
Jocelyne
Potrząsnęła głową, nie będąc w stanie
tak po prostu uwierzyć w wypowiedziane słowa. Nic jej nie będzie? Dobre
sobie! Mógł mówić różne rzeczy, ale to nie on musiał mierzyć się z czymś,
co z powodzeniem mogłoby doprowadzić ją do szaleństwa. Już teraz miała
poczucie, że balansuje gdzieś na krawędzi, w każdej chwili mogąc jednak
postradać zmysły. Co więcej, bała się i nie zamierzała tego ukrywać, tym
bardziej, że miała dość powodów, żeby odczuwać strach. Co innego zresztą miało
jej towarzyszyć w sytuacji, w której ich słyszała – wszystkich, co
prawda wciąż nieświadomych tego, że mogłaby być obok, ale jednak.
Zamknęła
oczy, przez kilka następnych sekund zdolna koncentrować się wyłącznie na
spazmatycznym chwytaniu oddechu. Czy to nie Rosa wspomniała coś na temat tego,
że tacy jak ona potrafili rozróżnić nekromantów po specyficznym rodzaju aury?
Tak bez wątpienia było, wiec musiała liczyć się z tym, że w każdej
chwili zostanie zauważona. Zdecydowanie nie była na to gotowa, nie wspominając o tym,
że nie rozumiała, co takiego kierowało Lawrence’m. Nie miała pojęcia, co
zadecydowało o tym, że ją tutaj zabrał i…
– Dlaczego?
– wyrwało jej się. – To miejsce…
Wampir
westchnął, po czym potrząsnął głową.
– Nie
miałem lepszego pomysłu – przyznał i zawahał się na moment. – Powiedziałaś,
że jej nie widzisz i od tamtej pory to nie daje mi spokoju. Teraz na
dodatek powtarzasz, że coś jest nie tak…
– I co
z tego?! – nie wytrzymała, coraz bardziej zniecierpliwiona.
Wszystko w niej
aż rwało się do tego, żeby uciekać, niezależnie od możliwych konsekwencji.
Gdyby wciąż nie trzymał jej za ramiona, pewnie już dawno by się wyrwała, gotowa
choćby błąkać się po okolicy, jeśli to okazałoby się jednym sposobem, żeby znaleźć
się w bezpiecznej odległości od tego miejsca. Czuła, że serce rozpaczliwie
trzepocze jej się w piersi, uderzając tak szybko i mocno, że ledwo
była w stanie złapać oddech, nie wspominając o wrażeniu, że
nieszczęsny narząd za chwilę spróbuje wyrwać się na zewnątrz i gdzieś
uciec. Próbowała się uspokoić, ale nie potrafiła, zbytnio podenerwowana, by tak
po prostu sobie na to pozwolić.
– Czytałem o takich
jak ty, Jocelyne – usłyszała i coś w tych słowach sprawiło, że zapragnęła
roześmiać się histerycznie. Niby wiedziała, że od samego początku chodziło mu
wyłącznie o zdolności, którymi dysponowała, ale i tak… – Widzisz ich,
słyszysz… A teraz Beatrycze do ciebie nie przychodzi, chociaż wcześniej to
robiła. Dlaczego?
– Nie mam
pojęcia – przyznała zgodnie z prawdą. – Nie wiem, ale ja naprawdę…
Nie
pozwolił jej dokończyć.
– Nic
innego nie przychodzi mi do głowy – oznajmił z naciskiem. – Chcę sprawdzić
to jedno miejsce, bo… Tutaj ma grób, tak? Jeśli już miałbym szukać ducha, to
chyba tam, gdzie… kiedyś było ciało –
dodał z naciskiem, a ona poczuła, że robi jej się niedobrze.
– Czy
przypadkiem nie umarła… dawno temu? – zapytała słabym głosem, próbując zyskać
na czasie.
Choć
zebranie myśli przychodziło jej z trudem, jawiąc się jako wybitnie trudne,
wręcz niemożliwe zadanie, tego jednego była pewna. Pamiętała historię, którą
opowiadali poszczególni członkowie rodziny, więc wiedziała, że od śmierci
Beatrycze minęły całe wieki. Cmentarz, który widzieli, zdecydowanie nie był aż
taki stary, choć naturalnie mogła się mylić. Tak czy inaczej, Londyn na pewno
się zmienił, więc oczekiwania Lawrence’ a wydawały się tym bardziej nieprawdopodobne.
– To
naprawdę takie dziwne, że mógłbym się o to zatroszczyć, zwłaszcza mogąc
żyć wiecznie? – zniecierpliwił się wampir, wymownie wywracając oczami. –
Pieniądze, moja droga. Kiedy masz pieniądze i dużo wolnego czasu, wszystko
jest jak najbardziej możliwe.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, zaskoczona tym, co sugerował. Miała przez to rozumieć, że przez
całe lata dbał o grób Beatrycze? To brzmiało jak abstrakcja, ale z drugiej
strony, przez żonę właśnie wywiózł ją aż do Wielkiej Brytanii, więc może nie
powinna być aż tak zszokowana. Na dłuższą metę nie była, być może dlatego, że w pamięci
wciąż miała wyraz twarzy kobiety, kiedy ta wspominała o L. albo błagała ją
o możliwość choćby krótkiej rozmowy. Może była w błędzie, ale wszystko
wskazywało na to, że tę dwójkę łączyło uczucie, którego jej zdecydowanie nie
było dane poznać – nie teraz, kiedy nawet nie potrafiła określić swojej relacji
z Dallasem.
Jakkolwiek by
jednak nie było, zdecydowanie nie wyobrażała sobie, że miałaby tak po prostu
przekroczyć granicę jakiegokolwiek cmentarza. To brzmiało jak prośba o kłopoty,
choć zarazem rozumiała, czym kierował się Lawrence. Dość naturalnym wydawało
się, że dusze plątały się w okolicach miejsca swojej śmierci albo tam,
gdzie zostały pochowane. Gdyby było inaczej, cmentarz nie przyprawiałby jej o zawał
serca, będąc niczym jedno, wielkie skupisko istot, których zdecydowanie nie
chciała spotkać.
– Nie… –
Potrząsnęła głowa. Zamknęła oczy, jakby w nadziei na to, że dzięki temu
wszystko stanie się prostsze, choć to naturalnie prowadziło donikąd. – Nie
mogę. Nie wejdę tam – niemalże zaszlochała, po czym spróbowała się odsunąć.
Ból głowy
przybrał na sile, zresztą tak jak i słyszane przez nią szepty, choć
starała się je ignorować. Pomyślała, że była na nie do tego stopnia wrażliwa, bo
wciąż się bała, ale to wciąż niczego nie rozwiązywało. Nie była w stanie
tak po prostu zignorować tych uczuć – odciąć się od nich albo… zrobić cokolwiek
innego, co miałoby choć trochę sensu. Gubiła się, rozdarta pomiędzy chęcią
działania, a paraliżującym lękiem, który wydawał się przysłaniać wszystko
inne.
Lawrence
rzucił jej udręczone spojrzenie, jasno sugerujące, że zaczynał się
niecierpliwić. Napięła mięśnie, licząc się z tym, że znów spróbuje użyć na
niej wpływu albo siłą zmusi do ruszenia się z miejsca, jednak nic
podobnego nie miało miejsca.
Nie, skoro
ostatecznie rozproszył ją śmiech – cichy, melodyjny i obecny gdzieś
dosłownie na wyciągnięcie ręki.
– Dalej
taka strachliwa, malutka?
Zesztywniała,
przez krótką chwilę czując się, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś
ciężkim po głowie. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, po czym – prawie
tego nieświadoma – jednak znalazła sposób na oswobodzenie z żelaznego
uścisku trzymającego ją wampira. Odskoczyła jak oparzona, błyskawicznie
okręcając się na pięcie, choć sama nie była pewna, czy chce zobaczyć osobę,
która tak nagle pojawiła się w uliczce. W efekcie omal nie potknęła się
o własne nogi, ale nie pozwoliła sobie na upadek, w porę odzyskując
utraconą równowagę. Miała mieszane uczucia, co zwłaszcza w połączeniu ze
strachem i ogólnym zniechęceniem, który odczuwała na myśl o wydarzeniach
w ośrodku, nie pozwoliły jej ucieszyć się widokiem przypatrującej się jej w niemalże
bezczelny sposób istoty. Nie zmieniało to jednak faktu, że ona tam była – i to
pomimo tego, że stanowiła jedną z ostatnich osób, których Jocelyne była
skłonna się po tym wszystkim spodziewać.
– Co znowu?
– doszedł ją zniecierpliwiony głos L. Wyczuła ruch, kiedy wampir przemieścił
się, najpewniej materializując gdzieś za jej plecami, ale to działo się jakby
poza nią. – Kto tutaj jest?
Jedynie potrząsnęła
głową, nie będąc w stanie odpowiedzieć, poniekąd dlatego, że wciąż nie
wierzyła. Nie miała nawet pojęcia, jak powinna się zachować, a tym
bardziej czego spodziewać, skoro…
– Within –
wyrwało jej się.
Demonica
roześmiała się w melodyjny, niepokojący sposób. Stała spokojnie, uśmiechając
się w niemalże bezczelny, zdecydowany sposób. Ciemne włosy falami opadały
na smukłe ramiona i plecy, oczy błyszczały, a wyraz twarzy
jednoznacznie sugerował, że była w doskonałym humorze. Cóż, na pewno
wyglądała o wiele lepiej, niż kiedy Jocelyne widziała ją po raz ostatni, pałającą
rządzą zemsty i skupioną na demolowaniu ośrodka, ale to nie zmieniało
faktu, że poczuła się bliskością tej kobiety zaniepokojona – i to
najdelikatniej rzecz ujmując. W gruncie rzeczy mogłaby mieć przed sobą
samą śmierć albo…
– Och… Nie,
nie. – Within uśmiechnęła się promiennie. – Śmierć jest zbyt łaskawa, mimo
wszystko. Może jako jej wybranka się ze mną nie zgodzisz, ale wierz mi, że
gdybym przejęła tę rolę, znany ci świat szybko przestałby istnieć –
zapowiedziała i tych kilka słów wystarczyło, żeby Jocelyne zrobiło się
jeszcze bardziej zimno.
– O czym
ty…?
Urwała,
sama niepewna, czy chce poznać odpowiedź na to pytanie. Jeszcze większym
szokiem okazało się dla niej odkrycie, że demonica tak po prostu była w stanie
reagować na to, co działo się w jej głowie. Within była niebezpieczna i to
nawet wtedy, kiedy zarzekała się, że nie jest wrogiem. Cóż, coś w tym
było, a Joce zdawała sobie sprawę z tego, że zarówno ona, jak i reszta
tych, którzy uciekli z ośrodka, zawdzięczała jej życie, niemniej to wciąż o niczym
nie świadczyło.
Zacisnęła
usta, po czym mimowolnie skrzywiła się, kiedy dobiegające ze strony cmentarza
szepty znowu przybrały na sile. Ledwo powstrzymała dziecinnego odruchu,
nakazującego zasłonić uszy i zacząć nucić coś pod nosem, byleby zakłócić
dający jej się we znaki dźwięk. To ją rozpraszało, a to zdecydowanie nie
wróżyło dobrze, skoro miała do czynienia z niebezpiecznym demonem.
– Och,
malutka… – westchnęła Within, wywracając oczami. – Biedactw ty moje… – Kobieta zacisnęła
usta, po czym bezceremonialnie odwróciła się w stronę bramy cmentarza. – Cisza! – „huknęła”, a Jocelyne aż
podskoczyła, zaskoczona zarówno intensywnością tego krzyku, jak i samą
reakcją przybyszki.
Bezwiednie
przesunęła się bliżej Lawrence’a, dochodząc do wniosku, że z dwojga złego
woli zaufać jemu niż Within. Zauważyła, że kąciki ust nieśmiertelnej drgnęły,
ale powstrzymała się od jakichkolwiek uwag, po prostu z zaciekawieniem obserwując
rozwój sytuacji. Jocelyne wiedziała, że demony były w stanie wyczuwać
emocje – zwłaszcza te negatywne, a więc przede wszystkim strach, którym
się żywiły. Podejrzewała, że z perspektywy Within musiała dosłownie się
jarzyć, aż prosząc o to, żeby ktoś jednak spróbował ją skrzywdzić,
sprowokowany możliwością doprowadzenia jej do jeszcze gorszego stanu, ale nawet
to nie było w stanie sprawić, by ad sobą zapanowała.
Wzięła
kilka głębszych wdechów, raz po raz powtarzając sobie, że tak naprawdę nie ma
powodów do niepokoju. To było niczym wierutne kłamstwo, którym zadręczała się już
od dłuższego czasu, ale nic innego nie przychodziło jej do głowy. Strach ją
paraliżował, przez co nie była w stanie ani odpowiedzieć Lawrence’owi, ani
tym bardziej zastanowić się nad faktycznymi zamiarami Within. W efekcie
również nie od razu zarejestrowała fakt, że szepty, które do tej pory dawały
jej się we znaki, zniknęły równie nagle, co się pojawiły, pozostawiając po
sobie wyłącznie dziwny niepokój i poczucie tego, że nie wszystko było
takie, jak mogłaby tego oczekiwać. Nie, skoro oni tam byli, jednak z dość
oczywistego powodu trzymali się na dystans.
– Jocelyne…
Jocelyne, do cholery!
Wzdrygnęła
się, dopiero po dłuższej chwili będąc w stanie skoncentrować wzrok na
Lawrence’ie. Spojrzała na niego w nieco niespokojny sposób, uświadamiając
sobie, że już od dłuższej chwili próbował zwrócić na siebie jej uwagę. Nie była
tym zaskoczona, podejrzewając, jak jej rozmowy z duszami musiały wyglądać z perspektywy
postronnego obserwatora. Zwłaszcza w sytuacji, w której siedziała jak
na szpilkach, wyraźnie przerażona tym, co działo się na jej oczach, wątpliwości
wydawały się w pełni uzasadnione, ale i to nie pozwoliło jej w porę
zareagować.
– Och… Weź z nim
w końcu porozmawiaj, bo zaczynam się niecierpliwić – wtrąciła spiętym
tonem Within. – Nie mam wiele czasu, więc przynajmniej udawaj, że jesteś na
tyle dobra, żeby to docenić.
– Docenić
co?
– Że jestem
– oznajmiła demonica takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na
świecie. – Na wrota piekielne… Dobra, nieważne! – Potrząsnęła z niedowierzaniem
głową. – Idziesz czy nie?
Otworzyła
szerzej oczy, oszołomiona tym, że kobieta niemalże zachęcającym gestem skinęła
ku bramie. Znów zebrało jej się na protesty, nim jednak zdążyła odezwać się
chociaż słowem, zmieniła zdaniem. W zamian wyrwało jej się jedno, konkretne
pytanie, które wydawało się najbardziej sensowne w zaistniałej sytuacji:
– Dlaczego?
Zignorowała
wyraźnie rozdrażnione spojrzenie Lawrence’a, dochodząc do wniosku, że skoro
ignorował ją przez tyle czasu, równie dobrze mogła potraktować go w ten
sam sposób. Skupiała się na Within, nie po raz pierwszy próbując zrozumieć, co
kierowało tą kobietą i czego tak naprawdę powinna się po niej spodziewać.
Oczywiście bezskutecznie, kiedy zaś zobaczyła nieco udręczony uśmiech, który
posłała jej demonica, utwierdziła się w przekonaniu, że i tak nie
dowie się niczego konkretnego. Nie była pewna czy to dobrze, czy może wręcz
przeciwnie, ale… musiało wystarczyć.
– Ponieważ
się nudzę – oznajmiła Within z rozbrajającą wręcz szczerością. Joce wyczuła,
że to kłamstwo, ale doszła do wniosku, że drążenie do prawy nie ma sensu. –
Jeśli cię to interesuje, to twoje obawy są słuszne. Podejrzewam, że martwisz
się o tę słodką duszyczkę, więc… – Wzruszyła ramionami. – Mój ojciec jest
na nią zły. Bardzo zły.
Ojciec…, powtórzyła w myślach i mimowolnie
zadrżała, choć starała się nad sobą zapanować. Wiedziała, o kim mówi
Within i to z jakiegoś powodu wzbudziło w niej jeszcze
silniejszy niepokój. Znowu pomyślała o swoich snach, towarzyszących jej
wątpliwościach i tym, że podczas koszmarów brnęła przez ni mniej, ni
więcej, ale właśnie ciemność. To mógłby być przypadek, ale już dawno przestała w nie
wierzyć, w zamian pojmując, że jak najbardziej miała powody, żeby zacząć
się martwić. Jeśli ta istota faktycznie zdenerwowała się na Beatrycze, było
źle, zwłaszcza biorąc pod uwagę wnioski, które nie tak bardzo wyciągnęli przy
pomocy Rafaela. To oraz piosenka, którą śpiewała dla niej kobieta, nie wróżyły
niczego dobrego, a ona obawiała się, że wszystko mogło okazać się jej
winą. Jeśli to miało jakiś związek z tym, że wtedy pozwoliła Beatrycze w siebie
wniknąć…
– Jak
bardzo…? – Nieznacznie potrząsnęła głową. Głos jej zadrżał, ale prawie nie
zwróciła na to uwagi, zbytnio przejęta sytuacją. – Within, co się dzieje? Czego
chce twój ojciec? – drążyła i w tamtej chwili popełniła błąd, bo twarz
demonicy wykrzywił grymas.
– Ach… Mój
ojciec – powtórzyła kobieta niemalże kpiarskim tonem. – Ten sam, który o mnie
zapomniał, pozwalając upokorzyć – dodała, ale tym razem zwracała się bardziej
do siebie, aniżeli kogokolwiek innego.
Jocelyne
zawahała się, uparcie milcząc i próbując zebrać myśli. Już nawet nie
zastanawiała się nad emocjami, które w tamtej chwili targały Within, bo to
wydawało się pozbawione większego znaczenia. Nie chciała rozwodzić się nad
decyzjami, które z jakiegoś podjęła ta istota, a tym bardziej nad
tym, czy zaufanie jej byłoby oznaką szaleństwa. Martwiła się o Beatrycze, a skoro
ostatecznie znalazła się tutaj i czuła, że coś jest nie tak, zdecydowanie
miała powody do niepokoju. Chciała coś zrobić, niezależnie od konsekwencji,
mając wrażenie, że w innym wypadku wydarzy się coś, czego nigdy nie będzie
w stanie sobie wybaczyć.
Demonica
zmrużyła oczy, po czym dosłownie przeszyła ją wzrokiem.
– Skoro
tak, chodź – odezwała się ponownie, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wyciągając rękę.
– Chodź ze mną, mała nekromantko.
Nie miała
pojęcia, co tak naprawdę podkusiło ją, żeby chwycić kobietę za rękę. Czuła, że
podjęcie takiej decyzji bez zastanowienia, zwłaszcza po tym, jak sama na własne
oczy zobaczyła, do czego zdolna jest Within, zakrawało na czyste szaleństwo,
ale nie chciała się nad tym zastanawiać. Już i tak nic innego jej nie
pozostawało, więc…
– Jocelyne!
– niemalże warknął na nią Lawrence, ale zignorowała jego reakcję, w milczeniu
wpatrując się w przestrzeń.
– Chciałeś,
żebyśmy weszli na cmentarz – przypomniała cichym, dziwnie spokojnym i zarazem
obcym głosem.
Nie miała
pojęcia, co tak naprawdę czuła i w gruncie rzeczy nie chciała tego
rozumieć. Poruszając się trochę jak w transie, spróbowała chwycić dłoń
Within, podświadomie licząc się z tym, że jej palce przenikną przez
niematerialne ciało demonicy. Tym większym zaskoczeniem okazało się dla niej
to, że faktycznie napotkała opór, ale nie skomentowała tego nawet słowem, w zamian
pozwalając swojej opiekunce na wzmocnienie uścisku. Choć jeszcze chwilę
wcześniej była przerażona perspektywą ruszenia się z miejsca i przekroczenia
bramy cmentarza, kiedy ostatecznie przyszło jej tego dokonać, czuła się
bardziej zdeterminowana, aniżeli przerażona. To wydawało się nienaturalne, a jednak
po chwili wahania doszła do wniosku, że przy Within nie ma powodów do
niepokoju.
– Nie
rozglądaj się, a będzie ci dużo łatwiej – zasugerował kobieta i to
również zabrzmiało sensownie, więc po prostu się do tych słów dostosowała.
Wbiła wzrok
w ziemię, pomimo ciemności dostrzegając wyłożoną kostką alejkę. Szła przed
siebie, ostrożnie stawiając kroki i pozwalając się prowadzić, choć to
wydawało się równie szalone, co i zdanie się w tej sytuacji właśnie
na Within. Nie oglądała się na siebie, nawet nie sprawdzając, czy Lawrence był
gdzieś za nimi, czy może został przy samochodzie. To w gruncie rzeczy
wydawało się aż nazbyt oczywiste, tym bardziej, że sam ją tutaj przywiózł. Tak
czy inaczej, cokolwiek sobie w tamtej chwili myślał, z jej
perspektywy i tak nie miało znaczenia. W zasadzie robiła wszystko,
byleby nie myśleć, skupiona przede wszystkim na metodycznym podążaniu przed
siebie, co w sytuacji, w której już nie słyszała dręczących ją
szeptów, przychodziło dziewczynie z łatwością.
Nie, nie
była na tyle naiwna, żeby uwierzyć, że rozkaz Within wystarczył, żeby dusze,
które zamieszkiwały cmentarz, tak po prostu się wycofały. Wręcz przeciwnie –
czuła, że wciąż gdzieś tam były, co prawda milczące, ale obecne i najpewniej
wpatrzone w nią. Czuła ich bliskość oraz dziesiątki, a może nawet
setki spojrzeń, które śledziły każdy jej ruch. Wiedziała, że podążały za nią i Within,
otaczając ich, ale dla bezpieczeństwa woląc trzymać się na dystans. Co więcej, w ułamku
sekundy zorientowała się, że ją rozpoznały, najpewniej doskonale zdając sobie
sprawę z tego, że była w stanie ich zobaczyć, ale nawet jeśli tak
było, to niczego nie zmieniało. Dzięki demonicy naprawdę była bezpieczna,
chociaż – co doskonale rozumiała i co wzbudzało w Jocelyne
przerażenie – gdyby tylko kobiety zabrakło, wszystko momentalnie by się
zmieniło.
I co by ci zrobiły? Rozszarpały cię?,
warknęła na siebie w duchu. Wiedziała, że wszyscy tak naprawdę
potrzebowali tylko jednego – pomocy albo zrozumienia, których jako jedna z nielicznych
była w stanie im udzielić. Problem polegał na sposobie, w jaki niektórzy
z nich mogli chcieć to osiągnąć, najpewniej nie zamierzając rozwodzić się
nad tym, czego ona w tym wszystkim potrzebowała. Sądząc po zachowaniu mężczyzny
ze szkoły, który omal nie zrobił jej krzywdy, musiała liczyć się z naprawdę
różnymi zachowaniami. Nie była na to gotowa i najpewniej nie miała być,
ale to nie zmieniało faktu, że musiała się przyzwyczaić. W innym wypadku czekało
na nią szaleństwo, więc…
Wyczuła
ruch u swojego boku, ale nie odważyła się podnieść głowy. Po prostu idź przed siebie, nakazała
sobie stanowczo, koncentrując się przede wszystkim na co prawda fałszywym, ale
stanowiącym całe jej tymczasowe poczucie bezpieczeństwa uścisku Within.
Próbowała za wszelką cenę dostosować się do narzuconego przez kobietę tempa,
nie chcąc ryzykować ani upadku, ani tego, że cokolwiek mogłoby je rozdzielić. Nie
w tym miejscu, skoro nie miała pewności, czy wciąż może liczyć na Lawrence’a.
Co, jeśli ona zrobiła to specjalnie, żeby
nas rozdzielić…?
– Jesteśmy
na miejscu.
Odrzuciła
od siebie niechciane myśli, czując przede wszystkim ulgę w odpowiedzi na
słowa Within. Podejrzewała, że demonica doskonale zdawała sobie sprawę z jej
obaw, jednak wszelakie uwagi zostawiała dla siebie. To w jakiś pokrętny
sposób dziewczynę uspokoiło, dając jej przynajmniej częściową gwarancję tego,
że kobieta nie miała aż tak złych zamiarów. Cokolwiek planowała, najpewniej
miała w tym jakąś korzyść, ale mimo wszystko…
Wciąż pełna wątpliwości, powoli uniosła głowę – a potem
już tylko stała i patrzyła, wpatrując się w słabo widoczny, wyryty w kamiennej
tabliczce napis, układający się w dwa proste słowa.
Beatrycze
Cullen
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz