Rafael
Wpatrywał się w kobietę,
czując narastający z każdą kolejną sekundą gniew. Miała czelność uśmiechać
się w tej sytuacji, zupełnie jakby w tym, co się działo, było
cokolwiek zabawnego? Nie miał pewności, czego tak naprawdę oczekiwał od Amelie,
ale jej zachowanie skutecznie wytrąciło serafina z równowagi, sprawiając,
że chcąc nie chcąc puścił dłoń Eleny, podrywając się na równe nogi. Nikt nawet
nie próbował go powstrzymywać, kiedy błyskawicznie przemieścił się, gotów
chwycić kobietę za gardło, pomimo świadomości, że w ten sposób i tak
nie miał być w stanie jej skrzywdzić. Tracił czas, raz po raz gubiąc się
we własnych emocjach – zwłaszcza gniewie, choć ten powinien być mu znajomy i oczywisty
– chociaż zamiast tego powinien był działać, szukając najodpowiedniejszego rozwiązania
w obecnej sytuacji.
Amelie
odsunęła się, a przynajmniej próbowała, bo nie zamierzał jej na to
pozwolić. Zmrużyła oczy, po czym stanowczo chwyciła go za rękę, jasno dając do
zrozumienia, że nie życzyła sobie, by traktował ją jak jedną ze swoich podwładnych.
Zesztywniał, mogąc bez trudu spróbować wyrwać się z jej uścisku albo nawet
spróbować zabić, ale nie zrobił tego, w zamian uważnie przypatrując się
twarzy kobiety. Nawzajem mierzyli się wzrokiem, tocząc swego rodzaju
nieoficjalny pojedynek na spojrzenia – gwałtowny i mogący z powodzeniem
skończyć się czymś o wiele bardziej nieprzewidywanym. W gruncie
rzeczy zaczynało być mu wszystko jedno, choć zarazem zdawał sobie sprawę z tego,
że ta nieśmiertelna mogłaby okazać się godną przeciwniczka, gdyby jednak
zdecydowali się stanąć przeciwko sobie.
– Jak ty
śmiesz… – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Ani słowa na temat mnie i Eleny…
Nigdy więcej – dodał, ale miał wrażenie, że wampirzyca najmniejszej nawet uwagi
nie przywiązywała do jego żądań.
– Puść mnie
– nie tyle poprosiła, co wręcz wydała mu polecenie. Aż się w nim
zagotowało, zwłaszcza kiedy spojrzała na niego z góry, co najmniej jakby
to ona miała kontrolę nad sytuacją. Kto wie, może faktycznie tak było, ale… –
Dobrze ci radzę, synu Ciemności. Nie podnoś na mnie ręki, jeśli nie chcesz bym
uznała, że nie ma sensu choćby próbować ratować tej dziewczyny.
Nie od razu
dotarł do niego pełen sens jej dalszych słów, być może dlatego, że za wszelką
cenę odsuwał od siebie wszystko to, co mogło dać mu jakże złudną nadzieję. Tępo
spojrzał na Amelie, wciąż tkwiąc w tej samej pozycji i nerwowo
napinając mięśnie. Kobieta wyprostowała się, odrzucając jasne włosy na plecy i wyrywając
się z jego uścisku, na co ostatecznie jej pozwolił. Była dumna i piękna,
poza tym niezmiennie dostrzegał w niej coś, czego nie potrafił
zinterpretować, a co nawet w nim do pewnego stopnia wzbudzało
respekt.
Wampirzyca
ponownie spojrzała na Elenę, tym razem w bardziej rzeczowy, zdecydowany
sposób.
– Tyle
gniewu i determinacji w kimś, kto nie powinien nigdy poznać ludzkich
uczuć… Ale w tobie są – stwierdziła i chociaż przypominanie o tym
niezmiennie go irytowało, słowa Amelie nie zabrzmiały aż tak ostatecznie, jak
oskarżenia Isobel. – Światło i Ciemność…
– O czym
mówisz? – niemalże warknął, coraz bardziej podenerwowany.
Nawet na
niego nie spojrzała, tym samym po raz kolejny skutecznie wystawiając nerwy
demona na próbę.
– Zapytaj
kapłanki, jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości. Po oczach wieszczki widać, że
zaczyna dostrzegać to samo, co i ja, chociaż naturalnie w to nie
wierzy… – stwierdziła ze spokojem Amelie. – Czyż nie tak, Isabeau?
– Odwali
się od mojej siostry! – rzucił chłodno Gabriel, przesuwając się bliżej.
Trzymał się
w pobliżu żony, do tej pory obejmując Renesmee ramionami i kurczowo
tuląc dziewczynę do siebie. Jeden rzut oka na chłopaka wystarczył Rafaelowi,
żeby zorientować się, że do Licavoliego wciąż nie do końca docierało to, co
mogłoby się stać, gdyby Isobel nie straciła kontroli nad sytuacją. Rafa nie
oczekiwał wdzięczności, tym bardziej, że stanął w obronie partnerki
Gabriela tylko i wyłącznie przez wzgląd na Elenę oraz z czystej
przekory, chcąc pokazać królowej, że w jego przypadku tak naprawdę nie
miała niczego do powiedzenia. Teraz żałował, bo jedyną osobą, której nie
powinien był odstępować chociażby na krok, pozostawała Elena.
Stojąca w pobliżu
brata Layla – blada, drżąca i z zaszklonymi oczami – drgnęła, po czym
zrobiła taki ruch, jakby dla pewności chciała chwycić bliźniaka za ramię, by
powstrzymać go przed zrobieniem czegoś wybitnie głupiego. Nie bez powodu, tym
bardziej, że Gabriel od zawsze był impulsywny, zwłaszcza kiedy w grę
wchodzili członkowie jego rodziny. Rafael miał okazję się o tym przekonać,
aż nazbyt świadom tego, jak bardzo uciążliwy potrafił był chłopak, kiedy raz po
raz wchodził mu w drogę, kiedy całe lata temu usiłował ustalić co tak
naprawdę jest nie tak z Vanessą.
Teraz również mógł okazać się problematyczny, chociaż cała jego irytacja zwróciła
się przeciwko Amelie.
– Dobry
wieczór, Gabrielu – odpowiedziała ze spokojem kobieta. Jej opanowanie zaczynało
być drażniące, tym bardziej, że zachowywała się tak, jakby nie działo się nic
godnego uwagi. – Dawno się nie widzieliśmy… – dodała niemalże prowokującym
tonem.
Przez twarz
nieśmiertelnego przemknął cień, z kolei on sam chyba jedynie cudem zdołał
ustać w miejscu. Biorąc pod uwagę to, jak niegdyś oddany był kwartetowi,
darząc zaufaniem zwłaszcza Amelie, jego reakcja nie wydawała się niczym
dziwnym.
– Isabeau…
– odezwał się cicho, ale tym razem sama zainteresowana nie dała mu dokończyć:
–
Wiedziałam… Ale nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to mogłoby sięgać aż
tak daleko – powiedziała cicho, chyba bardziej do siebie niż kogokolwiek konkretnego.
– Ale ona…? Ona, Amelie? – zapytała z niedowierzaniem, energicznie potrząsając
głową.
– Po
wszystkim tym, co się działo, masz wątpliwości w tej jednej kwestii? –
zapytała ze spokojem pierwotna. – To dzieje się na waszych oczach i to od
dawna. To, kim jesteś, wieszczko, a także wszystkie wydarzenia, które doprowadziły
do powrotu matki wampirów… I mogą przyczynić się do jej upadku – dodała ze
spokojem, zupełnie jakby omawiane wydarzenia jej nie dotyczyły. – O ile
to, co mówi demon, jest prawdziwe – dodała, a Rafael drgnął.
– Ty masz
czelność zarzucać mi kłamstwo? – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Obrzuciła
go przenikliwym spojrzeniem rubinowych tęczówek.
– Zarzekasz
się przed wszystkimi, że ona jest twoja? – zapytała ze spokojem, najwyraźniej
za punkt honoru biorąc sobie to, żeby wytrącić go z równowagi.
– Czy ktoś
czegoś nie zrozumiał z tego, co przed chwilą powiedziałem? – warknął,
coraz bardziej rozeźlony. – Elena należy do mnie, tak jak i ja do niej. Ja
i ona… – zaczął, ale coś w zaskoczonym spojrzeniu Amelie nakłoniło go
do tego, żeby jednak zamilknąć.
– Sam z siebie
przyznajesz, że jesteś jej? – powtórzyła, a w jej głosie po raz pierwszy
pojawiły się bardziej wyraziste emocje. Wydało mu się, że dopiero w tamtej
chwili uwierzyła w coś, co do tej pory jedynie podejrzewała. – I mówisz
o tym na głos, jakbyście byli równi sobie? – drążyła, tym samym skutecznie
go dezorientując.
Nerwowo
zacisnął dłonie w pięści. Miał ochotę ją uderzyć, chociaż zarazem czuł, że
to zdecydowanie nie byłoby dobrym pomysłem.
– Przecież
słyszysz – zniecierpliwił się. – Nie należy do mnie jako niewolnica, tak jak i ona
nie zniewoliła mnie. Jeśli dobrze się nad tym zastanowić, to tak, do cholery,
jesteśmy sobie równi!
Dopiero
kiedy zaczął o tym mówić, uświadomił sobie, że tak jest w istocie,
chociaż wcześniej nie próbował się nad tym zastanawiać. Sam nie potrafił
stwierdzić, kiedy relacje jego i Eleny aż do tego stopnia uległy zmianie, osiągając
poziom, którego nigdy dotąd nawet nie był w stanie sobie wyobrazić. To nie
było dla niego czymś, co mogłoby wydawać się naturalne; jego światem rządziły
się inne zasady, a przede wszystkim hierarchia, oparta na sile, zdolności
wywoływania strachu i ciągłej walce o zachowanie pozycji. Jeszcze
jakiś czas temu mała Cullenówna była dla niego wyłącznie ciężarem – irytująca
podopieczną, którą chcąc nie chcąc musiał utrzymać przy życiu i którą za
wszelką cenę próbował sobie podporządkować. Również to się zmieniło, nie tylko
przez ten pocałunek, ale w miarę jak zaczął rozumieć z łączącej ich
relacji coraz więcej, mimo wszystko doceniając to, że Elena miała zbyt silny
charakter, by tak po prostu mu się ugiąć. Walczyli ze sobą, zarazem potrzebując
się nawzajem w stopniu, który wciąż go oszałamiał. I cholera, to było
dobre, tak jak i myśl o tym, że ona mogłaby pozostać niezależna,
stojąc u jego boku i stanowiąc idealne uzupełnienie tego, co sam
czuł.
Na wrota
piekielne, przecież ta dziewczyna nigdy tak naprawdę nie była od niego zależna.
Wręcz przeciwnie – miała równie wiele swobody, co i on sam,
niejednokrotnie zmuszając go do podjęcia decyzji, których w innym wypadku
nawet nie wziąłby pod uwagę. Jakby tego było mało, sam jej na to pozwalał, w pewnym
momencie już nie próbując Eleny stłamsić, ale wręcz oczekując tego, że jak
zwykle zszokuje go zachowaniem, którego w pierwszym odruchu i tak nie
będzie w stanie zrozumieć. Czuł, że się zmienił, tak jak ich relacja, ale
to przestało go przerażać. To wciąż nie znaczyło, że zaakceptował ludzkie
uczucia i to, co się z nimi wiązało, ale mimo wszystko…
Och, chciał
Eleny. I dla niej był w stanie przyjąć wszystko.
– Ty i ona…
– Amelie spojrzała mu w oczy. – Nazywasz ją swoją lilan… I swoją żoną – dodała niemalże łagodnie.
–
Przysięgaliśmy przed sobą wzajemnie i przed boginią, którą wszyscy
wielbicie – oznajmił z przekonaniem. – Jeśli którekolwiek z was ma
wątpliwości, zapytajcie Lawrence’a Cullena albo tej małej Elizabeth, która przyjaźni
się z Eleną. Zrobiliśmy wszystko tak, jak nakazywała tradycja – powiedział
z naciskiem, dla pewności rozglądając się dookoła i spoglądając na
każdego z obecnych z osobna. – I nie obchodzi mnie to, o którekolwiek
z was myśli o mnie albo o tym, co mówię. Dziewczyna jest moja, a to,
co się stało… Nie wiem jak, ale nie zostawię tak z tego – dodał w przypływie
determinacji. – Przysięgałem jej, że umrze dopiero wtedy, kiedy ja wyrażę na to
zgodę. I, na wrota piekielne, choćbym miał naruszyć reguły, którymi rządzi się
ten świat, zrobię wszystko, żeby ona do mnie wróciła.
Wciąż czuł
irytację, dodatkowo podsyconą przez świadomość tego, że wszyscy mu się
przypatrywali. Nie miał pojęcia, czego tak naprawdę oczekiwała Amelie, a tym
bardziej nie miał ochoty na to, żeby brać udział w jakichkolwiek gierkach,
zwłaszcza według jej zasad, ale usiłował o tym nie myśleć. Ignorował
wszystkich wokół, całym sobą koncentrując się na wampirzycy i próbując za
wszelką cenę odciąć się od nieprzyjemnego wrażenia, że tracił jakże cenne
sekundy.
–
Niezwykłe… – stwierdziła w zamyśleniu kobieta, a on prychnął. Miała mu
do powiedzenia tylko tyle?
– Ona nie
żyje – usłyszał drżący, niespokojny glos Esme. Nie sądził, że kobieta będzie w stanie
wykrztusić z siebie chociaż słowo więcej, ale najwyraźniej jej nie
doceniał, zresztą taka reakcja na słowa Amelie w nawet najmniejszym
stopniu wydała mu się dziwna. – Moja córka nie żyje, a wy rozmawiacie o takich
rzeczach i… – Poderwała głowę, po czym spojrzała prosto na niego. – Jak? Jakim
cudem… ty i Elena… – wyrzuciła z siebie na wydechu, mając coraz
większy problem z tym, żeby sformułować sensowną wypowiedź.
– To nie ma
znaczenia – stwierdził cierpkim tonem, unikając jej wzroku. – Ta cała rozmowa
nie ma sensu.
W istocie
tak sądził, zbytnio niespokojny i rozdrażniony sytuacją, by znosić
wzajemne oskarżenia, te wszystkie spojrzenia, a tym bardziej konieczność
tłumaczenia się przed istotami, które dla niego nie miały znaczenia. Chciał
zabrać Elenę i stąd wyjść, a skoro tak…
– Nie ma
znaczenia to, że utrzymujesz, że moja córka… – powtórzył z niedowierzaniem
Carlisle, po czym urwał, najwyraźniej nie będąc w stanie dokończyć. Ostatecznie
znalazł się przy żonie, kucając przy niej i biorąc ją w ramiona, by
móc ją uspokoić… A może po prostu szukając w ten sposób ukojenia dla
samego siebie. – To nie ma sensu – stwierdził cicho. – Elena by nam
powiedziała. Zwłaszcza o czymś takim, ale… – zaczął, a przerwał mu
nieco rozżalony, pozbawiony wesołości śmiech.
– Serio,
dziadku? – zapytał z powątpiewaniem Aldero, podchodząc bliżej. Tym razem
trzymał się na uboczu, chociaż to raczej miało związek z jego bliźniakiem,
który właściwie nie odstępował go na krok, kurczowo trzymając się ramienia
brata i najwyraźniej woląc nie sprawdzać, co by się stało, gdyby wampir
raz jeszcze spróbował zbliżyć się do Rafaela. – Latała do niego jak na
skrzydełkach, a potem gruchali sobie jak te dwa gołąbki na dachu, kiedy nikt
nie patrzył. On owinął ją sobie wokół palca i… Och, gdzie teraz ta pewność
siebie, co? – dodał, spoglądając gniewnie na demona. – Miałeś ją chronić… A ona
ci wierzyła. Jak głupia ci wierzyła, bo inaczej by jej tutaj nie było..
– Miała
siedzieć na tyłku w hotelu – odparował, nie mogąc się powstrzymać.
Najbardziej irytowało go to, że chłopak na swój irytujący sposób miał rację. –
Ba! W ogóle zgodnie z planem miało jej tutaj nie być!
–
Najwyraźniej wasz cudowny plan się spierdolił – stwierdził z wręcz
rozbrajającą szczerością wampir.
– Odezwał
się zakochany obrońca od siedmiu boleści – zadrwił, spoglądając na Aldero w niemalże
wyzywający sposób. – Potrafiłeś tylko za nią chodzić, ranić i doprowadzać
do łez… Chociaż Elena naturalnie myślała, że ja tego nie dostrzegam – dodał,
wywracając oczami. Och, wiedział i to o wiele więcej, niż mógłby
sobie tego życzyć. – Gdzie ty w tym wszystkim byłeś, skoro już wzajemnie
przerzucamy się oskarżeniami, co? Wiedziałeś, że będę tutaj. Powinna być pod
twoją opieką, skoro wciąż bałeś się mnie na tyle, żeby jednak trzymać język za
zębami, więc…
– Marzy ci
się!
Demon
uśmiechnął się chłodno.
– Tak?
Zabawne, bo zmysły podpowiadają mi coś zupełnie innego – stwierdził ze
spokojem. – Żywimy się lękiem, a ty… Och, kusi mnie. Piekło mi świadkiem,
że mnie kusi – dodał i poczuł nieopisaną wręcz satysfakcję, kiedy zauważył,
że chłopak niespokojnie drgnął, być może nawet nie zdając sobie z własnej
reakcji sprawy.
Był
wściekły – co do tego jednego Rafael nie miał najmniejszych wątpliwości.
Wyraźnie czuł obecną w powietrzu moc – kumulującą się już od dłuższego
czasu, najpewniej właśnie dzięki Licavolim, chociaż to syn kapłanki był w tamtej
chwili najbardziej niebezpieczny. Jeśli miał być ze sobą szczery, aż czekał na
wybuch z jego strony, rwąc się do czegoś więcej, prócz możliwości
ponownego przyłożenia chłopakowi w twarz.
Usłyszał
jęk – być może Esme, bo to ona znajdowała się najbliżej – ale dźwięk nie zrobił
na nim najmniejszego wrażenia. Wciąż wpatrywał się w syna wieszczki, rwąc
się do tego, żeby przy pierwszej okazji zrobić mu krzywdę. Tak po prostu,
niezależnie od możliwych konsekwencji i…
– Dosyć! –
usłyszał i to wystarczyło, żeby dać mu do myślenia.
Z
powątpiewaniem spojrzał na ojca Eleny, do pewnego stopnia zaskoczony tym, że
akurat jego było stać na taką reakcję. Brzmiał na bardziej stanowczego od żony,
chociaż to wydało się demonowi wyłącznie coraz trudniej utrzymywaną grą
pozorów. Mimo wszystko pokusił się o milczenie, zresztą tak jak i Aldero,
który już po prostu stał, chwiejąc się na nogach i oddychając
wystarczająco szybko, by Rafael zorientował się, jak wiele energii kosztowało
chłopaka zachowanie spokoju. Czytał w nim niemalże jak w otwartej
księdze, co mu się podobało, tym bardziej, że dzięki temu był w stanie z łatwością
nad chłopakiem panować, zwłaszcza teraz, kiedy Elena nie była w stanie go
powstrzymać.
Założył
ramiona na piersi, czekając na rozwój wypadków. Krótko zerknął na Elenę i wciąż
tuląca dziewczynę do siebie Esme, zanim ostatecznie przeniósł wzrok na Carlisle’a.
Nie poczuł się ani trochę zagrożony nawet pomimo tego, że wampir poderwał się
na równe nogi, zwracając się przede wszystkim ku niemu i sprawiając
wrażenie kogoś, kto był coraz bliższy tego, żeby stracić nad sobą panowanie.
– Radzę
zapanować nad dzieciakiem – oznajmił niemalże uprzejmym tonem, zwracając się
bezpośrednio do Cullena. – Kocham Elenę, ale to nie znaczy, że za którymś razem
nie połamię temu chłopakowi kości, jeśli znów zacznie mnie prowokować – dodał
ze spokojem.
– Ty… –
Mężczyzna z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Po tym wszystkim tak
zamierzasz z nami rozmawiać? Grożąc mojej rodzinie i…?
– Jedyną
osobą, która ma dla mnie znaczenie, jest twoja córka – uświadomił ze spokojem,
decydując się nazywać rzeczy po imieniu. – Chociaż jeśli dobrze się nad tym
zastanowić, obawiam się, że mówiąc o rodzinie – podjął, po czym uśmiechnął
się z wysiłkiem – masz również teraz na myśli mnie. Nie, ja też nie jestem
tym stanem rzeczy zachwycony – dodał, nie zamierzając zastanawiać się nad
doborem słów.
– Moja
córka nie żyje – przypomniał mu cicho Carlisle. – Zabiła ją twoja pani… A ty
próbowałeś zabić mi żonę.
Tym razem
to oskarżenie nie zrobiło na nim najmniejszego wrażenia. Mógł dyskutować na ten
temat z Eleną, kiedy ta rzuciła się na niego z pięściami, wyzywając
od najgorszych, ale jej ojcu i pozostałym nie był niczego winien. To, co
sobie myśleli, nie miało dla niego najmniejszego znaczenia.
– Jeśli
upierasz się wierzyć, że wtedy, kiedy ja i Hunter wpadliśmy do waszego
domu, sprawy miały się właśnie tak… Proszę bardzo – stwierdził ze spokojem. –
Ale prawda jest taka, że Isobel nie ma i nigdy nie miała nade mną żadnej
władzy, a wszystko to, co robiłem, to wyłączne moja wola. Gdybym chciał
śmierci twojej żony albo córki, już dawno miałbym je na sumieniu. – Urwał, żeby
móc obejrzeć się na Renesmee. – Albo ją, bo nie istniał żaden powód, dla którego
miałbym powstrzymywać moje rodzeństwo.
Carlisle
drgnął, przez moment sprawiając wrażenie chętnego, żeby zaoponować albo
jakkolwiek inaczej zanegować wypowiedziane słowa, ale ubiegł go inny głos:
– Obawiam
się, że on mówi prawdę – oznajmił cicho jeden z braci Eleny. Tak
przynajmniej wydało się Rafaelowi, a kiedy przyjrzał się wampirowi
uważniej, ten wydał mu się znajomy. – To moją córkę uratowałeś – wyjaśnił
niechętnie, a Rafa skrzywił się, uświadamiając sobie, że nieśmiertelny najpewniej
był w stanie lustrować jego myśli.
– Obejdzie
się bez podziękowań – uciął stanowczym tonem, chociaż nic nie wskazywało na to,
żeby ten wampir albo mąż Renesmee zamierzali okazywać mu wdzięczność. Tym
lepiej. – Zresztą ta rozmowa nie ma sensu. Mam lepsze zajęcia, zamiast siedzieć
tutaj i użalać się nad sobą. Ja…
– Pójdziesz
zamordować jeszcze kilka osób, żeby udowodnić jaki rzekomo jesteś zakochany? –
zadrwił Aldero.
Rafael
błyskawicznie odwrócił się w jego stronę. Miał ochotę pokusić się o to,
żeby jednak ruszyć na chłopaka, niezależnie od tego, czy ktokolwiek spróbowałby
go powstrzymać.
– Ostatnie
ostrzeżenie – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Następnym razem…
– Chcesz
eliminować swoich wrogów, czy spełnić przysięgę? – przerwała mu Amelie,
ponownie zabierając głos. Jej słowa wystarczyły, żeby nad sobą zapanował,
jednak nie na tyle, by tak po prostu zapomniał o drażniącym go chłopaku. –
Twoje słowa… To coś więcej niż tylko żal – oznajmiła z powagą. – Mylę się?
Przysięgałeś przed nią?
– Przecież
czujesz – zauważył, coraz pewniejszy tego, że ta kobieta była kimś o wiele
więcej, aniżeli zwykłą nieśmiertelną.
Skinęła
głową, jakby spodziewając się takiej odpowiedzi. Coraz bardziej drażniło go to,
że kazała mu zadowalać się półsłówkami i tak bardzo kluczyła, nie po raz
pierwszy wystawiając jego nerwy na próbę.
Miał
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim kobieta spojrzała na niego z namysłem
i odezwała się ponownie:
– Czy była
czysta?
Prawie że
zakrztusił się powietrzem, zresztą nie jako jedyny. Wyczuł, że Carlisle drgnął,
chociaż to i tak było niczym w porównaniu z dziwnym, zdławionym
dźwiękiem, który wydał z siebie Aldero.
– Co
takiego? – zapytał gniewnie, przez moment mając wrażenie, że się przesłyszał.
– Zadałam
ci proste pytanie. – Amelie zajrzała mu w oczy. – Pytam, czy zanim umarła,
twoja żona i ty współżyliście ze sobą… Odebrałeś jej niewinność?
Hej :3 Wpadam tylko na chwilę, żeby dać znać, że wciąż jestem i czytam. Ciężko mi się po prostu zabrać za komentarze, a dobrze wiesz, że byle czego pisać nie chce. Poza tym z Twoim tempem dodawania rozdziałów trochę ciężko nadążyć. Zwłaszcza jak człowieka wessie internet i znajduje pyriald innych rzeczy do robienia.
OdpowiedzUsuńJest mi teraz tak bardzo szkoda Rafaela, że ty sobie tego nie wyobrażasz. Aldero mnie za to też zaczyna coraz bardziej wkurzać. Zachowuje się tak jakby nie miał pojęcia o tym co się mogło na balu wydarzyć, a nie tylko Rafael miał Eleny pilnować. Z tego co pamiętam zgłosił się na ochotnika do tego, aby nad nią czuwać. No może nie tak dosłownie, ale jednak, prawda? Zresztą, to nie wina żadnego z nich. Chociaż łatwo osądzać, ale prawda jest taka, że to się po prostu musiało stać. I lenie nawet gdyby Elena się znajdowała na drugim końcu świata to jakimś cudem znalazłaby się we Włoszech i Isabel by ją zabiła. Pewnych rzeczy się zmienić nie da, chociaż człowiek bardzo by chciał. ;)
Jestem jak na swój wiek dorosła, z rzeczy, które są normalne śmiać się nie powinnam, ale tu wymiękam. Świadomość, że Rafael jest jak taka cnotka mnie rozbraja. Wiekowy demon, prawiczkiem. Mi się demony zawsze kojarzyły z istnym złem. Gwałty, mordy itd. A ten egzemplarz jest chyba uszkodzony czy coś. Wersja limitowana, kolekcjonerska co kto woli xD
Lece z rozdziałem dalej, chociaż już pewnie nie skomentuje z powodu później pory. ;)
Ściskam i przepraszam za chaotyczność tego komentarza.
Gabi^^