Rafael
Nie zareagował od razu,
zwlekając z odwróceniem się plecami do kogoś, kto był względem niego wrogo
nastawiony. Dopiero po dłuższej chwili wahania doszedł do wniosku, że rodzice
Eleny przynajmniej tymczasowo nie są w stanie myśleć takimi kategoriami
jak on – dla nich liczyła się córka, a nie próba powstrzymania go przed
jakimkolwiek działaniem. Podejrzewał, że jak długo nie próbował na siłę dostać
się do dziewczyny, mógł założyć, że jest im całkowicie obojętny. W takim
wypadku zachowanie syna Lawrence'a – to, że chciał osłonić żonę i chwilę
wcześniej stracone dziecko – również wydało mu się oczywiste.
Gdyby
sytuacja była inna, bez chwili zastanowienia zignorowałby zadane mu pytanie,
skupiony tylko i wyłącznie na Elenie. Jakiś czas temu nic nie byłoby w stanie
zmusić go do wahania, tym bardziej, że jakiekolwiek emocje – ludzkie słabości,
których dopiero się uczył – nie miałyby dla niego znaczenia. Teraz wszystko
było inne, z kolei Rafael nie był w stanie tak po postu zignorować
zwracającej się do niego kobiety. Sam nie był pewien czy to przyzwyczajenie,
czy cokolwiek innego, zresztą to nie miało dla demona najmniejszego nawet
znaczenia. W gruncie rzeczy czuł się do tego stopnia zdesperowany, by
chwytać się każdej możliwej okazji, pozwalającej mu znaleźć wyjście z obecnej
sytuacji, a skoro tak…
Amelie
stała kilka metrów od niego, o wiele bliżej niż początkowo się spodziewał.
Odziana w czarną pelerynę, wyglądała trochę jak jedna z członkiń
straży przybocznej, co wyjaśniało, dlaczego w ogólnym zamieszaniu
wcześniej nie zwrócił na nią uwagi. Kiedy po raz pierwszy spojrzał na
wampirzycę, początkowo miał problem z tym, żeby skoncentrować wzrok na jej
bladej twarzy, ale prawie natychmiast dziwne uczucie zniknęło. Rafie przeszło
przez myśl, że specjalnie przez cały ten czas broniła się przed wzrokiem
obecnych, w sobie tylko znany sposób sprawiając, że wszyscy wokół ją
ignorowali – tak po prostu, jakby była co najwyżej powietrzem. Co więcej, przez
cały ten czas musiała biernie obserwować, z jakiegoś powodu nie
zamierzając pójść w ślady Isobel i wraz z nią w pośpiechu
się ewakuować.
Demon spiął
się, nie po raz pierwszy czując się w obecności Amelie co najmniej
dziwnie. Tak było zawsze, a on chyba nigdy nie miał być w stanie
zrozumieć roli, jaką ta kobieta odgrywała w już i tak rozbitym „śmiertelnym
kwartecie”. Chociaż służyła Isobel, w gruncie rzeczy decydowała według
swojego uznania – lojalna, ale jednak wciąż indywidualistka, a przynajmniej
takie od zawsze miał o niej zdanie. Zdecydowanie nie wskazałby jej jako
najsłabsze ogniwo, chociaż zarazem jakoś nie miał wątpliwości co do tego, że
właśnie Amelie odeszłaby od królowej jako pierwsza, gdyby tylko interesy
pierwotnej zaczęły zaprzeczać temu, co postanowiła sobie ta kobieta. Jakby tego
było mało, wampirzyca potrafiła wzbudzać nie tyko strach, ale i respekt.
Nie chodziło tylko o to, co o niej mówiono, choć i plotki o tym,
że mogłaby być wiedźmą, nie wzięły się znikąd. Bez wątpienia było w niej
coś równie niezwykłego, co i w samej Isobel – rodzaj mistycznej aury,
którego nie dało się opisać słowami i który skutecznie wzbudzał we
wszystkich wokół niepokój. Nie miał pojęcia, co takiego w tamtej chwili
chodziło kobiecie po głowie, ale po samym jej spojrzeniu poznał, że to coś
istotnego… I to najdelikatniej rzecz ujmując.
Nie od razu
zareagował na pytanie, które mu zadała, chociaż podejrzewał, czego dotyczyło. W końcu
co innego mogłoby zaintrygować właśnie tę kobietę?
– Amelie –
powiedział cicho, nieznacznie kiwając jej głową. Nie sądził, że będzie stać go
choćby na tyle, tym bardziej, że już i tak czuł się jakby w każdej
chwili mógł wyjść z siebie przez nadmiar emocji.
Wyczuł, że
stojący tuż obok niego Carlisle spiął się, jeszcze bardziej podenerwowany niż
do tej pory. Rafael nie był tym stanem rzeczy zaskoczony, aż nazbyt świadom
tego, jak niedorzeczna na pierwszy rzut oka musiała być dla rodziców Eleny cała
ta sytuacja.
– Zadałam
ci pytanie – przypomniała wypranym z jakichkolwiek emocji kobieta. Zrobiła
krok naprzód, wciąż uważnie przypatrując się demonowi. – Czy to, co
powiedziałeś na temat dziewczyny, to prawda? – powiedziała z naciskiem, a Rafael
ledwo powstrzymał się od prychnięcia.
– Nie
sądzę, bym był zobowiązany do słuchania twoich poleceń – przypomniał cierpkim
tonem.
Nie miał
siły ani czasu na to, żeby prowadzić jakąkolwiek rozmowę. To nie wchodziło w grę
zwłaszcza w przypadku kogoś, kto był aż tak blisko z Isobel, choć na
pierwszy rzut oka mogło to brzmieć niemalże tak, jakby był hipokrytą. No cóż,
nie tak dawno temu Amelie była w jego oczach kimś niemniej ważnym, co i sama
królowa, ale teraz zmieniło się wszystko, Rafa z kolei traktował z rezerwą
każdego, kto mógł okazać się jego potencjalnym wrogiem.
Sądził, że
jego słowa co najmniej wampirzycę zdenerwują, ale nic posobnego nie miało miejsca.
Wręcz przeciwnie – na ustach nieśmiertelnej z wolna pojawił się cień
uśmiechu.
– Ach, tak…
– W zamyśleniu skinęła głową, zupełnie jakby zdawała sobie sprawę z czegoś,
czego wszyscy wokół co najwyżej mogli się domyślać. – Zwróciłeś się przeciwko
niej – dodała w zamyśleniu.
– Jej i tobie,
o ile dobrze zrozumiałem – poprawił machinalnie. – Dlaczego wciąż nie
popędziłaś za swoją panią? Zostałaś, bo liczysz, że uda ci się mnie zabić, czy
może…?
Amelie
rzuciła mu bliżej nieokreślone spojrzenie. Nie odpowiedziała, nawet nie sprawiając
wrażenia rozeźlonej jego słowami.
– Jestem i byłam
wierna tylko i wyłącznie sobie, Rafaelu – oznajmiła z powagą. Jeszcze
kiedy mówiła, z wolna podeszła bliżej, obojętna na to, że ani demon, ani
tym bardziej ojciec Eleny nie był z takiego stanu rzeczy zadowolony. –
Wracając do tematu, to jeśli prawdą jest to, co przed chwilą zakomunikowałeś
synowi kapłanki, to Isobel najpewniej popełniła poważny błąd… Olbrzymia strata
– dodała po chwili wahania, a jej rubinowe tęczówki bez jakiegokolwiek ostrzeżenia
skoncentrowały się na Carlisle’u. – Czy moje kondolencje okażą się w choć
niewielkim stopniu wartościowe?
Cullen
spojrzał na nią w co najmniej oszołomiony sposób. Milczał, co samo w sobie
okazało się dość wymowną odpowiedzią, tym bardziej, że w obecnej sytuacji słowa
pozostawały słowami – a już zwłaszcza padające z ust kogoś, kto
stanowił niewiele lepszą alternatywę dla samej Isobel. Członkini kwartetu
najwyraźniej spodziewała się takiej reakcji, bo nie próbowała naciskać, wciąż zamyślona
i skoncentrowana na czymś, czego Rafael mógł co najwyżej się domyślać.
Niepokoiła go, zwłaszcza zachowując się w taki sposób, a jakby tego
było mało…
– Odsuńcie
się oboje – usłyszał i aż uniósł brwi, zaskoczony tym, że syn Lawrence’a
znalazł w sobie dość siły na to, żeby się odezwać.
Wampir
przesunął się, wyraźnie ze starannością analizując każdy kolejny ruch i wypowiedziane
słowo. Brzmiał na zmęczonego, chociaż w przypadku istoty nieśmiertelnej
wydawało się to niemożliwe, przynajmniej teoretycznie. Rafael czuł, że
mężczyzna był na granicy wytrzymałości – rozdarty gdzieś pomiędzy bólem straty,
niedowierzaniem i determinacją, która nakazywała mu chronić żonę i… Cóż,
wbrew wszystkiemu samą Elenę, jakkolwiek niedorzeczne nie wydawałoby się to z logicznego
punktu widzenia. Rafa ostatecznie doszedł do wniosku, że gdyby zaszła taka
potrzeba, wampir najpewniej pokusiłby się o to, żeby rzucić się komuś do
gardła, nawet jeśli takie zachowanie wydawało się do niego nie pasować.
Zawahał
się, ostatecznie z uporem tkwiąc w miejscu i bynajmniej nie
zamierzając się nigdzie ruszać. Nie chciał ciągnąc tej dyskusji, ale skoro nie
dawali mu wyboru…
– Zrobię
to, co uznam za słuszne – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Elena jest…
– Tak,
Rafaelu? – przerwała mu natychmiast Amelie. – Kim dla ciebie jest ta
dziewczyna?
Zacisnął
usta.
–
Powiedziałem już, że nie zamierzam…
–
Przestańcie już!
Głos Esme
go zaskoczył, tym bardziej, że od bardzo dawna nie słyszał aż tak żałosnego,
pełnego skrajnych emocji dźwięku. W gruncie rzeczy sam nie był pewien,
jakim cudem kobiecie udało wyrzucić z siebie chociaż najkrótsze, choć po
części zrozumiałe słowa. Prawie natychmiast znowu zaczęła szlochać, już nie po
cichu, ale w rozdzierający sposób – bardziej poruszający od błagań Miry,
być może dlatego, że od bardzo dawna nie spotkał kogoś, kto odczuwałby aż tak
silny ból. To był ten szczególny rodzaj wewnętrznego cierpienia, którego nie
tak dawno nie potrafił pojąć, z kolei teraz doświadczał go w równie
intensywny sposób, co i matka dziewczyny.
Spojrzał na
kobietę, by przekonać się, że rozszerzonymi do granic możliwości, pociemniałymi
oczami spoglądała to na niego, to znów na Amelie. Wciąż drżała, wyglądając
jakby miała problem z tym, żeby utrzymać ciało córki w ramionach. W zakrwawionej
sukience, blada jak papier i roztrzęsiona, sprawiała wrażenie bliskiej
obłędu – i to najdelikatniej rzecz ujmując, choć i w jej
przypadku wybuch gniewu czy szaleństwo wydawały się czymś, co nie powinno
wchodzić w grę.
– Po
prostu… przestańcie – powtórzyła o wiele ciszej. Energicznie potrząsnęła głową,
po czym mocniej przygarnęła do siebie Elenę, tuląc ją do siebie tak kurczowo,
jakby podejrzewała, że dziewczyna za moment rozpadnie się na kawałeczki albo
zniknie. – Dlaczego…? – zaczęła, ale
cokolwiek miała do powiedzenia, nie była w stanie dokończyć.
– Esme… –
odezwał się niemalże łagodnym tonem jej mąż.
Nawet na
niego nie spojrzała. Suchymi, pozbawionymi wyrazu oczami wpatrywała się w przestrzeń,
ostatecznie nie będąc w stanie skoncentrować się na nikim z obecnych w sali.
– Ona jest…
– Znowu miała urwać, kiedy głos jej się załamał, a z gardła wyrwał
się zdławiony jęk. – Z-zabiliście mi dziecko… Wy zabiliście… – wyszeptała, a Rafa
już właściwie musiał czytać z ruchu jej warg, by zrozumieć poszczególne
słowa. – Moja… moja mała córeczka… i… – Zrobiła taki ruch, jakby zamierzała
zgiąć się wpół, niezdolna zapanować nad odczuwanym w tamtej chwili bólem.
– Ona tak po prostu… I nie macie dość? – wyszeptała, tym samym wyrzucając z siebie
chyba najbardziej sensowną cześć całej tej wypowiedzi. – Mało wam i… nadal
zamierzacie mnie dręczyć, kiedy…?
– Nie
przyszłam tutaj, żeby kogokolwiek dręczyć – przerwała stanowczym tonem Amelie.
Esme
energicznie potrząsnęła głową, najwyraźniej nie zamierzając przyjąć słów
wampirzycy do wiadomości. Z równym powodzeniem mogła w ogóle ich nie
rozumieć, myślami wydając się być gdzieś daleko.
– Odejdźcie
– nie tyle poprosiła, co wręcz zażądała.
Nie
brzmiała stanowczo, mając problem ze złapaniem oddechu. Powietrze było wampirom zbędne do tego, żeby normalnie funkcjonować, ale ta kobieta wydała się
Rafaelowi tak krucha i bezbronna, że w innym wypadku z łatwością
pomyliłby z człowiekiem. Coraz bardziej irytowało go to, że wzbudzała w nim
jakiekolwiek uczucia, nie tylko powstrzymując przed podjęciem natychmiastowej
decyzji, ale też podsycając świadomość tego, że nie może jej skrzywdzić – nie
tylko dlatego, że Elena nigdy by mu tego nie wybaczyła, ale również dla
własnego komfortu psychicznego.
Dookoła
panowała cisza, ale prawie nie był świadom. Wrażenie było takie, jakby świat
nagle skurczył się do centrum sali, bezwładnego ciała i rozpaczającej
wampirzycy. To go dezorientowało, tym bardziej, że zwykle zbawienne emocje
kobiety sprawiały, że czuł się jeszcze bardziej rozbity, mając problem z tym,
żeby trzymać własny ból na wodzy. To na powrót zaczęło rozbudzać w nim
gniew, a Rafa pomyślał, że jeśli w którymś momencie wybuchnie, to właśnie
stojąca w pobliżu Amelie może stać się jego pierwszą ofiarą.
– Nie mogę
– odezwał się po chwili wahania. Jego głos zabrzmiał cicho, spokojny, ale
stanowczy w sposób wystarczający, by klęcząca na posadzce Esme drgnęła i przeniosła
na niego wzrok. – Proś o cokolwiek chcesz, ale nie oczekuj tego, że się
odsunę – dodał, ignorując zarówno panikę w oczach wampirzycy, jak i świadomość
bliskości wciąż gotowego bronić żony Carlisle’a.
– Ty… – zaczęła,
jednak Rafael nie pozwolił na to, żeby udało jej się dojść do głosu.
– Jest tak,
jak powiedziałem synowi kapłanki – oznajmił z powagą, spoglądając kobiecie
w oczy. Nie obchodziło go to, że skoncentrowani na własnych emocjach,
rodzice dziewczyny najpewniej nadal pozostawali niczego nieświadomi. – Elena
należy do mnie… Należała przez cały czas, a już zwłaszcza teraz, kiedy
przed boginią przysięgła mi to, że jest moją żoną – dodał z naciskiem.
Wyczuł, że
jego słowa skutecznie zszokowały zwłaszcza wciąż tulącą do siebie córkę Esme,
ale to nie miało dla niego najmniejszego nawet znaczenia. Bez słowa ruszył się z miejsca,
wykorzystując okazję, żeby błyskawicznie przemknąć tuż obok Carlisle’a i jednak
znaleźć się przy tulonej przez matkę Elenie. Natychmiast osunął się na kolana,
by móc swobodnie nachylić się nad dziewczyną i ująć ją za rękę, tym samym
przekonując się, że jeden ze szczegółów nie uległ zmianie od chwili ich
ostatniego spotkania – wciąż miała na palcu obrączkę, chociaż ta straciła na
połysku, pokryta warstwą świeżej, lepkiej krwi. To nie miało dla niego
znaczenia, tym bardziej, że koncentrował się tylko i wyłącznie na tym, co
miał symbolizował krążek. Nie sądził, że jego obawy okażą się słuszne – że
faktycznie mają tak mało czasu, z kolei pośpieszny ślub…
Ale jesteś moja, pomyślał mimochodem. Do samego końca byłaś moja… Ja z kolei
coś ci obiecałem. I niech mnie piekło pochłonie, jeśli to faktycznie jest
koniec…
Miał
wrażenie, że oszukiwał samego siebie, tym bardziej, że miał żadnego planu, całą
energię wkładając w to, żeby zapanować nad gniewem i zacząć myśleć
logicznie. Rozpacz nie była rozwiązaniem, zresztą tak jak i poddanie się
wciąż odczuwanym, narastającym w jego wnętrzu emocjom – słabości, którą
przez tyle czasu gardził i która teraz mogła odebrać mu wszystko. Musiał
zebrać myśli, co nie było proste, skoro miał świadomość tego, że jedyna
przychylna mu osoba leżała martwa – i że teraz, tak dla lepszego efektu,
cała uwaga jak na zawołanie skoncentrowała się na nim. Miał ochotę poderwać
głowę, warknąć na wszystkich i samemu kazać im się odsunąć albo – co
stanowiło o wiele lepszą alternatywę – po prostu wyjąc Elenę z objęć
jej matki, by móc zabrać ją z tego miejsca, ale zdawał sobie sprawę z tego,
że to mogło okazać się co najmniej trudne.
– Jak…? –
usłyszał, a kiedy rozejrzał się dookoła, przekonał się, że krąg wokół
dziewczyny i jej matki niebezpiecznie się zacieśnił.
Jego uwaga
skoncentrowała się na jasnowłosej, złotookiej wampirzycy, być może dlatego, że
ta wyglądała tak, jakby za moment jakimś cudem miała zemdleć. Chwiała się na
nogach, wyraźnie mając problem z tym, żeby utrzymać się w pionie na
wysokich, krwistoczerwonych szpilkach. Rzucała się w oczy tym bardziej, że
na sobie miała równie charakterystyczną, skupiającą uwagę sukienkę – coś, co
mogłoby spodobać się Elenie, a co jego samego drażniło niezmiernie,
kojarząc mu się tylko i wyłącznie z tym, jak bardzo upodlić potrafiły
się kobiety, byleby zdobyć zainteresowanie mężczyzny. Podejrzewał, że miał
przed sobą jedną z przybranych sióstr dziewczyny, a przynajmniej
kogoś, dla kogo Elena musiała być ważna – wyraz twarzy wampirzycy mówił sam za
siebie.
Jakby od
niechcenia przesunął wzrokiem po pozostałych, chociaż ci w gruncie rzeczy
byli mu obojętni. Panująca w sali cisza zaczynała doprowadzać go do szału,
zresztą tak jak i gęsta, ciężka atmosfera, która sprawiała, że nawet
oddychanie zaczynało stanowić rodzaj prawdziwego wyznania. Czuł się coraz
bardziej nieswojo, w równym stopniu niespokojny, co i zagrożony,
musząc wręcz walczyć z pragnieniem tego, by jednak odebrać Esme ciało jej
córki, przygarnąć je do siebie i spróbować jakość osłonić. Zepsuł wszystko
i doskonale zdawał sobie z tego sprawę, w myślach raz po raz
niczym mantrę powtarzając złożoną dziewczynie obietnicę – to, że niezależnie od
wszystkiego zapewni jej bezpieczeństwo, niezależnie od tego, co miałby w związku
z tym zrobić albo poświęcić. Powiedział, że jej życie zależało od niego, a skoro
tak…
– To
niemożliwe. – Drżący głos wyrwał go z letargu, tym bardziej, że nie
należał do żadnego z Cullenów. Rozpoznał Isabeau – kapłankę, jakże
charakterystyczną, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że teraz była również królową
– wpatrującą się w niego w o wiele bardziej
intensywny, świadomy sposób, aniżeli reszta obecnych w sali. – Niemożliwe… – powtórzyła bezgłośnie.
– Czyżbyś
rozumiała równie wiele, co i ja, wieszczko? – zwróciła się bezpośrednio do
wampirzycy Amelie.
Licavoli
drgnęła, po czym wyprostowała się niczym struna, przybierając pozycję obronną i w ostrzegawczy
sposób wysuwając kły. W tamtej chwili Rafael zrozumiał, skąd wziął się
jakże wybuchowy charakter jej syna – czysta bezmyślność albo godna podziwu
odwaga, bo wciąż nie do końca wiedział, które z tych stwierdzeń lepiej
opisywało zachowanie Aldero.
– Ja… –
Wieszczka zawahała się, po czym z niedowierzaniem pokręciła głową. – Moja
wizja. Mówiłam wam, że… – zaczęła i prawie natychmiast urwała,
najwyraźniej zbytnio oszołomiona, by wykrztusić z siebie chociaż słowo więcej.
– Spełniają się. Zawsze.
Jej ostanie
słowa zabrzmiały niemalże pusto, jakby ostatecznie – stwierdzenie
nieuniknionych faktów, które dla wszystkich przynajmniej teoretycznie powinny być
czymś oczywistym. Mimo wszystko sama kapłanka sprawiała wrażenie kogoś
wystarczająco oszołomionego i to nie tylko samą śmiercią, ale też czymś…
Och, było
coś przenikliwego w sposobie, w jaki na niego spojrzała. Z opóźnieniem
uświadomił sobie, że wciąż ściskał Elenę za rękę, obracając okalającą jej palec
obrączkę, ale nawet wiedząc o tym, że jest obserwowany, nie przestał. W tamtej
chwili było mu wszystko jedno, tym bardziej, że żadne z nich nie miało
niczego do stracenia. Ona należała do niego i chciał, żeby to wiedzieli –
pragnął to podkreślić, najlepiej w taki sposób, by nie pozostawić
najmniejszych nawet wątpliwości. Zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby
zechciał zabrać Elenę, napotkałby opór i to pomimo tego, kim dla niej był,
ale nie dbał o to, gotów po raz kolejny dopuścić się do mordu, byleby móc
dopiąć swego. Teraz już nic innego się nie liczyło – nikt inny, bo
najważniejsza pozostawała ona.
– Więc
jednak… – Chociaż głos Amelie nie zdradzał żadnych emocji, Rafael wyczuł, że
kobieta była co najmniej zaskoczona. – A później już tylko jej potęga, kiedy porządek
rzeczy zostanie przywrócony – tak długo, aż znów nie pojawi się Światłość…
Zesztywniał,
natychmiast podrywając głowę, ledwo tylko rozpoznał wypowiedziany melodyjnym
tonem cytat – jeden z tych, który zapowiadał powrót Isobel i jego
następstwa. Znał go niemalże na pamięć, mogąc wyrecytować cały ustęp, gdyby
tylko zaszła taka potrzeba. Nie rozumiał, dlaczego Amelie wróciła do tych słów
akurat teraz, na dodatek w obecnej sytuacji, ale coś sprawiło, że poczuł
się co najmniej podekscytowany – zarówno tym, jaki i spojrzeniem, którym wampirzyca
obdarzyła ciało kobiet.
–
Niemożliwe… – zaoponowała ponownie Isabeau, ale jej głos zabrzmiał o wiele
mniej pewnie.
– Dlaczego
nie? – zapytała cicho Amelie, wydając się zwracać bardziej do siebie, aniżeli
kogokolwiek innego. Wciąż wpatrywała się Elenę, dosłownie przenikając ją
wzrokiem. To sprawiło, że Esme poruszyła się niespokojnie, wydając się za
wszelką cenę usiłować oswoić córkę własnym ciałem. – Jeśli to wszystko jest
prawda… Odpowiesz mi w końcu, Rafaelu? – ponagliła go spiętym tonem. – Mam
uwierzyć, że syn samej Ciemności obdarzył jakimkolwiek uczuciem jakąkolwiek
kobietę? Śmiertelniczkę w gruncie rzeczy, chociaż… – Urwała, po raz
kolejny pogrążając się we własnych myślach. – Elena to po grecku „światło” –
oznajmiła i choć jej słowa nadal wydawały się brzmieć niedorzecznie, demon
z jakiegoś powodu zesztywniał.
– Co…? –
zaczął, jednak Amelie nie zamierzała ułatwić mu zadania.
– Jak
bardzo ją kochałeś, co? – wyszeptała, przenosząc na niego wzrok. – Ile znaczyła
dla ciebie ta dziewczyna? – ponagliła, a w nim aż zagotowało się w odpowiedzi
na czas przeszły.
Zacisnął
dłonie w pięści, nagle znów rozeźlony. Gniew był znajomy i względnie
bezpieczny, chociaż nie rozwiązywał niczego.
– Nie kochałem,
ale kocham – oznajmił lodowatym
tonem, dłużej nie zamierzając się tego wypierać. – Nad życie… – dodał pod wpływem impulsu.
Spodziewał się
wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że Amelie się uśmiechnie.
Ooooch, Boże. Zaczyna się słodki Rafa. Jest mi tu niesamowicie żal Esme, wyobrażam sobie, jak krucho i marnie musiała wyglądać, skoro wzbudziła współczucie nawet w Rafaelu, któremu obce są ludzkie uczucia... A przynajmniej były ;) To Amelie mówi, że ona ma plan i ja na ten plan czekam :D troszkę to przykre, że Cullenowie właśnie tak dowiadują się o ślubie córki, ale to wciąż lepiej niż to... jak SzpadelFejs dowiedział się o ślubie córki. No nie? :D
OdpowiedzUsuń