6 lutego 2014

Trzydzieści dwa

Aldero
Aldero krążył nerwowo po kuchni w domu wujka Gabriela i cioci Renesmee. W palcach obracał kieliszek doprawionego krwią wina, udając, że nie dostrzega karcącego spojrzenia Esme. Gabriel na pewno nie miałby nic przeciwko, a nawet jeśli… No cóż, czego oczu nie widzą i te sprawy. Chłopaka nie było, Aldero zresztą potrzebował czegoś, żeby się rozluźnić, a krew i wino były pierwszą rzeczą, która przyszła mu do głowy.
Ostrożnie potrząsnął ręką, żeby kolistym ruchem zamieszać zawartość złotego, zdobionego naczynia. O tak, niezwykle wyszukana biżuteria to jedno, ale kolejną słabostką Gabriela były takie właśnie niezwykłe naczynia. Licavoli od zawsze mieli swoje dziwaczne przyzwyczajenia, ale chociaż niektóre go bawiły, musiał przyznać, że w rzeczywistości cholernie mu się podobały. Podobnie zresztą jak i nietypowe połączenie wina i krwi. Efekt okazał się idealny pod każdym względem, bo gorycz alkoholu została przełamana subtelną słodyczą krwi. Aldero już kilkukrotnie miał okazję spróbować tego połączenia (niekoniecznie za wiedzą czy zgodą któregokolwiek ze swoich bliskich) i mieszanka za każdym razem zachwycała go na nowo. Wino i krew, wino i krew… Carlisle stanowczo tego nie uznawał, więc w domu był zwykle niewielki zapach ludzkiej osoko, którą zwykle gromadziła mama, uśmiechając się z wyższością i twierdząc, że jeszcze nie jest na tyle zdesperowana, żeby uganiać się po lesie za zwierzętami. Uśmiechu Isabeau były tym bardziej niepokojące i czarujące jednocześnie, że wtedy zwykle odsłaniała dwa zaostrzone kły. Była jeszcze babcia Allegra, ale ta więcej czasu spędzała w Mieście Nocy niż w domu, więc mało kiedy widział, żeby wykorzystywała krew w lodówce.
Tak czy inaczej, w domu Isabeau ciężko było mówić o swobodnym dostępie do mocniejszych trunków. Krew tak, chociaż Cullenowie wciąż mieli nadzieję na to, że przestawią przynajmniej jego i Cammy'ego, ale szło im to marnie. Może to zasługa przemiany, ale po zwierzęcej krwi wcale nie czuli się lepiej. Jedynie ludzka gasiła pragnienie, poza tym – jakby nie patrzeć – smakowała zdecydowanie lepiej… Zwłaszcza z winem.
– Aldero… – odezwała się cicho Esme. Siedziała na krześle przy kuchennym stole i przez cały czas uważnie go obserwowała.
– Tak, tak. Wiem – westchnął i szybko dopił resztę wina, żeby móc w końcu odstawić kielich na bok. – Więcej nie ruszamy – obiecał przymilnym tonem, unosząc obie ręce w poddańczym geście i wysilając się na przepraszający uśmiech. Postanowił nie wspominać, że butelka już i tak była do połowy pusta.
– Nie o to mi chodzi… A właściwie o to też, ale nie w pierwszej kolejności – zreflektowała się, kiedy ze zdziwieniem uniósł jedną brew ku górze. Rzuciła wymowne spojrzenie na stojącą na kuchennym blacie butelkę wina, więc machinalnie przesunął się, żeby ją zasłonić. Esme wydęła usta, ale w żaden sposób jego postępowania nie skomentowała. – Chciałam powiedzieć, że też się martwię. Dimitr i Allegra długo nie wracają, a ja… Chyba sam wiesz najlepiej.
– Aha. – Jedynie na tyle było go stać. Na wzmiankę o Dimitrze wciąż czuł gniew, chociaż już nie tak wielki jak na początku. To była bardziej irytacją i zdenerwowanie, których nawet pół butelki wina nie było w stanie ukoić. Mimo ilości wypitego napoju nawet nie zaszumiało mi w głowie, co jedynie bardziej go zirytowało. Mama śmiała się, że czar i mocną głowę jak nic musiał mieć po swoim ojcu. – Będzie dobrze. W końcu sama mi to mówiłaś – mruknął i chociaż chciał zapanować nad tonem, do jego głosu i tak wkradła się nutką goryczy.
– Aldero… – Esme zamilkła. Poczuł się winny, bo przecież nie chciał sprawić, żeby jakkolwiek źle się poczuła. Na pewno nie ta krucha, kochana wampirzyca, która darzyła ich tak wielką miłością i nade wszystko uwielbiała się zamartwiać.
– Oj, babciu – westchnął, instynktownie podchodząc do niej. Stanął tuż za nią i objął jej drobne ciało ramionami, układając brodę na ramieniu kobiety. – Przepraszam. Przecież nie miałem nic złego na myśli.
Zmartwioną twarz wampirzycy rozjaśnił blady, ale bez wątpienia szczery uśmiech. Położyła dłoń na jego policzku i delikatnie go pogłaskała, zamyślona.
– Wiem, kochanie – zapewniła. – Tak, wszystko na pewno będzie dobrze.
– Mhm… – Postanowił nie mówić jej, że wciąż ma wątpliwości.
Oboje usłyszeli ciche, zmierzające w stronę kuchni kroki. Aldero natychmiast się wyprostował i spojrzał w stronę drzwi, na chwile przed tym, jak w progu pojawił się wciąż zaspany Cameron. Jasne włosy miał w nieładzie, a błękitne oczy z lekką dezorientacją rozglądały się dookoła. Wyglądał na zmęczonego, ale przynajmniej już nie leżał nieprzytomny, a to był spory postęp.
Aldero uśmiechnął się w charakterystyczny dla siebie, nieco kpiarski sposób.
– Cześć, śpiący królewiczu – rzucił w ramach powitania. Nie należał do osób, które w panice rzucą się komuś na szyję i zaczął w euforii wykrzykiwać jak bardzo cieszą się ich widokiem. Co jednak nie zmieniało faktu, że poczuł wszechogarniającą ulgę do której za nic w świecie nie zamierzał się przyznać. – Przespałeś tyle fascynujących rzeczy. No po prostu fantastycznie! – sarknął, nie mogąc się powstrzymać.
– Aldero! – skarciła go natychmiast Esme, z gracją zrywając się z miejsca. Natychmiast podbiegła do drugiego ze swoich przybranych wnuków i mocno go uściskała. – Cammy, kochanie, jak się czujesz? – zapytała, odsuwając go na długość wyciągniętych ramion, żeby lepiej mu się przyjrzeć.
– Jak po wybuchu kolejnego genialnego urządzenia wujka Rufusa – zażartował, po czym westchnął. – Innymi słowy, boli mnie głowa. Co się stało? – dodał, raptownie poważniejąc. Oczywiste było, że nie pyta o sam wybuch, ale o ich przygnębienie. – I dlaczego nie wróciliśmy do domu?
Aldero oparł się o stół, zniechęcony. Nie miał ochoty na to, żeby kolejny raz roztrząsać wszystko od początku, ale chyba nie mieli innego wyjścia.
– Wszystko wybuchło, dostałeś po głowie i odpłynąłeś na kilka ładnych godzin. To tak w skrócie, jeśli już mówić o tobie. Theo podejrzewa, że gdzieś w laboratorium musiało być srebro i że to przez jego obecność tak długo dochodziłeś do siebie. Jeśli wziąć pod uwagę to, że moja własna moc zbuntowała się przeciwko mnie, to chyba coś w tym jest, chociaż w przypadku wujka Rufusa możemy się spodziewać wszystkiego – stwierdził, wzruszając ramionami. – A jesteśmy tutaj, bo babcia nie chciała wracać do pustego domu, bo sypialnia przypomina jej o dziadku – dodał z niewinnym uśmiechem.
– Przecież nic takiego nie powiedziałam – żachnęła się Esme, ale Aldero był niemal całkowicie pewny, że gdyby w jej żyłach krążyła krew, cała by się zarumieniła. – Zacznij się zachowywać, młody człowieku, bo inaczej porozmawiam sobie z twoją mamą, Aldero Drake'u Licavoli.
Aldero wyszczerzył się, słysząc swoje pełne nazwisko.
– Nie jestem człowiekiem – przypomniał. Poczuł się trochę lepiej, kiedy Esme i Cameron się uśmiechnęli. – A jeśli będziesz w stanie skontaktować się z mamą, jeszcze ci za to podziękuję – dodał z westchnieniem, raptownie znów pochmurniejąc.
– A co się stało z mamą? – zapytał natychmiast Cameron, marszcząc brwi. – Właściwie gdzie jest reszta? Dalej mi wszystkiego nie powiedzieliście, prawda? – domyślił się.
– Tak szczerze mówiąc, kochany bracie, to i tak miałeś szczęście. Dostałeś po głowie, bo po wybuchu zawalił się sufit… – Aldero zawahał się. – A wraz z nim podłoga. I tak oto wszystko wzięli diabli.
Jasne oczy Cammy'ego rozszerzyły się w geście niedowierzania. Chłopak chwiejnie przeszedł kilka kroków, żeby dotrzeć do zlewu i nalać sobie szklankę wody. Jego wzrok na moment spoczął na butelce wina, a później na bracie, ale Aldero jedynie wzruszył ramionami. Jeśli o Cammy zamierzał udawać świętego abstynenta, to przynajmniej mógł zaoszczędzić sobie jakichkolwiek złośliwych uwag.
– No dobrze… – Cameron uniósł szklankę z wodą do ust i wziął kilka łyków. Skrzywił się nieznacznie, jakby płyn mu nie smakował, po czym przeczesał włosy wolną ręką, robiąc sobie na głowie jeszcze większy bałagan. – Może tak od początku?
– Najkrócej mówiąc, wszyscy zostali uwięzieni w tunelach, a my nie jesteśmy w stanie się do nich dostać ani jakkolwiek im pomóc. Dimitr wrócił do Niebiańskiej Rezydencji i razem z Allegrą próbują coś wymyślić, ale… – zaczęła ostrożnie Esme.
– Ale oboje wiemy, że jak na razie tracą czas – dokończył za nią Aldero. – Szlag, naprawdę nie podoba mi się to, że mamy tutaj siedzieć i czekać – jęknął, dając upust swojej frustracji.
Tym razem Esme nawet nie próbowała go upominać, aż nazbyt dobrze rozumiejąc jego wzburzenie. Jedynie spojrzała na niego troskliwie, niemal w udręczony sposób. Co ciekawe, to spojrzenie sprawiło, że wyjątkowo zapragnął raz jeszcze ją przytulić, chociaż do tej pory unikał jakichkolwiek oznak czułości jak ognia, zbyt dumny, by się na nie zdobyć. No, jedynym wyjątkiem były momenty, kiedy musiał oczarować dziewczynę albo ją pocałować, ale to były zwykle przelotne, niezobowiązujące flirty. W zasadzie mógł stwierdzić, że nigdy tak naprawdę nie miał partnerki, ale tak było mu dobrze – wolał być sam.
Esme i Cammy wdali się w cichą rozmowę, więc pozwolił sobie na to, żeby się „wyłączyć”. Nie chciał raz jeszcze słuchać kłamliwych, uspokajających słów i zapewnień, skoro tak naprawdę nie wiedzieli, co powinni zrobić. Dimitr zasugerował, żeby zostali w domu i spróbowali się czymś zająć, ale na dłuższą metę nie było to możliwe. Do tej pory przynajmniej mieli powód, skoro Cammy był nieprzytomny, ale skoro teraz widzieli, że szybko dochodził do siebie, jedynym problemem pozostawała bolesna świadomość tego, że w każdej chwili coś może się stać reszcie ich rodziny. Aldero może na co dzień starał się być obojętny i trochę złośliwy, ale to przecież nie znaczyło, że ich nie kochał. Zasadza zresztą była tylko jedna: nikomu nie zamierzał pozwolić na to, żeby jego bliskim stało się coś złego. A to znaczyło, że musiał coś zrobić…
Tylko co?
– Idę się przejść – mruknął, szybkim krokiem zmierzając w stronę salonu.
– Aldero? – Obróciła się w progu, nie będąc w stanie zignorować troskliwego głosu Esme. Gdyby chodziło o kogoś innego, pewnie nawet by się nie zatrzymał.
– Tak? – zapytał, przystając w progu i oglądając się przez ramię. Poczuł się dziwnie, kiedy spojrzał w płynne złoto, które składało się na szczere oczy Esme.
Wampirzyca zawahała się.
– Nie zrób niczego głupiego, dobrze? – poprosiła, wciąż patrząc mu w oczy. Wiedziałaby, gdyby próbował ją okłamać.
– To akurat mogę ci obiecać, babciu – zapewnił, uśmiechając się blado.
Esme skinęła głową, chociaż nadal wyglądała na przygnębioną. Właśnie taka atmosfera sprawiała, że chciał pobyć samemu, dlatego szybko opuścił kuchnię, jak najszybciej pragnąc znaleźć się w bardziej przystępnym miejscu. Opustoszały salon może i nie był szczytem jego marzeń, ale na pewno stanowił lepszą alternatywę niż kuchnia. W marmurowym kominku, zrobionym pozłacanymi, kwiatowymi motywami, jak zwykle palił się ogień. Aldero przez kilka sekund wpatrywał się w płomienie jak urzeczony, zanim w końcu zamrugał pospiesznie i zdecydował się podejść bliżej paleniska. W oczy natychmiast rzuciło mu się kilka drobiazgów, które ustawiono na kominku i które miał okazje widzieć już wielokrotnie.
W centralnej części stało kilka oprawionych w ramki zdjęć. W oczy natychmiast wrzuciło mu się to, które przedstawiało Gabriela, Renesmee, Alessię i Damiena. Licavoli obejmował swoją żonę i razem spoglądali na bliźnięta. Damien trzymał wyrywającą się, roześmianą Ali, obejmując ją w pasie i próbując – mimo jej protestów – unieść siostrę w górę, żeby móc wraz z nią się okręcić wokół własnej osi.
Następne zdjęcie momentalnie rozpoznał, bo sam je robił i to zaledwie kilka miesięcy wcześniej. Był koniec stycznia, a na ziemi wciąż zalegał śnieg, wtedy srebrzysty przez wzgląd na porę dnia. Fotografia została zrobiona tuż po zachodzie słońca, podczas uroczystości z okazji urodzin Gabriela i Layli. Tym razem przedstawiało rodzeństwo Licavoli w komplecie. Co prawda początkowo miało to być zbiorowe zdjęcie, ale po tym, jak Lay nie udało się zaciągnąć przed obiektyw Rufusa, ostatecznie stanęło na tym, żeby zaprezentowało się tylko rodzeństwo. Gabriel obejmował swoje roześmiane siostry, udając, że nie dostrzega tego, iż Isabeau próbuje wyswobodzić się z jego objęć. Śnieg sypał z nieba, lśniąc w srebrzystym blasku księżyca i czyniąc scenę jeszcze bardziej magiczną. Patrząc na zdjęcie, Aldero miał wręcz wrażenie, że postacie na zdjęciu za moment zaczną się poruszać, w wyobraźni zaś usłyszał wspomnienie radosnego śmiechu Layli.
To były dobre wspomnienia, które warto było wspominać. Oglądanie zdjęć pomogło mu się rozluźnić i chociaż na moment zapomnieć o napiętej atmosferze, która do tej pory doprowadzała go do szaleństwa. Wzdychając ciężko, ostatecznie rozsiadł się w jednym z foteli przed kominkiem, wbijając wzrok w sufit. Marzył o tym, żeby móc chociaż na chwilę zasnąć, ale to nie była ta pora, a on czuł się nieznośnie przytomny, tym bardziej, że na zewnątrz panowała ciemność. Noc była jego dniem i zazwyczaj mu to odpowiadało, ale tym razem chciał być normalny; gdyby był człowiekiem albo zwyczajnym pół-wampirem, pewnie już słaniałby się na nogach ze zmęczenia, tym razem jednak sen okazał się czymś, co nie miało być mu dane w najbliższym czasie.
Jego myśli krążyły swobodnie. Pozwalał im na to, bo dzięki temu nie musiał myśleć wyłącznie o bliskich, ale o innych kwestiach. Głównie wspominał, koncentrując się na tych dobrych chwilach, chociaż sam nie był pewien dlaczego tak nagle wzięło go na wspominanie. Zwykle nie był aż tak nostalgiczny, ale tym razem chęć na przywoływanie wspomnień go nie opuszczała. Być może miało to związek ze zdjęciami na kominku, przyczyna zresztą nie była istotna. Wspominał, jednocześnie zastanawiając się, czy jest w stanie zrobić cokolwiek, byleby znaleźć rozwiązanie dręczącego ich problemu. Dimitr bez wątpienia chciał dobrze i Aldero nie zamierzał podważać jego intencji, ale irytowało go to, że król próbował traktować jego i Camerona jak dzieci. Może i nie byli doświadczeni, ale to jeszcze nie znaczyło, że byli głupi.
Westchnął zrezygnowany. Chciał wrócić do laboratorium… Albo raczej tego, co z niego pozostało. Jego moc była bezużyteczna, ale chciał przynajmniej spróbować się rozejrzeć, w nadziei na to, że w ten sposób będzie mu łatwiej coś wymyślić. Oczekiwanie na nagłe olśnienie było głupie, ale wolał mieć przynajmniej względne poczucie tego, że próbuje działać, nawet jeśli w istocie jedynie marnowałby czas. Tutaj nie chodziło już tylko o jego matkę, ale niemal całą rodzinę, bo każde z nich było dla niego nade wszystko ważne. Wiedział, że wejście do tuneli inną drogą nie wchodziło w grę, bo w ten sposób wszyscy mogli się co najwyżej zgubić, a nie pomóc, ale przecież nie mogli siedzieć z założonymi rękami, czekając. Nie miał pewności, ale kiedy jeszcze byli w laboratorium i mieli okazję poczuć związaną z wybuchem siłę… Nie potrafił tego opisać, ale przez cały czas towarzyszyło mu niepokojące przeczucie, że coś jest nie tak. Również w momencie, kiedy spróbował wykorzystać telepatię i sięgnąć umysłem do znajdujących się pod ziemią korytarzy, również poczuł to coś. To mogło być srebro, oczywiście, ale Aldero z jakiegoś powodu miał wrażenie, że chodzi o coś zdecydowanie groźniejszego.
Zacisnął usta. To była głupia myśl, ale nic nie mógł poradzić na własne emocje i odczucia. Wrażenie tamto trochę przypominało to, co czasami czuł, kiedy zapadał zmrok. Wtedy noc zdawała się go wołać, chociaż jednocześnie czuł się zaniepokojony perspektywą tego, żeby mrokowi ulec. Wtedy w laboratorium, kiedy poczuł zbliżającą się moc, uczucie bycia wzywanym pojawiło się po raz kolejny i to jeszcze intensywniej niż do tej pory. Równie dobrze mogło być to wytworem jego wyobraźni, ale nie sądził, żeby w istocie uczucie to sprowadzało się do jego wyobraźni. Bardziej przekonany był do tego, że w tunelach albo w Mieście Nocy coś było…
Coś albo ktoś… I z jakiegoś powodu wolał nigdy nie poznać odpowiedzi na swoje pytania.
Tak czy inaczej, najważniejsze było, żeby zrobić coś sensownego, co będzie w stanie pomóc pozostałym. Laboratorium było zbyt zniszczone i niestabilne, żeby próbować usuwać gruzy kamień po kamieniu. To musiało potrwać i to nawet z wampirzą siłą oraz zdolnościami, do końca zresztą nie mogli mieć pewności, że przypadkiem nie doprowadzą do tego, że wszystko jeszcze bardziej się zawali. Nie mieli przecież kontroli nad przyciąganiem ziemskim, a tym bardziej żadne z nich nie potrafiło przenikać przez ściany albo doprowadzić do tego, żeby podłoże samo z siebie się przed nimi otworzyło. Pozostawała im jedynie cierpliwość i logiczne zaplanowanie akcji ratunkowej, ale to mogło potrwać, a przecież na to nie mieli czasu. Trzeba było wymyśleć coś innego, ale Aldero – podobnie jak wszyscy inni – nie miał żadnego pomysłu.
A przynajmniej do takiego wniosku doszedł w pierwszej chwili.
Rozwiązanie pojawiło się nagle, a Aldero z wrażenia omal nie zsunął się z fotela. Momentalnie zerwał się na równe nogi i biegiem rzucił się w stronę kuchni, raz po raz potykając się o własne nogi. Esme i Cameron wzdrygnęli się, kiedy wpadł do pomieszczenia z takim impetem, że omal nie połamał kuchennego stołu.
– Mam pomysł! – zawołał na wydechu. Przypadkiem uderzył brzuchem o blat stołu i to na moment pozbawiło go tchu, uniemożliwiając mówienie. – Mam…
– Al, co z tobą? – Cammy uniósł brwi. – Jaki znowu pomysł? Nie rozumiem – przyznał zdezorientowany, rzucając bliźniakowi pełne wątpliwości spojrzenie.
Aldero jedynie pokręcił głową i machnął ręką, dając dwójce nieśmiertelnym do zrozumienia, że potrzebuje chwili czasu na to, żeby dojść do siebie. Wciąż czuł na sobie niespokojne spojrzenia bliźniaka i Esme, ale nie zareagował, skoncentrowany na walce o oddech i o to, żeby w końcu być w stanie się odezwać.
– Babciu – wykrztusił z siebie w końcu. – Wesele twoje i dziadka. Pamiętasz jak wielu znajomych Carlisle’a wtedy przyszło? – zapytał pośpiesznie, ledwo uspokoił się wystarczająco, żeby się na to zdobyć.
– Oczywiście, że pamiętam. – Esme powoli podniosła się z miejsca i obeszła stół, żeby znaleźć się bliżej wnuka. Jej drobna dłoń wylądowała na jego ramieniu, kiedy kobieta spróbowała zwrócić na siebie uwagę. Natychmiast odwrócił się w jej stronę, bez wahania decydując się spojrzeć jej w oczy. Jego własne musiały lśnić niezdrowym blaskiem, zdradzając narastające z każdą kolejną sekundą podekscytowanie. – Ale co do ma do rzeczy, Aldero? – zapytała ostrożnie, najważniej mając wątpliwości co do tego, czy z chłopakiem było wszystko w porządku.
Nie miał czasu na to, żeby zastanawiać się nad tym, czy zachowywał się jak szaleniec. Wciąż podekscytowany, chwycił wampirzycę za ręce i lekko je uścisnął. Z błyskiem w ciemnych oczach, nachylił się w stronę Esme.
– Bardzo wiele – oznajmił z przekonaniem. – Chyba wiem, kto może nam pomóc, ale do tego będę potrzebował twojej pomocy… No i kilku informacji, których – mam nadzieję – będziesz w stanie mi udzielić.
– Dalej niczego nie rozumiem, skarbie – przyznała Esme, ale odniósł wrażenie, że mu uwierzyła. W jej złocistych oczach dostrzegł nadzieję i to odkrycie było niemal bolesne.
Aldero uśmiechnął się, a potem w końcu wypowiedział jedno, jedyne słowo – imię, które wydawało mu się rozwiązaniem wszystkich ich problemów.
– Benjamin.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa