11 listopada 2016

Cztery

Rafael
Wpatrywał się w kobietę, czując narastający z każdą kolejną sekundą gniew. Miała czelność uśmiechać się w tej sytuacji, zupełnie jakby w tym, co się działo, było cokolwiek zabawnego? Nie miał pewności, czego tak naprawdę oczekiwał od Amelie, ale jej zachowanie skutecznie wytrąciło serafina z równowagi, sprawiając, że chcąc nie chcąc puścił dłoń Eleny, podrywając się na równe nogi. Nikt nawet nie próbował go powstrzymywać, kiedy błyskawicznie przemieścił się, gotów chwycić kobietę za gardło, pomimo świadomości, że w ten sposób i tak nie miał być w stanie jej skrzywdzić. Tracił czas, raz po raz gubiąc się we własnych emocjach – zwłaszcza gniewie, choć ten powinien być mu znajomy i oczywisty – chociaż zamiast tego powinien był działać, szukając najodpowiedniejszego rozwiązania w obecnej sytuacji.
Amelie odsunęła się, a przynajmniej próbowała, bo nie zamierzał jej na to pozwolić. Zmrużyła oczy, po czym stanowczo chwyciła go za rękę, jasno dając do zrozumienia, że nie życzyła sobie, by traktował ją jak jedną ze swoich podwładnych. Zesztywniał, mogąc bez trudu spróbować wyrwać się z jej uścisku albo nawet spróbować zabić, ale nie zrobił tego, w zamian uważnie przypatrując się twarzy kobiety. Nawzajem mierzyli się wzrokiem, tocząc swego rodzaju nieoficjalny pojedynek na spojrzenia – gwałtowny i mogący z powodzeniem skończyć się czymś o wiele bardziej nieprzewidywanym. W gruncie rzeczy zaczynało być mu wszystko jedno, choć zarazem zdawał sobie sprawę z tego, że ta nieśmiertelna mogłaby okazać się godną przeciwniczka, gdyby jednak zdecydowali się stanąć przeciwko sobie.
– Jak ty śmiesz… – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Ani słowa na temat mnie i Eleny… Nigdy więcej – dodał, ale miał wrażenie, że wampirzyca najmniejszej nawet uwagi nie przywiązywała do jego żądań.
– Puść mnie – nie tyle poprosiła, co wręcz wydała mu polecenie. Aż się w nim zagotowało, zwłaszcza kiedy spojrzała na niego z góry, co najmniej jakby to ona miała kontrolę nad sytuacją. Kto wie, może faktycznie tak było, ale… – Dobrze ci radzę, synu Ciemności. Nie podnoś na mnie ręki, jeśli nie chcesz bym uznała, że nie ma sensu choćby próbować ratować tej dziewczyny.
Nie od razu dotarł do niego pełen sens jej dalszych słów, być może dlatego, że za wszelką cenę odsuwał od siebie wszystko to, co mogło dać mu jakże złudną nadzieję. Tępo spojrzał na Amelie, wciąż tkwiąc w tej samej pozycji i nerwowo napinając mięśnie. Kobieta wyprostowała się, odrzucając jasne włosy na plecy i wyrywając się z jego uścisku, na co ostatecznie jej pozwolił. Była dumna i piękna, poza tym niezmiennie dostrzegał w niej coś, czego nie potrafił zinterpretować, a co nawet w nim do pewnego stopnia wzbudzało respekt.
Wampirzyca ponownie spojrzała na Elenę, tym razem w bardziej rzeczowy, zdecydowany sposób.
– Tyle gniewu i determinacji w kimś, kto nie powinien nigdy poznać ludzkich uczuć… Ale w tobie są – stwierdziła i chociaż przypominanie o tym niezmiennie go irytowało, słowa Amelie nie zabrzmiały aż tak ostatecznie, jak oskarżenia Isobel. – Światło i Ciemność…
– O czym mówisz? – niemalże warknął, coraz bardziej podenerwowany.
Nawet na niego nie spojrzała, tym samym po raz kolejny skutecznie wystawiając nerwy demona na próbę.
– Zapytaj kapłanki, jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości. Po oczach wieszczki widać, że zaczyna dostrzegać to samo, co i ja, chociaż naturalnie w to nie wierzy… – stwierdziła ze spokojem Amelie. – Czyż nie tak, Isabeau?
– Odwali się od mojej siostry! – rzucił chłodno Gabriel, przesuwając się bliżej.
Trzymał się w pobliżu żony, do tej pory obejmując Renesmee ramionami i kurczowo tuląc dziewczynę do siebie. Jeden rzut oka na chłopaka wystarczył Rafaelowi, żeby zorientować się, że do Licavoliego wciąż nie do końca docierało to, co mogłoby się stać, gdyby Isobel nie straciła kontroli nad sytuacją. Rafa nie oczekiwał wdzięczności, tym bardziej, że stanął w obronie partnerki Gabriela tylko i wyłącznie przez wzgląd na Elenę oraz z czystej przekory, chcąc pokazać królowej, że w jego przypadku tak naprawdę nie miała niczego do powiedzenia. Teraz żałował, bo jedyną osobą, której nie powinien był odstępować chociażby na krok, pozostawała Elena.
Stojąca w pobliżu brata Layla – blada, drżąca i z zaszklonymi oczami – drgnęła, po czym zrobiła taki ruch, jakby dla pewności chciała chwycić bliźniaka za ramię, by powstrzymać go przed zrobieniem czegoś wybitnie głupiego. Nie bez powodu, tym bardziej, że Gabriel od zawsze był impulsywny, zwłaszcza kiedy w grę wchodzili członkowie jego rodziny. Rafael miał okazję się o tym przekonać, aż nazbyt świadom tego, jak bardzo uciążliwy potrafił był chłopak, kiedy raz po raz wchodził mu w drogę, kiedy całe lata temu usiłował ustalić co tak naprawdę jest nie tak z Vanessą. Teraz również mógł okazać się problematyczny, chociaż cała jego irytacja zwróciła się przeciwko Amelie.
– Dobry wieczór, Gabrielu – odpowiedziała ze spokojem kobieta. Jej opanowanie zaczynało być drażniące, tym bardziej, że zachowywała się tak, jakby nie działo się nic godnego uwagi. – Dawno się nie widzieliśmy… – dodała niemalże prowokującym tonem.
Przez twarz nieśmiertelnego przemknął cień, z kolei on sam chyba jedynie cudem zdołał ustać w miejscu. Biorąc pod uwagę to, jak niegdyś oddany był kwartetowi, darząc zaufaniem zwłaszcza Amelie, jego reakcja nie wydawała się niczym dziwnym.
– Isabeau… – odezwał się cicho, ale tym razem sama zainteresowana nie dała mu dokończyć:
– Wiedziałam… Ale nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to mogłoby sięgać aż tak daleko – powiedziała cicho, chyba bardziej do siebie niż kogokolwiek konkretnego. – Ale ona…? Ona, Amelie? – zapytała z niedowierzaniem, energicznie potrząsając głową.
– Po wszystkim tym, co się działo, masz wątpliwości w tej jednej kwestii? – zapytała ze spokojem pierwotna. – To dzieje się na waszych oczach i to od dawna. To, kim jesteś, wieszczko, a także wszystkie wydarzenia, które doprowadziły do powrotu matki wampirów… I mogą przyczynić się do jej upadku – dodała ze spokojem, zupełnie jakby omawiane wydarzenia jej nie dotyczyły. – O ile to, co mówi demon, jest prawdziwe – dodała, a Rafael drgnął.
– Ty masz czelność zarzucać mi kłamstwo? – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Obrzuciła go przenikliwym spojrzeniem rubinowych tęczówek.
– Zarzekasz się przed wszystkimi, że ona jest twoja? – zapytała ze spokojem, najwyraźniej za punkt honoru biorąc sobie to, żeby wytrącić go z równowagi.
– Czy ktoś czegoś nie zrozumiał z tego, co przed chwilą powiedziałem? – warknął, coraz bardziej rozeźlony. – Elena należy do mnie, tak jak i ja do niej. Ja i ona… – zaczął, ale coś w zaskoczonym spojrzeniu Amelie nakłoniło go do tego, żeby jednak zamilknąć.
– Sam z siebie przyznajesz, że jesteś jej? – powtórzyła, a w jej głosie po raz pierwszy pojawiły się bardziej wyraziste emocje. Wydało mu się, że dopiero w tamtej chwili uwierzyła w coś, co do tej pory jedynie podejrzewała. – I mówisz o tym na głos, jakbyście byli równi sobie? – drążyła, tym samym skutecznie go dezorientując.
Nerwowo zacisnął dłonie w pięści. Miał ochotę ją uderzyć, chociaż zarazem czuł, że to zdecydowanie nie byłoby dobrym pomysłem.
– Przecież słyszysz – zniecierpliwił się. – Nie należy do mnie jako niewolnica, tak jak i ona nie zniewoliła mnie. Jeśli dobrze się nad tym zastanowić, to tak, do cholery, jesteśmy sobie równi!
Dopiero kiedy zaczął o tym mówić, uświadomił sobie, że tak jest w istocie, chociaż wcześniej nie próbował się nad tym zastanawiać. Sam nie potrafił stwierdzić, kiedy relacje jego i Eleny aż do tego stopnia uległy zmianie, osiągając poziom, którego nigdy dotąd nawet nie był w stanie sobie wyobrazić. To nie było dla niego czymś, co mogłoby wydawać się naturalne; jego światem rządziły się inne zasady, a przede wszystkim hierarchia, oparta na sile, zdolności wywoływania strachu i ciągłej walce o zachowanie pozycji. Jeszcze jakiś czas temu mała Cullenówna była dla niego wyłącznie ciężarem – irytująca podopieczną, którą chcąc nie chcąc musiał utrzymać przy życiu i którą za wszelką cenę próbował sobie podporządkować. Również to się zmieniło, nie tylko przez ten pocałunek, ale w miarę jak zaczął rozumieć z łączącej ich relacji coraz więcej, mimo wszystko doceniając to, że Elena miała zbyt silny charakter, by tak po prostu mu się ugiąć. Walczyli ze sobą, zarazem potrzebując się nawzajem w stopniu, który wciąż go oszałamiał. I cholera, to było dobre, tak jak i myśl o tym, że ona mogłaby pozostać niezależna, stojąc u jego boku i stanowiąc idealne uzupełnienie tego, co sam czuł.
Na wrota piekielne, przecież ta dziewczyna nigdy tak naprawdę nie była od niego zależna. Wręcz przeciwnie – miała równie wiele swobody, co i on sam, niejednokrotnie zmuszając go do podjęcia decyzji, których w innym wypadku nawet nie wziąłby pod uwagę. Jakby tego było mało, sam jej na to pozwalał, w pewnym momencie już nie próbując Eleny stłamsić, ale wręcz oczekując tego, że jak zwykle zszokuje go zachowaniem, którego w pierwszym odruchu i tak nie będzie w stanie zrozumieć. Czuł, że się zmienił, tak jak ich relacja, ale to przestało go przerażać. To wciąż nie znaczyło, że zaakceptował ludzkie uczucia i to, co się z nimi wiązało, ale mimo wszystko…
Och, chciał Eleny. I dla niej był w stanie przyjąć wszystko.
– Ty i ona… – Amelie spojrzała mu w oczy. – Nazywasz ją swoją lilan… I swoją żoną – dodała niemalże łagodnie.
– Przysięgaliśmy przed sobą wzajemnie i przed boginią, którą wszyscy wielbicie – oznajmił z przekonaniem. – Jeśli którekolwiek z was ma wątpliwości, zapytajcie Lawrence’a Cullena albo tej małej Elizabeth, która przyjaźni się z Eleną. Zrobiliśmy wszystko tak, jak nakazywała tradycja – powiedział z naciskiem, dla pewności rozglądając się dookoła i spoglądając na każdego z obecnych z osobna. – I nie obchodzi mnie to, o którekolwiek z was myśli o mnie albo o tym, co mówię. Dziewczyna jest moja, a to, co się stało… Nie wiem jak, ale nie zostawię tak z tego – dodał w przypływie determinacji. – Przysięgałem jej, że umrze dopiero wtedy, kiedy ja wyrażę na to zgodę. I, na wrota piekielne, choćbym miał naruszyć reguły, którymi rządzi się ten świat, zrobię wszystko, żeby ona do mnie wróciła.
Wciąż czuł irytację, dodatkowo podsyconą przez świadomość tego, że wszyscy mu się przypatrywali. Nie miał pojęcia, czego tak naprawdę oczekiwała Amelie, a tym bardziej nie miał ochoty na to, żeby brać udział w jakichkolwiek gierkach, zwłaszcza według jej zasad, ale usiłował o tym nie myśleć. Ignorował wszystkich wokół, całym sobą koncentrując się na wampirzycy i próbując za wszelką cenę odciąć się od nieprzyjemnego wrażenia, że tracił jakże cenne sekundy.
– Niezwykłe… – stwierdziła w zamyśleniu kobieta, a on prychnął. Miała mu do powiedzenia tylko tyle?
– Ona nie żyje – usłyszał drżący, niespokojny glos Esme. Nie sądził, że kobieta będzie w stanie wykrztusić z siebie chociaż słowo więcej, ale najwyraźniej jej nie doceniał, zresztą taka reakcja na słowa Amelie w nawet najmniejszym stopniu wydała mu się dziwna. – Moja córka nie żyje, a wy rozmawiacie o takich rzeczach i… – Poderwała głowę, po czym spojrzała prosto na niego. – Jak? Jakim cudem… ty i Elena… – wyrzuciła z siebie na wydechu, mając coraz większy problem z tym, żeby sformułować sensowną wypowiedź.
– To nie ma znaczenia – stwierdził cierpkim tonem, unikając jej wzroku. – Ta cała rozmowa nie ma sensu.
W istocie tak sądził, zbytnio niespokojny i rozdrażniony sytuacją, by znosić wzajemne oskarżenia, te wszystkie spojrzenia, a tym bardziej konieczność tłumaczenia się przed istotami, które dla niego nie miały znaczenia. Chciał zabrać Elenę i stąd wyjść, a skoro tak…
– Nie ma znaczenia to, że utrzymujesz, że moja córka… – powtórzył z niedowierzaniem Carlisle, po czym urwał, najwyraźniej nie będąc w stanie dokończyć. Ostatecznie znalazł się przy żonie, kucając przy niej i biorąc ją w ramiona, by móc ją uspokoić… A może po prostu szukając w ten sposób ukojenia dla samego siebie. – To nie ma sensu – stwierdził cicho. – Elena by nam powiedziała. Zwłaszcza o czymś takim, ale… – zaczął, a przerwał mu nieco rozżalony, pozbawiony wesołości śmiech.
– Serio, dziadku? – zapytał z powątpiewaniem Aldero, podchodząc bliżej. Tym razem trzymał się na uboczu, chociaż to raczej miało związek z jego bliźniakiem, który właściwie nie odstępował go na krok, kurczowo trzymając się ramienia brata i najwyraźniej woląc nie sprawdzać, co by się stało, gdyby wampir raz jeszcze spróbował zbliżyć się do Rafaela. – Latała do niego jak na skrzydełkach, a potem gruchali sobie jak te dwa gołąbki na dachu, kiedy nikt nie patrzył. On owinął ją sobie wokół palca i… Och, gdzie teraz ta pewność siebie, co? – dodał, spoglądając gniewnie na demona. – Miałeś ją chronić… A ona ci wierzyła. Jak głupia ci wierzyła, bo inaczej by jej tutaj nie było..
– Miała siedzieć na tyłku w hotelu – odparował, nie mogąc się powstrzymać. Najbardziej irytowało go to, że chłopak na swój irytujący sposób miał rację. – Ba! W ogóle zgodnie z planem miało jej tutaj nie być!
– Najwyraźniej wasz cudowny plan się spierdolił – stwierdził z wręcz rozbrajającą szczerością wampir.
– Odezwał się zakochany obrońca od siedmiu boleści – zadrwił, spoglądając na Aldero w niemalże wyzywający sposób. – Potrafiłeś tylko za nią chodzić, ranić i doprowadzać do łez… Chociaż Elena naturalnie myślała, że ja tego nie dostrzegam – dodał, wywracając oczami. Och, wiedział i to o wiele więcej, niż mógłby sobie tego życzyć. – Gdzie ty w tym wszystkim byłeś, skoro już wzajemnie przerzucamy się oskarżeniami, co? Wiedziałeś, że będę tutaj. Powinna być pod twoją opieką, skoro wciąż bałeś się mnie na tyle, żeby jednak trzymać język za zębami, więc…
– Marzy ci się!
Demon uśmiechnął się chłodno.
– Tak? Zabawne, bo zmysły podpowiadają mi coś zupełnie innego – stwierdził ze spokojem. – Żywimy się lękiem, a ty… Och, kusi mnie. Piekło mi świadkiem, że mnie kusi – dodał i poczuł nieopisaną wręcz satysfakcję, kiedy zauważył, że chłopak niespokojnie drgnął, być może nawet nie zdając sobie z własnej reakcji sprawy.
Był wściekły – co do tego jednego Rafael nie miał najmniejszych wątpliwości. Wyraźnie czuł obecną w powietrzu moc – kumulującą się już od dłuższego czasu, najpewniej właśnie dzięki Licavolim, chociaż to syn kapłanki był w tamtej chwili najbardziej niebezpieczny. Jeśli miał być ze sobą szczery, aż czekał na wybuch z jego strony, rwąc się do czegoś więcej, prócz możliwości ponownego przyłożenia chłopakowi w twarz.
Usłyszał jęk – być może Esme, bo to ona znajdowała się najbliżej – ale dźwięk nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia. Wciąż wpatrywał się w syna wieszczki, rwąc się do tego, żeby przy pierwszej okazji zrobić mu krzywdę. Tak po prostu, niezależnie od możliwych konsekwencji i…
– Dosyć! – usłyszał i to wystarczyło, żeby dać mu do myślenia.
Z powątpiewaniem spojrzał na ojca Eleny, do pewnego stopnia zaskoczony tym, że akurat jego było stać na taką reakcję. Brzmiał na bardziej stanowczego od żony, chociaż to wydało się demonowi wyłącznie coraz trudniej utrzymywaną grą pozorów. Mimo wszystko pokusił się o milczenie, zresztą tak jak i Aldero, który już po prostu stał, chwiejąc się na nogach i oddychając wystarczająco szybko, by Rafael zorientował się, jak wiele energii kosztowało chłopaka zachowanie spokoju. Czytał w nim niemalże jak w otwartej księdze, co mu się podobało, tym bardziej, że dzięki temu był w stanie z łatwością nad chłopakiem panować, zwłaszcza teraz, kiedy Elena nie była w stanie go powstrzymać.
Założył ramiona na piersi, czekając na rozwój wypadków. Krótko zerknął na Elenę i wciąż tuląca dziewczynę do siebie Esme, zanim ostatecznie przeniósł wzrok na Carlisle’a. Nie poczuł się ani trochę zagrożony nawet pomimo tego, że wampir poderwał się na równe nogi, zwracając się przede wszystkim ku niemu i sprawiając wrażenie kogoś, kto był coraz bliższy tego, żeby stracić nad sobą panowanie.
– Radzę zapanować nad dzieciakiem – oznajmił niemalże uprzejmym tonem, zwracając się bezpośrednio do Cullena. – Kocham Elenę, ale to nie znaczy, że za którymś razem nie połamię temu chłopakowi kości, jeśli znów zacznie mnie prowokować – dodał ze spokojem.
– Ty… – Mężczyzna z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Po tym wszystkim tak zamierzasz z nami rozmawiać? Grożąc mojej rodzinie i…?
– Jedyną osobą, która ma dla mnie znaczenie, jest twoja córka – uświadomił ze spokojem, decydując się nazywać rzeczy po imieniu. – Chociaż jeśli dobrze się nad tym zastanowić, obawiam się, że mówiąc o rodzinie – podjął, po czym uśmiechnął się z wysiłkiem – masz również teraz na myśli mnie. Nie, ja też nie jestem tym stanem rzeczy zachwycony – dodał, nie zamierzając zastanawiać się nad doborem słów.
– Moja córka nie żyje – przypomniał mu cicho Carlisle. – Zabiła ją twoja pani… A ty próbowałeś zabić mi żonę.
Tym razem to oskarżenie nie zrobiło na nim najmniejszego wrażenia. Mógł dyskutować na ten temat z Eleną, kiedy ta rzuciła się na niego z pięściami, wyzywając od najgorszych, ale jej ojcu i pozostałym nie był niczego winien. To, co sobie myśleli, nie miało dla niego najmniejszego znaczenia.
– Jeśli upierasz się wierzyć, że wtedy, kiedy ja i Hunter wpadliśmy do waszego domu, sprawy miały się właśnie tak… Proszę bardzo – stwierdził ze spokojem. – Ale prawda jest taka, że Isobel nie ma i nigdy nie miała nade mną żadnej władzy, a wszystko to, co robiłem, to wyłączne moja wola. Gdybym chciał śmierci twojej żony albo córki, już dawno miałbym je na sumieniu. – Urwał, żeby móc obejrzeć się na Renesmee. – Albo ją, bo nie istniał żaden powód, dla którego miałbym powstrzymywać moje rodzeństwo.
Carlisle drgnął, przez moment sprawiając wrażenie chętnego, żeby zaoponować albo jakkolwiek inaczej zanegować wypowiedziane słowa, ale ubiegł go inny głos:
– Obawiam się, że on mówi prawdę – oznajmił cicho jeden z braci Eleny. Tak przynajmniej wydało się Rafaelowi, a kiedy przyjrzał się wampirowi uważniej, ten wydał mu się znajomy. – To moją córkę uratowałeś – wyjaśnił niechętnie, a Rafa skrzywił się, uświadamiając sobie, że nieśmiertelny najpewniej był w stanie lustrować jego myśli.
– Obejdzie się bez podziękowań – uciął stanowczym tonem, chociaż nic nie wskazywało na to, żeby ten wampir albo mąż Renesmee zamierzali okazywać mu wdzięczność. Tym lepiej. – Zresztą ta rozmowa nie ma sensu. Mam lepsze zajęcia, zamiast siedzieć tutaj i użalać się nad sobą. Ja…
– Pójdziesz zamordować jeszcze kilka osób, żeby udowodnić jaki rzekomo jesteś zakochany? – zadrwił Aldero.
Rafael błyskawicznie odwrócił się w jego stronę. Miał ochotę pokusić się o to, żeby jednak ruszyć na chłopaka, niezależnie od tego, czy ktokolwiek spróbowałby go powstrzymać.
– Ostatnie ostrzeżenie – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Następnym razem…
– Chcesz eliminować swoich wrogów, czy spełnić przysięgę? – przerwała mu Amelie, ponownie zabierając głos. Jej słowa wystarczyły, żeby nad sobą zapanował, jednak nie na tyle, by tak po prostu zapomniał o drażniącym go chłopaku. – Twoje słowa… To coś więcej niż tylko żal – oznajmiła z powagą. – Mylę się? Przysięgałeś przed nią?
– Przecież czujesz – zauważył, coraz pewniejszy tego, że ta kobieta była kimś o wiele więcej, aniżeli zwykłą nieśmiertelną.
Skinęła głową, jakby spodziewając się takiej odpowiedzi. Coraz bardziej drażniło go to, że kazała mu zadowalać się półsłówkami i tak bardzo kluczyła, nie po raz pierwszy wystawiając jego nerwy na próbę.
Miał wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim kobieta spojrzała na niego z namysłem i odezwała się ponownie:
– Czy była czysta?
Prawie że zakrztusił się powietrzem, zresztą nie jako jedyny. Wyczuł, że Carlisle drgnął, chociaż to i tak było niczym w porównaniu z dziwnym, zdławionym dźwiękiem, który wydał z siebie Aldero.
– Co takiego? – zapytał gniewnie, przez moment mając wrażenie, że się przesłyszał.
– Zadałam ci proste pytanie. – Amelie zajrzała mu w oczy. – Pytam, czy zanim umarła, twoja żona i ty współżyliście ze sobą… Odebrałeś jej niewinność?

1 komentarz:

  1. Hej :3 Wpadam tylko na chwilę, żeby dać znać, że wciąż jestem i czytam. Ciężko mi się po prostu zabrać za komentarze, a dobrze wiesz, że byle czego pisać nie chce. Poza tym z Twoim tempem dodawania rozdziałów trochę ciężko nadążyć. Zwłaszcza jak człowieka wessie internet i znajduje pyriald innych rzeczy do robienia.
    Jest mi teraz tak bardzo szkoda Rafaela, że ty sobie tego nie wyobrażasz. Aldero mnie za to też zaczyna coraz bardziej wkurzać. Zachowuje się tak jakby nie miał pojęcia o tym co się mogło na balu wydarzyć, a nie tylko Rafael miał Eleny pilnować. Z tego co pamiętam zgłosił się na ochotnika do tego, aby nad nią czuwać. No może nie tak dosłownie, ale jednak, prawda? Zresztą, to nie wina żadnego z nich. Chociaż łatwo osądzać, ale prawda jest taka, że to się po prostu musiało stać. I lenie nawet gdyby Elena się znajdowała na drugim końcu świata to jakimś cudem znalazłaby się we Włoszech i Isabel by ją zabiła. Pewnych rzeczy się zmienić nie da, chociaż człowiek bardzo by chciał. ;)
    Jestem jak na swój wiek dorosła, z rzeczy, które są normalne śmiać się nie powinnam, ale tu wymiękam. Świadomość, że Rafael jest jak taka cnotka mnie rozbraja. Wiekowy demon, prawiczkiem. Mi się demony zawsze kojarzyły z istnym złem. Gwałty, mordy itd. A ten egzemplarz jest chyba uszkodzony czy coś. Wersja limitowana, kolekcjonerska co kto woli xD
    Lece z rozdziałem dalej, chociaż już pewnie nie skomentuje z powodu później pory. ;)
    Ściskam i przepraszam za chaotyczność tego komentarza.

    Gabi^^

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa