18 maja 2014

Sto dwadzieścia cztery

Alessia
– Ty chyba całkiem oszalałeś. Poważnie, Arielu… Jaja sobie ze mnie zrobisz?
Alessia była zła i nie zamierzała tego przed nim ukrywać. Krążyła nerwowo po pokoju, niezdolna ustać w miejscu, chociaż jednocześnie czuła się coraz bardziej wymęczona, jakby jej ciało reagowało na stres nie tylko w postaci emocji, ale również fizycznego wzmagania objawów, które dręczyły ją od jakiegoś czasu, zapowiadając nadchodzącą nieubłaganie przemianę. Znów czuła się nie tylko słabo, ale było jej gorąco, co mogło być albo reakcją na gniew, albo po raz kolejny skakała jej temperatura.
Jej ukryta natura – zwierzę, które wciąż pozostawało uśpione, czekając na odpowiedni moment na to, żeby się uwolnić – odpowiedziało przeciągłym, pełnym zadowolenia mruczeniem. Fala przyjemności, która bynajmniej nie należała do niej, rozeszła się po całym jej ciele, kiedy uwięziony w niej wilk entuzjastycznie zareagował na negatywne emocje, które nią targały. Czasami miała wrażenie, że to stworzenie karmi się nienawiścią i gniewem, ale Ariel wytłumaczył jej, że tutaj chodzi o sam fakt skrajności – takie reakcje czyniły ją mniej ludzka, bardziej dziką, a to dawało potworowi szanse na to, żeby dojść do głosu.
Instynkt. Jak zwykle wszystko sprowadzało się do instynktu. Musiała być spokojna, żeby łatwiej znosić to, co się z nią działo, ale to wcale nie było takie łatwe, kiedy oboje mierzyli się z problemami, a Ariel dodatkowo zachowywał się w tak irracjonalny sposób.
Tak, może i faktycznie podróż do Lille nie była najlepszym planem, jaki mieli, ale lepiej było mieć przynajmniej poczucie tego, że coś próbuje się zrobić. Mimo wątpliwości, nie miała żadnych zastrzeżeń i chciała wyjechać już teraz – i pewnie zrobiłaby to, gdyby Ariel nie oznajmił jej, że zamierza opuścić Miasto Nocy sam.
– Ariel, spójrz na mnie! – zirytowała się. Zachowywał się niemożliwie spokojnie, pozwalając jej mruczeć gniewne komentarze pod swoim adresem i w tym czasie przeglądając kolejne książki, tym razem bezpośrednio dotyczące Francji i tych okolic, które planował odwiedzić. Nie było czasu na przygotowania, więc oboje musieli zadowolić się absolutnym minimum, obojętnie jak bardzo wydawało się to ryzykowne. – Nie możesz mnie tak po prostu tutaj zostawić! To dotyczy przede wszystkim mnie, dlatego nie wyobrażam sobie tego, jak miałabym tam nie pojechać. Ja muszę…
– Ali. – Zamilkła, kiedy starannie wypowiedział jej imię. Kiedy na nią spojrzał, jego ciemne oczy były smutne i niezwykle poważne. – Ty nic nie musisz. Powiem więcej: podejrzewam, że wkrótce nie będziesz w stanie. Pamiętasz, co działo się tobą w nocy? Przelewałaś mi się w rękach, nie wspominając o tym, że nie miałaś zielonego pojęcia, co takiego się wokół ciebie dzieje. A to będzie się powtarzać i wierz mi, będziesz czuła się gorzej – uciął stanowczo. Fakt, że w tym momencie bez wątpienia rozpamiętywał własne doświadczenia, na dobre zamknął jej usta. – Poza tym… nie zapominaj, że jesteś w połowie wampirem. To są wilkołaki, Ali. Wasza władza przez wieki tępiła dzieci księżyca, zmuszając moich pobratymców do usunięcia się w cień. Podejrzewam, że Miasto Nocy i twierdza w Lille są ostatnimi bezpiecznymi miejscami, gdzie jest nas tak dużo i gdzie Volturi jak dotąd nie dotarli. Naprawdę sądzisz, że ucieszą się na widok kogoś takiego jak ty? – dodał spokojniej, w końcu podchodząc do niej i biorąc jej dłonie w swoje.
Wzięła go za ręce, ledwo powstrzymując pełne frustracji jęk. Jak zwykle potrafił na nią wpłynąć, bez trudu sprawiając, że się uspokajała i w żaden sposób nie była w stanie podważyć jego intencji. Najbardziej irytowało ją to, że miał rację, a ona musiała pogodzić się z tym, że rozłąka jest najprawdopodobniej jedynym sensownym wyjściem.
Do pełni zostało pięć dni. Pięć cholernie krótkich, przepełnionych strachem, gniewem i zmęczeniem dni. Sto dwadzieścia długich godzin. Siedem tysięcy dwieście ciągnących się minut. Czterysta trzydzieści dwa tysiące, bezlitośnie uciekających sekund.
Albo nawet mniej. Czas uciekał, a w każdej chwili na niebie mógł się pojawić księżyc w pełni.
– Posłuchaj – podjął Ariel, kładąc dłonie na jej biodrach. – Nie wiem jak to zrobię, ale pojadę tam i wrócę zanim sprawy wymkną się spod kontroli. A jeśli się nie uda, będę modlił się o to, żebyś przeżyła przynajmniej swoją pierwszą przemianę i żebyśmy mieli przynajmniej kilka dodatkowych dni, by znaleźć jakieś inne rozwiązanie. To mój ojciec do tego doprowadził, a ja to odkręcę. Obiecuję ci to.
– Nie chcę, żebyś składał mi obietnice, które mogą okazać się bez pokrycia – powiedziała cicho, robiąc krok do przodu i stając na tyle blisko, że czuła ciepło bijące od jego torsu. – Nie chcę też, żebyś się obwiniał… I wiesz co? Gdybym miała wybierać, wolałabym tych pięć dni spędzić z tobą, skoro nie mamy pewności, czy podróż do Lille ma jakikolwiek sens. Nie chcę być sama. A będę, a jeśli coś cię zatrzyma, będę również wtedy, kiedy to nadejdzie – dodała, akcentując przedostatnie słowo.
W oczach Ariela dostrzegła udrękę i tak wielkie wewnętrzne rozdarcie, że było to niemal bolesne. Wiedziała, że być może niepotrzebnie wszystko utrudnia, ale co mogła poradzić na to, że tam bardzo bała się tego, co może się wydarzyć, kiedy jego nie będzie obok? Ariel dawał jej poczucie bezpieczeństwa, nie tylko dlatego, że potrafił zrozumieć przez co przechodziła, ale przede wszystkim z powodu tego, że to był on – a ona potrzebowała jego, potrzebowała Ariela i tego, co był w stanie dać jej samą swoją obecnością. Miała wrażenie, że kiedy zniknie, nie czeka ją nic ponad szaleństwo.
– Arielu…
Odsunął ją na długość wyciągniętych ramion, żeby móc spojrzeć jej w oczy. Jego oczy błyszczały, jakby do głowy właśnie przyszło mu coś, co również dla niej przynajmniej z założenia powinno być oczywiste.
– Nie będziesz sama – powiedział stanowczo. Zanim się obejrzała, już puścił ją i kierował się w stronę drzwi. – Nie przyszłoby mi do głowy, żeby zostawić się bez opieki. Daj mi godzinkę, dobra?
– Godzinę? Czekaj, dokąd ty idziesz? – zaoponowała, czując narastający niepokój, ale on nawet się nie obrócił.
Zanim się obejrzała, pocałował ją krótko, trzasnęły drzwi wejściowe, a ona – wbrew temu, co przed chwilą obiecywał jej Ariel – została sama.
Do diabła z wilkołakami, pomyślała, oszołomiona i dziwnie samotna, kiedy tak stała na środku malutkiego pokoiku Ariela, otoczona rozrzuconymi książkami i nielicznymi rzeczami, które trzymał tutaj chłopak. Kilka razy zastanawiała się nad tym, czy nie jest to wszystko, co w ogóle posiadał, ale o tym akurat starał się nie myśleć.
Instynktownie zapragnęła wyjść i ruszyć za Arielem, ale coś ją przed tym powstrzymywało, poza tym mimo wszystko nie czuła się najlepiej. Rozdrażniona i poważnie zmartwiona, przysiadła na skraju łóżka i ukryła twarz w dłoniach. Bolała ją głowa, poza tym pocierając skronie, sama doskonale czuła, że czoło ma zdecydowanie cieplejsze niż zwykle. Czuła, że przemiana jest blisko i jedynie obecność Ariela dawała jej poczucie bezpieczeństwa i swego rodzaju stabilizacji, pozwalając jej zachować spokój.
Głęboko nabrała powietrza do płuc, rozkoszując się piżmowym, charakterystycznym zapachem, który wypełniał pokój. Coraz bardziej rozbita, otoczyła się ramionami i ułożyła na boku, wtulając twarz w poduszkę i spod na wpół przymkniętych powiek obserwując panujący w pokoiku bałagan. Ariel nawet nie przejmował się pakowaniem, bo i co miałby ze sobą zabrać? W Mieście Nocy tak naprawdę nic nigdy go nie trzymało, a jako wilkołak nie potrzebował ludzkich udogodnień. Co najwyżej jedzenia, ale to mógł z wprawą zdobyć po drodze, polując albo posuwając się do drobnych kradzieży, gdyby nie był w stanie znaleźć innego wyjścia.
W co takie oboje właściwie się pakowali? Miała złe przeczucia, zwłaszcza teraz, kiedy zorientowała się, że Ariel ostatecznie postawi na swoim, jeśli chodzi o samodzielne udanie się do Lille. Chciał szukać informacji o kimś, kto od wieków był martwy, jeśli oczywiście kiedykolwiek chodził po ziemi. Był na tyle zdesperowany, żeby chwytać się nawet najbardziej bezsensownych rozwiązań, tych ostatnich promyków nadziei…
Och, Arielu, co ja mam z tobą zrobić? I dlaczego w zamian nie powiesz mi tego, co tak bardzo chcę usłyszeć?, pomyślała na wpół przytomna. Znów czuła się zmęczona, a cisza, przerywana wyłącznie jej miarowym oddechem i biciem serca, jedynie potęgowała senność. Dlaczego nie odpuścisz…?, pomyślała jeszcze i wydawało jej się, że zna odpowiedź, ale nie zdążyła jej sobie udzielić, w zamian po raz kolejny zapadając w sen.
Obrazy były zamazane, ale poczucie wolności i podekscytowania dało jej do zrozumienia, że kolejny raz śniły jej się wilki. Znów je widziała i znów z nimi biegła, trzymając się blisko Ariela – tego pięknego, srebrzystego stworzenia, które już raz widziała i którego nie potrafiła bać się nawet mimo tego, że wilk próbował ją zabić. Razem powoli zagłębiali się w las, pędząc wraz z innymi sobie podobnymi istotami i czując się dobrze, tak bardzo na miejscu… Nie miała pojęcia, czy jest wśród nich Yves, ale nawet jeśli był, ciężko było jej utożsamić go z którymkolwiek z obecnych wilków, zwłaszcza, że przez cały czas koncentrowała się na towarzyszącym jej Arielu.
Scena zmieniła się, chociaż nadal bez wątpienia znajdowała się w lesie. Dookoła panowała ciemność, ale podświadomie wiedziała, że znajduje się na bardziej otwartym terenie i że przestrzenie między poszczególnymi drzewami są znacząco większe. Już nie czuła się taka pewna, poza tym nagle uświadomiła sobie, że nigdzie nie było Ariela. Nadal biegła, czujnie rozglądając się dookoła i raz po raz spoglądając w górę, wprost na atramentowe, zasnute chmurami niebo – niebo o którym wiedziała, że wkrótce się zmieni; że wkrótce wydarz się coś na co czekała i czego jednocześnie się bała…
Chmury rozproszyły się, a coś ogromnego, w kolorze białego złota wychyliło się zza nich, potęgując odczuwany przez nią strach. Skuliła się i rozejrzała dookoła, nie rozumiejąc dlaczego jest sama. Była sama, kiedy na niebie pojawił się księżyc. Była sama, chociaż Ariel obiecał jej coś innego.
Sama, sama…
I czuła ból. Palący, paraliżujący ból w lewym ramieniu, który nieubłaganie rozchodził się po całym jej ciele, paraliżując ją.
– Ali… Ali!
Ocknęła się gwałtownie, podrywając się do pozycji siedzącej i na oślep rzucając się z pazurami na postać, która znajdowała się tuż obok niej. Ciepłe palce zacisnęły się wokół jej nadgarstków, unieruchamiając jej ręce i próbując powstrzymać ją od dalszej walki.
Ktoś raz jeszcze wypowiedział jej imię. Wypuściła powietrze ze świstem, starając się zapanować nad przyśpieszonym oddechem i zdenerwowaniem, i skupić na znajomych rysach twarzy, które widziała przed sobą. Wzrok natychmiast skoncentrowała na parze czarnych, smutnych oczy i momentalnie poczuła, jak uchodzi z niej cała energia i wola walki.
– Ariel? – zapytała żałośnie z mieszaniną ulgi i goryczy, co było samo w sobie dość nietypowym połączeniem. Oczy wypełniły jej się łzami, ale powstrzymała je gwałtownym mruganiem i energicznym potrząsaniem głową. – Zostawiłeś mnie. Powiedziałeś, że tego nie zrobisz.
– Cii… Przepraszam – zreflektował się, postanawiając nie kłócić się z nią o coś, co i tak nie miało znaczenia. – Już dobrze. Zły sen?
Wzruszyła ramionami i przysunęła się do niego bliżej, dążąc do tego, żeby ją przytulił. Objął ją delikatnie, jakby z uporem, co momentalnie ją zaalarmowało. Natychmiast wyswobodził się z jego objęć, starając się nie okazać tego, jak bardzo ją w ten sposób zranił. Chciała go o to zapytać i już nawet otworzyła usta, żeby to zrobić, ale wtedy coś przykuło ją równowagę i z zażenowaniem uprzytomniła sobie, że nie są sami.
Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie, kiedy dostrzegła cztery osoby, które przyprowadził ze sobą Ariel. Nawet nie zorientowała się, kiedy właściwie poderwała się na równe nogi i ruszyła w ich stronę, już ułamek sekundy później wpadając wprost w nastawione ramiona Esme.
– Mówiłem ci, że nie zostawię cię bez opieki – usłyszała nieco przepraszający głos Ariela. – Wiem, że może nie powinienem komukolwiek o tym wspominać, ale…
– Oczywiście, że powinniście byli nam powiedzieć – wtrącił natychmiast Edward, nie kryjąc niezadowolenia. Kiedy Alessia spojrzała na niego, ramionami wciąż obejmując Esme, dostrzegła, że był zły albo przynajmniej rozdrażniony. Cóż, czegokolwiek by o nim nie powiedzieć, nie mogła zaprzeczyć, że bez wątpienia się martwił. – O Boże, Ali…
– To nie jest jego wina – przerwała mu machinalnie, nawet się nad tym nie zastanawiając. – Proszę. Ariel mi pomaga, a ja… – Pokręciła głową, nagle speszona. – Jeśli już do kogoś powinniście mieć pretensje, to do mnie.
– Nie. – Edward spojrzał na nią zaskoczony, natychmiast spuszczając z tonu. Wyraz jego twarzy złagodniał. – To nie jest twoją winą. A o pewnych sprawach możemy porozmawiać później.
Nie była taką perspektywą zachwycona, ale przynajmniej wampir nie dodał niczego więcej i starał się nie zerkać w tak obcesowy sposób na stojącego samotnie przy łóżku Ariela. Wilkołak nagle wydal jej się niezwykle kruchy i zagubiony, jakby nagłe ograniczenie przestrzeni w tym stosunkowo małym pokoju działało na niego wręcz klaustrofobicznie. Cóż, jeśli tak było, doskonale go rozumiała, nawet jeśli przy rodzinie poczuła się bezpieczniej.
Wyślizgnęła się z ramion Esme, żeby móc spojrzeć na Carlisle’a, a później na czającą się w cieniu Laylę. Widok tej ostatniej ją zaskoczył, podobnie jak i to, że dziewczyna jakimś cudem zdołała się wysilić na blady, ale bez wątpienia szczery uśmiech.
Ładny – powiedziała bezgłośnie i jasne było, że miała na myśli Ariela. Alessia jedynie uśmiechnęła się w odpowiedzi, mając nadzieję, że w panującym półmroku ciężko dostrzec rumieńce na jej policzkach. – No dobra. Dziadek Edward powścieka się na ciebie później. Teraz chyba mamy inne rzeczy do roboty, prawda?
– Oczywiście – podchwycił natychmiast Carlisle, nie chcąc pozwolić synowi dojść do głosu. Cóż, wszyscy wiedzieli jak reagował na komentarze dotyczące koloru jego włosów albo przypominanie mu o tym, że jako niespełna trzydziestoletni facet został dziadkiem. – Ariel nam o wszystkim powiedział, również o tym, co oboje planujecie. Ali, on ma rację. Nie powinnaś nigdzie jechać – powiedział stanowczo, podchodząc bliżej, żeby móc spojrzeć jej w oczy.
Zorientowała się, że zmierzył ją wzrokiem, wyraźnie zaniepokojony. Czuła, że jest rozpalona, chociaż przynajmniej już nie tak słaba jak wtedy, kiedy przelewała się Arielowi w rękach, majacząc i nie będąc w stanie skoncentrować się na niczym, co działo się wokół niej. Mimo wszystko czuła się pobudzona, poniekąd z powodu snu i nagłego przebudzenia, ale adrenalina już opadała i była coraz bardziej świadoma tego, jak bardzo jest zmęczona.
No i ból. Czuła palenie w ramieniu i rozchodzący się po całym ciele, odrętwiający ból.
– Dziadku, wiem o tym. Ale nie zamierzam też wrócić do domu, jeśli to zamierzasz mi zasugerować – powiedziała wprost, starając się wytrzymać jego badawcze spojrzenie. – Damien zachowywał się jak palant, chyba musisz mi to przyznać. Czy on wie, gdzie jestem? Bo jeśli tak, pojadę gdziekolwiek, nawet jeśli nie miałoby to być Lille.
– Damien o niczym nie wie – zapewnił ją natychmiast, wyciągając rękę, żeby w uspokajającym geście położyć jej dłoń na ramieniu. Nie panując nad własnym ciałem, wzdrygnęła się i w pośpiechu odsunęła do tyłu. – Ali, nikt nie pozwoli cię skrzywdzić. Rozmawialiśmy z Arielem i wiemy, co takiego zamierzacie zrobić. Ariel powiedział nam również, że im bliżej pełni… Cóż, nie będziesz tego dobrze znosić. Nie możesz zostać sama, a tym bardziej nie jest dobrym pomysłem, żebyś została tutaj.
Zawahała się, nagle zmęczona i zbyt oszołomiona. Myślenie przychodziło jej z trudem i sama już nie wiedziała, czego tak naprawdę chce albo co powinna zrobić. Rodzina dawała jej poczucie bezpieczeństwa i wszystko w niej aż rwało się do tego, żeby zaufać Cullenom, a tym bardziej zaufać Layli, ale to wcale nie było takie proste.
Jeśli miała być szczera, wolałabym, żeby na ich miejscu byli rodzice. Czuła się jak dziecko, zmęczona i chora, i nade wszystko pragnęła bliskości Gabriela albo Renesmee, żeby móc poczuć się lepiej.
– Chodzi po prostu o to, żeby zabrać cię gdzieś, gdzie będziesz bezpieczna – powiedziała cicho Esme. Przysunęła się bliżej, ale przynajmniej nie próbowała jej dotykać, czekając aż Alessia sama się na to zdecyduje. – Nie zamierzamy pozwolić na to, żeby ktokolwiek cię skrzywdzić.
– O tak. Zdecydowanie ktokolwiek – mruknęła pod nosem Layla, zaciskając dłonie w pięści. Promieniała jakimś wewnętrznym światłem, a jej skóra była zarumieniona, zdradzając obecność ognia.
Alessia poczuła się spokojniej, zwłaszcza kiedy dostrzegła czerwony błysk w zwykle jasnoniebieskich oczach ciotki. Kto jak kto, ale Layla mówiła poważnie… A Ali jakoś nie miała wątpliwości, że w „ktokolwiek” wliczał się również jej brat.
Nikt nie mówił na temat tego, że w każdej chwili mogła się zmienić albo – co gorsza – nie przeżyć zmiany w wilka. Ariel musiał im powiedzieć, a jednak żadne z nich nie poruszyło tej kwestii, uparcie odsuwając ją od siebie, tak jak i sama próbowała to zrobić. Wiedziała, że to nie jest najlepsze rozwiązanie, ale była za nie wdzięczna, bo dzięki temu w końcu udało jej się rozluźni.
Spojrzała na Ariela, szukając pomocy. Rzucił jej uważne, znaczące spojrzenie, które w jakiś pokrętny sposób dał jej więcej niż jakiekolwiek słowne zapewnienia. Ariel zrobił to, co uważał za słuszne, nawet jeśli zdawał sobie sprawę z tego, że spotkanie z jej bliskimi może być nie tylko trudnym, ale również nieprzyjemnym doświadczeniem.
– Ty – powiedziała stanowczo, oskarżycielskim tonem, nie odrywając wzroku od spiętej twarzy Ariela. Zrobiła krok w jego stronę, uważnie obserwując jego twarz i starając się, żeby jej własna nie zdradzała niczego. – Masz mi coś obiecać.
Uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony.
– Co takiego? – zaniepokoił się, wyraźnie zaskoczony jej gniewnym spojrzeniem i tonem.
– Nigdy więcej niespodzianek, jasne? – Uśmiechnęła się niepewnie, jeszcze bardziej zaskakując Ariela. – Następnym razem mi powiedz dokąd idziesz, zwłaszcza kiedy chwilę wcześniej obiecasz mi, że nie będę sama.
– Hm… W porządku – zgodził się. Nie była pewna, czy w tej akurat kwestii może mu zawierzyć.
Odetchnęła, po czym odwróciła się w stronę Esme, żeby raz jeszcze krótko ją uściskać. Zauważyła, że wampirzyca rozluźniła się i z westchnieniem ucałowała ją we włosy, wyraźnie uspokojona.
Alessia ostrożnie oswobodziła się z jej objęć, żeby móc podejść do milczącego i wciąż poruszonego Edwarda. Nie od razu zareagował, kiedy go przytuliła, ale po chwili przygarnął ją do siebie.
– Nie myśl tylko, że to tak po prostu kończy temat – szepnął jej do ucha. – Tak swoją drogą, jesteś równie uparta, co i twoja matka.
Jedynie uśmiechnęła się pod nosem, powstrzymując się od wywrócenia uwagi. No pewnie, pomyślała z przekąsem, jednocześnie starając się odepchnąć od siebie myślenie o tym, że nawet jakaś dłuższa pogadanka na jakikolwiek temat byłaby dobrą perspektywą, jeśli tylko będzie miała okazję do niej dotrwać.
Dopiero kiedy uściskała Carlisle’a i znalazła się w rozgrzanych ramionach Layli (w tamtej chwili zastanawiała się, która z nich tak naprawdę jest pocieszycielką – jakby nie patrzeć zarówno ona, jak i jej ciotka tego potrzebowały), zdołała zebrać myśli i zadać najważniejsze z pytań:
– No dobra, w takim razie, nie miałabym nic przeciwko, gdybyście powiedzieli mi jeszcze dwie rzeczy. Po pierwsze, kiedy wyjeżdża Ariel? – Mówiąc to, uparcie unikała spoglądania w jego stronę, bojąc się wyczytać odpowiedź z jego twarzy. – A po drugie, dokąd właściwie planujecie mnie zabrać?

1 komentarz:

  1. Bardzo przepraszam że nie skomentowałam ostatnich rozdziałów ale byłam na komunii.

    Boję się o Alessię, przecież może się coś nie udać! Mam nadzieję że Arielowi uda się coś znaleźć.

    Nie spodziewałam się że Ariel przyprowadzi Cullenów i Laylę, no ale skoro znają prawdę...

    Jestem mega ciekawa gdzie ją zabiorą!

    Rozdział cudowny! Czekam z zniecierpliwieniem na następną notkę.
    Życzę weny i pozdrawiam

    Lila

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa