12 listopada 2016

Pięć

Rafael
W pierwszym odruchu spojrzał na Amelie tak, jakby widział ją po raz pierwszy. Niedorzeczną wydała mu się myśl, że wampirzyca mogłaby sobie z niego żartować akurat teraz, ale z drugiej strony… Szlag, co tak naprawdę miał myśleć o takim pytaniu? Pomijając to, że chyba nie mogła poruszyć bardziej wrażliwej, intymnej kwestii, naprawdę nie uważał, żeby roztrząsanie tego, co działo się między nim a Eleną, kiedy byli sami, stanowiło aż tak istotną dla kogoś obcego sprawę.
– Co to ma do rzeczy? – niemalże warknął, bynajmniej nie paląc się do udzielenia odpowiedzi.
Amelie wciąż się w niego wpatrywała, spokojna i równie pewna siebie, co i zazwyczaj.
– Odpowiedz mi, a wtedy ci wytłumaczę – oznajmiła, najwyraźniej nie zamierzając dać za wygraną. – To ważne… I to o wiele bardziej, niż może ci się wydawać – dodała, ale Rafael sam nie był pewien, czy jej wierzył.
Chociaż miał wielką ochotę zignorować ją i choć trochę potrzymać wszystkich wokół w niepewności – zwłaszcza Aldero, który już i tak sprawiał wrażenie chętnego, żeby coś rozwalić – ostatecznie zdecydował się ugiąć.
– Nie.
Kobieta uniosła brwi.
– Więc jest czysta? – powtórzyła, nie kryjąc zaskoczenia. – Nie pragnąłeś jej ciała? – drążyła, a on cicho warknął, nie kryjąc frustracji.
– Och, ależ pragnąłem! Pragnę Eleny na wszystkie możliwe sposoby, ale – do jasnej cholery – nie o to w tym wszystkim chodzi! Przecież ci tłumaczę – zniecierpliwił się, coraz bardziej sfrustrowany. – Chcesz wiedzieć, jak to jest ze mną i nią? Proszę bardzo. Mówiłaś o świetle i może coś w tym jest… Och, tak – powiedział po chwili wahania, nagle coś sobie uświadamiając. – Nie powiem, że jest idealna, bo chyba nie ma bardziej irytującej, zapatrzonej w siebie dziewczyny… Ale wiesz co? To jest właśnie cała Elena. I jeśli czegoś naprawdę pragnę, to jej duszy, a nie tylko ciała. To… – Wymownie zerknął na wciąż tulącą córkę do siebie Esme. – To tylko powłoka… Piękna, ale każda z nieśmiertelnych kobiet taka jest, więc już dawno przestały robić na mnie wrażenie. Potrzeba czegoś więcej, a Elena… Elena to ma – stwierdził, w najzupełniej naturalny sposób mówiąc o żonie tak, jakby wciąż żyła. Nie wiedział jeszcze, jak tego dokona, ale zamierzał sprowadzić ją z powrotem. – Tylko ona może z takim uporem mi się sprzeciwiać i mimo całej irytacji sprawiać, że nie byłem w stanie jej zabić. Wzbudzać we mnie coś… Przestań się na mnie tak patrzeć! – syknął, sam nie pewien tego, jak powinien rozumieć przenikliwe spojrzenie wampirzycy.
Amelie z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Nie był w stanie jednoznacznie określić tego, co w tamtej chwili musiała sobie myśleć, tym bardziej, że nawet gdyby chciał przeniknąć jej umysł, najpewniej napotkałby się z oporem.
– Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak wyjątkowe jest to, co mówisz… Światło i ciemność – dodała cicho. – Jedno bez drugiego nie istnieje. Ciągła walka, tak różni, a jednak…
– O czym ty mówisz?! – zniecierpliwił się, coraz bardziej rozdrażniony sytuacją.
Najbardziej wymagające w tym wszystkim wydało się Rafaelowi to, że niejako się przed nimi obnażał. Mówił o rzeczach, które skutecznie wprawiały go w konsternację, nie wspominając o tym, że przez cały ten czas pozostawał pod obstrzałem zszokowanych, wyraźnie nieprzychylnych mu spojrzeń. Jakby tego było mało, mówił o uczuciach, a więc o największej słabości, jaką był w stanie sobie wyobrazić. Z równym powodzeniem mógł poinformować zebranych, co było jego słabym punktem, a potem najlepiej ich wyręczyć i wbić sobie coś ostrego pomiędzy skrzydła, tym samym po raz kolejny stając przed perspektywą wykrwawienia się.
– Ile byś dla niej zrobił? – odezwała się ponownie Amelie, jak gdyby nigdy nic puszczając jego wcześniejsze pytanie mimo uszu.
Tym razem nawet nie zawahał się przed odpowiedzią.
Wszystko – wyrzucił z siebie na wydechu. Jego głos zabrzmiał dziwnie, drżący i jakby zachrypnięty od nadmiaru emocji. – Nie tyle bym zrobił, ale zrobię – poprawił machinalnie, porażony niewłaściwym wydźwiękiem jej wypowiedzi. Tu nie było mowy o spekulacjach.
– Wszystko… – powtórzyła niemalże łagodnie. – Nawet oddał cząstkę siebie? Rozbił swoją duszę, gdybyś miał pewność, że ona do ciebie wróci? – podjęła ze spokojem, starannie dobierając słowa. Drgnął, powoli zaczynając rozumieć, chociaż wciąż nie miał pewności co do tego, czy jego przypuszczenia miały jakiekolwiek pokrycie w rzeczywistości. – Wyszedł poza rozkazy, które wydaje ci Ciemność?
– Tutaj już dawno nie chodzi o rozkazy. – W tamtej chwili prawie udało mu się uśmiechnąć. Nie czuł rozbawienia, ale narastające z każdą kolejną sekundą zniecierpliwienie, to jednak nie miało dla niego znaczenie. – Oddałem jej się, tak jak i ona mnie. Już i tak stała się z moim zniszczeniem, od pierwszej chwili, więc…
– Rafael!
Nawet nie drgnął, słysząc niemalże spanikowany głos Miriam. Wciąż był na nią zły, chociaż nie tak jak chwilę wcześniej, kiedy był bliski tego, żeby zrobić siostrze krzywdę. W ogólnym zamieszaniu niemalże zdążył o niej zapomnieć, zresztą tak jak i tym, że do tej pory mogłaby być obecna w sali. Przez większość czasu trzymała się na uboczu, co wydawało się sensowne po tym, jak tylko cudem stracił nią zainteresowanie, całą frustrację przenosząc na drażniącego go o wiele bardziej Aldero.
Wyczuł ruch i uświadomił sobie, że Mira musiała podejść bliżej. Kiedy chcąc nie chcąc przeniósł na nią wzrok, przekonał się, że trzymała się w niewielkim oddaleniu od bliskich Eleny, blada i drżąca; trzymała się za bok, poza tym wyglądała tak, jakby za moment miała zemdleć. Wiedział, że była zmęczona i ranna, przez co tym bardziej nie miała okazać mu się przydatna, to jednak nie było w stanie powstrzymać dziewczyny przed reakcją na to, co właśnie sugerowała mu Amelie. Skrzywił się, bynajmniej nie zachwycony tym, że właśnie siostra mogłaby robić mu problemy; już i tak zrobiła dość, on z koeli nie potrzebował kogoś, kto zamierzał nad nim wisieć i dyktować, co takiego powinien zrobić.
– Zamilknij, Miriam – rzucił ostrzegawczym tonem. – Dla własnego dobra.
Otworzyła i prawie natychmiast zamknęła usta, bez trudu pojmując, że sprzeciwiając mu się, mogłaby co najwyżej się pogrążyć. Spuściła wzrok, unikając spoglądania mu w oczy i tym samym nie po raz pierwszy okazując uległość – czy to ze strachu, czy też dla własnej wygody. Z wolna skinął głową, na swój sposób takim stanem rzeczy usatysfakcjonowany, tym bardziej, że po tym wszystkim posłuszeństwo pozostawało wszystkim, czego tymczasowo od niej oczekiwał.
Na powrót przeniósł wzrok na Amelie, aż nazbyt świadom tego, że wampirzyca nie odrywała od niego wzroku. Natychmiast zwrócił się do niej, nie zamierzając czekać na jakiekolwiek uwagi, które odwlekłyby dalsze wyjaśnienia w czasie:
– Mów dalej – ponaglił kobietę. – Ustaliliśmy już, że zrobię dla Eleny wszystko. Nie wiem, czego tak naprawdę chcesz, ale jeśli masz mi do powiedzenia coś, co może mi pomóc, proszę.
– Nawet złożyć przysięgę? – zapytała go podejrzliwym tonem.
Spojrzał na nią z powątpiewaniem.
– Już to zrobiłem – przypomniał cicho. – Obiecałem Elenie, że nie pozwolę jej skrzywdzić. A skoro tak, to oczywiste, że zamierzam wykorzystać każdą okazję, żeby…
– Nie mam na myśli rzuconego ot tak słowa, chociaż i ono według obyczajów bywa wiążące – przerwała mu bez chwili wahania Amelie. – Zastaw własne życie, skoro ta dziewczyna aż tyle dla ciebie znaczy. Ocal ją albo odejdź wraz z nią, bowiem sam utrzymujesz, że jesteście jednością… To wynika z twoich słów, o ile są prawdziwe, Rafaelu – dodała surowym tonem. – To też dla niej zrobisz?
– Dlaczego? – zapytał cicho, nie kryjąc zaskoczenia. – Negujesz moje słowa, a jednak sama zachowujesz się tak, jakbym musiał ci ufać. Czym różnisz się w takim razie ode mnie, Amelie? – naciskał, ale jeden rzut oka na jej twarz wystarczył mu, żeby zorientował się, że nie otrzyma satysfakcjonującej odpowiedzi.
– Niczym – stwierdziła ze spokojem. – Jestem wierna sobie… I będę robiła to, co uznam za słuszne – dodała, po czym zdecydowanym ruchem wyciągnęła ku niemu rękę. – Podejmiesz decyzję, czy jednak się pomyliłam i tracę czas?
Wciąż jej nie ufał, bezmyślnie wpatrując się w stojącą przed nim kobietę. Miał wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim jak gdyby nigdy nic zdecydował się podejść bliżej i jednak chwycić ją za rękę. Miała silny uścisk i zimną skórę, ale to nie zrobiło na nim wrażenia. To, że roztaczała wokół siebie niepokojącą aurę, w normalnym wypadku będąc w stanie wzbudzać we wszystkich wokół szacunek, również.
– Weź pod uwagę to, że jeśli teraz próbujesz mnie oszukać… – Urwał, po czym spojrzał wampirzycy w oczy. – Mogę przysiąc na wszystko, że odzyskam Elenę… Ale jeśli nie uda mi się z twojego powodu, wierz mi, że osobiście pociągnę cię za sobą aż do samego piekła. Mnie przyjmą tam z otwartymi ramionami, ale ty nie będziesz miała tyle szczęścia – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Twoje groźby nie robią na mnie wrażenia, synu Ciemności – odparła ze spokojem, ale oboje zdawali sobie sprawę z tego, że jest inaczej.
– Jak uważasz. – Wywrócił oczami. – Ach… W takim razie przysięgam. Nie tyle przed tobą, ale przed boginią, którą tak wszyscy wielbicie – dodał bez cienia kpiny. – Skoro z jakiejś przyczyny mi ją dała, niech teraz nie odbiera mi jedynego powodu, dla którego mógłbym uwierzyć, że człowieczeństwo to coś więcej, aniżeli po prostu słabość.
Amelie rzuciła mu bliżej nieokreślone spojrzenie, aż pomyślał, że o jego uczuciach względem Selene wiedziała więcej, niż był skłonny sobie życzyć. Wciąż ściskała go za rękę, aż był w stanie przysiąc, że od jej ciała bije dziwne, przenikliwe ciepło – coś, co przy temperaturze ciała kobiety nie powinno mieć miejsca. W tej wampirzycy od zawsze było coś dziwnego, przez co nie miał wątpliwości, że powinien dobrze zastanowić się nad doborem słów, nie wspominając o wchodzeniu w jakiekolwiek układu nie wspominając.
No cóż, nie zamierzał się nad tym rozwodzić, a tym bardziej żałować którejkolwiek ze złożonych obietnic. I tak zrobiłby wszystko, żeby pomóc Elenie, a jeśli to jednak miało doprowadzić go do grobu…
– Zapamiętaj sobie, że obietnica jest wiążąca – usłyszał spokojny głos Amelie. – Mamy układ.
– Czego w takim razie chcesz w zamian, co? – zapytał pod wpływem impulsu. – Umowy zwykle wiążą się z tym, że każda ze stron ma w tym jakiś interes.
Perspektywa zaciągnięcia długu u kogokolwiek nie była mu na rękę, ale z dwojga złego i na to był gotowy. Już i tak nie mógł się wycofać, o czym Amelie na każdym kroku dawała mu do zrozumienia.
W odpowiedzi na jego słowa, kobieta z obojętnością wzruszyła ramionami.
– Mam swoje zobowiązania względem bogini – powiedziała w końcu. Głos miała tak cichy, że musiał wręcz czytać z ruchu jej warg, choć przecież stał tak blisko, że bez trudu powinien móc ją zrozumieć. – Uznajmy, że moja bezinteresowność w tym momencie, to sposób na spłacenie niektórych z nich.
– Jak uważasz – powiedział po chwili wahania, bynajmniej nie kryjąc wątpliwości.
Nie ufał jej, ale to zdecydował się zostawić tylko i wyłącznie dla siebie. Już i tak zabrnął wystarczająco daleko, więc szukanie odwrotu i tak nie miałoby sensu. Pokochał Elenę – pozwolił, żeby rozbiła go i zawładnęła jego duszą, nawet nie próbując protestować i wręcz podsycając łączące ich relacje, kiedy zdecydował się pojąć ją za żonę. Po czymś takim wejście w układ akurat z Amelie nie stanowiło najmniejszego nawet wyzwania.
– Co…? – usłyszał gdzieś za plecami. Rozpoznał zdławiony, pełen bólu, ale i swego rodzaju podekscytowania głos Esme. – O czym rozmawiacie? Elena…
– Jeśli wierzyć demonowi, twoja córka w chwili śmierci była niewinna – uświadomiła ją ze spokojem Amelie. – Nie wnikam w jej charakter. Sęk w tym, że wpłynęła na Rafaela, a skoro sama Ciemność kazała ją chronić… Wystarczającą zbrodnią jest zabicie niewinności, chociaż Isobel nigdy się tym nie przejmowała. Życie wydarte gwałtem, chociaż dziewczyna zdecydowanie nie była na to gotowa – dodała w zamyśleniu. – Zgodnie z tradycją czuwamy nad zmarłymi siedem dni. Wierzymy, że przez ten czas błąkają się pośród nas, szukając ukojenia… Ale niektórzy z nich, zwłaszcza tacy, którzy odeszli przedwcześnie, nie zawsze to rozumieją. Jeśli na dodatek Elena należała do syna samej Ciemności – wymownie zerknęła na Rafę – wciąż istnieje szansa na to, żeby wszystko naprawić. O ile on zechce poświęcić część siebie, chociaż mam wrażenie, że w tym jednym wypadku decyzja została podjęta już dawno temu.
– Cząstka nieśmiertelności to żadna cena – oznajmił z przekonaniem. – Nie w tym przypadku.
Poczuł na sobie przenikliwe, zszokowane spojrzenie wpatrzonej w niego Esme. Nie mogła płakać – nie tak, jak człowiek – ale wyraz jej twarzy i suchość oczu przekonały go, że gdyby była w stanie, już dawno zalałaby się łzami.
– Chcesz… sprowadzić Elenę? – wyszeptała z wahaniem, jakby bojąc się wypowiedzieć tych kilka słów, przerażona perspektywą tego, że jednak okażą się nieprawdziwe. – Jak…?
– To najmniej istotne – powiedział niemalże łagodnym tonem. Dla pewności cofnął się, mając wrażenie, że kobieta byłaby skłonna rzucić mu się w ramiona, a to mogłoby okazać się co najmniej… niezręczne. – Nie wiem, co planujecie, ale jeśli mam mieć szansę cokolwiek zdziałać, muszę być blisko dziewczyny. Na razie muszę pomyśleć, ale do tego czasu… – Spojrzał Esme w oczy, dziwnie pewien tego, że przynajmniej ona jedna byłaby skłonna go usłuchać. – Muszę pomyśleć. Ach, Mira – dodał, zwracając się bezpośrednio do siostry. – Wykorzystaj to, że wciąż żyjesz i doprowadzać się do stanu używalności. Prędzej czy później będziesz mi potrzebna – stwierdził z przekonaniem.
Nie dodał niczego więcej, nie widząc powodu, dla którego miałby wchodzić z kimkolwiek w dyskusję. Raz jeszcze spojrzał na Elenę, ledwo powstrzymując się przed pragnieniem, żeby wziąć dziewczynę na ręce i wraz z nią opuścić to miejsce. To nie byłby najlepszy pomysł, tym bardziej teraz, kiedy jej rodzina wiedziała i mogła okazać się równie przydatna, co i problematyczna.
Walczył ze sobą jeszcze przez chwilę, zanim ostatecznie pokusił się o opuszczenie całego towarzystwa. Bez słowa ruszył ku drzwiom wyjściowym, wciąż podenerwowany i świadom tylko i wyłącznie tego, że musiał złapać oddech i wszystko sobie uporządkować, jeśli nie chciał w między czasie postradać zmysłów.
Z ulgą przyjął to, że nikt nie próbował go zatrzymywać.
Elena
Nie miała pojęcia, co tak naprawdę się wydarzyło. Krążyła niespokojnie, zagubiona w ciemnościach i oszołomiona w stopniu, którego nigdy wcześniej nie zaznała. Bała się, ale i to wydało się dziewczynie naturalne – tak oczywiste, jak i towarzyszące jej przekonanie, że właśnie wydarzyło się coś bardzo niedobrego. Tego jednego była absolutnie pewna, chociaż początkowo nie potrafiła (albo raczej nie chciała) pozwolić sobie na przypomnienie wszystkiego, co musiało mieć miejsce, zanim na powrót odzyskała świadomość.
Objęła się ramionami, przejęta odczuwanym chłodem i lękiem, nad którym w żaden sposób nie potrafiła zapanować. Miała wrażenie, że jeśli pokusiłaby się o przynajmniej odrobinę nieuwagi, wtedy rozpadnie się na kawałeczki, a na to zdecydowanie nie chciała sobie pozwolić. Bała się chociażby otworzyć oczy, przekonana, że kiedy to zrobi, nagle przekona się, że jest sama – bez towarzystwa, zagubiona w mroku i niespokojnych myśli, których w żaden sposób nie potrafiła sensownie uporządkować. Chociaż miała dziesiątki pytań, nie miała dość odwagi, żeby zacząć szukać odpowiedzi na którekolwiek z nich, a już zwłaszcza to podstawowe, mogące wytłumaczyć, co tak naprawdę się wydarzyło.
No i… Gdzie jestem? Tego też nie wiem…
Chyba nie chciała wiedzieć.
Pomimo tego, że czuła się aż do tego stopnia rozbita, gdzieś w jej pamięci majaczyło wspomnienie bólu – rozdzierającego, przejmującego cierpienia, które miało swoje źródło gdzieś w okolicach serca. To jedno uczucie towarzyszyło dziewczynie na krótko przed tym, jak zapadła się w pustkę, ostatecznie lądując w tym miejscu. Na samą myśl robiło jej się niedobrze i miała ochotę krzyczeć – tak po prostu, tylko po to, żeby odciąć się od tego wszystkiego albo upewnić się, że jednak coś pomyliła. Obawiała się samotności oraz towarzyszącego jej niepokoju, a jakby tego było mało…
Gdzie On jest?, pomyślała mimochodem. Gdzie jest Rafael…?
Rafael…
Och, tak. Pamiętała.
Wspomnienia – przez cały czas obecne, chociaż na dłuższą chwilę zepchnięte gdzieś na dalszy plan – wróciły, skutecznie ją oszałamiając. Oddech Eleny przyśpieszył, zaraz też przycisnęła obie dłonie do piersi, jakby chcąc zatamować krew, która powinna płynąc z rany, którą zawdzięczała Isobel… Z tym, że tej nie było, kiedy zaś zmusiła się do tego, żeby otworzyć oczy i przyjrzeć samej sobie, przekonała się, że również swojemu wyglądowi nie miała niczego do zarzucenia – przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Zamarła, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że pomimo wcześniejszych obaw, wcale nie trwała zawieszona w pustce. Wręcz przeciwnie – stała na zalanej słonecznym blaskiem łące, pozwalając żeby ciepły wiatr bawił się jej włosami i śnieżnobiałym materiałem sukienki, którą miała na sobie. Zmrużyła oczy w jasnym blasku, coraz bardziej oszołomiona i pełna wątpliwości. Nie miała pojęcia, co się stało i chyba nie chcąc tego wiedzieć. Momentalnie Elenie zrobiło się cieplej, co jak nic miało z atmosferą tego dziwnego miejsca, choć zarazem wciąż nie opuszczał ją przejmujący chłód – lodowaty ziąb, wydający się mieć swoje źródło gdzieś w jej wnętrzu. Zadrżała niekontrolowanie, sama niepewna tego, co i dlaczego tak naprawdę czuła, nie wspominając o tym, że samej sobie nie potrafiła wytłumaczyć, co w obecnej sytuacji powinna zrobić.
– Elenko…
Poderwała głowę, słysząc troskliwy, podejrzliwie znajomy głos. Wystarczył zaledwie ułamek sekundy, żeby zorientowała się, że ma towarzystwo. Kilka metrów przed nią stała drobna, jasnowłosa postać – kobieta, która z uwagą mierzyła wzrokiem całą jej postać, porażając spojrzeniem pary lśniących, intensywnie niebieskich oczu. Złociste loki falami opadały na ramiona i plecy, zaś rysy twarzy zachwycały swoją harmonią. Piękna przybyszka miała w sobie coś wyjątkowego i niewinnego zarazem, a jakby tego było mało, z miejsca wydała się Elenie znajoma – i to najdelikatniej rzecz ujmując, skoro właśnie widziała… samą siebie?
Energicznie potrząsnęła głową, coraz bardziej oszołomiona sytuacją. Otworzyła usta, pragnąc coś powiedzieć, ale nie potrafiła zmusić się do tego, żeby wydać z siebie jakikolwiek dźwięk. Jak urzeczona wpatrywała się w kobietę, chwiejąc się na nogach i mając wrażenie, że bardzo niewiele brakuje, żeby jednak rozpadła się na tysiące kawałeczków, przytłoczona nadmiarem emocji, myśli dręczących ją w każdy z możliwych sposób wątpliwości.
Kto…?
– Elena, cii… – Kobieta ruszyła w jej stronę, zachęcająco wyciągając ramiona. – Chodź do mnie. Wszystko jest w porządku – zapewniła i zabrzmiało to wyjątkowo kojąco, nawet jeśli obie zdawały sobie sprawę z tego, że to wierutne kłamstwo.
Sama nie była pewna, co tak naprawdę skłoniło ją do tego, żeby usłuchać. Ruszyła przed siebie, uświadamiając sobie własne działanie z chwilą, w której wpadła wprost w nastawione ramiona, ufnie przywierając do obejmującej ją osoby. Uświadomiła sobie, że drży, ale nie próbowała się powstrzymywać, aż nazbyt świadoma tego, że ten jeden raz mogła pozwolić sobie na okazanie słabości. Cokolwiek właśnie się działo, wbrew wszystkiemu mogła czuć się bezpieczna – zwłaszcza przy tej kobiecie, bo…
Beatrycze, uświadomiła sobie z opóźnieniem, chociaż to wciąż do niej nie docierało. L. cały czas powtarzał, że jesteśmy do siebie aż do tego stopnia podobne… Więc to jednak prawda.
Ale to wciąż nie tłumaczyło wszystkiego, na swój sposób równie oszałamiające, co i niedorzeczne. Skoro tutaj była, a do tego wszystkiego widziała akurat swoją zmarłą wieki wcześniej babcię, czy to znaczyło, że…?
– Beatrycze? – wyszeptała drżącym głosem, jakimś cudem będąc w stanie się odezwać. – Beatrycze, proszę… Czy ja umarłam?
Odpowiedziała jej długa, wymowna cisza.

1 komentarz:

  1. Dobry ^.^
    Bardzo mi się w tym rozdziale Rafael podoba. Zresztą jak i w każdym, ale te z tej księgi są takie zupełnie inne niż poprzednie. Może mi się tylko wydaje, ale są pełne... hm, pełne emocji, których wcześniej nie mieliśmy. W momencie kiedy Rafael zaczął o tym wszystkim mówić nie dało się powstrzymać uśmiechu, serio nie myślałam, że w obecności innych, osób które nim gardzą będzie w stanie mówić tak cudne rzeczy o nim i Elenie. Pewnie sobie myślą, że ich wkręca, albo robi sobie jakieś bardzo nieprzyjemne żarty. Pomyśleć tylko jak w tym wszystkim musi się czuć Esme. Strasznie mi szkoda tej kobiety. Straciła właśnie dziecko, swoje jedyne i prawdziwe dziecko. Tak, na pewno niektórzy odetchnął, że Elena już ich nie irytuje swoją obecnością i komentarzami, ale to ciągle dziecko Esme. Wampirzycy, która przez tyle czasu chciała je mieć, a kiedy się w ojcu udało mogła się nacieszyc nim jedynie przez kilka krótkich lat, a potem na jej oczach została zamordowana. ;_;
    Perspektywa Eleny nie zaskoczyła, chociaż chyba nid powinna. To wciąż historia o niej, a skoro ne umarła na amen (ha, żeby ludzie tak mogli) to prędzej czy później jej perspektywa by się pojawiła. I dobrze, jestem ciekawa jak wyobraziłaś sobie druga strone. ;3
    Przyjemnie się czytało, zresztą jak zawsze. :3
    Lece jeszcze so następnego, a jeśli nie zdążę to spodziewaj się mnie tu wieczorkiem! ;D

    Gabi.

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa