24 grudnia 2016

Czterdzieści siedem

Lawrence
Nie miał pojęcia, co tak naprawdę wciąż robił w tym miejscu. Wmawiał sobie, że jest tutaj przede wszystkim dla Eleny, bo na dłuższą metę takie tłumaczenie miało sens – w innym wypadku wciąż siedziałby w Seattle. Przyjechał, bo się martwił, choć oficjalnie nie zamierzał się do tego przyznawać. Teraz miał pewność, że z dziewczyną wszystko w porządku i że miała się dobrze, co wbrew wszystkiemu w znacznym stopniu wampira uspokoiło. Teoretycznie miał teraz dość powodów, żeby jak zwykle się ewakuować, w ostatniej chwili ryzykując z jakichkolwiek prób zbliżania się do rodziny, która wciąż traktowała go jak wroga (No, może nie w takim stopniu, jak kiedyś, ale jednak…), ale z jakiegoś powodu nie potrafił się na to zdobyć.
W milczeniu obserwował Elenę i Rafaela, nie po raz pierwszy zresztą w niemalże pobłażliwy sposób spoglądając, jak ta dwójka wzajemnie rzuca się sobie do gardeł. Nie miał pojęcia, co stało się z dziewczyną, jakim cudem wróciła i kim tak naprawdę była, ale to na dłuższą metę nie miało znaczenia. Wiedział jedynie, że wciąż trzymała się blisko demonów, co zresztą przestało dziwić go z chwilą, w której dwa z nich zaczął regularnie widywać w swoim mieszkaniu, a ostatecznie został zmuszony do udzielenia ślubu. Zabawne, że po tych wszystkich latach jego dawne powołanie okazało się przydane, przynajmniej zdaniem Rafaela, ale z drugiej strony… odkąd stał się wampirem, niczego tak naprawdę nie mógł być pewny.
– Co tutaj robisz? – usłyszał tuż za plecami i musiał niemalże siłą powstrzymać się przed wzdrygnięciem, nieco zażenowany tym, że wcześniej nie zorientował się, iż ktokolwiek mógłby próbować zajść go od tyłu.
Odczekał chwilę, żeby przybrać neutralny wyraz twarzy, zanim ostatecznie zdecydował się odwrócić w stronę Carlisle’a. Jego syn stał w progu tylnych drzwi wyjściowych z domu Allegry, być może już od dłuższego czasu robiąc to, co i sam Lawrence – a więc obserwując naprzemiennie skupiającą się i wydzierającą na Rafaela Elenę. Jeśli chodziło o krzyki i złośliwości, to L. już dawno stracił rachubę, ale był pewien, że to właśnie one przeważały w rozmowach tej dwójki. Co więcej, sam już nie był pewien, co takiego demon próbował na dziewczynie wymóc, ale jedno wydawało się oczywiste – obserwowanie ich na dłuższą metę było zabawne, a może to on miał wystarczająco wypaczone poczucie humoru, by uznawać to za idealną okazję do zabicia czasu.
– A na co ci to wygląda? – zapytał jakby od niechcenia, wymownie wywracając oczami. – Czekam aż się pozabijają… I śmiem twierdzić, że Elenie pierwszej puszczą nerwy – dodał po chwili zastanowienia. – Hm, jak bardzo Allegra jest przywiązana do tego ogrodu?
Być może dramatyzował, ale nie raz wracając do apartamentowca miał wrażenie, że za którymś razem zastanie mieszkanie wywrócone do góry nogami. To byłoby w stylu tej dwójki, tym bardziej, że oboje byli równie dumni, co i uparci. Och, nawet był w stanie to sobie wyobrazić – latające meble, talerze i wszystko, co akurat wpadłoby im w ręce. Zwłaszcza teraz, skoro Elena podobno również stałą się kimś podobnym do swojego męża, takie rozwiązanie wydawało się tym bardziej prawdopodobne. Biorąc pod uwagę to, że Sage – przynajmniej zdaniem samego zainteresowanego – na powitanie został niemalże rozniesiony na kawałeczki, Lawrence był skłonny spodziewać się dosłownie wszystkiego.
Carlisle spojrzał na niego z powątpiewaniem, wciąż milcząc, choć nie był to ten uciążliwy rodzaj ciszy, do którego wampir zdążył się przyzwyczaić. Być może to było tylko wrażenie, ale był skłonny przysiąc, że od tamtej rozmowy w lesie, którą przerwała im Elena w morderczym szale, byli w stanie ze sobą przebywać. Może nie tyle rozmawiać, bo Lawrence nawet nie miał pojęcia, co jeszcze mógłby powiedzieć, ale jeśli chodziło o przesiadywanie ze sobą, to zdecydowanie wydawało się łatwiejsze.
– Tak… Tak, Elena bywa uparta – przyznał w końcu Carlisle, z wolna podchodząc bliżej. Z bliżej nieokreślonym wyrazem twarzy spojrzał na córkę i towarzyszącego jej demona. – Dalej do mnie nie dociera, że oni… – Urwał, po czym wzruszył ramionami.
– Och, to rozumiemy się świetnie – rzucił z przekąsem Lawrence.
Było naprawdę wiele rzeczy, których w ostatnim czasie nie potrafił pojąć i – jak na ironię – znamienita większość z nich miała związek właśnie z Eleną. Czy to demony, czy znów wydarzenia w Volterze, czy… cóż, Beatrycze, chociaż w tym wypadku sprawy sprowadzały się raczej do Jocelyne i jej umiejętności. Rozmowa, którą odbył z dziewczyną w świątyni, wciąż nie dawała mu spokoju, tym bardziej, że czuł narastający niepokój za każdym razem, kiedy przypominał sobie słowa małej Licavoli – o tym, że już od dłuższego czasu nie widziała Beatrycze.
Daj sobie spokój, warknął na siebie w duchu. Chyba o to chodzi, prawda? Podobno jeśli dusza błąka się po okolicy, to oznacza, że jest nieszczęśliwa… Skoro zniknęła, może w końcu zrobiła to, czego przez cały ten czas pragnęła.
Ta myśl wydawała się pocieszająca i niepokojąca zarazem, przynajmniej jego zdaniem. Zachęcająca wydawała się myśl o tym, że Trycze przez tyle czasu czekała, żeby zamienić z nim choć kilka słów – powiedzieć, że wypełnił obietnicę, którą wymogła nad nim przed śmiercią. Miał do siebie pretensje o to, że dosłownie sparaliżowało go, kiedy uświadomił sobie, że to wcale nie Jocelyne przemawiała do niego tamtego wieczora w lesie, ale z drugiej strony… to było tego warte, jeśli Beatrycze mogła odszukać ukojenie. Chyba tak to działało, a przynajmniej próbował w to uwierzyć, raz po raz powtarzając sobie, że nie ma powodów do niepokoju – przynajmniej teoretycznie, bo widząca duchy dziewczyna nie dała mu żadnego konkretnego potwierdzenia. Nie wiedziała, gubiąc się we własnych umiejętnościach w równym stopniu, co i on w żałobie, która trwała zdecydowanie zbyt długo.
Gdyby przynajmniej miał pewność… Może wtedy dziwne, przejmujące wrażenie, że działo się coś niedobrego i że Beatrycze potrzebowała go bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, ostatecznie by zniknęło.
– Ty wiedziałeś o nich na długo przed tym, jak my w ogóle zaczęliśmy cokolwiek podejrzewać – usłyszał ponownie głos Carlisle’a. To krótkie stwierdzenie skutecznie sprowadziło go na ziemię. – Poza tym… Ślub? Naprawdę? – dodał, z wyraźnym trudem wyrzucając z siebie tych kilka słów.
Lawrence uśmiechnął się w nieco wymuszony, pozbawiony wesołości sposób.
– Jak często zdarza ci się dyskutować z demonem, co? – rzucił niemalże pogodnym tonem, choć zdecydowanie nie było mu do śmiechu.
– Jakby nie patrzeć, teraz widuję jednego na co dzień – zauważył, wymownie spoglądając na Elenę. – To jest… co najmniej dziwne.
– Ale? – podsunął usłużnie L.
Carlisle spojrzał na niego z powątpiewaniem.
– Jakie ale? – westchnął, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Chcę dla niej jak najlepiej… A Elena jest uparta, co już ci powiedziałem. Mam wrażenie, że… po prostu by za nim poszła, gdybyśmy nie pozwolili, żeby był obok – przyznał, a Lawrence wymownie uniósł brwi. Zdecydowanie nie oczekiwał szczerości w jakiejkolwiek kwestii. – Od samego początku powtarzał, że ją sprowadzi i faktycznie wróciła. Nie wnikam ile w tym jego zasługi, ile przypadku, a ile jeszcze czegoś innego… Tu chodzi o Elenę. Raz ją straciliśmy, więc z równym powodzeniem mógłbym gościć samego diabła, gdyby to było warunkiem, że z nami zostanie.
– Cóż… Nie jest tak źle, nie? To po prostu najważniejszy demon, syn samej Ciemności… – Lawrence uśmiechnął się w nieco gorzki sposób. – Tak czy inaczej, nie diabeł. Co najwyżej jego posłaniec.
– To miało mnie pocieszyć?
Wywrócił oczami.
– W żadnym wypadku – zapewnił pośpiesznie. – Ja się nie bawię w pocieszaniem, chociaż… No nie wiem. A poczułeś się lepiej?
Nie doczekał się odpowiedzi, ale właśnie tego od samego się spodziewał. Cóż, sam zacząłeś, nie? Tak to jest, kiedy ktoś próbuje pytać mnie o radę, pomyślał mimochodem. Z drugiej strony, przynajmniej rozmawiali, co samo w sobie wydawało się niezłym osiągnięciem. Nie miał pojęcia jak długo przyjdzie im trwać w tym porozumieniu, ale…
– Niekoniecznie – przyznał Carlisle, jednak – L. był tego prawie pewien – niewiele brakowało, żeby się uśmiechnął. – Zawsze taki byłeś… Szczerze mówiąc, wciąż nie rozumiem, dlaczego Alessia darzy cię taką sympatią – dodał po chwili zastanowienia, a Lawrence prychnął.
– Auć. – Wywrócił oczami. – Zauważ, że Elena też. Chyba, że tu chodzi o sukcesywne psucie mi nerwów, bo to też wychodzi jej znakomicie.
– Elena jest… – zaczął po chwili zastanowienia wampir, ale tym razem nie było mu dane dokończyć.
– Nie zrobisz tego!
Obaj jak na zawołanie spojrzeli na wciąż zajmującą się sobą dwójkę. O, mówiłem!, pomyślał z ponurą satysfakcją,  bez trudu orientując się, że Elena jak najbardziej była zdenerwowana. To było widać, począwszy od gniewnego błysku w błękitnych oczach, aż po postawę, którą przyjęła, pochylona do przodu i z zaciśniętymi pięściami, jakby właśnie planowała rzucić się stojącemu przed nią demonowi do gardła. Nie zrobiła tego, ale sądząc po tym, że aż się trzęsła, była tego bliska.
Rafael jedynie uśmiechnął się drapieżnie, spoglądając na swoją podopieczną w niemalże pobłażliwy sposób. Rozłożył czarne skrzydła, przez co wydawał się jeszcze większy i bardziej niebezpieczny, choć na drobniutkiej Elenie to nie robiło najmniejszego nawet wrażenia.
– Ale o co chodzi, lilan? – zapytał ze spokojem demon, lekko przekrzywiając głowę, zupełnie jakby spojrzenie na dziewczynę pod innym kątem mogło pozwolić mu wyciągnąć jakieś dodatkowe wnioski. – Poza tym… naprawdę w to wierzysz? Nie mam w zwyczaju żartować?
– Ostatnio masz – odparowała chłodno. – Zresztą nieważne. Dotknij mnie tylko, a przetrącę ci ręce – zapowiedziała, ale jej słowa tylko jeszcze bardziej demona rozbawiły, bo roześmiał się serdecznie.
– Tak. Mój dotyk jest ostatnim, czego potrzebujesz – zadrwił, a dziewczyna zarumieniła się jak piwonia, wyraźnie zażenowana.
– Przestań! – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Rafael potrząsnął głową.
– Mnie się ten pomysł bardzo podoba – stwierdził w zamyśleniu, jak gdyby nigdy nic przesuwając się bliżej żony. – Daj spokój… Czy kiedykolwiek zrobiłem coś, co ci zaszkodziło?
– A chcesz, żebym była ze tobą szczera? – zapytała bez chwili wahania Elena.
– Niekoniecznie – przyznał, wciąż nie sprawiając wrażenia urażonego. – Och, lilan
– Nie.
Kolejny niepokojący uśmiech.
– Jakbym zamierzał cię pytać, czego tak naprawdę chcesz… Hm, zobaczymy – oznajmił, a potem już tylko milczał, w zamian skupiając się na działaniu.
Jego ruchy były błyskawiczne, a przynajmniej Lawrence miał wrażenie, że Elena i tak nie miałaby szans na to, żeby w porę zareagować. Demon przemieścił się w zaledwie ułamka sekundy, chwytając zaskoczoną dziewczynę wpół i bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wraz z nią podrywając się ku góry. Cokolwiek planował, najwyraźniej nie przypadło jego towarzyszce do gustu, bo szarpnęła się, przynajmniej w pierwszym odruchu, póki nie uprzytomniła sobie, że walka z kimś, kto właśnie uniósł ją kilkanaście dobrych metrów nad ziemię nie jest najlepszym pomysłem.
A potem Rafael jak gdyby nigdy nic ją puścił i wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Elena
Nie była pewna, jak wiele razy przez długie godziny próbowała zrobić to, czego oczekiwał od niej Rafael. Co więcej, sama nie była pewna, które z nich irytowało się bardziej – on czy można ona, psując sobie nerwy odszukaniem w sobie czegoś, czego nawet nie potrafiła określić. Nie miała choćby głupiego punktu zaczepienia – instrukcji, którą mogłaby uznać za przydatną w sytuacji, w której próbowała nauczyć się czegoś, co na pierwszy rzut oka wydawało się abstrakcyjne. To potęgowało irytację, sprawiając, że miała wielką ochotę porządnie przyłożyć demonowi, tylko dlatego, że to on zawsze wisiał nad nią, nieustannie obserwując, jak robi z siebie idiotkę. Chwilami miewała tego dość, choć Rafael oczywiście nie widział w tym powodu, żeby się wycofać.
Prawda była taka, że z czasem zaczęła wątpić, czy jej starania mają jakikolwiek sens. Cholera, gdyby faktycznie miała skrzydła, to zgodnie z jego twierdzeniami, sama wiedziałaby, jak powinna ich używać. Cóż, jakieś nagłe, wyjątkowe olśnienie nie nadeszło, więc wniosek był dość oczywisty, przynajmniej dla niej. Rafael jednak wiedział swoje, stopniowo doprowadzając ją do szaleństwa tym, że z takim uporem próbował wmówić jej coś, co najzwyczajniej w świecie nie miało sensu.
On również zaczynał się niecierpliwić, choć przez większość czasu usiłował tego nie okazywać. Mimo wszystko musiała przyznać, że to z jego strony wyjątkowe ustępstwo, tym bardziej, że zawsze zachowywał się w przesadnie idealistyczny sposób. Zdawała sobie sprawę z tego, że wszystko, co sobie postanowił, musiało zostać wykonane w najlepszy z możliwych sposobów. Przywykł do tego, odkąd tylko sięgała pamięcią irytując się przez nią i to, że nie zawsze była w stanie dostosować się do jego oczekiwań. Tym bardziej miała wrażenie, że powinna być wdzięczna za to, że teraz sam również się starał, w końcu zdając sobie sprawę z tego, że niektóre zachowania jak najbardziej mogły ranić. Zaskakiwał ją tym, bo pewne sposoby postępowania wciąż pozostawały dla demona czymś nowym, całkowicie sprzecznym z jego dotychczasowymi przekonaniami, ale w rozdrażnieniu niekoniecznie była w stanie to docenić.
A potem Rafael zaproponował coś, co całkiem wytrąciło ją z równowagi, zdecydowanie nie mając przypaść dziewczynie do gustu.
– Wiesz… Możemy spróbować inaczej – oznajmił, a ona uniosła brwi, podświadomie wyczuwając, że za moment padnie jedna z tych propozycji, które albo wzbudzą w niej gniew, albo czyste przerażenie. – Wiesz, jak ptaki uczą swoje młode latać? – zapytał jakby od niechcenia.
– Co to ma być? Lekcja przyrody? – mruknęła z powątpiewaniem, początkowo nie przywiązując do jego słów najmniejszej nawet uwagi. Myślami była gdzieś daleko, w efekcie nie próbując choćby po części zrozumieć tego, co właśnie sugerował jej demon.
– Być może… – przyznał, a kiedy na niego spojrzała, przekonała się, że przypatrywał jej się w ten niepokojący, przenikliwy sposób, który tak dobrze zdążyła poznać. – Jakby nie patrzeć, tacy jak my od zawsze byli związani z naturą… A ta nie bez powodu od eonów rządzi się tymi samymi prawami – dodał i dopiero wtedy uświadomiła sobie, że cokolwiek chodziło mu po głowie, zamierzał to zrealizować.
Nie potrzebowała zbyt wiele czasu, żeby połączyć fakty i pojąć do czego zmierzał demon. W tamtej chwili serce omal nie wyskoczyło dziewczynie z piersi, bo choć takie rozwiązanie wydawało się jej niedorzeczne, wiedziała, że Rafael zdecydowanie byłby do tego zdolny. Nie potrzebowała ani jego spojrzeń, ani znaczącego uśmieszku, który niezmiennie doprowadzał ją do szału, bo zachowywał się w ten sposób za każdym razem, kiedy spodziewał się kolejnej dawki oporu z jej strony. Tym razem również się nie przeliczył, bo miała ochotę porządnie mu przyłożyć, ledwo dotarło do niej, co takiego zamierzał. Cholera, była skłonna zaakceptować naprawdę wiele rzeczy, ale jeśli sądził, że pozwoli potraktować się jak jakieś pisklę albo…
Problem polegał na tym, że Rafael przywykł do protestów z jej strony, a te już dawno nie robiły na nim wrażenia. Miała wrażenie, że doskonale bawił się jej kosztem, wykorzystując pierwszą możliwą okazję, by pokonać dzielącą ich odległość. Mogła mówić, co tylko chciała, ale to i tak nie miało być w stanie na niego wpłynąć. Znalazł się przy niej tak szybko, że nawet nie zdążyła się zastanowić, w jednej chwili widząc go tuż naprzeciwko siebie, a w następnej musząc walczyć o to, żeby oswobodzić się z żelaznego uścisku,  którym ją otoczył. Jęknęła, choć mimo wszystko Rafael nie miał na celu sprawienie jej bólu. Jeśli dorobię się przez ciebie siniaków, jesteś martwy, pomyślała w panice, w tamtej chwili marząc o tym, żeby siedział jej w głowie. Wiedziała, że czasami to robił, choć nie miała całkowitej pewności co do tego, czy demony swoimi zdolnościami aż tak dorównywały telepatom. W zasadzie wszystko wydawało się równie prawdopodobne, a ona dopiero uczyła się poznawać zdolności swoje oraz własnego męża.
Zabawne. Jesteśmy razem, ale tak naprawdę wcale się nie znamy. W ogóle, chociaż…
Nie było jej dane dokończyć myśli. Wszelakie bodźce i przemyślenia zeszły gdzieś na dalszy plan z chwilą, w której poczuła szarpnięcie, a Rafael tak po prostu poderwał ją ku górze, bez większego wysiłku odrywając się od ziemi. Szarpnęła się w jego ramionach, w pierwszym odruchu gotowa przeklinać, kopać i gryźć, ale prawie natychmiast uświadomiła sobie, że to nie najlepszy pomysł. Och, już raz przez to przechodzili i nie skończyło się to dla niej dobrze. Skoro wtedy go pocałowała, a on w odwecie prawie ją zabił, ciskając nią o ziemię, wolała nie sprawdzać, co takiego mógł zrobić, gdyby wypowiedziała mu wojnę.
– Rafael! – zaprotestowała, próbując zwrócić na siebie uwagę demona. Głos niebezpiecznie jej zadrżał, zdradzając o wiele więcej, aniżeli pierwotnie chciała, ale nie zwróciła na to większej uwagi. W gruncie rzeczy było jej wszystko jedno. – Rafa, do cholery…
Nawet nie odpowiedział, wciąż uparcie trzymając ją w swoich objęciach. Choć bała się spojrzeć w dół, ostatecznie to zrobiła, porażona tym, jak niewiele czasu potrzebował, żeby znaleźć się wystarczająco wysoko, by poczuła czyste przerażenie. Żartował sobie. To muszą być żarty, bo przecież…, zaczęła przekonywać samą w siebie w myślach, ale podświadomie wyczuła, że oszukuje samą siebie.
Z chwilą, w której demon poluzował uścisk, a obejmujące ją ramiona zniknęły, przestałą mieć jakiekolwiek złudzenia.
Nie krzyknęła, a przynajmniej nie była w stanie przypomnieć sobie, żeby wydała z siebie jakikolwiek dźwięk. Nie znowu!, pomyślała w panice, wręcz niedowierzając temu, że jednak zamierzał jej to zrobić. Cholera, co to miało być? Jakaś nowa moda albo sposób wyrażania uczuć, zarezerwowany wyłącznie dla demonów? Kochasz, więc daj wolność?! Jeśli tak, musiała poważnie porozmawiać z nim na temat dosłownego rozumienia tak idiotycznych haseł, zanim ostatecznie dojdzie do wniosku, że pojęcie „miłość boli” powinno stać się podstawą ich związku i…
Rafael, zabiję cię!
Instynktownie zacisnęła powieki, jednocześnie napinając mięśnie, choć to jedynie mogło spotęgować nieprzyjemne doznania, które jak nic miało przynieść ze sobą uderzenie o ziemię. Zamarła w oczekiwaniu, bezskutecznie próbując przygotować się na falę bólu, którego jak nic miała doświadczyć. Nieważne, kim tak naprawdę była – wciąż pół-wampirem czy może jakaś wybrakowaną odmianą demona. Na pewno czuła, o czym zdążyła już się przekonać wystarczająco dobrze, by nie musieć potwierdzać tej teorii w taki sposób. Tak czy inaczej, spodziewała się najgorszego, świadoma tylko i wyłącznie tego, że jeśli jakimś cudem wyjdzie ze spotkania z ziemią bez szwanku, bezapelacyjnie będzie musiała kogoś zabić. Nie miała pojęcia, co było nie tak z jej własnym mężem, ale jeśli teraz zamierzał regularnie fundować takie niespodzianki, wtedy naprawdę…
Z opóźnieniem dotarło do niej, że wszystko trwało zdecydowanie zbyt długo, by mogło okazać się naturalne. Kolejne sekundy mijały, a jednak nie działo się nic, co świadczyłoby o tym, że mogłaby uderzyć o podłoże albo przynajmniej być tego bliska. Wręcz przeciwnie – miała wrażenie, że łagodnie opada, zamiast błyskawicznie zbliżać się do podłoża, a to… Cóż, zdecydowanie nie było normalne – nie w takim stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać.
Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim ostatecznie odważyła się otworzyć oczy. Przez kilka sekund nie miała pojęcia, co takiego się dzieje, mając problem ze skoncentrowaniem wzroku na konkretnym punkcie. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej, że nie spadała – i że faktycznie zawisła gdzieś w powietrzu. Nie, nie stała w miejscu, ale też nie leciała w dół, raczej łagodnie opadając, trochę jak unoszący się na wietrze liść albo…
– Na wrota piekielne… – doszedł ją jakby z oddali wyraźnie oszołomiony głos Rafaela. Coś przemknęło tuż obok niej, a chwilę później demon zmaterializował się przy niej, wpatrując się w nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy. – Ja… Jakim cudem?
Cokolwiek miał na myśli, nie była w stanie odpowiedzieć.

1 komentarz:

  1. Dobry wieczór wszystkim!
    Rozdział z okazji Wigilii, bo przecież nie byłabym sobą, gdyby coś się dzisiaj nie pojawiło. Co mogłabym powiedzieć? Już kolejny rok z rzędu mogę pisać dla Was – i to nie tylko dziś, ale również w inne dni. I to jest naprawdę niezwykłe, że wciąż jestem, a Wy nie macie mnie dość :D
    Z okazji tegorocznych świąt jak zwykle życzę wszystkim wszystkiego, co najlepsze. Zdrowia, bo to najważniejsze i bez niego nie ma niczego innego. Spełnienia marzeń, czasu miło spędzonego w gronie najbliższym i wszystkiego, co dla Was najważniejsze.
    Pozdrawiam!

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa