
Lawrence
Nie miał pojęcia, co tak
naprawdę wciąż robił w tym miejscu. Wmawiał sobie, że jest tutaj przede wszystkim
dla Eleny, bo na dłuższą metę takie tłumaczenie miało sens – w innym
wypadku wciąż siedziałby w Seattle. Przyjechał, bo się martwił, choć
oficjalnie nie zamierzał się do tego przyznawać. Teraz miał pewność, że z dziewczyną
wszystko w porządku i że miała się dobrze, co wbrew wszystkiemu w znacznym
stopniu wampira uspokoiło. Teoretycznie miał teraz dość powodów, żeby jak
zwykle się ewakuować, w ostatniej chwili ryzykując z jakichkolwiek
prób zbliżania się do rodziny, która wciąż traktowała go jak wroga (No, może
nie w takim stopniu, jak kiedyś, ale jednak…), ale z jakiegoś powodu
nie potrafił się na to zdobyć.
W milczeniu
obserwował Elenę i Rafaela, nie po raz pierwszy zresztą w niemalże
pobłażliwy sposób spoglądając, jak ta dwójka wzajemnie rzuca się sobie do
gardeł. Nie miał pojęcia, co stało się z dziewczyną, jakim cudem wróciła i kim
tak naprawdę była, ale to na dłuższą metę nie miało znaczenia. Wiedział
jedynie, że wciąż trzymała się blisko demonów, co zresztą przestało dziwić go z chwilą,
w której dwa z nich zaczął regularnie widywać w swoim
mieszkaniu, a ostatecznie został zmuszony do udzielenia ślubu. Zabawne, że
po tych wszystkich latach jego dawne powołanie
okazało się przydane, przynajmniej zdaniem Rafaela, ale z drugiej strony…
odkąd stał się wampirem, niczego tak naprawdę nie mógł być pewny.
– Co tutaj
robisz? – usłyszał tuż za plecami i musiał niemalże siłą powstrzymać się
przed wzdrygnięciem, nieco zażenowany tym, że wcześniej nie zorientował się, iż
ktokolwiek mógłby próbować zajść go od tyłu.
Odczekał
chwilę, żeby przybrać neutralny wyraz twarzy, zanim ostatecznie zdecydował się odwrócić
w stronę Carlisle’a. Jego syn stał w progu tylnych drzwi wyjściowych z domu
Allegry, być może już od dłuższego czasu robiąc to, co i sam Lawrence – a więc
obserwując naprzemiennie skupiającą się i wydzierającą na Rafaela Elenę.
Jeśli chodziło o krzyki i złośliwości, to L. już dawno stracił
rachubę, ale był pewien, że to właśnie one przeważały w rozmowach tej
dwójki. Co więcej, sam już nie był pewien, co takiego demon próbował na
dziewczynie wymóc, ale jedno wydawało się oczywiste – obserwowanie ich na
dłuższą metę było zabawne, a może to on miał wystarczająco wypaczone
poczucie humoru, by uznawać to za idealną okazję do zabicia czasu.
– A na
co ci to wygląda? – zapytał jakby od niechcenia, wymownie wywracając oczami. –
Czekam aż się pozabijają… I śmiem twierdzić, że Elenie pierwszej puszczą nerwy
– dodał po chwili zastanowienia. – Hm, jak bardzo Allegra jest przywiązana do
tego ogrodu?
Być może
dramatyzował, ale nie raz wracając do apartamentowca miał wrażenie, że za
którymś razem zastanie mieszkanie wywrócone do góry nogami. To byłoby w stylu
tej dwójki, tym bardziej, że oboje byli równie dumni, co i uparci. Och,
nawet był w stanie to sobie wyobrazić – latające meble, talerze i wszystko,
co akurat wpadłoby im w ręce. Zwłaszcza teraz, skoro Elena podobno również
stałą się kimś podobnym do swojego męża, takie rozwiązanie wydawało się tym
bardziej prawdopodobne. Biorąc pod uwagę to, że Sage – przynajmniej zdaniem samego
zainteresowanego – na powitanie został niemalże rozniesiony na kawałeczki,
Lawrence był skłonny spodziewać się dosłownie wszystkiego.
Carlisle
spojrzał na niego z powątpiewaniem, wciąż milcząc, choć nie był to ten uciążliwy
rodzaj ciszy, do którego wampir zdążył się przyzwyczaić. Być może to było tylko
wrażenie, ale był skłonny przysiąc, że od tamtej rozmowy w lesie, którą
przerwała im Elena w morderczym szale, byli w stanie ze sobą
przebywać. Może nie tyle rozmawiać, bo Lawrence nawet nie miał pojęcia, co
jeszcze mógłby powiedzieć, ale jeśli chodziło o przesiadywanie ze sobą, to
zdecydowanie wydawało się łatwiejsze.
– Tak… Tak,
Elena bywa uparta – przyznał w końcu Carlisle, z wolna podchodząc
bliżej. Z bliżej nieokreślonym wyrazem twarzy spojrzał na córkę i towarzyszącego
jej demona. – Dalej do mnie nie dociera, że oni… – Urwał, po czym wzruszył
ramionami.
– Och, to
rozumiemy się świetnie – rzucił z przekąsem Lawrence.
Było
naprawdę wiele rzeczy, których w ostatnim czasie nie potrafił pojąć i –
jak na ironię – znamienita większość z nich miała związek właśnie z Eleną.
Czy to demony, czy znów wydarzenia w Volterze, czy… cóż, Beatrycze, chociaż
w tym wypadku sprawy sprowadzały się raczej do Jocelyne i jej
umiejętności. Rozmowa, którą odbył z dziewczyną w świątyni, wciąż nie
dawała mu spokoju, tym bardziej, że czuł narastający niepokój za każdym razem,
kiedy przypominał sobie słowa małej Licavoli – o tym, że już od dłuższego
czasu nie widziała Beatrycze.
Daj sobie spokój, warknął na siebie w duchu.
Chyba o to chodzi, prawda? Podobno
jeśli dusza błąka się po okolicy, to oznacza, że jest nieszczęśliwa… Skoro
zniknęła, może w końcu zrobiła to, czego przez cały ten czas pragnęła.
Ta myśl
wydawała się pocieszająca i niepokojąca zarazem, przynajmniej jego
zdaniem. Zachęcająca wydawała się myśl o tym, że Trycze przez tyle czasu
czekała, żeby zamienić z nim choć kilka słów – powiedzieć, że wypełnił
obietnicę, którą wymogła nad nim przed śmiercią. Miał do siebie pretensje o to,
że dosłownie sparaliżowało go, kiedy uświadomił sobie, że to wcale nie Jocelyne
przemawiała do niego tamtego wieczora w lesie, ale z drugiej strony…
to było tego warte, jeśli Beatrycze mogła odszukać ukojenie. Chyba tak to
działało, a przynajmniej próbował w to uwierzyć, raz po raz
powtarzając sobie, że nie ma powodów do niepokoju – przynajmniej teoretycznie,
bo widząca duchy dziewczyna nie dała mu żadnego konkretnego potwierdzenia. Nie
wiedziała, gubiąc się we własnych umiejętnościach w równym stopniu, co i on
w żałobie, która trwała zdecydowanie zbyt długo.
Gdyby
przynajmniej miał pewność… Może wtedy dziwne, przejmujące wrażenie, że działo
się coś niedobrego i że Beatrycze potrzebowała go bardziej niż
kiedykolwiek wcześniej, ostatecznie by zniknęło.
– Ty
wiedziałeś o nich na długo przed tym, jak my w ogóle zaczęliśmy
cokolwiek podejrzewać – usłyszał ponownie głos Carlisle’a. To krótkie
stwierdzenie skutecznie sprowadziło go na ziemię. – Poza tym… Ślub? Naprawdę? –
dodał, z wyraźnym trudem wyrzucając z siebie tych kilka słów.
Lawrence
uśmiechnął się w nieco wymuszony, pozbawiony wesołości sposób.
– Jak
często zdarza ci się dyskutować z demonem, co? – rzucił niemalże pogodnym
tonem, choć zdecydowanie nie było mu do śmiechu.
– Jakby nie
patrzeć, teraz widuję jednego na co dzień – zauważył, wymownie spoglądając na
Elenę. – To jest… co najmniej dziwne.
– Ale? –
podsunął usłużnie L.
Carlisle
spojrzał na niego z powątpiewaniem.
– Jakie
ale? – westchnął, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Chcę dla niej jak
najlepiej… A Elena jest uparta, co już ci powiedziałem. Mam wrażenie, że…
po prostu by za nim poszła, gdybyśmy nie pozwolili, żeby był obok – przyznał, a Lawrence
wymownie uniósł brwi. Zdecydowanie nie oczekiwał szczerości w jakiejkolwiek
kwestii. – Od samego początku powtarzał, że ją sprowadzi i faktycznie
wróciła. Nie wnikam ile w tym jego zasługi, ile przypadku, a ile
jeszcze czegoś innego… Tu chodzi o Elenę. Raz ją straciliśmy, więc z równym
powodzeniem mógłbym gościć samego diabła, gdyby to było warunkiem, że z nami
zostanie.
– Cóż… Nie
jest tak źle, nie? To po prostu najważniejszy demon, syn samej Ciemności… –
Lawrence uśmiechnął się w nieco gorzki sposób. – Tak czy inaczej, nie
diabeł. Co najwyżej jego posłaniec.
– To miało
mnie pocieszyć?
Wywrócił
oczami.
– W żadnym
wypadku – zapewnił pośpiesznie. – Ja się nie bawię w pocieszaniem,
chociaż… No nie wiem. A poczułeś się lepiej?
Nie
doczekał się odpowiedzi, ale właśnie tego od samego się spodziewał. Cóż, sam zacząłeś, nie? Tak to jest, kiedy
ktoś próbuje pytać mnie o radę, pomyślał mimochodem. Z drugiej
strony, przynajmniej rozmawiali, co samo w sobie wydawało się niezłym
osiągnięciem. Nie miał pojęcia jak długo przyjdzie im trwać w tym
porozumieniu, ale…
–
Niekoniecznie – przyznał Carlisle, jednak – L. był tego prawie pewien –
niewiele brakowało, żeby się uśmiechnął. – Zawsze taki byłeś… Szczerze mówiąc, wciąż
nie rozumiem, dlaczego Alessia darzy cię taką sympatią – dodał po chwili
zastanowienia, a Lawrence prychnął.
– Auć. –
Wywrócił oczami. – Zauważ, że Elena też. Chyba, że tu chodzi o sukcesywne
psucie mi nerwów, bo to też wychodzi jej znakomicie.
– Elena
jest… – zaczął po chwili zastanowienia wampir, ale tym razem nie było mu dane
dokończyć.
– Nie
zrobisz tego!
Obaj jak na
zawołanie spojrzeli na wciąż zajmującą się sobą dwójkę. O, mówiłem!, pomyślał z ponurą satysfakcją, bez trudu orientując się, że Elena jak
najbardziej była zdenerwowana. To było widać, począwszy od gniewnego błysku w błękitnych
oczach, aż po postawę, którą przyjęła, pochylona do przodu i z zaciśniętymi
pięściami, jakby właśnie planowała rzucić się stojącemu przed nią demonowi do
gardła. Nie zrobiła tego, ale sądząc po tym, że aż się trzęsła, była tego
bliska.
Rafael
jedynie uśmiechnął się drapieżnie, spoglądając na swoją podopieczną w niemalże
pobłażliwy sposób. Rozłożył czarne skrzydła, przez co wydawał się jeszcze
większy i bardziej niebezpieczny, choć na drobniutkiej Elenie to nie
robiło najmniejszego nawet wrażenia.
– Ale o co
chodzi, lilan? – zapytał ze spokojem
demon, lekko przekrzywiając głowę, zupełnie jakby spojrzenie na dziewczynę pod
innym kątem mogło pozwolić mu wyciągnąć jakieś dodatkowe wnioski. – Poza tym…
naprawdę w to wierzysz? Nie mam w zwyczaju żartować?
– Ostatnio
masz – odparowała chłodno. – Zresztą nieważne. Dotknij mnie tylko, a przetrącę
ci ręce – zapowiedziała, ale jej słowa tylko jeszcze bardziej demona rozbawiły,
bo roześmiał się serdecznie.
– Tak. Mój
dotyk jest ostatnim, czego potrzebujesz – zadrwił, a dziewczyna
zarumieniła się jak piwonia, wyraźnie zażenowana.
– Przestań!
– wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Rafael
potrząsnął głową.
– Mnie się
ten pomysł bardzo podoba – stwierdził w zamyśleniu, jak gdyby nigdy nic
przesuwając się bliżej żony. – Daj spokój… Czy kiedykolwiek zrobiłem coś, co ci
zaszkodziło?
– A chcesz,
żebym była ze tobą szczera? – zapytała bez chwili wahania Elena.
–
Niekoniecznie – przyznał, wciąż nie sprawiając wrażenia urażonego. – Och, lilan…
– Nie.
Kolejny
niepokojący uśmiech.
– Jakbym
zamierzał cię pytać, czego tak naprawdę chcesz… Hm, zobaczymy – oznajmił, a potem
już tylko milczał, w zamian skupiając się na działaniu.
Jego ruchy
były błyskawiczne, a przynajmniej Lawrence miał wrażenie, że Elena i tak
nie miałaby szans na to, żeby w porę zareagować. Demon przemieścił się w zaledwie
ułamka sekundy, chwytając zaskoczoną dziewczynę wpół i bez jakiegokolwiek
ostrzeżenia wraz z nią podrywając się ku góry. Cokolwiek planował, najwyraźniej
nie przypadło jego towarzyszce do gustu, bo szarpnęła się, przynajmniej w pierwszym
odruchu, póki nie uprzytomniła sobie, że walka z kimś, kto właśnie uniósł
ją kilkanaście dobrych metrów nad ziemię nie jest najlepszym pomysłem.
A potem
Rafael jak gdyby nigdy nic ją puścił i wszystko potoczyło się
błyskawicznie.

Elena
Nie była pewna, jak wiele razy
przez długie godziny próbowała zrobić to, czego oczekiwał od niej Rafael. Co
więcej, sama nie była pewna, które z nich irytowało się bardziej – on czy
można ona, psując sobie nerwy odszukaniem w sobie czegoś, czego nawet nie
potrafiła określić. Nie miała choćby głupiego punktu zaczepienia – instrukcji,
którą mogłaby uznać za przydatną w sytuacji, w której próbowała nauczyć
się czegoś, co na pierwszy rzut oka wydawało się abstrakcyjne. To potęgowało
irytację, sprawiając, że miała wielką ochotę porządnie przyłożyć demonowi, tylko
dlatego, że to on zawsze wisiał nad nią, nieustannie obserwując, jak robi z siebie
idiotkę. Chwilami miewała tego dość, choć Rafael oczywiście nie widział w tym
powodu, żeby się wycofać.
Prawda była
taka, że z czasem zaczęła wątpić, czy jej starania mają jakikolwiek sens.
Cholera, gdyby faktycznie miała skrzydła, to zgodnie z jego twierdzeniami,
sama wiedziałaby, jak powinna ich używać. Cóż, jakieś nagłe, wyjątkowe
olśnienie nie nadeszło, więc wniosek był dość oczywisty, przynajmniej dla niej.
Rafael jednak wiedział swoje, stopniowo doprowadzając ją do szaleństwa tym, że z takim
uporem próbował wmówić jej coś, co najzwyczajniej w świecie nie miało
sensu.
On również
zaczynał się niecierpliwić, choć przez większość czasu usiłował tego nie
okazywać. Mimo wszystko musiała przyznać, że to z jego strony wyjątkowe
ustępstwo, tym bardziej, że zawsze zachowywał się w przesadnie
idealistyczny sposób. Zdawała sobie sprawę z tego, że wszystko, co sobie
postanowił, musiało zostać wykonane w najlepszy z możliwych sposobów.
Przywykł do tego, odkąd tylko sięgała pamięcią irytując się przez nią i to,
że nie zawsze była w stanie dostosować się do jego oczekiwań. Tym bardziej
miała wrażenie, że powinna być wdzięczna za to, że teraz sam również się
starał, w końcu zdając sobie sprawę z tego, że niektóre zachowania
jak najbardziej mogły ranić. Zaskakiwał ją tym, bo pewne sposoby postępowania wciąż
pozostawały dla demona czymś nowym, całkowicie sprzecznym z jego
dotychczasowymi przekonaniami, ale w rozdrażnieniu niekoniecznie była w stanie
to docenić.
A potem
Rafael zaproponował coś, co całkiem wytrąciło ją z równowagi, zdecydowanie
nie mając przypaść dziewczynie do gustu.
– Wiesz…
Możemy spróbować inaczej – oznajmił, a ona uniosła brwi, podświadomie
wyczuwając, że za moment padnie jedna z tych propozycji, które albo
wzbudzą w niej gniew, albo czyste przerażenie. – Wiesz, jak ptaki uczą
swoje młode latać? – zapytał jakby od niechcenia.
– Co to ma
być? Lekcja przyrody? – mruknęła z powątpiewaniem, początkowo nie
przywiązując do jego słów najmniejszej nawet uwagi. Myślami była gdzieś daleko,
w efekcie nie próbując choćby po części zrozumieć tego, co właśnie
sugerował jej demon.
– Być może…
– przyznał, a kiedy na niego spojrzała, przekonała się, że przypatrywał
jej się w ten niepokojący, przenikliwy sposób, który tak dobrze zdążyła
poznać. – Jakby nie patrzeć, tacy jak my od zawsze byli związani z naturą…
A ta nie bez powodu od eonów rządzi się tymi samymi prawami – dodał i dopiero
wtedy uświadomiła sobie, że cokolwiek chodziło mu po głowie, zamierzał to zrealizować.
Nie
potrzebowała zbyt wiele czasu, żeby połączyć fakty i pojąć do czego
zmierzał demon. W tamtej chwili serce omal nie wyskoczyło dziewczynie z piersi,
bo choć takie rozwiązanie wydawało się jej niedorzeczne, wiedziała, że Rafael
zdecydowanie byłby do tego zdolny. Nie potrzebowała ani jego spojrzeń, ani znaczącego
uśmieszku, który niezmiennie doprowadzał ją do szału, bo zachowywał się w ten
sposób za każdym razem, kiedy spodziewał się kolejnej dawki oporu z jej
strony. Tym razem również się nie przeliczył, bo miała ochotę porządnie mu
przyłożyć, ledwo dotarło do niej, co takiego zamierzał. Cholera, była skłonna
zaakceptować naprawdę wiele rzeczy, ale jeśli sądził, że pozwoli potraktować
się jak jakieś pisklę albo…
Problem polegał
na tym, że Rafael przywykł do protestów z jej strony, a te już dawno
nie robiły na nim wrażenia. Miała wrażenie, że doskonale bawił się jej kosztem,
wykorzystując pierwszą możliwą okazję, by pokonać dzielącą ich odległość. Mogła
mówić, co tylko chciała, ale to i tak nie miało być w stanie na niego
wpłynąć. Znalazł się przy niej tak szybko, że nawet nie zdążyła się zastanowić,
w jednej chwili widząc go tuż naprzeciwko siebie, a w następnej
musząc walczyć o to, żeby oswobodzić się z żelaznego uścisku, którym ją otoczył. Jęknęła, choć mimo wszystko
Rafael nie miał na celu sprawienie jej bólu. Jeśli dorobię się przez ciebie siniaków, jesteś martwy, pomyślała w panice,
w tamtej chwili marząc o tym, żeby siedział jej w głowie.
Wiedziała, że czasami to robił, choć nie miała całkowitej pewności co do tego,
czy demony swoimi zdolnościami aż tak dorównywały telepatom. W zasadzie
wszystko wydawało się równie prawdopodobne, a ona dopiero uczyła się
poznawać zdolności swoje oraz własnego męża.
Zabawne. Jesteśmy razem, ale tak naprawdę
wcale się nie znamy. W ogóle, chociaż…
Nie było
jej dane dokończyć myśli. Wszelakie bodźce i przemyślenia zeszły gdzieś na
dalszy plan z chwilą, w której poczuła szarpnięcie, a Rafael tak
po prostu poderwał ją ku górze, bez większego wysiłku odrywając się od ziemi.
Szarpnęła się w jego ramionach, w pierwszym odruchu gotowa
przeklinać, kopać i gryźć, ale prawie natychmiast uświadomiła sobie, że to
nie najlepszy pomysł. Och, już raz przez to przechodzili i nie skończyło
się to dla niej dobrze. Skoro wtedy go pocałowała, a on w odwecie
prawie ją zabił, ciskając nią o ziemię, wolała nie sprawdzać, co takiego
mógł zrobić, gdyby wypowiedziała mu wojnę.
– Rafael! –
zaprotestowała, próbując zwrócić na siebie uwagę demona. Głos niebezpiecznie
jej zadrżał, zdradzając o wiele więcej, aniżeli pierwotnie chciała, ale nie
zwróciła na to większej uwagi. W gruncie rzeczy było jej wszystko jedno. –
Rafa, do cholery…
Nawet nie
odpowiedział, wciąż uparcie trzymając ją w swoich objęciach. Choć bała się
spojrzeć w dół, ostatecznie to zrobiła, porażona tym, jak niewiele czasu
potrzebował, żeby znaleźć się wystarczająco wysoko, by poczuła czyste przerażenie.
Żartował sobie. To muszą być żarty, bo
przecież…, zaczęła przekonywać samą w siebie w myślach, ale
podświadomie wyczuła, że oszukuje samą siebie.
Z chwilą, w której
demon poluzował uścisk, a obejmujące ją ramiona zniknęły, przestałą mieć
jakiekolwiek złudzenia.
Nie
krzyknęła, a przynajmniej nie była w stanie przypomnieć sobie, żeby
wydała z siebie jakikolwiek dźwięk. Nie
znowu!, pomyślała w panice, wręcz niedowierzając temu, że jednak
zamierzał jej to zrobić. Cholera, co to miało być? Jakaś nowa moda albo sposób wyrażania
uczuć, zarezerwowany wyłącznie dla demonów? Kochasz, więc daj wolność?! Jeśli
tak, musiała poważnie porozmawiać z nim na temat dosłownego rozumienia tak
idiotycznych haseł, zanim ostatecznie dojdzie do wniosku, że pojęcie „miłość
boli” powinno stać się podstawą ich związku i…
Rafael, zabiję cię!
Instynktownie
zacisnęła powieki, jednocześnie napinając mięśnie, choć to jedynie mogło
spotęgować nieprzyjemne doznania, które jak nic miało przynieść ze sobą
uderzenie o ziemię. Zamarła w oczekiwaniu, bezskutecznie próbując
przygotować się na falę bólu, którego jak nic miała doświadczyć. Nieważne, kim
tak naprawdę była – wciąż pół-wampirem czy może jakaś wybrakowaną odmianą
demona. Na pewno czuła, o czym zdążyła już się przekonać wystarczająco
dobrze, by nie musieć potwierdzać tej teorii w taki sposób. Tak czy
inaczej, spodziewała się najgorszego, świadoma tylko i wyłącznie tego, że
jeśli jakimś cudem wyjdzie ze spotkania z ziemią bez szwanku,
bezapelacyjnie będzie musiała kogoś zabić. Nie miała pojęcia, co było nie tak z jej
własnym mężem, ale jeśli teraz zamierzał regularnie fundować takie
niespodzianki, wtedy naprawdę…
Z
opóźnieniem dotarło do niej, że wszystko trwało zdecydowanie zbyt długo, by
mogło okazać się naturalne. Kolejne sekundy mijały, a jednak nie działo
się nic, co świadczyłoby o tym, że mogłaby uderzyć o podłoże albo
przynajmniej być tego bliska. Wręcz przeciwnie – miała wrażenie, że łagodnie
opada, zamiast błyskawicznie zbliżać się do podłoża, a to… Cóż,
zdecydowanie nie było normalne – nie w takim stopniu, jak mogłaby tego
oczekiwać.
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim ostatecznie odważyła się otworzyć
oczy. Przez kilka sekund nie miała pojęcia, co takiego się dzieje, mając
problem ze skoncentrowaniem wzroku na konkretnym punkcie. Dopiero po dłuższej
chwili dotarło do niej, że nie spadała – i że faktycznie zawisła gdzieś w powietrzu.
Nie, nie stała w miejscu, ale też nie leciała w dół, raczej łagodnie
opadając, trochę jak unoszący się na wietrze liść albo…
– Na wrota
piekielne… – doszedł ją jakby z oddali wyraźnie oszołomiony głos Rafaela.
Coś przemknęło tuż obok niej, a chwilę później demon zmaterializował się
przy niej, wpatrując się w nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy. –
Ja… Jakim cudem?
Cokolwiek
miał na myśli, nie była w stanie odpowiedzieć.
Dobry wieczór wszystkim!
OdpowiedzUsuńRozdział z okazji Wigilii, bo przecież nie byłabym sobą, gdyby coś się dzisiaj nie pojawiło. Co mogłabym powiedzieć? Już kolejny rok z rzędu mogę pisać dla Was – i to nie tylko dziś, ale również w inne dni. I to jest naprawdę niezwykłe, że wciąż jestem, a Wy nie macie mnie dość :D
Z okazji tegorocznych świąt jak zwykle życzę wszystkim wszystkiego, co najlepsze. Zdrowia, bo to najważniejsze i bez niego nie ma niczego innego. Spełnienia marzeń, czasu miło spędzonego w gronie najbliższym i wszystkiego, co dla Was najważniejsze.
Pozdrawiam!
Nessa.