
Alessia
– Ty
chyba całkiem oszalałeś. Poważnie, Arielu… Jaja sobie ze mnie zrobisz?
Alessia była zła i nie zamierzała tego przed nim
ukrywać. Krążyła nerwowo po pokoju, niezdolna ustać w miejscu, chociaż
jednocześnie czuła się coraz bardziej wymęczona, jakby jej ciało reagowało na
stres nie tylko w postaci emocji, ale również fizycznego wzmagania
objawów, które dręczyły ją od jakiegoś czasu, zapowiadając nadchodzącą
nieubłaganie przemianę. Znów czuła się nie tylko słabo, ale było jej gorąco, co
mogło być albo reakcją na gniew, albo po raz kolejny skakała jej temperatura.
Jej ukryta natura – zwierzę, które wciąż pozostawało
uśpione, czekając na odpowiedni moment na to, żeby się uwolnić – odpowiedziało
przeciągłym, pełnym zadowolenia mruczeniem. Fala przyjemności, która bynajmniej
nie należała do niej, rozeszła się po całym jej ciele, kiedy uwięziony
w niej wilk entuzjastycznie zareagował na negatywne emocje, które nią
targały. Czasami miała wrażenie, że to stworzenie karmi się nienawiścią
i gniewem, ale Ariel wytłumaczył jej, że tutaj chodzi o sam fakt
skrajności – takie reakcje czyniły ją mniej ludzka, bardziej dziką, a to
dawało potworowi szanse na to, żeby dojść do głosu.
Instynkt. Jak zwykle wszystko sprowadzało się do instynktu.
Musiała być spokojna, żeby łatwiej znosić to, co się z nią działo, ale to
wcale nie było takie łatwe, kiedy oboje mierzyli się z problemami,
a Ariel dodatkowo zachowywał się w tak irracjonalny sposób.
Tak, może i faktycznie podróż do Lille nie była
najlepszym planem, jaki mieli, ale lepiej było mieć przynajmniej poczucie tego,
że coś próbuje się zrobić. Mimo wątpliwości, nie miała żadnych zastrzeżeń
i chciała wyjechać już teraz – i pewnie zrobiłaby to, gdyby Ariel nie
oznajmił jej, że zamierza opuścić Miasto Nocy sam.
– Ariel, spójrz na mnie! – zirytowała się. Zachowywał się
niemożliwie spokojnie, pozwalając jej mruczeć gniewne komentarze pod swoim
adresem i w tym czasie przeglądając kolejne książki, tym razem
bezpośrednio dotyczące Francji i tych okolic, które planował odwiedzić. Nie
było czasu na przygotowania, więc oboje musieli zadowolić się absolutnym
minimum, obojętnie jak bardzo wydawało się to ryzykowne. – Nie możesz mnie tak
po prostu tutaj zostawić! To dotyczy przede wszystkim mnie, dlatego nie
wyobrażam sobie tego, jak miałabym tam nie pojechać. Ja muszę…
– Ali. – Zamilkła, kiedy starannie wypowiedział jej imię.
Kiedy na nią spojrzał, jego ciemne oczy były smutne i niezwykle poważne. –
Ty nic nie musisz. Powiem więcej: podejrzewam, że wkrótce nie będziesz
w stanie. Pamiętasz, co działo się tobą w nocy? Przelewałaś mi się
w rękach, nie wspominając o tym, że nie miałaś zielonego pojęcia, co
takiego się wokół ciebie dzieje. A to będzie się powtarzać i wierz
mi, będziesz czuła się gorzej – uciął stanowczo. Fakt, że w tym momencie
bez wątpienia rozpamiętywał własne doświadczenia, na dobre zamknął jej usta. –
Poza tym… nie zapominaj, że jesteś w połowie wampirem. To są wilkołaki,
Ali. Wasza władza przez wieki tępiła dzieci księżyca, zmuszając moich
pobratymców do usunięcia się w cień. Podejrzewam, że Miasto Nocy
i twierdza w Lille są ostatnimi bezpiecznymi miejscami, gdzie jest
nas tak dużo i gdzie Volturi jak dotąd nie dotarli. Naprawdę sądzisz, że
ucieszą się na widok kogoś takiego jak ty? – dodał spokojniej, w końcu
podchodząc do niej i biorąc jej dłonie w swoje.
Wzięła go za ręce, ledwo powstrzymując pełne frustracji
jęk. Jak zwykle potrafił na nią wpłynąć, bez trudu sprawiając, że się
uspokajała i w żaden sposób nie była w stanie podważyć jego
intencji. Najbardziej irytowało ją to, że miał rację, a ona musiała
pogodzić się z tym, że rozłąka jest najprawdopodobniej jedynym sensownym
wyjściem.
Do pełni zostało pięć dni. Pięć cholernie krótkich,
przepełnionych strachem, gniewem i zmęczeniem dni. Sto dwadzieścia długich
godzin. Siedem tysięcy dwieście ciągnących się minut. Czterysta trzydzieści dwa
tysiące, bezlitośnie uciekających sekund.
Albo nawet mniej. Czas uciekał, a w każdej chwili
na niebie mógł się pojawić księżyc w pełni.
– Posłuchaj – podjął Ariel, kładąc dłonie na jej biodrach.
– Nie wiem jak to zrobię, ale pojadę tam i wrócę zanim sprawy wymkną się
spod kontroli. A jeśli się nie uda, będę modlił się o to, żebyś
przeżyła przynajmniej swoją pierwszą przemianę i żebyśmy mieli
przynajmniej kilka dodatkowych dni, by znaleźć jakieś inne rozwiązanie. To mój
ojciec do tego doprowadził, a ja to odkręcę. Obiecuję ci to.
– Nie chcę, żebyś składał mi obietnice, które mogą okazać
się bez pokrycia – powiedziała cicho, robiąc krok do przodu i stając na
tyle blisko, że czuła ciepło bijące od jego torsu. – Nie chcę też, żebyś się
obwiniał… I wiesz co? Gdybym miała wybierać, wolałabym tych pięć dni
spędzić z tobą, skoro nie mamy pewności, czy podróż do Lille ma
jakikolwiek sens. Nie chcę być sama. A będę, a jeśli coś cię
zatrzyma, będę również wtedy, kiedy to nadejdzie – dodała, akcentując przedostatnie słowo.
W oczach Ariela dostrzegła udrękę i tak wielkie
wewnętrzne rozdarcie, że było to niemal bolesne. Wiedziała, że być może
niepotrzebnie wszystko utrudnia, ale co mogła poradzić na to, że tam bardzo
bała się tego, co może się wydarzyć, kiedy jego nie będzie obok? Ariel dawał
jej poczucie bezpieczeństwa, nie tylko dlatego, że potrafił zrozumieć przez co
przechodziła, ale przede wszystkim z powodu tego, że to był on –
a ona potrzebowała jego, potrzebowała Ariela i tego, co był
w stanie dać jej samą swoją obecnością. Miała wrażenie, że kiedy zniknie,
nie czeka ją nic ponad szaleństwo.
– Arielu…
Odsunął ją na długość wyciągniętych ramion, żeby móc
spojrzeć jej w oczy. Jego oczy błyszczały, jakby do głowy właśnie przyszło
mu coś, co również dla niej przynajmniej z założenia powinno być
oczywiste.
– Nie będziesz sama – powiedział stanowczo. Zanim się
obejrzała, już puścił ją i kierował się w stronę drzwi. – Nie
przyszłoby mi do głowy, żeby zostawić się bez opieki. Daj mi godzinkę, dobra?
– Godzinę? Czekaj, dokąd ty idziesz? – zaoponowała, czując
narastający niepokój, ale on nawet się nie obrócił.
Zanim się obejrzała, pocałował ją krótko, trzasnęły drzwi
wejściowe, a ona – wbrew temu, co przed chwilą obiecywał jej Ariel –
została sama.
Do diabła z wilkołakami, pomyślała, oszołomiona i dziwnie samotna, kiedy tak
stała na środku malutkiego pokoiku Ariela, otoczona rozrzuconymi książkami
i nielicznymi rzeczami, które trzymał tutaj chłopak. Kilka razy zastanawiała
się nad tym, czy nie jest to wszystko, co w ogóle posiadał, ale o tym
akurat starał się nie myśleć.
Instynktownie zapragnęła wyjść i ruszyć za Arielem,
ale coś ją przed tym powstrzymywało, poza tym mimo wszystko nie czuła się
najlepiej. Rozdrażniona i poważnie zmartwiona, przysiadła na skraju łóżka
i ukryła twarz w dłoniach. Bolała ją głowa, poza tym pocierając
skronie, sama doskonale czuła, że czoło ma zdecydowanie cieplejsze niż zwykle.
Czuła, że przemiana jest blisko i jedynie obecność Ariela dawała jej
poczucie bezpieczeństwa i swego rodzaju stabilizacji, pozwalając jej
zachować spokój.
Głęboko nabrała powietrza do płuc, rozkoszując się
piżmowym, charakterystycznym zapachem, który wypełniał pokój. Coraz bardziej
rozbita, otoczyła się ramionami i ułożyła na boku, wtulając twarz
w poduszkę i spod na wpół przymkniętych powiek obserwując panujący
w pokoiku bałagan. Ariel nawet nie przejmował się pakowaniem, bo i co
miałby ze sobą zabrać? W Mieście Nocy tak naprawdę nic nigdy go nie
trzymało, a jako wilkołak nie potrzebował ludzkich udogodnień. Co najwyżej
jedzenia, ale to mógł z wprawą zdobyć po drodze, polując albo posuwając
się do drobnych kradzieży, gdyby nie był w stanie znaleźć innego wyjścia.
W co takie oboje właściwie się pakowali? Miała złe przeczucia,
zwłaszcza teraz, kiedy zorientowała się, że Ariel ostatecznie postawi na swoim,
jeśli chodzi o samodzielne udanie się do Lille. Chciał szukać informacji
o kimś, kto od wieków był martwy, jeśli oczywiście kiedykolwiek chodził po
ziemi. Był na tyle zdesperowany, żeby chwytać się nawet najbardziej
bezsensownych rozwiązań, tych ostatnich promyków nadziei…
Och, Arielu, co ja mam z tobą zrobić? I dlaczego
w zamian nie powiesz mi tego, co tak bardzo chcę usłyszeć?, pomyślała na wpół przytomna. Znów czuła się zmęczona,
a cisza, przerywana wyłącznie jej miarowym oddechem i biciem serca,
jedynie potęgowała senność. Dlaczego nie odpuścisz…?,
pomyślała jeszcze i wydawało jej się, że zna odpowiedź, ale nie zdążyła
jej sobie udzielić, w zamian po raz kolejny zapadając w sen.
Obrazy były zamazane, ale poczucie wolności
i podekscytowania dało jej do zrozumienia, że kolejny raz śniły jej się
wilki. Znów je widziała i znów z nimi biegła, trzymając się blisko
Ariela – tego pięknego, srebrzystego stworzenia, które już raz widziała
i którego nie potrafiła bać się nawet mimo tego, że wilk próbował ją
zabić. Razem powoli zagłębiali się w las, pędząc wraz z innymi sobie
podobnymi istotami i czując się dobrze, tak bardzo na miejscu… Nie miała
pojęcia, czy jest wśród nich Yves, ale nawet jeśli był, ciężko było jej
utożsamić go z którymkolwiek z obecnych wilków, zwłaszcza, że przez
cały czas koncentrowała się na towarzyszącym jej Arielu.
Scena zmieniła się, chociaż nadal bez wątpienia znajdowała
się w lesie. Dookoła panowała ciemność, ale podświadomie wiedziała, że
znajduje się na bardziej otwartym terenie i że przestrzenie między
poszczególnymi drzewami są znacząco większe. Już nie czuła się taka pewna, poza
tym nagle uświadomiła sobie, że nigdzie nie było Ariela. Nadal biegła, czujnie
rozglądając się dookoła i raz po raz spoglądając w górę, wprost na
atramentowe, zasnute chmurami niebo – niebo o którym wiedziała, że wkrótce
się zmieni; że wkrótce wydarz się coś na co czekała i czego jednocześnie
się bała…
Chmury rozproszyły się, a coś ogromnego,
w kolorze białego złota wychyliło się zza nich, potęgując odczuwany przez
nią strach. Skuliła się i rozejrzała dookoła, nie rozumiejąc dlaczego jest
sama. Była sama, kiedy na niebie pojawił się księżyc. Była sama, chociaż Ariel
obiecał jej coś innego.
Sama, sama…
I czuła ból. Palący, paraliżujący ból w lewym
ramieniu, który nieubłaganie rozchodził się po całym jej ciele, paraliżując ją.
– Ali… Ali!
Ocknęła się gwałtownie, podrywając się do pozycji siedzącej
i na oślep rzucając się z pazurami na postać, która znajdowała się
tuż obok niej. Ciepłe palce zacisnęły się wokół jej nadgarstków,
unieruchamiając jej ręce i próbując powstrzymać ją od dalszej walki.
Ktoś raz jeszcze wypowiedział jej imię. Wypuściła powietrze
ze świstem, starając się zapanować nad przyśpieszonym oddechem
i zdenerwowaniem, i skupić na znajomych rysach twarzy, które widziała
przed sobą. Wzrok natychmiast skoncentrowała na parze czarnych, smutnych oczy
i momentalnie poczuła, jak uchodzi z niej cała energia i wola
walki.
– Ariel? – zapytała żałośnie z mieszaniną ulgi
i goryczy, co było samo w sobie dość nietypowym połączeniem. Oczy
wypełniły jej się łzami, ale powstrzymała je gwałtownym mruganiem
i energicznym potrząsaniem głową. – Zostawiłeś mnie. Powiedziałeś, że tego
nie zrobisz.
– Cii… Przepraszam – zreflektował się, postanawiając nie
kłócić się z nią o coś, co i tak nie miało znaczenia. – Już
dobrze. Zły sen?
Wzruszyła ramionami i przysunęła się do niego bliżej,
dążąc do tego, żeby ją przytulił. Objął ją delikatnie, jakby z uporem, co
momentalnie ją zaalarmowało. Natychmiast wyswobodził się z jego objęć,
starając się nie okazać tego, jak bardzo ją w ten sposób zranił. Chciała
go o to zapytać i już nawet otworzyła usta, żeby to zrobić, ale wtedy
coś przykuło ją równowagę i z zażenowaniem uprzytomniła sobie, że nie
są sami.
Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie, kiedy dostrzegła
cztery osoby, które przyprowadził ze sobą Ariel. Nawet nie zorientowała się,
kiedy właściwie poderwała się na równe nogi i ruszyła w ich stronę,
już ułamek sekundy później wpadając wprost w nastawione ramiona Esme.
– Mówiłem ci, że nie zostawię cię bez opieki – usłyszała
nieco przepraszający głos Ariela. – Wiem, że może nie powinienem komukolwiek
o tym wspominać, ale…
– Oczywiście, że powinniście byli nam powiedzieć – wtrącił
natychmiast Edward, nie kryjąc niezadowolenia. Kiedy Alessia spojrzała na
niego, ramionami wciąż obejmując Esme, dostrzegła, że był zły albo przynajmniej
rozdrażniony. Cóż, czegokolwiek by o nim nie powiedzieć, nie mogła zaprzeczyć,
że bez wątpienia się martwił. – O Boże, Ali…
– To nie jest jego wina – przerwała mu machinalnie, nawet
się nad tym nie zastanawiając. – Proszę. Ariel mi pomaga, a ja… –
Pokręciła głową, nagle speszona. – Jeśli już do kogoś powinniście mieć
pretensje, to do mnie.
– Nie. – Edward spojrzał na nią zaskoczony, natychmiast
spuszczając z tonu. Wyraz jego twarzy złagodniał. – To nie jest twoją
winą. A o pewnych sprawach możemy porozmawiać później.
Nie była taką perspektywą zachwycona, ale przynajmniej
wampir nie dodał niczego więcej i starał się nie zerkać w tak
obcesowy sposób na stojącego samotnie przy łóżku Ariela. Wilkołak nagle wydal
jej się niezwykle kruchy i zagubiony, jakby nagłe ograniczenie przestrzeni
w tym stosunkowo małym pokoju działało na niego wręcz klaustrofobicznie.
Cóż, jeśli tak było, doskonale go rozumiała, nawet jeśli przy rodzinie poczuła
się bezpieczniej.
Wyślizgnęła się z ramion Esme, żeby móc spojrzeć na
Carlisle’a, a później na czającą się w cieniu Laylę. Widok tej
ostatniej ją zaskoczył, podobnie jak i to, że dziewczyna jakimś cudem
zdołała się wysilić na blady, ale bez wątpienia szczery uśmiech.
– Ładny – powiedziała bezgłośnie i jasne było, że miała na
myśli Ariela. Alessia jedynie uśmiechnęła się w odpowiedzi, mając
nadzieję, że w panującym półmroku ciężko dostrzec rumieńce na jej
policzkach. – No dobra. Dziadek Edward powścieka się na ciebie później. Teraz
chyba mamy inne rzeczy do roboty, prawda?
– Oczywiście – podchwycił natychmiast Carlisle, nie chcąc
pozwolić synowi dojść do głosu. Cóż, wszyscy wiedzieli jak reagował na
komentarze dotyczące koloru jego włosów albo przypominanie mu o tym, że
jako niespełna trzydziestoletni facet został dziadkiem. – Ariel nam
o wszystkim powiedział, również o tym, co oboje planujecie. Ali, on
ma rację. Nie powinnaś nigdzie jechać – powiedział stanowczo, podchodząc
bliżej, żeby móc spojrzeć jej w oczy.
Zorientowała się, że zmierzył ją wzrokiem, wyraźnie
zaniepokojony. Czuła, że jest rozpalona, chociaż przynajmniej już nie tak słaba
jak wtedy, kiedy przelewała się Arielowi w rękach, majacząc i nie
będąc w stanie skoncentrować się na niczym, co działo się wokół niej. Mimo
wszystko czuła się pobudzona, poniekąd z powodu snu i nagłego
przebudzenia, ale adrenalina już opadała i była coraz bardziej świadoma tego,
jak bardzo jest zmęczona.
No i ból. Czuła palenie w ramieniu
i rozchodzący się po całym ciele, odrętwiający ból.
– Dziadku, wiem o tym. Ale nie zamierzam też wrócić do
domu, jeśli to zamierzasz mi zasugerować – powiedziała wprost, starając się
wytrzymać jego badawcze spojrzenie. – Damien zachowywał się jak palant, chyba
musisz mi to przyznać. Czy on wie, gdzie jestem? Bo jeśli tak, pojadę
gdziekolwiek, nawet jeśli nie miałoby to być Lille.
– Damien o niczym nie wie – zapewnił ją natychmiast,
wyciągając rękę, żeby w uspokajającym geście położyć jej dłoń na ramieniu.
Nie panując nad własnym ciałem, wzdrygnęła się i w pośpiechu odsunęła
do tyłu. – Ali, nikt nie pozwoli cię skrzywdzić. Rozmawialiśmy z Arielem
i wiemy, co takiego zamierzacie zrobić. Ariel powiedział nam również, że
im bliżej pełni… Cóż, nie będziesz tego dobrze znosić. Nie możesz zostać sama,
a tym bardziej nie jest dobrym pomysłem, żebyś została tutaj.
Zawahała się, nagle zmęczona i zbyt oszołomiona.
Myślenie przychodziło jej z trudem i sama już nie wiedziała, czego
tak naprawdę chce albo co powinna zrobić. Rodzina dawała jej poczucie
bezpieczeństwa i wszystko w niej aż rwało się do tego, żeby zaufać
Cullenom, a tym bardziej zaufać Layli, ale to wcale nie było takie proste.
Jeśli miała być szczera, wolałabym, żeby na ich miejscu
byli rodzice. Czuła się jak dziecko, zmęczona i chora, i nade
wszystko pragnęła bliskości Gabriela albo Renesmee, żeby móc poczuć się lepiej.
– Chodzi po prostu o to, żeby zabrać cię gdzieś, gdzie
będziesz bezpieczna – powiedziała cicho Esme. Przysunęła się bliżej, ale
przynajmniej nie próbowała jej dotykać, czekając aż Alessia sama się na to
zdecyduje. – Nie zamierzamy pozwolić na to, żeby ktokolwiek cię skrzywdzić.
– O tak. Zdecydowanie ktokolwiek – mruknęła pod nosem Layla, zaciskając dłonie
w pięści. Promieniała jakimś wewnętrznym światłem, a jej skóra była
zarumieniona, zdradzając obecność ognia.
Alessia poczuła się spokojniej, zwłaszcza kiedy dostrzegła
czerwony błysk w zwykle jasnoniebieskich oczach ciotki. Kto jak kto, ale
Layla mówiła poważnie… A Ali jakoś nie miała wątpliwości, że
w „ktokolwiek” wliczał się również jej brat.
Nikt nie mówił na temat tego, że w każdej chwili mogła
się zmienić albo – co gorsza – nie przeżyć zmiany w wilka. Ariel musiał im
powiedzieć, a jednak żadne z nich nie poruszyło tej kwestii, uparcie
odsuwając ją od siebie, tak jak i sama próbowała to zrobić. Wiedziała, że
to nie jest najlepsze rozwiązanie, ale była za nie wdzięczna, bo dzięki temu
w końcu udało jej się rozluźni.
Spojrzała na Ariela, szukając pomocy. Rzucił jej uważne,
znaczące spojrzenie, które w jakiś pokrętny sposób dał jej więcej niż
jakiekolwiek słowne zapewnienia. Ariel zrobił to, co uważał za słuszne, nawet
jeśli zdawał sobie sprawę z tego, że spotkanie z jej bliskimi może
być nie tylko trudnym, ale również nieprzyjemnym doświadczeniem.
– Ty – powiedziała stanowczo, oskarżycielskim tonem, nie
odrywając wzroku od spiętej twarzy Ariela. Zrobiła krok w jego stronę,
uważnie obserwując jego twarz i starając się, żeby jej własna nie
zdradzała niczego. – Masz mi coś obiecać.
Uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony.
– Co takiego? – zaniepokoił się, wyraźnie zaskoczony jej
gniewnym spojrzeniem i tonem.
– Nigdy więcej niespodzianek, jasne? – Uśmiechnęła się
niepewnie, jeszcze bardziej zaskakując Ariela. – Następnym razem mi powiedz
dokąd idziesz, zwłaszcza kiedy chwilę wcześniej obiecasz mi, że nie będę sama.
– Hm… W porządku – zgodził się. Nie była pewna, czy
w tej akurat kwestii może mu zawierzyć.
Odetchnęła, po czym odwróciła się w stronę Esme, żeby
raz jeszcze krótko ją uściskać. Zauważyła, że wampirzyca rozluźniła się
i z westchnieniem ucałowała ją we włosy, wyraźnie uspokojona.
Alessia ostrożnie oswobodziła się z jej objęć, żeby
móc podejść do milczącego i wciąż poruszonego Edwarda. Nie od razu
zareagował, kiedy go przytuliła, ale po chwili przygarnął ją do siebie.
– Nie myśl tylko, że to tak po prostu kończy temat –
szepnął jej do ucha. – Tak swoją drogą, jesteś równie uparta, co i twoja
matka.
Jedynie uśmiechnęła się pod nosem, powstrzymując się od
wywrócenia uwagi. No pewnie, pomyślała
z przekąsem, jednocześnie starając się odepchnąć od siebie myślenie
o tym, że nawet jakaś dłuższa pogadanka na jakikolwiek temat byłaby dobrą
perspektywą, jeśli tylko będzie miała okazję do niej dotrwać.
Dopiero kiedy uściskała Carlisle’a i znalazła się
w rozgrzanych ramionach Layli (w tamtej chwili zastanawiała się, która
z nich tak naprawdę jest pocieszycielką – jakby nie patrzeć zarówno ona,
jak i jej ciotka tego potrzebowały), zdołała zebrać myśli i zadać
najważniejsze z pytań:
– No dobra, w takim razie, nie miałabym nic przeciwko,
gdybyście powiedzieli mi jeszcze dwie rzeczy. Po pierwsze, kiedy wyjeżdża
Ariel? – Mówiąc to, uparcie unikała spoglądania w jego stronę, bojąc się
wyczytać odpowiedź z jego twarzy. – A po drugie, dokąd właściwie
planujecie mnie zabrać?
Bardzo przepraszam że nie skomentowałam ostatnich rozdziałów ale byłam na komunii.
OdpowiedzUsuńBoję się o Alessię, przecież może się coś nie udać! Mam nadzieję że Arielowi uda się coś znaleźć.
Nie spodziewałam się że Ariel przyprowadzi Cullenów i Laylę, no ale skoro znają prawdę...
Jestem mega ciekawa gdzie ją zabiorą!
Rozdział cudowny! Czekam z zniecierpliwieniem na następną notkę.
Życzę weny i pozdrawiam
Lila