10 listopada 2016

Trzy

Rafael
Nie zareagował od razu, zwlekając z odwróceniem się plecami do kogoś, kto był względem niego wrogo nastawiony. Dopiero po dłuższej chwili wahania doszedł do wniosku, że rodzice Eleny przynajmniej tymczasowo nie są w stanie myśleć takimi kategoriami jak on – dla nich liczyła się córka, a nie próba powstrzymania go przed jakimkolwiek działaniem. Podejrzewał, że jak długo nie próbował na siłę dostać się do dziewczyny, mógł założyć, że jest im całkowicie obojętny. W takim wypadku zachowanie syna Lawrence'a – to, że chciał osłonić żonę i chwilę wcześniej stracone dziecko – również wydało mu się oczywiste.
Gdyby sytuacja była inna, bez chwili zastanowienia zignorowałby zadane mu pytanie, skupiony tylko i wyłącznie na Elenie. Jakiś czas temu nic nie byłoby w stanie zmusić go do wahania, tym bardziej, że jakiekolwiek emocje – ludzkie słabości, których dopiero się uczył – nie miałyby dla niego znaczenia. Teraz wszystko było inne, z kolei Rafael nie był w stanie tak po postu zignorować zwracającej się do niego kobiety. Sam nie był pewien czy to przyzwyczajenie, czy cokolwiek innego, zresztą to nie miało dla demona najmniejszego nawet znaczenia. W gruncie rzeczy czuł się do tego stopnia zdesperowany, by chwytać się każdej możliwej okazji, pozwalającej mu znaleźć wyjście z obecnej sytuacji, a skoro tak…
Amelie stała kilka metrów od niego, o wiele bliżej niż początkowo się spodziewał. Odziana w czarną pelerynę, wyglądała trochę jak jedna z członkiń straży przybocznej, co wyjaśniało, dlaczego w ogólnym zamieszaniu wcześniej nie zwrócił na nią uwagi. Kiedy po raz pierwszy spojrzał na wampirzycę, początkowo miał problem z tym, żeby skoncentrować wzrok na jej bladej twarzy, ale prawie natychmiast dziwne uczucie zniknęło. Rafie przeszło przez myśl, że specjalnie przez cały ten czas broniła się przed wzrokiem obecnych, w sobie tylko znany sposób sprawiając, że wszyscy wokół ją ignorowali – tak po prostu, jakby była co najwyżej powietrzem. Co więcej, przez cały ten czas musiała biernie obserwować, z jakiegoś powodu nie zamierzając pójść w ślady Isobel i wraz z nią w pośpiechu się ewakuować.
Demon spiął się, nie po raz pierwszy czując się w obecności Amelie co najmniej dziwnie. Tak było zawsze, a on chyba nigdy nie miał być w stanie zrozumieć roli, jaką ta kobieta odgrywała w już i tak rozbitym „śmiertelnym kwartecie”. Chociaż służyła Isobel, w gruncie rzeczy decydowała według swojego uznania – lojalna, ale jednak wciąż indywidualistka, a przynajmniej takie od zawsze miał o niej zdanie. Zdecydowanie nie wskazałby jej jako najsłabsze ogniwo, chociaż zarazem jakoś nie miał wątpliwości co do tego, że właśnie Amelie odeszłaby od królowej jako pierwsza, gdyby tylko interesy pierwotnej zaczęły zaprzeczać temu, co postanowiła sobie ta kobieta. Jakby tego było mało, wampirzyca potrafiła wzbudzać nie tyko strach, ale i respekt. Nie chodziło tylko o to, co o niej mówiono, choć i plotki o tym, że mogłaby być wiedźmą, nie wzięły się znikąd. Bez wątpienia było w niej coś równie niezwykłego, co i w samej Isobel – rodzaj mistycznej aury, którego nie dało się opisać słowami i który skutecznie wzbudzał we wszystkich wokół niepokój. Nie miał pojęcia, co takiego w tamtej chwili chodziło kobiecie po głowie, ale po samym jej spojrzeniu poznał, że to coś istotnego… I to najdelikatniej rzecz ujmując.
Nie od razu zareagował na pytanie, które mu zadała, chociaż podejrzewał, czego dotyczyło. W końcu co innego mogłoby zaintrygować właśnie tę kobietę?
– Amelie – powiedział cicho, nieznacznie kiwając jej głową. Nie sądził, że będzie stać go choćby na tyle, tym bardziej, że już i tak czuł się jakby w każdej chwili mógł wyjść z siebie przez nadmiar emocji.
Wyczuł, że stojący tuż obok niego Carlisle spiął się, jeszcze bardziej podenerwowany niż do tej pory. Rafael nie był tym stanem rzeczy zaskoczony, aż nazbyt świadom tego, jak niedorzeczna na pierwszy rzut oka musiała być dla rodziców Eleny cała ta sytuacja.
– Zadałam ci pytanie – przypomniała wypranym z jakichkolwiek emocji kobieta. Zrobiła krok naprzód, wciąż uważnie przypatrując się demonowi. – Czy to, co powiedziałeś na temat dziewczyny, to prawda? – powiedziała z naciskiem, a Rafael ledwo powstrzymał się od prychnięcia.
– Nie sądzę, bym był zobowiązany do słuchania twoich poleceń – przypomniał cierpkim tonem.
Nie miał siły ani czasu na to, żeby prowadzić jakąkolwiek rozmowę. To nie wchodziło w grę zwłaszcza w przypadku kogoś, kto był aż tak blisko z Isobel, choć na pierwszy rzut oka mogło to brzmieć niemalże tak, jakby był hipokrytą. No cóż, nie tak dawno temu Amelie była w jego oczach kimś niemniej ważnym, co i sama królowa, ale teraz zmieniło się wszystko, Rafa z kolei traktował z rezerwą każdego, kto mógł okazać się jego potencjalnym wrogiem.
Sądził, że jego słowa co najmniej wampirzycę zdenerwują, ale nic posobnego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie – na ustach nieśmiertelnej z wolna pojawił się cień uśmiechu.
– Ach, tak… – W zamyśleniu skinęła głową, zupełnie jakby zdawała sobie sprawę z czegoś, czego wszyscy wokół co najwyżej mogli się domyślać. – Zwróciłeś się przeciwko niej – dodała w zamyśleniu.
– Jej i tobie, o ile dobrze zrozumiałem – poprawił machinalnie. – Dlaczego wciąż nie popędziłaś za swoją panią? Zostałaś, bo liczysz, że uda ci się mnie zabić, czy może…?
Amelie rzuciła mu bliżej nieokreślone spojrzenie. Nie odpowiedziała, nawet nie sprawiając wrażenia rozeźlonej jego słowami.
– Jestem i byłam wierna tylko i wyłącznie sobie, Rafaelu – oznajmiła z powagą. Jeszcze kiedy mówiła, z wolna podeszła bliżej, obojętna na to, że ani demon, ani tym bardziej ojciec Eleny nie był z takiego stanu rzeczy zadowolony. – Wracając do tematu, to jeśli prawdą jest to, co przed chwilą zakomunikowałeś synowi kapłanki, to Isobel najpewniej popełniła poważny błąd… Olbrzymia strata – dodała po chwili wahania, a jej rubinowe tęczówki bez jakiegokolwiek ostrzeżenia skoncentrowały się na Carlisle’u. – Czy moje kondolencje okażą się w choć niewielkim stopniu wartościowe?
Cullen spojrzał na nią w co najmniej oszołomiony sposób. Milczał, co samo w sobie okazało się dość wymowną odpowiedzią, tym bardziej, że w obecnej sytuacji słowa pozostawały słowami – a już zwłaszcza padające z ust kogoś, kto stanowił niewiele lepszą alternatywę dla samej Isobel. Członkini kwartetu najwyraźniej spodziewała się takiej reakcji, bo nie próbowała naciskać, wciąż zamyślona i skoncentrowana na czymś, czego Rafael mógł co najwyżej się domyślać. Niepokoiła go, zwłaszcza zachowując się w taki sposób, a jakby tego było mało…
– Odsuńcie się oboje – usłyszał i aż uniósł brwi, zaskoczony tym, że syn Lawrence’a znalazł w sobie dość siły na to, żeby się odezwać.
Wampir przesunął się, wyraźnie ze starannością analizując każdy kolejny ruch i wypowiedziane słowo. Brzmiał na zmęczonego, chociaż w przypadku istoty nieśmiertelnej wydawało się to niemożliwe, przynajmniej teoretycznie. Rafael czuł, że mężczyzna był na granicy wytrzymałości – rozdarty gdzieś pomiędzy bólem straty, niedowierzaniem i determinacją, która nakazywała mu chronić żonę i… Cóż, wbrew wszystkiemu samą Elenę, jakkolwiek niedorzeczne nie wydawałoby się to z logicznego punktu widzenia. Rafa ostatecznie doszedł do wniosku, że gdyby zaszła taka potrzeba, wampir najpewniej pokusiłby się o to, żeby rzucić się komuś do gardła, nawet jeśli takie zachowanie wydawało się do niego nie pasować.
Zawahał się, ostatecznie z uporem tkwiąc w miejscu i bynajmniej nie zamierzając się nigdzie ruszać. Nie chciał ciągnąc tej dyskusji, ale skoro nie dawali mu wyboru…
– Zrobię to, co uznam za słuszne – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Elena jest…
– Tak, Rafaelu? – przerwała mu natychmiast Amelie. – Kim dla ciebie jest ta dziewczyna?
Zacisnął usta.
– Powiedziałem już, że nie zamierzam…
– Przestańcie już!
Głos Esme go zaskoczył, tym bardziej, że od bardzo dawna nie słyszał aż tak żałosnego, pełnego skrajnych emocji dźwięku. W gruncie rzeczy sam nie był pewien, jakim cudem kobiecie udało wyrzucić z siebie chociaż najkrótsze, choć po części zrozumiałe słowa. Prawie natychmiast znowu zaczęła szlochać, już nie po cichu, ale w rozdzierający sposób – bardziej poruszający od błagań Miry, być może dlatego, że od bardzo dawna nie spotkał kogoś, kto odczuwałby aż tak silny ból. To był ten szczególny rodzaj wewnętrznego cierpienia, którego nie tak dawno nie potrafił pojąć, z kolei teraz doświadczał go w równie intensywny sposób, co i matka dziewczyny.
Spojrzał na kobietę, by przekonać się, że rozszerzonymi do granic możliwości, pociemniałymi oczami spoglądała to na niego, to znów na Amelie. Wciąż drżała, wyglądając jakby miała problem z tym, żeby utrzymać ciało córki w ramionach. W zakrwawionej sukience, blada jak papier i roztrzęsiona, sprawiała wrażenie bliskiej obłędu – i to najdelikatniej rzecz ujmując, choć i w jej przypadku wybuch gniewu czy szaleństwo wydawały się czymś, co nie powinno wchodzić w grę.
– Po prostu… przestańcie – powtórzyła o wiele ciszej. Energicznie potrząsnęła głową, po czym mocniej przygarnęła do siebie Elenę, tuląc ją do siebie tak kurczowo, jakby podejrzewała, że dziewczyna za moment rozpadnie się na kawałeczki albo zniknie. – Dlaczego…? – zaczęła, ale cokolwiek miała do powiedzenia, nie była w stanie dokończyć.
– Esme… – odezwał się niemalże łagodnym tonem jej mąż.
Nawet na niego nie spojrzała. Suchymi, pozbawionymi wyrazu oczami wpatrywała się w przestrzeń, ostatecznie nie będąc w stanie skoncentrować się na nikim z obecnych w sali.
– Ona jest… – Znowu miała urwać, kiedy głos jej się załamał, a z gardła wyrwał się zdławiony jęk. – Z-zabiliście mi dziecko… Wy zabiliście… – wyszeptała, a Rafa już właściwie musiał czytać z ruchu jej warg, by zrozumieć poszczególne słowa. – Moja… moja mała córeczka… i… – Zrobiła taki ruch, jakby zamierzała zgiąć się wpół, niezdolna zapanować nad odczuwanym w tamtej chwili bólem. – Ona tak po prostu… I nie macie dość? – wyszeptała, tym samym wyrzucając z siebie chyba najbardziej sensowną cześć całej tej wypowiedzi. – Mało wam i… nadal zamierzacie mnie dręczyć, kiedy…?
– Nie przyszłam tutaj, żeby kogokolwiek dręczyć – przerwała stanowczym tonem Amelie.
Esme energicznie potrząsnęła głową, najwyraźniej nie zamierzając przyjąć słów wampirzycy do wiadomości. Z równym powodzeniem mogła w ogóle ich nie rozumieć, myślami wydając się być gdzieś daleko.
– Odejdźcie – nie tyle poprosiła, co wręcz zażądała.
Nie brzmiała stanowczo, mając problem ze złapaniem oddechu. Powietrze było wampirom zbędne do tego, żeby normalnie funkcjonować, ale ta kobieta wydała się Rafaelowi tak krucha i bezbronna, że w innym wypadku z łatwością pomyliłby z człowiekiem. Coraz bardziej irytowało go to, że wzbudzała w nim jakiekolwiek uczucia, nie tylko powstrzymując przed podjęciem natychmiastowej decyzji, ale też podsycając świadomość tego, że nie może jej skrzywdzić – nie tylko dlatego, że Elena nigdy by mu tego nie wybaczyła, ale również dla własnego komfortu psychicznego.
Dookoła panowała cisza, ale prawie nie był świadom. Wrażenie było takie, jakby świat nagle skurczył się do centrum sali, bezwładnego ciała i rozpaczającej wampirzycy. To go dezorientowało, tym bardziej, że zwykle zbawienne emocje kobiety sprawiały, że czuł się jeszcze bardziej rozbity, mając problem z tym, żeby trzymać własny ból na wodzy. To na powrót zaczęło rozbudzać w nim gniew, a Rafa pomyślał, że jeśli w którymś momencie wybuchnie, to właśnie stojąca w pobliżu Amelie może stać się jego pierwszą ofiarą.
– Nie mogę – odezwał się po chwili wahania. Jego głos zabrzmiał cicho, spokojny, ale stanowczy w sposób wystarczający, by klęcząca na posadzce Esme drgnęła i przeniosła na niego wzrok. – Proś o cokolwiek chcesz, ale nie oczekuj tego, że się odsunę – dodał, ignorując zarówno panikę w oczach wampirzycy, jak i świadomość bliskości wciąż gotowego bronić żony Carlisle’a.
– Ty… – zaczęła, jednak Rafael nie pozwolił na to, żeby udało jej się dojść do głosu.
– Jest tak, jak powiedziałem synowi kapłanki – oznajmił z powagą, spoglądając kobiecie w oczy. Nie obchodziło go to, że skoncentrowani na własnych emocjach, rodzice dziewczyny najpewniej nadal pozostawali niczego nieświadomi. – Elena należy do mnie… Należała przez cały czas, a już zwłaszcza teraz, kiedy przed boginią przysięgła mi to, że jest moją żoną – dodał z naciskiem.
Wyczuł, że jego słowa skutecznie zszokowały zwłaszcza wciąż tulącą do siebie córkę Esme, ale to nie miało dla niego najmniejszego nawet znaczenia. Bez słowa ruszył się z miejsca, wykorzystując okazję, żeby błyskawicznie przemknąć tuż obok Carlisle’a i jednak znaleźć się przy tulonej przez matkę Elenie. Natychmiast osunął się na kolana, by móc swobodnie nachylić się nad dziewczyną i ująć ją za rękę, tym samym przekonując się, że jeden ze szczegółów nie uległ zmianie od chwili ich ostatniego spotkania – wciąż miała na palcu obrączkę, chociaż ta straciła na połysku, pokryta warstwą świeżej, lepkiej krwi. To nie miało dla niego znaczenia, tym bardziej, że koncentrował się tylko i wyłącznie na tym, co miał symbolizował krążek. Nie sądził, że jego obawy okażą się słuszne – że faktycznie mają tak mało czasu, z kolei pośpieszny ślub…
Ale jesteś moja, pomyślał mimochodem. Do samego końca byłaś moja… Ja z kolei coś ci obiecałem. I niech mnie piekło pochłonie, jeśli to faktycznie jest koniec…
Miał wrażenie, że oszukiwał samego siebie, tym bardziej, że miał żadnego planu, całą energię wkładając w to, żeby zapanować nad gniewem i zacząć myśleć logicznie. Rozpacz nie była rozwiązaniem, zresztą tak jak i poddanie się wciąż odczuwanym, narastającym w jego wnętrzu emocjom – słabości, którą przez tyle czasu gardził i która teraz mogła odebrać mu wszystko. Musiał zebrać myśli, co nie było proste, skoro miał świadomość tego, że jedyna przychylna mu osoba leżała martwa – i że teraz, tak dla lepszego efektu, cała uwaga jak na zawołanie skoncentrowała się na nim. Miał ochotę poderwać głowę, warknąć na wszystkich i samemu kazać im się odsunąć albo – co stanowiło o wiele lepszą alternatywę – po prostu wyjąc Elenę z objęć jej matki, by móc zabrać ją z tego miejsca, ale zdawał sobie sprawę z tego, że to mogło okazać się co najmniej trudne.
– Jak…? – usłyszał, a kiedy rozejrzał się dookoła, przekonał się, że krąg wokół dziewczyny i jej matki niebezpiecznie się zacieśnił.
Jego uwaga skoncentrowała się na jasnowłosej, złotookiej wampirzycy, być może dlatego, że ta wyglądała tak, jakby za moment jakimś cudem miała zemdleć. Chwiała się na nogach, wyraźnie mając problem z tym, żeby utrzymać się w pionie na wysokich, krwistoczerwonych szpilkach. Rzucała się w oczy tym bardziej, że na sobie miała równie charakterystyczną, skupiającą uwagę sukienkę – coś, co mogłoby spodobać się Elenie, a co jego samego drażniło niezmiernie, kojarząc mu się tylko i wyłącznie z tym, jak bardzo upodlić potrafiły się kobiety, byleby zdobyć zainteresowanie mężczyzny. Podejrzewał, że miał przed sobą jedną z przybranych sióstr dziewczyny, a przynajmniej kogoś, dla kogo Elena musiała być ważna – wyraz twarzy wampirzycy mówił sam za siebie.
Jakby od niechcenia przesunął wzrokiem po pozostałych, chociaż ci w gruncie rzeczy byli mu obojętni. Panująca w sali cisza zaczynała doprowadzać go do szału, zresztą tak jak i gęsta, ciężka atmosfera, która sprawiała, że nawet oddychanie zaczynało stanowić rodzaj prawdziwego wyznania. Czuł się coraz bardziej nieswojo, w równym stopniu niespokojny, co i zagrożony, musząc wręcz walczyć z pragnieniem tego, by jednak odebrać Esme ciało jej córki, przygarnąć je do siebie i spróbować jakość osłonić. Zepsuł wszystko i doskonale zdawał sobie z tego sprawę, w myślach raz po raz niczym mantrę powtarzając złożoną dziewczynie obietnicę – to, że niezależnie od wszystkiego zapewni jej bezpieczeństwo, niezależnie od tego, co miałby w związku z tym zrobić albo poświęcić. Powiedział, że jej życie zależało od niego, a skoro tak…
– To niemożliwe. – Drżący głos wyrwał go z letargu, tym bardziej, że nie należał do żadnego z Cullenów. Rozpoznał Isabeau – kapłankę, jakże charakterystyczną, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że teraz była również królową – wpatrującą się w niego w o wiele bardziej intensywny, świadomy sposób, aniżeli reszta obecnych w sali. – Niemożliwe… – powtórzyła bezgłośnie.
– Czyżbyś rozumiała równie wiele, co i ja, wieszczko? – zwróciła się bezpośrednio do wampirzycy Amelie.
Licavoli drgnęła, po czym wyprostowała się niczym struna, przybierając pozycję obronną i w ostrzegawczy sposób wysuwając kły. W tamtej chwili Rafael zrozumiał, skąd wziął się jakże wybuchowy charakter jej syna – czysta bezmyślność albo godna podziwu odwaga, bo wciąż nie do końca wiedział, które z tych stwierdzeń lepiej opisywało zachowanie Aldero.
– Ja… – Wieszczka zawahała się, po czym z niedowierzaniem pokręciła głową. – Moja wizja. Mówiłam wam, że… – zaczęła i prawie natychmiast urwała, najwyraźniej zbytnio oszołomiona, by wykrztusić z siebie chociaż słowo więcej. – Spełniają się. Zawsze.
Jej ostanie słowa zabrzmiały niemalże pusto, jakby ostatecznie – stwierdzenie nieuniknionych faktów, które dla wszystkich przynajmniej teoretycznie powinny być czymś oczywistym. Mimo wszystko sama kapłanka sprawiała wrażenie kogoś wystarczająco oszołomionego i to nie tylko samą śmiercią, ale też czymś…
Och, było coś przenikliwego w sposobie, w jaki na niego spojrzała. Z opóźnieniem uświadomił sobie, że wciąż ściskał Elenę za rękę, obracając okalającą jej palec obrączkę, ale nawet wiedząc o tym, że jest obserwowany, nie przestał. W tamtej chwili było mu wszystko jedno, tym bardziej, że żadne z nich nie miało niczego do stracenia. Ona należała do niego i chciał, żeby to wiedzieli – pragnął to podkreślić, najlepiej w taki sposób, by nie pozostawić najmniejszych nawet wątpliwości. Zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby zechciał zabrać Elenę, napotkałby opór i to pomimo tego, kim dla niej był, ale nie dbał o to, gotów po raz kolejny dopuścić się do mordu, byleby móc dopiąć swego. Teraz już nic innego się nie liczyło – nikt inny, bo najważniejsza pozostawała ona.
– Więc jednak… – Chociaż głos Amelie nie zdradzał żadnych emocji, Rafael wyczuł, że kobieta była co najmniej zaskoczona. – A później już tylko jej potęga, kiedy porządek rzeczy zostanie przywrócony – tak długo, aż znów nie pojawi się Światłość…
Zesztywniał, natychmiast podrywając głowę, ledwo tylko rozpoznał wypowiedziany melodyjnym tonem cytat – jeden z tych, który zapowiadał powrót Isobel i jego następstwa. Znał go niemalże na pamięć, mogąc wyrecytować cały ustęp, gdyby tylko zaszła taka potrzeba. Nie rozumiał, dlaczego Amelie wróciła do tych słów akurat teraz, na dodatek w obecnej sytuacji, ale coś sprawiło, że poczuł się co najmniej podekscytowany – zarówno tym, jaki i spojrzeniem, którym wampirzyca obdarzyła ciało kobiet.
– Niemożliwe… – zaoponowała ponownie Isabeau, ale jej głos zabrzmiał o wiele mniej pewnie.
– Dlaczego nie? – zapytała cicho Amelie, wydając się zwracać bardziej do siebie, aniżeli kogokolwiek innego. Wciąż wpatrywała się Elenę, dosłownie przenikając ją wzrokiem. To sprawiło, że Esme poruszyła się niespokojnie, wydając się za wszelką cenę usiłować oswoić córkę własnym ciałem. – Jeśli to wszystko jest prawda… Odpowiesz mi w końcu, Rafaelu? – ponagliła go spiętym tonem. – Mam uwierzyć, że syn samej Ciemności obdarzył jakimkolwiek uczuciem jakąkolwiek kobietę? Śmiertelniczkę w gruncie rzeczy, chociaż… – Urwała, po raz kolejny pogrążając się we własnych myślach. – Elena to po grecku „światło” – oznajmiła i choć jej słowa nadal wydawały się brzmieć niedorzecznie, demon z jakiegoś powodu zesztywniał.
– Co…? – zaczął, jednak Amelie nie zamierzała ułatwić mu zadania.
– Jak bardzo ją kochałeś, co? – wyszeptała, przenosząc na niego wzrok. – Ile znaczyła dla ciebie ta dziewczyna? – ponagliła, a w nim aż zagotowało się w odpowiedzi na czas przeszły.
Zacisnął dłonie w pięści, nagle znów rozeźlony. Gniew był znajomy i względnie bezpieczny, chociaż nie rozwiązywał niczego.
– Nie kochałem, ale kocham – oznajmił lodowatym tonem, dłużej nie zamierzając się tego wypierać. – Nad życie… – dodał pod wpływem impulsu.
Spodziewał się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że Amelie się uśmiechnie.

1 komentarz:

  1. Ooooch, Boże. Zaczyna się słodki Rafa. Jest mi tu niesamowicie żal Esme, wyobrażam sobie, jak krucho i marnie musiała wyglądać, skoro wzbudziła współczucie nawet w Rafaelu, któremu obce są ludzkie uczucia... A przynajmniej były ;) To Amelie mówi, że ona ma plan i ja na ten plan czekam :D troszkę to przykre, że Cullenowie właśnie tak dowiadują się o ślubie córki, ale to wciąż lepiej niż to... jak SzpadelFejs dowiedział się o ślubie córki. No nie? :D

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa