
Alessia
Alessia
powoli otworzyła oczy. Przez kilkanaście sekund leżała w bezruchu,
próbując zorientować się czy to już przebudzenie, czy może nadal trwa w tym
dziwnym stanie zawszenia, niezdolna zrobić niczego, żeby znowu zapaść w sen
albo ostatecznie się obudzić. Nie miała wątpliwości, że słabość w pełni
jeszcze jej nie opuściła, ale czuła się lepiej i przynajmniej miała
wrażenie tego, że w głowie odrobinę jej się rozjaśniło. Na pewno myślało
jej się swobodniej, ale i tak minęła dłuższa chwila, zanim ostatecznie
zaryzykowała się stwierdzić, że to już najprawdopodobniej jawa i że w takim
razie może zaryzykować poruszenie się.
Mięśnie zaprotestowały w pierwszym odruchu, ale
zignorowała odrętwienie i ból. Nieco nieprzytomnie rozejrzała się dookoła,
dłońmi przesuwając po miękkiej, satynowej pościeli, która w żadnych
wypadku nie przypominała tej, którą miała w pokoju. Widok rozciągniętego nad
jej głową baldachimu, kolorów fioletu i różu oraz ciężkie, zasłaniające
okno zasłony, ostatecznie pomogły jej zorientować się gdzie jest i co
takiego się wydarzyło.
Gwałtownie poderwała się do pozycji siedzącej, nie dbając o to,
że w ten sposób jedynie dorobiła się zawrotów głowy. Pośpiesznie podparła
się na lewej ręce, żeby ponownie nie opaść na poduszki i w pełni
przytomnie rozejrzała się po pustym pokoju. Oddech sam z siebie jej
przyśpieszył, podobnie jak i serce, które zaczęło trzepotać się w jej
piersi tak gwałtownie, jakby chciało połamać jej kości, przedrzeć się przez
skórę i wydostać na zewnątrz. Chociaż nie miała pojęcia, która jest
godzina, instynkt podpowiadał jej, że przespała kilka ładnych godzin i ze
teraz jest bliżej niż dalej świtu, a co za tym szło – Ariela już dawno
mogło nie być w Mieście Nocy.
Z trudem zdusiła w sobie pełen frustracji krzyk,
powtarzając sobie, że to i tak już nie ma żadnego znaczenia. Teraz czuła
się jeszcze bardziej zmęczona i chora, a świadomość tego, że chłopak
tak po prostu sobie poszedł, wydawała się być równie okropna, co i myśl o tym,
że pełnia nieubłaganie się zbliżała, a ona nie była w stanie zrobić
niczego, żeby jakkolwiek to zatrzymać.
O bogini… O bogini…,
zaczęła powtarzać w myślach niczym mantrę, jednak nawet mimo starań, nie
była wstanie w pełni zapanować nad swoim drżącym ciałem. Potrzebowała
kolejnych minut, żeby jakoś się uspokoić, a i tak nie od razu
skoncentrowała się wystarczająco, żeby przywołać w pamięci kilka
zamazanych obrazów, które mogły być jedynie pokrętnym snem, ale coś
podpowiadało jej, że wydarzyły się naprawdę. Ja w końcu nie miewam pokręconych snów, a przynajmniej
nie takie, których nie byłaby w stanie rozpoznać, pomyślała i poczuła się trochę lepiej, w pełni
skupiając się na tym, co nagle wydało jej się bardzo istotne.
Twarz Ariela była zamazana, a jego głos odległy,
jednak nawet te urywki rzeczywistości wystarczyły, bo na nią wpłynąć. Czy Ariel
naprawdę przyszedł, kiedy spała, by móc się z nią pożegnać? Wiedziała, że
to nastąpi, ale nawet nie przypuszczała, że taki sposób i że po wszystkim
nie będzie nawet pewna, co takiego zostało naprawdę powiedziane. Może tak było
lepiej, bo zaoszczędzili sobie zbędnych emocji, a i Ariel nie musiał
oglądać jej łez, jednak wcale nie była pewna, czy się z tego cieszy.
Pamiętała pocałunki, pamiętała dotyk jego przyjemnie ciepłych dłoni i niedobrze
jej się robiło na samą myśl o tym, że to mogłyby być jej ostatnie
wspomnienia, a on nie zdąży wrócić wystarczająco szybko. Nie potrafiła
sobie wyobrazić, że to byłoby ich ostatnie spotkanie – ostateczne pożegnanie,
jakże odbiegające od jej wizji romantycznej, łzawej sceny, która byłaby
bardziej odpowiednia, gdyby mieli się więcej nie zobaczyć.
Jestem żałosna,
stwierdziła z żalem, po czym gwałtownie potrząsnęła głową, próbując
odrzucić od siebie przykre myśli, zwłaszcza dotyczące tego, co mogło się
wydarzyć pod nieobecność Ariela. W zamian jej uwagę poświęciło inne,
zdecydowanie bardziej istotne pytanie, na które odpowiedź mogła znać, ale
jednocześnie bała się, że to wyłącznie skutek jej jakże wybujałej wyobraźni.
Czy Ariel powiedział jej, że ją kocha?
Wciąż drżała na samą myśl o tym, zaraz też zmusiła się
do tego, żeby wyślizgnąć się z łóżka. Nogi miała jak z waty, poza tym
wciąż odczuwała skutki nieustępującej gorączki, ale nawet nie zwróciła na to
uwagi. Jasne, wszyscy oczekiwali, że będzie odpoczywać i zbierać siły,
szykując się na nieuniknione (wciąż nie mogła się oprzeć wrażeniu, że coś
pójdzie nie tak i Arielowi się nie uda), ale nie wyobrażała sobie tego, że
mogłaby znowu pogrążyć się we śnie. To byłoby jak poddanie się, a gdyby
sobie na to pozwoliła, nie pozostałoby jej nic innego, jak ostatecznie
porzucenie nadziei. Potrzebowała przynajmniej pozornego wrażenia tego, że coś
robi, nawet jeśli to miałoby sprowadzać się do pozbawionego sensu odwlekania w czasie
konieczności ponownego położenia się do łóżka.
Poza tym, może jeszcze istniała szansa na to, że zobaczy
się z Arielem…? To była płonna nadzieja, ale mimo wszystko jakaś jej część
liczyła na to, że wilkołak wciąż jeszcze był w Niebiańskiej Rezydencji.
Wiedziała, że to mało prawdopodobne, zwłaszcza gdyby uznać wspomnienie rozmowy
za prawdziwe, ale musiała przynajmniej się upewnić, jeśli chciała w ogóle
liczyć na to, że uda jej normalnie funkcjonować.
Ciało wciąż miała nieprzyjemnie zgrzane i lepkie z powodu
gorączki, ale jakoś powstrzymała chęć pójścia pod prysznic i wyślizgnęła
się na korytarz. Dookoła panowała cisza, chociaż wyczuwała obecność innych
mieszkańców Niebiańskiej Rezydencji, wciąż znajdujących się w swoich
pokojach. Szła szybko, trzymając się blisko ściany, żeby przypadkiem nie zemdleć,
gdyby znowu zrobiło jej się słabo. Serce łomotało się w piersi,
odpowiadając na jej podekscytowanie i niepokój, zwłaszcza kiedy chcąc nie
chcąc wciąż myślała o tym, że być może – tylko być może – Ariel wciąż gdzieś tam jest, że może go zobaczy…
– Ali! – Esme stała przy prowadzących z powrotem do
przedsionka schodach, a sądząc po kierunku w którym zmierzała,
najwyraźniej kierowała się do jej pokoju. – Jak się czujesz, kochanie? Miałam
do ciebie zajrzeć…
– Chyba wszystko w porządku – odparła, bo to poniekąd
była prawda. Spróbowała wysilić się na uśmiech, ale czuła, że idzie jej to
marnie, więc ostatecznie dała sobie spokój. – Byliście tutaj cały czas? –
dodała, dopiero po chwili uprzytomniając sobie, że nie ma pojęcia, która jest
godzina.
Esme uśmiechnęła się i lekko wzruszyła ramionami.
– Nie moglibyśmy cię tak zostawić, nawet jeśli bez
wątpienia byłabyś tutaj bezpieczna – zauważyła przytomnie, podchodząc bliżej.
Alessia machinalnie ujęła ją pod ramię, chłonąc poczucie bezpieczeństwa i dyskretnie
starając się wykorzystać obecność wampirzycy, żeby łatwiej móc utrzymać się w pionie.
– Teraz zresztą nie jestem pewna, czy powrót do domu jest dobrym pomysłem.
Marco i Allegra… Cóż, sama wiesz.
– Ach… Co z Allegrą? – zapytała natychmiast, prostując
się niczym struna. Wraz z Esme zeszły już do połowy schodów, ale teraz
zmusiła babcię do tego, żeby się zatrzymała. – Aldero i Cameron już
wrócili?
– Kilka godzin temu – przyznała, a w jej
topazowych oczach pojawił się intrygujący błysk, którego Ali nie była w stanie
zinterpretować. Mimo zmartwienia jej stanem, Esme wydawała się wyjątkowo z czegoś
zadowolona. – Allegrze nic nie jest. Jak przewidzieliśmy, nawet nie pamiętała
tego, co się wydarzyło… Aldero wspominał o tym, że kiedy tam byli,
zachowywała się najzupełniej normalnie.
– Taa… I my oczywiście wierzymy w ocenę Aldero,
tak? – zagaiła i tym razem udało jej się zdobyć na uśmiech. Prawie
natychmiast zresztą spoważniała, kiedy jej umęczony umysł przypomniał jej o tym,
co było na tę chwilę priorytetem. – A Ariel? Czy on…? – zaczęła i prawie
natychmiast urwała, wyczytując odpowiedź z jej twarzy.
– Poszedł, kiedy tylko miał po temu okazję – wyjaśniła
łagodnie Esme, czule obejmując ją ramieniem.– Nie martw się, Ali. Wszystko
będzie w porządku.
Sądząc po jej tonie, była tego absolutnie pewna, nawet
jeśli Alessia nie podzielała jej zdania. Zaczęła wręcz zazdrościć wampirzycy
tego niezachwianego przekonania. Bycie optymistą może i było dobre, ale
nie potrafiła się na to zdobyć, poza tym zbyt wiele przykrych rzeczy już
widziała – również jako dziecko – żeby potrafić spoglądać na świat w taki
sposób, by widzieć go wyłącznie w jasnych barwach. Esme to potrafiła, a przynajmniej
takie sprawiała wrażenie, bo doskonale potrafiących kłamać wampirach niczego
nie można było być pewnym.
Zeszły razem ze schodów, trwając w dość niezręcznym
milczeniu. Przynajmniej wydawało jej się, że tak właśnie jest i niemal
widziała te niewypowiedziane słowa, które zawisły między nimi, obecne, ale nic
ponad to. Kolejny raz – świadomie bądź nie – nawet słowa nie powiedziano na
temat tego, co mogło się wydarzyć za kilka dni. Alessia nie miała wątpliwości,
że pod jej nieobecność wszystko dokładnie przeanalizowano, ale najwyraźniej
nikt nie zamierzał dzielić się z nią wnioskami – najlepiej dla jej dobra,
chociaż nie potrafiła stwierdzić, żeby traktowanie tego jako temat tabu
sprawiało, że jakkolwiek czuła się lepiej.
Oni wiedzą,
uświadomiła sobie z przygnębiającą wręcz jasnością. Po prostu wiedziała,
że tak właśnie jest, nawet jeśli nikt nie powiedział tego wprost. Wiedzą, ale próbują mnie przed tym chronić. Och, jak bardzo
chciałabym być na tyle niewinna i nieświadoma, żeby uwierzyć w to,
jak próbują mnie zwodzić…
– Jesteś głodna? – zapytała jak gdyby nigdy nic Esme,
decydując przerwać się panującą ciszę. – Ariel mówił, że nie będziesz miała
apetytu na krew, ale może coś innego…
– Szczerze powiedziawszy, na samą myśl robi mi się
niedobrze – przyznała, machinalnie kładąc dłoń na brzuchu. Chociaż to było
jedynie efektem jej wyobraźni, łatwo było uwierzyć, że coś nerwowo rusza się
pod warstwą skóry; zwierzę wewnątrz niej niecierpliwiło się, czekając na
możliwość uwolnienia.
Wampirzyca spojrzała nerwowo na jej rękę. Przez jej twarz
przeszedł cień, zaraz też przytuliła Alessię mocniej, wyraźnie zaniepokojona.
Cokolwiek w tym momencie sobie myślała, musiało być dość nieprzyjemne.
– Chciałabym móc ci jakoś pomóc… Och, Ali, czuję się taka
bezradna – wyznała pod wpływem impulsu Esme, a Alessia przekonała się, że
jej spokój nie jest wcale taki perfekcyjny, jak mogłoby się początkowo wydawać.
– Powiedz nam, co powinniśmy zrobić, żebyś poczuła się lepiej – poprosiła,
wyraźnie wytrącona z równowagi.
– Chciałam… Myślałam – poprawiła – że jeszcze uda mi się
zobaczyć z Arielem, ale najwyraźniej nic z tego. Szczerze
powiedziawszy, nie mam pojęcia, co powinnam teraz ze sobą zrobić i jest mi
wszystko jedno.
Esme skinęła głowa. Jej oczy ponownie zmieniły kolor, tym
razem na ciemniejszy, zdradzając odczuwane przygnębienie. Prawie natychmiast
też wzięła się w garść i wypuściwszy zbędne powietrze z płuc,
zacisnęła palce wokół nadgarstka prawnuczki i wysiliła się na jeszcze
jeden blady uśmiech.
– Przepraszam cię – powiedziała, chociaż Ali tego nie
oczekiwała. Wręcz chciała, żeby przestali udawać, że nic się nie stało. –
Chodź. Mam dla ciebie niespodziankę.
– Jaką znowu…? – zaczęła zmęczonym głosem, ale również tym
razem nie było jej dane dokończyć.
Nie zaprotestowała, kiedy delikatnie, acz stanowczo,
pociągnęła ją w stronę podobnego do salonu gabinetu Dimitra. Puściła ją
dopiero przed drzwiami, żeby moc otworzyć drzwi, po czym zachęcająco skinęła
głową, wskazując na środek i zachęcając Alessię do tego, żeby weszła do
środka. Wciąż zmęczona i zniechęcona, posłusznie przestąpiła próg,
zastanawiając się, w jaki sposób Esme zamierza poprawić jej humor.
W pomieszczeniu znajdowało się kilka osób, w tym
Edward, Dimitr i Isabeau. Alessia rzuciła im niepewne spojrzenie, speszona
tym, że uwaga wszystkich natychmiast została skupiona na niej. W pierwszym
odruchu zamierzała się wycofać i wrócić do pokoju, ale zaraz wzięła się w garść,
zwłaszcza, że po dłuższej chwili zauważyła kogoś, kogo nie mogła tak po prostu
zignorować – a w zasadzie dwie osoby.
– Mama… – szepnęła, po części równie zaskoczona, co i uspokojona.
Właściwie nie zorientowała się, kiedy ruszyła się z miejsca
i wpadła Renesmee w ramiona. Jej ciało momentalnie się rozluźniło,
chociaż gdyby przed wejściem wiedziała, że zastanie w salonie rodziców,
pewnie stanowczo zaprotestowałaby, niezdolna nie myśleć o tym, że skoro
oni tutaj są, Damien również może się pojawić.
Obawy natychmiast zniknęły, kiedy znalazła się w drobnych,
ale silnych ramionach Renesmee. Przez chwilę po prostu stała w bezruchu,
lekko chwiejąc się na nogach, a potem po prostu coś w niej pękło i szlochając,
zaczęła wyrzucać z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego –
od przeprosin, poprzez nieudolne wyjaśnienia. Dopiero po chwili zorientowała
się, że Nessie niekoniecznie może już wiedzieć o ugryzieniu i o tym,
jakie będą jego konsekwencje, więc zaniepokojona zamilkła, starając się nie
myśleć o tym, jak nerwy mogłyby wypłynąć na jej nienarodzonego brata lub
siostrę.
Kiedy spojrzała na mamę, mimo wszystko odetchnęła, widząc
spokój na jej twarzy. Było w tym coś wymuszonego, poza tym Renesmee
wyglądała blado, ale po wyrazie jej twarzy i oczu, Ali szybko zorientowała
się, że jednak wiedziała – najwyraźniej Cullenowie i pozostali zdążyli im
wszystko wyjaśnić.
– W porządku – powiedziała pośpiesznie, znowu
przysuwając się do Alessi, żeby znów wziąć ją w ramiona. – Będzie w porządku.
Ten chłopak, Ariel… On powiedział, że będzie w porządku – powtórzyła raz
jeszcze i chyba naprawdę w to wierzyła.
– Widziałaś się z Arielem? – zapytała natychmiast,
sztywniejąc na dźwięk imienia wilkołaka. W pamięci znów zamajaczyło jej
wspomnienie tego, co spamiętała z okresów między snem a przebudzeniami,
ale udało jej się odepchnąć od siebie zbędne myśli.
– O tak… – Po tonie Renesmee ciężko było stwierdzić,
jak oceniała chłopaka, jednak w jej oczach było coś, czego Alessia nie
potrafiła nazwać, a co wydało jej się istotne. Ręka dziewczyny drgnęła,
jakby machinalnie chciała powędrować do szyi i choć ostatecznie tego nie
zrobiła, Ali domyślała się, skąd ten gest: zawieszka z rdzawo brązowym
wilkiem, którą mama czasami nosiła, a o którą nigdy nie zdecydowała
się ją zapytać. – Opowiem ci później. Obiecuję – powiedziała pośpiesznie,
jakimś cudem orientując się, co takiego chodziło jej po głowie.
Alessia odetchnęła i pokiwała głową. Raz jeszcze
objęła mamę, spragniona bliskości kogoś, kto nie patrzyłby na nią tak, jakby za
moment mogła umrzeć albo robiła coś bardzo złego. W przypadku Renesmee
czuła co najwyżej niepokój, ale też swego rodzaju determinację, co natychmiast
skojarzyło jej się z Arielem, a więc i bezpieczeństwem. Co
więcej, czuła spokój i zrozumienie, a to raczej z trudem przychodziło
wampirom i pół-wampirom, jeśli chodziło o tak niecodzienne związki,
jak jej i wilkołaka.
Wtulona w mamę, machinalnie uniosła wzrok, nagle
zaniepokojona. Natychmiast napotkała nieodgadnione spojrzenie czarnych jak
kosmiczna dziura tęczówek Gabriela. Podobnie jak i ostatnim razem, tata
był wręcz nieznośnie spokojny, nie okazując żadnych emocji. Nie lubiła, kiedy
to robił, zwłaszcza teraz, kiedy czuła się tak niepewna tego, komu mogła zaufać
i co mogło się z nią stać już za kilka dni.
– Tato? – zapytała cicho. Chciała, żeby zabrzmiało to
niewinnie, jak gdyby nigdy nic, ale do jej głosu wkradła się jakaś histeryczna
nuta, która wszystko popsuła.
Gabriel westchnął, ale po chwili wahania ruszył w stronę
córki i żony. Wzrok nadal miał w ten irytujący sposób bezbarwny,
jakby odległy, ale przynajmniej wydawał się bardziej ludzki, cokolwiek miało to
w tym momencie znaczyć.
– Z góry ustalmy sobie tylko jedną rzecz – powiedział,
przystając zaledwie metr od niej i mamy, ale Alessi ta odległość wydawała
się istną przepaścią. – Pomijając oczywiste, czyli to, że zabiję Yves’a przy
pierwszej okazji… Cholera, nie jesteś w ciąży, prawda? – zapytał z rozbrajającą
wręcz szczerością, uważnie mierząc ją wzrokiem.
– Tato!
Gwałtownie nabrała powietrza do płuc, zaskoczona i zażenowana
jednocześnie. Naprawdę? Jej dziewictwo było ważniejsze od tego, że miała
przemienić się w wilkołaka… Pod warunkiem, że w ogóle transformację
przetrwa, a jej organizm nie wyniszczy się samoistnie od wewnątrz.
Zrobił śpieszny krok do przodu, bez słowa obejmując ją i Renesmee.
Zamknęła oczy, pozwalając, żeby przygarnął ją do siebie. Natychmiast otoczył ją
znajomy, słodki, ale jednocześnie w charakterystyczny sposób ostry zapach
– coś jak przyprawy albo jakaś korzenna nuta, w ten znaczący sposób wyróżniając
Gabriela Licavoli. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że jego pytanie mogło
być próbą odwrócenia jej uwagi albo po prostu jego sposobem na szukanie czegoś,
czym mógłby zająć myśli, ale postanowiła tego nie komentować.
Dziecko… Nawet jeśli jakimś cudem przeżyje albo Ariel
znajdzie sposób na niedopuszczenie do przemiany, prawdopodobnie i tak
nigdy nie zostanie matką. Wampiry i wilkołaki nie rozmnażały się ze sobą, a więc
dotyczyło to również niej. A przynajmniej nie miała mieć takiej szansy
przy Arielu, ale o tym starała się nie myśleć.
Zabawne. Nigdy nie wybiegałam w przyszłość, nie
myślałam nawet o miłości… A teraz nieświadomie rozważam różne
możliwości i to akurat teraz, kiedy równie dobrze może dla mnie nie być
żadnej przyszłości…
Nie wiedziała, czy Gabriel kontrolował jej myśli i czy
wychwycił jej przygnębiający tok rozumowania, ale jakby w odpowiedzi
przyciągnął ją do siebie mocniej.
– Jak ty się czujesz, co księżniczko? – zapytał cicho, już
nie tak spokojny; w jego głosie wyczuła napięcie i troskę.
Cudownie, więc przedstawiała taki obraz nędzy i rozpaczy,
że nikt już nawet nie myślał o tym, żeby zrobić jej awanturę o to, co
przez te wszystkie tygodnie ukrywała. Teraz nie miała już żadnych tajemnic i tak
było lepiej, chociaż najwyraźniej doceniła to dużo za późno.
– Martwię się – odparła wymijająco, dobrze wiedząc, że nie o to
pytał. Sama nie przejmowała się swoim fizycznym stanem, wiedząc, że do
nadejścia pełni tak naprawdę nic nie powinno jej grozić. Chyba. – O Ariela
– dodała, bo tak było w istocie.
– Ach, tak… – Gabriel rzucił jej kolejne nieodgadnione
spojrzenie, ale przynajmniej słowem nie skomentował jej priorytetów.
Gdzieś za plecami usłyszała ciche parsknięcie i machinalnie
obejrzała się, szukając źródła. Zaskoczył ją widok opartego o ścianę Rufusa,
chociaż już dawno powinna była przywyknąć do tego, że wampiry takie jak on czy
Isabeau nie tylko doskonale się skradają, ale również bez trudu potrafią zgrać
się z otaczającym je mrokiem. Ciemność była częścią ich, nawet jeśli nie
zawsze świadomie byli w stanie ją wykorzystać.
– Dziecinko, ostrzegałem cię. Mówiłem ci, że to
niebezpieczne – przypomniał jej i nie mogła zaprzeczyć, że w istocie
próbował. – Cóż, miałem rację – mruknął z ponurą satysfakcją.
– Miałeś – wtrąciła Esme, odzywając się po raz pierwszy od
wejścia do pokoju. – Carlisle poprosił cię, żebyś przyszedł, bo mieliśmy
nadzieję, że… Och, Rufusie, czy może ty…? – zaczęła, ale nie dał jej dokończyć:
– Nie. – Krótka, stanowcza odpowiedź. – Gdybym znał jakiś
sposób, sądzisz, że czekałbym aż się obudzi? To tak jakbyś prosiła mnie o lekarstwo
na wampiryzm, Esme.
Oczy wampirzycy pociemniały, zaraz uciekła też wzrokiem
gdzieś w bok, przynajmniej próbując ukryć przygnębienie. Rufus nie
okazywał żadnych emocji, jak zwykle delikatny niczym papier ścierny, ale Ali
wiedziała, że jego przypadku to były wyłącznie pozory – zwłaszcza, że w tym
samym pokoju była również Layla.
Alessia nie od razu zauważyła ciotkę, co nie było dziwne,
skoro zaszyła się po drugiej stronie pokoju. Siedziała na jednym z foteli,
plecami do wszystkich, a jej błękitne oczy utkwione były w pustym
palenisku kominka. Nie patrzyła na Rufusa, ale on spoglądał na nią. Było w tym
coś przygnębiającego, zwłaszcza, że od obojga bił taki chłód, że wydawało się
to niemal niemożliwe.
– Lay? – zapytała pod wpływem impulsu, zerkając w stronę
dziewczyny. – Layla, wszystko gra?
– Hm? – Pół-wampirzyca poderwała się tak gwałtownie, że
fotel na którym siedziała odsunął się ze zgrzytem o kilka centymetrów do
tyłu. – Wybaczcie mi, ale źle się czuję – mruknęła, a potem dosłownie
rzuciła się w stronę drzwi, nawet nie oglądając się za siebie.
Nikt jej nie zatrzymał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz