
Rafael
W pierwszym odruchu spojrzał na
Amelie tak, jakby widział ją po raz pierwszy. Niedorzeczną wydała mu się myśl,
że wampirzyca mogłaby sobie z niego żartować akurat teraz, ale z drugiej
strony… Szlag, co tak naprawdę miał myśleć o takim pytaniu? Pomijając to,
że chyba nie mogła poruszyć bardziej wrażliwej, intymnej kwestii, naprawdę nie
uważał, żeby roztrząsanie tego, co działo się między nim a Eleną, kiedy
byli sami, stanowiło aż tak istotną dla kogoś obcego sprawę.
– Co to ma
do rzeczy? – niemalże warknął, bynajmniej nie paląc się do udzielenia
odpowiedzi.
Amelie wciąż
się w niego wpatrywała, spokojna i równie pewna siebie, co i zazwyczaj.
– Odpowiedz
mi, a wtedy ci wytłumaczę – oznajmiła, najwyraźniej nie zamierzając dać za
wygraną. – To ważne… I to o wiele bardziej, niż może ci się wydawać –
dodała, ale Rafael sam nie był pewien, czy jej wierzył.
Chociaż
miał wielką ochotę zignorować ją i choć trochę potrzymać wszystkich wokół w niepewności
– zwłaszcza Aldero, który już i tak sprawiał wrażenie chętnego, żeby coś
rozwalić – ostatecznie zdecydował się ugiąć.
– Nie.
Kobieta
uniosła brwi.
– Więc jest
czysta? – powtórzyła, nie kryjąc zaskoczenia. – Nie pragnąłeś jej ciała? –
drążyła, a on cicho warknął, nie kryjąc frustracji.
– Och, ależ
pragnąłem! Pragnę Eleny na wszystkie możliwe sposoby, ale – do jasnej cholery –
nie o to w tym wszystkim chodzi! Przecież ci tłumaczę –
zniecierpliwił się, coraz bardziej sfrustrowany. – Chcesz wiedzieć, jak to jest
ze mną i nią? Proszę bardzo. Mówiłaś o świetle i może coś w tym
jest… Och, tak – powiedział po chwili wahania, nagle coś sobie uświadamiając. –
Nie powiem, że jest idealna, bo chyba nie ma bardziej irytującej, zapatrzonej w siebie
dziewczyny… Ale wiesz co? To jest właśnie cała Elena. I jeśli czegoś
naprawdę pragnę, to jej duszy, a nie tylko ciała. To… – Wymownie zerknął
na wciąż tulącą córkę do siebie Esme. – To tylko powłoka… Piękna, ale każda z nieśmiertelnych
kobiet taka jest, więc już dawno przestały robić na mnie wrażenie. Potrzeba
czegoś więcej, a Elena… Elena to ma – stwierdził, w najzupełniej
naturalny sposób mówiąc o żonie tak, jakby wciąż żyła. Nie wiedział
jeszcze, jak tego dokona, ale zamierzał sprowadzić ją z powrotem. – Tylko
ona może z takim uporem mi się sprzeciwiać i mimo całej irytacji
sprawiać, że nie byłem w stanie jej zabić. Wzbudzać we mnie coś… Przestań
się na mnie tak patrzeć! – syknął, sam nie pewien tego, jak powinien rozumieć
przenikliwe spojrzenie wampirzycy.
Amelie z niedowierzaniem
potrząsnęła głową. Nie był w stanie jednoznacznie określić tego, co w tamtej
chwili musiała sobie myśleć, tym bardziej, że nawet gdyby chciał przeniknąć jej
umysł, najpewniej napotkałby się z oporem.
– Nawet nie
zdajesz sobie sprawy z tego, jak wyjątkowe jest to, co mówisz… Światło i ciemność
– dodała cicho. – Jedno bez drugiego nie istnieje. Ciągła walka, tak różni, a jednak…
– O czym
ty mówisz?! – zniecierpliwił się, coraz bardziej rozdrażniony sytuacją.
Najbardziej
wymagające w tym wszystkim wydało się Rafaelowi to, że niejako się przed
nimi obnażał. Mówił o rzeczach, które skutecznie wprawiały go w konsternację,
nie wspominając o tym, że przez cały ten czas pozostawał pod obstrzałem
zszokowanych, wyraźnie nieprzychylnych mu spojrzeń. Jakby tego było mało, mówił
o uczuciach, a więc o największej słabości, jaką był w stanie
sobie wyobrazić. Z równym powodzeniem mógł poinformować zebranych, co było
jego słabym punktem, a potem najlepiej ich wyręczyć i wbić sobie coś
ostrego pomiędzy skrzydła, tym samym po raz kolejny stając przed perspektywą
wykrwawienia się.
– Ile byś
dla niej zrobił? – odezwała się ponownie Amelie, jak gdyby nigdy nic puszczając
jego wcześniejsze pytanie mimo uszu.
Tym razem
nawet nie zawahał się przed odpowiedzią.
– Wszystko – wyrzucił z siebie na
wydechu. Jego głos zabrzmiał dziwnie, drżący i jakby zachrypnięty od
nadmiaru emocji. – Nie tyle bym zrobił,
ale zrobię – poprawił machinalnie,
porażony niewłaściwym wydźwiękiem jej wypowiedzi. Tu nie było mowy o spekulacjach.
– Wszystko…
– powtórzyła niemalże łagodnie. – Nawet oddał cząstkę siebie? Rozbił swoją
duszę, gdybyś miał pewność, że ona do ciebie wróci? – podjęła ze spokojem,
starannie dobierając słowa. Drgnął, powoli zaczynając rozumieć, chociaż wciąż nie
miał pewności co do tego, czy jego przypuszczenia miały jakiekolwiek pokrycie w rzeczywistości.
– Wyszedł poza rozkazy, które wydaje ci Ciemność?
– Tutaj już
dawno nie chodzi o rozkazy. – W tamtej chwili prawie udało mu się uśmiechnąć.
Nie czuł rozbawienia, ale narastające z każdą kolejną sekundą
zniecierpliwienie, to jednak nie miało dla niego znaczenie. – Oddałem jej się,
tak jak i ona mnie. Już i tak stała się z moim zniszczeniem, od
pierwszej chwili, więc…
– Rafael!
Nawet nie
drgnął, słysząc niemalże spanikowany głos Miriam. Wciąż był na nią zły, chociaż
nie tak jak chwilę wcześniej, kiedy był bliski tego, żeby zrobić siostrze
krzywdę. W ogólnym zamieszaniu niemalże zdążył o niej zapomnieć,
zresztą tak jak i tym, że do tej pory mogłaby być obecna w sali.
Przez większość czasu trzymała się na uboczu, co wydawało się sensowne po tym,
jak tylko cudem stracił nią zainteresowanie, całą frustrację przenosząc na
drażniącego go o wiele bardziej Aldero.
Wyczuł ruch
i uświadomił sobie, że Mira musiała podejść bliżej. Kiedy chcąc nie chcąc
przeniósł na nią wzrok, przekonał się, że trzymała się w niewielkim
oddaleniu od bliskich Eleny, blada i drżąca; trzymała się za bok, poza tym
wyglądała tak, jakby za moment miała zemdleć. Wiedział, że była zmęczona i ranna,
przez co tym bardziej nie miała okazać mu się przydatna, to jednak nie było w stanie
powstrzymać dziewczyny przed reakcją na to, co właśnie sugerowała mu Amelie.
Skrzywił się, bynajmniej nie zachwycony tym, że właśnie siostra mogłaby robić
mu problemy; już i tak zrobiła dość, on z koeli nie potrzebował
kogoś, kto zamierzał nad nim wisieć i dyktować, co takiego powinien
zrobić.
–
Zamilknij, Miriam – rzucił ostrzegawczym tonem. – Dla własnego dobra.
Otworzyła i prawie
natychmiast zamknęła usta, bez trudu pojmując, że sprzeciwiając mu się, mogłaby
co najwyżej się pogrążyć. Spuściła wzrok, unikając spoglądania mu w oczy i tym
samym nie po raz pierwszy okazując uległość – czy to ze strachu, czy też dla
własnej wygody. Z wolna skinął głową, na swój sposób takim stanem rzeczy
usatysfakcjonowany, tym bardziej, że po tym wszystkim posłuszeństwo pozostawało
wszystkim, czego tymczasowo od niej oczekiwał.
Na powrót
przeniósł wzrok na Amelie, aż nazbyt świadom tego, że wampirzyca nie odrywała
od niego wzroku. Natychmiast zwrócił się do niej, nie zamierzając czekać na
jakiekolwiek uwagi, które odwlekłyby dalsze wyjaśnienia w czasie:
– Mów dalej
– ponaglił kobietę. – Ustaliliśmy już, że zrobię dla Eleny wszystko. Nie wiem,
czego tak naprawdę chcesz, ale jeśli masz mi do powiedzenia coś, co może mi
pomóc, proszę.
– Nawet
złożyć przysięgę? – zapytała go podejrzliwym tonem.
Spojrzał na
nią z powątpiewaniem.
– Już to
zrobiłem – przypomniał cicho. – Obiecałem Elenie, że nie pozwolę jej
skrzywdzić. A skoro tak, to oczywiste, że zamierzam wykorzystać każdą
okazję, żeby…
– Nie mam
na myśli rzuconego ot tak słowa, chociaż i ono według obyczajów bywa wiążące
– przerwała mu bez chwili wahania Amelie. – Zastaw własne życie, skoro ta
dziewczyna aż tyle dla ciebie znaczy. Ocal ją albo odejdź wraz z nią,
bowiem sam utrzymujesz, że jesteście jednością… To wynika z twoich słów, o ile
są prawdziwe, Rafaelu – dodała surowym tonem. – To też dla niej zrobisz?
– Dlaczego?
– zapytał cicho, nie kryjąc zaskoczenia. – Negujesz moje słowa, a jednak
sama zachowujesz się tak, jakbym musiał ci ufać. Czym różnisz się w takim
razie ode mnie, Amelie? – naciskał, ale jeden rzut oka na jej twarz wystarczył
mu, żeby zorientował się, że nie otrzyma satysfakcjonującej odpowiedzi.
– Niczym –
stwierdziła ze spokojem. – Jestem wierna sobie… I będę robiła to, co uznam
za słuszne – dodała, po czym zdecydowanym ruchem wyciągnęła ku niemu rękę. –
Podejmiesz decyzję, czy jednak się pomyliłam i tracę czas?
Wciąż jej
nie ufał, bezmyślnie wpatrując się w stojącą przed nim kobietę. Miał
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim jak gdyby nigdy nic zdecydował się
podejść bliżej i jednak chwycić ją za rękę. Miała silny uścisk i zimną
skórę, ale to nie zrobiło na nim wrażenia. To, że roztaczała wokół siebie
niepokojącą aurę, w normalnym wypadku będąc w stanie wzbudzać we
wszystkich wokół szacunek, również.
– Weź pod
uwagę to, że jeśli teraz próbujesz mnie oszukać… – Urwał, po czym spojrzał
wampirzycy w oczy. – Mogę przysiąc na wszystko, że odzyskam Elenę… Ale
jeśli nie uda mi się z twojego powodu, wierz mi, że osobiście pociągnę cię
za sobą aż do samego piekła. Mnie przyjmą tam z otwartymi ramionami, ale ty
nie będziesz miała tyle szczęścia – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Twoje
groźby nie robią na mnie wrażenia, synu Ciemności – odparła ze spokojem, ale
oboje zdawali sobie sprawę z tego, że jest inaczej.
– Jak
uważasz. – Wywrócił oczami. – Ach… W takim razie przysięgam. Nie tyle
przed tobą, ale przed boginią, którą tak wszyscy wielbicie – dodał bez cienia
kpiny. – Skoro z jakiejś przyczyny mi ją dała, niech teraz nie odbiera mi
jedynego powodu, dla którego mógłbym uwierzyć, że człowieczeństwo to coś
więcej, aniżeli po prostu słabość.
Amelie
rzuciła mu bliżej nieokreślone spojrzenie, aż pomyślał, że o jego
uczuciach względem Selene wiedziała więcej, niż był skłonny sobie życzyć. Wciąż
ściskała go za rękę, aż był w stanie przysiąc, że od jej ciała bije
dziwne, przenikliwe ciepło – coś, co przy temperaturze ciała kobiety nie
powinno mieć miejsca. W tej wampirzycy od zawsze było coś dziwnego, przez
co nie miał wątpliwości, że powinien dobrze zastanowić się nad doborem słów,
nie wspominając o wchodzeniu w jakiekolwiek układu nie wspominając.
No cóż, nie
zamierzał się nad tym rozwodzić, a tym bardziej żałować którejkolwiek ze
złożonych obietnic. I tak zrobiłby wszystko, żeby pomóc Elenie, a jeśli
to jednak miało doprowadzić go do grobu…
–
Zapamiętaj sobie, że obietnica jest wiążąca – usłyszał spokojny głos Amelie. –
Mamy układ.
– Czego w takim
razie chcesz w zamian, co? – zapytał pod wpływem impulsu. – Umowy zwykle
wiążą się z tym, że każda ze stron ma w tym jakiś interes.
Perspektywa
zaciągnięcia długu u kogokolwiek nie była mu na rękę, ale z dwojga
złego i na to był gotowy. Już i tak nie mógł się wycofać, o czym
Amelie na każdym kroku dawała mu do zrozumienia.
W
odpowiedzi na jego słowa, kobieta z obojętnością wzruszyła ramionami.
– Mam swoje
zobowiązania względem bogini – powiedziała w końcu. Głos miała tak cichy,
że musiał wręcz czytać z ruchu jej warg, choć przecież stał tak blisko, że
bez trudu powinien móc ją zrozumieć. – Uznajmy, że moja bezinteresowność w tym
momencie, to sposób na spłacenie niektórych z nich.
– Jak
uważasz – powiedział po chwili wahania, bynajmniej nie kryjąc wątpliwości.
Nie ufał
jej, ale to zdecydował się zostawić tylko i wyłącznie dla siebie. Już i tak
zabrnął wystarczająco daleko, więc szukanie odwrotu i tak nie miałoby sensu.
Pokochał Elenę – pozwolił, żeby rozbiła go i zawładnęła jego duszą, nawet
nie próbując protestować i wręcz podsycając łączące ich relacje, kiedy
zdecydował się pojąć ją za żonę. Po czymś takim wejście w układ akurat z Amelie
nie stanowiło najmniejszego nawet wyzwania.
– Co…? –
usłyszał gdzieś za plecami. Rozpoznał zdławiony, pełen bólu, ale i swego
rodzaju podekscytowania głos Esme. – O czym rozmawiacie? Elena…
– Jeśli
wierzyć demonowi, twoja córka w chwili śmierci była niewinna – uświadomiła
ją ze spokojem Amelie. – Nie wnikam w jej charakter. Sęk w tym, że
wpłynęła na Rafaela, a skoro sama Ciemność kazała ją chronić…
Wystarczającą zbrodnią jest zabicie niewinności, chociaż Isobel nigdy się tym
nie przejmowała. Życie wydarte gwałtem, chociaż dziewczyna zdecydowanie nie
była na to gotowa – dodała w zamyśleniu. – Zgodnie z tradycją czuwamy
nad zmarłymi siedem dni. Wierzymy, że przez ten czas błąkają się pośród nas,
szukając ukojenia… Ale niektórzy z nich, zwłaszcza tacy, którzy odeszli
przedwcześnie, nie zawsze to rozumieją. Jeśli na dodatek Elena należała do syna
samej Ciemności – wymownie zerknęła na Rafę – wciąż istnieje szansa na to, żeby
wszystko naprawić. O ile on zechce poświęcić część siebie, chociaż mam
wrażenie, że w tym jednym wypadku decyzja została podjęta już dawno temu.
– Cząstka
nieśmiertelności to żadna cena – oznajmił z przekonaniem. – Nie w tym
przypadku.
Poczuł na
sobie przenikliwe, zszokowane spojrzenie wpatrzonej w niego Esme. Nie
mogła płakać – nie tak, jak człowiek – ale wyraz jej twarzy i suchość oczu
przekonały go, że gdyby była w stanie, już dawno zalałaby się łzami.
– Chcesz…
sprowadzić Elenę? – wyszeptała z wahaniem, jakby bojąc się wypowiedzieć
tych kilka słów, przerażona perspektywą tego, że jednak okażą się nieprawdziwe.
– Jak…?
– To
najmniej istotne – powiedział niemalże łagodnym tonem. Dla pewności cofnął się,
mając wrażenie, że kobieta byłaby skłonna rzucić mu się w ramiona, a to
mogłoby okazać się co najmniej… niezręczne. – Nie wiem, co planujecie, ale
jeśli mam mieć szansę cokolwiek zdziałać, muszę być blisko dziewczyny. Na razie
muszę pomyśleć, ale do tego czasu… – Spojrzał Esme w oczy, dziwnie pewien
tego, że przynajmniej ona jedna byłaby skłonna go usłuchać. – Muszę pomyśleć.
Ach, Mira – dodał, zwracając się bezpośrednio do siostry. – Wykorzystaj to, że
wciąż żyjesz i doprowadzać się do stanu używalności. Prędzej czy później
będziesz mi potrzebna – stwierdził z przekonaniem.
Nie dodał
niczego więcej, nie widząc powodu, dla którego miałby wchodzić z kimkolwiek
w dyskusję. Raz jeszcze spojrzał na Elenę, ledwo powstrzymując się przed
pragnieniem, żeby wziąć dziewczynę na ręce i wraz z nią opuścić to
miejsce. To nie byłby najlepszy pomysł, tym bardziej teraz, kiedy jej rodzina
wiedziała i mogła okazać się równie przydatna, co i problematyczna.
Walczył ze
sobą jeszcze przez chwilę, zanim ostatecznie pokusił się o opuszczenie
całego towarzystwa. Bez słowa ruszył ku drzwiom wyjściowym, wciąż podenerwowany
i świadom tylko i wyłącznie tego, że musiał złapać oddech i wszystko
sobie uporządkować, jeśli nie chciał w między czasie postradać zmysłów.
Z ulgą
przyjął to, że nikt nie próbował go zatrzymywać.

Elena
Nie miała pojęcia, co tak
naprawdę się wydarzyło. Krążyła niespokojnie, zagubiona w ciemnościach i oszołomiona
w stopniu, którego nigdy wcześniej nie zaznała. Bała się, ale i to
wydało się dziewczynie naturalne – tak oczywiste, jak i towarzyszące jej
przekonanie, że właśnie wydarzyło się coś bardzo niedobrego. Tego jednego była
absolutnie pewna, chociaż początkowo nie potrafiła (albo raczej nie chciała) pozwolić sobie na
przypomnienie wszystkiego, co musiało mieć miejsce, zanim na powrót odzyskała
świadomość.
Objęła się
ramionami, przejęta odczuwanym chłodem i lękiem, nad którym w żaden
sposób nie potrafiła zapanować. Miała wrażenie, że jeśli pokusiłaby się o przynajmniej odrobinę nieuwagi, wtedy rozpadnie się na kawałeczki, a na to
zdecydowanie nie chciała sobie pozwolić. Bała się chociażby otworzyć oczy,
przekonana, że kiedy to zrobi, nagle przekona się, że jest sama – bez
towarzystwa, zagubiona w mroku i niespokojnych myśli, których w żaden
sposób nie potrafiła sensownie uporządkować. Chociaż miała dziesiątki pytań,
nie miała dość odwagi, żeby zacząć szukać odpowiedzi na którekolwiek z nich,
a już zwłaszcza to podstawowe, mogące wytłumaczyć, co tak naprawdę się
wydarzyło.
No i… Gdzie jestem? Tego też nie wiem…
Chyba nie
chciała wiedzieć.
Pomimo
tego, że czuła się aż do tego stopnia rozbita, gdzieś w jej pamięci
majaczyło wspomnienie bólu – rozdzierającego, przejmującego cierpienia, które
miało swoje źródło gdzieś w okolicach serca. To jedno uczucie towarzyszyło
dziewczynie na krótko przed tym, jak zapadła się w pustkę, ostatecznie
lądując w tym miejscu. Na samą myśl robiło jej się niedobrze i miała
ochotę krzyczeć – tak po prostu, tylko po to, żeby odciąć się od tego
wszystkiego albo upewnić się, że jednak coś pomyliła. Obawiała się samotności
oraz towarzyszącego jej niepokoju, a jakby tego było mało…
Gdzie On jest?, pomyślała mimochodem. Gdzie jest Rafael…?
Rafael…
Och, tak.
Pamiętała.
Wspomnienia
– przez cały czas obecne, chociaż na dłuższą chwilę zepchnięte gdzieś na dalszy
plan – wróciły, skutecznie ją oszałamiając. Oddech Eleny przyśpieszył, zaraz
też przycisnęła obie dłonie do piersi, jakby chcąc zatamować krew, która
powinna płynąc z rany, którą zawdzięczała Isobel… Z tym, że tej nie
było, kiedy zaś zmusiła się do tego, żeby otworzyć oczy i przyjrzeć samej
sobie, przekonała się, że również swojemu wyglądowi nie miała niczego do zarzucenia
– przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Zamarła, z opóźnieniem
uświadamiając sobie, że pomimo wcześniejszych obaw, wcale nie trwała zawieszona
w pustce. Wręcz przeciwnie – stała na zalanej słonecznym blaskiem łące,
pozwalając żeby ciepły wiatr bawił się jej włosami i śnieżnobiałym
materiałem sukienki, którą miała na sobie. Zmrużyła oczy w jasnym blasku,
coraz bardziej oszołomiona i pełna wątpliwości. Nie miała pojęcia, co się
stało i chyba nie chcąc tego wiedzieć. Momentalnie Elenie zrobiło się cieplej,
co jak nic miało z atmosferą tego dziwnego miejsca, choć zarazem wciąż nie
opuszczał ją przejmujący chłód – lodowaty ziąb, wydający się mieć swoje źródło
gdzieś w jej wnętrzu. Zadrżała niekontrolowanie, sama niepewna tego, co i dlaczego
tak naprawdę czuła, nie wspominając o tym, że samej sobie nie potrafiła
wytłumaczyć, co w obecnej sytuacji powinna zrobić.
– Elenko…
Poderwała
głowę, słysząc troskliwy, podejrzliwie znajomy głos. Wystarczył zaledwie ułamek
sekundy, żeby zorientowała się, że ma towarzystwo. Kilka metrów przed
nią stała drobna, jasnowłosa postać – kobieta, która z uwagą mierzyła
wzrokiem całą jej postać, porażając spojrzeniem pary lśniących, intensywnie
niebieskich oczu. Złociste loki falami opadały na ramiona i plecy, zaś
rysy twarzy zachwycały swoją harmonią. Piękna przybyszka miała w sobie coś
wyjątkowego i niewinnego zarazem, a jakby tego było mało, z miejsca
wydała się Elenie znajoma – i to najdelikatniej rzecz ujmując, skoro
właśnie widziała… samą siebie?
Energicznie
potrząsnęła głową, coraz bardziej oszołomiona sytuacją. Otworzyła usta, pragnąc
coś powiedzieć, ale nie potrafiła zmusić się do tego, żeby wydać z siebie
jakikolwiek dźwięk. Jak urzeczona wpatrywała się w kobietę, chwiejąc się
na nogach i mając wrażenie, że bardzo niewiele brakuje, żeby jednak
rozpadła się na tysiące kawałeczków, przytłoczona nadmiarem emocji, myśli
dręczących ją w każdy z możliwych sposób wątpliwości.
Kto…?
– Elena,
cii… – Kobieta ruszyła w jej stronę, zachęcająco wyciągając ramiona. –
Chodź do mnie. Wszystko jest w porządku – zapewniła i zabrzmiało to
wyjątkowo kojąco, nawet jeśli obie zdawały sobie sprawę z tego, że to
wierutne kłamstwo.
Sama nie
była pewna, co tak naprawdę skłoniło ją do tego, żeby usłuchać. Ruszyła przed
siebie, uświadamiając sobie własne działanie z chwilą, w której
wpadła wprost w nastawione ramiona, ufnie przywierając do obejmującej ją
osoby. Uświadomiła sobie, że drży, ale nie próbowała się powstrzymywać, aż
nazbyt świadoma tego, że ten jeden raz mogła pozwolić sobie na okazanie
słabości. Cokolwiek właśnie się działo, wbrew wszystkiemu mogła czuć się bezpieczna
– zwłaszcza przy tej kobiecie, bo…
Beatrycze, uświadomiła sobie z opóźnieniem,
chociaż to wciąż do niej nie docierało. L.
cały czas powtarzał, że jesteśmy do siebie aż do tego stopnia podobne… Więc to
jednak prawda.
Ale to wciąż
nie tłumaczyło wszystkiego, na swój sposób równie oszałamiające, co i niedorzeczne.
Skoro tutaj była, a do tego wszystkiego widziała akurat swoją zmarłą wieki
wcześniej babcię, czy to znaczyło, że…?
– Beatrycze?
– wyszeptała drżącym głosem, jakimś cudem będąc w stanie się odezwać. –
Beatrycze, proszę… Czy ja umarłam?
Odpowiedziała
jej długa, wymowna cisza.
Dobry ^.^
OdpowiedzUsuńBardzo mi się w tym rozdziale Rafael podoba. Zresztą jak i w każdym, ale te z tej księgi są takie zupełnie inne niż poprzednie. Może mi się tylko wydaje, ale są pełne... hm, pełne emocji, których wcześniej nie mieliśmy. W momencie kiedy Rafael zaczął o tym wszystkim mówić nie dało się powstrzymać uśmiechu, serio nie myślałam, że w obecności innych, osób które nim gardzą będzie w stanie mówić tak cudne rzeczy o nim i Elenie. Pewnie sobie myślą, że ich wkręca, albo robi sobie jakieś bardzo nieprzyjemne żarty. Pomyśleć tylko jak w tym wszystkim musi się czuć Esme. Strasznie mi szkoda tej kobiety. Straciła właśnie dziecko, swoje jedyne i prawdziwe dziecko. Tak, na pewno niektórzy odetchnął, że Elena już ich nie irytuje swoją obecnością i komentarzami, ale to ciągle dziecko Esme. Wampirzycy, która przez tyle czasu chciała je mieć, a kiedy się w ojcu udało mogła się nacieszyc nim jedynie przez kilka krótkich lat, a potem na jej oczach została zamordowana. ;_;
Perspektywa Eleny nie zaskoczyła, chociaż chyba nid powinna. To wciąż historia o niej, a skoro ne umarła na amen (ha, żeby ludzie tak mogli) to prędzej czy później jej perspektywa by się pojawiła. I dobrze, jestem ciekawa jak wyobraziłaś sobie druga strone. ;3
Przyjemnie się czytało, zresztą jak zawsze. :3
Lece jeszcze so następnego, a jeśli nie zdążę to spodziewaj się mnie tu wieczorkiem! ;D
Gabi.