdopodobna, skoro przez tyle czasu miała problem ze snem, ale i tak poczuła się jeszcze bardziej nieswojo niż zazwyczaj. Kolejny raz doświadczała czegoś, czego nawet nie była w stanie opisać słowami, gubiąc się we własnych przemyśleniach i podjętych decyzjach. Teraz na dodatek wylądowała w obcym mieście, spory kawałek od domu, mogąc co najwyżej zaufać wampirowi, którą znamienita większość jej rodziny uważała za niewartego zaufania dupka.
Pomijając to, że podejrzewała, iż L. mógł spodziewać się Renesmee w morderczym szalej, kiedy już wrócą do Miasta Nocy, chwilami poważnie zaczynała zastanawiać się nad tym, co takiego sama miała w głowie, skoro w ogóle godziła się mu towarzyszyć. Nie żeby nie miała wyboru, bo gdyby chciała, nie miałaby najmniejszych problemów z ucieczką. Wiedziała chociażby, że jej babcia – Bella – już jako człowiek zdołała wymknąć się swoim opiekunom, korzystając z zamieszania, które panowała na lotniku. To dawało jej spore szanse, nie wspominając o telepatii, która pozostawała swoistym atutem, jeśli chodziło o zwodzenie potencjalnego wroga. Różnica polegała na tym, że w jakiś pokrętny sposób ufała Lawrence’owi i wcale nie chciała przed nim uciekać – przynajmniej na razie, po cichu naprawdę licząc na to, że jego plan nie zakładał skrzywdzenia jej.
Zamknęła oczy, nie po raz pierwszy decydując się wyłączyć. Cisza miała w sobie coś kojącego, choć nie na tyle, by była w stanie tak po prostu zasnąć. Chyba nawet by tego nie chciała, niepewna co do tego, czy ponowne mierzenie się z pustką i dziwnym snem było dobrym pomysłem. Szczerze w to wątpiła, w zamian woląc skoncentrować się na sytuacji. Skoro nie miała pojęcia, gdzie się znajdowali, dokąd jechali i czego tak naprawdę powinna oczekiwać, najwyraźniej nie pozostało jej nic innego, prócz czekania na rozwój wydarzeń. Taka perspektywa niekoniecznie napawała dziewczynę entuzjazmem, ale i tak wydawała się dużo lepsza od biernego siedzenia w sypialni i zadręczania własną bezradnością. Być może całkiem już zwariowała, ale była gotowa przysiąc, że wszystko zmierzało w dobrym kierunku… Czegokolwiek miałyby te przemyślenia dotyczyć.
– Ile tak naprawdę o sobie wiesz? – usłyszała spokojny, niemalże całkowicie wyprany z jakichkolwiek emocji głos Lawrence’a. Zaskoczył ją, przy okazji wyrywając z letargu, bo zdecydowanie nie spodziewała się, że jednak zainicjuje jakąś rozmowę, tym bardziej, że dotychczas wydawał się przesadnie wręcz skoncentrowany na prowadzeniu wypożyczonego samochodu.
– To znaczy? – Spojrzała na niego nieco nieprzytomnie. Rozumiała, że pytał o jej zdolności, ale to wciąż niczego nie tłumaczyło. Mogła tylko zgadywać, co takiego chodziło mu po głowie, zresztą nekromancja nie była tematem, który chciała roztrząsać. – Ja… Wciąż niewiele. Jeszcze jakiś czas temu nie miałam pojęcia, jak powinnam nazywać to, co robię – przyznała, a wampir w zamyśleniu skinął głową.
Trudno jej było stwierdzić, czy odpowiedź, której mu udzieliła, satysfakcjonowała go w choć niewielkim stopniu. Możliwe, że spodziewał się czegoś innego, ale nawet jeśli tak było, pozostawił wszelakie uwagi dla siebie.
– Więc nie robisz tego od zawsze – odezwał się ponownie. Ledwo powstrzymała sfrustrowany jęk, tym bardziej, że ta rozmowa wydawała się pozbawiona sensu. Naprawdę oczekiwał, że będzie mu się zwierzała, skoro sam tego nie robił? – Trochę dziwne, ponieważ dary zwykle ujawniają się stosunkowo szybko, ale…
– Skąd wiesz? – przerwała mu zniecierpliwionym tonem, nie zastanawiając się nad doborem słów.
Nerwowo zacisnęła palce na krawędzi fotela pasażera, który zajmowała. Wbiła wzrok w przednią szybę, przez dłuższą chwilę wpatrując się w pas drogi przed nimi. Już jakiś czas temu opuścili centrum, teraz krążąc po zdecydowanie mniej rozbudowanej, słabiej zaludnionej części miasta. W zasadzie nie była w stanie stwierdzić, czy to wciąż był Londyn, czy może właśnie zmierzyli do kolejnej miejscowości. Wszystko wydawało się równie prawdopodobne i choć w naturalny sposób na usta zaczęły cisnąć jej się kolejne pytania, powstrzymała się przed ich zadaniem. To nie miało sensu, skoro do tej pory nie uzyskała odpowiedzi na poprzednie.
Lawrence obrzucił ją bliżej nieokreślonym, przenikliwym spojrzeniem, po czym niemalże natychmiast skoncentrował się z powrotem na drodze i kierownicy. Wzięła kilka głębszych wdechów, próbując się uspokoić i przy okazji samą siebie zaskakując tym, jak łatwo przyszło jej wpaść w gniew. Wciąż czuła się wzburzona, a to nie zdarzało jej się często. Oddychała szybko, niemalże spazmatycznie, samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć, co tak naprawdę doprowadziło ją na skraj wybuchu. Z opóźnieniem zrozumiała, że zwłaszcza w przypadku kogoś takiego jak ona mogłoby się to skończyć źle, przynajmniej biorąc pod uwagę telepatię. To naprawdę zły pomysł, warknęła na siebie w duchu, przy okazji próbując przekonać samą siebie stwierdzeniem, że gdyby jednak zrobiła coś głupiego, to ona by oberwała. W razie wypadku L. miałby jedynie problem z uszkodzonym samochodem, a to wydawało się dość marnym pocieszeniem.
Jakkolwiek by nie było, słuchanie o nekromancji i przypominanie sobie o zdolnościach, których nie rozumiała, stopniowo zaczynało ją przerastać. Nie była pewna, co tak naprawdę o tym zadecydowało, ale źle czuła się na samą myśl o pytaniu, które zadał jej wampir. Słyszała je niemalże na każdym kroku, niezmiennie utwierdzając się w przekonaniu, że pod tym względem była niczym niedoświadczone dziecko. „Nie wiesz o sobie niczego, prawda? Mała, naiwna nekromantka”. Może nie dosłownie, ale miała wrażenie, że wszystko prowadziło właśnie do tego. I choć wiedziała o tym, nie była w stanie tak po prostu zagłębić się w temat, nie wspominając o strachu, który wzbudzały w niej moce. Mogła akceptować Rosę, Dallasa czy Beatrycze, ale tylko dlatego, że ci byli dla niej dobrzy. Ich nie musiała się obawiać, w gruncie rzeczy czując z ich strony o wiele większe wsparcie, niż sobie zasłużyła. Wiedziała, że gdyby zagłębiła się w temat, dowiedziałaby się czegoś co najmniej niepokojącego, tym samym zmuszając do otwarcia na inne, niekoniecznie dobre dusze, a to… Cóż, przynajmniej tymczasowo nie wchodziło w grę. Tak przynajmniej sobie wmawiała, raz po raz powtarzając sobie, że nie jest gotowa – z tym, że zarazem dobrze wiedziała, że ten stan rzeczy nigdy nie ulegnie zmianie.
Trudno psychicznie przygotować się na to, żeby już zawsze obracać się w świecie częściowo zdominowanym przez śmierć…
Jeśli miała być ze sobą szczera, wcale nie dziwiła się Carol, która za wszelką cenę usiłowała znaleźć pomoc w ośrodku. Nie była zaskoczona tym, że dziewczyna mogłaby faszerować się lekami, nawet jeśli tak okropnie się po nich czuła. Nie, zdecydowanie nie należała do osób na tyle zdesperowanych, by z własnej woli narazić się na ból głowy tak silny jak ten, którego doświadczyła, kiedy Julie przemyciła jej coś w szklance wody, ale jak najbardziej rozumiała, że dla przynajmniej chwilowej ulgi można było poświęcić dosłownie wszystko.
– Niedługo będziemy na miejscu – poinformował ją cicho Lawrence, kolejny raz skutecznie wyrywając z zamyślenia. Spojrzała na wampira, nie po raz pierwszy mając wątpliwości co do tego, czego powinna się po nim spodziewać. – Zdenerwowałem cię?
– Nie – zapewniła, choć to było jednym, wielkim kłamstwem. Nie chciała się do tego przyznać, podświadomie wiedząc, że problem nie leżał tylko w nim. – To po prostu… nie jest coś, o czym chcę rozmawiać – wyjaśniła, a on wydał z siebie przeciągłe, sfrustrowane westchnienie.
– Może się nie znam, ale moim zdaniem to bardzo niedobrze… I to nie tylko dlatego, że – nie ukrywajmy – potrzebuję cię przez wzgląd na twoje zdolności.
Przynajmniej jest szczery.
To wydawało się marnym pocieszeniem, ale z dwojga złego wolała myśleć o tym, niż zastanawiać się nad faktycznym znaczeniem jego słów. Chciała o coś zapytać, mając wrażenie, że zabrnęli wystarczająco daleko, by sam Lawrence uznał, że najwyższa pora udzielić jej jakichkolwiek informacji, ale w ostatniej chwili się rozmyśliła. Jak zwykle tchórzysz, przeszło jej przez myśl, ale na dłuższą metę również to stwierdzenie wydawało się dziewczynie pozbawione znaczenie. Nie chciała się nad sobą użalać, ale chwilami to było po prostu silniejsze.
– Cóż… – Szybko przekonała się, że tym razem naciskanie na Lawrence’a i tak będzie zbędne. Nie, skoro odezwał się ponownie, najwyraźniej mając dość przeciągającego się milczenia. – Nie zamierzam udawać eksperta, ale prawda jest taka, że skoro coś potrafisz, to już się od tego nie uwolnisz. Trudno nie rozmawiać o czymś, co jest twoją częścią, nie? – zauważył przytomnie, a w niej aż się zagotowało.
– Do tej pory nie narzekałam – wycedziła przez zaciśnięte zęby, chociaż – cholera – wyraźnie czuła, że miał rację.
– I zamierzasz upierać się, że ucieczka przed problemem jest rozwiązaniem? – rzucił niemalże kpiarskim tonem wampir, kolejny raz wystawiając jej nerwy na próbę.
– Ty tego nie robisz? – wypaliła.
Zacisnął usta, co uprzytomniło jej, że najpewniej trafiła w sedno. To wydawało się dość marnym pocieszeniem, a przynajmniej Jocelyne nie poczuła się dzięki temu lepiej.
– Owszem – usłyszała i aż potrząsnęła z niedowierzaniem głową. Szczerość zdecydowanie nie była tym, czego się spodziewała. – Właśnie dlatego ci o tym mówię – bo wiem z doświadczenia. – Rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. – Nie wiem, jak to jest widzieć umarłych, ale jedno mogę ci powiedzieć: nikt nie będzie cię prowadzić za rączkę. Ustaliliśmy już, że nie nadaję się na ojca czy opiekuna, więc chyba mogę ci to powiedzieć.
Uparcie milczała, próbując nie myśleć o jego słowach, ale to okazało się trudne. Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, tak mocno, że doświadczenie okazało się niemalże bolesne, ale również to zeszło gdzieś na dalszy plan. W głowie miała pustkę, a może po prostu nie chciała myśleć, z uporem odpychając od siebie wszystko to, co dręczyło ją przez cały ten czas.
Lawrence już więcej nie próbował jej dręczyć, ale milczenie wcale nie okazało się lepszą perspektywą. Kiedy do tego wszystkiego z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że auto zwalnia, momentalnie wyprostowała się niczym struna, po czym spojrzała przed siebie. Choć na zewnątrz nie było aż tak ciemno, by nie była w stanie zobaczyć niczego – widziała przecież, że zatrzymali się w słabo oświetlonej, opustoszałej uliczce – potrzebowała dłuższej chwili, żeby skoncentrować wzrok na czymkolwiek konkretnym. Dłuższą chwilę wodziła wzrokiem na prawo i lewo, sama niepewna, co tak naprawdę robi. W głowie miała pustkę, w pierwszym odruchu nie będąc w stanie zrozumieć, co wyjątkowo było w miejscu, do którego przejechali tak znaczący kawał drogi. To była uliczka jakich wiele, na dodatek mało atrakcyjna, więc…
A potem w końcu zrozumiała i serce omal nie wyskoczyło jej z piersi.
Zaledwie kilkanaście metrów przed nimi, wieńcząc ciemną uliczkę, znajdowała się pokaźnych rozmiarów, żelazna brama. Początkowo skojarzyło jej się to z wejściem do Niebiańskiej Rezydencji – wysokim murem i solidnym wejściem, które jednak mogło okazać się bezużyteczne w starciu z ewentualnym intruzem, jeśli ten okazałby się nieśmiertelny. Tak czy inaczej, taki widok sam w sobie nie zrobiłby na niej wrażenia, gdyby nie wyraźny napis, który z miejsca uświadomił dziewczynie, gdzie się znajdowali. Zacisnęła dłonie na pasie bezpieczeństwa, chcąc upewnić się, że ten jest właściwie zapięty, jakby w ten sposób mogła poczuć się pewniej. Gdyby to faktycznie było w stanie ją ochronić…
– Zabierz mnie stąd – wyrzuciła z siebie na wydechu. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, chyba jedynie cudem się nim nie krztusząc. Czuła, że zaczyna drżeć, ale to nie miało dla niej większego znaczenia, tym bardziej, że na pierwszy plan jak na zawołanie wysunęły się strach i gniew. – Natychmiast! – powtórzyła i tym razem zdołała podnieść głos, ale z jej ust i tak wyrwało się coś, co przypominało raczej skrzek niż krzyk.
– Och, Jocelyne…
Miała ochotę rzucić się Lawrence’owi do gardła, kiedy ograniczył się do westchnienia, w następnej sekundzie jak gdyby nigdy nic wysiadając z samochodu. Instynktownie rzuciła się w stronę stacyjki, ale wampir musiał przewidzieć taką reakcję, bo oczywiście nie znalazła kluczyków. Co prawda nigdy w życiu nie prowadziła samochodu, ale gdyby zaszła taka potrzeba, zaryzykowałaby roztrzaskanie maszyny na najbliżej lampie, jeśli w ten sposób miałaby szansę, żeby się stąd wyrwać. Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem czuła się aż do tego stopnia przerażona, nie tylko wytrącona z równowagi dopiero co przeprowadzoną rozmową, ale przede wszystkim miejscem, w którym znalazła się przez towarzyszącego jej mężczyznę.
Słodka bogini, co takiego sobie myślał, kiedy wyciągnął ją z domu do Londynu tylko po to, żeby przywieźć na jakiś starcy cmentarz?!
Aż podskoczyła, wyczuwając ruch u swojego boku. Lawrence dosłownie zmaterializował się przy drzwiczkach po jej stronie, otwierając je i najpewniej wciąż licząc na to, że mogłaby tak po prostu z nim pójść. Odsunęła się i zaraz skrzywiła, kiedy pas, który do tej pory traktowała jak gwarancję bezpieczeństwa, zaczął nieprzyjemnie wżynać się w jej pierś, ograniczając jakiekolwiek gwałtowniejsze ruchy.
– N–nie! – wyrwało jej się. Energicznie potrząsnęła głową, chcąc dodatkowo podkreślić swoje stanowisko, choć nic nie wskazywało na to, żeby wampir zamierzał wziąć je pod uwagę.
– Po prostu wysiądź z auta – nakazał stanowczym, aczkolwiek łagodnym tonem.
Nie musiała pytać, żeby zorientować się, że w jego głosie pojawiła się charakterystyczna, bardzo przyjemna nuta, która… mogła oznaczać tylko jedno. Zacisnęła palce na krawędzi fotela, nie chcąc ryzykować, że wampirowi jednak uda się na nią wpłynąć, ale wszystko wskazywało na to, że jej starania są bezsensowne. Próbowała skoncentrować się na tyle, by mieć szansę obronić przed wpływem, który wykorzystywał mężczyzna, ale w nerwach okazała się do tego niezdolna. Jej ciało wydawało się wiedzieć lepiej, słabnąć i działając właśnie poza jej wolą, kiedy z wolna uporała się z zapięciem, by w następnej chwili posłusznie przesunąć się bliżej wyjścia. Zesztywniała, gdy do tego wszystkiego Lawrence wyciągnął rękę w jej stronę, początkowo przekonana, że zamierzał siłą wyciągnąć ją na zewnątrz, więc tym bardziej zaskoczyło ją, niemalże łagodnie ujmując pod ramię i pomagając stanąć na równe nogi.
– Puść mnie – rzuciła, ale bez przekonania. – Ja nie… – Urwała, próbując złapać oddech i łatwiej zapanować nad drżącym, zdradzającym gotowość do wybuchu płaczem głosem.
Zacisnęła usta, nie chcąc tak po prostu pozwolić sobie na histerię. Miała wrażenie, że sam Lawrence nie miałby nic przeciwko, gdyby mu tego zaoszczędziła. Była tego niemalże pewna, choć zarazem nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego w ogóle przejmowała się tym, czego ten wampir mógł chcieć. On nie zastanawiał się nad jej uczuciami, zabierając do tego miejsca – na cmentarz, bez słowa uprzedzenia i wzięcia pod uwagę, czy w ogóle zamierzała mu towarzyszyć. To było ostatnie miejsce, w którym pragnęła znaleźć się nie tylko nocą, ale przede wszystkim przy swoich zdolnościach i…
Och, to stanowiło największy problem. Te moce oraz strach, który ogarnął ją z chwilą, w której zrozumiała, dokąd zmierzali. Nawet nie próbowała pytać, w gruncie rzeczy nie chcąc wiedzieć, gdzie i dlaczego mieliby się udać. Wiedziała jedynie, że nie chce tutaj być, a obecność miejsca, gdzie musiały spoczywać przynajmniej dziesiątki ciał, napawała ją przerażeniem. Kiedy była w Volterze, czuła się źle na krótko przed tym, jak przypomniano jej o tym, jak wiele istnień na przestrzeni lat zakończyli włosi. Jak więc miała podchodzić do perspektywy spędzenia chociaż chwili w miejscu, które…?
Jęknęła, po czym w popłochu przesunęła się bliżej Lawrence’a, dosłownie się w niego wtulając. To było silniejsze od niej, poza tym zdecydowanie nie miało związku ze zdolnościami wampira. W tamtej chwili zdecydowanie nią nie manipulował, w pierwszym odruchu sztywniejąc, kiedy tak po prostu do niego przywarła, szukając poczucia bezpieczeństwa. Chciała nim potrząsnąć i raz jeszcze zażądać tego, żeby zabrał ją gdzieś daleko, ale nie potrafiła się do tego zmusić, zdolna co najwyżej tkwić w miejscu. Bała się nawet obejrzeć przez ramię, w zamian woląc udawać, że gdzieś na wyciągnięcie ręki wcale nie znajdował się cmentarz; że wcale nie była w pobliżu jednej, wielkiej mogiły, która…
Ale nie potrafiła.
Nie, skoro ich słyszała, choć przez większość czasu usiłowała o tym nie myśleć. Była świadoma ich szeptów – narastających, niepokojących i niespójnych, przez co nie była w stanie rozróżnić poszczególnych słow. To było niczym szmer rozmów, którego można było doświadczyć w tłumie ludzi. Nie potrafiła skoncentrować się na poszczególnych głosach, tym bardziej, że żaden z nich nie był dla niej znajomy. Co więcej, wcale tego nie chciała, zdecydowanie bardziej woląc odciąć się od wszelakich dźwięków i samej tylko myśli o tym miejscu. Choć była w znaczącej odległości, a Oni najpewniej nie zdawali sobie sprawy z jej obecności, już teraz czuła się przytłoczona. Gdyby na domiar złego znalazła się w centrum zainteresowania, byłoby o wiele gorzej, o ile to w ogóle było możliwe. Z drugiej strony, szaleństwo samo w sobie wydawało się naprawdę przerażającą perspektywą.
– Jocelyne… – usłyszała niemalże jak przez mgłę. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby zrozumieć, że tym razem zwracał się do niej Lawrence.
– Chodźmy stąd… Proszę… – jęknęła niemalże błagalnym tonem. – Nie mogę tutaj być, bo… jest ich za dużo – dodała, w duchu modląc się o to, żeby przynajmniej to jedno dało mu do myślenia.
Wzdrygnęła się, kiedy chłodne palce zacisnęły się na jej ramionach. Lawrence zdecydowanym ruchem zmusił ją do tego, żeby wyprostowała się i spojrzała mu w twarz. Zesztywniała, napotykając spojrzenie pary lśniących, rubinowych tęczówek – w równym stopniu znajomych, co i wystarczająco niepokojących, by poczuła się tak, jakby serce w każdej chwili mogło wyskoczyć jej z piersi.
– Słyszysz…? – L. urwał, uświadamiając sobie, że to nie najlepszy moment na takie pytania. – Nieważne. Uspokój się i spróbuj skupić na mnie – nakazał stanowczo, ale Jocelyne tylko pokręciła głową.
– Ja nie…
Mocniej ścisnął jej ramiona – nie na tyle, by poczuła ból, ale machinalnie zamilkła. Mimo wszystko w jego uścisku było coś, co sprawiło, że poczuła się bezpieczniej.
– Skup się na mnie – powtórzył. – Cały czas jestem w obok, więc nic ci się nie stanie, jasne?
Choć nie sądziła, że to w ogóle możliwe, z jakiegoś powodu mu uwierzyła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa