8 kwietnia 2014

Osiemdziesiąt sześć

Renesmee
Wieczór nadchodził powoli, jak zawsze w okresie lata. Dni wydłużały się coraz bardziej, kosztem nocy, co może byłoby przyjemne, gdyby na co dzień nie było aż tak gorąco. Co prawda odkąd mieszkałam w Mieście Nocy, przeżyłam już kilka upalnych miesięcy, ale nigdy nie doświadczyłam czegoś podobnego i teraz momentami tęskniłam za wiecznie deszczowym Forks; co prawda nigdy nie przepadałam za wilgocią, ale to na pewno było lepsze od z góry skazanych na niepowodzenie prób szukania chociaż skrawka cienia.
Przemykałam ulicami, podobnie jak i inni mieszkańcy, oczywiście pod warunkiem, że byli na tyle zdesperowani, żeby z przemieszczaniem się czekać do wieczora. Upały skutecznie wykurzyły tych, którzy byli wrażliwi na temperaturę i w efekcie nawet centrum miasta było opustoszałe. Wrażenie było takie, jakby tegoroczne lato zamierzało pobić jakiś szczególny rekord i dopiero zaczynało się rozkręcać. Powietrze było ciężkie i chociaż spacer kosztował mnie jakieś półgodziny, to wystarczyło, żebym się zgrzała i miała problemy ze złapaniem oddechu. Co prawda przez wzgląd na zachód słońca i tak było lepiej, ale jakoś nie zapowiadało się na szczególną ulgę od gorąca, przynajmniej w najbliższym czasie.
Szlag, co się działo z tą pogodą? Powoli zaczynałam zapominać, jak wygląda deszcz i nawet widok przelewanej przez fontannę w środku miasta wody, nie przyniósł mi jakiegoś szczególnego ukojenia. Nie zatrzymałam się nawet na chwilę, żeby się przyjrzeć, zbyt skoncentrowana na miejscu, gdzie – mimo wszystko – chciałam się teraz znaleźć.
To się chyba nazywa ironia losu, stwierdziłam z przekąsem, kiedy znalazłam się w zacienionym przedsionku szpitala. Zabawne, bo jeszcze kilka lat wcześniej, nic nie zmusiłoby mnie do dobrowolnego przekroczenia progu tego miejsca, ale w ostatnim czasie zmieniło się dość. To zresztą nie był typowy szpital, więc nie musiałam obawiać się, że przypadkiem ktoś zorientuje się, że coś jest ze mną nie tak. Nie żeby świadomość obecności wampirów czy innych nadnaturalnych stworzeń była kojąca, ale czułam się zdecydowanie pewniej, niż kiedy ostatnim razem byłam w konkretnym celu w zwykłym szpitalu. Tak swoją drogą, dla chociażby skrawka cienia byłabym w stanie zrobić naprawdę wiele, więc moja paranoja nie miała w tym momencie jakiejś szczególnej racji bytu.
– Cześć, Blear – rzuciłam pogodnym tonem, dostrzegłszy wymęczoną, ale jak zwykle prezentującą się dobrze recepcjonistkę.
Blear uniosła głowę, odrywając się od jakże fascynującego zajęcia, jakim było układanie zaostrzonych ołówków w równym rządku. Nie była pedantyczna, ale upał działały na wszystkich, więc nie dziwiło mnie specjalnie, że jedynie stwarzała pozory tego, że jest zajęta. Ciemne, sięgające ramion włosy, kleiły się jej do czoła i policzków, więc odgarnęła je niedbałym ruchem. Usta wygięły się w szczery, chociaż nieco wymuszony uśmiech, który postarałam się odwzajemnić. Blear była w porządku, choć wiedziałam, że potrafiła być złośliwa – jako człowiek w miejscu, gdzie regularnie pojawiały się wampiry, musiał być twarda.
Teraz jednak wyglądała na kruchą i zmęczoną. Nie trudno było zgadnąć, że jeszcze nawet nie ma trzydziestki, a drobna sylwetka sprawiała, że wydawała się młodsza niż w rzeczywistości. Tym razem wszystko w niej krzyczało, że wolałabym znaleźć się wszędzie, byleby nie w tym miejscu – może nawet w prosektorium, gdyby tylko mogła liczyć na chociaż odrobinę chłodu.
– Hej. – Wszyscy znali mnie już na tyle dobrze, żeby nie bawić się w sztywne, oficjalne formułki. – Szukasz doktora Cullena? Jeśli tak, dzisiaj go nie ma – mruknęła, wspierając dłoń na brodzie.
Szare oczy spuściła na ołówki, po czym z westchnieniem przesunęła jeden z nich o milimetr w górę, żeby zrównać go z innymi. Najwyraźniej zakładała, że już zrobiła swoje, bo i dlaczego miałabym się pojawiać w szpitalu, jeśli nie po to, żeby zobaczyć dziadka?
Westchnęłam w duchu, po czym podeszłam bliżej. Blear rzuciła mi rozdrażnione spojrzenie, sugerujące, że nie jest w nastroju na towarzyskie pogawędki. Miałam wrażenie, że jeszcze bardziej irytuje ją to, że mogłabym nie wiedzieć, gdzie powinnam szukać członków mojej rodziny, ale przecież nie chodziło o to.
– Nie szukam Carlisle’a – uświadomiłam ją, decydując się przejść do rzeczy. – Hm… Tak po prawdzie, chciałabym się zobaczyć z Theo. Jest gdzieś tutaj?
– Bank krwi, kochanieńka – odparła, rzucając mi wymowne spojrzenie. – I nie, z góry mówię, że nie mam pojęcia czy to dlatego, że wypada jego kolej na spełnienie obywatelskiego obowiązku i zajęciem się poborem zapasów, czy może jest tam… prywatnie. Nie wiem i niespecjalnie obchodzi mnie, co dzieje się w części dla interesantów – dodała; jej spojrzenie jasno wyrażało, że jako jedna z tych normalnych inaczej, powinnam wiedzieć, co takiego ma na myśli, skoro sama byłabym w CK potencjalną „interesantką”.
Chcąc nie chcąc podziękowałam jej, ale zbyła mnie machnięciem ręki. Wzruszyłam ramionami, po czym bez żalu opuściłam recepcję, zostawiając Blear samą z jej jakże fascynującym zajęciem. Centrum Krwiodawstwa nie było bezpośrednio połączone ze szpitalem, ale wiedziałam, że istnieje podziemny tunel, którym można było się dostać do sąsiedniej budowli. Zdążyłam zauważyć, że Miasto Nocy pełne jest przejść i korytarzy, które łączyły ze sobą co ważniejsze miejsca, ale podziemia niespecjalnie napawały mnie entuzjazmem. Jakby nie patrzeć, wszystkie przejścia stanowiły część tuneli, których zaledwie niewielki procent nadawał się do użytku. Ten łączący szpital i bank krwi był jednym z nich, chociaż po wszystkim, co wydarzyło się kilka tygodni wcześniej, długo zastanawiałam się przed zejściem do czegoś na kształt piwnicy. Jedynie perspektywa chłodu i cienia mnie przekonały, ale i tak pokonałam drogę niemal biegiem, kilka razy potykając się i jedynie cudem nie zabijając się na schodach.
Centrum Krwiodawstwa wyglądało tak, jak je zapamiętałam. Kolory beżu, brązu i bieli miały w sobie coś kojącego, a luksusowe meble w lobby aż zachęcały do tego, żeby na nich usiąść. Tutaj również panował zaduch, ale bardziej znośny niż na zewnątrz i aż westchnęłam z ulgi. Miałam ochotę chociaż na chwilę usiąść i odetchnąć, ale zmusiłam się do tego, żeby obojętnie minąć obite w skórę komplety wypoczynkowy i szybkim krokiem weszłam w kolejny korytarz, prowadzący do kolejnych sal zabiegowych. Nawet jeśli Theo faktycznie pełnił dzisiaj tutaj dyżur, to podejrzewałam, że musiał już skończyć, bo CK było wyludnione – czułam to doskonale, chociaż zmęczenie gorącem w znacznym stopniu utrudniało koncentrację na czymkolwiek.
Znalezienie Theo przyszło mi zaskakująco łatwo, bo praktycznie wpadłam na niego, kiedy bezszelestnie wyślizgnął z jednej z sal, którą chwilę wcześniej minęłam. Nie zorientowałam się nawet, kiedy podkradł się do mnie i pewnie nie od razu bym go usłyszała, gdyby nie to, że był w wyjątkowo dobrym nastroju – i to takim, który odbijał się na innych.
– Ciepły czy zimny bufet? – usłyszałam tuż przy swoim uchu jego aksamitny szept. Chłodny oddech musnął moją odsłoniętą szyje, a ja wrzasnęłam jak kompletna idiotka i błyskawicznie odwróciłam się w jego stronę, pod wpływem impulsu rzucając się na niego z pięściami. – Dobra! Przepraszam! – zreflektował się, natychmiast uskakując, zanim w ogóle zdążyłabym chociażby go musnąć.
– Do cholery, całkiem już wam wszystkim odbiło od tego upału?! – jęknęłam, wyrzucając ręce ku górze. Mocno zacisnęłam dłonie w pięści i z niedowierzaniem pokręciłam głową; najwyraźniej zaczynał mi się udzielać nastrój Blear, a może po prostu to hormony zaczynały szaleć, chociaż starałam się o tym nie myśleć. – Przysięgam, że kiedyś zejdę na zawał. Naprawdę.
– Hm, to mogłoby być stosunkowo problematyczne – stwierdził pogodnie Theo. – Nie spotkałem do tej pory pół-wampira z problemami z sercem… No, co najwyżej miłosnymi, ale to ty najlepiej znasz te dramaty nastolatek – dodał ze znaczącym uśmiechem.
Warknęłam gniewnie, zwłaszcza, że jego komentarz przypomniał mi o tym, jak Gabriel mnie oznaczył i coś podpowiadało mi, że lekarz również o tym myśli. Szlag, marzyłam o tym, żeby ktokolwiek roztrząsał moje potencjalne życie seksualne. Co więcej, nie chciałam żeby to był akurat Theo, chociaż w gruncie rzeczy nic do wampira nie miałam – w innym wypadku nie byłoby mnie tutaj.
Westchnęłam, kręcąc z niedowierzaniem głową. Theo uniósł obie dłonie w obronnym geście, ale zignorowałam to, decydując się udawać, że wcale nie mam ochoty mu przyłożyć. Cholera, czasami bywał bardziej męczący od Pavarottich, zwłaszcza kiedy pozwalał sobie na okazanie tego dość specyficznego poczucia humoru. Przyzwyczajona do sposobu bycia lekarza, jaki zaobserwowałam przy Carlisle’u, czułam się przy Theo co najmniej skonsternowana, ale przecież właśnie dlatego chciałam się z nim zobaczyć – bo spoglądał na mnie inaczej niż dziadek, co jak najbardziej mi odpowiadało.
– Możemy pójść gdzieś, gdzie będziemy mogli spokojnie porozmawiać? – zapytałam, decydując się przerwać chwilę nieco irytującego milczenia.
Obserwujący mnie w milczeniu Theo skinął głową, po czym złożył mi nieco przesadny, aczkolwiek wyjątkowo pełen gracji ukłon i poprowadził mnie w głąb korytarza, nie zwracając najmniejszej uwagi na mijane drzwi. Ruszyłam za nim, bez trudu dotrzymując mu kroku, poniekąd dlatego, że zdecydował się na spokojne, ludzkie tempo. Odpowiadało mi to, poza tym trzymanie się blisko wampira miało chociażby ten plus, że czułam przyjemny chłód bijący od jego marmurowego ciała.
Theo zatrzymał się przed jednym z pokojów, zajrzał do środka, po czym usunął się, żeby przepuścić mnie przodem. To była jedna z sal zabiegowych, wyposażona w wygodne fotele i wszystko to, co było potrzebne do oddawania krwi. W zapachu środków dezynfekujących i tej wszechogarniającej sterylności było coś irytującego, jednak jakimś cudem nawet nie zwróciłam na to uwagi.
– Nie przeszkadza ci, że…? – Kiwnął znacząco na pomieszczenie, kiedy już cicho zamknął za nami drzwi.
– Ani trochę.
Było to odrobinę naciągane stwierdzenie, ale teraz miałam ważniejsze rzeczy na głowie niż przejmowaniem się miejscem w którym się znalazłam. W pamięci miałam moją ostatnią wizytę w CK i to, jakim nieprzyjemnym przeżyciem było oddanie krwi, ale z łatwością odrzuciłam od siebie nieprzyjemne myśli. W pełni skoncentrowana, spojrzałam wprost w rubinowe oczy Theo, jednocześnie zastanawiając się nad tym, jak to możliwe, że mimo jego preferencji, jeśli chodziło o wybór krwi, byłam w stanie tak bardzo mu ufać.
– No więc? – Theo skinął na jeden z foteli, więc usiadłam, wbijając wzrok we własne dłonie. – O czym chciałaś rozmawiać?
– O mnie – odparłam bez chwili zastanowienia. Wampir uniósł brwi, ale spoglądał na mnie wyczekująco, zachęcając żebym mówiła dalej. – Właściwie potrzebuję rady. Najlepiej rady lekarza – dodałam, ostrożnie dobierając słowa.
– Lekarza… – Theo lekko przekrzywił głowę. – Nie moja sprawa, ale czy coś jest nie tak? Poza tym, jestem zdziwiony, że przyszłaś do mnie, a nie do Carlisle’a – przyznał, ale nie zabrzmiało to jak zarzut. Raczej stwierdzał fakty.
Wzruszyłam ramionami. W tamtym momencie po raz pierwszy dopadły mnie wątpliwości, ale stanowczo je w sobie zdusiłam. Czułam, że Theo nie odrywa ode mnie wzroku, być może teraz jeszcze uważniejszy, żeby móc stwierdzić, co takiego mogłoby mi ewentualnie dolegać, ale oczywiście niczego nie zauważył, co poznałam po tym, że nieco się rozluźnił.
Wyczułam delikatny ruch, kiedy pokonał dzielącą nas odległość. Na moment zamienił się w różnobarwną smugę, ostatecznie materializując się tuż przede mną. Przykucnął tuż przede mną, tak, że nasze spojrzenia się spotkały; jego dłoń wylądowała na moim kolanie, ale nie było w tym geście niczego dwuznacznego.
– Więc? – zachęcił, poważniejąc. Już nie próbował żartować, najwyraźniej pojmując, że nie mam na to nastroju. – Powiedz mi, dlaczego tutaj jesteś.
Dłuższą chwile wpatrywałam się w jego rubinowe tęczówki, zastanawiając się nad tym, jak najlepiej ubrać w słowa to, co chciałam powiedzieć.
– Pytałeś mnie o to, jaki bufet preferuję… – Kąciki jego ust uniosły się nieznacznie ku górze, ale powstrzymał się od uśmiechu, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że z mojej perspektywy żart był dość marny. – Cóż, możliwe, że faktycznie będę potrzebowała czegoś… bardziej tradycyjnego. I to w najbliższym czasie – przyznałam.
Theo wciąż wpatrywał się we mnie, nie rozumiejąc.
– Dlaczego? – Raz jeszcze zajrzał mi w oczy, skupiając się przede wszystkim na moim wilgotnym czole. Jego ręka drgnęła, ale powstrzymał się przed sprawdzeniem mi temperatury. – Chcesz, żebym cię zbadał? Mogę, ale oboje wiemy, że pewniej czułabyś się przy Carlisle’u.
– Pewnie tak – zgodziłam się – ale nie chciałabym doprowadzić do sytuacji, w której zacząłby być nadopiekuńczy. Od tego, co – powiedzmy – w tym momencie mi dolega, raczej nie można umrzeć… Cóż, przynajmniej nie w ciągu najbliższych kilku tygodni – dodałam, uśmiechając się blado. – Odniosłam zresztą wrażenie, że dziadek niekoniecznie ze spokojem przyjmie to, co mam do powiedzenia jemu, a już na pewno Gabrielowi… – ciągnęłam, pod koniec wypowiedzi w znaczącym geście kładąc sobie dłoń na brzuchu.
Przez jeszcze kilka chwil Theo wpatrywał się we mnie tępo, a potem w końcu w jego oczach pojawiło się zrozumienie. Nie byłam pewna, czego powinnam się spodziewać, ale na pewno nie tego, że się roześmieje.
Zmarszczyłam brwi, ale najwyraźniej tego nie zauważył. Zanim zdążyłam się zastanowić, wampir ujął obie moje dłonie w swoje i spojrzał mi w oczy.
– Na ogrody pięknej Selene, więc o to chodzi! – Krwiste tęczówki błyszczały i chociaż normalnie przyprawiłoby mnie to o dreszcze, coś w zachowaniu Theo mnie uspokoiło. To była radość, chociaż i lekkie oszołomienie. – Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak dawno miałem przed sobą kogoś takiego jak ty, kto spodziewałby się dziecka! Ostatni pół-wampir narodził się w Mieście Nocy dawno temu i… – Zamrugał i na powrót skoncentrował się na mnie. – Och, to wiele wyjaśnia. Sądząc po tym, co na temat twojej pierwszej ciąży opowiadał mi Carlisle, chyba faktycznie mógłby być trochę zaniepokojony – stwierdził.
– Dobrze wiedzieć, że sobie na mój temat plotkujecie – mruknęłam urażona. – Poza tym ja jeszcze nie jestem pewna, czy… To znaczy, chyba wiem, ale nie pytaj mnie skąd. Teraz chciałabym się upewnić, zanim narobię paniki i powiem o tym pozostałym – wyjaśniłam, wzruszając ramionami; to wciąż do mnie nie docierało.
Theo w zamyśleniu pokiwał głową.
– Nie ma sprawy – zapewnił mnie, podrywając się z miejsca. – Ach… Muszę dodawać, że w twoim wypadku bieganie po ulicach w tym upale jest trefnym pomysłem?
– Zaczynasz zachowywać się jak każdy przewrażliwiony lekarz – zarzuciłam mu. Prychnął, ale tylko po to, żeby spróbować ukryć rozbawienie. – Czuję się fantastycznie, tak? Ostatnim razem…
– Ostatnim razem byłaś dzieciakiem, na swój sposób nastolatką. Teraz będzie ci o wiele łatwiej, tak sądzę – przypomniał mi. Cóż, to właściwie wiedziałam, bo Licavoli mówi dokładnie to samo. – Co oczywiście nie znaczy, że wszystko jest w porządku. Gdyby rodzenie dzieci było tak łatwe, jak w przypadku ludzi, nie byłoby tak wielu śmiertelnych przypadków, kiedy to matka… Ale nie o tym chcesz słuchać, prawda?
– Jakoś nie bardzo – przyznałam, krzywiąc się. Jakby nie patrzeć, niewiele brakowało, żebym sama zwiększyła statystyki umieralności.
– Jasne. W takim razie… – zaczął, rozglądając się po sali, ale wtedy najwyraźniej coś mu się przypomniało, bo ponownie odwrócił się w moją stronę. – Niedyskretne pytanie, z góry uprzedzam… Jakbyś mi powiedziała, kiedy…
Bezradnie rozłożyłam ramiona. W zasadzie istniały dwa możliwe terminy, a on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Tak czy inaczej, wszystko sprowadzało się do co najwyżej dwóch tygodni, nie więcej.
– Nie jestem pewna – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Nie mam żadnych objawów i właśnie dlatego chcę się upewnić. Za pierwszym razem na tym etapie już coś było po mnie widać.
– Każdy przypadek jest inny – przypomniał mi, ale widać było, że go zaintrygowałam. – Na pewno chcesz, żebym to ja się tobą zajął? Tak? W takim razie postaraj się na mnie nie rzucać.
– Nie mam takiego zamiaru – zapewniłam, chociaż wcale nie byłam taka pewna, czy przez jego uwagi jeszcze nie zmienię zdania. – Więc jak? Sprawdzisz to dla mnie?
Theo skinął głową, po raz kolejny w błyskawicznym tempie przemieszczając się z miejsca na miejsce. Nie byłam jakoś specjalnie zdziwiona tym, że wrócił do mnie z zestawem do pobierania krwi (cóż, przynajmniej w tym miejscu łatwo było o potrzeby sprzęt), ale i tak nie przyjęłam tego jakoś specjalnie entuzjastycznie.
Wampir ponownie przykucnął przede mną, starając zachowywać się tak, żebym się uspokoiła. Jego oczy lśniły, w twarzy zaś dostrzegłam coś szczerego, czego nie potrafiłam zidentyfikować, ale co sprawiało, że w pełni mu ufałam.
– Mogę zrobić badania krwi i jeszcze przed zachodem słońca stwierdzić, czy masz rację. Jak rozumiem, tego oczekujesz?
– Dokładnie – zapewniłam go z przekonaniem. – Jak już będę wiedzieć… Cóż, później się zobaczy, ale zawsze mogę uciec tutaj – zażartowałam, starając się wyglądać na w pełni rozluźnioną.
– Kristin pewnie byłaby zachwycona, gdybyś zabarykadowała się u nas. Przez to słońce dostaje jakiejś nerwicy, zwłaszcza, że noc trwa niepokojąco krótko. – Wywrócił oczami, po czym ujął mnie za rękę. – Zresztą i tak nie puszczę cię nigdzie, póki nie zajdzie słońce. Jak dostaniesz udaru, pewnie to jakimś cudem ja za to oberwę.
Oczywiście przesadzał, ale zdążyłam już przywyknąć do tego, że Theo ma w zwyczaju czasami pleść trzy po trzy. Przez chwilę mu się przyglądałam, po czym wbiłam spojrzenie w sufit, kiedy zdecydował się przejść do rzeczy. Palce miał przyjemnie chłodne, a ja byłam zbyt podekscytowana i spięta, żeby zwrócić uwagę na ukłucie i to, że wkłuł mi się igłą w żyłę. Przed oczami wciąż miałam najmniej spodziewany wynik testu ciążowego, nie wspominając o tym, że próbowałam przywyknąć do myśli o tym, że być może – jedynie być może, ale jednak…
Zamknęłam oczy. Kiedyś żartowałam na temat drugiej ciąży, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogłabym mieć jeszcze jakieś dziecko prócz Alessi i Damiena.
– Gotowe. – Theo zgiął mi rękę w łokciu i wycofał się, w dłoniach trzymając starannie zamkniętą fiolkę z moją krwią. – Góra dwie godziny. Wracasz ze mną do szpitala? Mogłabyś poczekać w moim gabinecie, a ja szybko skoczę do laboratorium. Jakbyś chciała, mogłabyś mi znowu pomóc z papierami albo po prostu pogadać… No nie patrz tak na mnie. Tym razem będę grzeczny – obiecał, w teatralnym geście przykładając sobie dłoń do serca i starając się wyglądać anielsko. – Żadnych nieprzemyślanych żartów.
– Ach… Mam przez to rozumieć, że będą jakieś przemyślane? – zapytałam, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu. – Czasami mam wrażenie, że Kristin ma na ciebie zły wpływ. Jesteś szurnięty, wiesz? – wyznałam pod wpływem szczerości. Wcześniej nie miałam okazji z nim porozmawiać, najczęściej widując go w towarzystwie Kristin albo Carlisle’a.
– Wiesz, w miejscu takim jak to, raczej nie da się inaczej. Albo wyluzujesz i będzie w porządku, albo w którymś momencie naprawdę ci odbije. – Mrugnął do mnie porozumiewawczo. – Ja osobiście preferuję to pierwsze… Więc jak? Idziemy?
Cóż, w jego wyjaśnieniach bez wątpienia coś było.
Theo wyciągnął zachęcająco rękę w moją stronę, więc ujęłam ją, pozwalając żeby pomógł mi wstać. Razem wyszliśmy z gabinetu i machinalnie skierowałam się w stronę lobby i wyjścia, ale wampir zatrzymał mnie na chwilę. Zanim się obejrzałam, zniknął na kilka minut, żeby wrócić do mnie z butelką wody. Złapałam ją machinalnie, kiedy rzucił nią w moją stronę, w duchu czując ulgę, że nie próbował wmuszać we mnie krwi. Nie byłam pewna dlaczego, ale jakoś specjalnie nie miałam na nią ochoty, zwłaszcza ludzką.
– Dzięki – mruknęłam, obracając w dłoniach wodę. – Za wszystko, oczywiście – dodałam, uświadamiając sobie, że wcześniej całkiem wyleciało mi to z głowy.
– Jeszcze niczego nie zrobiłem – przypomniał.
Powstrzymałam chęć wywrócenia oczami. Faktycznie, dopiero miał przynieść mi wyniki, ale to nie miało dla mnie znaczenia – zwłaszcza, że podświadomie wiedziałam…
A może po prostu chciałam wiedzieć.

2 komentarze:

  1. Nessie będzie w ciąży^^ Layla nie będzie już taka samotna w chodzeniu z brzuchem xD Kurde az zatesknilam za tym upałem :/ Chyba zaraz wyjde z domubi naciesze sie sloneczkiem^^
    Gdybym była na miejscu Renesmee tez zdecydowała bym sie, aby pojsc do Theo niz Carlisle'a.
    Rozdzial był super, a ja nie moge sie doczekac kolejnego :*
    pozdrawiam,
    Gabrysia ;* ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Mmmmmmmmmmmmmm... Ten upał! Ja też chcę aby tak u nas słoneczko przygrzewało!

    Ciekawe czy Nessie jest w ciąży fajnie by było kolejne dzieciaczki :)

    Rozdział świetny z zniecierpliwieniem czekam na nn
    Pozdrawiam

    Lila

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa