13 listopada 2016

Sześć

Elena
Pozwoliła, żeby Beatrycze przyciągnęła ją do siebie. Uścisk kobiety był silny i wystarczająco zdecydowany, żeby Elena poczuła się chociaż odrobinę pewniej, chociaż to wciąż nie pomagało dziewczynie się uspokoić. Trwanie w przeciągającym się milczeniu również okazało się trudne, będąc niczym cios – i to zwłaszcza po pytaniu, które zadała chwilę wcześniej, a na które nadal nie otrzymała odpowiedzi. To wystarczyło, żeby zaczęła wątpić w to, czy w ogóle chciała poznać prawdę, chociaż zarazem zdawała sobie sprawę z tego, że nie będzie w stanie przez wieczność uciekać przed poznaniem odpowiedzi.
– Elena… – usłyszała tuż przy uchu i to wystarczyło, żeby wstrząsnął nią niekontrolowany dreszcz.
Głos obejmującej ją kobiety był cichy i niemniej troskliwy, co sposób w jaki nie raz zwracała się do niej mama. Samo skojarzenie z Esme sprawiło, że poczuła się naprawdę źle, chcąc nie chcąc wracając pamięcią do tego, co wydarzyło się w sali tronowej – chaosu, który rozpętała swoim pojawieniem się, nie wspominając o chwili, w której rzuciła się na Isobel. Wtedy dotarło do niej, że królowa dostała ją na oczach wszystkich obecnych – zarówno jej rodziny, jak i Rafaela, a skoro tak…
Och, nawet pamiętała szloch, który wyrwał się mamie. O tym nieludzkim dźwięku, który wydał z siebie jej mąż, nie wspominając.
Pozwoliła zabić się na ich oczach…
– Jak ja mogłam? – wyrwało jej się, a Beatrycze westchnęła, po czym odsunęła ją od siebie na długość wyciągniętych ramion.
– Przeznaczenie jest tak przewrotne… Zwłaszcza kobiet w naszej rodzinie – westchnęła, potrząsając energicznie głową. Wydała się Elenie bardzo niespokojna, poza tym raz po raz rozglądała się dookoła, jakby obawiając się tego, że nie są same. – Gdybym wiedziała o tym wcześniej, być może mogłabym cię ochronić. A przecież to nie miało być tak…
Czuła się dziwnie, nie tylko dlatego, że niejako pierwszy raz widziała na oczy własną babcię, a do tego wszystkiego czuła się przy niej naprawdę bezpieczna. Najbardziej niepokojąca wydała się dziewczynie myśl, że tak naprawdę wyglądały dokładnie w ten sam sposób – niczym bliźniaczki, tak idealnie do siebie podobne, że na pierwszy rzut oka rozróżnienie ich graniczyło z cudem. Obie jasnowłose, smukłe i o promiennej urodzie, której mogłaby pozazdrościć im niejedna kobieta; obie niebieskookie, o tych przenikliwych spojrzeniach, które z łatwością byłby w stanie łamać męskie serca. Nie miała pojęcia, czy to był jakiś żart ze strony natury, biorąc pod uwagę umiejętności, które podobno posiadała, ale nie chciała się nad tym zastanawiać.
Nie zaprotestowała, kiedy Beatrycze chwyciła ją za rękę, zachęcająco ciągnąc w sobie tylko znanym kierunku. Elena była w stanie wyczuć zdenerwowanie kobiety, chociaż zarazem wiedziała, że ta za wszelką cenę usiłowała panować nad emocjami. Chociaż nigdy wcześniej nie miały okazji się poznać, dziewczyna uświadomiła sobie, że ufała swojej przodkini bezgranicznie, gotowa pójść z nią gdziekolwiek, gdyby ta wyraziła takie życzenie. To tego dziwnego świata – pięknej, zalanej słońcem łąki – tak naprawdę się bała, ogarnięta niejasnym wrażeniem, że nic z tego, co widziała, wcale nie było takie idealne i niegroźne, jak mogłoby jej się wydawać. Wodziła wzrokiem na prawo i lewo, całą sobą chłonąc uroki nowego miejsca i podsuwane jej przez wciąż wyostrzone zmysły bodźce, jednak myślami była gdzieś daleko. Nie potrafiła się skoncentrować i to nawet pomimo wrażenia, że chwilowe rozproszenie mogłoby okazać się co najmniej zgubne.
Beatrycze milczała, ale to jej nie przeszkadzało. Chociaż miała dziesiątki pytań, nie potrafiła zmusić się do zadania któregokolwiek z nich. Pustka w głowie dawała się Elenie we znaki, zresztą tak jak i wciąż mieszające się ze sobą, bliżej nieokreślone emocje. Chciała powiedzieć, że tak po prostu się bała, ale to wciąż nie tłumaczyło wszystkiego, poza tym i tak miała wrażenie, że wszelakie bodźce dochodziły do niej jakby zza grubej szyby – przytłumione, niedoskonałe i tak bardzo odległe…
– Dokąd idziemy? – zapytała cicho, samą siebie zaskakując tym, że w ogóle była w stanie się odezwać.
– Gdzieś, gdzie będziemy mogły porozmawiać – wyjaśniła cicho kobieta. To nie była odpowiedź, której Elena mogłaby oczekiwać, ale zmusiła się do zachowania spokoju. – On nie powinien cię tutaj zobaczyć.
– On? – powtórzyła, coraz bardziej zaniepokojona.
Tym razem doczekała się tylko i wyłącznie ciszy, co wzbudziło w niej jeszcze silniejszy niepokój. Podenerwowanie Beatrycze już i tak zaczynało dawać się dziewczynie we znaki, więc tym trudniej przychodził jej spokój w sytuacji, w której nawet nie miała pewności, czego tak naprawdę powinna się spodziewać. Miała się bać? Cóż, po słowach swojej opiekunki trudno było oczekiwać czegokolwiek innego, prócz coraz silniejszego lęku. Wbrew wszystkiemu czuła się sobą, równie sprawna i wrażliwa, co i każda inna istota nieśmiertelna, dzięki czemu wciąż pozostawała świadoma instynktu – a ten jak najbardziej nakazywał natychmiastową ucieczkę.
Nie miała pewności, co powinna o tym wszystkim myśleć, ale sytuacja coraz bardziej ją niepokoiła. Łąka wcale nie wyglądała przyjaźnie, chociaż to równie dobrze mogło być tylko i wyłącznie wrażeniem. Teoretycznie widok zielonej trawy, błękitnego nieba i kolorowych kwiatów w pełni rozkwitu – oznak wzorowego lata, co do tego stopnia kłóciło się z warunkami, których mogłaby oczekiwać, biorąc pod uwagę to, że dopiero co brała udział w balu bożonarodzeniowym – powinien przynieść jej ukojenie, napełniając jak najbardziej pozytywnymi uczuciami. Czyż nie w ten sposób mogłaby wyobrażać sobie tyle razy przewijający się przez ludzkie wierzenia raj, którego tak wszyscy wyczekiwali po śmierci? To jak najbardziej byłoby sensowne, zwłaszcza w obecnej sytuacji, ale mimo wszystko…
Nerwowo obejrzała się przez ramię, na moment wybijając się z rytmu, kiedy jej uwagę przykuł majaczący po przeciwnej stronie łąki, górujący nad okolicą kształt. Trudno było stwierdzić z czym tak naprawdę miało się do czynienia, ale coś w budowli przywiodło Elenie na myśl twór równie okazały, co i Niebiańska Rezydencja albo siedziba Volturi. Nie miała pojęcia, co tak naprawdę powinna o tym sądzić, a tym bardziej co mogłoby mieścić się wewnątrz, ale po reakcji Beatrycze, która z cichym jękiem bardziej stanowczo pociągnęła ją za sobą, szybko zrozumiała, że bezpieczniej będzie trzymać się od tamtego miejsca z daleka.
Nie miała pewności, kiedy znalazły się w lesie. Wiedziała jedynie, że w którymś momencie otoczyły je drzewa i że z czasem te zaczęły rosnąć coraz gęściej, sprawiając, że Elena poczuła się niemalże klaustrofobicznie. Wysokie pnie pięły się ku górze, rozpościerając nad ich głowami solidny, nieprzenikniony baldachim z liści i gałęzi. To sprawiło, że momentalnie zrobiło się ciemniej, co również nie przypadło dziewczynie do gustu. Co prawda nie czuła się już aż tak odsłonięta i narażona na ewentualne ataki, jak podczas przesiadywania z Beatrycze na tamtej łące, ale mimo wszystko… Cóż, dobrze wiedziała, że cienie nie wróżyły niczego dobrego – i że w ciemnościach mogło kryć się dosłownie wszystko.
Cisza przeciągała się, coraz bardziej dając się jej we znaki. Kurczowo ściskała dłoń Beatrycze, próbując uwierzyć, że kobieta dobrze wiedziała, gdzie i dlaczego ją prowadziła, ale pomimo tego trudno było znaleźć w tej świadomości ukojenie. Czuła się niespokojna, a napięte do granic możliwości mięśnie pulsowały bólem, choć nie sądziła, że po tym, co miało miejsce, wciąż mogła pozostawać zdolna do odczuwania jakichkolwiek niedogodności. Mętlik w głowie zaczynał być nie do zniesienia, zresztą tak jak i poczucie tego, że wciąż pozostawała zagrożona. Niczego już nie rozumiała, co również niczego nie ułatwiało, wręcz podsycając odczuwane przez dziewczynę wątpliwości.
– Co to za miejsce? – zapytała w końcu, nie będąc w stanie dłużej się powstrzymywać. – Gdzie jesteśmy?
Beatrycze westchnęła cicho, po czym w końcu się zatrzymała. Wydała się Elenie zmęczona – nie tyle fizycznie, co przede wszystkim psychicznie, jakby sama konieczność prowadzenia wnuczki przez gęstwinę i ciągłego rozglądania za ewentualnym niebezpieczeństwem, w znacznym stopniu wysysały z niej energię. Dziewczyna wyczuła, że jej towarzyszka drży, chociaż z równym powodzeniem sama mogła raz po raz mieć problem z tym, żeby spokojnie ustać w miejscu.
– W zasadzie nie wiem, co powinnam ci odpowiedzieć – przyznała i zawahała się na moment. – My nazywamy je „między tu a teraz” – dodała po chwili, a Elena wymownie uniosła brwi ku górze.
– My…? – Wbrew wszystkiemu, zwłaszcza ta część wydała się jej istotna.
– Jest nas tutaj więcej – wyjaśniła spiętym tonem. – One również nie powinny cię zobaczyć, chociaż jesteś jedną z nas… Ale to nie miało być tak! – powtórzyła z naciskiem. – Nie powinno cię tutaj być. Nie teraz…
Elena cofnęła się o krok, żeby lepiej przyjrzeć się bladej twarzy rozmówczyni.
– Co masz na myśli? – zniecierpliwiła się. – Co tutaj się, do jasnej cholery, dzieje?!
Przez twarz Beatrycze przemknął cień, co jednak nie miało żadnego związku z zasłyszanym przekleństwem. Kobieta westchnęła, po czym nerwowym ruchem przeczesała jasne włosy palcami, jakby chcąc zyskać w ten sposób na czasie. Na moment ukryła twarz w dłoniach, sprawiając wrażenie bliskiej tego, żeby jednak się załamać – nagle osunąć na kolana i zacząć szlochać, chociaż zarazem z jakiegoś powodu Elena nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Być może miało to związek z tym, że z wyglądu pozostawały dokładnie takie same, przez co mimowolnie doszukiwała się podobnych cech charakteru. Chociaż nie znała Beatrycze, miała wrażenie, że ta jest równie silna, co i ona sama – przynajmniej po części.
– Elena… – Kobieta spojrzała na nią przez rozstawione palce. – Och, Elena, tak mi przykro…
– Przykro… – powtórzyła, po czym z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Gdyby tylko to okazało się wystarczające, żeby cokolwiek stało się dla niej jasne! – Dlaczego? Powiedz mi to w końcu, bo naprawdę… Umarłam, prawda? Isabeau to przewidziała, a teraz…
– Ale to nie miało być tak – przerwała jej drżącym głosem Beatrycze. – Jego nawet tutaj nie ma. Zachowywałby się inaczej, gdyby to był odpowiedni moment. Nie zawahałby się przed tym, żeby cię powitać – oznajmiła i chociaż brzmiało to niedorzecznie, Elenie zrobiło się jeszcze bardziej zimno.
Niczego już nie rozumiała, świadoma przede wszystkim tego, że najpewniej wszystko zepsuła. Wiedziała, jak wiele wysiłku Rafael poświęcił, żeby móc zapewnić jej bezpieczeństwo; w głowie wciąż miała wszystkie jego obietnice i to wystarczyło, żeby zrozumiała, że działo się coś, co z perspektywy jej męża nigdy nie powinno się wydarzyć. Chyba przez pewien czas sama również była bliska tego, żeby uwierzyć w gorące zapewnienia demona, który raz po raz powtarzał jej, że będzie bezpieczna, wręcz wpadając w szał, kiedy ktoś ważył się temu zaprzeczyć. Oszukiwali samych siebie i było im z tym dobrze, nawet pomimo tego, że zarazem oboje przyszykowywali się do tego, co rzeczywiście miało nastąpić.
Z pewnym opóźnieniem doszła do wniosku, że najpewniej była w szoku. Czuła to całą sobą, tak jak i zdawała sobie sprawę z tego, że działo się coś bardzo, ale to bardzo niedobrego. To miejsce – choć na pierwszy rzut oka piękne – niezmiennie ją przerażało, wydając się mieć w sobie coś, co powinno wzbudzać czyste przerażenie. Chciała z niego uciec, czując się niemalże jak w potrzasku – pułapce, w którą wpadła i z której nie potrafiła znaleźć wyjścia. Pragnęła uciekać, chociaż nie wiedziała gdzie i w jaki sposób miałaby tego dokonać, a to również nie ułatwiało jej zadania. Czuła, że Beatrycze jest tutaj dla niej, ale pomimo tego nagle zwątpiła w to, czy kobieta będzie w stanie jej pomóc, nawet jeśli ona sama wyraźnie to sugerowała.
Zamknęła oczy, coraz bardziej podenerwowana i bliska tego, żeby popłakać się z frustracji. Nie zamierzała sobie na to pozwolić, wręcz za punkt honoru biorąc sobie to, że powinna powstrzymać łzy – jakkolwiek trudne i wymagające by się to nie okazało. Próbowała zebrać myśli i zadać jakieś sensowne pytanie, ale to okazało się niemożliwe, zwłaszcza z chwilą, w której przypomniała sobie ostatnie słowa, które powiedziała do niej Jocelyne. Nie miała pojęcia, dlaczego akurat o kuzynce pomyślała w tamtej chwili, ale im dłużej przebywała w tym miejscu, chcąc nie chcąc próbując zrozumieć tłumaczenia Beatrycze, tym bardziej niespokojna się czuła.
„Ktoś szeptał. Jakiś mężczyzna i… Powiedział mi, że do niego przyjdziesz. Powiedział, że należysz do niego, Eleno”. Słodka bogini, jak niby miała to rozumieć…?
– On… – wyszeptała pod wpływem impulsu. – To znaczy kto, Beatrycze? Po prostu mi wytłumacz.
Jej głos zabrzmiał o wiele pewniej, niż w rzeczywistości się czuła. Nie sądziła, że to w ogóle okaże się możliwe, ale ostatecznie zmusiła się do tego, żeby się nad tym nie zastanawiać. Próbowała odciąć się od emocji, dokładnie tak, jak w wielu przypadkach Rafael, ale to okazało się niemniej wymagające, co i próba zapanowania nad mętlikiem w głowie. Nie po raz pierwszy miała poczucie tego, że tak naprawdę grała, próbując udawać kogoś o wiele silniejszego i o wiele bardziej odważnego, aniżeli w rzeczywistości była.
Z chwilą, w której spojrzała Beatrycze w oczy, przyszło jej na myśl, że ta doskonale zdawała sobie sprawę z tego małego oszustwa, ale nawet jeśli tak było, ostatecznie nie skomentowała zachowania Eleny nawet słowem.
– Ciemność – oznajmiła po dłuższej chwili wahania. – Wszystkie od pierwszej chwili należałyśmy do Ciemności… I to do niej ostatecznie miałyśmy powrócić.
Nie miała pewności, czego oczekiwała, a tym bardziej jak wyobrażała sobie własną reakcję na ewentualne poznanie prawdy, ale to w zaledwie ułamek sekundy przestało mieć dla Eleny jakiekolwiek znaczenie. Wypuściła powietrze ze świstem, sama niepewna tego, co i dlaczego tak naprawdę czuła. Poczucie pustki pojawiło się nagle, a ona odniosła wrażenie, że została wyprana z jakichkolwiek emocji. Słuchała i choć do pewnego stopnia rozumiała, jaki sens miały poszczególne słowa, z równym powodzeniem mogłaby rozmawiać o czymś, co tak naprawdę jej nie dotyczyło. Nie potrafiła się przejąć, jakby niedowierzając temu, że wszystko to, co zostało zakomunikowane, miałoby dotyczyć jej albo którejkolwiek z ważnych dla niej osób. To było jak patrzenie na bezosobowe, zapisane na skrawku papieru wyrazy – coś, czego równie dobrze mogłoby nie być albo…
Ciemność.
Wszystko po raz kolejny sprowadzało się właśnie do tej istoty – ojca Rafaela i… jej teścia, jak nagle sobie uświadomiła. To brzmiało tak niedorzecznie, że przez moment zapragnęła roześmiać się w nieco histeryczny sposób, ale ostatecznie powstrzymała się, poniekąd przez wzgląd na towarzyszącą jej Beatrycze. To nie była jej wina, zresztą Elena nie wyobrażała sobie tego, że akurat teraz miałaby zacząć ciskać się na prawo i lewo, szukając winnych, chociaż faktycznie miała na to ochotę.
Czy cokolwiek zmieniał fakt, że teraz była żoną Rafaela – a więc kimś, kto miał bezpośredni związek z samą Ciemnością? Wątpiła w to, bo gdyby tak było, demon na pewno już dawno pokusiłby się o znalezienie jakiegokolwiek rozwiązania. On w gruncie rzecz nie wiedział niczego, nawet jeśli faktycznie zajmował pozycję wystarczająco wysoką, by móc pokusić się o chronienie jej i sprzeciwienie samej Isobel. Problem polegał na tym, że również to nie wystarczyło, żeby poznali odpowiedzi na najważniejsze pytania. Wciąż nie rozumiała, dlaczego to właśnie ona znalazła się na czarnej liście wampirzej królowej i co ostatecznie doprowadziło ją tutaj. Kim tak naprawdę była, skoro sama Isobel pragnęła ją zabić, a Ciemność…?
To nie miało sensu. Jakby tego było mało, rozmowa z Beatrycze jeszcze bardziej namieszała dziewczynie w głowie, przy okazji uświadamiając, że satysfakcjonujące odpowiedzi musiały leżeć głębiej – i najpewniej nie dotyczyły wyłącznie jej.
– Ciemność jest… – zaczęła, po czym urwała, w ostatniej chwili decydując się ugryźć w język. Chociaż ufała Beatrycze, wciąż miała wątpliwości co do tego, ile tak naprawdę mogła kobiecie powiedzieć.
– Wiem o tobie i Rafaelu – uświadomiła ją cicho kobieta. Elena drgnęła, co najmniej zaskoczona szczerością udzielonej odpowiedzi. – Obserwowałam cię, kochanie. Odkąd tylko się urodziłaś, zresztą ja już wcześniej… – Urwała, po czym nieznacznie potrząsnęła głową. – Wiem, co takiego zrobiliście. Pamiętam, że tamtej dzień zmienił wszystko.
– Co masz na myśli? – zaniepokoiła się Elena.
Nie zaprotestowała, kiedy Beatrycze wyciągnęła rękę, by móc ująć ją za dłoń. Uścisk miała silny, chociaż zarazem wydała się dziewczynie niezwykle delikatna.
– To, co jest między wami… Tobą i Rafaelem – stwierdziła ze spokojem. – To nie był twój czas, Eleno. Sama Ciemność jest zła za to, że królowa podniosła na ciebie rękę, chociaż oczekiwania były zupełnie inne. – W pośpiechu podeszła bliżej, by móc wziąć wnuczkę w ramiona. Dziewczynę naszła niejasna myśl, że wbrew wszystkiemu nie znaczyło to, że ślub z Rafą gwarantował jej nietykalność, a ojciec demona nagle stał się sprzymierzeńcem. Chodziło o coś o wiele bardziej złożonego, chociaż nie miała pojęcia co. – Nie ma go tutaj. Nie wiem, co tak naprawdę to oznacza, ale żadna z nas nie była dla niego aż tak cenna.
– Przecież jesteśmy takie same! – zaoponowała. – Dlaczego miałabym…?
Beatrycze westchnęła, bez udzielenia konkretnej odpowiedzi dając jej do zrozumienia, że tak naprawdę pytanie nie ma sensu.
– Gdybym rozumiała, jaką my wszystkie odgrywamy rolę… – Urwała, na krótką chwilę uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Kolekcjonuje nas, adoruje i spełnia każde życzenie… No, prawie każde – sprostowała po chwili zastanowienia. – Jesteśmy tutaj. Zbieramy się od pokoleń i po prostu trwamy w zawieszeniu, żyjąc od jednej jego wizyty do kolejnej. Wiele z nas jest szczęśliwych, bo szybko zapominają o ludzkim życiu, ale czasami…
– Ty nie potrafisz – uświadomiła sobie.
W odpowiedzi otrzymała wymuszony, rozgoryczony uśmiech.
– Tak jak i ty, Elenko – stwierdziła z przekonaniem. – Kiedy żyłam, miałam wszystko i to było moje szczęście. Zabrał mnie do siebie w chwili, gdy czułam się spełniona u boku jedynego mężczyzny, którego było mi dane pokochać i wydałam na świat nasze dziecko. Ten moment, kiedy trzymasz w ramionach owoc miłości, tylko przez chwilę, a potem… – Urwała, przez moment sprawiając wrażenie bliskiej tego, żeby się popłakać. – Nie ma większego bólu… Nie dla mnie. A tego się nie wybacza.
Jeszcze kiedy mówiła, coś w jej spojrzeniu uległo zmianie. Dotychczas po prostu niebieskie oczy, nagle skojarzyły się Elenie z kryształkami lodu – tak pełne goryczy, gniewu i czystej nienawiści… I chociaż żadna z tych emocji nie została wymierzona przeciwko niej, coś w tym spojrzeniu wystarczyło, żeby zapragnęła zejść kobiecie z oczu, najpewniej tak szybko, jak tylko miało być to możliwe.
Beatrycze westchnęła, być może uświadamiając sobie, co takiego robiła. Natychmiast nad sobą zapanowała, po czym mocniej przygarnęła do siebie Elenę, wplatając palce w jasne włosy dziewczyny.
– Miałam być ostatnia – wyznała łagodnym tonem. Jej głos zabrzmiał o wiele spokojniej i bardziej bezradnie niż do tej pory. – Gdybym wiedziała… Ale to nie jest koniec. Zdążyłam poznać go zbyt dobrze, żeby zorientować się, że coś jest nie tak – stwierdziła z przekonaniem, wydając się całą sobą wierzyć w to, że jej przypuszczenia względem Ciemności są słuszne.
Elena zawahała się, w gruncie rzeczy pragnąc wierzyć w to, że tak było w istocie. Próbowała się rozluźnić, ale to okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli sobie tego życzyła. Czuła, że wszystko jest nie tak i pomimo usilnych starań nie rozumiała tego, mogąc co najwyżej próbować uwierzyć w to, że wciąż istniał sposób na to, żeby była w stanie stanąć do walki…
Naprawdę chciała okazać się do tego zdolna.
– Boję się – wyznała pod wpływem impulsu, nawet się nad poszczególnymi słowami nie zastanawiając. – Ja… Zostaniesz tutaj ze mną? – zapytała tak cicho, że ledwo była w stanie samą siebie zrozumieć.
No cóż, Beatrycze usłyszała.
– Zostanę – zapewniła łagodnym tonem.
Elena nie miała podstaw, żeby jej nie uwierzyć.

1 komentarz:

  1. Dobra nocka. :3
    Jaki ten rozdział był ciekawy! Oczywiście poprzednie również takie były. Każdy na swój własny indywidualny sposób jest ciekawy. W poprzednich dużo się dzieje, emocje za emocjami, słowa za słowami, a tu jest jakoś tak... Spokojniej. W pierwszej chwili miałam wrażenie, że to nie jest Beatrycze. Bo znając ciebie to może znowu byłby ktoś komu nie powinno się ufać, ale.ja chyba powinnam obdarzyć Cię nieco większym zaufaniem jeśli chodzi o to jakie postacie wprowadzasz. Ale już się tyle razy człowiek przejechał, że już wolę dmuchać na zimne i się pomylić niż wierzyć, że ta osoba ma dobre zamiary.
    Wątek z Ciemnością jest ciekawy od samego początku. I prawdę mówiąc dla mnie jest nieco zakręcony, niewiele wiem o tym, a może coś mówiłaś, a ja zapomniałam jak to ja. Nie ważne, najwyżej będzie niespodzianka. <3 Ale... hm, po co on je kolekcjonuje? ;]
    Beatrycze jak zawsze jest opiekuńcza i byłabym zdziwiona, gdyby było na odwrót. To taka... urocza istota, która wręcz musi być dobra. :3
    Mam nadzieję, że nie jest zbyt chaotycznie. ^^
    Ściskam,

    Gabi.

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa