2 stycznia 2017

Pięćdziesiąt sześć

Jocelyne

Potrząsnęła głową, nie będąc w stanie tak po prostu uwierzyć w wypowiedziane słowa. Nic jej nie będzie? Dobre sobie! Mógł mówić różne rzeczy, ale to nie on musiał mierzyć się z czymś, co z powodzeniem mogłoby doprowadzić ją do szaleństwa. Już teraz miała poczucie, że balansuje gdzieś na krawędzi, w każdej chwili mogąc jednak postradać zmysły. Co więcej, bała się i nie zamierzała tego ukrywać, tym bardziej, że miała dość powodów, żeby odczuwać strach. Co innego zresztą miało jej towarzyszyć w sytuacji, w której ich słyszała – wszystkich, co prawda wciąż nieświadomych tego, że mogłaby być obok, ale jednak.
Zamknęła oczy, przez kilka następnych sekund zdolna koncentrować się wyłącznie na spazmatycznym chwytaniu oddechu. Czy to nie Rosa wspomniała coś na temat tego, że tacy jak ona potrafili rozróżnić nekromantów po specyficznym rodzaju aury? Tak bez wątpienia było, wiec musiała liczyć się z tym, że w każdej chwili zostanie zauważona. Zdecydowanie nie była na to gotowa, nie wspominając o tym, że nie rozumiała, co takiego kierowało Lawrence’m. Nie miała pojęcia, co zadecydowało o tym, że ją tutaj zabrał i…
– Dlaczego? – wyrwało jej się. – To miejsce…
Wampir westchnął, po czym potrząsnął głową.
– Nie miałem lepszego pomysłu – przyznał i zawahał się na moment. – Powiedziałaś, że jej nie widzisz i od tamtej pory to nie daje mi spokoju. Teraz na dodatek powtarzasz, że coś jest nie tak…
– I co z tego?! – nie wytrzymała, coraz bardziej zniecierpliwiona.
Wszystko w niej aż rwało się do tego, żeby uciekać, niezależnie od możliwych konsekwencji. Gdyby wciąż nie trzymał jej za ramiona, pewnie już dawno by się wyrwała, gotowa choćby błąkać się po okolicy, jeśli to okazałoby się jednym sposobem, żeby znaleźć się w bezpiecznej odległości od tego miejsca. Czuła, że serce rozpaczliwie trzepocze jej się w piersi, uderzając tak szybko i mocno, że ledwo była w stanie złapać oddech, nie wspominając o wrażeniu, że nieszczęsny narząd za chwilę spróbuje wyrwać się na zewnątrz i gdzieś uciec. Próbowała się uspokoić, ale nie potrafiła, zbytnio podenerwowana, by tak po prostu sobie na to pozwolić.
– Czytałem o takich jak ty, Jocelyne – usłyszała i coś w tych słowach sprawiło, że zapragnęła roześmiać się histerycznie. Niby wiedziała, że od samego początku chodziło mu wyłącznie o zdolności, którymi dysponowała, ale i tak… – Widzisz ich, słyszysz… A teraz Beatrycze do ciebie nie przychodzi, chociaż wcześniej to robiła. Dlaczego?
– Nie mam pojęcia – przyznała zgodnie z prawdą. – Nie wiem, ale ja naprawdę…
Nie pozwolił jej dokończyć.
– Nic innego nie przychodzi mi do głowy – oznajmił z naciskiem. – Chcę sprawdzić to jedno miejsce, bo… Tutaj ma grób, tak? Jeśli już miałbym szukać ducha, to chyba tam, gdzie… kiedyś było ciało – dodał z naciskiem, a ona poczuła, że robi jej się niedobrze.
– Czy przypadkiem nie umarła… dawno temu? – zapytała słabym głosem, próbując zyskać na czasie.
Choć zebranie myśli przychodziło jej z trudem, jawiąc się jako wybitnie trudne, wręcz niemożliwe zadanie, tego jednego była pewna. Pamiętała historię, którą opowiadali poszczególni członkowie rodziny, więc wiedziała, że od śmierci Beatrycze minęły całe wieki. Cmentarz, który widzieli, zdecydowanie nie był aż taki stary, choć naturalnie mogła się mylić. Tak czy inaczej, Londyn na pewno się zmienił, więc oczekiwania Lawrence’ a wydawały się tym bardziej nieprawdopodobne.
– To naprawdę takie dziwne, że mógłbym się o to zatroszczyć, zwłaszcza mogąc żyć wiecznie? – zniecierpliwił się wampir, wymownie wywracając oczami. – Pieniądze, moja droga. Kiedy masz pieniądze i dużo wolnego czasu, wszystko jest jak najbardziej możliwe.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, zaskoczona tym, co sugerował. Miała przez to rozumieć, że przez całe lata dbał o grób Beatrycze? To brzmiało jak abstrakcja, ale z drugiej strony, przez żonę właśnie wywiózł ją aż do Wielkiej Brytanii, więc może nie powinna być aż tak zszokowana. Na dłuższą metę nie była, być może dlatego, że w pamięci wciąż miała wyraz twarzy kobiety, kiedy ta wspominała o L. albo błagała ją o możliwość choćby krótkiej rozmowy. Może była w błędzie, ale wszystko wskazywało na to, że tę dwójkę łączyło uczucie, którego jej zdecydowanie nie było dane poznać – nie teraz, kiedy nawet nie potrafiła określić swojej relacji z Dallasem.
Jakkolwiek by jednak nie było, zdecydowanie nie wyobrażała sobie, że miałaby tak po prostu przekroczyć granicę jakiegokolwiek cmentarza. To brzmiało jak prośba o kłopoty, choć zarazem rozumiała, czym kierował się Lawrence. Dość naturalnym wydawało się, że dusze plątały się w okolicach miejsca swojej śmierci albo tam, gdzie zostały pochowane. Gdyby było inaczej, cmentarz nie przyprawiałby jej o zawał serca, będąc niczym jedno, wielkie skupisko istot, których zdecydowanie nie chciała spotkać.
– Nie… – Potrząsnęła głowa. Zamknęła oczy, jakby w nadziei na to, że dzięki temu wszystko stanie się prostsze, choć to naturalnie prowadziło donikąd. – Nie mogę. Nie wejdę tam – niemalże zaszlochała, po czym spróbowała się odsunąć.
Ból głowy przybrał na sile, zresztą tak jak i słyszane przez nią szepty, choć starała się je ignorować. Pomyślała, że była na nie do tego stopnia wrażliwa, bo wciąż się bała, ale to wciąż niczego nie rozwiązywało. Nie była w stanie tak po prostu zignorować tych uczuć – odciąć się od nich albo… zrobić cokolwiek innego, co miałoby choć trochę sensu. Gubiła się, rozdarta pomiędzy chęcią działania, a paraliżującym lękiem, który wydawał się przysłaniać wszystko inne.
Lawrence rzucił jej udręczone spojrzenie, jasno sugerujące, że zaczynał się niecierpliwić. Napięła mięśnie, licząc się z tym, że znów spróbuje użyć na niej wpływu albo siłą zmusi do ruszenia się z miejsca, jednak nic podobnego nie miało miejsca.
Nie, skoro ostatecznie rozproszył ją śmiech – cichy, melodyjny i obecny gdzieś dosłownie na wyciągnięcie ręki.
– Dalej taka strachliwa, malutka?
Zesztywniała, przez krótką chwilę czując się, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, po czym – prawie tego nieświadoma – jednak znalazła sposób na oswobodzenie z żelaznego uścisku trzymającego ją wampira. Odskoczyła jak oparzona, błyskawicznie okręcając się na pięcie, choć sama nie była pewna, czy chce zobaczyć osobę, która tak nagle pojawiła się w uliczce. W efekcie omal nie potknęła się o własne nogi, ale nie pozwoliła sobie na upadek, w porę odzyskując utraconą równowagę. Miała mieszane uczucia, co zwłaszcza w połączeniu ze strachem i ogólnym zniechęceniem, który odczuwała na myśl o wydarzeniach w ośrodku, nie pozwoliły jej ucieszyć się widokiem przypatrującej się jej w niemalże bezczelny sposób istoty. Nie zmieniało to jednak faktu, że ona tam była – i to pomimo tego, że stanowiła jedną z ostatnich osób, których Jocelyne była skłonna się po tym wszystkim spodziewać.
– Co znowu? – doszedł ją zniecierpliwiony głos L. Wyczuła ruch, kiedy wampir przemieścił się, najpewniej materializując gdzieś za jej plecami, ale to działo się jakby poza nią. – Kto tutaj jest?
Jedynie potrząsnęła głową, nie będąc w stanie odpowiedzieć, poniekąd dlatego, że wciąż nie wierzyła. Nie miała nawet pojęcia, jak powinna się zachować, a tym bardziej czego spodziewać, skoro…
– Within – wyrwało jej się.
Demonica roześmiała się w melodyjny, niepokojący sposób. Stała spokojnie, uśmiechając się w niemalże bezczelny, zdecydowany sposób. Ciemne włosy falami opadały na smukłe ramiona i plecy, oczy błyszczały, a wyraz twarzy jednoznacznie sugerował, że była w doskonałym humorze. Cóż, na pewno wyglądała o wiele lepiej, niż kiedy Jocelyne widziała ją po raz ostatni, pałającą rządzą zemsty i skupioną na demolowaniu ośrodka, ale to nie zmieniało faktu, że poczuła się bliskością tej kobiety zaniepokojona – i to najdelikatniej rzecz ujmując. W gruncie rzeczy mogłaby mieć przed sobą samą śmierć albo…
– Och… Nie, nie. – Within uśmiechnęła się promiennie. – Śmierć jest zbyt łaskawa, mimo wszystko. Może jako jej wybranka się ze mną nie zgodzisz, ale wierz mi, że gdybym przejęła tę rolę, znany ci świat szybko przestałby istnieć – zapowiedziała i tych kilka słów wystarczyło, żeby Jocelyne zrobiło się jeszcze bardziej zimno.
– O czym ty…?
Urwała, sama niepewna, czy chce poznać odpowiedź na to pytanie. Jeszcze większym szokiem okazało się dla niej odkrycie, że demonica tak po prostu była w stanie reagować na to, co działo się w jej głowie. Within była niebezpieczna i to nawet wtedy, kiedy zarzekała się, że nie jest wrogiem. Cóż, coś w tym było, a Joce zdawała sobie sprawę z tego, że zarówno ona, jak i reszta tych, którzy uciekli z ośrodka, zawdzięczała jej życie, niemniej to wciąż o niczym nie świadczyło.
Zacisnęła usta, po czym mimowolnie skrzywiła się, kiedy dobiegające ze strony cmentarza szepty znowu przybrały na sile. Ledwo powstrzymała dziecinnego odruchu, nakazującego zasłonić uszy i zacząć nucić coś pod nosem, byleby zakłócić dający jej się we znaki dźwięk. To ją rozpraszało, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze, skoro miała do czynienia z niebezpiecznym demonem.
– Och, malutka… – westchnęła Within, wywracając oczami. – Biedactw ty moje… – Kobieta zacisnęła usta, po czym bezceremonialnie odwróciła się w stronę bramy cmentarza. – Cisza! – „huknęła”, a Jocelyne aż podskoczyła, zaskoczona zarówno intensywnością tego krzyku, jak i samą reakcją przybyszki.
Bezwiednie przesunęła się bliżej Lawrence’a, dochodząc do wniosku, że z dwojga złego woli zaufać jemu niż Within. Zauważyła, że kąciki ust nieśmiertelnej drgnęły, ale powstrzymała się od jakichkolwiek uwag, po prostu z zaciekawieniem obserwując rozwój sytuacji. Jocelyne wiedziała, że demony były w stanie wyczuwać emocje – zwłaszcza te negatywne, a więc przede wszystkim strach, którym się żywiły. Podejrzewała, że z perspektywy Within musiała dosłownie się jarzyć, aż prosząc o to, żeby ktoś jednak spróbował ją skrzywdzić, sprowokowany możliwością doprowadzenia jej do jeszcze gorszego stanu, ale nawet to nie było w stanie sprawić, by ad sobą zapanowała.
Wzięła kilka głębszych wdechów, raz po raz powtarzając sobie, że tak naprawdę nie ma powodów do niepokoju. To było niczym wierutne kłamstwo, którym zadręczała się już od dłuższego czasu, ale nic innego nie przychodziło jej do głowy. Strach ją paraliżował, przez co nie była w stanie ani odpowiedzieć Lawrence’owi, ani tym bardziej zastanowić się nad faktycznymi zamiarami Within. W efekcie również nie od razu zarejestrowała fakt, że szepty, które do tej pory dawały jej się we znaki, zniknęły równie nagle, co się pojawiły, pozostawiając po sobie wyłącznie dziwny niepokój i poczucie tego, że nie wszystko było takie, jak mogłaby tego oczekiwać. Nie, skoro oni tam byli, jednak z dość oczywistego powodu trzymali się na dystans.
– Jocelyne… Jocelyne, do cholery!
Wzdrygnęła się, dopiero po dłuższej chwili będąc w stanie skoncentrować wzrok na Lawrence’ie. Spojrzała na niego w nieco niespokojny sposób, uświadamiając sobie, że już od dłuższej chwili próbował zwrócić na siebie jej uwagę. Nie była tym zaskoczona, podejrzewając, jak jej rozmowy z duszami musiały wyglądać z perspektywy postronnego obserwatora. Zwłaszcza w sytuacji, w której siedziała jak na szpilkach, wyraźnie przerażona tym, co działo się na jej oczach, wątpliwości wydawały się w pełni uzasadnione, ale i to nie pozwoliło jej w porę zareagować.
– Och… Weź z nim w końcu porozmawiaj, bo zaczynam się niecierpliwić – wtrąciła spiętym tonem Within. – Nie mam wiele czasu, więc przynajmniej udawaj, że jesteś na tyle dobra, żeby to docenić.
– Docenić co?
– Że jestem – oznajmiła demonica takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Na wrota piekielne… Dobra, nieważne! – Potrząsnęła z niedowierzaniem głową. – Idziesz czy nie?
Otworzyła szerzej oczy, oszołomiona tym, że kobieta niemalże zachęcającym gestem skinęła ku bramie. Znów zebrało jej się na protesty, nim jednak zdążyła odezwać się chociaż słowem, zmieniła zdaniem. W zamian wyrwało jej się jedno, konkretne pytanie, które wydawało się najbardziej sensowne w zaistniałej sytuacji:
– Dlaczego?
Zignorowała wyraźnie rozdrażnione spojrzenie Lawrence’a, dochodząc do wniosku, że skoro ignorował ją przez tyle czasu, równie dobrze mogła potraktować go w ten sam sposób. Skupiała się na Within, nie po raz pierwszy próbując zrozumieć, co kierowało tą kobietą i czego tak naprawdę powinna się po niej spodziewać. Oczywiście bezskutecznie, kiedy zaś zobaczyła nieco udręczony uśmiech, który posłała jej demonica, utwierdziła się w przekonaniu, że i tak nie dowie się niczego konkretnego. Nie była pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie, ale… musiało wystarczyć.
– Ponieważ się nudzę – oznajmiła Within z rozbrajającą wręcz szczerością. Joce wyczuła, że to kłamstwo, ale doszła do wniosku, że drążenie do prawy nie ma sensu. – Jeśli cię to interesuje, to twoje obawy są słuszne. Podejrzewam, że martwisz się o tę słodką duszyczkę, więc… – Wzruszyła ramionami. – Mój ojciec jest na nią zły. Bardzo zły.
Ojciec…, powtórzyła w myślach i mimowolnie zadrżała, choć starała się nad sobą zapanować. Wiedziała, o kim mówi Within i to z jakiegoś powodu wzbudziło w niej jeszcze silniejszy niepokój. Znowu pomyślała o swoich snach, towarzyszących jej wątpliwościach i tym, że podczas koszmarów brnęła przez ni mniej, ni więcej, ale właśnie ciemność. To mógłby być przypadek, ale już dawno przestała w nie wierzyć, w zamian pojmując, że jak najbardziej miała powody, żeby zacząć się martwić. Jeśli ta istota faktycznie zdenerwowała się na Beatrycze, było źle, zwłaszcza biorąc pod uwagę wnioski, które nie tak bardzo wyciągnęli przy pomocy Rafaela. To oraz piosenka, którą śpiewała dla niej kobieta, nie wróżyły niczego dobrego, a ona obawiała się, że wszystko mogło okazać się jej winą. Jeśli to miało jakiś związek z tym, że wtedy pozwoliła Beatrycze w siebie wniknąć…
– Jak bardzo…? – Nieznacznie potrząsnęła głową. Głos jej zadrżał, ale prawie nie zwróciła na to uwagi, zbytnio przejęta sytuacją. – Within, co się dzieje? Czego chce twój ojciec? – drążyła i w tamtej chwili popełniła błąd, bo twarz demonicy wykrzywił grymas.
– Ach… Mój ojciec – powtórzyła kobieta niemalże kpiarskim tonem. – Ten sam, który o mnie zapomniał, pozwalając upokorzyć – dodała, ale tym razem zwracała się bardziej do siebie, aniżeli kogokolwiek innego.
Jocelyne zawahała się, uparcie milcząc i próbując zebrać myśli. Już nawet nie zastanawiała się nad emocjami, które w tamtej chwili targały Within, bo to wydawało się pozbawione większego znaczenia. Nie chciała rozwodzić się nad decyzjami, które z jakiegoś podjęła ta istota, a tym bardziej nad tym, czy zaufanie jej byłoby oznaką szaleństwa. Martwiła się o Beatrycze, a skoro ostatecznie znalazła się tutaj i czuła, że coś jest nie tak, zdecydowanie miała powody do niepokoju. Chciała coś zrobić, niezależnie od konsekwencji, mając wrażenie, że w innym wypadku wydarzy się coś, czego nigdy nie będzie w stanie sobie wybaczyć.
Demonica zmrużyła oczy, po czym dosłownie przeszyła ją wzrokiem.
– Skoro tak, chodź – odezwała się ponownie, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wyciągając rękę. – Chodź ze mną, mała nekromantko.
Nie miała pojęcia, co tak naprawdę podkusiło ją, żeby chwycić kobietę za rękę. Czuła, że podjęcie takiej decyzji bez zastanowienia, zwłaszcza po tym, jak sama na własne oczy zobaczyła, do czego zdolna jest Within, zakrawało na czyste szaleństwo, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. Już i tak nic innego jej nie pozostawało, więc…
– Jocelyne! – niemalże warknął na nią Lawrence, ale zignorowała jego reakcję, w milczeniu wpatrując się w przestrzeń.
– Chciałeś, żebyśmy weszli na cmentarz – przypomniała cichym, dziwnie spokojnym i zarazem obcym głosem.
Nie miała pojęcia, co tak naprawdę czuła i w gruncie rzeczy nie chciała tego rozumieć. Poruszając się trochę jak w transie, spróbowała chwycić dłoń Within, podświadomie licząc się z tym, że jej palce przenikną przez niematerialne ciało demonicy. Tym większym zaskoczeniem okazało się dla niej to, że faktycznie napotkała opór, ale nie skomentowała tego nawet słowem, w zamian pozwalając swojej opiekunce na wzmocnienie uścisku. Choć jeszcze chwilę wcześniej była przerażona perspektywą ruszenia się z miejsca i przekroczenia bramy cmentarza, kiedy ostatecznie przyszło jej tego dokonać, czuła się bardziej zdeterminowana, aniżeli przerażona. To wydawało się nienaturalne, a jednak po chwili wahania doszła do wniosku, że przy Within nie ma powodów do niepokoju.
– Nie rozglądaj się, a będzie ci dużo łatwiej – zasugerował kobieta i to również zabrzmiało sensownie, więc po prostu się do tych słów dostosowała.
Wbiła wzrok w ziemię, pomimo ciemności dostrzegając wyłożoną kostką alejkę. Szła przed siebie, ostrożnie stawiając kroki i pozwalając się prowadzić, choć to wydawało się równie szalone, co i zdanie się w tej sytuacji właśnie na Within. Nie oglądała się na siebie, nawet nie sprawdzając, czy Lawrence był gdzieś za nimi, czy może został przy samochodzie. To w gruncie rzeczy wydawało się aż nazbyt oczywiste, tym bardziej, że sam ją tutaj przywiózł. Tak czy inaczej, cokolwiek sobie w tamtej chwili myślał, z jej perspektywy i tak nie miało znaczenia. W zasadzie robiła wszystko, byleby nie myśleć, skupiona przede wszystkim na metodycznym podążaniu przed siebie, co w sytuacji, w której już nie słyszała dręczących ją szeptów, przychodziło dziewczynie z łatwością.
Nie, nie była na tyle naiwna, żeby uwierzyć, że rozkaz Within wystarczył, żeby dusze, które zamieszkiwały cmentarz, tak po prostu się wycofały. Wręcz przeciwnie – czuła, że wciąż gdzieś tam były, co prawda milczące, ale obecne i najpewniej wpatrzone w nią. Czuła ich bliskość oraz dziesiątki, a może nawet setki spojrzeń, które śledziły każdy jej ruch. Wiedziała, że podążały za nią i Within, otaczając ich, ale dla bezpieczeństwa woląc trzymać się na dystans. Co więcej, w ułamku sekundy zorientowała się, że ją rozpoznały, najpewniej doskonale zdając sobie sprawę z tego, że była w stanie ich zobaczyć, ale nawet jeśli tak było, to niczego nie zmieniało. Dzięki demonicy naprawdę była bezpieczna, chociaż – co doskonale rozumiała i co wzbudzało w Jocelyne przerażenie – gdyby tylko kobiety zabrakło, wszystko momentalnie by się zmieniło.
I co by ci zrobiły? Rozszarpały cię?, warknęła na siebie w duchu. Wiedziała, że wszyscy tak naprawdę potrzebowali tylko jednego – pomocy albo zrozumienia, których jako jedna z nielicznych była w stanie im udzielić. Problem polegał na sposobie, w jaki niektórzy z nich mogli chcieć to osiągnąć, najpewniej nie zamierzając rozwodzić się nad tym, czego ona w tym wszystkim potrzebowała. Sądząc po zachowaniu mężczyzny ze szkoły, który omal nie zrobił jej krzywdy, musiała liczyć się z naprawdę różnymi zachowaniami. Nie była na to gotowa i najpewniej nie miała być, ale to nie zmieniało faktu, że musiała się przyzwyczaić. W innym wypadku czekało na nią szaleństwo, więc…
Wyczuła ruch u swojego boku, ale nie odważyła się podnieść głowy. Po prostu idź przed siebie, nakazała sobie stanowczo, koncentrując się przede wszystkim na co prawda fałszywym, ale stanowiącym całe jej tymczasowe poczucie bezpieczeństwa uścisku Within. Próbowała za wszelką cenę dostosować się do narzuconego przez kobietę tempa, nie chcąc ryzykować ani upadku, ani tego, że cokolwiek mogłoby je rozdzielić. Nie w tym miejscu, skoro nie miała pewności, czy wciąż może liczyć na Lawrence’a.
Co, jeśli ona zrobiła to specjalnie, żeby nas rozdzielić…?
– Jesteśmy na miejscu.
Odrzuciła od siebie niechciane myśli, czując przede wszystkim ulgę w odpowiedzi na słowa Within. Podejrzewała, że demonica doskonale zdawała sobie sprawę z jej obaw, jednak wszelakie uwagi zostawiała dla siebie. To w jakiś pokrętny sposób dziewczynę uspokoiło, dając jej przynajmniej częściową gwarancję tego, że kobieta nie miała aż tak złych zamiarów. Cokolwiek planowała, najpewniej miała w tym jakąś korzyść, ale mimo wszystko…
Wciąż pełna wątpliwości, powoli uniosła głowę – a potem już tylko stała i patrzyła, wpatrując się w słabo widoczny, wyryty w kamiennej tabliczce napis, układający się w dwa proste słowa.
Beatrycze Cullen

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa