
Alessia
Pokój
był duży i przytulny, jak wszystkie w Niebiańskiej Rezydencji. Ten
utrzymany był w stonowanych kolorach fioletu, co dało lepszy efekt, niż
można byłoby się spodziewać. Przynajmniej czterokrotnie większe od pojedynczego
łóżko z baldachimem, dębowe meble i miękki jasny dywan na którym aż
chciało się położyć nawet mimo obecności materaca… Wszystko to w normalnych
warunkach byłoby zachwycające, gdyby nie czuła się tak fatalnie i przez
cały czas nie martwiła o to, co może się stać z Arielem.
Miękka, satynowa pościel w niczym nie przypominała
tej, która miała do dyspozycji jeszcze godzinę temu, kiedy leżała zwinięta na
wąskim łóżku w pokoju Ariela. Wszystko tutaj pachniało obco i inaczej
– zapach nowości, drewna i słodkich kwiatów, który wlewał się zza okna.
Kiedy wyjrzała na zewnątrz, dostrzegła powoli znikające w ciemnościach
ogrody, więc z cichym westchnieniem zasunęła ciężkie zasłony, próbują
odciąć się od wszystkiego, co dawało jej świadomość uciekającego nieubłaganie
czasu.
O czym rozmawiali Ariel i Dimitr? Nie miała
wątpliwości, że król (którego ze swobodą traktowała jak wujka, co bynajmniej
nigdy mu jakoś szczególnie nie przeszkadzało) znajdzie jakiś sposób, żeby dać
wilkołakowi swobodę działania. Wierzyła, że tak będzie i próbowała
przekonać samą siebie, że wszystko pójdzie dobrze, ale to wcale nie niosło ze
sobą ukojenia. O bogini, chciała pojechać z nim, nawet jeśli byłoby
to tak ryzykowne, jak wszyscy mówili. Powinna być tam i próbować jakoś się
przydać, nawet gdyby jej obecność miała się sprowadzać wyłącznie do siedzenia i milczenia.
Chciała zrobić… cokolwiek, ale czas mijał, a ona czuła się uwięziona w tym
obcym pokoju, dodatkowo ograniczona przez słabość swojego ciała.
Ariel jeszcze się pojawi,
powiedziała sobie stanowczo, żeby zakończy te bezsensowne przemyślenia, które
nie dawały jej niczego, a jedynie potęgowały odczuwalny ból głowy. Nie odejdzie, jeśli najpierw się ze mną nie pożegna…
Wiedziała to, a jednak czuła wątpliwości i strach,
których za żadne skarby nie była w stanie opanować.
– Jak się czujesz? – zapytał ją Carlisle. Stał zamyślony
niedaleko drzwi, uważnie obserwując ją, kiedy tak krążyła bez celu, nawet mimo
tego, jak bardzo senna się czuła.
– A jak mam się czuć? – warknęła, niechętnie
przystając i zatrzymując się, żeby móc na niego spojrzeć. Westchnęła
zrezygnowana, świadoma tego, że emocje biorą nad nią górę, powoli wyprowadzając
z równowagi. – Przepraszam. Ale jestem zmęczona i zła, że nie jestem w stanie
niczego zrobić. Ariel się obwinia, chociaż nie miał wpływy na to, co się wydarzyło.
Poza tym to ja nie powiedziałam wam wcześniej – dodała niechętnie, przeczesując
włosy palcami.
Doktor spojrzał na nią ze zrozumieniem, aż musiała odwrócić
wzrok, speszona troskliwością jego spojrzenia. Skoro ona czuła się bezradna, co
dopiero mogli powiedzieć jej bliscy, nie będąc w stanie w żaden
sposób jej pomóc.
– Ariel sobie poradzi. Dawno nie widziałem kogoś tak
zdeterminowanego – przyznał i coś w jego spojrzeniu się zmieniło.
Chwileczkę, czy to miała być jakaś sugestia? Szybko odrzuciła od siebie taką
możliwość, nie dając sobie okazji na to, żeby po raz kolejny pozwolić sobie na
zbyt dalekie wybieganie w przyszłość. – Nie sądzę, żeby cokolwiek zmieniło
się, gdybyś wspomniała o tym wcześniej. Co najwyżej mielibyśmy więcej
czasu, żeby próbować cokolwiek zdziałać.
Spojrzała na niego zaintrygowana, lekko marszcząc brwi.
Gdyby nie Ariel, na pewno nie odważyłaby się spotkać ze swoimi bliskimi, nawet
jeśli zdawała sobie sprawę z tego, że bez wątpienia próbowaliby jej pomóc.
Trwałaby w przekonaniu, że jest samotna i że jedynie Ariel może być
dla niej wsparciem, ale i niekoniecznie – a końcu powiedział jej
jedynie tyle, że jest dla niego ważna, a to wcale nie musiało znaczyć
czegoś poważniejszego.
Pomyliła się i teraz była losowi za to wdzięczna.
Ariel okazał się bardziej rozsądny od niej, zwłaszcza w kwestii rodziny,
chociaż to ona miała całe grono kochających ją osób, a on od dziecka był
sam. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak w ogóle mogła odsunąć się od tych,
którzy chcieli jej dobra, ale teraz nie było już sensu użalać się nad sobą.
– Nie wyglądacie, jakbyście mieli mi za złe to, że was
okłamywałam – zauważyła, opadając na skraj łóżka. Materac lekko uciął się pod
jej ciężarem. – No, może Edward…
– Edward też nie jest na ciebie zły. On po prostu się martwi
– sprostował Carlisle z uśmiechem. Prawie natychmiast spoważniał, po czym
podszedł do niej, żeby otoczyć ją ramionami; wciąż było jej gorąco, więc tym
bardziej miała świadomość tego, jak wielka różnica temperatur jest pomiędzy
nimi. – Nie jako jedyny zresztą. Moglibyśmy wściekać się na ciebie za to, że
postąpiłaś w taki sposób, ale co by nam to dało? Na wyciąganie
konsekwencji przyjdzie czas później, kiedy już wszystko będzie w porządku.
„Kiedy”, nie „jeśli”. To była subtelna różnica, ale nade
wszystko dla niej istotna. Mimo wszystko w takim myśleniu było coś
kojącego, nawet jeśli sama wciąż nie była w stanie uwierzyć, że Arielowi
się uda. Miał cel i tego się trzymał, ale wciąż nie mogła oprzeć się
wrażeniu, że coś pójdzie nie tak – nie wiedziała co i kiedy, ale była tego
pewna.
Nie ufała własnemu głosowi, dlatego bez słowa przytuliła
się do dziadka. Czuła się zmęczona i wciąż myślała o Arielu, ale
chłodne objęcia miały w sobie coś kojącego, co od razu nasunęło jej na
myśl dzieciństwo. Zastygła w bezruchu, w końcu będąc w stanie
się rozluźnić i chcąc nie chcąc zaczęła przysypiać, coraz bliższa
zapadnięcia w sen.
Carlisle delikatnie wyswobodził ją ze swoich objęć, żeby
mogła ułożyć się na łóżku. Ułożyła się na materacu, nawet nie mając zamiaru
protestować.
– Spróbuj zasnąć – zasugerował spokojnie Carlisle,
nachylając się, żeby ucałować ją w rozgrzane czoło. – Wszystko jakoś się
ułoży – obiecał jej i na wpół przytomna prawie mu uwierzyła.
Prawie.
Chociaż z trudem, zmusiła się do tego, żeby jeszcze na
chwilę otworzyć oczy.
– Quinn? – zapytała cicho. Na więcej nie było ją stać, ale
wierzyła, że zrozumiał.
– Zajrzę do szpitala i się dowiem.
Nie do końca uspokojona, skinęła nieznacznie głową i w końcu
pozwoliła sobie na to, żeby zapaść w sen.
Wszystko
było zamazane i odległe, ale wcale nie czuła się tak, jakby się obudziła.
Wrażenie było takie, jakby trwała na granicy jawy i snu, niezdolna do
tego, żeby w pełni obudzić się albo zasnąć. Być może był to efekt
gorączki, ale bardziej męczyła się niż odpoczywała, nieznośnie świadoma, a przy
tym dziwnie ociężała i nieruchoma.
Osłabione ciało wydawało się ważyć tonę, jakby zostało
wykonane z ołowiu. Alessia dryfowała gdzieś w tej wszechogarniającej
pustce, bliska przebudzenia, ale jej powieki nie chciały się otworzyć, a ona
czuła się zbyt rozespana i słaba, żeby w ogóle o to zawalczyć.
Jedynie jej zmysły wyostrzyły się w nienaturalny sposób, umysł zaś
reagował na najcichszy nawet dźwięk, chociażby szelest poruszających się na
wietrze liści albo odgłos ocierających się o siebie ciężkich zasłon.
Ta nieporadność i niemożność zapanowania nad czymś, co
przecież było jej doskonale znane, miała w sobie coś irytującego. Do
diabła, przecież była Panią Snów. Gdyby tylko się skoncentrowała, mogłaby bez
trudu przenieść się do rzeczywistości, która była jej królestwem. Miejsca,
gdzie jedynie jej wola się liczyła, a ona mogła zmieniać je dowolnie,
modyfikując i naginając do swoich pragnień i wyobrażeń. A przynajmniej
tak było do tej pory, bo chyba nigdy nie czuła się aż tak nieporadna, może
pomijając ten okres, kiedy jako dziecko omal nie umarła na grypę. Teraz znosiła
to nawet gorzej, niezdolna do zapadnięcia w sen i wykorzystania
zdolności, które zwykle przynosiły jej ukojenie.
W pewnym momencie zaczęła się zastanawiać, czy w ogóle
jeszcze pamięta, co powinna zrobić, żeby móc manipulować snami. To było głupie
pytanie, co uświadomiła sobie prawie natychmiast, ale nic nie mogła poradzić na
to, że umysł podsuwał jej najgorsze z możliwych scenariuszy, nie dbając o to
czy są sensowne, czy też nie. Trwała uwięziona w najgorszym z możliwych
stanów, męcząc się i nie mając najmniejszej kontroli nad tym, co działo
się z nią albo wokół niej. Nigdy nie lubiła tych irytujących sytuacji, kiedy
nie była w stanie zapanować nad własnym życiem, a co dopiero ciałem, a teraz
tak właśnie się działo. To z tego powodu tak bardzo przerażała ją
perspektywa tego, że Damien jednak wniósł o azyl i że mogłoby mu się
udać do niej dotrzeć, żeby zrobić to, co sobie zaplanował. Narzucenie
czyjejkolwiek woli, nawet gdyby to jej brat miał podejmować decyzje za nią
(słuszne, przynajmniej jego zdaniem; chciała wierzyć, że każda jego decyzja
byłaby kierowana jej dobrem, a nie tylko tym, że uraziła jego męską dumę) –
a może zwłaszcza wtedy, bo wpływ bliźniaka byłby najgorszą formą
upokorzenia.
Uspokój się, nakazała
sobie stanowczo. Jesteś tutaj, a Damien nie ma żadnego wpływu na to, co
robisz, przynajmniej przez kilka najbliższych dni...
A przynajmniej tak jej się wydało, bo sama już nie była
pewna, jak wiele czasu minęło. Od jakiegoś czasu miała wrażenie, że kolejne
sekundy, minuty i godziny uciekają jej między palcami, coraz bardziej
zbliżając do momentu przemiany, kiedy ostatecznie straci panowanie nad tym kim
jest i kim chciałaby być. Raz po raz zyskiwała i traciła siły, a kiedy
już zdarzało jej się zapaść w sen, po przebudzeniu była coraz bardziej
zdezorientowana i nie miała pojęcia, jak wiele czasu minęło od chwili,
kiedy była przytomna. Najbardziej nienawidziła uczucia tego, kiedy nie miała najmniejszego
pojęcia, co takiego działo się wokół niej i mimo starań nie była w stanie
zorientować się, która jest godzina.
Tym razem sekundy wydawały się wydłużać w nieskończoność,
wypełnione zmęczeniem, strachem i tymi dręczącymi myślami nad którymi nie
była w stanie zapanować. Dryfowała w przestrzeni, nawet nie
zamierzając się wysilać, żeby sprawdzić, czy będzie w stanie na nią
wpłynąć i nadać jej jakiś sensowny kształt. Żałowała, że nie ma przy niej
taty, bo Gabriel bez trudu byłby w stanie wpłynąć na jej sny i jakoś
pomóc jej wydostać się z tego irytującego stanu zawieszenia, w którym
się znalazła. Cokolwiek byłoby lepsze, jeśli tylko mogłaby się obudzić, ale
nikt nie przychodził, a ona była sama i nie wiedziała, co takiego
powinna zrobić, żeby ten stan rzeczy zmienić.
Obudzić się. Wystarczyło spróbować się obudzić, a wtedy
wszystko wróciłoby do normy... Och, gdyby to było takie proste, postąpiłaby w ten
sposób bez chwili wahania, jednak jej myśli wciąż się rozpraszały, a ona
sama już nie była pewna kim jest naprawdę.
Nie była pewna, czy udało jej się zasnąć, ale w którymś
momencie zamajaczyło jej wspomnienie euforii i tego stanu uniesienia,
który odczuwała, kiedy we śnie biegła wraz z innymi wilkami. Kiedy o tym
myślała, czuła się spokojna, ale jednocześnie i bardziej oddalona od
siebie samej, jakby nagle przestawała być sobą. W tych chwilach niemal
potrafiła sobie wyobrazić uwięzionego w jej wnętrzu wilka, nerwowo
kręcącego się i oczekującego na moment, kiedy ostatecznie będzie mógł
wyzwolić się na zewnątrz. To stworzenie – jednocześnie jej nowa natura i zupełnie
obca istota, jej naturalny wróg... – ekscytowało się najprostszymi nawet
rzeczami, jak zwykle kierując się instynktem. Proste emocje, nieograniczone
ludzkimi słabościami i koniecznością analizowania rzeczy, które umysłowi
zwierzęcia musiały wydawać się niezwykle skomplikowane.
Czy właśnie taka będzie, kiedy nadejdzie pełnia, a ona
stanie się zupełnie kimś innym? Wolnym stworzeniem, postrzegającym świat przez
pryzmat pięciu zmysłów, kierującym się instynktem i tym, żeby zaspokoić
podstawowe potrzeby? Wilkom na pewno nie trzeba było wiele, żeby móc normalnie
funkcjonować, a przynajmniej tak jej się wydawało. Jadły, kiedy były
głodne. Piły, kiedy czuły się spragnione. Biegały, bo to dawało im radość – to
poczucie euforii i wolności, którego doświadczała w snach, może nawet
bardziej intensywniejsze i prostsze, skoro odbierane przez niemal
dziecięcy, niewypaczony niczym umysł. Kiedy tak o tym myślała, była nawet
gotowa zaryzykować stwierdzenie, że takie doświadczenie mogłoby być
fantastyczne – gdyby nie napawało jej takim przerażeniem, a wcześniej nie
zostało poprzedzone bólem, którego nie potrafiła i nie chciała sobie
wyobrażać.
O ile przeżyje.
Stworzenie w jej wnętrzu zamruczało z ekscytacją,
jakby chcąc podkreślić jej słowa. Było silne, coraz silniejsze, a ona
coraz częściej była w stanie stwierdzić jego obecność. Karmiło się jej
słabością i strachem, stopniowo przejmując kontrolę – i już po prostu
wiedziała, że będzie gotowe do stoczenia walki, kiedy tylko przyjdzie
odpowiednia chwila. Jej ciało buntowało się jak mogło, dodatkowo wzmocnione
przez wampirzą naturę, ale to jedynie wszystko komplikowało, stopniowo ją
wyniszczając. Nawet jeśli miała przeżyć pierwszą przemianę, mogła jedynie
zgadywać, jak wiele czasu będzie jej dane, zanim dwie sprzeczne natury
ostatecznie wyniszczą ją od środka.
Wstrząsnął nią dreszcz i to na ułamek sekundy
pozwoliło jej się otrząsnąć, tak, że niewiele brakowało, żeby się ocknęła.
Zwinęła się na łóżku w kłębek, podwijając kolana i zaplatając ramiona
na brzuchu. Było jej niedobrze, więc zastygła w bezruchu, starając się
koncentrować na oddychaniu, żeby nie zwymiotować. Wraz z kolejnym
gwałtownym dreszczem, mocniej wtuliła się w materac i pościel, przy
okazji rejestrując fakt, że ktoś – zapewne Carlisle przed wyjściem – ułożył ją
wygodniej na łóżku i zarzucił na nią kołdrę.
– Cii... – usłyszała, chociaż równie dobrze mogła sobie ten
dźwięk wyobrazić. Dochodził jakby z oddali, dziwnie przytłumiony i tym
bardziej nierealny, że nie była w stanie sobie przypomnieć, by słyszała
czyjekolwiek kroki albo odgłos otwieranych drzwi.
Coś przyjemnie ciepłego musnęło jej policzek, tak
delikatnie, że mogło być równie dobrze podmuchem gorącego, suchego wiatru. To
nie było możliwe, skoro okna były zamknięte (a przynajmniej tak jej się
wydawało), ale z drugiej strony...
Kolejny dotyk okazał się jeszcze przyjemniejszy, tym razem
sprowadzający się do delikatnego nacisku na jej rozpalone czoło. Przypominał
czuły pocałunek, a sama myśl o takiej możliwości wystarczyła, żeby
jej serce przyśpieszyło biegu, entuzjastycznie reagując na pieszczotę.
Natychmiast spróbowała zawalczyć kontrolę nad ciałem i otwarcie oczu, ale
to po raz kolejny okazało się po za jej zasięgiem, ku jej frustracji i rozżaleniu.
Siedząca przy niej osoba znowu ją pocałowała, tym razem w policzek
– zaledwie kilkanaście milimetrów od jej lekko rozchylonych ust. Teraz
dokładnie wyczuła, jak materac delikatnie ugina się w odpowiedzi na
przemieszczający się ciężar ciała, poza tym mogłaby przysiąc, że czuje czyjś
przyśpieszony ciepły oddech bardzo blisko swojej szyi i twarzy. Ktoś był
przy niej – i nie tylko siedział, ale również jej się przyglądał. Była
tego pewna, tak jak i mogła założyć się o to, że ta osoba przez cały
czas jej się przypatruje i to tak uważnie, że w innej sytuacji pewnie
nawet poczułaby się tym zażenowana.
Ariel?, pomyślała,
jednak nie była w stanie wypowiedzieć tego słowa na głos. Jęknęła
sfrustrowana i poruszyła się niespokojnie, walcząc z ciążącym jej
ciałem i powiekami, ale w odpowiedzi ciepłe dłonie zacisnęły się na
jej ramionach, dociskając ją do materaca. Chociaż dotyk był delikatny i mogłaby
go strząsnąć, gdyby chciała, czuła się tak, jakby przygniatał ją ogromny,
niemożliwy do pokonania ciężar.
– Leż, kochana. Wszystko będzie w porządku – usłyszała
przy uchu i tym razem bez trudu rozpoznała głos Ariela. – Zobaczysz. Nie
wiem jak to zrobię, ale znajdę jakiś sposób – obiecał i w jego głosie
było tak wiele determinacji, tak wielki upór...
Mówił i wiedziała, że niemożność spełnienia tej
obietnicy może go zniszczyć. A przecież istniała taka możliwość – szansa
na to, że nie zdąży albo wszystkie ich nadzieje okażą się jedynie ułudą,
pozbawionymi sensu mrzonkami i pogonią za marzeniami. Bała się tego, a tym
bardziej przerażała ją świadomość tego, że Ariela mogłoby przy niej nie być,
kiedy rozpocznie się przemiana.
Udało jej się unieść powieki, jedynie odrobinkę, ale
wystarczająco, żeby poprzez zasłonę rzęs dostrzec jego zamazaną sylwetkę.
Zamrugała pośpiesznie, a obraz wyostrzył się do tego stopnia, iż była w stanie
zobaczyć bladą twarz nachylonego nad nią Ariela i jego ciemne, smutne
oczy. W mroku nocy wyglądał niczym anioł, a przynajmniej jej umęczony
umysł odebrał go jako eteryczną i nierealną postać, która równie dobrze
mogła być wytworem jej wyobraźni.
– Ariel...? – zapytała cicho, jakimś cudem będąc w stanie
się odezwać. – Arielu, nie chcę, żebyś mnie zostawiał – powiedziała w przypływie
szczerości, senna i bliska tego, żeby ponownie zapaść w sen.
– Wrócę. Wiesz dobrze, że wrócę – odparł uspokajająco,
rzucając jej krótkie, niespokojne spojrzenie. Cokolwiek sądził o jej
stanie, najwyraźniej postanowił być z nią szczery, chociaż w tym
momencie uwierzyłaby mu we wszystko, co by powiedział. – Nie będziesz sama.
Jesteś pod dobrą opieką, a ja... Ja wrócę – powtórzył raz jeszcze.
Powtarzał te same słowa raz za razem, jakby sądził, że nie
jest w stanie ich zrozumieć. Analizowanie wypowiedzi i wyciąganie
wniosków przychodziło jej z trudem, kiedy tak walczyła o jasność
umysłu i o to, żeby pozostać przytomną i upewnić się, że on jest
przy niej. Ariel przyszedł, ale w każdej chwili mógł zniknąć, a na to
nie mogła sobie pozwolić.
Znów skoncentrowała wzrok na Arielu i przez ułamek
sekundy wszystko stało się ostre, wręcz nieznośne wyraźne, a ona była
przytomna bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Czarne tęczówki spotkały jej
własne – również ciemne – a w oczach Ariela pojawił się ten
charakterystyczny błysk, który zawsze poprzedzał pojęcie przez niego
jakiejkolwiek decyzji.
Pocałunek był tak krótki, że równie dobrze mógł być jedynie
wspomnieniem – odległy, emocjonujący i nie będący w stanie jej
zaspokoić. Zaprotestowała cicho, kiedy Ariel się odsunął, ale nie była w stanie
się poruszyć, czując, że sen po raz kolejny wyciąga po nią ramiona, zasnuwając
cieniami jej umęczony umysł.
– Dlaczego? – wyszeptała. Wypowiedzenie chociażby słowa
przypominało coraz trudniejszą walkę, którą zaczynała przegrywać.
Chociaż nie dodała niczego więcej, wiedziała, że Ariel
zrozumiał.
Dlaczego musiał iść? Dlaczego chciał ją zostawić, kiedy tak
bardzo go potrzebowała? Dlaczego tak bardzo zależało mu na tym, żeby zawalczyć o coś,
co równie dobrze mogło okazać się stratą czasu?
To jedno pytanie zawierało wszystkie jej wątpliwości i chociaż
zmęczona, musiała poznać odpowiedź.
Po prostu musiała.
– Dlaczego? – powtórzył dziwnie odległym, zmienionym przez
nadmiar emocji, które wkradły się do jego tonu, czyniąc go bardziej ochrypłym.
Już na nią nie patrzył, jakby bojąc się spojrzeć jej w oczy. – Może
dlatego, że cię kocham... Sądzę, że pokochałem cię już tego pierwszego
wieczoru. A może wtedy, kiedy ze mną zatańczyłaś. Kocham cię. To marne
usprawiedliwienie, ale lepszego nie mam i musisz mi to wybaczyć.
Być może mówił coś jeszcze, ale ona już nie słuchała.
Wirowało jej w głowie i sama już nie była pewna czy to z winy
gorączki, czy w odpowiedzi na słowa, które właśnie usłyszałam – a zwłaszcza
te dwa, których pragnęła do tego stopnia, że równie dobrze mogły być jedynie
sennym majakiem, który wytworzył jej umęczony umysł.
Już w następnej chwili wszystko zniknęło, a ją
pochłonęła ciemność.
Jej rozdział CUDOWNY, zwłaszcza końcówka.Czemu w Twoim opowiadaniu faceci muszą być idealni, normalnie takich to ze świecą szukać xdd Mam tylko nadziej, że Ariel wróci i wszystko dobrze się kończy. Zastanawiam się o czym rozmawiał Ariel z Dimitrem, oby nie miał żadnych problemów z powrotem.
OdpowiedzUsuńTo chyba wszystko, będę czekać na nowy rozdział :))
Pozdrawiam
Renesmee :3
Ariel... Ariel jest taki cudowny dla Ali *.* No i on.. Powiedział jej, że ją kocha. Kocha ją! Kocha! Niech mi teraz tylko Damien spróbuje zrobić cokolwiek to osobiście go uziemię w tym azylu! -.-
OdpowiedzUsuńRozdział był genialny i przepraszam, że taki krótki komentarz, ale piszę na szybko :C
Weny :**
Gabrysia >.>