25 maja 2014

Sto dwadzieścia osiem

Ariel
– Do diabła, ciebie naprawdę to bawi.
Ariel był coraz bardziej poirytowany. Szedł przed siebie w milczeniu, na wpół biegnąc, ale starając się utrzymać zwyczajne, ludzkie tempo. Ze sobą nie miał praktycznie niczego, pomijając lekki, wysłużony plecak, gdzie w pośpiechu upchnął kilka rzeczy, zasadniczo sprowadzających się do pierwszych pochwyconych ubrań, które tylko wpadły mu w ręce. Wiedział też, że ta wampirzyca, Esme – chociaż doskonale musiała pamiętać, jak krótko przed pierwszą przemianą siedem lat wcześniej, spróbował zaatakować ją i jej męża – podrzuciła mu coś do jedzenia, najwyraźniej czując się w obowiązku należycie od niego zadbać. Zabawne. Może byłoby nawet urocze, gdyby jakkolwiek pomogło w uratowaniu jej prawnuczki.
Próba wymknięcia się z miasta okazała się całkiem udana, chociaż nawet kiedy udawał się do Dimitra, miał pewne wątpliwości co do tego, czy wampir będzie w stanie zrobić coś, co nie wzbudzi podejrzeń innych dzieci księżyca, a zwłaszcza Yvesa. Ariel mimo wszystko odniósł wrażenie, że król nie jest specjalnie pozytywnie do niego nastawiony, ale starał się o tym nie myśleć, powtarzając sobie, że to te cholerne uprzedzenia i sam fakt tego, że był synem największego skurwiela, jaki chodził po ziemi. Cóż, Dimitr mimo wszystko ufał Yvesowi, przynajmniej w miarę zdrowego rozsądku, ale nie dało się ukryć, że ta dwójka nigdy za sobą specjalnie nie przepadała. Tak czy inaczej, nawet mimo ewentualnej niechęci, król okazał się zaskakująco zaangażowany, co raczej miało związek z tym, że Ali tak jakby była jego rodziną, skoro zdecydował się związać z jej ciotką i usynowić Aldero i Camerona.
Najważniejszą rolę odegrali Pavarotti i to było jedno z najbardziej niecodziennych widowisk, w jakich Ariel brał udział. Początkowo wszystko miało sprowadzać się do wezwania Yvesa i próby odwożenia jego uwagi, ale wtedy te dwa dziwne, irytujące stworzenia – Matthew i Lucas – wpadli na inny, tak niespodziewany pomysł, że przekraczało to wszelakie pojęcie, a przynajmniej wychodziło poza granice zdrowego rozsądku. Ariel miał wrażenie, że do jakiś marny żart, ale Dimitr nawet nie wyglądał na zaskoczonego, co chyba znaczyło, że ta dwójka regularnie zachowywała się w sposób, który zmuszał do zastanowienia się, czy wampiry w istocie są takie… Cóż, może nie niezrównoważone, ale bardziej lekkomyślne albo na swój sposób luźne. Ariel był w stanie zrozumieć sporo, włącznie z lekkim podejściem do życia, ale nawet on miał pewne problemy z tym, żeby zorientować się, kiedy Pavarotti mówili poważnie, a kiedy najzwyczajniej w świecie próbowali wytrącić swojego rozmówcę z równowagi.
Właśnie to okazało się strzałem w dziesiątkę i do tej pory nie potrafił w pełni pojąć tego, co wydarzyło się przed głównym wejściem, kiedy to wampiry utorowały mu drogę do ukrytego za wodospadem korytarza. Takiego zamieszania nie widział od dawna, poniekąd dlatego, że jak ognia unikał magazynów i wszystkich innych miejsc, które dla jego pobratymców stanowiły normę, będąc najczęściej odwiedzanymi w slumsach, jak w myślach niejednokrotnie nazywał zamieszkane przez wilkołaki dzielnicę. Cokolwiek powinien myśleć o krwiopijcach, jedno trzeba było im przyznać: miały klasę i potrafiły tworzyć, czego niestety nie można było powiedzieć o wilkołakach. Zasadniczo większość swoich, jeśli nie wszystkich tych, którzy mieszkali w Mieście nocy, był w stanie opisać jako morderców albo pozbawione jakichkolwiek skrupułów, ograniczone do pierwotnych instynktów nieokrzesane bestie, które już dawno zatraciły w sobie społeczne zdolności. Byli jak zwierzęta i chociaż nie powinno go to dziwić, świadomość tego napawała go wstrętem.
Właśnie dlatego musiał zrobić wszystko, co będzie trzeba, żeby ustrzec przed takim losem Alessię. Do diabła, zrobiłby to tak czy siak, nawet gdyby nie przerażająca pewność tego, że jako w połowie wampirzyca nie miała najmniejszych szans na to, żeby w normalny sposób funkcjonować. Mieli mieć szczęście, jeśli przynajmniej trochę zyskają na czasie, a dziewczyna przetrwa pierwszą przemianę, bo w innym wypadku… Och, na litość bogini, on nawet nie chciał myśleć, co miało być później! Już teraz wystarczająco trudno patrzyło się na to, co działo się z jej ciałem. Jak słabła, jak brakło jej sił… To wszystko przywoływało najgorsze wspomnienia, których sam doświadczył, kiedy siedem lat wcześniej był na jej miejscu. Wtedy miał wrażenie, że zaczyna wariować, poza tym był z tych wszystkim sam – przynajmniej do momentu, kiedy na krótko przed pełnią nie pojawiła się przy nim Isabeau. Gdyby nie ona, już dawno postradałby zmysły, dlatego miał wrażenie, że kobieta i tym razem dobrze się spisze, zwłaszcza, że chodziło o jej ukochaną bratanicę. Co więcej, Ali nie była sama, a i to był powód do tego, żeby mógł z czystym sumieniem ruszyć do Lille.
Z tym, że czystego sumienia nie miał i raczej nic nie miało sprawić, żeby poczuł się lepiej. Przez cały czas dręczyło go poczucie winy, jakby to nie Yves, a on sam doprowadził do tego, że Alessia wkrótce mogła albo przeistoczyć się w wilka, albo umrzeć straszną śmiercią, zdradzona przez swoje własne ciało i dwie sprzeczne natury. Szlag, sam już nie był pewien, która perspektywa wydawała się gorsza, a to był dopiero początek i Ariel doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Z daleka od Miasta Nocy nie miał być już pewien niczego, jakby już samo zostawienie jej – teraz, kiedy tak bardzo go potrzebowała – nie wydawało się wystarczająco okrutnym posunięciem. Robisz to dla niej, powtarzał sobie przez cały czas, ale to i tak było trudne, a on wciąż miał w pamięci jej ciemne, wpatrzone w niego błagalnie oczy, kiedy widzieli się po raz ostatni.
Wtedy powiedział jej, co czuje. I, jak na ironię, jednocześnie chciał i nie chciał, żeby zapamiętała ten moment.
– Czy mnie to bawi…? – Michael, całkiem sprawnie markując konieczność zastanowienia się, zaczął wyłamywać sobie palce. Szedł powoli, nie mając żadnych problemów z poruszaniem się tyłem, żeby móc bez skrępowania wpatrywać się w posuwającego się mozolnie na przód Ariela. – Tak sądzę. Nie mam ostatnio zbyt wielu rozrywek, więc lepsze to niż nic.
– Ach… Idź do diabła – wymamrotał nerwowo, coraz bardziej rozdrażniony.
Pavarotti zrobili niezłe zamieszanie, swoimi zdolnościami iluzjonistycznymi wprawiając pełniące przy wejściu do Miasta Nocy wilkołaki w niezłe otępienie. Ariel nie miał pojęcia, co takiego ta dwójka im pokazała, ale Bart i Patrick (znał ich, więc wiedział, że to dwa buce i bynajmniej nigdy nie grzeszyli inteligencją) wpadli w taki amok, że nawet gdyby tuż obok nich przeszła cała armia żołnierzy i kilka czołgów, prawdopodobnie nie zwróciliby na to najmniejszej uwagi. Takie zamieszania nie widział nigdy, a powarkiwania, krzyki i głośne przekleństwa tej dwójki, pewnie były słyszalne w Niebiańskiej Rezydencji, jeśli nie w centrum miasta. Co prawda może ten sposób był zbyt zmyślny, ale na pewno skuteczne i wszystko wskazywało na to, że osiągnął od początku ustalony cel – i że faktycznie zdołał wymknąć się całkowicie niezauważenie. Co prawda obecność Michael nieco wszystko komplikowała, ale to był wampir, nie wilkołak. Nawet jeśli któryś z podwładnych Yvesa go pilnował, teraz najwyraźniej jego starania spełzły na niczym – ojciec zdecydowanie nie miał być zadowolony. I dobrze.
Co nie zmieniało faktu, że Michael był problematyczny. Pojawił się nagle i to akurat wtedy, kiedy Arielowi udało się już otrząsnąć po przymusowej kąpieli pod strumieniem lodowatej wody wodospadu (jego wilcza część nie przepadała za wilgocią, niestety) i odszedł od Miasta Nocy na tyle daleko, żeby poczuć dziwną mieszankę nostalgii, niepokoju i niewysłowionej ulgi. Nigdy wcześniej nie opuszczał granic Miasta Nocy i nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak niezwykłym uczuciem jest świadomość tego, że nareszcie jest się wolnym – i to w miejscu nienaruszonym przez wampiry, wilkołaki i inne nadludzkie stworzenia. Panowała noc, a coraz większy, srebrzący się księżyc oświetlał górzysty krajobraz pasma Eyre, co w ostatecznym rozrachunku dawało przyjemny dla oka, niezwykły widok, który napawał Ariela entuzjazmem. Nie przeszkadzał mu nawet widok wiszącego nisko nad horyzontem, częściowo skrytego za wysokimi pagórkami satelity, chociaż ten nieubłaganie przypominał mu o uciekającym z każdą kolejną minutą czasie.
Powietrze było czyste i rześkie, pozbawione mdlącej słodycz wampirzego ciała oraz ciągłego strachy mieszkających w Mieście Nocy ludzi. To był inny, prawdziwy świat, który wydawał mu się obcy, jakby nagle znalazł się na jakiejś nieodkrytej jeszcze planecie. Czuł się oszołomiony i jedynie myślenie o Alessi pozwalało mu zachować zdrowy rozsądek, ciągle przypominając o tym, że musi do niej wrócić – i że najpierw musi uzyskać informację, której oboje nade wszystko potrzebowali. To było bardzo ważne i za żadne skarby nie mógł pozwolić sobie o tym, żeby zapomnieć.
Kiedy o to rozważał, naszła go inna jednocześnie abstrakcyjna, co i niezwykle pociągająca myśl. Co byłoby, gdyby zabrał ze sobą Ali i kiedy już wszystko będzie w porządku (jak bardzo szalony musiał być, skoro wciąż w to wierzył, nie biorąc nawet pod uwagi tego, iż cokolwiek mogłoby pójść źle?), razem uciekliby w ten wielki świat, z daleka od miejsca, gdzie wciąż napotykali na coraz to nowsze przeszkody? Zamknięte, konserwatywne Miasto Nocy nigdy nie miało zaakceptować tego, że byli razem, nawet jeśli istniało kilka osób, które z najróżniejszych powodów były im przychylne. Buntowali się również ludzie, choć ci nie byli tak niebezpieczni, jak nieśmiertelni, którzy jasno dali im do zrozumienia, że związek dwój tak odmiennych istot jest czymś nie do przyjęcia. Nigdy nie mieli dać im spokoju, aż w końcu doszłoby do tragedii, a wtedy…
Nie mógł do tego dopuścić. Gdyby się stamtąd wyrwali, już nic nie byłoby w stanie powstrzymać tego, co działo się między nimi. Kochał Alessię, a kiedy jej to powiedział, jedynie utwierdził się w przekonaniu, że tak jest w istocie. Nie przypuszczał, że kiedykolwiek zazna tego uczucia, że będzie w stanie pokochać kogokolwiek – nie on, wciąż samotny, nie mający żadnych wzorców, które pokazałyby mu czym jest normalna rodzina – a jednak życie okazało się przewrotne, a kiedy na jego drodze stanęła Ali, wszystko się zmieniło. Była uparta i wiedziała, czego chciała, czym stłamsiła jego wcześniejszy opór i to, co uważał za zdrowy rozsądek, kiedy początkowo starał się przed nią bronić, uparcie przypominając sobie o tym, kim jest – i kim ona jest. Byli dla siebie wzajemnie niebezpieczny, zwłaszcza on, co mogli zaobserwować niemal miesiąc wcześniej, kiedy to jego przemiana była największym dręczących ich problemem. Nawet to nie odstraszyło Alessi, a on okazał się zbyt słaby, żeby ją od siebie odepchnąć – żeby kazać jej tak po prostu odejść, skoro pragnęła zostać.
Trochę egoizmu nikomu nie szkodziło… Tak, gdyby tylko potrafił tak lekko podchodzić to całej sprawy.
Cóż, ona potrafiła.
A teraz okazało się, że największym niebezpieczeństwem dla siebie nawzajem nie są ich różnice, ale istoty im podobne – wampiry i wilkołaki… I nie tylko.
Podobno to karma jest suką. Jak w takim razie można było opisać ironię albo przewrotność losu?
Och, no tak: może po prostu Yves. To wyjaśniałoby wszystko.
Czegokolwiek by sobie nie myślał, naprawdę wierzył w to, że ucieczka jest najlepszym rozwiązaniem. Gdyby zostawili wszystkich tych, którzy byli im przeciwni, mogliby zacząć od nowa – gdzieś daleko, gdzie oboje byliby bezpieczni. Jego nic nie trzymało w Mieście Nocy i komplikacje mogły pojawić się dopiero w przypadku rodziny Alessi (wiedział, że kochała ich nade wszystko), ale być może po tym, jak potraktował ją jej własny brat, miała być zdolna do podjęcia decyzji. Jeśli Damien faktycznie wniósł o azyl, jedynie ucieczka mogła być dla niej sposobem na to, żeby normalnie funkcjonować.
Wizja nowego życia i zbudowania domu… To wydawało się równie cudowne, co abstrakcyjne. Zbudowaliby coś, co byłoby tylko ich. Nie, nie miał złudzeń co do tego, że nigdy nie staliby się zwyczajnymi ludźmi, ale czy to ważne? Oboje potrafili wtopić się w tłum i w spokoju egzystować z ciepłokrwistymi, więc to nie byłoby niemożliwe. Mogłoby być normalnie i chociaż na początku bez wątpienia byłoby trudno, z czasem z pewnością znaleźliby właściwą drogę. Cóż, może pieniądze byłyby problematyczne, ale nie aż tak bardzo i nawet jeśli początkowo zmuszeni byliby posunąć się do drobnych kradzieży, kiedy tylko znaleźliby miejsce na osiedlenie się, mogliby poszukać pracy i wszystko stopniowo by się ustabilizowało.
Jego myśli pędziły jak szalone, snując coraz to odważniejsze, a przy tym z każdą minutą bardziej realne plany na przyszłość. Nigdy nie czuł się w taki sposób, ale nigdy też nie brał pod uwagi otwartego sprzeciwienia się ojcu i opuszczenia miasta, a jednak był tutaj, coraz bardziej zatracając się w uczuciu, które przez wszystkich zostało potępione. Ta świadomość napawała go entuzjazmem, dodając pewność siebie i przynajmniej przez godzinę pozwalając żyć przynoszącymi rozluźnienie mrzonkami.
Właśnie wtedy pojawił się Michael i wszystko się skomplikowało. Wampir nagle zmaterializował się u jego boku, zupełnie jakby od samego początku podążali w jednym kierunku, a Ariel omal nie dostał ataku serca, oszołomiony widokiem w zasadzie obcego, wiekowego wampira o którym wiedział, że nie należy do najprzyjemniejszych gości. Od tamtego momentu Michael po prosu za nim podążał, oszczędny w słowach i tak irytująco tajemniczy; czegokolwiek chciał, nie zamierzał tego zdradzić, najwyraźniej czerpiąc przyjemność z widoku zirytowanego, zaniepokojonego Ariela.
– Jak podejrzewam, doskonale wiesz, gdzie idziesz – zauważył niedbale Michael, jak gdyby nigdy nic przerywając panującą ciszę.
Arielowi chciał się wyć. Czego ten wampir od niego chciał? I dlaczego, do diabła, musiał mieć ten irytujący nawyk podejmowania rozmowy, jakby regularne momenty milczenia oraz okazywana przez wilkołaka niechęć nie miały miejsca? Co prawda do przewidzenia było, że ktoś taki jak Michael inaczej postrzegał pojęcie czasu, poza tym przeżył już tyle, bo jakiekolwiek gniewne odzywki nie robiły na nim wrażenia, ale to i tak doprowadzało go do szaleństwa.
Michael zmrużył oczy, po czym wzruszył ramionami.
– Tak myślałem – stwierdził i chociaż jego głos brzmiał obojętne, Ariel był przekonany, że mężczyzna sobie z niego kpi. – Grunt to solenne przygotowanie.
– Dobra, czego ty chcesz?
Nieśmiertelny spojrzał na niego przeciągle, jakby wcale nie dosłyszał pytania. Tym bardziej dziwne było to, że nie odpowiedział.
– Ja? A czegóż mógłbym chcieć od dziecka księżyca? – żachnął się. Przynajmniej przestał iść tyłem i teraz Ariel widział wyłącznie jego wyprostowane plecy. – Jestem tutaj, bo chcę. Bycie obserwatorem nie przynosi zbyt wielu ekscytujących momentów. No cóż…
Bycie obserwatorem – powtórzył tępo. Potrzebował chwili, żeby przypomnieć sobie, co słyszał o Michaelu i jego zdolnościach. – Co to znaczy?
– Ty mi powiedz.
Świetnie. Zawsze uwielbiał, kiedy ktoś mówił do niego zagadkami, jakby wystarczająco trudne nie było to, że nie miał pojęcia na co takiego porywał się, kiedy zdecydował się wyruszyć do Lille.
– Potrafisz załamywać czasoprzestrzeń – zaryzykował, świadom tego, że Michael czeka na odpowiedź. Nie widział jego twarzy, ale był dziwnie pewien, że tak właśnie jest. – Podróżujesz, zbierasz informację… Po prostu obserwujesz, tak?
– Zgadza się. – Sądząc po tonie, jakim to powiedział, to była dość uproszczona wersja jego faktycznych zdolności i celów. – Jak powiedziałem, jesteś obserwatorem.
– W takim razie… Wiesz, co się wydarzy? Mam na myśli, co będzie w przyszłości.
– Przyszłość, teraźniejszość, przeszłość… Sądzisz, że ktoś taki jak ja widzi między nimi jakąkolwiek różnicę? – zapytał Michael łagodnie. – Dla kogoś to, co dzieje się teraz, jest już przeszłością. Ktoś inny powie, że to się dopiero wydarzy. W gruncie rzeczy wszystko zależy od odpowiedniego punktu widzenia.
– Ach…
Michael obejrzał się przez ramię. Było coś w tych krwistych tęczówkach i świadomości tego, że jest wampirem, co przyprawiało go o nieprzyjemne wrażenie bycia osaczonym.
Naturalni wrogowie. O tym zdecydowanie nie dało się zapomnieć.
– Nie masz pojęcia o czym mówię, prawda? – zapytał z rozprażeniem wampir, wyraźnie rozczarowany. Ariel uznał, że nie musi odpowiadać, bo jego wyraz twarzy jest sam w sobie wymownym wyjaśnieniem. – No tak, przyszłe pokolenia! To takie frustrujące.
– Dopiero co powiedziałeś, że dla ciebie przyszłość nie ma znaczenia – zauważył przytomnie.
– Nie podoba mi się to, że próbujesz łapać mnie za słówka – stwierdził chłodno Michael, ale na jego ustach pojawiło się coś na kształt okrutnego uśmieszku. – Zabawne. Dzieci księżyca zawsze mnie zadziwiały.
– Nie wiem, czy powinienem dziękować za to, że przyrównujesz mnie do mojej rasy – mruknął bez entuzjazmu, krzywiąc się na samą myśl o swoich pobratymcach.
Szlag, jak on tego nienawidził! Czasami żałował, że nigdy nie był dość odważny i zdecydowany, żeby zrobić to, co wydawało się najrozsądniejsze i najzwyczajniej w świecie się zabić. Tak byłoby prościej, ale…
Nie, nigdy nie był typem samobójcy. Teraz tym bardziej nie miał powodów, żeby umierać, ale to akurat nie było czymś, co zamierzam roztrząsać.
– Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego z tobą dyskutuję. – Machinalnie spróbował przyśpieszyć, ale Michael nadal szedł przed nim, chociaż Arielowi nie wydawało się, żeby jakkolwiek zwiększył tempo.
– Doprawdy? Mnie się wydaje, że wręcz przeciwnie – wiesz doskonale. – Wampir był pewny swego, zresztą nie bez powodu. – Oboje wiemy, że pragniesz zadać mi dość osobliwe pytanie.
Ariel machinalnie przystanął, coraz bardziej poirytowany. Chociaż Michael bez wątpienia to zauważył, nawet nie obejrzał się przez ramię, dalej spokojnie idąc przed siebie niemal spacerowym tempem.
– A odpowiedziałbyś mi na niej? – zapytał z nutką goryczy i chociaż w jego głosie pobrzmiewało powątpiewanie, jednocześnie nie był w stanie pozbyć się tej odrobiny nadziei na to, że nieśmiertelny po raz kolejny postanowi go zaskoczyć.
– Prawdopodobnie nie, ale zawsze możesz spróbować – zapewnił obojętnym tonem Michael.
Tak, zdecydowanie doskonale się bawił.
Wampir zaczął się oddalać, nie zmieniając tempa i sprawiając wrażenie kogoś, kto w istocie nie jest zainteresowany czyimkolwiek towarzystwem. Mimo całej absurdalności sytuacji, Ariel niemal był skłonny uwierzyć w to, że Michael faktycznie towarzyszył mu z braku lepszych zajęć i jest mu wszystko jedno czy będzie szedł sam, czy może jednak znajdzie partnera do rozmowy – oczywiście pod warunkiem, że zechce mu się na to, żeby wdać się w jakąkolwiek konwersacje.
A podobno to wilkołaki bywają nieprzewidywalne, pomyślał i nadal stał w miejscu, nagle zniechęcony i dziwnie nieporadny. Sensownym byłoby ruszyć dalej za Michaelem, ale sam już nie był pewien, czy chce zachowywać się tak, jakby wampir miał na niego jakikolwiek wpływ. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to nieśmiertelny wyznaczał kierunek, a to zdecydowanie nie było mu na rękę.
– Prawdopodobnie niczego ci nie powiem, a przynajmniej nie to, czego mógłbyś oczekiwać – usłyszał głos Michaela i przekonał się, że wampir jednak przystanął – ale gdybyś jednak zaryzykował, to wiedz, że staniem w miejscu na pewno nie zapobiegniesz przemiany. Nie twierdzę, że do przemiany dojdzie… albo nie dojdzie – dodał pośpiesznie, bo Ariel już otworzył usta. – Ja jedynie delikatnie sugeruję, że miałeś coś do zrobienia. I że całkiem dobrym pomysłem byłoby kierowanie się w dół, do najbliższego miasteczka tak na dobry początek, zamiast uparcie zagłębiać się w góry. To tak, jakbyś jednak chciał poznać moją opinię.
Jeszcze kiedy mówił, jak gdyby nigdy nic ponownie ruszył przed siebie, tak szybko i lekko, że wydawał się płynąć w powietrzu. Nie minęła kolejna sekunda, a jego postać zatarła się, niemal zlewając z otaczającym go mrokiem, jakby noc była żywa i łasiła się do z wdzięcznością, gotowa oddać mu wszystko, czego mógłby od niej zażądać.
A potem zniknął.

1 komentarz:

  1. Niech już Michael idzie do tego diabła, bo mnie zaczyna powoli wkurzać. Chociaż on naprawdę wkurza, irytuje i staje się niczym wrzód na tyłku -_-
    Dobra teraz nawiązując do poprzedniego rozdziału, to myślałam, że padnę jak Gabriel zapytał się Ali o tą ciąże. No cóż to było.. Po prostu boskie xD
    Mam nadzieję, że urwą Yves'owi łeb za to co zrobił Alessi, albo będą go torturować jak tamtego wilkołaka, którego imię wyleciało mi z pamięci.. ;>
    Kurde, dzisiaj nawet nie wiem jak to skomentować. Jestem zła i wymęczona i jestem zła. To chyba najważniejszy powód -.-
    Hm, oczywiste jest to, że rozdział był genialny, chociaż parę razy się pogubiłam, ale to nic takiego ;>
    Czekam niecierpliwie na nowy :*
    Pozdrawiam,

    Gabrysia ;))

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa