
Elena
Rafael w zaledwie ułamek
sekundy znalazł się przy niej. Jemu poruszanie się w powietrzu
przychodziło z łatwością, z lekkością i gracją, którą nie jeden
mógłby mu pozazdrościć. Elena drgnęła, kiedy demon chwycił ją za ramię,
zupełnie jakby chcąc poprowadzić, choć to wydawało się bez sensu, skoro mimo
wszystko opadała – łagodnie, dzięki czemu przestała obawiać się tego, że zrobi
sobie krzywdę, ale jednak.
– Rafa…? –
wyrzuciła z siebie na wydechu, mimo wszystko nie dowierzając temu, co
działo się wokół niej.
–
Nieprawdopodobne – stwierdził z namysłem demon, wciąż nie odrywając od
niego wzroku. – Na wrota piekielne, spójrz tylko na siebie! – zasugerował tonem,
który wystarczył, żeby zorientowała się, że dzieje się coś co najmniej
nietypowego.
Nie
zareagowała od razu, nie będąc w stanie zmusić się do tego, żeby tak po
prostu na siebie spojrzeć. W zamian przymknęła oczy, najpierw pozwalając
sobie w końcu opaść na ziemię. Wypuściła powietrze ze świstem, wciąż
oszołomiona tym, czego chwilę wcześniej doświadczyła. Z opóźnieniem
zorientowała się, że raz po raz wstrząsają nią dreszcze; dygotała, wtrącona z równowagi
i pozbawiona jakiejkolwiek kontroli nad własnym ciałem. Czuła, że serce
tłucze jej się w piersi, trzepocząc się tak gwałtownie i szybko,
jakby chciało wyrwać się na zewnątrz i uciec gdzieś daleko.
Ciepłe
palce musnęły policzek Eleny, odgarniając na bok włosy. Potrzebowała dłuższej
chwili, żeby zebrać myśli i zorientować się, że klęczała na ziemi,
bezpieczna i jak najbardziej w jednym kawałku. Dopiero to zachęciło
dziewczynę, żeby zatrzepotała powiekami i spojrzała na kucającego tuż
przed nią demona. Ich spojrzenia na ułamek sekundy się spotkały, a Elena w końcu
przyjęła do świadomości to, co właśnie miało miejsce – a więc że jej
własny, jakże kochany mąż znów
zrzucił ją z kilkunastu ładnych metrów.
– Cholera
jasna, Rafael! – wybuchła, a potem pod wpływem impulsu zrobiła pierwsze,
co przyszło jej do głowy i jak gdyby nigdy nic uderzyła go otwartą dłonią w twarz.
Siła ciosu
zaskoczyła nawet ją, rozchodząc się echem po całym ciele. Elena zamarła,
początkowo sama niepewna tego, co właśnie zrobiła. Nie spodoba mu się to, pomyślała w oszołomieniu, przez krótką
chwilę mając ochotę w popłochu się wycofać. Och, nie uderzyła go po raz
pierwszy, więc miała pewne podejrzewania co do tego, jakiej reakcji mogłaby
oczekiwać. To był demon, na dodatek bardzo dumny, a skoro tak…
Rafael
milczał, wciąż wpatrując się w nią w niemalże przenikliwy,
niepokojący sposób. To wystarczyło, żeby z miejsca poczuła się jeszcze
bardziej nieswojo, choć sądziła, że etap, w którym obawiałaby się tego
demona, mieli już dawno za sobą.
– Elena –
wycedził przez zaciśnięte zęby. Nie był zły, a przynajmniej nie brzmiał na
takiego, co w przypadku demona równie dobrze mogło mijać się z prawdą.
– Co ty, na wrota piekielne…?
– Serio
pytasz?! – zniecierpliwiła się, spoglądając na niego tak, jakby widziała go po
raz pierwszy. – Cisnąłeś mną o ziemię i jeszcze masz wątpliwości?!
– Złapałbym
cię, gdyby to nie zadziałało! – obruszył się, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym
geście. – Szlag, dziewczyno! Lilan,
pomyśl przez chwilę, zanim… – Bezwiednie dotknął twarzy. W tamtej chwili
szczerze zwątpiła w to, czy w ogóle był świadom siły, którą włożyła w cios.
– Nieważne. Przyjrzyj się sobie – ponaglił, a dziewczyna prychnęła, wciąż
oszołomiona.
– Jednak
mam skrzydła? – zadrwiła, nie mogąc się powstrzymać.
Nie miała
pojęcia, czego tak naprawdę powinna się spodziewać, a tym bardziej czy
chciała to wiedzieć. W głowie miała pustkę, co jedynie potęgowało
odczuwaną przez dziewczynę dezorientację, stopniowo doprowadzając do
szaleństwa. W efekcie skupiła się na złości w stopniu wystarczającym,
żeby niemalże zapomnieć o sposobie, w jaki ostatecznie znalazła się
na ziemi, zwracając na to uwagę z chwilą, w której Rafael zaczął
ponawiać aż tak bardzo drażniące ją prośby. Cokolwiek się działo, wydawał się
podekscytowany w stopniu wystarczającym, żeby nie zareagować na policzek,
który mu wymierzyła. Co więcej, wciąż wpatrywał się w nią tak dziwnie,
jakby z fascynacją, ale i… swego rodzaju obawą, co w jego przypadku
zdecydowanie nie było normalne.
Nie, bo
Rafael się nie bał, przynajmniej zazwyczaj. Co więcej, nie wyobrażała sobie, że
mógłby odczuwać jakiekolwiek emocje tego typu względem niej, a jednak…
Wypuściła
powietrze ze świstem, po czym instynktownie objęła się ramionami. Dopiero w tamtej
chwili zorientowała się, że coś jest zdecydowanie nie tak z bluzką, którą
miała na sobie. Materiał, który dotychczas ciasno przylegał do jej ciała, teraz
wydawał się luźniejszy, przez co zaczęła się obawiać, że za chwile opadnie, tym
samym odsłaniając o wiele więcej, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć.
Poczuła, że się rumieni, nie pierwszy raz zresztą, bo choć Rafael widział ją w samej
tylko bieliźnie, to jeszcze nie znaczyło, że zamierzała obnażać się tak w ogrodzie,
na dodatek w samym środku zimy.
Cóż,
zdecydowanie nie czuła chłodu. W zasadzie z miejsca zrobiło jej się
gorąco, ledwo tylko odważyła się spełnić prośbę demona i okręciła się na
tyle, by móc zmierzyć się wzrokiem. W następnej sekundzie zamarła, zdolna
już tylko się sobie przypatrywać, nie dowierzając temu, co przecież podsuwały
jej wyostrzone zmysły.
Niemożliwe…
Z tym, że
przecież widziała, z każdą kolejna sekundą utwierdzając się w przekonaniu,
że wcale nie miała do czynienia z wytworem własnej wyobraźni.
Wielokrotnie
rozmawiała na swój temat z Rafaelem, zwłaszcza odkąd zasugerował, że
mogliby być podobni – w końcu gdyby nie to i sugestia tego, że w takim
razie powinna mieć skrzydła, teraz nie spędzaliby kolejnej godziny na zewnątrz,
próbując dokonać czegoś, co z jej perspektywy wydawało się niemożliwe. Sęk
w tym, że pomimo tego, co próbowała osiągnąć, podświadomie wciąż wypierała
możliwość tego, by takie rozwiązanie wchodziło w grę. Słuchała,
teoretycznie wiedziała, czego oczekiwać, ale tak naprawdę w to nie
wierzyła, mając wrażenie, że goni za snem, a nie czymś, co powinno okazać
się realne.
Aż do tej
chwili.
Rafael miał
rację, choć sądząc po jego reakcji, również z jego perspektywy nie
wszystko było takie, jak mógłby się spodziewać. Wciąż czuła na sobie jego
przenikliwe spojrzenie, ale prawie nie była tego świadoma, zbytnio
skoncentrowana na dwóch, pokaźnych kształtach, które była w stanie
zauważyć, bowiem od tej chwili należały do niej. W zasadzie wpatrywała się
w nie tak długo, że aż obraz zaczął rozmazywać się jej przed oczami,
stopniowo zanikając, choć to nie zmieniało jednego: one wciąż tam były.
Potężne,
górujące nad nią i…
– Są białe
– odezwał się cicho Rafael, skutecznie wyrywając Elenę z zamyślania.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, po czym w pośpiechu przeniosła wzrok na
serafina. – Jak to możliwe?
Ją o to
pytał? Nie wiedziała i w gruncie rzeczy jej to nie interesowało, tym
bardziej, że całą uwagę poświęcała kwestii, która wydawała się o wiele
istotniejsza – a więc temu, że naprawdę miała skrzydła. Dwa, faktycznie
białe, co już zauważył demon, a do tego całkowicie różniące się od tych,
które tak często widywała u niego czy Miriam. Te, którymi dysponowały
dzieci Ciemności, były zupełnie inne – potężne, wzbudzające niepokój i przypominające
trochę krucze. Z tymi, które należały do niej, było inaczej i choć
Elena nie miała pojęcia, jakim cudem w ogóle była w stanie dostrzec
jakąkolwiek różnicę, czuła ją wyraźnie.
W zamyśleniu
przyjrzała się skrzydłom, które – och, musiała to w końcu przyznać, choć
ta myśl wciąż ją przerastała – wyrastały z jej pleców. Wypuściła powietrze
ze świstem, wciąż oszołomiona i… na swój sposób oczarowana delikatnością
muskających jej skórę piór. W zasadzie nawet nie była pewna, czy miała do
czynienia z piórami, czy może czymś innym. Jej skrzydła faktycznie były
białe, a przy tym bardzo kruche, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Wyglądały na tak delikatne i eteryczne, że nagle zwątpiła w to, czy w ogóle
powinna się ruszać, zbytnio obawiając się tego, że jeśli to zrobi, uszkodzi
delikatną strukturę. Co prawda to wydawało się niemożliwe, skoro wydawały się
równie rozłożyste i okazałe, co te Rafaela, a chwilę wcześniej
uniosły jej ciężar, chroniąc przed upadkiem, ale…
– Elena…
Elena, widzisz? – usłyszała i w tamtej chwili mimo wszystko nie
powstrzymała się przed nieco histerycznym śmiechem.
– Mam
skrzydła, które dają po oczach równie mocno, co i zalegający na ziemi
śnieg – wycedziła, nie szczędząc sobie złośliwości. – Rany, nie zauważyłabym
ich, gdyby nie ty!
Rafael
wywrócił oczami, puszczając jej złośliwości mimo uszu. Wciąż lustrował ją
wzrokiem, ostatecznie decydując się ruszyć z miejsca. Wyciągnął dłoń,
sprawiając chętnego, żeby spróbować dotknąć wyrastających z jej pleców
skrzydeł, ale wzdrygnęła się i odsunęła, ledwo tylko spróbował. To było
silniejsze od niego, tym bardziej, że wciąż czuła się tak, jakby ktoś porządnie
zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Cokolwiek się działo, nie było normalne, a przynajmniej
ona nie przypominała sobie, żeby na co dzień zdarzało jej się doświadczać
czegoś takiego.
Przez twarz
demona przemknął cień, ale nie skomentował jej zachowania nawet słowem. Myślami
wydawał się przebywać gdzieś daleko, intensywnie coś analizując, choć to równie
dobrze mogło być wyłącznie jej wrażeniem. Wciąż drżała, aż nazbyt świadoma
tego, że to nadmiar emocji, tym bardziej, że czuła się tak, jakby w każdej
chwili mogła rozpaść się na kawałeczki. Wiedziała jedynie, że to nie powinno być
możliwe, ale z drugiej strony… czy nie tego wyczekiwała przez ostatnie
dni, regularnie spędzając kolejne godziny na próbie odszukania w sobie
tej… mniej normalnej cząstki siebie,
którą podobno zyskała wraz ze zmartwychwstaniem?
– O mój
Boże…!
Aż wzdrygnęła
się, kiedy doszedł ją nowy, jak najbardziej znajomy głos. Nie zwróciła
wcześniej uwagi na to, że mogliby nie być z Rafaelem sami, przez co omal
nie wyszła z siebie, dostrzegając wyraźnie zaskoczonych, obserwujących ich
Lawrence’a i Carlisle’a. Sama nie była pewna, który z nich wzbudził w niej
więcej wątpliwości, nie wspominając o tym, że zdecydowanie nie spodziewała
się zobaczyć tę dwójkę razem. Jasne, L. już od dłuższego czasu kręcił się w okolicy,
pojawiając się według uznania, co w jego przypadku pozostawało już chyba
normą, ale mimo wszystko…
Zawahała
się, sama niepewna tego, jak powinna zareagować. Chciała coś powiedzieć, ale
nie była w stanie, tym bardziej, że sama nie rozumiała tego, co działo się
wokół niej. Nie zmieniało to jednak faktu, że w ułamku sekundy poczuła się
niemalże osaczona, bardziej niż wcześniej świadoma tego, że wszystko uległo
zmianie – a może to ona zmieniła się w stopniu wystarczającym, by nie
mieć co liczyć, że powrót do dotychczasowego życia okaże się możliwy. Już
wcześniej pogodziła się z myślą, że umarła i teraz być może była kimś
innym, ale dopiero teraz to stało się naprawdę rzeczywiste.
– Nic mi
nie jest – powiedziała w końcu, wyrzucając z siebie pierwsze słowa,
które przyszły jej do głowy.
Spojrzała
na ojca, z jakiegoś powodu zmartwiona przede wszystkim jego reakcją. Z drugiej
strony, to chyba było naturalne – to, że pragnęła przede wszystkim akceptacji
ze strony tych, którzy byli dla niej ważni. Nie martwiła się o Rafaela, bo
ten od samego początku dawał jej do zrozumienia, że zwłaszcza teraz są do
siebie podobni. Może nie wszystko było zgodne z tym, czego mógł oczekiwać,
kiedy mówił te słowa, ale mimo wszystko…
Wciąż o tym
myślała, kiedy Carlisle znalazł się bliżej niej. Nie dowierzał, zresztą tak jak
i ona, a przynajmniej tyle wywnioskowała po sposobie, w jaki jej
się przypatrywał. Tym razem zmusiła się do bezruchu, pozwalając żeby wampir
chwycił ją za ramiona. Prawie nie była świadoma chłodu jego skóry, a tym
bardziej tego, że jej się przypatrywał – wystarczająco dokładnie, by mogła
poczuć się nieswojo, choć zarazem zdawała sobie sprawę z tego, że nie ma
powodów do niepokoju. Kto jak kto, ale on zdecydowanie nie zamierzał zrobić jej
krzywdy.
– No… –
doszedł ją niemalże pogodny głos Lawrence’a. Dobrze znała ten kpiarski ton, nie
tylko dlatego, że wielokrotnie sama się do niego uciekała. – Tak średnio
wygląda mi na demona – rzucił mimochodem, a Elena zesztywniała, porażona
beztroską, którą wyrzucił z siebie te słowa. – Nie żebym się na tym znał,
ale śmiem twierdzić, że ta twoja krew wcale nie działa aż tak dobrze – dodał,
zwracając się bezpośrednio do Rafaela.
– Dobrze ci
radzę: zamilknij, póki jeszcze mam cierpliwość – obruszył się serafin. – Poza
tym… Przyznaję, że daleko jej do demona. Raczej…
Zamilkł, po
czym z niedowierzaniem potrząsnął głową. Co ty wiesz, Rafa?, pomyślała w panice, ale nie odważyła się
na niego naciskać, sama niepewna tego, czy w ogóle chciała wiedzieć.
Prościej byłoby uciekać, choć zarazem wiedziała, że to na dłuższą metę
prowadziło donikąd. Jasne, mogła odrzucić prawdę i jakiekolwiek oznaki
tego, że coś było z nią nie tak, ale co tak naprawdę by jej to dało? Już i tak
była przerażona, a niedopowiedzenia nie pomagały.
Musiała
zadrżeć albo w jakikolwiek inny sposób okazać niepokój, bo wciąż kucający
przy niej Carlisle bez słowa przygarnął ją do siebie. Zesztywniała w jego
objęciach, zwłaszcza kiedy jego dłonie znalazły się pomiędzy jej skrzydłami,
ale nie próbowała protestować, tym bardziej, że nie próbował dotykać zarazem
obcych, co i już teraz ważnych dla niej kształtów. To wciąż ja… Prawda?, pomyślała mimochodem, zwracając się przede wszystkim
do siebie, ale nie potrafiła udzielić odpowiedzi. Nie wiedziała niczego, do w znacznym
stopniu wszystko komplikowało, sprawiając, że w ułamku sekundy poczuła się
jeszcze bardziej zagubiona i niepewna tego, co chciała osiągnąć. Nic już
nie wiedziała i to było przerażające.
– O co
chodzi? – zapytał cicho Carlisle, jako pierwszy decydując się przejść do
rzeczy. Mimo wszystko zabrzmiał na opanowanego, być może dlatego, że miał
pewność, że z nią wszystko pozostawało w porządku… Przynajmniej
teoretycznie. – Wiesz coś, prawda?
– Możliwe –
przyznał po chwili zastanowienia Rafael. – Podejrzewam… Albo próbuje. I szczerze
mówiąc, chyba wolałbym się mylić – dodał, a Elena jęknęła.
– Ty? –
wyrzuciła z siebie na wydechu.
On nie
popełniał błędów, co dawał jej do zrozumienia od samego początku ich
znajomości. Zawsze dążył do perfekcji, zwykle mówiąc o rzeczach, których
pozostawał absolutnie pewien. Cokolwiek przyszło mu do głowy w tamtej
chwili, nie mogło być dobre, skoro zachowywał się w taki sposób – to jedno
wydawało się oczywiste, a przynajmniej Elenie wydawało się, że zdążyła
poznać go na tyle dobrze, by być w stanie to wywnioskować.
Odsunęła
się od taty właściwie pod wpływem impulsu, błyskawicznie podrywając się na
równe nogi. Zaraz po tym zamarła, nasłuchując i próbując stwierdzić, co
tak naprawdę działo się z… Cóż, jej skrzydłami. Sama nie była pewna, jakich
zmian w poruszaniu się spodziewała, ale sądziła, że dodatkowe obciążenie
sprawi, że poczuje się mniej stabilna, na nowo musząc szukać środka ciężkości i jakkolwiek
się do niego dostosować. To kazało się niezgodne z prawdą, a zrobienie
kilku kolejnych kroków, które dzieliły ją od Rafaela, okazało się dziecinnie
proste, ale prawie nie zwróciła na to uwagi.
– Coś nie
tak, lilan? – zapytał z powątpiewaniem
Rafael, nie protestując, kiedy przesunęła się w taki sposób, żeby móc wpaść
mu w ramiona.
W jakimś
stopniu wciąż była zła za to, jak ją potraktował – że mógł tak po prostu
zrzucić ją z wysokości, by zmusić do wyzwolenia tej cząstki siebie, co do
której nawet nie mieli pewności. Nie zmieniało to jednak faktu, że naprawdę go
potrzebowała, nie tylko dlatego, że mógł być w stanie udzielić jej
jakichkolwiek odpowiedzi. Chodziło o coś znacznie ważniejszego i oboje
zdawali sobie z tego sprawę, a przynajmniej ona próbowała w to
wierzyć. Wszystko w niej lgnęło do Rafaela, tym bardziej, że już nie była
pewna niczego. Sądziła, że potwierdzenie albo odrzucenie teorii, którą wysnuł już
na samym wstępie, cokolwiek rozjaśni, ale nic podobnego nie miało miejsca.
Wręcz przeciwnie – jeśli miała być ze sobą szczera, czuła się zagubiona w stopniu
bardziej znaczącym, aniżeli kiedykolwiek wcześniej.
– Ty coś
wiesz… – powiedziała cicho, bez choćby cienia zarzutu. To było ni mniej, ni
więcej, ale stwierdzenie faktu. – Coś… w związku ze mną – dodała, zadzierając
głowę na tyle, by móc spojrzeć mu w twarz.
– Obawiam
się, że tak – przyznał, a ona w zamyśleniu skinęła głową. Tak, tego
się spodziewała.
– Powiesz
mi?
Nie
odpowiedział, w zamian przesuwając palcami po jej plecach. Wzdrygnęła się,
kiedy zarysował krzywiznę kręgosłupa, tym samym skutecznie przyprawiając ją o dreszcze.
Jego dotyk miał w sobie coś, co skutecznie pobudzało jej serce do
szybszego bicia, sprawiając, że chwilami wręcz nie była w stanie oddychać.
Z drugiej strony, nie mogła zaprzeczyć, że czuła się w jego objęciach
bezpieczna, choć to wydawało się przeczyć zdrowemu rozsądkowi. Wszystko, co
miało związek z tym, że byli razem, wydawało się takie być, ale powoli
zaczynała do tego przywykać. Jeśli takie wątpliwości miały być ceną, była
skłonna się z nimi mierzyć.
– Trzymam w objęciach
anioła… – usłyszała tuż przy uchu i w tamtej chwili na ułamek sekundy
zrobiło jej się słabo. Zbierało mu się na to, żeby być romantycznym…? Nie miała
pojęcia, ale podświadomie wyczuła, że chodzi o coś więcej. – Ach… Zniknęły
– dodał, a Elena wypuściła powietrze ze świstem.
Nie musiała
sprawdzać, żeby zorientować się, co takiego miał na myśli, a tym bardziej,
że mógłby mówić prawdę. Poczuła to wyraźnie – dosłownie całą sobą, przez krótką
chwilę czując nieprzenikniony, trudny do wytłumaczenia smutek, podobny trochę
do tego, którego można było doświadczyć, kiedy żegnało się przyjaciela. To nie
był ten ostateczny rodzaj pożegnania, niemniej miał w sobie coś przykrego w stopniu
wystarczającym, by mogła rozpoznać to uczucie.
– To
dobrze? – zapytała z powątpiewaniem. – Twoje nie znikają…A ja nie
zamierzam teraz za każdym razem dać sobą ciskać, żeby wróciły – zastrzegła,
przy okazji nieudolnie próbując rozluźnić atmosferę.
– Nie
miałem takich planów – zapewnił pośpiesznie demon, ale nie była pewna na ile
może mu w tej kwestii wierzyć.
– Wciąż nie
odpowiedziałeś mi na pytanie, Rafa – przypomniała mu, tym razem nie kryjąc zniecierpliwienia.
– Co wiesz?
– To
dłuższa historia – zapowiedział, a ona wyprostowała się, tym razem
decydując się na niego spojrzeć.
– Świetnie
się składa, bo ja nigdzie się nie wybieram – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu
głosem.
Miała
wrażenie, że bardzo szybko przyjdzie jej pożałować własnych słów, ale nie
potrafiła się tym należycie przejąć. Potrzebowała odpowiedzi, a przynamniej
do tego próbowała się przekonać. Czuła, że poznanie prawdy będzie najlepszym,
czego mogłaby oczekiwać, niezależnie od tego, jak bardzo skomplikowane mogłoby
się to okazać. Cóż, umarłam. I chyba
mam skrzydła. Teoretycznie gorzej nie będzie, pomyślała, ale trudno jej
było stwierdzić, czy to faktycznie było aż takie proste. Jakby nie patrzeć, w ostatnim
czasie nie była w stanie przewidzieć niczego.
– Nie
byłabyś sobą, gdybyś na mnie nie naciskała, prawda? – zapytał z powątpiewaniem,
nawet nie oczekując odpowiedzi.
– Masz coś
do ukrycia? – zarzuciła mu, ale tylko pokręcił głową.
Zanim
zdążyła zastanowić się nad tym, czego powinna się po nim spodziewać, demon
bezceremonialnie porwał ją na ręce. Wyrwał jej się cichy, zdławiony oddech,
którego prawie natychmiast pożałowała, rozdrażniona tym, że tak łatwo był w stanie
ją przestraszyć. Instynktownie otoczyła go ramionami, zarzucając mu obie ręce
na szyję, by mieć pewność, że nagle nie spróbuje jej upuścić.
– Chodź,
porozmawiamy sobie. – Rafael zmrużył oczy, po czym raz jeszcze przyjrzał się twarzy
dziewczyny. Sądziła, że ją pocałuje, ale nic podobnego nie miało miejsca. – Zaraz
pożałujesz, że zaczęliśmy tę rozmowę – oznajmił.
Zaraz po
tym, wraz z tym optymistycznym akcentem, po prostu ruszył w stronę
domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz