20 maja 2014

Sto dwadzieścia sześć

Alessia
Pokój był duży i przytulny, jak wszystkie w Niebiańskiej Rezydencji. Ten utrzymany był w stonowanych kolorach fioletu, co dało lepszy efekt, niż można byłoby się spodziewać. Przynajmniej czterokrotnie większe od pojedynczego łóżko z baldachimem, dębowe meble i miękki jasny dywan na którym aż chciało się położyć nawet mimo obecności materaca… Wszystko to w normalnych warunkach byłoby zachwycające, gdyby nie czuła się tak fatalnie i przez cały czas nie martwiła o to, co może się stać z Arielem.
Miękka, satynowa pościel w niczym nie przypominała tej, która miała do dyspozycji jeszcze godzinę temu, kiedy leżała zwinięta na wąskim łóżku w pokoju Ariela. Wszystko tutaj pachniało obco i inaczej – zapach nowości, drewna i słodkich kwiatów, który wlewał się zza okna. Kiedy wyjrzała na zewnątrz, dostrzegła powoli znikające w ciemnościach ogrody, więc z cichym westchnieniem zasunęła ciężkie zasłony, próbują odciąć się od wszystkiego, co dawało jej świadomość uciekającego nieubłaganie czasu.
O czym rozmawiali Ariel i Dimitr? Nie miała wątpliwości, że król (którego ze swobodą traktowała jak wujka, co bynajmniej nigdy mu jakoś szczególnie nie przeszkadzało) znajdzie jakiś sposób, żeby dać wilkołakowi swobodę działania. Wierzyła, że tak będzie i próbowała przekonać samą siebie, że wszystko pójdzie dobrze, ale to wcale nie niosło ze sobą ukojenia. O bogini, chciała pojechać z nim, nawet jeśli byłoby to tak ryzykowne, jak wszyscy mówili. Powinna być tam i próbować jakoś się przydać, nawet gdyby jej obecność miała się sprowadzać wyłącznie do siedzenia i milczenia. Chciała zrobić… cokolwiek, ale czas mijał, a ona czuła się uwięziona w tym obcym pokoju, dodatkowo ograniczona przez słabość swojego ciała.
Ariel jeszcze się pojawi, powiedziała sobie stanowczo, żeby zakończy te bezsensowne przemyślenia, które nie dawały jej niczego, a jedynie potęgowały odczuwalny ból głowy. Nie odejdzie, jeśli najpierw się ze mną nie pożegna…
Wiedziała to, a jednak czuła wątpliwości i strach, których za żadne skarby nie była w stanie opanować.
– Jak się czujesz? – zapytał ją Carlisle. Stał zamyślony niedaleko drzwi, uważnie obserwując ją, kiedy tak krążyła bez celu, nawet mimo tego, jak bardzo senna się czuła.
– A jak mam się czuć? – warknęła, niechętnie przystając i zatrzymując się, żeby móc na niego spojrzeć. Westchnęła zrezygnowana, świadoma tego, że emocje biorą nad nią górę, powoli wyprowadzając z równowagi. – Przepraszam. Ale jestem zmęczona i zła, że nie jestem w stanie niczego zrobić. Ariel się obwinia, chociaż nie miał wpływy na to, co się wydarzyło. Poza tym to ja nie powiedziałam wam wcześniej – dodała niechętnie, przeczesując włosy palcami.
Doktor spojrzał na nią ze zrozumieniem, aż musiała odwrócić wzrok, speszona troskliwością jego spojrzenia. Skoro ona czuła się bezradna, co dopiero mogli powiedzieć jej bliscy, nie będąc w stanie w żaden sposób jej pomóc.
– Ariel sobie poradzi. Dawno nie widziałem kogoś tak zdeterminowanego – przyznał i coś w jego spojrzeniu się zmieniło. Chwileczkę, czy to miała być jakaś sugestia? Szybko odrzuciła od siebie taką możliwość, nie dając sobie okazji na to, żeby po raz kolejny pozwolić sobie na zbyt dalekie wybieganie w przyszłość. – Nie sądzę, żeby cokolwiek zmieniło się, gdybyś wspomniała o tym wcześniej. Co najwyżej mielibyśmy więcej czasu, żeby próbować cokolwiek zdziałać.
Spojrzała na niego zaintrygowana, lekko marszcząc brwi. Gdyby nie Ariel, na pewno nie odważyłaby się spotkać ze swoimi bliskimi, nawet jeśli zdawała sobie sprawę z tego, że bez wątpienia próbowaliby jej pomóc. Trwałaby w przekonaniu, że jest samotna i że jedynie Ariel może być dla niej wsparciem, ale i niekoniecznie – a końcu powiedział jej jedynie tyle, że jest dla niego ważna, a to wcale nie musiało znaczyć czegoś poważniejszego.
Pomyliła się i teraz była losowi za to wdzięczna. Ariel okazał się bardziej rozsądny od niej, zwłaszcza w kwestii rodziny, chociaż to ona miała całe grono kochających ją osób, a on od dziecka był sam. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak w ogóle mogła odsunąć się od tych, którzy chcieli jej dobra, ale teraz nie było już sensu użalać się nad sobą.
– Nie wyglądacie, jakbyście mieli mi za złe to, że was okłamywałam – zauważyła, opadając na skraj łóżka. Materac lekko uciął się pod jej ciężarem. – No, może Edward…
– Edward też nie jest na ciebie zły. On po prostu się martwi – sprostował Carlisle z uśmiechem. Prawie natychmiast spoważniał, po czym podszedł do niej, żeby otoczyć ją ramionami; wciąż było jej gorąco, więc tym bardziej miała świadomość tego, jak wielka różnica temperatur jest pomiędzy nimi. – Nie jako jedyny zresztą. Moglibyśmy wściekać się na ciebie za to, że postąpiłaś w taki sposób, ale co by nam to dało? Na wyciąganie konsekwencji przyjdzie czas później, kiedy już wszystko będzie w porządku.
„Kiedy”, nie „jeśli”. To była subtelna różnica, ale nade wszystko dla niej istotna. Mimo wszystko w takim myśleniu było coś kojącego, nawet jeśli sama wciąż nie była w stanie uwierzyć, że Arielowi się uda. Miał cel i tego się trzymał, ale wciąż nie mogła oprzeć się wrażeniu, że coś pójdzie nie tak – nie wiedziała co i kiedy, ale była tego pewna.
Nie ufała własnemu głosowi, dlatego bez słowa przytuliła się do dziadka. Czuła się zmęczona i wciąż myślała o Arielu, ale chłodne objęcia miały w sobie coś kojącego, co od razu nasunęło jej na myśl dzieciństwo. Zastygła w bezruchu, w końcu będąc w stanie się rozluźnić i chcąc nie chcąc zaczęła przysypiać, coraz bliższa zapadnięcia w sen.
Carlisle delikatnie wyswobodził ją ze swoich objęć, żeby mogła ułożyć się na łóżku. Ułożyła się na materacu, nawet nie mając zamiaru protestować.
– Spróbuj zasnąć – zasugerował spokojnie Carlisle, nachylając się, żeby ucałować ją w rozgrzane czoło. – Wszystko jakoś się ułoży – obiecał jej i na wpół przytomna prawie mu uwierzyła.
Prawie.
Chociaż z trudem, zmusiła się do tego, żeby jeszcze na chwilę otworzyć oczy.
– Quinn? – zapytała cicho. Na więcej nie było ją stać, ale wierzyła, że zrozumiał.
– Zajrzę do szpitala i się dowiem.
Nie do końca uspokojona, skinęła nieznacznie głową i w końcu pozwoliła sobie na to, żeby zapaść w sen.

Wszystko było zamazane i odległe, ale wcale nie czuła się tak, jakby się obudziła. Wrażenie było takie, jakby trwała na granicy jawy i snu, niezdolna do tego, żeby w pełni obudzić się albo zasnąć. Być może był to efekt gorączki, ale bardziej męczyła się niż odpoczywała, nieznośnie świadoma, a przy tym dziwnie ociężała i nieruchoma.
Osłabione ciało wydawało się ważyć tonę, jakby zostało wykonane z ołowiu. Alessia dryfowała gdzieś w tej wszechogarniającej pustce, bliska przebudzenia, ale jej powieki nie chciały się otworzyć, a ona czuła się zbyt rozespana i słaba, żeby w ogóle o to zawalczyć. Jedynie jej zmysły wyostrzyły się w nienaturalny sposób, umysł zaś reagował na najcichszy nawet dźwięk, chociażby szelest poruszających się na wietrze liści albo odgłos ocierających się o siebie ciężkich zasłon.
Ta nieporadność i niemożność zapanowania nad czymś, co przecież było jej doskonale znane, miała w sobie coś irytującego. Do diabła, przecież była Panią Snów. Gdyby tylko się skoncentrowała, mogłaby bez trudu przenieść się do rzeczywistości, która była jej królestwem. Miejsca, gdzie jedynie jej wola się liczyła, a ona mogła zmieniać je dowolnie, modyfikując i naginając do swoich pragnień i wyobrażeń. A przynajmniej tak było do tej pory, bo chyba nigdy nie czuła się aż tak nieporadna, może pomijając ten okres, kiedy jako dziecko omal nie umarła na grypę. Teraz znosiła to nawet gorzej, niezdolna do zapadnięcia w sen i wykorzystania zdolności, które zwykle przynosiły jej ukojenie.
W pewnym momencie zaczęła się zastanawiać, czy w ogóle jeszcze pamięta, co powinna zrobić, żeby móc manipulować snami. To było głupie pytanie, co uświadomiła sobie prawie natychmiast, ale nic nie mogła poradzić na to, że umysł podsuwał jej najgorsze z możliwych scenariuszy, nie dbając o to czy są sensowne, czy też nie. Trwała uwięziona w najgorszym z możliwych stanów, męcząc się i nie mając najmniejszej kontroli nad tym, co działo się z nią albo wokół niej. Nigdy nie lubiła tych irytujących sytuacji, kiedy nie była w stanie zapanować nad własnym życiem, a co dopiero ciałem, a teraz tak właśnie się działo. To z tego powodu tak bardzo przerażała ją perspektywa tego, że Damien jednak wniósł o azyl i że mogłoby mu się udać do niej dotrzeć, żeby zrobić to, co sobie zaplanował. Narzucenie czyjejkolwiek woli, nawet gdyby to jej brat miał podejmować decyzje za nią (słuszne, przynajmniej jego zdaniem; chciała wierzyć, że każda jego decyzja byłaby kierowana jej dobrem, a nie tylko tym, że uraziła jego męską dumę) – a może zwłaszcza wtedy, bo wpływ bliźniaka byłby najgorszą formą upokorzenia.
Uspokój się, nakazała sobie stanowczo. Jesteś tutaj, a Damien nie ma żadnego wpływu na to, co robisz, przynajmniej przez kilka najbliższych dni...
A przynajmniej tak jej się wydało, bo sama już nie była pewna, jak wiele czasu minęło. Od jakiegoś czasu miała wrażenie, że kolejne sekundy, minuty i godziny uciekają jej między palcami, coraz bardziej zbliżając do momentu przemiany, kiedy ostatecznie straci panowanie nad tym kim jest i kim chciałaby być. Raz po raz zyskiwała i traciła siły, a kiedy już zdarzało jej się zapaść w sen, po przebudzeniu była coraz bardziej zdezorientowana i nie miała pojęcia, jak wiele czasu minęło od chwili, kiedy była przytomna. Najbardziej nienawidziła uczucia tego, kiedy nie miała najmniejszego pojęcia, co takiego działo się wokół niej i mimo starań nie była w stanie zorientować się, która jest godzina.
Tym razem sekundy wydawały się wydłużać w nieskończoność, wypełnione zmęczeniem, strachem i tymi dręczącymi myślami nad którymi nie była w stanie zapanować. Dryfowała w przestrzeni, nawet nie zamierzając się wysilać, żeby sprawdzić, czy będzie w stanie na nią wpłynąć i nadać jej jakiś sensowny kształt. Żałowała, że nie ma przy niej taty, bo Gabriel bez trudu byłby w stanie wpłynąć na jej sny i jakoś pomóc jej wydostać się z tego irytującego stanu zawieszenia, w którym się znalazła. Cokolwiek byłoby lepsze, jeśli tylko mogłaby się obudzić, ale nikt nie przychodził, a ona była sama i nie wiedziała, co takiego powinna zrobić, żeby ten stan rzeczy zmienić.
Obudzić się. Wystarczyło spróbować się obudzić, a wtedy wszystko wróciłoby do normy... Och, gdyby to było takie proste, postąpiłaby w ten sposób bez chwili wahania, jednak jej myśli wciąż się rozpraszały, a ona sama już nie była pewna kim jest naprawdę.
Nie była pewna, czy udało jej się zasnąć, ale w którymś momencie zamajaczyło jej wspomnienie euforii i tego stanu uniesienia, który odczuwała, kiedy we śnie biegła wraz z innymi wilkami. Kiedy o tym myślała, czuła się spokojna, ale jednocześnie i bardziej oddalona od siebie samej, jakby nagle przestawała być sobą. W tych chwilach niemal potrafiła sobie wyobrazić uwięzionego w jej wnętrzu wilka, nerwowo kręcącego się i oczekującego na moment, kiedy ostatecznie będzie mógł wyzwolić się na zewnątrz. To stworzenie – jednocześnie jej nowa natura i zupełnie obca istota, jej naturalny wróg... – ekscytowało się najprostszymi nawet rzeczami, jak zwykle kierując się instynktem. Proste emocje, nieograniczone ludzkimi słabościami i koniecznością analizowania rzeczy, które umysłowi zwierzęcia musiały wydawać się niezwykle skomplikowane.
Czy właśnie taka będzie, kiedy nadejdzie pełnia, a ona stanie się zupełnie kimś innym? Wolnym stworzeniem, postrzegającym świat przez pryzmat pięciu zmysłów, kierującym się instynktem i tym, żeby zaspokoić podstawowe potrzeby? Wilkom na pewno nie trzeba było wiele, żeby móc normalnie funkcjonować, a przynajmniej tak jej się wydawało. Jadły, kiedy były głodne. Piły, kiedy czuły się spragnione. Biegały, bo to dawało im radość – to poczucie euforii i wolności, którego doświadczała w snach, może nawet bardziej intensywniejsze i prostsze, skoro odbierane przez niemal dziecięcy, niewypaczony niczym umysł. Kiedy tak o tym myślała, była nawet gotowa zaryzykować stwierdzenie, że takie doświadczenie mogłoby być fantastyczne – gdyby nie napawało jej takim przerażeniem, a wcześniej nie zostało poprzedzone bólem, którego nie potrafiła i nie chciała sobie wyobrażać.
O ile przeżyje.
Stworzenie w jej wnętrzu zamruczało z ekscytacją, jakby chcąc podkreślić jej słowa. Było silne, coraz silniejsze, a ona coraz częściej była w stanie stwierdzić jego obecność. Karmiło się jej słabością i strachem, stopniowo przejmując kontrolę – i już po prostu wiedziała, że będzie gotowe do stoczenia walki, kiedy tylko przyjdzie odpowiednia chwila. Jej ciało buntowało się jak mogło, dodatkowo wzmocnione przez wampirzą naturę, ale to jedynie wszystko komplikowało, stopniowo ją wyniszczając. Nawet jeśli miała przeżyć pierwszą przemianę, mogła jedynie zgadywać, jak wiele czasu będzie jej dane, zanim dwie sprzeczne natury ostatecznie wyniszczą ją od środka.
Wstrząsnął nią dreszcz i to na ułamek sekundy pozwoliło jej się otrząsnąć, tak, że niewiele brakowało, żeby się ocknęła. Zwinęła się na łóżku w kłębek, podwijając kolana i zaplatając ramiona na brzuchu. Było jej niedobrze, więc zastygła w bezruchu, starając się koncentrować na oddychaniu, żeby nie zwymiotować. Wraz z kolejnym gwałtownym dreszczem, mocniej wtuliła się w materac i pościel, przy okazji rejestrując fakt, że ktoś – zapewne Carlisle przed wyjściem – ułożył ją wygodniej na łóżku i zarzucił na nią kołdrę.
– Cii... – usłyszała, chociaż równie dobrze mogła sobie ten dźwięk wyobrazić. Dochodził jakby z oddali, dziwnie przytłumiony i tym bardziej nierealny, że nie była w stanie sobie przypomnieć, by słyszała czyjekolwiek kroki albo odgłos otwieranych drzwi.
Coś przyjemnie ciepłego musnęło jej policzek, tak delikatnie, że mogło być równie dobrze podmuchem gorącego, suchego wiatru. To nie było możliwe, skoro okna były zamknięte (a przynajmniej tak jej się wydawało), ale z drugiej strony...
Kolejny dotyk okazał się jeszcze przyjemniejszy, tym razem sprowadzający się do delikatnego nacisku na jej rozpalone czoło. Przypominał czuły pocałunek, a sama myśl o takiej możliwości wystarczyła, żeby jej serce przyśpieszyło biegu, entuzjastycznie reagując na pieszczotę. Natychmiast spróbowała zawalczyć kontrolę nad ciałem i otwarcie oczu, ale to po raz kolejny okazało się po za jej zasięgiem, ku jej frustracji i rozżaleniu.
Siedząca przy niej osoba znowu ją pocałowała, tym razem w policzek – zaledwie kilkanaście milimetrów od jej lekko rozchylonych ust. Teraz dokładnie wyczuła, jak materac delikatnie ugina się w odpowiedzi na przemieszczający się ciężar ciała, poza tym mogłaby przysiąc, że czuje czyjś przyśpieszony ciepły oddech bardzo blisko swojej szyi i twarzy. Ktoś był przy niej – i nie tylko siedział, ale również jej się przyglądał. Była tego pewna, tak jak i mogła założyć się o to, że ta osoba przez cały czas jej się przypatruje i to tak uważnie, że w innej sytuacji pewnie nawet poczułaby się tym zażenowana.
Ariel?, pomyślała, jednak nie była w stanie wypowiedzieć tego słowa na głos. Jęknęła sfrustrowana i poruszyła się niespokojnie, walcząc z ciążącym jej ciałem i powiekami, ale w odpowiedzi ciepłe dłonie zacisnęły się na jej ramionach, dociskając ją do materaca. Chociaż dotyk był delikatny i mogłaby go strząsnąć, gdyby chciała, czuła się tak, jakby przygniatał ją ogromny, niemożliwy do pokonania ciężar.
– Leż, kochana. Wszystko będzie w porządku – usłyszała przy uchu i tym razem bez trudu rozpoznała głos Ariela. – Zobaczysz. Nie wiem jak to zrobię, ale znajdę jakiś sposób – obiecał i w jego głosie było tak wiele determinacji, tak wielki upór...
Mówił i wiedziała, że niemożność spełnienia tej obietnicy może go zniszczyć. A przecież istniała taka możliwość – szansa na to, że nie zdąży albo wszystkie ich nadzieje okażą się jedynie ułudą, pozbawionymi sensu mrzonkami i pogonią za marzeniami. Bała się tego, a tym bardziej przerażała ją świadomość tego, że Ariela mogłoby przy niej nie być, kiedy rozpocznie się przemiana.
Udało jej się unieść powieki, jedynie odrobinkę, ale wystarczająco, żeby poprzez zasłonę rzęs dostrzec jego zamazaną sylwetkę. Zamrugała pośpiesznie, a obraz wyostrzył się do tego stopnia, iż była w stanie zobaczyć bladą twarz nachylonego nad nią Ariela i jego ciemne, smutne oczy. W mroku nocy wyglądał niczym anioł, a przynajmniej jej umęczony umysł odebrał go jako eteryczną i nierealną postać, która równie dobrze mogła być wytworem jej wyobraźni.
– Ariel...? – zapytała cicho, jakimś cudem będąc w stanie się odezwać. – Arielu, nie chcę, żebyś mnie zostawiał – powiedziała w przypływie szczerości, senna i bliska tego, żeby ponownie zapaść w sen.
– Wrócę. Wiesz dobrze, że wrócę – odparł uspokajająco, rzucając jej krótkie, niespokojne spojrzenie. Cokolwiek sądził o jej stanie, najwyraźniej postanowił być z nią szczery, chociaż w tym momencie uwierzyłaby mu we wszystko, co by powiedział. – Nie będziesz sama. Jesteś pod dobrą opieką, a ja... Ja wrócę – powtórzył raz jeszcze.
Powtarzał te same słowa raz za razem, jakby sądził, że nie jest w stanie ich zrozumieć. Analizowanie wypowiedzi i wyciąganie wniosków przychodziło jej z trudem, kiedy tak walczyła o jasność umysłu i o to, żeby pozostać przytomną i upewnić się, że on jest przy niej. Ariel przyszedł, ale w każdej chwili mógł zniknąć, a na to nie mogła sobie pozwolić.
Znów skoncentrowała wzrok na Arielu i przez ułamek sekundy wszystko stało się ostre, wręcz nieznośne wyraźne, a ona była przytomna bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Czarne tęczówki spotkały jej własne – również ciemne – a w oczach Ariela pojawił się ten charakterystyczny błysk, który zawsze poprzedzał pojęcie przez niego jakiejkolwiek decyzji.
Pocałunek był tak krótki, że równie dobrze mógł być jedynie wspomnieniem – odległy, emocjonujący i nie będący w stanie jej zaspokoić. Zaprotestowała cicho, kiedy Ariel się odsunął, ale nie była w stanie się poruszyć, czując, że sen po raz kolejny wyciąga po nią ramiona, zasnuwając cieniami jej umęczony umysł.
– Dlaczego? – wyszeptała. Wypowiedzenie chociażby słowa przypominało coraz trudniejszą walkę, którą zaczynała przegrywać.
Chociaż nie dodała niczego więcej, wiedziała, że Ariel zrozumiał.
Dlaczego musiał iść? Dlaczego chciał ją zostawić, kiedy tak bardzo go potrzebowała? Dlaczego tak bardzo zależało mu na tym, żeby zawalczyć o coś, co równie dobrze mogło okazać się stratą czasu?
To jedno pytanie zawierało wszystkie jej wątpliwości i chociaż zmęczona, musiała poznać odpowiedź.
Po prostu musiała.
– Dlaczego? – powtórzył dziwnie odległym, zmienionym przez nadmiar emocji, które wkradły się do jego tonu, czyniąc go bardziej ochrypłym. Już na nią nie patrzył, jakby bojąc się spojrzeć jej w oczy. – Może dlatego, że cię kocham... Sądzę, że pokochałem cię już tego pierwszego wieczoru. A może wtedy, kiedy ze mną zatańczyłaś. Kocham cię. To marne usprawiedliwienie, ale lepszego nie mam i musisz mi to wybaczyć.
Być może mówił coś jeszcze, ale ona już nie słuchała. Wirowało jej w głowie i sama już nie była pewna czy to z winy gorączki, czy w odpowiedzi na słowa, które właśnie usłyszałam – a zwłaszcza te dwa, których pragnęła do tego stopnia, że równie dobrze mogły być jedynie sennym majakiem, który wytworzył jej umęczony umysł.
Już w następnej chwili wszystko zniknęło, a ją pochłonęła ciemność.

2 komentarze:

  1. Jej rozdział CUDOWNY, zwłaszcza końcówka.Czemu w Twoim opowiadaniu faceci muszą być idealni, normalnie takich to ze świecą szukać xdd Mam tylko nadziej, że Ariel wróci i wszystko dobrze się kończy. Zastanawiam się o czym rozmawiał Ariel z Dimitrem, oby nie miał żadnych problemów z powrotem.
    To chyba wszystko, będę czekać na nowy rozdział :))
    Pozdrawiam
    Renesmee :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ariel... Ariel jest taki cudowny dla Ali *.* No i on.. Powiedział jej, że ją kocha. Kocha ją! Kocha! Niech mi teraz tylko Damien spróbuje zrobić cokolwiek to osobiście go uziemię w tym azylu! -.-
    Rozdział był genialny i przepraszam, że taki krótki komentarz, ale piszę na szybko :C
    Weny :**

    Gabrysia >.>

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa