7 lutego 2014

Trzydzieści trzy

Layla
Natychmiast odskoczyła do tyłu, nie chcąc pozwolić na to, żeby Marco znów ją dotknął, żeby ją zniewolił. Łzy wciąż płynęły, ale zamrugała szybko i otarła je gniewnym ruchem, żeby móc wyzywająco spojrzeć ojcu w oczy. Brwi wampira powędrowały ku górze, ale – o dziwo – Marco nie wybuchł gniewem, ale również cofnął się o krok, unosząc obie ręce ku górze w obronnym geście.
Layla przyczaiła się i zamarła w bezruchu, wystraszone i gotowa do natychmiastowego ataku. Czuła, że drży coraz mocniej, ale sama nie była pewna, jak wielki wpływ na jej stan ma strach, a jaki gniew i upokorzenie. Kiedy pojawił się Carlisle, poczuła się bezpiecznie, jednak uczucie to zniknęło, gdy tylko Marco znów pojawił się za nią i usłyszała za sobą jego głos.
Wystarczy, miała już dość. Nie chciała więcej się bać. Już nigdy więcej strachu…
– Odejdź. W tej chwili się ode mnie odsuń! – wykrzyczała, zaciskając dłonie w pięści. Czuła krążące po jej ciele ciepło, ale nic poza tym; ogień wciąż nie chciał przybyć, stłamszony i gdzieś poza jej zasięgiem.
Łzy znów napłynęły jej do oczu, tym razem związane z narastającym uczuciem frustracji i bezradności. Przybądź, pomyślała rozpaczliwie. Już nie chcę się bać. Potrzebuję cię…
Ale płomienie nie chciały usłuchać, paradoksalnie zimne i obojętne. Strach za to pozostał, dosłownie ją paraliżując i niosąc ze sobą nieprzyjemne poczucie bycia pokonaną. Przegrała. Kolejny raz zawodziła, tym razem samą siebie. Jak mogła urodzić dziecko… Ba! Jak mogłaby przynajmniej donosić ciążę, jeśli nawet siebie nie potrafiła obronić?
– No nie patrz tak na mnie! – wrzasnęła, nagle tracąc nad sobą kontrolę. Jej głos odbił się echem od ścian korytarza, zwielokrotniony i histeryczny.
Marco nie odpowiedział ani nie odwrócił wzroku. Wciąż widziała jego rubinowe oczy, zimne i pozbawione jakichkolwiek emocji. Maska. Był idealny w ukrywaniu tego, co czuł i to niezależnie od sytuacji. Jego zdolności czasami ją przerażały, ale tym razem była zbyt oszołomiona i wzburzona, żeby jakkolwiek zareagować.
Wyczuła za sobą ostrożny ruch, a potem czyjąś dłoń wylądowała na jej ramieniu. Layla wzdrygnęła się i niewiele myśląc spuściła z oczu Marco. Z bijącym sercem obejrzała się za siebie, spoglądając wprost w złociste tęczówki Carlisle'a. Doktor stanowczo dał jej do zrozumienia, żeby się cofnęła. Machinalnie usłuchała, pozwalając by ją zasłonił, chociaż jednocześnie nie chciała tego robić. Pragnęła udowodnić samej sobie, że jakoś da radę, ale zdawała sobie sprawę z tego, że w tym momencie oszukiwała samą siebie.
– Och, no bez przesady – żachnął się Marco, ale nie próbował się zbliżać. Z ciekawością popatrzył na Carlisle'a, próbując ocenić czego powinien się spodziewać.
– Nie wydaje mi się, żeby przesadą było to, że Layla jest przerażona – stwierdził cicho Carlisle. Layla z niedowierzaniem uprzytomniła sobie, że doktor jest jak najbardziej zagniewany.
Oczy Marco pociemniały.
– Ach… O pewnych sprawach wolałbym nie rozmawiać, zwłaszcza, że to dość osobista sprawa, która dotyczy wyłącznie mnie i moich dzieci – niemalże warknął. Layla zauważyła, że napiął mięśnie i – zupełnie machinalnie, nabytym przez lata odruchem – cofnęła się i skupiła, zupełnie jakby próbował się do niej zbliżyć, żeby móc ją uderzyć. – Och, Laylo… – westchnął, całkiem wytrącony z równowagi jej reakcją.
– Gabriel, Layla i Isabeau nie chcą się z tobą widzieć – odezwał się z przekonaniem Carlisle. Krótko obejrzał się na skuloną za nim dziewczynę, a jego wzrok na moment złagodniał. Layla powoli skinęła głową, chcąc zapewnić go, że jakoś sobie radzi, ale w jej oczach lekarz musiał dostrzec coś zupełnie odwrotnego, bo i tak w uspokajającym geście chwycił ją za rękę. Poczuła się trochę lepiej, chociaż wciąż była boleśnie świadoma obecności wpatrzonego w nią Marco. – Teraz to również moja rodzina. A ja na pewno nie pozwolę ci ich skrzywdzić.
– Nie mogło być łatwo, prawda? – westchnął teatralnie Marco; coś w tonie jego głosu Laylę zaniepokoiło. – Doceniam troszkę, ale w naturze mam już tak, że co sobie postanowię, to zrealizuję. To już niestety ten niezdrowy upór Licavolich, tak więc…
– Nie! – Layla zareagowała, zanim Marco zdążył dokończyć albo cokolwiek zrobić. – Nie, proszę! Tato… – dodała, chociaż ostatnie słowo przyszło jej z niezwykłym trudem.
– Przecież nie skrzywdziłbym nikogo, kto jest dla ciebie ważny. – Marco lekko przekrzywił głowę. – Chcę tylko, żebyś była ze mną szczera, Laylo. Czy ty się mnie boisz? – zapytał, robiąc ostrożny krok do przodu.
Carlisle drgnął i przesunął się bliżej Layli, mocniej ściskając jej rękę. Prawie nie była tego świadoma, podobnie jak i jasnowłosy wampir obserwując swojego ojca. Nie miała pojęcia, czego mogła się po ojcu spodziewać, ale wolała nie ryzykować. Był telepatą, na dodatek idealnie walczył wręcz, dlatego wolała nie ryzykować. Nie żeby wątpiła w umiejętności doktora, ale zdawała sobie sprawę z tego, że z Marco nie miał szans – tym bardziej, gdyby wampir był zdeterminowany, a najwyraźniej tak łatwo nie zamierzał odpuścić. Wątpiła żeby nawet Gabriel dał sobie radę, a to już o czymś świadczyło.
Layla spuściła wzrok, uparcie wpatrując się w ziemię. Czuła na sobie wyczekujące spojrzenie Marco oraz niepokój Carlisle'a. To jedynie utrudniało jej koncentrację, dodatkowo ją dezorientując.
– Tak – przyznała w końcu. – Tak, boję się ciebie – dodała i niechętnie uniosła głowę, chcąc przekonać się, jaka będzie jego reakcja.
Marco w zamyśleniu pokiwał głową, jakby właśnie tego od samego początku się spodziewał. Przez kilka sekund panowała cisza, a potem bez ostrzeżenia wampir spojrzał wprost w jej błękitne oczy, dosłownie paraliżując ją samym tylko spojrzeniem.
– To bardzo niedobrze – stwierdził cicho. – Chciałbym żebyś przestała się bać.
Jego wyznanie ją zaskoczyło, jednak nie na tyle, żeby zdołała się rozluźnić albo straciła czujność. Znów zapragnęła odwrócić wzrok, ale odkryła, że nie jest do tego zdolna. Rubinowe oczy Marco miały w sobie coś hipnotyzującego, a jego spojrzenie przeszywało ją na wskroś, paraliżując.
– Przestań – wyszeptała, czując, że zaczyna jej się kręcić w głowie. – Czy ty próbujesz na mnie wpłynąć?! – zapytała, nagle przypominając sobie o jego zdolnościach.
– Już od dawna nie jestem w stanie wpłynąć na twój umysł – obruszył się, urażony tym, że mogła coś podobnego zasugerować. – W zasadzie już w momencie, kiedy Gabrielowi udało się powalić mnie na kolana, stało się oczywiste, że wasza moc dorównała mojej.
– Kiedy Gabriel… – powtórzyła. W tamtym momencie poczuła, że coś przewraca się jej w żołądku, ale jakoś zdołała zapanować nad mdłościami. Nie mogła panikować jedynie dlatego, że Marco po raz pierwszy nawiązał do tego, co wydarzyło się pięć wieków wcześniej. – Żałuję, że go tutaj nie ma. Chętnie zobaczyłabym, jak daje ci nauczkę po raz drugi – wyszeptała bezbarwnym tonem.
– Ajć… – Marco z niedowierzaniem pokręcił głowę. – Ale czego ja się dziwię? Charaktery jak nic macie po mnie – stwierdził, bynajmniej nie zastanawiając się nad doborem słów.
– Nigdy więcej mnie do siebie nie porównuj! – wykrzyczała Layla. – Mnie ani mojego brata! Słyszysz co mówię?! – powtórzyła i zrobiła krok do przodu, ale powstrzymał ją Carlisle, chcąc żeby została za jego plecami. – Zejdź mi z drogi. Mam już dość, a on… – zaczęła, jednak nie była w stanie skończyć, bo wtedy głos po raz kolejny zaczął jej się łamać.
Carlisle dla pewności przesunął się, jednocześnie zmuszając ją do zwiększenia dystansu między nią a Marco. Co prawda wampir nie próbował się zbliżać i wciąż jedynie obserwował, ale doktor i tak wolał zachować ostrożność. Layla drżała, coraz bliższa wybuchu. Już nie zastanawiała się nad tym, czy zdenerwuje ojca i czy ten spróbuje ją skrzywdzić. Być może miało to jakiś związek z obecnością doktora, ale nagle przestała się obawiać tego, że Marco po raz kolejny ją zgwałci. Mógł co najwyżej ją uderzyć, ale nic poza tym… A przynajmniej starała się w to wierzyć, w pełni przekonana, że Carlisle będzie w stanie ją ochronić przynajmniej przed tym jednym.
Marco przeczesał ciemne włosy palcami. W tamtym momencie Layla aż nazbyt wyraźnie dostrzegła, jak bardzo Gabriel był podobny do ojca. Mimowolnie wzdrygnęła się, ale nawet to nie umniejszyło gniewu, który odczuwała. Raz jeszcze skoncentrowała się na przywołaniu ognia. Miała wrażenie, że jest coraz bliżej odnalezienia pasującego klucza do tego wyimaginowanego pokoju w jej głowie. Może gdyby jeszcze trochę się wysiliła, byłaby w stanie je otworzyć i nareszcie pokazać sobie i pozostałym, że nie jest tą małą dziewczynką, co pięćset lat temu. Pragnęła nade wszystko, chociaż jednocześnie czuła dziwny opór na samą myśl o tym, że mogłaby jakkolwiek spróbować skrzywdzić Marco. Chciała zachować się bezwzględnie – stać się równie zimną, co i on, kiedy ją krzywdził – ale nie potrafiła. Nie była potworem, nawet kiedy tego chciała. Nie rozumiała tego, ale była w stanie tak po prostu zmusić się do ataku; do tego, żeby Marco zabić albo…
To nie jestem ja. Dobra bogini, on mnie krzywdził, ale to nie jestem ja…
To nie jestem ja.
Od nadmiaru emocji coraz bardziej kręcił jej się w głowie, chociaż paradoksalnie była bardziej pobudzona niż bliska omdlenia. Nie miała pojęcia, co powinna myśleć o zachowaniu Marco, o jego motywach i tym, czego tak naprawdę od niej oczekiwał, ale to nie miało żadnego znaczenia. Liczyło się jedynie to, że była zbyt słaba, żeby zdobyć się na cokolwiek sensownego. Gdyby na jej miejscu był Gabriel, Marco prawdopodobnie już dawno byłby martwy, ale ona…
– Odejdź stąd. – Głos Carlisle’a wyrwał ją z zamyślenia, tym bardziej, że zabrzmiał bardzo… nienaturalnie. Gniew był czymś, co w przypadku tego wampira pojawiało się bardzo rzadko. Layla drgnęła, zdezorientowana, po czym przesunęła się tak, żeby dostrzec twarz doktora w bladym świetle płomieni, które sama stworzyła. – Odejdź stąd i po prostu zostaw swoje dzieci w spokoju – powtórzył bardziej stanowczo.
Jasne włosy zdawały się w tym oświetleniu niemal srebrne. Na swój sposób pasowały do zwykle łagodnej twarzy Carlisle’a, tym razem całkowicie bezbarwnej i pozbawionej jakichkolwiek emocji. Złociste tęczówki pociemniały i teraz były bardziej czarne niż miodowe, chociaż to nie miało żadnego związku z głosem. Layli zdarzało się kilka razy widzieć Carlisle’a podenerwowanego albo zaniepokojonego, ale na pewno nie widziała go aż do tego stopnia wytrąconego z równowagi. I to przez kogo? Przez nią. Przez tyle lat nie chciała uznać tego, że mógłby stać się dla niej zastępczym ojcem, a on… Coś ścisnęło ją w gardle i przez moment miała problem z tym, żeby swobodnie oddychać. Przełknęła z trudem, sama już nie pewna tego czy to strach, czy może wzruszenie. Bardziej prawdopodobne wydawało jej się to, że jej stan był spowodowany mieszanką obu tych odczuć, ale nie wiedziała tego z całą pewnością.
– Nie mogę. – W głosie Marco nie było słychać złości albo jakichkolwiek innych negatywnych emocji. Nie był złośliwy ani nie zamierzał się z kimkolwiek kłócić. Mężczyzna zachowywał się raczej tak, jakby stwierdzał fakty. – Powiedziałem ci już, że to nie twoja sprawa. Poza tym… No cóż, daj zadecydować Layli. Może niech ona nam powie, czego tak naprawdę w tym momencie oczekuje – dodał, a Layla po raz kolejny poczuła na sobie jego przenikliwe spojrzenie. Nie była w stanie odpowiedzieć, dlatego uparcie milczała, skoncentrowana na próbach zapanowania nad własnymi zdolnościami i krążącą w jej żyłach mocą. Marco tymczasem skorzystał z okazji, żeby mówić dalej: – To moja sprawa, dlaczego tutaj przybyłem. Moja i moich dzieci, bo niezależnie od wszystkiego, Layla, Gabriel i Isabeau nimi są. Skoro już mowa o tym, dlaczego tutaj jestem, to na razie wystarczy, że powiem, że nie mogłem się powstrzymać od powrotu, kiedy dowiedziałem się, że oni tutaj są. – Wampir zawahał się. – Jestem dziadkiem, tak? O bogini, już samo to jest powodem, żeby chcieć poznać nie tylko własne wnuki, ale wybrankę mojego syna…
– Radzę ci się trzymać z daleka od mojej wnuczki – przerwał mu cicho Carlisle. – Jej i reszty mojej rodziny. Nie uznaję zabijania, niezależnie od tego czy to jedyne rozwiązanie, czy nie, ale jeśli raz spróbujesz skrzywdzić kogoś mi bliskiego, nie będę się wahał – oznajmił. Layla z niedowierzaniem uprzytomniła sobie, że mówił poważnie.
Marco zacisnął usta w wąską linijkę. Layla nie była pewna do jakich doszedł wniosków, ale musiał wziąć sobie słowa wampira do serca, bo raz jeszcze uważnie zmierzył Carlisle’a wzrokiem, jakby spodziewał się natychmiastowego ataku. Lay drgnęła nerwowo i przysunęła się bliżej doktora, niespokojnie zaciskając palce na jego ramieniu.
– Carlisle, proszę… – szepnęła. Gniew wciąż się gdzieś tlił, ale nie był już tak intensywny jak jeszcze chwilę wcześniej. Layla była zdenerwowana, ale nie głupia; wiedziała przecież na co stać jej ojca i ta świadomość pozwalała jej zachować zdrowy rozsądek. – Nie prowokuj go. Jeśli nie dla siebie, to przynajmniej dla mnie…
– Hm, to chyba wyjaśnia wszystko, prawda? – stwierdził z uznaniem Marco. Miała ochotę zrobić coś, byleby przestał na nią patrzeć, ale zgaszenie płomienia nie wchodziło w grę. Niewidoczny Marco był jeszcze bardziej niebezpieczny. – Nie chcę walczyć, ale jeśli będę musiał… No cóż, znasz moje dzieci. A ja nie jestem gorszy – powiedział cicho. Nie było najmniejszych wątpliwości; to była groźba i wszyscy zdawali sobie z tego sprawę. – Laylo?
Czuła, że palą ją policzki. Wciąż się na nią wpatrywał, jakby rozumiejąc, że już w ten sposób jest zdolny do tego, żeby nad nią zapanować. Poczucie bezradności wróciło, wypierając gniew i wolę walki. Znów poczuła się słaba i przytłoczona wszystkim tym, co działo się wokół niej. Wyimaginowane drzwi, które znajdowały się gdzieś w jej umyśle, zaczęły się oddalać, podobnie jak i szanse na to, że nagle odzyska władzę nad sobą i nad ogniem. Czuła ciepło, czuła obecność płomieni, ale wciąż nie potrafiła zmusić się do tego, żeby użyć ich przeciwko Marco. Oczywiście, pewnie byłaby zdolna do tego, żeby to zrobić, ale…
Ale nie chciała.
– Czego ode mnie chcesz? – zapytała cicho. Znów znalazła się pod obezwładniającą mocą jego hipnotyzującego spojrzenia, ale tym razem nawet nie próbowała walczyć.
– Jak na razie, to chciałbym się stąd wydostać – odparł spokojnie. Uśmiechnął się blado, ale – co uświadomiła sobie z niedowierzaniem – było w tym geście coś szczerego. To nie był rodzaj tego niepokojącego, lekko obłąkanego uśmiechu, którego czasami widywała, kiedy ojciec był w tym nastroju. – Nie wiem jak ty – zerknął na Carlisle’a – ale zakładam, że moja córka idzie ze mną. Mylę się, Laylo?
On nie da mi wyboru, uprzytomniła sobie, niespecjalnie zdziwiona. Nie miała pojęcia, w co takiego Marco pogrywał, ale nie zamierzała się nad tym rozwodzić. Może i sprawiał wrażenie łagodnego i skorego do współpracy, ale tak naprawdę próbował nią manipulować. Pytał, bo zdawał sobie sprawę z tego, że ostatecznie i tak zrobi to, czego mógł od niej oczekiwać.
– Tak… – wyszeptała posłusznie, a właściwie jedynie poruszyła ustami, mając trudności z tym, żeby się odezwać.
– Nie słyszę – upomniał, marszcząc brwi. – Idziesz ze mną czy nie? – powtórzył, spoglądając na nią nagląco.
– Tak, tato.
Uśmiech Marco stał się bardziej przyjazny, a przy tym wręcz tryumfalny. Wampir nie spoglądał na Carlisle’a, ale widać było, że ma wielką ochotę przekonać się, jaka tym razem będzie reakcja doktora. Bez pośpiechu zrobił krok do przodu, zachęcająco wyglądając rąk przed siebie i nagląco spoglądając na córkę.
Layla poczuła, że traci grunt pod nogami. Nie rozumiała, jakim cudem była w stanie wciąż utrzymać się w pionie, skoro nogi miała jak z waty i była coraz bliższa tego, żeby ostatecznie osunąć się na ziemię. Posłusznie zrobiła krok do przodu, zamierzając wyminąć Carlisle’a, żeby podejść do Marco, ale w efekcie zachwiała się i byłaby upadła, gdyby doktor w porę jej nie przytrzymał.
– Laylo… – zaoponował, obejmując ją. Jego tęczówki rozszerzyły się lekko. Wciąż był zagniewany i zmartwiony, ale teraz wszystko to przysłaniało niedowierzanie. Nie rozumiał dlaczego tak po prostu się poddała, dlaczego chciała pozwolić Marco przejąć kontrolę… No cóż, może nawet tak było lepiej. Żeby to pojąć, musiałby zrozumieć jak się czuła i co przeżyła, a tego nie życzyła nikomu. Lepiej było nie wiedzieć. – Kochanie, posłuchaj…
Wtuliła się w niego, jednocześnie zmuszając go do tego, żeby przerwał.
– Nie pytaj mnie o nic, dobrze? Po prostu z nami chodź, proszę. Nie zostawiaj mnie z nim samej – poprosiła, czując narastającą desperację.
– Oczywiście, że nie zamierzam cię zostawić. – Carlisle zawahał się. – Na pewno nie pozwolę na to, żeby ktokolwiek cię skrzywdzić – obiecał; poczuła się trochę pewniej, ale to wciąż było zbyt mało, by w pełni się uspokoiła.
Layla nie odpowiedziała, jedynie kiwając głową. Była mu wdzięczna, nie tylko za zgodę, ale za to, że przynajmniej próbował ją bronić. Z tym, że oboje zdawali sobie sprawę z tego, że nie jest jej w stanie niczego zagwarantować – nie w tym miejscu i nie w tej sytuacji. Marco był niebezpieczny, nawet jeśli zachowywał się tak niepozorny, spokojny sposób. Mimo upływu lat, Layla znała go aż nazbyt dobrze i instynktownie czuła, co powinna zrobić. Wiedziała, że wampir tak po prostu nie odejdzie i chociaż nadal nie znała jego motywów, wszystko w niej aż krzyczało, żeby była posłuszna. Strach czy nie, to akurat było sprawa drugorzędną. Teraz zresztą ważniejsze było to, że nie była sama, a Carlisle na własne życzenie decydował się na niebezpieczeństwo. Jej Marco na pewno nie zamierzał zabić (co najwyżej uderzyć, zranić albo… cóż, znacznie gorzej, chociaż na razie ni nie wskazywało na to, żeby planował ją skrzywdzić), ale w przypadku doktora sprawy mogły potoczyć się zupełnie inaczej i była tego boleśnie świadoma.
– Nikt tutaj nikogo nie krzywdzi. A przynajmniej ja czegoś takiego nie zauważyłem – żachnął się zniecierpliwiony Marco. – Szlag. Czy moglibyście, z łaski swojej, nie traktować mnie tak, jakbym był potworem? Zasłużyłem sobie, jasne, ale teraz chyba ważniejsze jest to, żeby stąd wyjść. Nad przeszłością możemy się zastanawiać później – stwierdził. Nie powiedział tego, ale Layla niemal słyszała zawieszone w powietrzu „albo wcale”, chociaż nie była pewna, jak powinna to zrozumieć.
– Nie potrafię ci zaufać, jeśli tego oczekujesz – przyznała, decydując się zaryzykować. Z wahaniem podeszła bliżej, jednocześnie starając się zachować bezpieczną odległość między sobą a ojcem, ale wampir z westchnieniem chwycił ją za ramię i przyciągną do siebie.
– Postaram się jakoś to przeżyć – mruknął, znów przybierając ten pozbawiony emocji, neutralny ton. Spojrzał na nią, a jego wzrok nieco złagodniał, a przynajmniej takie odniosła wrażenie. – Ja naprawdę nie zamierzam cię skrzywdzić. Myśl sobie o tym, co chcesz, ale odkąd tutaj jesteśmy, próbuję cię chronić.
Layla spuściła wzrok, nie chcąc ryzykować, że znów obezwładni ją siła jego spojrzenia. Nie odpowiedziała, ale nie dlatego, że nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć. Problem leżał właśnie w tym, że aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, jaka była jej opinia na tę sprawę.
Prawda była taka, że w pełni w słowa Marco wierzyła.

3 komentarze:

  1. Przepraszam, że znowu tak późno, ale pisałam - egzaminy :_:
    Już wiem czyje rozmowy podobają mi się najbardziej ;D pomijając Beau i Gabriela to Layla i Marco mają całkiem fajne sceny xD Lubię momenty, kiedy ona jest taka mu bardzo posłuszna i nie umie się obronić. Mimo, że jednocześnie strasznie mnie to irytuje, ale stawianie się przyjdzie z czasem. Bałam się, że Marco się rzuci na Carlisle'a za to, że tak broni Layli, ale cieszę się, że nie miałam racji ;___; szkoda tylko, że jeszcze nie natknęli się na Gabriela lub Beau. Chociaż swoją drogą ciekawie by było, gdyby Ali na nich przypadkiem wpadła. Albo nie, bo ja mam wrażenie, że ty dla niej szykujesz coś specjalnego :D tylko jeszcze nie wiem co :3 Według mnie Carlisle zachował się bardzo odpowiednio <3
    Rozdział mi się bardzo podobał i czekam na więcej ;***

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj!
    Nadrobiłam rozdziały, było tego sporo i sporo zajęło, ale myślę, że spędzony na tym czas nie poszedł na marne. Bardzo podoba mi się ten blog, jeśli Ci tego nie mówiłam, to mówię to teraz. Masz bardzo ładny sposób pisania, taki delikatny i zrozumiały. Postacie są barwne, a nie przerysowane, co cholernie mi się podoba. Historia jest świetna, nie nudna ani monotonna, tylko przemyślana. No, nie wiem co Ci tu jeszcze napisać, ale jestem pod ogromnym wrażeniem :) Spodziewaj się mojego komentarza pod każdym rozdziałem i koniecznie mnie o nich powiadamiaj! :)

    + Nowy rozdział
    http://dark-paradise-saga.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. O jaa dobrze, że Carlisle tam był i co najważniejsze nie zostawi Layli samej z Marco.Swoją drogą to była miła odmiana taki inny Carlisle gotowy zabić byle uchronić swoją rodzinę.Czytając rozdział w pewnym momencie myślałam, że zacznę czymś rzucać.Jeżeli Marco ma teraz zamiar udawać, że to co im zrobił nie miało miejsca i zacznie pozorować kochającego ojca to nie ręczę za siebie.Oby napotkali Gabriela chciałabym zobaczyć jak zareaguję na Marco i mam nadzieje, że tak jak planował.Rozdział cudo jak zawsze zresztą, ale cały czas nie mogę się doczekać kiedy dowiemy się co takiego dzieje się z Ali, ale jak zawszę będę cierpliwie czekać na następne rozdziały:)
    Pozdrawiam
    Renesmee:3

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa