Jocelyne
Miasto sprawiało wrażenie
cichego i opustoszałego, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Trzymała się
blisko Claire, kurczowo ściskając kuzynkę za rękę, chociaż podświadomie czuła,
że gdyby przyszło co do czego, dziewczyna okazałaby się równie narażona na atak,
co i ona sama. Tak naprawdę obie mogły liczyć na ochronę ze strony Rufusa,
ale tymczasowo nic nie wskazywało na to, żeby okazało się to konieczne.
Demonica i Elena zniknęły, a Joce nie była w stanie wyczuć
obecności nikogo, kogo mogłaby uznać za potencjalnego wroga. Cóż, co jak co,
ale te istoty wpływały na nią w stopniu wystarczającym, by była w stanie
określić, kiedy się pojawiały. Teraz czuła wyłącznie pustkę i chłód,
a skoro tak, mogła chyba założyć, że wszystko było w porządku.
Chłód nie
opuszczał jej nawet na moment, sprawiając, że raz po raz wzdrygała się, żałując
tego, że nie mogli tak po prostu zostać w hotelu. Nie miała pewności, co
tak naprawdę się działo, ale podejrzewała, że to nic dobrego. Reakcja wujka,
który wyglądał na chętnego, żeby coś rozwalić i przez większość czasu po
prostu milczał, również niczego nie ułatwiała, wzbudzając w Jocelyne coraz
więcej wątpliwości. Przynajmniej nie czuła się aż tak źle jak po przebudzeniu,
zbytnio podenerwowana i pobudzona, żeby zwracać uwagę na niedogodności. Miała złe przeczucia i to również nie wróżyło dobrze,
chociaż za wszelką cenę usiłowała ignorować narastające w jej wnętrzu
emocje. Nic się nie dzieje…,
powtarzała niczym mantrę, ale to było jak oszukiwanie samej siebie – na dłuższą
metę pozbawione jakiegokolwiek sensu.
Od samego
początku wiedziała, że z tym miejscem i nadchodzącym balem, coś będzie
nie tak. Wszyscy zdawali sobie z tego sprawę, ale żadne z nich nie
potrafiło określić, w czym tak naprawdę leżał problem i czego powinni
się obawiać. Teraz nic nie stało się jasne, może pomijając to, że w okolicy
znajdowały się demony, a Elena gdzieś zniknęła – i to akurat teraz,
kiedy to nad nią wisiała groźba ewentualnej śmierci. Jasne, wizje Isabeau
sprawdzały się zawsze, ale mimo wszystko nie wiedzieli w jaki sposób
interpretować widzenie wampirzycy. To sprawiało, że tym bardziej martwiła się
o kuzynkę, czego raczej nie dało się powiedzieć o Rufusie, któremu
przejmowanie się upartą, irytującą go dziewczyną zdecydowanie nie było na rękę.
Do tego
wszystkiego czuła, że chodzi o coś więcej. W pamięci majaczyły jej resztki
snu – te szepty, a zwłaszcza jeden głos, mówiący tak niepokojące rzeczy na
temat Eleny. Biorąc pod uwagę go, co wydarzyło się chwilę później…
W powietrzu
wyczuwała coś niedobrego, bardziej intensywnie niż kiedykolwiek wcześniej. To
od samego początku wisiało nie tyle nad miastem, co nad tym miejscem i nimi
wszystkimi, ale dopiero teraz zaczynała być tego naprawdę świadoma. I bała
się, sama już niepewna tego, dlaczego drży – przez nadmiar emocji czy może
panujący na zewnątrz ziąb.
– Hej… –
Claire bardziej stanowczo przygarnęła ją do siebie, kiedy Joce potknęła się
o własne nogi, jedynie cudem nie lądując na bruku. – Ostrożnie… Wszystko
w porządku?
– Nic mi
nie jest – zapewniła, chociaż miała poczucie, że to wierutne kłamstwo. – Dokąd
idziemy?
Dziewczyna
spojrzała na nią z powątpiewaniem.
– Żebym to
ja wiedziała… – westchnęła i to w gruncie rzeczy wystarczyło, żeby
Jocelyne zorientowała się, że jej kuzynka była równie niespokojna, co i ona
sama. – Tato?
– Co znowu?
– zniecierpliwił się Rufus, wyraźnie niechętnie przystając, by móc obejrzeć się
w ich stronę. Krótko zerknął na Joce, po czym wywrócił oczami,
najwyraźniej rozdrażniony tym, że nie po raz pierwszy mogłaby mieć problem
z tym, żeby utrzymać z góry narzucone tempo. – Wciąż myślę. Ustoisz
na nogach, czy może od razu mam wziąć cię na ręce? – dodał, a ona
mimowolnie się skrzywiła, nieusatysfakcjonowana tym, jak próbował ją traktować.
– Dokąd
idziemy? – ponowiła wcześniejsze pytanie, obojętna na to, że zawsze drażniło
go, kiedy ktoś próbował odpowiadać mu w ten sposób.
Była
zmęczona i niespokojna, czego zresztą nawet nie próbowała ukrywać. Nie
chodziło już nawet o to, że temperatura na zewnątrz już dawno musiała
spaść poniżej zera, podczas gdy ona miała na sobie zaledwie cienką koszulę
nocną i pośpiesznie narzuconą przed wyjściem kurtkę. Nie dziwiła się temu,
że po akcji z Miriam, Rufus zabrał i ją, i Claire z tamtego
hotelu, wcześniej dla bezpieczeństwa mieszając we wspomnieniach napotkanych po
drodze pracowników (musiała przyznać, że umiejętności, którymi dysponował jako
wampir, niepokoiły ją o wiele bardziej, aniżeli czysta telepatia), ale to
nie zmieniało faktu, że wciąż nie potrafiła znaleźć sensu w ciągłym podążaniu przez miasto. Co więcej, jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że
wujek nie zamierzał zabrać ich na bal, chociaż – czego była dziwnie pewna – to
właśnie tam powinni byli szukać zarówno Miriam, jak i towarzyszącej
demonicy Eleny.
– Na litość
bogini… – Wampir rzucił jej poirytowane spojrzenie. Przez chwilę była niemalże
całkowicie pewna tego, że ją zignoruje i nie odpowie, dlatego zaskoczył
ją, jednak decydując się przejść do rzeczy: – Szukam wam bezpiecznego miejsca,
tak? Nie wiem, co jest nie tak z małą Cullenówną i średnio mnie to
obchodzi. Tutaj są demony, a skoro tak…
– W pobliżu
nie czuję żadnego – przerwała mu, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Rzucił jej
przenikliwe, co najmniej niepokojące spojrzenie. Równie niepewnie czuła się
przy nim w chwili, w której rozmawiali na temat Rosy, a on
chciał dowiedzieć się, czy wiedziała cokolwiek na temat tego, jakie relacje
mogły łączyć go z dziewczyną w przeszłości.
– Demony
też jesteś w stanie wyczuć? – zapytał z powątpiewaniem, a Jocelyne
wzruszyła ramionami.
– Są martwe
– zauważyła przytomnie. – Chyba. Czuję się przy nich tak źle, że jakby jakiś
był w pobliżu, dawno bym wam powiedziała.
Cóż, wyczuła
Miriam, chociaż nie miała okazji zareagować odpowiednio wcześnie, zwłaszcza
zaspana i pod wpływem swego rodzaju szoku. Teraz nie czuła się jakoś
szczególnie pewniej, ale to mogła powiedzieć z przekonaniem: żadna z tych
istot nie próbowała ich obserwować, nawet jeśli dość oczywistym wydawało się
podejrzenie, że skoro jedna demonica znalazła się w mieście, inne również
musiały się gdzieś kręcić…
I jeśli
miała być ze sobą szczera, chyba nawet wiedziała gdzie.
Rufus
zawahał się, a po wyrazie jego twarzy podejrzewała, że przeczuwał
dokładnie to samo. Wydał jej się bledszy niż zazwyczaj, przez co nabrała
pewności, że czegoś im nie mówił, co zresztą było w jego przypadku do
przewidzenia. Zdawała sobie sprawę z tego, że był połączony z Laylą,
a tym bardziej na jakiej zasadzie działała wieź; jeśli coś złego działo
się na balu, dzięki temu na pewno był o wiele bardziej świadom niż ona czy
Claire.
– Nie
podoba mi się to – powiedział w końcu, zwracając się chyba bardziej do
siebie niż którejkolwiek z nich. – Jak dorwę Elenę, zabiję ją za ten
numer. I dopiero wtedy będziemy mogli podyskutować o znaczeniu wizji
Isabeau – stwierdził, ale Joce wcale nie była pewna, czy to mogło być aż do
tego stopnia proste.
Podejrzewała,
że sama Elena wolałaby znosić zdenerwowanego Rufusa, niż poznać pełne znaczenie
dotyczącej jej wizji. Instynktownie objęła się ramionami, wciąż niespokojna
i coraz pewniejsza tego, że coś jest nie tak. Nie miała pojęcia, czy była
w stanie wyczuć śmierć, czy może nakręcała się myślą o swoich
zdolnościach, doszukując się czegoś, czego faktycznie nie było, ale mimo
wszystko…
– Pomijając
Elenę, to czy nie powinniśmy iść na ten bal? – odezwała się z wahaniem
Claire, zwracając bezpośrednio do ojca. – Miriam poleciała w tamtą stronę
– skinęła głową w kierunku siedziby Volturi – więc…
– Jedna
prosząca się o śmierć kretynka na wieczór wystarczy – przerwał spiętym
tonem. – Najpierw znajdę wam bezpieczne miejsce, a potem zastanowię się,
czy szukanie Eleny ma sens. W zasadzie jest mi wszystko jedno, czy ktoś
przypadkiem nie postanowi jej zjeść. A tak swoją drogą…
– Ale on
miły – usłyszała tuż przy uchu znajomy, pogodny głos i w pierwszym
odruchu jakimś cudem zdołała się uśmiechnąć.
– Prawda? –
odpowiedziała machinalnie.
Dopiero po
chwili zrozumiała, że coś jest nie tak – i to najdelikatniej rzecz
ujmując. W ułamku sekundy poczuła się tak, jakby ktoś zdzielił ją w brzuch,
na dłuższą chwilę pozbawiając tchu. Jęknęła, po czym odskoczyła od Claire jak
oparzona, zataczając się do tyłu, aż plecami uderzyła o ścianę
najbliższego budynku. Na ułamek sekundy pociemniało jej przed oczami, ale sama
nie była pewna, co takiego stanowiło przyczynę takiej reakcji – nadmiar emocji
czy może fakt, że tuż za nią tak po prostu…?
Wrzasnęła,
nawet nie próbując się powstrzymywać. Łzy jak na zawołanie napłynęły jej do
oczu, jednak to było niczym w porównaniu z gniewem i frustracją,
które tak nagle ją dosięgły. Zacisnęła dłonie w pięści, chociaż nawet
gdyby skoczyła do przodu, mogłaby co najwyżej przelecieć przez znajomą,
wpatrzoną w nią postać, która bezczelnie uśmiechała się przynajmniej do
momentu, w którym przybysz nie uprzytomnił sobie, jak skutecznie wytrącił
ją z równowagi.
– Dallas, ty palancie! – wydarła się
i w tamtej chwili jej głos wydawał się idealny do tego, żeby obudzić
umarłego, co w zestawieniu ze zdolnościami, którymi dysponowała, okazało
się co najmniej przerażającą perspektywą.
Znów
zadrżała, w pewnym momencie dochodząc do wniosku, że była na dobrej drodze
do tego, żeby na domiar złego wpaść w histerię. Wielokrotnie zastanawiała
się nad tym, jak zachowałaby się, gdyby Rosa w końcu spełniła złożoną jej
obietnicę i pojawiła się wraz z chłopakiem. Czekała na to, przekonana,
że kiedy nadejdzie odpowiedni moment, okaże się wystarczająco silna i że
przy odrobinie szczęścia zdoła zjechać Dallasa od góry do dołu, jasno dając mu
do zrozumienia, co takiego sądziła o całej tej sytuacji. Wciąż próbowała
oswoić się z myślą, że on nie żyje – umarł przez nią, bo inaczej nie dało
się tego nazwać. Uratował ją, a wcześniej wielokrotnie karmił swoją krwią,
jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie, obojętny na to, że był chory.
Nie miała pojęcia, czy w ogóle podejrzewał, że coś jest nie tak z krzepliwością
w jego przypadku, ale jakoś nie wyobrażała sobie, że w tym wieku mógł
niczego nie dostrzegać. Zakładała raczej, że wiedział, ale pomimo to zachował
się jak ostatni kretyn, pozwalając żeby…
Och, miała
ochotę go za to zabić, chociaż teraz było już za późno!
Niebezpiecznie
zachwiała się na nogach, dosłownie wciskając w ścianę budynku i przy
okazji zaskakując samą siebie tym, że do tej pory przez nią nie przenikła.
Z trudem łapała oddech, wciąż walcząc z pragnieniem, żeby zacząć
krzyczeć – przez nadmiar emocji, zwłaszcza z narastającej z każdą
kolejną sekundą frustracją. Nie ukrywała również tego, że była przerażona
i bliska histerii, chociaż widok Dallasa nie wzbudził w niej aż tak
silnych emocji, jak to było w przypadku ducha, który śledził ją aż do
samej szkoły. Cóż, chłopak przynajmniej nie wyglądał na poranionego, tak jak
i Rosa prezentując się po prostu dobrze – i to w stopniu
wystarczającym, by w przypływie nieświadomości uznała, że tak naprawdę nic
złego nie miało miejsca, a on żył i przez cały ten czas miał się
znakomicie.
W jakiś
pokrętny sposób zwłaszcza to ostatnie sprawiało, że dosłownie pękało jej serce.
– Co jest?!
– Z opóźnieniem doszedł ją zniecierpliwiony, wręcz zaniepokojony głos
Rufusa. Wzdrygnęła się, kiedy wampir chwycił ją za ramiona, szarpnięciem
odwracając w swoją stronę. Zachwiała się, utrzymując pion tylko i wyłącznie
dzięki jego uściskowi, chociaż miała ochotę się odsunąć. Nie była pewna, czy
chciała spoglądać wujkowi w oczy, ale i do tego ją zmusił, ujmując
jej twarz w obie dłonie i dosłownie przenikając spojrzeniem. –
Uspokój się i mi odpowiedz. Jocelyne, na litość bogini…
– Dallas
tutaj jest? – zapytała w tym samym momencie Claire.
Joce
skrzywiła się, po czym oswobodziła z uścisku Rufusa na tyle, by móc
spojrzeć na kuzynkę.
– Och,
jest! – niemalże warknęła, w równym stopniu oszołomiona, co i rozeźlona.
– Tuż obok ciebie – dodała, a dziewczyna instynktownie odskoczyła, nawet
nie zastanawiając się nad reakcją.
– On… –
zaczęła, a potem zmieszała się, nieswojo czując się z zaistniałą
sytuacją. Więc co ja mam powiedzieć?,
pomyślała mimochodem, ale ostatecznie nie skomentowała tego nawet słowem. –
Ehm…Cześć, Dallas? – wyrzuciła z siebie z opóźnieniem Claire,
niespokojnie wodząc wzrokiem po miejscu, gdzie Jocelyne bez trudu była w stanie
dostrzec znajomą postać.
– No hej! –
rzucił irytująco wręcz pogodnym tonem.
W tamtej
chwili Jocelyne sama nie była pewna czy powinna się śmiać, czy może płakać.
– Wita się
– wycedziła przez zaciśnięte zęby. – I właśnie ci macha, jakby był
upośledzony bardziej niż zazwyczaj – dodała, nie mogąc się powstrzymać.
– Okej…
Wnioskuję, że jesteś na mnie zła, Joce – stwierdził z przeciągłym
westchnieniem Dallas, raptownie poważniejąc.
– Myślisz?!
Powiedzieć,
że po prostu się denerwowała, byłoby niedopowiedzeniem stulecia. Sama już nie
wiedziała, które z targających nią emocji przeważały, chociaż po chwili
wahania zaryzykowała stwierdzenie, że to jednak gniew. Miała ochotę mu
przyłożyć, nawet jeśli to było fizycznie niemożliwe. Inną kwestią pozostawało
to, że wszystko w niej aż rwało do tego, żeby wpaść mu w ramiona
i jednak go uściskać, chociaż również to nie wchodziło w grę. Ta
świadomość bolała, bo choć Dallas z technicznego punktu widzenia znajdował
się gdzieś na wyciągnięcie ręki, w rzeczywistości nadal…
Słodka
bogini, nie tak dawno temu na widok ducha miała ochotę uciekać z wrzaskiem.
Podejrzewała, że nadal istnieli tacy, którzy wzbudziliby w niej podobne
pragnienia, ale w przypadku tego chłopaka chciała czegoś zgoła odmiennego,
nawet jeśli to brzmiało jak czyste szaleństwo.
– O czym
wy znowu…? – zaczął Rufus, ale prawie natychmiast urwał, a w jego
spojrzeniu Joce doszukała się zrozumienia. – Ach… Twój martwy niedoszły? –
zapytał jakby od niechcenia, ale dziewczyna i tak spojrzała na niego
z niedowierzaniem. Nie sądziła, że akurat on zapamięta ten fakt, biorąc
pod uwagę, że większość tłumaczeń i tak spadła na jej kuzynostwo, skoro
sama wypłakiwała sobie oczy.
Dallas
prychnął, chyba sam nie do końca pewien, jak powinien rozumieć te słowa.
– Jaki
niedoszły? – powtórzył z powątpiewaniem. – Zresztą nieważne… To nie jest
twój ojciec, nie Joce?
– Jasne, że
nie! – Sama już nie była pewna do kogo powinna się zwrócić. – Co tu robisz,
Dallas? – dodała i mimo wszystko zabrzmiało to jak oskarżenie.
Przez twarz
chłopaka przemknął cień, ale nawet jeśli miał jej to pytanie za złe,
ostatecznie zachował wszelakie uwagi dla siebie. W zamian wzruszył
ramionami, dopiero po chwili decydując się pokusić o jakąkolwiek
odpowiedź:
– Rosa mi
powiedziała, co to za miejsce… I upierała się, że nie powinienem teraz
zawracać ci głowy – powiedział, wywróceniem oczami kwitując starania swojej
nieoficjalnej opiekunki. – Jasne. Puszczę moją dziewczynę gdzieś, gdzie w każdej
chwili będzie mógł ją zjeść jakiś wampir! Już lecę! – zadrwił, a jej jak
na zawołanie zrobiło się gorąco.
Nie
chodziło tylko i wyłącznie o to, że w tak swobodny sposób mówił
o sytuacji, zachowując się, jakby prowadzenie podobnych rozmów nie
stanowiło dla niego najmniejszego nawet problemu. Wampir? W końcu czym się
przejmowała, czyż nie? Już wcześniej zadziwiał ją swoim podejściem, tym
bardziej, że w żaden sposób nie okazywał lęku, jeśli w grę wchodziło
ona i istoty jej podobne. Pamiętała jego tłumaczenia, po części sensowne,
jeśli wziąć pod uwagę to, że sam nie należał do osób w zupełności
normalna, ale to i tak wystarczyło, żeby przyprawić ją o zawroty
głowy. Zwłaszcza po jego śmierci fakt, że jako duch mógłby nie przejmować się
istotami mroku, wydawał się uzasadniony, ale mimo wszystko…
Najbardziej
jednak zszokowało ją to, co mówić na jej temat. Nazywał ją swoją dziewczyną,
zupełnie jakby nic szczególnego się nie wydarzyło; nic nie uległo zmianie,
podczas gdy oni… Słodka bogini, więc to miała na myśli Rosa, kiedy twierdziła,
że czas przeszły może okazać się problematyczny! Nawet jeśli Dallas doskonale
wiedział, co takiego się z nim działo, nie widział przeszkody w tym,
żeby zachowywać się jak za życia. Co więcej, wciąż ją chciał – i to po
tym, jak doprowadziła do jego śmierci.
– Dallas… –
wyrwało jej się.
Przełknęła
z trudem, poirytowana brzmieniem własnego, zdławionego głosu. Puls
dziewczyny jeszcze bardziej przyśpieszył, a oczy znów zaczęły piec,
chociaż za wszelką cenę próbowała powstrzymać się przed płaczem. Czuła, że
musieli porozmawiać i to dość poważnie, ale nie wyobrażała sobie tego
akurat w tym momencie, na dodatek będąc w towarzystwie Rufusa i Claire.
Już i tak miała w głowie mętlik, ledwo nadążając za tym, co działo
się wokół niej. Potrzebowała czasu, żeby to wszystko uporządkować, zresztą
nagle zwątpiła w to, czy przy wpatrującego się w nią w tak
zdecydowany sposób, wyraźnie usatysfakcjonowanym jej obecnością Dallasie, to
w ogóle miało okazać się możliwe.
– Nie żebym
chciał wam przerywać, nic z tych rzeczy – usłyszała i aż się w niej
zagotowało, kiedy usłyszała zniecierpliwiony głos Rufusa – ale to nie jest
odpowiedni moment. Pominę, że twój kolega jest… ehm… – Urwał, po czym wymownie
machnął ręką w przestrzeń. Cóż, nie potrzebowała w tej kwestii
żadnych wyjaśnień. – Tak czy inaczej, stanie tutaj nie jest dobrym pomysłem.
– Fakt –
przyznała chcąc nie chcąc. – Elena… – zaczęła, ale po spojrzeniu wujka poznała,
że kwestia dziewczyny martwiła go w najmniejszym stopniu, co zresztą dal
do zrozumienia już wcześniej.
– Jak
uważasz – rzucił jakby od niechcenia, bynajmniej jej słowami niezainteresowany.
– Wracając do tematu, to…
Cokolwiek
zamierzał powiedzieć, ostatecznie nie miał po temu okazji. Jocelyne zauważyła,
że zesztywniał się, nagle prostując niczym struna i sprawiając wrażenie co
najmniej wytrąconego z równowagi. Jego oczy na ułamek sekundy pociemniały
i choć zapanował nad sobą niemalże natychmiast, na pierwszy rzut oka widać
było, że co jest nie tak.
– Tato? –
Claire zareagowała jako pierwsza. Do jej głosu jak na zawołanie wkradła się
niespokojna, zdradzająca panikę nuta. – Co się…?
– Szlag by
trafił tę więź – rzucił gniewnie, potrząsając z niedowierzaniem głową.
Claire
jęknęła, wyraźnie nieusatysfakcjonowana taką odpowiedzią. Momentalnie stała się
jeszcze bardziej niespokojna, co zresztą wcale nie wydało się Jocelyne dziwne,
biorąc pod uwagę to, co dość jednoznacznie wynikało z jego słów i zachowania.
– Coś
z mamą? – wyrzuciła z siebie na wydechu.
Zrobiła
taki ruch, jakby chciała podejść bliżej i dla pewności go objąć, ale zbył
ją niecierpliwym machnięciem ręki.
– Nie znam
się, ale coś chyba jest nie tak – przyznał niechętnie. – Layla rzadko bywa aż
tak podenerwowana, a skoro tak… Cóż, powinienem tam iść, chociaż ona
oczywiście nie raczy poprosić – rzucił zniecierpliwionym tonem.
– Więc… – zaczęła,
ale i tym razem nie dał jej dość do słowa.
–
Zostajecie tutaj, oczywiście. A przynajmniej to mam w planach,
o ile uda mi się znaleźć jakieś względnie bezpieczne miejsce… Jeśli coś
takiego tutaj jest – dodał z irytacją. – Wiedziałem, że to się tak skończy.
– Poradzimy
sobie z Joce – stwierdziła natychmiast Claire. – Tutaj nic się nie dzieje,
tak? Mówiłam już, że Miriam i Elena poleciały w drugą stronę.
Wampir
zawahał się, wymownie spoglądając na córkę i najwyraźniej nie śpiesząc się
do tego, żeby tak po prostu zostawić je same w zaciemnionej uliczce.
Jocelyne usłyszała, że Dallas znów prychnął, mrucząc coś na temat tego, że
przecież miały jego (Duch. I walka wręcz. Tylko dla niej brzmiało to
niedorzecznie?), nim jednak zdążyła zastanowić się nad tym, co powinna
o tym myśleć, subtelny ruch przykuł jej uwagę.
– Powiedz
mu, że może iść – usłyszała melodyjny głos Rosy. Po zachowaniu dziewczyny
poznała, że ta nieszczególnie śpieszyła się do tego, by się ujawnić. –
Jakkolwiek by to nie brzmiało, Dallas was ochroni.
Heeej. :3
OdpowiedzUsuńKorzystając z tego, że mam jeszcze całkiem sporo czasu do rozpoczęcia lekcji postanowiłam, że sobie poczytam. W końcu nadrobić rozdziały jakoś trzeba, prawda?^^ Zresztą wydaje mi się chyba, że będzie łatwiej jeśli będę miała kilka rozdziałów do przodu (kilka, jak teraz 4-5, a nie 30 xD) i powoli sobie nadrabiała. ;3 Mózg mi się przynajmniej nie przegrzeje:D
Dallas! Ten chłopak chyba nie przestanie mnie zadziwiać. Zwłaszcza, że nawet po śmierci ma swoje poczucie humoru. Ale to dobrze. Przynajmniej chłopak nie wpadnie w jakąś depresję pośmiertną;D To z całą pewnością dziwne jak Joce, (dobrze napisałam imię? Nie mam pewności), tak z nim rozmawia, on jej odpowiada, ale tylko ona słyszy. Cóż przynajmniej mogą rozmawiać na różne tematy i niewiele osób będzie wiedziało o czym mówią jeśli ktoś by ich słyszał. ;p
Haha, rozwalił mnie tym pytaniem o to czy Rufus jest jej ojcem. Widać chłopak naprawdę się przejął tym, że może w taki sposób poznać swojego niedoszłego teścia. Chociaż z jego perspektywy to wciąż wszystko jest jeszcze aktualne, ale... No jak on sobie wyobraża być z nią skoro jest duchem i nawet się dotknąć nie mogą? A taki związek cóż... chyba długo by nie przetrwał. :D
Obietnica Rose zrobiłaby na mnie wrażenie, gdybym nie wiedziała co się za tym kryje. Ale podzieliłaś się ze mną ta słodka tajemnica. I wcale nie jestem zła za końcówkę. =3
Weny kochana!^^
Gabi