Renesmee
Wieczór
nadchodził powoli, jak zawsze w okresie lata. Dni wydłużały się coraz
bardziej, kosztem nocy, co może byłoby przyjemne, gdyby na co dzień nie było aż
tak gorąco. Co prawda odkąd mieszkałam w Mieście Nocy, przeżyłam już kilka
upalnych miesięcy, ale nigdy nie doświadczyłam czegoś podobnego i teraz
momentami tęskniłam za wiecznie deszczowym Forks; co prawda nigdy nie
przepadałam za wilgocią, ale to na pewno było lepsze od z góry skazanych
na niepowodzenie prób szukania chociaż skrawka cienia.
Przemykałam ulicami, podobnie jak i inni mieszkańcy,
oczywiście pod warunkiem, że byli na tyle zdesperowani, żeby z przemieszczaniem
się czekać do wieczora. Upały skutecznie wykurzyły tych, którzy byli wrażliwi
na temperaturę i w efekcie nawet centrum miasta było opustoszałe. Wrażenie
było takie, jakby tegoroczne lato zamierzało pobić jakiś szczególny rekord i dopiero
zaczynało się rozkręcać. Powietrze było ciężkie i chociaż spacer kosztował
mnie jakieś półgodziny, to wystarczyło, żebym się zgrzała i miała problemy
ze złapaniem oddechu. Co prawda przez wzgląd na zachód słońca i tak było
lepiej, ale jakoś nie zapowiadało się na szczególną ulgę od gorąca,
przynajmniej w najbliższym czasie.
Szlag, co się działo z tą pogodą? Powoli zaczynałam
zapominać, jak wygląda deszcz i nawet widok przelewanej przez fontannę w środku
miasta wody, nie przyniósł mi jakiegoś szczególnego ukojenia. Nie zatrzymałam
się nawet na chwilę, żeby się przyjrzeć, zbyt skoncentrowana na miejscu, gdzie
– mimo wszystko – chciałam się teraz znaleźć.
To się chyba nazywa ironia losu, stwierdziłam z przekąsem, kiedy znalazłam się w zacienionym
przedsionku szpitala. Zabawne, bo jeszcze kilka lat wcześniej, nic nie
zmusiłoby mnie do dobrowolnego przekroczenia progu tego miejsca, ale w ostatnim
czasie zmieniło się dość. To zresztą nie był typowy szpital, więc nie musiałam
obawiać się, że przypadkiem ktoś zorientuje się, że coś jest ze mną nie tak.
Nie żeby świadomość obecności wampirów czy innych nadnaturalnych stworzeń była
kojąca, ale czułam się zdecydowanie pewniej, niż kiedy ostatnim razem byłam w konkretnym
celu w zwykłym szpitalu. Tak swoją drogą, dla chociażby skrawka cienia
byłabym w stanie zrobić naprawdę wiele, więc moja paranoja nie miała w tym
momencie jakiejś szczególnej racji bytu.
– Cześć, Blear – rzuciłam pogodnym tonem, dostrzegłszy
wymęczoną, ale jak zwykle prezentującą się dobrze recepcjonistkę.
Blear uniosła głowę, odrywając się od jakże fascynującego
zajęcia, jakim było układanie zaostrzonych ołówków w równym rządku. Nie
była pedantyczna, ale upał działały na wszystkich, więc nie dziwiło mnie
specjalnie, że jedynie stwarzała pozory tego, że jest zajęta. Ciemne, sięgające
ramion włosy, kleiły się jej do czoła i policzków, więc odgarnęła je
niedbałym ruchem. Usta wygięły się w szczery, chociaż nieco wymuszony
uśmiech, który postarałam się odwzajemnić. Blear była w porządku, choć
wiedziałam, że potrafiła być złośliwa – jako człowiek w miejscu, gdzie
regularnie pojawiały się wampiry, musiał być twarda.
Teraz jednak wyglądała na kruchą i zmęczoną. Nie
trudno było zgadnąć, że jeszcze nawet nie ma trzydziestki, a drobna
sylwetka sprawiała, że wydawała się młodsza niż w rzeczywistości. Tym
razem wszystko w niej krzyczało, że wolałabym znaleźć się wszędzie, byleby
nie w tym miejscu – może nawet w prosektorium, gdyby tylko mogła
liczyć na chociaż odrobinę chłodu.
– Hej. – Wszyscy znali mnie już na tyle dobrze, żeby nie
bawić się w sztywne, oficjalne formułki. – Szukasz doktora Cullena? Jeśli
tak, dzisiaj go nie ma – mruknęła, wspierając dłoń na brodzie.
Szare oczy spuściła na ołówki, po czym z westchnieniem
przesunęła jeden z nich o milimetr w górę, żeby zrównać go z innymi.
Najwyraźniej zakładała, że już zrobiła swoje, bo i dlaczego miałabym się
pojawiać w szpitalu, jeśli nie po to, żeby zobaczyć dziadka?
Westchnęłam w duchu, po czym podeszłam bliżej. Blear
rzuciła mi rozdrażnione spojrzenie, sugerujące, że nie jest w nastroju na
towarzyskie pogawędki. Miałam wrażenie, że jeszcze bardziej irytuje ją to, że
mogłabym nie wiedzieć, gdzie powinnam szukać członków mojej rodziny, ale
przecież nie chodziło o to.
– Nie szukam Carlisle’a – uświadomiłam ją, decydując się
przejść do rzeczy. – Hm… Tak po prawdzie, chciałabym się zobaczyć z Theo.
Jest gdzieś tutaj?
– Bank krwi, kochanieńka – odparła, rzucając mi wymowne
spojrzenie. – I nie, z góry mówię, że nie mam pojęcia czy to dlatego,
że wypada jego kolej na spełnienie obywatelskiego obowiązku i zajęciem się
poborem zapasów, czy może jest tam… prywatnie. Nie wiem i niespecjalnie
obchodzi mnie, co dzieje się w części dla interesantów – dodała; jej spojrzenie jasno
wyrażało, że jako jedna z tych normalnych inaczej, powinnam wiedzieć, co
takiego ma na myśli, skoro sama byłabym w CK potencjalną „interesantką”.
Chcąc nie chcąc podziękowałam jej, ale zbyła mnie
machnięciem ręki. Wzruszyłam ramionami, po czym bez żalu opuściłam recepcję,
zostawiając Blear samą z jej jakże fascynującym zajęciem. Centrum
Krwiodawstwa nie było bezpośrednio połączone ze szpitalem, ale wiedziałam, że
istnieje podziemny tunel, którym można było się dostać do sąsiedniej budowli.
Zdążyłam zauważyć, że Miasto Nocy pełne jest przejść i korytarzy, które
łączyły ze sobą co ważniejsze miejsca, ale podziemia niespecjalnie napawały
mnie entuzjazmem. Jakby nie patrzeć, wszystkie przejścia stanowiły część
tuneli, których zaledwie niewielki procent nadawał się do użytku. Ten łączący
szpital i bank krwi był jednym z nich, chociaż po wszystkim, co
wydarzyło się kilka tygodni wcześniej, długo zastanawiałam się przed zejściem
do czegoś na kształt piwnicy. Jedynie perspektywa chłodu i cienia mnie
przekonały, ale i tak pokonałam drogę niemal biegiem, kilka razy potykając
się i jedynie cudem nie zabijając się na schodach.
Centrum Krwiodawstwa wyglądało tak, jak je zapamiętałam.
Kolory beżu, brązu i bieli miały w sobie coś kojącego, a luksusowe
meble w lobby aż zachęcały do tego, żeby na nich usiąść. Tutaj również
panował zaduch, ale bardziej znośny niż na zewnątrz i aż westchnęłam z ulgi.
Miałam ochotę chociaż na chwilę usiąść i odetchnąć, ale zmusiłam się do
tego, żeby obojętnie minąć obite w skórę komplety wypoczynkowy i szybkim
krokiem weszłam w kolejny korytarz, prowadzący do kolejnych sal
zabiegowych. Nawet jeśli Theo faktycznie pełnił dzisiaj tutaj dyżur, to
podejrzewałam, że musiał już skończyć, bo CK było wyludnione – czułam to
doskonale, chociaż zmęczenie gorącem w znacznym stopniu utrudniało
koncentrację na czymkolwiek.
Znalezienie Theo przyszło mi zaskakująco łatwo, bo
praktycznie wpadłam na niego, kiedy bezszelestnie wyślizgnął z jednej z sal,
którą chwilę wcześniej minęłam. Nie zorientowałam się nawet, kiedy podkradł się
do mnie i pewnie nie od razu bym go usłyszała, gdyby nie to, że był w wyjątkowo
dobrym nastroju – i to takim, który odbijał się na innych.
– Ciepły czy zimny bufet? – usłyszałam tuż przy swoim uchu
jego aksamitny szept. Chłodny oddech musnął moją odsłoniętą szyje, a ja
wrzasnęłam jak kompletna idiotka i błyskawicznie odwróciłam się w jego
stronę, pod wpływem impulsu rzucając się na niego z pięściami. – Dobra!
Przepraszam! – zreflektował się, natychmiast uskakując, zanim w ogóle
zdążyłabym chociażby go musnąć.
– Do cholery, całkiem już wam wszystkim odbiło od tego
upału?! – jęknęłam, wyrzucając ręce ku górze. Mocno zacisnęłam dłonie w pięści
i z niedowierzaniem pokręciłam głową; najwyraźniej zaczynał mi się udzielać
nastrój Blear, a może po prostu to hormony zaczynały szaleć, chociaż
starałam się o tym nie myśleć. – Przysięgam, że kiedyś zejdę na zawał.
Naprawdę.
– Hm, to mogłoby być stosunkowo problematyczne – stwierdził
pogodnie Theo. – Nie spotkałem do tej pory pół-wampira z problemami z sercem…
No, co najwyżej miłosnymi, ale to ty najlepiej znasz te dramaty nastolatek –
dodał ze znaczącym uśmiechem.
Warknęłam gniewnie, zwłaszcza, że jego komentarz
przypomniał mi o tym, jak Gabriel mnie oznaczył i coś podpowiadało
mi, że lekarz również o tym myśli. Szlag, marzyłam o tym, żeby
ktokolwiek roztrząsał moje potencjalne życie seksualne. Co więcej, nie chciałam
żeby to był akurat Theo, chociaż w gruncie rzeczy nic do wampira nie
miałam – w innym wypadku nie byłoby mnie tutaj.
Westchnęłam, kręcąc z niedowierzaniem głową. Theo
uniósł obie dłonie w obronnym geście, ale zignorowałam to, decydując się
udawać, że wcale nie mam ochoty mu przyłożyć. Cholera, czasami bywał bardziej
męczący od Pavarottich, zwłaszcza kiedy pozwalał sobie na okazanie tego dość
specyficznego poczucia humoru. Przyzwyczajona do sposobu bycia lekarza, jaki
zaobserwowałam przy Carlisle’u, czułam się przy Theo co najmniej
skonsternowana, ale przecież właśnie dlatego chciałam się z nim zobaczyć –
bo spoglądał na mnie inaczej niż dziadek, co jak najbardziej mi odpowiadało.
– Możemy pójść gdzieś, gdzie będziemy mogli spokojnie
porozmawiać? – zapytałam, decydując się przerwać chwilę nieco irytującego
milczenia.
Obserwujący mnie w milczeniu Theo skinął głową, po
czym złożył mi nieco przesadny, aczkolwiek wyjątkowo pełen gracji ukłon i poprowadził
mnie w głąb korytarza, nie zwracając najmniejszej uwagi na mijane drzwi.
Ruszyłam za nim, bez trudu dotrzymując mu kroku, poniekąd dlatego, że
zdecydował się na spokojne, ludzkie tempo. Odpowiadało mi to, poza tym
trzymanie się blisko wampira miało chociażby ten plus, że czułam przyjemny
chłód bijący od jego marmurowego ciała.
Theo zatrzymał się przed jednym z pokojów, zajrzał do
środka, po czym usunął się, żeby przepuścić mnie przodem. To była jedna z sal
zabiegowych, wyposażona w wygodne fotele i wszystko to, co było
potrzebne do oddawania krwi. W zapachu środków dezynfekujących i tej
wszechogarniającej sterylności było coś irytującego, jednak jakimś cudem nawet
nie zwróciłam na to uwagi.
– Nie przeszkadza ci, że…? – Kiwnął znacząco na
pomieszczenie, kiedy już cicho zamknął za nami drzwi.
– Ani trochę.
Było to odrobinę naciągane stwierdzenie, ale teraz miałam
ważniejsze rzeczy na głowie niż przejmowaniem się miejscem w którym się
znalazłam. W pamięci miałam moją ostatnią wizytę w CK i to,
jakim nieprzyjemnym przeżyciem było oddanie krwi, ale z łatwością
odrzuciłam od siebie nieprzyjemne myśli. W pełni skoncentrowana,
spojrzałam wprost w rubinowe oczy Theo, jednocześnie zastanawiając się nad
tym, jak to możliwe, że mimo jego preferencji, jeśli chodziło o wybór
krwi, byłam w stanie tak bardzo mu ufać.
– No więc? – Theo skinął na jeden z foteli, więc
usiadłam, wbijając wzrok we własne dłonie. – O czym chciałaś rozmawiać?
– O mnie – odparłam bez chwili zastanowienia. Wampir
uniósł brwi, ale spoglądał na mnie wyczekująco, zachęcając żebym mówiła dalej.
– Właściwie potrzebuję rady. Najlepiej rady lekarza – dodałam, ostrożnie
dobierając słowa.
– Lekarza… – Theo lekko przekrzywił głowę. – Nie moja
sprawa, ale czy coś jest nie tak? Poza tym, jestem zdziwiony, że przyszłaś do
mnie, a nie do Carlisle’a – przyznał, ale nie zabrzmiało to jak zarzut.
Raczej stwierdzał fakty.
Wzruszyłam ramionami. W tamtym momencie po raz
pierwszy dopadły mnie wątpliwości, ale stanowczo je w sobie zdusiłam.
Czułam, że Theo nie odrywa ode mnie wzroku, być może teraz jeszcze uważniejszy,
żeby móc stwierdzić, co takiego mogłoby mi ewentualnie dolegać, ale oczywiście
niczego nie zauważył, co poznałam po tym, że nieco się rozluźnił.
Wyczułam delikatny ruch, kiedy pokonał dzielącą nas
odległość. Na moment zamienił się w różnobarwną smugę, ostatecznie
materializując się tuż przede mną. Przykucnął tuż przede mną, tak, że nasze
spojrzenia się spotkały; jego dłoń wylądowała na moim kolanie, ale nie było w tym
geście niczego dwuznacznego.
– Więc? – zachęcił, poważniejąc. Już nie próbował żartować,
najwyraźniej pojmując, że nie mam na to nastroju. – Powiedz mi, dlaczego tutaj
jesteś.
Dłuższą chwile wpatrywałam się w jego rubinowe
tęczówki, zastanawiając się nad tym, jak najlepiej ubrać w słowa to, co
chciałam powiedzieć.
– Pytałeś mnie o to, jaki bufet preferuję… – Kąciki
jego ust uniosły się nieznacznie ku górze, ale powstrzymał się od uśmiechu,
najwyraźniej dochodząc do wniosku, że z mojej perspektywy żart był dość
marny. – Cóż, możliwe, że faktycznie będę potrzebowała czegoś… bardziej
tradycyjnego. I to w najbliższym czasie – przyznałam.
Theo wciąż wpatrywał się we mnie, nie rozumiejąc.
– Dlaczego? – Raz jeszcze zajrzał mi w oczy, skupiając
się przede wszystkim na moim wilgotnym czole. Jego ręka drgnęła, ale
powstrzymał się przed sprawdzeniem mi temperatury. – Chcesz, żebym cię zbadał?
Mogę, ale oboje wiemy, że pewniej czułabyś się przy Carlisle’u.
– Pewnie tak – zgodziłam się – ale nie chciałabym
doprowadzić do sytuacji, w której zacząłby być nadopiekuńczy. Od tego, co
– powiedzmy – w tym momencie mi dolega, raczej nie można umrzeć… Cóż,
przynajmniej nie w ciągu najbliższych kilku tygodni – dodałam, uśmiechając
się blado. – Odniosłam zresztą wrażenie, że dziadek niekoniecznie ze spokojem
przyjmie to, co mam do powiedzenia jemu, a już na pewno Gabrielowi… – ciągnęłam,
pod koniec wypowiedzi w znaczącym geście kładąc sobie dłoń na brzuchu.
Przez jeszcze kilka chwil Theo wpatrywał się we mnie tępo, a potem
w końcu w jego oczach pojawiło się zrozumienie. Nie byłam pewna,
czego powinnam się spodziewać, ale na pewno nie tego, że się roześmieje.
Zmarszczyłam brwi, ale najwyraźniej tego nie zauważył.
Zanim zdążyłam się zastanowić, wampir ujął obie moje dłonie w swoje i spojrzał
mi w oczy.
– Na ogrody pięknej Selene, więc o to chodzi! –
Krwiste tęczówki błyszczały i chociaż normalnie przyprawiłoby mnie to o dreszcze,
coś w zachowaniu Theo mnie uspokoiło. To była radość, chociaż i lekkie
oszołomienie. – Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak dawno miałem przed
sobą kogoś takiego jak ty, kto spodziewałby się dziecka! Ostatni pół-wampir
narodził się w Mieście Nocy dawno temu i… – Zamrugał i na powrót
skoncentrował się na mnie. – Och, to wiele wyjaśnia. Sądząc po tym, co na temat
twojej pierwszej ciąży opowiadał mi Carlisle, chyba faktycznie mógłby być
trochę zaniepokojony – stwierdził.
– Dobrze wiedzieć, że sobie na mój temat plotkujecie –
mruknęłam urażona. – Poza tym ja jeszcze nie jestem pewna, czy… To znaczy,
chyba wiem, ale nie pytaj mnie skąd. Teraz chciałabym się upewnić, zanim
narobię paniki i powiem o tym pozostałym – wyjaśniłam, wzruszając
ramionami; to wciąż do mnie nie docierało.
Theo w zamyśleniu pokiwał głową.
– Nie ma sprawy – zapewnił mnie, podrywając się z miejsca.
– Ach… Muszę dodawać, że w twoim wypadku bieganie po ulicach w tym
upale jest trefnym pomysłem?
– Zaczynasz zachowywać się jak każdy przewrażliwiony lekarz
– zarzuciłam mu. Prychnął, ale tylko po to, żeby spróbować ukryć rozbawienie. –
Czuję się fantastycznie, tak? Ostatnim razem…
– Ostatnim razem byłaś dzieciakiem, na swój sposób
nastolatką. Teraz będzie ci o wiele łatwiej, tak sądzę – przypomniał mi.
Cóż, to właściwie wiedziałam, bo Licavoli mówi dokładnie to samo. – Co
oczywiście nie znaczy, że wszystko jest w porządku. Gdyby rodzenie dzieci
było tak łatwe, jak w przypadku ludzi, nie byłoby tak wielu śmiertelnych
przypadków, kiedy to matka… Ale nie o tym chcesz słuchać, prawda?
– Jakoś nie bardzo – przyznałam, krzywiąc się. Jakby nie
patrzeć, niewiele brakowało, żebym sama zwiększyła statystyki umieralności.
– Jasne. W takim razie… – zaczął, rozglądając się po
sali, ale wtedy najwyraźniej coś mu się przypomniało, bo ponownie odwrócił się w moją
stronę. – Niedyskretne pytanie, z góry uprzedzam… Jakbyś mi powiedziała,
kiedy…
Bezradnie rozłożyłam ramiona. W zasadzie istniały dwa
możliwe terminy, a on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Tak czy
inaczej, wszystko sprowadzało się do co najwyżej dwóch tygodni, nie więcej.
– Nie jestem pewna – powiedziałam zgodnie z prawdą. –
Nie mam żadnych objawów i właśnie dlatego chcę się upewnić. Za pierwszym
razem na tym etapie już coś było po mnie widać.
– Każdy przypadek jest inny – przypomniał mi, ale widać
było, że go zaintrygowałam. – Na pewno chcesz, żebym to ja się tobą zajął? Tak?
W takim razie postaraj się na mnie nie rzucać.
– Nie mam takiego zamiaru – zapewniłam, chociaż wcale nie
byłam taka pewna, czy przez jego uwagi jeszcze nie zmienię zdania. – Więc jak?
Sprawdzisz to dla mnie?
Theo skinął głową, po raz kolejny w błyskawicznym
tempie przemieszczając się z miejsca na miejsce. Nie byłam jakoś
specjalnie zdziwiona tym, że wrócił do mnie z zestawem do pobierania krwi
(cóż, przynajmniej w tym miejscu łatwo było o potrzeby sprzęt), ale i tak
nie przyjęłam tego jakoś specjalnie entuzjastycznie.
Wampir ponownie przykucnął przede mną, starając zachowywać
się tak, żebym się uspokoiła. Jego oczy lśniły, w twarzy zaś dostrzegłam
coś szczerego, czego nie potrafiłam zidentyfikować, ale co sprawiało, że w pełni
mu ufałam.
– Mogę zrobić badania krwi i jeszcze przed zachodem
słońca stwierdzić, czy masz rację. Jak rozumiem, tego oczekujesz?
– Dokładnie – zapewniłam go z przekonaniem. – Jak już
będę wiedzieć… Cóż, później się zobaczy, ale zawsze mogę uciec tutaj –
zażartowałam, starając się wyglądać na w pełni rozluźnioną.
– Kristin pewnie byłaby zachwycona, gdybyś zabarykadowała
się u nas. Przez to słońce dostaje jakiejś nerwicy, zwłaszcza, że noc trwa
niepokojąco krótko. – Wywrócił oczami, po czym ujął mnie za rękę. – Zresztą i tak
nie puszczę cię nigdzie, póki nie zajdzie słońce. Jak dostaniesz udaru, pewnie
to jakimś cudem ja za to oberwę.
Oczywiście przesadzał, ale zdążyłam już przywyknąć do tego,
że Theo ma w zwyczaju czasami pleść trzy po trzy. Przez chwilę mu się
przyglądałam, po czym wbiłam spojrzenie w sufit, kiedy zdecydował się
przejść do rzeczy. Palce miał przyjemnie chłodne, a ja byłam zbyt
podekscytowana i spięta, żeby zwrócić uwagę na ukłucie i to, że wkłuł
mi się igłą w żyłę. Przed oczami wciąż miałam najmniej spodziewany wynik
testu ciążowego, nie wspominając o tym, że próbowałam przywyknąć do myśli o tym,
że być może – jedynie być może, ale jednak…
Zamknęłam oczy. Kiedyś żartowałam na temat drugiej ciąży,
ale nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogłabym mieć jeszcze jakieś dziecko
prócz Alessi i Damiena.
– Gotowe. – Theo zgiął mi rękę w łokciu i wycofał
się, w dłoniach trzymając starannie zamkniętą fiolkę z moją krwią. –
Góra dwie godziny. Wracasz ze mną do szpitala? Mogłabyś poczekać w moim
gabinecie, a ja szybko skoczę do laboratorium. Jakbyś chciała, mogłabyś mi
znowu pomóc z papierami albo po prostu pogadać… No nie patrz tak na mnie.
Tym razem będę grzeczny – obiecał, w teatralnym geście przykładając sobie
dłoń do serca i starając się wyglądać anielsko. – Żadnych nieprzemyślanych
żartów.
– Ach… Mam przez to rozumieć, że będą jakieś przemyślane? –
zapytałam, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu. – Czasami mam wrażenie, że
Kristin ma na ciebie zły wpływ. Jesteś szurnięty, wiesz? – wyznałam pod wpływem
szczerości. Wcześniej nie miałam okazji z nim porozmawiać, najczęściej
widując go w towarzystwie Kristin albo Carlisle’a.
– Wiesz, w miejscu takim jak to, raczej nie da się
inaczej. Albo wyluzujesz i będzie w porządku, albo w którymś
momencie naprawdę ci odbije. – Mrugnął do mnie porozumiewawczo. – Ja osobiście
preferuję to pierwsze… Więc jak? Idziemy?
Cóż, w jego wyjaśnieniach bez wątpienia coś było.
Theo wyciągnął zachęcająco rękę w moją stronę, więc
ujęłam ją, pozwalając żeby pomógł mi wstać. Razem wyszliśmy z gabinetu i machinalnie
skierowałam się w stronę lobby i wyjścia, ale wampir zatrzymał mnie
na chwilę. Zanim się obejrzałam, zniknął na kilka minut, żeby wrócić do mnie z butelką
wody. Złapałam ją machinalnie, kiedy rzucił nią w moją stronę, w duchu
czując ulgę, że nie próbował wmuszać we mnie krwi. Nie byłam pewna dlaczego,
ale jakoś specjalnie nie miałam na nią ochoty, zwłaszcza ludzką.
– Dzięki – mruknęłam, obracając w dłoniach wodę. – Za
wszystko, oczywiście – dodałam, uświadamiając sobie, że wcześniej całkiem
wyleciało mi to z głowy.
– Jeszcze niczego nie zrobiłem – przypomniał.
Powstrzymałam chęć wywrócenia oczami. Faktycznie, dopiero
miał przynieść mi wyniki, ale to nie miało dla mnie znaczenia – zwłaszcza, że
podświadomie wiedziałam…
A może po prostu chciałam wiedzieć.
Nessie będzie w ciąży^^ Layla nie będzie już taka samotna w chodzeniu z brzuchem xD Kurde az zatesknilam za tym upałem :/ Chyba zaraz wyjde z domubi naciesze sie sloneczkiem^^
OdpowiedzUsuńGdybym była na miejscu Renesmee tez zdecydowała bym sie, aby pojsc do Theo niz Carlisle'a.
Rozdzial był super, a ja nie moge sie doczekac kolejnego :*
pozdrawiam,
Gabrysia ;* ♥
Mmmmmmmmmmmmmm... Ten upał! Ja też chcę aby tak u nas słoneczko przygrzewało!
OdpowiedzUsuńCiekawe czy Nessie jest w ciąży fajnie by było kolejne dzieciaczki :)
Rozdział świetny z zniecierpliwieniem czekam na nn
Pozdrawiam
Lila