23 maja 2014

Sto dwadzieścia siedem

Alessia
Alessia powoli otworzyła oczy. Przez kilkanaście sekund leżała w bezruchu, próbując zorientować się czy to już przebudzenie, czy może nadal trwa w tym dziwnym stanie zawszenia, niezdolna zrobić niczego, żeby znowu zapaść w sen albo ostatecznie się obudzić. Nie miała wątpliwości, że słabość w pełni jeszcze jej nie opuściła, ale czuła się lepiej i przynajmniej miała wrażenie tego, że w głowie odrobinę jej się rozjaśniło. Na pewno myślało jej się swobodniej, ale i tak minęła dłuższa chwila, zanim ostatecznie zaryzykowała się stwierdzić, że to już najprawdopodobniej jawa i że w takim razie może zaryzykować poruszenie się.
Mięśnie zaprotestowały w pierwszym odruchu, ale zignorowała odrętwienie i ból. Nieco nieprzytomnie rozejrzała się dookoła, dłońmi przesuwając po miękkiej, satynowej pościeli, która w żadnych wypadku nie przypominała tej, którą miała w pokoju. Widok rozciągniętego nad jej głową baldachimu, kolorów fioletu i różu oraz ciężkie, zasłaniające okno zasłony, ostatecznie pomogły jej zorientować się gdzie jest i co takiego się wydarzyło.
Gwałtownie poderwała się do pozycji siedzącej, nie dbając o to, że w ten sposób jedynie dorobiła się zawrotów głowy. Pośpiesznie podparła się na lewej ręce, żeby ponownie nie opaść na poduszki i w pełni przytomnie rozejrzała się po pustym pokoju. Oddech sam z siebie jej przyśpieszył, podobnie jak i serce, które zaczęło trzepotać się w jej piersi tak gwałtownie, jakby chciało połamać jej kości, przedrzeć się przez skórę i wydostać na zewnątrz. Chociaż nie miała pojęcia, która jest godzina, instynkt podpowiadał jej, że przespała kilka ładnych godzin i ze teraz jest bliżej niż dalej świtu, a co za tym szło – Ariela już dawno mogło nie być w Mieście Nocy.
Z trudem zdusiła w sobie pełen frustracji krzyk, powtarzając sobie, że to i tak już nie ma żadnego znaczenia. Teraz czuła się jeszcze bardziej zmęczona i chora, a świadomość tego, że chłopak tak po prostu sobie poszedł, wydawała się być równie okropna, co i myśl o tym, że pełnia nieubłaganie się zbliżała, a ona nie była w stanie zrobić niczego, żeby jakkolwiek to zatrzymać.
O bogini… O bogini…, zaczęła powtarzać w myślach niczym mantrę, jednak nawet mimo starań, nie była wstanie w pełni zapanować nad swoim drżącym ciałem. Potrzebowała kolejnych minut, żeby jakoś się uspokoić, a i tak nie od razu skoncentrowała się wystarczająco, żeby przywołać w pamięci kilka zamazanych obrazów, które mogły być jedynie pokrętnym snem, ale coś podpowiadało jej, że wydarzyły się naprawdę. Ja w końcu nie miewam pokręconych snów, a przynajmniej nie takie, których nie byłaby w stanie rozpoznać, pomyślała i poczuła się trochę lepiej, w pełni skupiając się na tym, co nagle wydało jej się bardzo istotne.
Twarz Ariela była zamazana, a jego głos odległy, jednak nawet te urywki rzeczywistości wystarczyły, bo na nią wpłynąć. Czy Ariel naprawdę przyszedł, kiedy spała, by móc się z nią pożegnać? Wiedziała, że to nastąpi, ale nawet nie przypuszczała, że taki sposób i że po wszystkim nie będzie nawet pewna, co takiego zostało naprawdę powiedziane. Może tak było lepiej, bo zaoszczędzili sobie zbędnych emocji, a i Ariel nie musiał oglądać jej łez, jednak wcale nie była pewna, czy się z tego cieszy. Pamiętała pocałunki, pamiętała dotyk jego przyjemnie ciepłych dłoni i niedobrze jej się robiło na samą myśl o tym, że to mogłyby być jej ostatnie wspomnienia, a on nie zdąży wrócić wystarczająco szybko. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że to byłoby ich ostatnie spotkanie – ostateczne pożegnanie, jakże odbiegające od jej wizji romantycznej, łzawej sceny, która byłaby bardziej odpowiednia, gdyby mieli się więcej nie zobaczyć.
Jestem żałosna, stwierdziła z żalem, po czym gwałtownie potrząsnęła głową, próbując odrzucić od siebie przykre myśli, zwłaszcza dotyczące tego, co mogło się wydarzyć pod nieobecność Ariela. W zamian jej uwagę poświęciło inne, zdecydowanie bardziej istotne pytanie, na które odpowiedź mogła znać, ale jednocześnie bała się, że to wyłącznie skutek jej jakże wybujałej wyobraźni.
Czy Ariel powiedział jej, że ją kocha?
Wciąż drżała na samą myśl o tym, zaraz też zmusiła się do tego, żeby wyślizgnąć się z łóżka. Nogi miała jak z waty, poza tym wciąż odczuwała skutki nieustępującej gorączki, ale nawet nie zwróciła na to uwagi. Jasne, wszyscy oczekiwali, że będzie odpoczywać i zbierać siły, szykując się na nieuniknione (wciąż nie mogła się oprzeć wrażeniu, że coś pójdzie nie tak i Arielowi się nie uda), ale nie wyobrażała sobie tego, że mogłaby znowu pogrążyć się we śnie. To byłoby jak poddanie się, a gdyby sobie na to pozwoliła, nie pozostałoby jej nic innego, jak ostatecznie porzucenie nadziei. Potrzebowała przynajmniej pozornego wrażenia tego, że coś robi, nawet jeśli to miałoby sprowadzać się do pozbawionego sensu odwlekania w czasie konieczności ponownego położenia się do łóżka.
Poza tym, może jeszcze istniała szansa na to, że zobaczy się z Arielem…? To była płonna nadzieja, ale mimo wszystko jakaś jej część liczyła na to, że wilkołak wciąż jeszcze był w Niebiańskiej Rezydencji. Wiedziała, że to mało prawdopodobne, zwłaszcza gdyby uznać wspomnienie rozmowy za prawdziwe, ale musiała przynajmniej się upewnić, jeśli chciała w ogóle liczyć na to, że uda jej normalnie funkcjonować.
Ciało wciąż miała nieprzyjemnie zgrzane i lepkie z powodu gorączki, ale jakoś powstrzymała chęć pójścia pod prysznic i wyślizgnęła się na korytarz. Dookoła panowała cisza, chociaż wyczuwała obecność innych mieszkańców Niebiańskiej Rezydencji, wciąż znajdujących się w swoich pokojach. Szła szybko, trzymając się blisko ściany, żeby przypadkiem nie zemdleć, gdyby znowu zrobiło jej się słabo. Serce łomotało się w piersi, odpowiadając na jej podekscytowanie i niepokój, zwłaszcza kiedy chcąc nie chcąc wciąż myślała o tym, że być może – tylko być może – Ariel wciąż gdzieś tam jest, że może go zobaczy…
– Ali! – Esme stała przy prowadzących z powrotem do przedsionka schodach, a sądząc po kierunku w którym zmierzała, najwyraźniej kierowała się do jej pokoju. – Jak się czujesz, kochanie? Miałam do ciebie zajrzeć…
– Chyba wszystko w porządku – odparła, bo to poniekąd była prawda. Spróbowała wysilić się na uśmiech, ale czuła, że idzie jej to marnie, więc ostatecznie dała sobie spokój. – Byliście tutaj cały czas? – dodała, dopiero po chwili uprzytomniając sobie, że nie ma pojęcia, która jest godzina.
Esme uśmiechnęła się i lekko wzruszyła ramionami.
– Nie moglibyśmy cię tak zostawić, nawet jeśli bez wątpienia byłabyś tutaj bezpieczna – zauważyła przytomnie, podchodząc bliżej. Alessia machinalnie ujęła ją pod ramię, chłonąc poczucie bezpieczeństwa i dyskretnie starając się wykorzystać obecność wampirzycy, żeby łatwiej móc utrzymać się w pionie. – Teraz zresztą nie jestem pewna, czy powrót do domu jest dobrym pomysłem. Marco i Allegra… Cóż, sama wiesz.
– Ach… Co z Allegrą? – zapytała natychmiast, prostując się niczym struna. Wraz z Esme zeszły już do połowy schodów, ale teraz zmusiła babcię do tego, żeby się zatrzymała. – Aldero i Cameron już wrócili?
– Kilka godzin temu – przyznała, a w jej topazowych oczach pojawił się intrygujący błysk, którego Ali nie była w stanie zinterpretować. Mimo zmartwienia jej stanem, Esme wydawała się wyjątkowo z czegoś zadowolona. – Allegrze nic nie jest. Jak przewidzieliśmy, nawet nie pamiętała tego, co się wydarzyło… Aldero wspominał o tym, że kiedy tam byli, zachowywała się najzupełniej normalnie.
– Taa… I my oczywiście wierzymy w ocenę Aldero, tak? – zagaiła i tym razem udało jej się zdobyć na uśmiech. Prawie natychmiast zresztą spoważniała, kiedy jej umęczony umysł przypomniał jej o tym, co było na tę chwilę priorytetem. – A Ariel? Czy on…? – zaczęła i prawie natychmiast urwała, wyczytując odpowiedź z jej twarzy.
– Poszedł, kiedy tylko miał po temu okazję – wyjaśniła łagodnie Esme, czule obejmując ją ramieniem.– Nie martw się, Ali. Wszystko będzie w porządku.
Sądząc po jej tonie, była tego absolutnie pewna, nawet jeśli Alessia nie podzielała jej zdania. Zaczęła wręcz zazdrościć wampirzycy tego niezachwianego przekonania. Bycie optymistą może i było dobre, ale nie potrafiła się na to zdobyć, poza tym zbyt wiele przykrych rzeczy już widziała – również jako dziecko – żeby potrafić spoglądać na świat w taki sposób, by widzieć go wyłącznie w jasnych barwach. Esme to potrafiła, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie, bo doskonale potrafiących kłamać wampirach niczego nie można było być pewnym.
Zeszły razem ze schodów, trwając w dość niezręcznym milczeniu. Przynajmniej wydawało jej się, że tak właśnie jest i niemal widziała te niewypowiedziane słowa, które zawisły między nimi, obecne, ale nic ponad to. Kolejny raz – świadomie bądź nie – nawet słowa nie powiedziano na temat tego, co mogło się wydarzyć za kilka dni. Alessia nie miała wątpliwości, że pod jej nieobecność wszystko dokładnie przeanalizowano, ale najwyraźniej nikt nie zamierzał dzielić się z nią wnioskami – najlepiej dla jej dobra, chociaż nie potrafiła stwierdzić, żeby traktowanie tego jako temat tabu sprawiało, że jakkolwiek czuła się lepiej.
Oni wiedzą, uświadomiła sobie z przygnębiającą wręcz jasnością. Po prostu wiedziała, że tak właśnie jest, nawet jeśli nikt nie powiedział tego wprost. Wiedzą, ale próbują mnie przed tym chronić. Och, jak bardzo chciałabym być na tyle niewinna i nieświadoma, żeby uwierzyć w to, jak próbują mnie zwodzić…
– Jesteś głodna? – zapytała jak gdyby nigdy nic Esme, decydując przerwać się panującą ciszę. – Ariel mówił, że nie będziesz miała apetytu na krew, ale może coś innego…
– Szczerze powiedziawszy, na samą myśl robi mi się niedobrze – przyznała, machinalnie kładąc dłoń na brzuchu. Chociaż to było jedynie efektem jej wyobraźni, łatwo było uwierzyć, że coś nerwowo rusza się pod warstwą skóry; zwierzę wewnątrz niej niecierpliwiło się, czekając na możliwość uwolnienia.
Wampirzyca spojrzała nerwowo na jej rękę. Przez jej twarz przeszedł cień, zaraz też przytuliła Alessię mocniej, wyraźnie zaniepokojona. Cokolwiek w tym momencie sobie myślała, musiało być dość nieprzyjemne.
– Chciałabym móc ci jakoś pomóc… Och, Ali, czuję się taka bezradna – wyznała pod wpływem impulsu Esme, a Alessia przekonała się, że jej spokój nie jest wcale taki perfekcyjny, jak mogłoby się początkowo wydawać. – Powiedz nam, co powinniśmy zrobić, żebyś poczuła się lepiej – poprosiła, wyraźnie wytrącona z równowagi.
– Chciałam… Myślałam – poprawiła – że jeszcze uda mi się zobaczyć z Arielem, ale najwyraźniej nic z tego. Szczerze powiedziawszy, nie mam pojęcia, co powinnam teraz ze sobą zrobić i jest mi wszystko jedno.
Esme skinęła głowa. Jej oczy ponownie zmieniły kolor, tym razem na ciemniejszy, zdradzając odczuwane przygnębienie. Prawie natychmiast też wzięła się w garść i wypuściwszy zbędne powietrze z płuc, zacisnęła palce wokół nadgarstka prawnuczki i wysiliła się na jeszcze jeden blady uśmiech.
– Przepraszam cię – powiedziała, chociaż Ali tego nie oczekiwała. Wręcz chciała, żeby przestali udawać, że nic się nie stało. – Chodź. Mam dla ciebie niespodziankę.
– Jaką znowu…? – zaczęła zmęczonym głosem, ale również tym razem nie było jej dane dokończyć.
Nie zaprotestowała, kiedy delikatnie, acz stanowczo, pociągnęła ją w stronę podobnego do salonu gabinetu Dimitra. Puściła ją dopiero przed drzwiami, żeby moc otworzyć drzwi, po czym zachęcająco skinęła głową, wskazując na środek i zachęcając Alessię do tego, żeby weszła do środka. Wciąż zmęczona i zniechęcona, posłusznie przestąpiła próg, zastanawiając się, w jaki sposób Esme zamierza poprawić jej humor.
W pomieszczeniu znajdowało się kilka osób, w tym Edward, Dimitr i Isabeau. Alessia rzuciła im niepewne spojrzenie, speszona tym, że uwaga wszystkich natychmiast została skupiona na niej. W pierwszym odruchu zamierzała się wycofać i wrócić do pokoju, ale zaraz wzięła się w garść, zwłaszcza, że po dłuższej chwili zauważyła kogoś, kogo nie mogła tak po prostu zignorować – a w zasadzie dwie osoby.
– Mama… – szepnęła, po części równie zaskoczona, co i uspokojona.
Właściwie nie zorientowała się, kiedy ruszyła się z miejsca i wpadła Renesmee w ramiona. Jej ciało momentalnie się rozluźniło, chociaż gdyby przed wejściem wiedziała, że zastanie w salonie rodziców, pewnie stanowczo zaprotestowałaby, niezdolna nie myśleć o tym, że skoro oni tutaj są, Damien również może się pojawić.
Obawy natychmiast zniknęły, kiedy znalazła się w drobnych, ale silnych ramionach Renesmee. Przez chwilę po prostu stała w bezruchu, lekko chwiejąc się na nogach, a potem po prostu coś w niej pękło i szlochając, zaczęła wyrzucać z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego – od przeprosin, poprzez nieudolne wyjaśnienia. Dopiero po chwili zorientowała się, że Nessie niekoniecznie może już wiedzieć o ugryzieniu i o tym, jakie będą jego konsekwencje, więc zaniepokojona zamilkła, starając się nie myśleć o tym, jak nerwy mogłyby wypłynąć na jej nienarodzonego brata lub siostrę.
Kiedy spojrzała na mamę, mimo wszystko odetchnęła, widząc spokój na jej twarzy. Było w tym coś wymuszonego, poza tym Renesmee wyglądała blado, ale po wyrazie jej twarzy i oczu, Ali szybko zorientowała się, że jednak wiedziała – najwyraźniej Cullenowie i pozostali zdążyli im wszystko wyjaśnić.
– W porządku – powiedziała pośpiesznie, znowu przysuwając się do Alessi, żeby znów wziąć ją w ramiona. – Będzie w porządku. Ten chłopak, Ariel… On powiedział, że będzie w porządku – powtórzyła raz jeszcze i chyba naprawdę w to wierzyła.
– Widziałaś się z Arielem? – zapytała natychmiast, sztywniejąc na dźwięk imienia wilkołaka. W pamięci znów zamajaczyło jej wspomnienie tego, co spamiętała z okresów między snem a przebudzeniami, ale udało jej się odepchnąć od siebie zbędne myśli.
– O tak… – Po tonie Renesmee ciężko było stwierdzić, jak oceniała chłopaka, jednak w jej oczach było coś, czego Alessia nie potrafiła nazwać, a co wydało jej się istotne. Ręka dziewczyny drgnęła, jakby machinalnie chciała powędrować do szyi i choć ostatecznie tego nie zrobiła, Ali domyślała się, skąd ten gest: zawieszka z rdzawo brązowym wilkiem, którą mama czasami nosiła, a o którą nigdy nie zdecydowała się ją zapytać. – Opowiem ci później. Obiecuję – powiedziała pośpiesznie, jakimś cudem orientując się, co takiego chodziło jej po głowie.
Alessia odetchnęła i pokiwała głową. Raz jeszcze objęła mamę, spragniona bliskości kogoś, kto nie patrzyłby na nią tak, jakby za moment mogła umrzeć albo robiła coś bardzo złego. W przypadku Renesmee czuła co najwyżej niepokój, ale też swego rodzaju determinację, co natychmiast skojarzyło jej się z Arielem, a więc i bezpieczeństwem. Co więcej, czuła spokój i zrozumienie, a to raczej z trudem przychodziło wampirom i pół-wampirom, jeśli chodziło o tak niecodzienne związki, jak jej i wilkołaka.
Wtulona w mamę, machinalnie uniosła wzrok, nagle zaniepokojona. Natychmiast napotkała nieodgadnione spojrzenie czarnych jak kosmiczna dziura tęczówek Gabriela. Podobnie jak i ostatnim razem, tata był wręcz nieznośnie spokojny, nie okazując żadnych emocji. Nie lubiła, kiedy to robił, zwłaszcza teraz, kiedy czuła się tak niepewna tego, komu mogła zaufać i co mogło się z nią stać już za kilka dni.
– Tato? – zapytała cicho. Chciała, żeby zabrzmiało to niewinnie, jak gdyby nigdy nic, ale do jej głosu wkradła się jakaś histeryczna nuta, która wszystko popsuła.
Gabriel westchnął, ale po chwili wahania ruszył w stronę córki i żony. Wzrok nadal miał w ten irytujący sposób bezbarwny, jakby odległy, ale przynajmniej wydawał się bardziej ludzki, cokolwiek miało to w tym momencie znaczyć.
– Z góry ustalmy sobie tylko jedną rzecz – powiedział, przystając zaledwie metr od niej i mamy, ale Alessi ta odległość wydawała się istną przepaścią. – Pomijając oczywiste, czyli to, że zabiję Yves’a przy pierwszej okazji… Cholera, nie jesteś w ciąży, prawda? – zapytał z rozbrajającą wręcz szczerością, uważnie mierząc ją wzrokiem.
– Tato!
Gwałtownie nabrała powietrza do płuc, zaskoczona i zażenowana jednocześnie. Naprawdę? Jej dziewictwo było ważniejsze od tego, że miała przemienić się w wilkołaka… Pod warunkiem, że w ogóle transformację przetrwa, a jej organizm nie wyniszczy się samoistnie od wewnątrz.
Zrobił śpieszny krok do przodu, bez słowa obejmując ją i Renesmee. Zamknęła oczy, pozwalając, żeby przygarnął ją do siebie. Natychmiast otoczył ją znajomy, słodki, ale jednocześnie w charakterystyczny sposób ostry zapach – coś jak przyprawy albo jakaś korzenna nuta, w ten znaczący sposób wyróżniając Gabriela Licavoli. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że jego pytanie mogło być próbą odwrócenia jej uwagi albo po prostu jego sposobem na szukanie czegoś, czym mógłby zająć myśli, ale postanowiła tego nie komentować.
Dziecko… Nawet jeśli jakimś cudem przeżyje albo Ariel znajdzie sposób na niedopuszczenie do przemiany, prawdopodobnie i tak nigdy nie zostanie matką. Wampiry i wilkołaki nie rozmnażały się ze sobą, a więc dotyczyło to również niej. A przynajmniej nie miała mieć takiej szansy przy Arielu, ale o tym starała się nie myśleć.
Zabawne. Nigdy nie wybiegałam w przyszłość, nie myślałam nawet o miłości… A teraz nieświadomie rozważam różne możliwości i to akurat teraz, kiedy równie dobrze może dla mnie nie być żadnej przyszłości…
Nie wiedziała, czy Gabriel kontrolował jej myśli i czy wychwycił jej przygnębiający tok rozumowania, ale jakby w odpowiedzi przyciągnął ją do siebie mocniej.
– Jak ty się czujesz, co księżniczko? – zapytał cicho, już nie tak spokojny; w jego głosie wyczuła napięcie i troskę.
Cudownie, więc przedstawiała taki obraz nędzy i rozpaczy, że nikt już nawet nie myślał o tym, żeby zrobić jej awanturę o to, co przez te wszystkie tygodnie ukrywała. Teraz nie miała już żadnych tajemnic i tak było lepiej, chociaż najwyraźniej doceniła to dużo za późno.
– Martwię się – odparła wymijająco, dobrze wiedząc, że nie o to pytał. Sama nie przejmowała się swoim fizycznym stanem, wiedząc, że do nadejścia pełni tak naprawdę nic nie powinno jej grozić. Chyba. – O Ariela – dodała, bo tak było w istocie.
– Ach, tak… – Gabriel rzucił jej kolejne nieodgadnione spojrzenie, ale przynajmniej słowem nie skomentował jej priorytetów.
Gdzieś za plecami usłyszała ciche parsknięcie i machinalnie obejrzała się, szukając źródła. Zaskoczył ją widok opartego o ścianę Rufusa, chociaż już dawno powinna była przywyknąć do tego, że wampiry takie jak on czy Isabeau nie tylko doskonale się skradają, ale również bez trudu potrafią zgrać się z otaczającym je mrokiem. Ciemność była częścią ich, nawet jeśli nie zawsze świadomie byli w stanie ją wykorzystać.
– Dziecinko, ostrzegałem cię. Mówiłem ci, że to niebezpieczne – przypomniał jej i nie mogła zaprzeczyć, że w istocie próbował. – Cóż, miałem rację – mruknął z ponurą satysfakcją.
– Miałeś – wtrąciła Esme, odzywając się po raz pierwszy od wejścia do pokoju. – Carlisle poprosił cię, żebyś przyszedł, bo mieliśmy nadzieję, że… Och, Rufusie, czy może ty…? – zaczęła, ale nie dał jej dokończyć:
– Nie. – Krótka, stanowcza odpowiedź. – Gdybym znał jakiś sposób, sądzisz, że czekałbym aż się obudzi? To tak jakbyś prosiła mnie o lekarstwo na wampiryzm, Esme.
Oczy wampirzycy pociemniały, zaraz uciekła też wzrokiem gdzieś w bok, przynajmniej próbując ukryć przygnębienie. Rufus nie okazywał żadnych emocji, jak zwykle delikatny niczym papier ścierny, ale Ali wiedziała, że jego przypadku to były wyłącznie pozory – zwłaszcza, że w tym samym pokoju była również Layla.
Alessia nie od razu zauważyła ciotkę, co nie było dziwne, skoro zaszyła się po drugiej stronie pokoju. Siedziała na jednym z foteli, plecami do wszystkich, a jej błękitne oczy utkwione były w pustym palenisku kominka. Nie patrzyła na Rufusa, ale on spoglądał na nią. Było w tym coś przygnębiającego, zwłaszcza, że od obojga bił taki chłód, że wydawało się to niemal niemożliwe.
– Lay? – zapytała pod wpływem impulsu, zerkając w stronę dziewczyny. – Layla, wszystko gra?
– Hm? – Pół-wampirzyca poderwała się tak gwałtownie, że fotel na którym siedziała odsunął się ze zgrzytem o kilka centymetrów do tyłu. – Wybaczcie mi, ale źle się czuję – mruknęła, a potem dosłownie rzuciła się w stronę drzwi, nawet nie oglądając się za siebie.
Nikt jej nie zatrzymał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa