
Alessia
Niebiańska
Rezydencja wyglądała równie imponująco, co zwykle, zwłaszcza w promieniach
zachodzącego słońca. Okazały budynek na wzgórzu, otoczony górskim pasmem, stanowiącym
granice doliny, w której znajdowało się Miasto Nocy, miał w sobie coś
wyniosłego, co wprawiało w zachwyt, nawet kiedy było się już do tego
widoku przyzwyczajonym.
– Dobra, poddaję się. Co tutaj robimy? – zapytała
z westchnieniem Alessia, wpatrując się w plecy stojącego przed bramą
Ariela.
Czuła się wyczerpana marszem, osłabiona i zła. Chociaż
przez wzgląd na nią wszyscy zdecydowali się na powolne, ludzkie tempo, przez
które droga z miasta do rezydencji zajęła im przynajmniej dziesięć razy
dłużej, to i tak poruszanie się nie było z tego powodu łatwiejsze.
Uparcie nie pozwalała wziąć się na ręce i teraz tego żałowała, ale jak
zwykle była zbyt dumna i uparta, żeby tak po prostu pozwolić sobie na
słabość.
Nie miała nawet siły chronić swoich myśli, o czym przekonała
się, kiedy po raz kolejny zawirowało jej w głowie i Edward
instynktownie przesunął się w jej stronę, obejmując ramieniem.
W pierwszym odruchu spróbowała się odsunąć, ale po chwili dała za wygraną
i z westchnieniem oparła się o nieco, wspierając głowę na
ramieniu wampira i przymykając oczy. Przytulił ją bardziej stanowczo,
dłonią odgarniając jej wilgotną grzywkę. Zadrżała pod jego dotykiem, mając
wrażenie, że chłód wampirzej skóry sprawia jej ból.
Ariel obejrzał się przez ramię, a do niej wróciło uczucie
sprzed tygodni, kiedy miała wrażenie, że podczas kolejnych spotkań muszą
zaczynać wszystko od początku. Był tam, na wyciągnięcie ręki, a jednak
bliskość jej rodziny sprawiała, że oddalał się od niej, jakby przekonany, że
tak właśnie powinno być. Po prostu mnie dotknij. Chcę żebyś to ty mnie przytulił,
Arielu, chciała wykrzyczeć, jednak nawet
jeśli wyczytał te pragnienia z jej oczu, w żaden sposób nie zamierzał
na nie zareagować.
– Muszę porozmawiać z królem – wyjaśnił spokojnie,
ciemne oczy ponownie przenosząc na zamkniętą bramę. – Jeśli wyjdę poza tereny
miasta, wilkołaki będą wiedzieć. Yves będzie – dodał z naciskiem.
– Może cię zatrzymać? – domyślił się Carlisle.
Na ustach Ariela pojawił się gorzki, pozbawiony wesołości
uśmiech. Ali zesztywniała, zaniepokojona tym, jak zachowywał się, kiedy
chodziło o jego ojca. Nienawiść do Yves'a go zmieniała i nie podobało
jej się to, w jaki sposób.
– W najlepszym wypadku – przyznał w końcu. – Nie.
Bardziej przeraża mnie to, że pozwoli mi przejść… A pozwoli, bo wtedy
będzie miał pewność, że Ali została sama – dodał z przekonaniem.
– Zaraz… Co ty wspominasz? – zapytał Edward, gwałtownie
zwracając się w jego stronę. – Te dzieciaki… Mój Boże, Damien miał rację.
To jest dla niej niebezpieczne i to już od dawna.
– Nigdy w jej obecności nie twierdziłem, że jest
inaczej – powiedział cicho. – Nigdy nie próbowałem… Dobra, zresztą nieważne.
– Oczywiście, że ważne! Przynajmniej dwa razy przy tobie
nie zginęła, a teraz…
– Zamknijcie się!
Obaj spojrzeli na nią tak, jakby widzieli ją po raz
pierwszy. Zagniewana i rozdrażniona, natychmiast odsloczyła od Edwarda,
stając pomiędzy nim a Arielem i wodząc wzrokiem od jednego do
drugiego. Trzęsła się i było jej słabo, ale gniew skutecznie utrzymywał ją
na nogach. Znów była świadoma istoty w swoim wnętrzu, mruczącej
z zadowoleniem i podsuwając jej myśli, których wcale nie chciała
poznać.
Zadrżała i pokręciła głową. Aż podskoczyła ze strachu,
kiedy tuż za plecami usłyszała przeciągłe skrzypnięcie i natychmiast
okręciła się wokół własnej osi, żeby móc spojrzeć na odgradzającą ich od
Niebiańskiej Rezydencji bramę.
– Tak mi się zdawało, że słyszę czyjeś słodkie głosiki. Nie
ma jak kłótnia, żeby porządnie zakończyć dzień, co nie? – Matthew wyszczerzył
się w uśmiehu, wciąż zaciskając palce na prętach jednego z żelaznych
skrzydeł bramy. – Dobry wieczór – dodał i jego entuzjazm nieco przygasł,
kiedy przyjrzał się im uważniej i zorientował się, jaka panuje atmosfera.
– Szczenię Yves'a, a niech mnie! – mruknął nerwowo
Lucas, również pojawiając się w zasięgu wzroku. – Ali, Theo wspominał, że
nieźle nawywijałaś, ale nie sądziłem, że aż tak, dzieciaku.
– Moglibyście sobie darować? – warknęła rozdrażniona,
rzucając Pavarottim niechętne spojrzenie. – Nie nazywajcie go tak– wyjaśniła
chłodno, bo obaj spojrzeli na nią wyraźnie zaskoczeni.
Matt i Lucas spojrzeli po sobie. Na pierwszy rzut oka
nie wyglądało to specjalnie dziwnie, ale ktoś kto znał ich wystarczająco
dobrze, bez trudu potrafił stwierdzić, ze właśnie wyciągnęli sobie tylko znane
wnioski; mieli wyjątkowy dar obserwacji i porozumiewania się bez słów,
a przecież nawet nie byli bliźniętami.
– Wiesz, teoretycznie nie miałem na myśli niczego
niewłaściwego – zreflektował się w końcu Lucas, najwyraźniej dochodząc do
wniosku, że lepiej byłoby jej nie drażnić. – To wilki. Wasze dzieci chyba… –
Zerknął wymownie na Ariela. – Coś pomyliłem?
– Nie. – Ariel nie wyglądał na zainteresowanego,
a może po prostu próbował w ten sposób ukryć zażenowanie. – Mamy
młode. Szczenięta. Czasami całe mioty – wyjaśnił z tą samą obojętnością,
nerwowo wykręcając sobie palce. – Byłby jakiś problem, gdybyśmy teraz chcieli
zobaczyć się z Dimitrem, proszę?
Zaskakująco szybko zmienił temat i Alessia mimowolnie
zaczęła się zastanawiać, jak powinna to zinterpretować. Całe mioty… Wiedziała,
że wilki wydawały na świat po kilka młodych, ale nie przypominała sobie, żeby
Ariel kiedykolwiek wspominał o tym, że ma rodzeństwo. W zasadzie
nigdy za dużo o swojej rodzinie nie wspominał, pomijająco przyznanie się
do Yves’a jako ojca oraz to, że powiedział jej o śmierci swojej matki. Być
może to nic nie znaczyło, a ona szukała dziury w całym, ale
i tak poczuła się zaintrygowana.
Pavarotti wymienili kolejne znaczące spojrzenia, po czym
zgodnie pokiwali głowami. Nie mieli zresztą większego wyboru, bo Layla zdążyła
już bezceremonialnie przekroczyć bramę i skierować się w stronę
Niebiańskiej Rezydencji, nie pozostawiając pozostałym nic innego,
a jedynie możliwość podążania za sobą.
– Dawno cię u nas nie było – zagaił Matthew, który
zawsze wydawał się Alessi bardziej skłonny do powagi niż jego brat.
– O, tak. I wcale nie wyglądasz tak źle, jak można
byłoby sądzić po zachowaniu Isabeau – podjął Lucas, dla odmiany wykazując się
taktem i delikatnością papieru ściernego.
Kąciki ust Layli drgnęły, ale powstrzymała się od uśmiechu.
Pozwoliła, żeby Pavarotti zrównali się z nią, po czym w najzupełniej
najnaturalniejszy sposób ujęła obu pod ręce, moszcząc się po środku.
– Czyżby moja kochana siostra naopowiadała wam wszystkim,
że powoli usycham w cieniu, poddając się narastającej depresji? – zapytała
z powagą, lekko unosząc brwi ku górze.
– Niekoniecznie tak bym to ujął, ale… – Lucas wzruszył
ramionami. – A tak było?
Layla rzuciła mu przeciągłe, badawcze spojrzenie. Jej
błękitne oczy lśniły, odbijając ostatnie promienie słonecznego światła.
– Pytasz, jakbyś sądził, że powiem ci prawdę – parsknęła. –
My, dziewczyny, lubimy sprawiać wrażenie, że zawsze wyglądamy świeżo
i doskonale. A depresja raczej nie sprzyja kreowaniu dobrego
wizerunku, prawda?
Mówiła lekko, prawie dowcipnie i ktoś całkiem obcy bez
wątpienia dałby nabrać się na to, że faktycznie w ten sposób zachowywała
się na co dzień. Alessia sama prawie dała się nabrać, ale znała już Laylę
wystarczająco dobrze, żeby wyczuć jakąś dziwną, przygnębioną nutę w jej
głosie. Co więcej, pozornie radosny ton nie obejmował oczu – te wciąż
pozostawały lodowato niebieskie i jakby odległe.
Przeszli bez pośpiechu przez ogród w pełni rozkwitu,
tym bardziej niezwykły w świetle zmierzchu. Alessia starała się lekko
stąpać po żwirowej ścieżce, znów odnajdując w sobie dość siły, żeby obyć
się od pomocy kogokolwiek, chociaż wiedziała, że bliscy cały czas ją obserwują,
gotowi zareagować, gdyby jednak zrobiło jej się słabo. Energia przychodziła
i odchodziła, a Ali sama nie miała już pewności, co takiego powinna
czuć albo myśleć o tym, co działo się z jej ciałem. Teraz czuła się
dobrze, chociaż wciąż było jej gorąco, a unosząca się w powietrzu
mieszanka kwiatów, drzew oraz słodyczy wampirów sprawiała, że zaczynało ją
mdlić.
– A tak z czystej ciekawości… Co takiego Theo ma
do Alessi i Ariela? – zapytał po chwili wahania Carlisle, korzystając
z ciszy, która nagle zapadła.
Dużo, pomyślała
machinalnie, ale nie powiedziała tego na głos. Nie sądziła, żeby nawet doktor
był zachwycony tym, co Theo wiedział na temat całej sytuacji, nawet jeśli –
podobnie jak i Rufus – orientował się jedynie w treści tego
zjadliwego artykułu, który pojawił się w „Czystej Krwi”. Chodziło raczej
o sam fakt przemilczenia czegoś tak istotnego, nawet jeśli sama Alessia
była za to wampirowi wdzięczna.
– Cóż… – Pavarotti i Layla szli przodem, więc Alessia
nie mogła dostrzec wyrazu twarzy Lucasa, ale była prawie pewna, że się
uśmiechnął. – Jak sądzisz, zdenerwuje się? – zapytał z udawanym
niepokojem, zwracając się do swojego brata.
– Ostoja spokoju, Theo? – upewnił się Matthew, całkiem
dobrze udając zaskoczenie. – Skądże znowu! – Zamyślił się na moment. – Tak,
jestem prawie pewien… No i jakby nie patrzeć, zawsze możemy schować się za
Kristin – zasugerował z przekonaniem.
Przekomarzali się jeszcze, odwlekając konieczność
odpowiedzi na pytanie, aż ostatecznie znaleźli się w przedsionku
i wyjaśnienia stały się zbędne. Okrągły hall, stanowiący zdobioną istnie
barokową salę, jak zwykle zachwycał i to nie tylko widokiem lekko
zakręconych, prowadzących na piętro schodów, ale przede wszystkim stworzonym
przez Lucasa i Matthew fałszywym niebem, zastępującym w tym miejscu
sufit. Alessia machinalnie uniosła głowę, w pamięci mając to, że stan
nieboskłonu zwykle miał jakieś powiązanie z nastrojami Dimitra, chociaż do
tej pory nie potrafiła zrozumieć tej dziwnej zależności.
Tym razem dostrzegła niemal doskonale czyste, różnobarwne
niebo, bardzo podobne do tego, które chwilę wcześniej miała okazję oglądać na
zewnątrz. Stonowane kolory błękitu, różu, pomarańczy i czerwieni miały
w sobie coś kojącego, co sprawiło, że poczuła się zdecydowanie
bezpieczniej. Uspokojona, zatrzymała się, żeby móc dokładniej rozejrzeć się
dookoła i chociaż przez chwilę zapomnieć o celu swojej wizyty tutaj
i o tym, co najprawdopodobniej miało nastąpić jeszcze tej samej nocy.
Zapadła chwila ciszy, co był o tyle dziwne, że
zamilkli nawet Matthew i Lucas. Miała ochotę zapytać, gdzie znajduje się
Dimitr albo przynajmniej gdzie powinni się udać, kiedy dwuskrzydłowe,
prowadzące do gabinetu i biblioteki króla drzwi otworzyły się gwałtownie,
a ze środka dosłownie wypadła Isabeau. Wyglądała blado, ale przy tym
niezwykle pięknie, zwłaszcza w czarnym, skórzanym i idealnie
dopasowanym do jej smukłego ciała stroju. Kruczoczarne, zebrane w wysoki
kucyk włosy podskakiwały przy każdym kroku, w ruchach zaś było coś
gniewnego, co dało Alessi do zrozumienia, że ciotka raczej nie jest
w najlepszym nastroju.
– Ali – westchnęła i wyraźnie jej ulżyło. Wyciągnęła
ręce i uściskała ją krótko, ale serdecznie, co w przypadku oszczędnej
w okazywaniu uczuć Isabeau było i tak sporym postępem. – Myślałam, że
całkiem już oszaleję. Naprawdę nie wiem, co takiego mam ci powiedzieć, ale ta
prośba Damiena… Dobra bogini, ty najlepiej wiesz, że nie zrobiłabym ci tego, gdybym
miała na to jakikolwiek wpływ – powiedziała w pośpiechu. – Przetrząsnęłam
kilka ksiąg i zwojów, naprawdę, ale nie znalazłam niczego, co mogłabym
wykorzystać, żeby dać ci jeszcze trochę czasu. Nie mam pojęcia, co temu
chłopakowi do głowy strzeliło, ale jeszcze poszukam, poza tym…
– Ciociu, wyluzuj – przerwała jej pośpiesznie, gwałtownie
potrząsając głową. Beau rzuciła jej urażone spojrzenie, ale coś w głowie
i wyrazie twarzy Alessi musiało przekonać ją do tego, żeby jednak
zamilknąć. – Dziękuję ci. Teraz zresztą nie ma czasu na to, żeby martwić się
Damienem – dodała.
Isabeau zmrużyła podejrzliwie oczy, po czym w końcu
rozejrzała się dookoła. Kiedy spostrzegła Ariela, nieznacznie skinęła mu głową,
ale nie uśmiechnęła się, zbyt podenerwowana, żeby pozwolić sobie na okazywanie
jakichkolwiek ciepłych emocji. Jej błękitne oczy lśniły intensywnie, a po
dokładniejszym przyjrzeniu się tęczówkom wampirzycy, Ali zauważyła w nich
czerwone refleksy, które bynajmniej nie miały niczego wspólnego z kolorami,
którym nadawało wszystkiemu wieczorne niebo.
Z biblioteki bez pośpiechu wyszedł Dimitr, ale nie odezwał
się nawet słowem, w milczeniu obserwując całe zbiorowisko. Poruszał się
niczym cień, kiedy w ciszy pokonał dzielące go od Isabeau metry, dosłownie
materializując się u jej boku. Poruszał się tak bezszelestnie
i szybko, że Ali aż wzdrygnęła się, zaskoczona jego obecnością.
– Co się stało? – zapytała wprost Isabeau. – Co…? Ach,
najpierw jeszcze jedna rzecz – zapowiedziała, w jednej chwili zwracając
się w stronę Carlisle’a. – Co, na litość bogini, jest z moją matką?
Alessia zamrugała zaskoczona, całkiem zbita
z pantałyku. Nie miała pojęcia, że cokolwiek stało się Allegrze, ale
niepokój w głosie Beau i to, jak nagle się zdenerwowała, wystarczyło,
żeby Ali również poczuła się zaniepokojona.
– Nie wiem. Allegra… Allegra nagle wpadła w szał,
jeśli można to tak nazwać – odpowiedział natychmiast Carlisle, rzucając Isabeau
znaczące spojrzenie. To wystarczyło, żeby sama również pojęła, że to nie było
nic w pełni normalnego. Czy to znaczyło, że Allegra również zapominała?
Tak jak Michael? Tak jak ojciec Ariela i ci wszyscy inni mieszkańcy –
ludzie i nieśmiertelni? – Marco próbował ją uspokoić, ale coś poszło nie
tak, a ona wylądowała na ścianie i… No cóż – westchnął, ale kontynuował,
dostrzegając naglące spojrzenie Isabeau: – Straciła przytomność.
– O bogini… – Isabeau zacisnęła powieki, żeby ukryć
zmartwienie i jeszcze więcej czerwonych błysków w oczach. Kiedy znów
je otworzyła, panowała nad sobą, ale przychodziło jej to z trudem. – Nic
jej nie jest? Co tam się stało?
– Uderzyła się w głowę. Popłynęło trochę krwi, ale to
raczej nic poważnego. Twój oj… Marco – zreflektował się pośpiesznie – zajął się
ją, kiedy tylko zatamowałem krwawienie. Nie pozwolił mi jej dokładniej zbadać,
ale z tego, co zdążyłem zaobserwować, nic jej nie będzie.
Isabeau właściwie go nie słuchała, nerwowo krążąc po
korytarzu i nie mogąc ustać w miejscu. Mruczała coś pod nosem,
wyraźnie niezadowolona z tego, że ktokolwiek zostawił jej matkę
z kimś, kto już raz stracił kontrolę, kiedy pojawiła się krew – i to
doprowadziło do tragedii, która odebrała życie Gabrielli. Jasne, poród był
czymś zupełnie innym, a Marco i tak cudem dotrwał wtedy do końca,
atakując swoją bezbronną żonę w przypływie desperacji, kiedy i tak była
umierająca oraz osłabiona zbyt mocno, żeby się bronić, ale mimo wszystko…
– Moja królowo – odezwał się cicho Dimitr, próbując zwrócić
na siebie jej uwagę. Wampirzyca wzdrygnęła się gwałtownie, kiedy ujął ją pod
ramię i zmusił do zatrzymania się. – Isabeau, kochana, nie masz się
o co martwić. Jeśli martwisz się o Allegrę, mogę natychmiast kogoś
tam wysłać – zapewnił z przekonaniem, spoglądając jej w oczy.
– Nie. Wolałabym sama tam pójść – powiedziała stanowczo,
nieco zbyt oschle, bo po chwili zreflektowała się i dodała: – Ale dziękuję
ci.
Dimitr skinął głową. Jego spojrzenie uważnie lustrowało
twarz Isabeau, a w oczach czaiły się iskierki zachwytu, miłości
i pożądania. W jakiś dziwny sposób ta dwójka nawet wyglądała, jakby
brała udział w nieustającej grze – pełnej emocji, flirtu i czegoś, co
sprawiało, że w każdej chwili można było dostrzec coś niezwykle intymnego,
co powodowało, iż pragnęło się odwrócić głowę i dać im chwilę samotności.
– A może my tam pójdziemy, mamo? – rozległ się
spokojny głos od strony schodów. Aldero i Cameron pojawili się
w przedsionku znikąd, najwyraźniej znów podsłuchując z pomocą daru
młodszego z braci. – Sprawdzimy, czy babci nic nie jest – dodał Cammy.
Jedynie pod nieobecność Allegry mówił o niej inaczej niż po imieniu.
– Aldero Drake’u Devile, mogę wiedzieć dlaczego po raz
kolejny ty i twój brat próbujecie mnie szpiegować? – westchnęła
z rozdrażnieniem Beau, rzucając bliźniakom znaczące spojrzenie.
Al wydął usta, wyraźnie niezadowolony. A przynajmniej
starał się sprawiać wrażenie urażonego, jednak okazywanie złości szło mu dość
marnie.
– Dlaczego od razu zakładasz, że to był mój pomysł,
mamusiu? – zapytał z jednym ze swoich najbardziej swoich rozbrajających
uśmiechów.
– Bo cię znam – odparła spokojnie Isabeau, ale wyraz jej
twarzy złagodniał. – I dlatego, że to właśnie ty teraz próbujesz mnie
czarować – dodała i zawahała się. – Ech… Po prostu upewnijcie się, że nic
jej nie jest – dała za wygraną, ostatecznie poddając się objęciom Dimitra.
Zniknęli równie nagle, co się pojawili, wcześniej rzucając
po krótkim „cześć”, kiedy przypomnieli sobie, że nawet słowem nie odezwali się
do zgromadzonych w przedsionku. Alessia odprowadziła ich wzrokiem, dopiero
po chwili orientując się, że Aldero i Cammy nie skierowali się w stronę
głównych drzwi, ale piwnic, prawdopodobnie chcąc skorzystać z tuneli,
skoro wciąż świeciło szkodliwe dla nich słońce.
Beau ze świstem wypuściła powietrze z płuc, po czym
pośpiesznie odsunęła się od Dimitra. Wciąż trzymali się blisko, ale ciotka jak
zwykle starała się okazać niezależność, wyglądała zresztą na zbyt rozeźloną
i rozemocjonowaną, żeby spokojnie znosić czyjąkolwiek bliskość albo ustać
w miejscu.
– To teraz do rzeczy – zadecydowała, raz jeszcze omiatając
wzrokiem twarze zebranych. – Pomijając moją mamę i to, że Damienowi
całkiem już poprzewracało się w głowie, śmiało możecie mnie dobić
i powiedzieć, co takiego się dzieje. A z tobą, Arielu, jeszcze sobie porozmawiam – dodała, rzucając
wilkołakowi wymowne spojrzenie.
– Bardzo chętnie, Beau – zapewnił cicho, bez chociażby
cienia uśmiechu. – Ale teraz, jeśli nie ma żadnych przeszkód, chciałbym
porozmawiać z królem.
– Ze mną? – Dimitr spojrzał na niego
z zainteresowaniem. – Czego dziecko księżyca mogłoby ode mnie oczekiwać?
Wiesz dobrze, Arielu, że nie mam wpływu na to, co dzieje się pomiędzy wampirami
a wilkołakami. Nie mam pojęcia, czy mogę tobie i Ali pomóc.
– Ale my jesteśmy pewni, że możesz pomóc – wtrącił Edward.
Przesunął się do przodu, cały czas trzymając się blisko Alessi. Dziewczyna
zauważyła, że dyskretnie stara się ją oddzielić od Ariela, ale czuła się zbyt
zmęczona, żeby jakkolwiek próbować przeciwko temu protestować. Swoją drogą,
gdyby Ariel chciał, sam mógłby zaoponować i się do niej zbliżyć, ale
chłopak uparcie tego nie robił. – Yves ugryzł Alessię, a my ni cholery nie
mamy pojęcia, co z tym fantem zrobić. Ariel podobno ma jakiś plan – powiedział, nie kryjąc powątpiewania – ale do
tego musi opuścić miasto. To tak w skrócie… Czy teraz możemy porozmawiać?
– Edwardzie – zaoponowała cicho Esme, odzywając się po raz
pierwszy od momentu dotarcia do rezydencji, ale nawet ona nie mogła zaprzeczyć,
że takie rozwiązanie było najlepsze.
Cała czwórka – nie tylko Isabeau i Dimitr, ale również
Pavarotti – spojrzeli na niego tak, jakby sądzili, że postradał zmysły. Zaraz po
tym pierwsze oszołomienie minęło, a cała uwaga momentalnie skupiła się na
Alessi, wprawiając ją w jeszcze większe zakłopotanie.
Zmęczona i coraz bardziej zagubiona, cofnęła się
o krok. Natychmiast zawirowało jej w głowie i omal nie upadła,
w ostatniej chwili odzyskując równowagę. Senność znowu dawała o sobie
znać, podobnie zresztą jak osłabienie, ale nadmiar emocji i wciąż
odczuwalny ból w ramieniu nie pozwalały jej nawet marzyć
o odpoczynku.
– Przestańcie się tak na mnie patrzeć – jęknęła
i zabrzmiało to żałośnie, tak bardzo wytrącona z równowagi się czuła.
Carlisle rzucił jej zatroskane spojrzenie i szybko
podszedł, żeby ją podtrzymać. Pozwoliła mu na to, nie zaprotestowała też przed
tym, jak musnął chłodnymi palcami jej rozpalone czoło.
Wyraźnie zaniepokojony, objął ją mocniej, po czym spojrzał
na Dimitra.
– Moglibyśmy porozmawiać na chwilę? Ali ma gorączkę,
a ja chciałbym, żeby położyła się do łóżka. W zasadzie jest tak, jak
wspominał Edward i Ariel ma plan – powiedział spokojnie – dlatego…
– Dlatego możemy porozmawiać w cztery oczy – wtrącił
Ariel. – Zabierzcie ją, żeby odpoczęła. Ja załatwię resztę.
Alessia poczuła, że coś przewraca jej się w żołądku
i to bynajmniej nie w związku ze zbliżającą się przemianą
i reakcjami jej ciała. „Ona” tutaj jest, chciała
powiedzieć, ale ostatecznie się na to nie zdecydowała, próbując samą siebie
przekonać, że to po prostu stres i jej własne przewrażliwienie.
– Arielu, zajrzysz do mnie, zanim zrobisz cokolwiek…
prawda? – zapytała cicho, spoglądając mu w oczy.
Skinął głową, po czym rzucił coś na temat tego, że wszystko
będzie w porządku. Spojrzała na niego z wahaniem, zwłaszcza kiedy
wysilił się na blady uśmiech, ale ostatecznie nie skomentowała jego zachowania
i pozwoliła na to, żeby Carlisle zaprowadził ją do jednego z pokoi,
który na prośbę Dimitra wskazali im Pavarotti.
Dopiero wchodząc schodami na piętro raz jeszcze zastanowiła
się nad słowami Ariela – i to tylko po to, żeby uznać, że to wcale nie
była jednoznaczna odpowiedź…
Nienawidzę blogspota -_- miałam napisany komentarz, ale nagle strona postanowiła się odświeżyć i włączyła raz jeszcze kasując dosłownie wszystko... -.- Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńOkej, a co do rozdziałów - bo poprzedniego nie zdążyłam, a czy też raczej już nie miałam okazji skomentować. Brakowało mi Matta i Lucasa. Ta dwójka powinna zdecydowanie częściej się pojawiać >.> Kocham te momenty, kiedy dokuczają innym :D
Dobrze wiedzieć, że z Allgerą nie jest do końca tak źle. Straciła przytomność i trochę krwi, ale nic jej nie będzie. To dobrze.
Isabeau!! <3 Raz jest, a raz jej nie ma ;> dlatego tak za nią tęsknię. Hm, i ona chce pogadać z Arielem. No ja mam tylko nadzieję, że chociaż ona będzie w teamie Ali+Ariel=♥ W końcu przebywała długi czas z Arielem i wie o nim dość sporo. Tak myślę ;-;
Rozdział był jak zwykle cudowny, a ja czekam na więcej ;]
Pozdrawiam,
Gabrysia.