
Elena
Pozwoliła, żeby Beatrycze
przyciągnęła ją do siebie. Uścisk kobiety był silny i wystarczająco zdecydowany,
żeby Elena poczuła się chociaż odrobinę pewniej, chociaż to wciąż nie pomagało
dziewczynie się uspokoić. Trwanie w przeciągającym się milczeniu również
okazało się trudne, będąc niczym cios – i to zwłaszcza po pytaniu, które
zadała chwilę wcześniej, a na które nadal nie otrzymała odpowiedzi. To
wystarczyło, żeby zaczęła wątpić w to, czy w ogóle chciała poznać
prawdę, chociaż zarazem zdawała sobie sprawę z tego, że nie będzie w stanie
przez wieczność uciekać przed poznaniem odpowiedzi.
– Elena… –
usłyszała tuż przy uchu i to wystarczyło, żeby wstrząsnął nią
niekontrolowany dreszcz.
Głos
obejmującej ją kobiety był cichy i niemniej troskliwy, co sposób w jaki
nie raz zwracała się do niej mama. Samo skojarzenie z Esme sprawiło, że
poczuła się naprawdę źle, chcąc nie chcąc wracając pamięcią do tego, co
wydarzyło się w sali tronowej – chaosu, który rozpętała swoim pojawieniem
się, nie wspominając o chwili, w której rzuciła się na Isobel. Wtedy
dotarło do niej, że królowa dostała ją na oczach wszystkich obecnych – zarówno
jej rodziny, jak i Rafaela, a skoro tak…
Och, nawet
pamiętała szloch, który wyrwał się mamie. O tym nieludzkim dźwięku, który
wydał z siebie jej mąż, nie wspominając.
Pozwoliła
zabić się na ich oczach…
– Jak ja
mogłam? – wyrwało jej się, a Beatrycze westchnęła, po czym odsunęła ją od
siebie na długość wyciągniętych ramion.
–
Przeznaczenie jest tak przewrotne… Zwłaszcza kobiet w naszej rodzinie –
westchnęła, potrząsając energicznie głową. Wydała się Elenie bardzo
niespokojna, poza tym raz po raz rozglądała się dookoła, jakby obawiając się
tego, że nie są same. – Gdybym wiedziała o tym wcześniej, być może
mogłabym cię ochronić. A przecież to nie miało być tak…
Czuła się
dziwnie, nie tylko dlatego, że niejako pierwszy raz widziała na oczy własną
babcię, a do tego wszystkiego czuła się przy niej naprawdę bezpieczna.
Najbardziej niepokojąca wydała się dziewczynie myśl, że tak naprawdę wyglądały
dokładnie w ten sam sposób – niczym bliźniaczki, tak idealnie do siebie
podobne, że na pierwszy rzut oka rozróżnienie ich graniczyło z cudem. Obie
jasnowłose, smukłe i o promiennej urodzie, której mogłaby
pozazdrościć im niejedna kobieta; obie niebieskookie, o tych przenikliwych
spojrzeniach, które z łatwością byłby w stanie łamać męskie serca.
Nie miała pojęcia, czy to był jakiś żart ze strony natury, biorąc pod uwagę
umiejętności, które podobno posiadała, ale nie chciała się nad tym zastanawiać.
Nie
zaprotestowała, kiedy Beatrycze chwyciła ją za rękę, zachęcająco ciągnąc w sobie
tylko znanym kierunku. Elena była w stanie wyczuć zdenerwowanie kobiety,
chociaż zarazem wiedziała, że ta za wszelką cenę usiłowała panować nad emocjami. Chociaż nigdy wcześniej nie miały okazji się poznać, dziewczyna
uświadomiła sobie, że ufała swojej przodkini bezgranicznie, gotowa pójść z nią
gdziekolwiek, gdyby ta wyraziła takie życzenie. To tego dziwnego świata – pięknej,
zalanej słońcem łąki – tak naprawdę się bała, ogarnięta niejasnym wrażeniem, że
nic z tego, co widziała, wcale nie było takie idealne i niegroźne,
jak mogłoby jej się wydawać. Wodziła wzrokiem na prawo i lewo, całą sobą
chłonąc uroki nowego miejsca i podsuwane jej przez wciąż wyostrzone zmysły
bodźce, jednak myślami była gdzieś daleko. Nie potrafiła się skoncentrować i to
nawet pomimo wrażenia, że chwilowe rozproszenie mogłoby okazać się co najmniej
zgubne.
Beatrycze
milczała, ale to jej nie przeszkadzało. Chociaż miała dziesiątki pytań, nie
potrafiła zmusić się do zadania któregokolwiek z nich. Pustka w głowie
dawała się Elenie we znaki, zresztą tak jak i wciąż mieszające się ze
sobą, bliżej nieokreślone emocje. Chciała powiedzieć, że tak po prostu się
bała, ale to wciąż nie tłumaczyło wszystkiego, poza tym i tak miała
wrażenie, że wszelakie bodźce dochodziły do niej jakby zza grubej szyby –
przytłumione, niedoskonałe i tak bardzo odległe…
– Dokąd
idziemy? – zapytała cicho, samą siebie zaskakując tym, że w ogóle była w stanie
się odezwać.
– Gdzieś,
gdzie będziemy mogły porozmawiać – wyjaśniła cicho kobieta. To nie była
odpowiedź, której Elena mogłaby oczekiwać, ale zmusiła się do zachowania
spokoju. – On nie powinien cię tutaj zobaczyć.
– On? –
powtórzyła, coraz bardziej zaniepokojona.
Tym razem
doczekała się tylko i wyłącznie ciszy, co wzbudziło w niej jeszcze
silniejszy niepokój. Podenerwowanie Beatrycze już i tak zaczynało dawać
się dziewczynie we znaki, więc tym trudniej przychodził jej spokój w sytuacji,
w której nawet nie miała pewności, czego tak naprawdę powinna się
spodziewać. Miała się bać? Cóż, po słowach swojej opiekunki trudno było
oczekiwać czegokolwiek innego, prócz coraz silniejszego lęku. Wbrew wszystkiemu
czuła się sobą, równie sprawna i wrażliwa, co i każda inna istota
nieśmiertelna, dzięki czemu wciąż pozostawała świadoma instynktu – a ten
jak najbardziej nakazywał natychmiastową ucieczkę.
Nie miała
pewności, co powinna o tym wszystkim myśleć, ale sytuacja coraz bardziej
ją niepokoiła. Łąka wcale nie wyglądała przyjaźnie, chociaż to równie dobrze
mogło być tylko i wyłącznie wrażeniem. Teoretycznie widok zielonej trawy,
błękitnego nieba i kolorowych kwiatów w pełni rozkwitu – oznak wzorowego
lata, co do tego stopnia kłóciło się z warunkami, których mogłaby
oczekiwać, biorąc pod uwagę to, że dopiero co brała udział w balu
bożonarodzeniowym – powinien przynieść jej ukojenie, napełniając jak
najbardziej pozytywnymi uczuciami. Czyż nie w ten sposób mogłaby wyobrażać
sobie tyle razy przewijający się przez ludzkie wierzenia raj, którego tak
wszyscy wyczekiwali po śmierci? To jak najbardziej byłoby sensowne, zwłaszcza w obecnej
sytuacji, ale mimo wszystko…
Nerwowo
obejrzała się przez ramię, na moment wybijając się z rytmu, kiedy jej
uwagę przykuł majaczący po przeciwnej stronie łąki, górujący nad okolicą
kształt. Trudno było stwierdzić z czym tak naprawdę miało się do
czynienia, ale coś w budowli przywiodło Elenie na myśl twór równie okazały, co i Niebiańska Rezydencja albo siedziba Volturi. Nie miała
pojęcia, co tak naprawdę powinna o tym sądzić, a tym bardziej co
mogłoby mieścić się wewnątrz, ale po reakcji Beatrycze, która z cichym
jękiem bardziej stanowczo pociągnęła ją za sobą, szybko zrozumiała, że
bezpieczniej będzie trzymać się od tamtego miejsca z daleka.
Nie miała
pewności, kiedy znalazły się w lesie. Wiedziała jedynie, że w którymś
momencie otoczyły je drzewa i że z czasem te zaczęły rosnąć coraz gęściej,
sprawiając, że Elena poczuła się niemalże klaustrofobicznie. Wysokie pnie pięły
się ku górze, rozpościerając nad ich głowami solidny, nieprzenikniony baldachim
z liści i gałęzi. To sprawiło, że momentalnie zrobiło się ciemniej,
co również nie przypadło dziewczynie do gustu. Co prawda nie czuła się już aż
tak odsłonięta i narażona na ewentualne ataki, jak podczas przesiadywania z Beatrycze
na tamtej łące, ale mimo wszystko… Cóż, dobrze wiedziała, że cienie nie wróżyły
niczego dobrego – i że w ciemnościach mogło kryć się dosłownie
wszystko.
Cisza
przeciągała się, coraz bardziej dając się jej we znaki. Kurczowo ściskała dłoń
Beatrycze, próbując uwierzyć, że kobieta dobrze wiedziała, gdzie i dlaczego
ją prowadziła, ale pomimo tego trudno było znaleźć w tej świadomości
ukojenie. Czuła się niespokojna, a napięte do granic możliwości mięśnie
pulsowały bólem, choć nie sądziła, że po tym, co miało miejsce, wciąż mogła
pozostawać zdolna do odczuwania jakichkolwiek niedogodności. Mętlik w głowie
zaczynał być nie do zniesienia, zresztą tak jak i poczucie tego, że wciąż pozostawała
zagrożona. Niczego już nie rozumiała, co również niczego nie ułatwiało, wręcz
podsycając odczuwane przez dziewczynę wątpliwości.
– Co to za
miejsce? – zapytała w końcu, nie będąc w stanie dłużej się
powstrzymywać. – Gdzie jesteśmy?
Beatrycze
westchnęła cicho, po czym w końcu się zatrzymała. Wydała się Elenie
zmęczona – nie tyle fizycznie, co przede wszystkim psychicznie, jakby sama
konieczność prowadzenia wnuczki przez gęstwinę i ciągłego rozglądania za
ewentualnym niebezpieczeństwem, w znacznym stopniu wysysały z niej
energię. Dziewczyna wyczuła, że jej towarzyszka drży, chociaż z równym
powodzeniem sama mogła raz po raz mieć problem z tym, żeby spokojnie ustać
w miejscu.
– W zasadzie
nie wiem, co powinnam ci odpowiedzieć – przyznała i zawahała się na moment.
– My nazywamy je „między tu a teraz” – dodała po chwili, a Elena
wymownie uniosła brwi ku górze.
– My…? –
Wbrew wszystkiemu, zwłaszcza ta część wydała się jej istotna.
– Jest nas
tutaj więcej – wyjaśniła spiętym tonem. – One również nie powinny cię zobaczyć,
chociaż jesteś jedną z nas… Ale to nie miało być tak! – powtórzyła z naciskiem.
– Nie powinno cię tutaj być. Nie teraz…
Elena
cofnęła się o krok, żeby lepiej przyjrzeć się bladej twarzy rozmówczyni.
– Co masz
na myśli? – zniecierpliwiła się. – Co tutaj się, do jasnej cholery, dzieje?!
Przez twarz
Beatrycze przemknął cień, co jednak nie miało żadnego związku z zasłyszanym
przekleństwem. Kobieta westchnęła, po czym nerwowym ruchem przeczesała jasne
włosy palcami, jakby chcąc zyskać w ten sposób na czasie. Na moment
ukryła twarz w dłoniach, sprawiając wrażenie bliskiej tego, żeby jednak
się załamać – nagle osunąć na kolana i zacząć szlochać, chociaż zarazem z jakiegoś
powodu Elena nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Być może miało to związek z tym,
że z wyglądu pozostawały dokładnie takie same, przez co mimowolnie
doszukiwała się podobnych cech charakteru. Chociaż nie znała Beatrycze, miała
wrażenie, że ta jest równie silna, co i ona sama – przynajmniej po części.
– Elena… –
Kobieta spojrzała na nią przez rozstawione palce. – Och, Elena, tak mi przykro…
– Przykro…
– powtórzyła, po czym z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Gdyby tylko to
okazało się wystarczające, żeby cokolwiek stało się dla niej jasne! – Dlaczego?
Powiedz mi to w końcu, bo naprawdę… Umarłam, prawda? Isabeau to
przewidziała, a teraz…
– Ale to
nie miało być tak – przerwała jej drżącym głosem Beatrycze. – Jego nawet tutaj
nie ma. Zachowywałby się inaczej, gdyby to był odpowiedni moment. Nie zawahałby
się przed tym, żeby cię powitać – oznajmiła i chociaż brzmiało to
niedorzecznie, Elenie zrobiło się jeszcze bardziej zimno.
Niczego już
nie rozumiała, świadoma przede wszystkim tego, że najpewniej wszystko zepsuła.
Wiedziała, jak wiele wysiłku Rafael poświęcił, żeby móc zapewnić jej
bezpieczeństwo; w głowie wciąż miała wszystkie jego obietnice i to
wystarczyło, żeby zrozumiała, że działo się coś, co z perspektywy jej męża
nigdy nie powinno się wydarzyć. Chyba przez pewien czas sama również była
bliska tego, żeby uwierzyć w gorące zapewnienia demona, który raz po raz
powtarzał jej, że będzie bezpieczna, wręcz wpadając w szał, kiedy ktoś
ważył się temu zaprzeczyć. Oszukiwali samych siebie i było im z tym
dobrze, nawet pomimo tego, że zarazem oboje przyszykowywali się do tego, co
rzeczywiście miało nastąpić.
Z pewnym
opóźnieniem doszła do wniosku, że najpewniej była w szoku. Czuła to całą
sobą, tak jak i zdawała sobie sprawę z tego, że działo się coś
bardzo, ale to bardzo niedobrego. To miejsce – choć na pierwszy rzut oka piękne
– niezmiennie ją przerażało, wydając się mieć w sobie coś, co powinno
wzbudzać czyste przerażenie. Chciała z niego uciec, czując się niemalże
jak w potrzasku – pułapce, w którą wpadła i z której nie
potrafiła znaleźć wyjścia. Pragnęła uciekać, chociaż nie wiedziała gdzie i w jaki
sposób miałaby tego dokonać, a to również nie ułatwiało jej zadania.
Czuła, że Beatrycze jest tutaj dla niej, ale pomimo tego nagle zwątpiła w to,
czy kobieta będzie w stanie jej pomóc, nawet jeśli ona sama wyraźnie to
sugerowała.
Zamknęła
oczy, coraz bardziej podenerwowana i bliska tego, żeby popłakać się z frustracji.
Nie zamierzała sobie na to pozwolić, wręcz za punkt honoru biorąc sobie to, że
powinna powstrzymać łzy – jakkolwiek trudne i wymagające by się to nie
okazało. Próbowała zebrać myśli i zadać jakieś sensowne pytanie, ale to
okazało się niemożliwe, zwłaszcza z chwilą, w której przypomniała
sobie ostatnie słowa, które powiedziała do niej Jocelyne. Nie miała pojęcia,
dlaczego akurat o kuzynce pomyślała w tamtej chwili, ale im dłużej
przebywała w tym miejscu, chcąc nie chcąc próbując zrozumieć tłumaczenia Beatrycze,
tym bardziej niespokojna się czuła.
„Ktoś
szeptał. Jakiś mężczyzna i… Powiedział mi, że do niego przyjdziesz. Powiedział,
że należysz do niego, Eleno”. Słodka bogini, jak niby miała to rozumieć…?
– On… – wyszeptała
pod wpływem impulsu. – To znaczy kto, Beatrycze? Po prostu mi wytłumacz.
Jej głos
zabrzmiał o wiele pewniej, niż w rzeczywistości się czuła. Nie
sądziła, że to w ogóle okaże się możliwe, ale ostatecznie zmusiła się do
tego, żeby się nad tym nie zastanawiać. Próbowała odciąć się od emocji, dokładnie
tak, jak w wielu przypadkach Rafael, ale to okazało się niemniej
wymagające, co i próba zapanowania nad mętlikiem w głowie. Nie po raz
pierwszy miała poczucie tego, że tak naprawdę grała, próbując udawać kogoś o wiele
silniejszego i o wiele bardziej odważnego, aniżeli w rzeczywistości
była.
Z chwilą, w której
spojrzała Beatrycze w oczy, przyszło jej na myśl, że ta doskonale zdawała
sobie sprawę z tego małego oszustwa, ale nawet jeśli tak było, ostatecznie
nie skomentowała zachowania Eleny nawet słowem.
– Ciemność
– oznajmiła po dłuższej chwili wahania. – Wszystkie od pierwszej chwili
należałyśmy do Ciemności… I to do niej ostatecznie miałyśmy powrócić.
Nie miała
pewności, czego oczekiwała, a tym bardziej jak wyobrażała sobie własną
reakcję na ewentualne poznanie prawdy, ale to w zaledwie ułamek sekundy
przestało mieć dla Eleny jakiekolwiek znaczenie. Wypuściła powietrze ze
świstem, sama niepewna tego, co i dlaczego tak naprawdę czuła. Poczucie
pustki pojawiło się nagle, a ona odniosła wrażenie, że została wyprana z jakichkolwiek emocji. Słuchała i choć
do pewnego stopnia rozumiała, jaki sens miały poszczególne słowa, z równym
powodzeniem mogłaby rozmawiać o czymś, co tak naprawdę jej nie dotyczyło.
Nie potrafiła się przejąć, jakby niedowierzając temu, że wszystko to, co
zostało zakomunikowane, miałoby dotyczyć jej albo którejkolwiek z ważnych
dla niej osób. To było jak patrzenie na bezosobowe, zapisane na skrawku papieru
wyrazy – coś, czego równie dobrze mogłoby nie być albo…
Ciemność.
Wszystko po
raz kolejny sprowadzało się właśnie do tej istoty – ojca Rafaela i… jej teścia,
jak nagle sobie uświadomiła. To brzmiało tak niedorzecznie, że przez moment
zapragnęła roześmiać się w nieco histeryczny sposób, ale ostatecznie
powstrzymała się, poniekąd przez wzgląd na towarzyszącą jej Beatrycze. To nie była
jej wina, zresztą Elena nie wyobrażała sobie tego, że akurat teraz miałaby
zacząć ciskać się na prawo i lewo, szukając winnych, chociaż faktycznie
miała na to ochotę.
Czy
cokolwiek zmieniał fakt, że teraz była żoną Rafaela – a więc kimś, kto
miał bezpośredni związek z samą Ciemnością? Wątpiła w to, bo gdyby
tak było, demon na pewno już dawno pokusiłby się o znalezienie
jakiegokolwiek rozwiązania. On w gruncie rzecz nie wiedział niczego, nawet
jeśli faktycznie zajmował pozycję wystarczająco wysoką, by móc pokusić się o chronienie
jej i sprzeciwienie samej Isobel. Problem polegał na tym, że również to
nie wystarczyło, żeby poznali odpowiedzi na najważniejsze pytania. Wciąż nie
rozumiała, dlaczego to właśnie ona znalazła się na czarnej liście wampirzej
królowej i co ostatecznie doprowadziło ją tutaj. Kim tak naprawdę była,
skoro sama Isobel pragnęła ją zabić, a Ciemność…?
To nie
miało sensu. Jakby tego było mało, rozmowa z Beatrycze jeszcze bardziej
namieszała dziewczynie w głowie, przy okazji uświadamiając, że
satysfakcjonujące odpowiedzi musiały leżeć głębiej – i najpewniej nie
dotyczyły wyłącznie jej.
– Ciemność
jest… – zaczęła, po czym urwała, w ostatniej chwili decydując się ugryźć w język.
Chociaż ufała Beatrycze, wciąż miała wątpliwości co do tego, ile tak naprawdę
mogła kobiecie powiedzieć.
– Wiem o tobie
i Rafaelu – uświadomiła ją cicho kobieta. Elena drgnęła, co najmniej
zaskoczona szczerością udzielonej odpowiedzi. – Obserwowałam cię, kochanie.
Odkąd tylko się urodziłaś, zresztą ja już wcześniej… – Urwała, po czym
nieznacznie potrząsnęła głową. – Wiem, co takiego zrobiliście. Pamiętam, że
tamtej dzień zmienił wszystko.
– Co masz
na myśli? – zaniepokoiła się Elena.
Nie
zaprotestowała, kiedy Beatrycze wyciągnęła rękę, by móc ująć ją za dłoń. Uścisk
miała silny, chociaż zarazem wydała się dziewczynie niezwykle delikatna.
– To, co
jest między wami… Tobą i Rafaelem – stwierdziła ze spokojem. – To nie był
twój czas, Eleno. Sama Ciemność jest zła za to, że królowa podniosła na ciebie
rękę, chociaż oczekiwania były zupełnie inne. – W pośpiechu podeszła
bliżej, by móc wziąć wnuczkę w ramiona. Dziewczynę naszła niejasna myśl,
że wbrew wszystkiemu nie znaczyło to, że ślub z Rafą gwarantował jej
nietykalność, a ojciec demona nagle stał się sprzymierzeńcem. Chodziło o coś
o wiele bardziej złożonego, chociaż nie miała pojęcia co. – Nie ma go
tutaj. Nie wiem, co tak naprawdę to oznacza, ale żadna z nas nie była dla
niego aż tak cenna.
– Przecież
jesteśmy takie same! – zaoponowała. – Dlaczego miałabym…?
Beatrycze
westchnęła, bez udzielenia konkretnej odpowiedzi dając jej do zrozumienia, że
tak naprawdę pytanie nie ma sensu.
– Gdybym
rozumiała, jaką my wszystkie odgrywamy rolę… – Urwała, na krótką chwilę uciekając
wzrokiem gdzieś w bok. – Kolekcjonuje nas, adoruje i spełnia każde
życzenie… No, prawie każde – sprostowała po chwili zastanowienia. – Jesteśmy
tutaj. Zbieramy się od pokoleń i po prostu trwamy w zawieszeniu,
żyjąc od jednej jego wizyty do kolejnej. Wiele z nas jest szczęśliwych, bo
szybko zapominają o ludzkim życiu, ale czasami…
– Ty nie
potrafisz – uświadomiła sobie.
W
odpowiedzi otrzymała wymuszony, rozgoryczony uśmiech.
– Tak jak i ty,
Elenko – stwierdziła z przekonaniem. – Kiedy żyłam, miałam wszystko i to
było moje szczęście. Zabrał mnie do siebie w chwili, gdy czułam się
spełniona u boku jedynego mężczyzny, którego było mi dane pokochać i wydałam
na świat nasze dziecko. Ten moment, kiedy trzymasz w ramionach owoc
miłości, tylko przez chwilę, a potem… – Urwała, przez moment sprawiając
wrażenie bliskiej tego, żeby się popłakać. – Nie ma większego bólu… Nie dla
mnie. A tego się nie wybacza.
Jeszcze
kiedy mówiła, coś w jej spojrzeniu uległo zmianie. Dotychczas po prostu
niebieskie oczy, nagle skojarzyły się Elenie z kryształkami lodu – tak
pełne goryczy, gniewu i czystej nienawiści… I chociaż żadna z tych
emocji nie została wymierzona przeciwko niej, coś w tym spojrzeniu wystarczyło,
żeby zapragnęła zejść kobiecie z oczu, najpewniej tak szybko, jak tylko
miało być to możliwe.
Beatrycze
westchnęła, być może uświadamiając sobie, co takiego robiła. Natychmiast nad
sobą zapanowała, po czym mocniej przygarnęła do siebie Elenę, wplatając palce w jasne
włosy dziewczyny.
– Miałam
być ostatnia – wyznała łagodnym tonem. Jej głos zabrzmiał o wiele
spokojniej i bardziej bezradnie niż do tej pory. – Gdybym wiedziała… Ale to
nie jest koniec. Zdążyłam poznać go zbyt dobrze, żeby zorientować się, że coś
jest nie tak – stwierdziła z przekonaniem, wydając się całą sobą wierzyć w to,
że jej przypuszczenia względem Ciemności są słuszne.
Elena
zawahała się, w gruncie rzeczy pragnąc wierzyć w to, że tak było w istocie.
Próbowała się rozluźnić, ale to okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli
sobie tego życzyła. Czuła, że wszystko jest nie tak i pomimo usilnych
starań nie rozumiała tego, mogąc co najwyżej próbować uwierzyć w to, że
wciąż istniał sposób na to, żeby była w stanie stanąć do walki…
Naprawdę
chciała okazać się do tego zdolna.
– Boję się
– wyznała pod wpływem impulsu, nawet się nad poszczególnymi słowami nie
zastanawiając. – Ja… Zostaniesz tutaj ze mną? – zapytała tak cicho, że ledwo
była w stanie samą siebie zrozumieć.
No cóż,
Beatrycze usłyszała.
– Zostanę –
zapewniła łagodnym tonem.
Elena nie
miała podstaw, żeby jej nie uwierzyć.
Dobra nocka. :3
OdpowiedzUsuńJaki ten rozdział był ciekawy! Oczywiście poprzednie również takie były. Każdy na swój własny indywidualny sposób jest ciekawy. W poprzednich dużo się dzieje, emocje za emocjami, słowa za słowami, a tu jest jakoś tak... Spokojniej. W pierwszej chwili miałam wrażenie, że to nie jest Beatrycze. Bo znając ciebie to może znowu byłby ktoś komu nie powinno się ufać, ale.ja chyba powinnam obdarzyć Cię nieco większym zaufaniem jeśli chodzi o to jakie postacie wprowadzasz. Ale już się tyle razy człowiek przejechał, że już wolę dmuchać na zimne i się pomylić niż wierzyć, że ta osoba ma dobre zamiary.
Wątek z Ciemnością jest ciekawy od samego początku. I prawdę mówiąc dla mnie jest nieco zakręcony, niewiele wiem o tym, a może coś mówiłaś, a ja zapomniałam jak to ja. Nie ważne, najwyżej będzie niespodzianka. <3 Ale... hm, po co on je kolekcjonuje? ;]
Beatrycze jak zawsze jest opiekuńcza i byłabym zdziwiona, gdyby było na odwrót. To taka... urocza istota, która wręcz musi być dobra. :3
Mam nadzieję, że nie jest zbyt chaotycznie. ^^
Ściskam,
Gabi.