31 grudnia 2016

Pięćdziesiąt cztery

Jocelyne
Nie była pewna, gdzie się znajduje. Znała dobrze to poczucie dezorientacji, którego doświadczała za każdym razem, kiedy niespokojnie rozglądała się dookoła, błądząc w ciemnościach i próbując znaleźć jakieś wyjście. Problem polegał na tym, że dość problematycznym wydawało się poruszanie po miejscu, które z równym powodzeniem mogłoby nie istnieć. Tak było w tym wypadku, co w połączeniu ze strachem, który towarzyszył Jocelyne niemalże na każdym kroku, dodatkowo potęgowało odczuwane przez dziewczynę dezorientację oraz czyste przerażenie.
Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że śni… Albo przynajmniej chciała w to wierzyć, skoro za każdym razem po otwarciu oczu, przekonywała się, że jest bezpieczna we własnym łóżku. Teraz liczyła na podobne rozwiązanie, co jednak nie umniejszało odczuwanego przez dziewczynę niepokoju. To miejsce – czymkolwiek było i z jakiegokolwiek powodu o nim śniła – po prostu przerażało, wzbudzając najgorsze z możliwych emocji. Chciała wierzyć, że to wyłącznie wytwory jej wyobraźni, ale już dawno przekonała się, że umysł to coś zdecydowanie więcej, aniżeli narzędzie do przechowywania wspomnień i manipulowania rzeczywistością, która nie miała żadnego związku z realnym życiem.
Do cholery, była telepatką. Kto jak kto, ale ona na pewno zdawała sobie sprawę z tego, że umysł potrafił krzywdzić, a przy odrobinie szczęścia okazać się nawet zabójczy. Gdyby ją poniosło, mogłaby spokojnie zrównać z ziemną całą ulicę, dzielnicę albo miasto, gdyby tylko nikt nie próbował jej powstrzymać – i to bynajmniej nie we śnie. Moc, którą dysponowała, zdecydowanie pozwalała na więcej.
Tak czy inaczej, Joce wiedziała o snach wystarczająco dużo, by podejrzewać, że te, które ją dręczyły, nie są przypadkowymi majakami. Co więcej, nie była w stanie uznawać ich za nic dobrego, a fakt, że w żaden sposób nie potrafiła wytłumaczyć, czego tak naprawdę doświadczała, dodatkowo wszystko komplikował. To ją irytowało, stopniowo doprowadzając do szału i sprawiając, że coraz bardziej miała dość wątpliwości. W ostatnim czasie nie robiła nic innego, prócz szukania odpowiedzi, które – jak na ironię – zwykle okazywały się dość lakonicznie, niosąc ze sobą więcej nowych pytań, aniżeli faktycznego zrozumienia.
Więc po prostu się obudź, nakazała sobie stanowczo. Trzymanie się złości, którą wzbudzały w dziewczynie niezrozumiałe sny, wiele ułatwiało, pozwalając jej poczuć się choć odrobinę pewniej. Była w swoim umyśle, więc powinna decydować, czego i z jakiego powodu tak naprawdę chciała. Otwórz oczy, skoro nie chcesz tutaj być… Chyba tak to działa, prawda?
Teoretycznie tak właśnie było, co niejednokrotnie pokazywał jej Gabriel, czasami zabierając ją ze sobą w sny innych. Wielokrotnie słyszała, że nie powinna pozwalać na to, by ktokolwiek manipulować jej umysłem – i że niezależnie od wszystkiego, to ona miała najwięcej do powiedzenia w kwestii wyglądu rzeczywistości, którą widywało na co dzień. Skoro tak, w tym wypadku powinna mieć prawo postąpić w dokładnie ten sam sposób – uporządkować wszystko w taki sposób, by zaczęło odpowiadać jej wyobrażeniom. Sama z siebie za żadne skarby nie tkwiłaby w puste, trzęsąc się ze strachu i zastanawiając nad tym, co powinna zrobić. Dotychczas nie myślała takimi kategoriami, co zwykle kończyło się w jeden sposób – przebudzeniem, roztrzęsieniem i wątpliwościami, które doprowadzały ją do szału. A skoro tak…
Miała tego dość. Dlaczego właśnie trwała w schemacie, który powtarzał się raz po raz.
Do tej pory próbowała iść, uparcie podążając przez pustkę i szukając w niej czegokolwiek sensownego. Błądziła, co może i nie było straszne, ale z jakiegoś powodu wzbudzało w niej lęk, przyprawiając o szybsze bicie serca i dreszcze. Tak czy inaczej, to nie miało sensu, choć zarazem nie potrafiła wyobrazić sobie tego, że miałaby się zatrzymać – nie tak po prostu, wciąż dręczona przez wrażenie, że jeśli tylko sobie na to pozwoli, wtedy zostanie zaatakowana. Nie widziała niczego, co jedynie potęgowało uczucie bycia obserwowaną. W mroku mogło kryć się dosłownie wszystko, z powodzeniem będąc w stanie stać gdzieś na wyciągnięcie ręki, choć ona naturalnie nie miała być tego świadoma.
Zawahała się, dopiero po dłuższej chwili zmuszając się do tego, żeby zamrzeć w bezruchu. Przyszło jej to z trudem, wydając się przy tym równie nienaturalne, co i próba wstrzymania oddechu – w jej przypadku jak najbardziej potrzebnego do normalnego funkcjonowania. Instynktownie napięła mięśnie tak mocno, że aż zabolały, wydając się protestować przed takim traktowaniem. Czuła, że serce tłucze jej się w piersi, ale usiłowała to ignorować, raz po raz powtarzając sobie, że tak naprawdę nie ma powodów do niepokoju. Dlaczego miałaby mieć, skoro wszystko działo się w jej głowie
W porządku… Ale gdzie w takim razie podziało się światło?
Zdecydowanie nie obraziłaby się za choćby odrobinę jasności – choćby słabym płomykiem albo srebrzystą kulę mocy, którą przywoływać nauczył ją ojciec. Co prawda wciąż miewała problemy z wykorzystywaniem zdolności w tak stabilny sposób, jak mogłaby tego chcieć, ale to jedno była w stanie zrobić. Gdyby się postarała…
Jasność pojawiło się nagle, sprawiając, że Joce poczuła się zarazem podekscytowana, jak i jeszcze bardziej niespokojna. Nie była pewna, co tak naprawdę czuła, ale to na dłuższą metę nie miało znaczenia. Wiedziała jedynie, że jednak zdołała coś zmienić i właśnie tego zamierzała się trzymać. Napinała mięśnie, koncentrowała się i robiła wszystko, byleby ułatwić sobie zadanie. Przynajmniej początkowo niemalże całą uwagę poświęcała na koncentrację na tym, co robiła, z doświadczenia wiedząc, że rozproszenie mogło przyjść ot tak. Zawsze potrzebowała się wysilić, by wszystko było tak, jak chciała, ale tym razem…
Och, tym razem wszystko było inne – jakkolwiek powinna to rozumieć.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, mrużąc oczy w jasnym blasku. Wyciągnęła dłonie, układając je w kołyskę, po czym delikatnie objęła jarzącą się łagodnym, złocisto srebrnym światłem kulę mocy. Utrzymywanie jej przyszło dziewczynie z zaskakującą wręcz łatwością, która początkowo skutecznie wytrąciła ją z równowagi, zanim ostatecznie uznała, że jest w porządku. Skoro zaczynała panować nad snem, mogła chyba założyć, że nie stanie się nic złego – przynajmniej teoretycznie.
Niespokojnie rozejrzała się dookoła, chcąc skorzystać ze światła i przynajmniej spróbować rozejrzeć się dookoła. Liczyła na to, że blask choć trochę rozproszy ciemność, pozwalając jej określić, gdzie tak naprawdę się znajdowała, ale otaczający ją mrok zachowywał się w zdecydowanie nienaturalny sposób. Wrażenie było takie, jakby w nieprzeniknionej pustce nie było niczego – tylko ona, blask mocy i…
Kto…?
Cichy, mentalny szept doszedł do niej jakby z oddali, przytłumiony i bardzo niepewny. Jocelyne zesztywniała, przez dłuższą chwilę nie potrafiąc stwierdzić, czy to możliwe, żeby usłyszała głos, który tak naprawdę nie należał do niej. Przekaz był tak słabiutki i odległy, że ledwo go rozumiała, co jedynie potęgowało odczuwaną przez dziewczynę dezorientację, sprawiając, że ta miała wrażenie, jakby faktycznie nie istniało. To mogła być jej wyobraźnia, ale z drugiej strony… wszystko w niej aż krzyczało, że jest inaczej.
Spróbowała skoncentrować się na tym głosie, pomimo dezorientacji próbując stwierdzić, w którą stronę powinna się udać. Gdzie jesteś?, wysłała w pustkę, nasłuchując odpowiedzi. Liczyła się z tym, że bardzo łatwo mogło przyjść jej przeoczenie tych słów, tym bardziej, że wciąż nie była pewna, czy mogła ufać własnym zmysłom, ale…
Cisza.
Mimowolnie zadrżała, dziwnie zaniepokojona atmosferą tego miejsca. Słyszała, że przez ciszę – taką doskonałą, idealną pod każdym względem – można było postradać zmysły. Starała się o tym nie myśleć, ale to okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłaby tego chcieć. Nie, skoro wręcz czuła, że w tym wypadku miała do czynienia z czymś niebezpiecznym i zbyt nienaturalnym, by mogła uznać to za bezpieczne. Zdecydowanie nie ona stworzyła ten świat, a jeśli miała być ze sobą szczera, instynkt podpowiadał, że nigdy nie powinna się w nim znaleźć. Cokolwiek poszło nie tak, zdecydowanie nie było szczęśliwym zbiegiem okoliczności, Jocelyne zaś z coraz większą mocą była świadoma tego, że powinna uciekać – najlepiej tak szybko, jak tylko miało być to możliwe.
Kto tutaj jest?, spróbowała raz jeszcze, tym razem nieco głośniej i bardziej śmiele. Bała się, że być może popełnia błąd, próbując zwrócić na siebie uwagę tego, co mogło kryć się w mroku, ale nie była w stanie się powstrzymać. Ta sprzeczność doprowadzała ją do szału, zbyt intensywna, by mogła tak po prostu ją zignorować. Musiał istnieć jakiś konkretny powód, dla którego trafiła do tego miejsca, ale…
Ja… Jocelyne…?
Zesztywniała, zaskoczona nadejściem odpowiedzi – i to akurat w momencie, w którym ostatecznie straciła nadzieję na to, że w ogóle jej się docieka. Zamierzała się wycofać, ale ciche pytanie i dźwięk własnego imienia sprawiły, że poczuła się jeszcze bardziej zdezorientowana. Kiedy na domiar złego uświadomiła sobie, że jak najbardziej zna ten głos, a do tego wszystkiego zrozumiała do kogo należał, drgnęła niespokojnie, gotowa z jeszcze większą pewnością nawoływać i zrobić wszystko, byleby do tej osoby dotrzeć, niezależnie od możliwych przeszkód czy konsekwencji.
Nie miała okazję.
Z chwilą, w której miała zamiar sformułować kolejną myśl, sen dobiegł końca, a ona chcąc nie chcąc otworzyła oczy.

Gwałtownie usiadła na łóżku, nabierając powietrza do płuc. Wciąż pod wrażeniem snu, wzięła kilka płytkich oddechów, przez dłuższą chwilę koncentrując się przede wszystkim na tym, żeby złapać oddech. Miała wrażenie, że krzyknęła, ale to równie dobrze mogło być wyłącznie wytworem jej wyobraźni. W obecnej sytuacji już niczego nie była pewna, przez co nie od razu zorientowała się, że nie znajduje się w domu, ale w obcym, ciemnym pokoju hotelowym.
Londyn. Lawrence…
No tak.
Odgarnęła z czoła wilgotną grzywkę, po czym niespokojnie rozejrzała się dookoła. Zauważyła, że na niewielkim stoliku nocnym, stojącym tuż obok łóżka, które sobie wybrała, znajdowała się szklanka wody, więc machinalnie po nią sięgnęła. To miłe… Nawet bardzo, przeszło jej przez myśl. W jakiś pokrętny sposób to, że L. mógłby okazać choćby najbardziej prozaiczny rodzaj troski, sprawiło, że poczuła lepiej. Tylko trochę, ale na dobry początek musiało wystarczyć.
Piła powoli, koncentrując się na bliżej nieokreślnym, ale przyjemnym smaku. Tak, to zdecydowanie była woda, co jak najbardziej jej odpowiadało. Nie żeby spodziewała się po L. czegoś innego, ale w naturalny sposób chwilami miała wątpliwości co do tego, czy faktycznie powinna mu ufać. Wiedziała, że zasada ograniczonego zaufania sprawdza się zawsze, ale w przypadku tego wampira jednoznaczne określenie czy był niebezpieczny, czy może wręcz przeciwnie, pozostawało dość dyskusyjną, skomplikowaną kwestią.
Nie od razu uświadomiła sobie, że ktoś ją obserwuje. Pokój w znajdującym się w bliskim sąsiedztwie lotniska hotelu, który wybrał Lawrence, był malutki i prostu urządzony, ale żadne z nich nie potrzebowało niczego więcej – on i tak nie sypiał, a przez różnicę wieku spokojnie mogli uchodzić za ojca i córkę albo dziadka i wnuczkę… I to pomimo tego, że z jej perspektywy takie rozwiązanie wydawało się co najmniej śmieszne. Tak czy inaczej, w ciemnościach nie od razu zauważyła, że jednak nie jest sama, choć to wydawało się oczywiste.
– W porządku? – usłyszała, więc z wolna skinęła głową, dopiero po chwili będąc w stanie przenieść wzrok na wpatrzonego w nią Lawrence’a. Spoglądał na nią w dziwny, przenikliwy sposób, który z jakiegoś powodu przyprawił dziewczynę o dreszcze. – Krzyczałaś – wyjaśnił, więc wypuściła powietrze ze świstem, nie kryjąc rezygnacji. Więc jednak.
– Przepraszam – mruknęła, bo to wydawało się najbardziej sensowe. W końcu wspominała mu o tym, że ma pewne problemy, jeśli chodziło o sny.
O dziwo, wampir tylko potrząsnął głową.
– Nie o to chodzi – uświadomił ją, po czym zawahał się na dłuższą chwilę. – Wykrzyczałaś imię Beatrycze.
Tych kilka słów wystarczyło, żeby z miejsca zrobiło jej się zimno. Zadrżała, po czym bezwiednie zacisnęła dłonie na brzegu kołdry, przez krótką chwilę mając ochotę z jękiem opaść na materac, zwinąć się pod nim w kłębek i więcej nie wstawać. Nie potrafiła stwierdzić tego, jak się czuła, nie wspominając o dającej się coraz bardziej we znaki pustce w głowie. Przez chwilę myślami znowu była przy swoim śnie – niespójnym, niejasnym i tak trudnym do zinterpretowania…
Zacisnęła powieki, próbując w ten sposób łatwiej nad sobą zapanować i zebrać myśli. Bezskutecznie, ale to na dłuższą metę nie miało znaczenia.
– Co ci się śniło? – naciskał Lawrence, ale tylko potrząsnęła głową, sama niepewna tego, co i dlaczego powinna mu powiedzieć.
– Czy to ważne?
Jeszcze zanim otworzyła oczy, by przekonać się, że wciąż dosłownie taksował ją spojrzeniem, zorientowała się, że dla niego jak najbardziej.
– Nie wiem – przyznał, ale wyczuła, że to kłamstwo. – Dotyczy Beatrycze, tak? Powiedziałaś, że masz względem niej złe przeczucia, więc to oczywiste, że jestem ciekaw. Dopiero co zarzekłaś się, że tak czy inaczej chciałabyś mi pomóc, więc przynajmniej nie utrudniaj, dobrze?
Westchnęła, ale ostatecznie zmusiła się do skinięcia głową. Co prawda nie miała pojęcia, czy ten wampir był najlepszym partnerem do rozmowy, ale z drugiej strony, jakie tak naprawdę miała wyjście? Już wcześniej stwierdziła, że czuje się przy nim bezpieczna i że ewentualnie mógłby być osobą, która miała szansę zrozumieć targające nią wątpliwości. Może przynajmniej dzięki temu miała mieć szansę na to, żeby nie oszaleć, choć to wcale nie musiało być takie oczywiste.
– Ciemność… – Przełknęła z trudem. W tamtej chwili pożałowała tego, że właściwie pochłonęła całą szklankę wody, nie pozostawiając sobie niczego na później. W dłoniach wciąż ściskała pustą szklankę, próbując kontrolować siłę, by przypadkiem jej nie roztrzaskać i się nie pokaleczyć. – Znaczy… To za każdym razem jest ciemność – powtórzyła, ostrożnie dobierając słowa. – Przez większość czasu błądzę w pustce, szukając… sama nie wiem czego. No i się boję, chociaż nic tam na mnie nie czeka – dodała, bo to chyba najwłaściwiej opisywało to, co działo się w jej głowie i powracającym koszmarze.
– A Beatrycze? – naciskał Lawrence. Dość oczywistym wydawało się to, że to akurat o nią najbardziej będzie się troszczył.
Wzruszyła ramionami. Gdyby to było takie proste…
– Mam wrażenie, że to ma związek z nią. Te sny… zaczęły się odkąd jej nie ma, chociaż dopiero niedawno się nasiliły. – Zaczęła nerwowo nawijać na palec pasemko włosów – tych, które Shannon pomogła jej zafarbować na czerwono. Już widziała odrosty, ale wciąż nie zdecydowała, co takiego powinna w związku z tym zrobić. – Po prostu błądziłam, ale dzisiaj…
– Ale…? – drążył coraz bardziej zniecierpliwionym tonem Lawrence.
Tym razem wyrwał jej się cichy, sfrustrowany jęk. Miała wrażenie, że przez nadmiar emocji i sposób, w jaki prowadziły rozmowę, za moment pęknie jej głowa. Co więcej, Joce nagle poczuła, że ma ochotę płakać z bezsilności, choć zdecydowanie nie zamierzała sobie na to pozwolić. W ten sposób mogła co najwyżej dodatkowo się pogrążyć, bynajmniej nie zbliżając się do osiągnięcia czegokolwiek.
– Nie wiem! – Potrząsnęła z niedowierzaniem głową. Naprawdę musiał ją do tego wszystkiego dręczyć? – Wydaje mi się, że kogoś wyczułam, ale… A potem się obudziłam – dodała nieskładnie, aż nazbyt świadoma tego, że jej wyjaśnienia wręcz porażają lakonicznością.
– Krzycząc imię Beatrycze – zauważył przytomnie, prostując się i bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zwracając do niej plecami.
Zawahała się, sama niepewna tego, co w tamtej chwili czuła. Miała przez to rozumieć, że się na nią obraził? Nie chciała brać takiej możliwości pod uwagę, nie tylko dlatego, że Lawrence był jedyną osobą, na którą tymczasowo mogła liczyć. Bała się, więc trwanie w ciszy pozostawało ostatnim, czego tak naprawdę chciała i potrzebowała, przynajmniej tymczasowo. Co więcej, miała wrażenie, że działo się coś bardzo, ale to bardzo niedobrego i że powinni się pośpieszyć, ale w żaden sposób nie potrafiła samej sobie wytłumaczyć, czego powinna w związku z tym oczekiwać.
Niespokojnie obserwowała, kiedy L. zaczął krążyć po pokoju, ostatecznie zatrzymując się przy drzwiach. W tamtej chwili jednak wyrwał jej się cichy, nieco zdławiony jęk, a ona wyprostowała się niczym struna, jeszcze bardziej niespokojna.
– Dokąd…? – zaczęła, gotowa nawet poniżyć się do tego, żeby zacząć go błagać. Cokolwiek, byleby nie zostawiał jej w tym miejscu samej.
– Ubierz się – zadecydował spiętym tonem, przy okazji skutecznie dziewczynę zaskakując. – Mam coś w planach i tyle na tę chwilę mogę ci powiedzieć. Reszta po drodze, ale jak na razie… – Urwał, po czym wzruszył ramionami. – Po prostu bądź taka dobra i się pośpiesz.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, zaskoczona jego słowami i tym, że prawie natychmiast zostawił ją samą, nie pozostawiając innego wyboru, jak tylko się dostosować. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby wyjść z szoku, jednak zsunąć się z łóżka i skupić na tym, żeby zrobić cokolwiek sensownego. Czuła się dziwnie roztrzęsiona, kiedy niespokojnie krążyła po pokoju, próbując jakoś się uspokoić i zapanować nad wciąż towarzyszącymi jej wątpliwościami. Miała dziesiątki pytań, ale przynajmniej tymczasowo postanowiła zachować je dla siebie, tym bardziej, że jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że Lawrence nie był chętny, żeby prowadzić jakąkolwiek rozmowę. Musiała zadowolić się poczuciem tego, że chyba miał jakiś plan i że była jego częścią, ale mimo wszystko…
Powinnam była zostać w domu… Albo bardziej przycisnąć go na lotniku, skoro już raz mi uległ, pomyślała mimochodem. Co prawda wątpiła w powodzenie takie planu, ale wszystko wydawało się lepszą perspektywą od trwania w takim stanie. Inną kwestią pozostawało to, czy byłaby w stanie spokojnie siedzieć w Mieście Nocy albo w Seattle, raz po raz zadręczając się koszmarem, którego nawet nie potrafiła wytłumaczyć.
Przestała o tym myśleć, w zamian koncentrując się na tym, co i dlaczego robiła. W pośpiechu narzuciła na siebie kurtkę, po czym wypadła z pokoju, nie siląc się szukaniem klucza. Mimo wszystko kamień spadł jej z serca, kiedy znalazła Lawrence’a w niewielkim lobby albo recepcji – w zasadzie nie była pewna, jak powinna nazwać względnie nieduże, mało atrakcyjne pomieszczenie, w którym najprościej można było spotkać któregoś z pracowników hotelu. Zatrzymała się u jego boku, próbując sprawiać wrażenie choć częściowo spokojnej, ale podejrzewała, że szło jej to dość marnie.
– Jesteś na mnie zły? – wypaliła po dłuższej chwili ciszy, kiedy tylko znaleźli się przed budynkiem. Nie mogła powstrzymać się przed zadaniem tego pytania, nie wspominając o tym, że uzyskanie odpowiedzi nagle zaczęło jawić się dziewczynie jako coś o naprawdę wielkim znaczeniu.
L. zawahał się, po czym spojrzał na nią z powątpiewaniem, wyraźnie zaskoczony pytaniem, które mu zadała. Nieznacznie potrząsnął głową, wpatrując się w nią co najmniej tak, jakby widział ją po raz pierwszy.
– Dlaczego? – odezwał się w końcu. – Nie mam powodu… Teoretycznie, bo chwilami bywasz uciążliwa – przyznał, a ona ledwo powstrzymała się przed prychnięciem.
– Nic mi nie mówisz – zauważyła, a wampir westchnął i wzniósł oczy ku ciemniejącemu, zasnutemu chmurami nieba. Słońce musiało zajść stosunkowo niedawno, a przynajmniej takie miała wrażenie, co zresztą wyjaśniało, dlaczego w ogóle ruszyli się z pokoju.
– Właśnie to mam na myśli – mruknął Lawrence, nie kryjąc frustracji. – Dobra, nieważne… Możemy uznać, że jestem podenerwowany… I jeśli mam być ze sobą szczery, to nie jestem do końca pewien tego, co właśnie planuje – dodał i to wystarczyło, żeby jeszcze bardziej wytrącić ją z równowagi.
Nie mamy konkretnego planu… Cudownie!
– To znaczy? – zapytała z niedowierzaniem. Chyba sobie z niej żartował, a przynajmniej taką miała nadzieję. Co prawda wszystko wskazywało na to, że była naiwna, wciąż na to licząc, ale… – Co właściwie…?
– Po prostu chodź – powtórzył z naciskiem. – Powiem ci na miejscu, o ile wszystko pójdzie zgodnie z moim zamysłem.
Jeśli to miało ją pocieszyć, to zdecydowanie mu nie wyszło.

1 komentarz:

  1. Rozdział na szybko, dosłownie w biegu, bo właśnie wychodzę. Dziękuję Wam za kolejny rok, za obecność i to, że ciągle Was przybywa. Przy okazji życzę wszystkiego, co najlepsze – oby 2017 okazał się jeszcze lepszy niż jego poprzednik.
    Mam nadzieję, że jutro uda mi się Was zaskoczyć. Wraz z początkiem nowego roku (i moimi urodzinami =P) dojdziemy do części właściwej tej księgi. Taką mam przynajmniej nadzieję, niemniej liczę na to, że jutro uda mi się napisać coś wyjątkowego i zaskakującego zarazem.
    Tak więc najlepszego! :D

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa