Aldero
Aldero krążył nerwowo po
kuchni w domu wujka Gabriela i cioci Renesmee. W palcach obracał
kieliszek doprawionego krwią wina, udając, że nie dostrzega karcącego
spojrzenia Esme. Gabriel na pewno nie miałby nic przeciwko, a nawet jeśli…
No cóż, czego oczu nie widzą i te sprawy. Chłopaka nie było, Aldero
zresztą potrzebował czegoś, żeby się rozluźnić, a krew i wino były
pierwszą rzeczą, która przyszła mu do głowy.
Ostrożnie
potrząsnął ręką, żeby kolistym ruchem zamieszać zawartość złotego, zdobionego
naczynia. O tak, niezwykle wyszukana biżuteria to jedno, ale kolejną
słabostką Gabriela były takie właśnie niezwykłe naczynia. Licavoli od zawsze
mieli swoje dziwaczne przyzwyczajenia, ale chociaż niektóre go bawiły, musiał
przyznać, że w rzeczywistości cholernie mu się podobały. Podobnie zresztą
jak i nietypowe połączenie wina i krwi. Efekt okazał się idealny pod
każdym względem, bo gorycz alkoholu została przełamana subtelną słodyczą krwi.
Aldero już kilkukrotnie miał okazję spróbować tego połączenia (niekoniecznie za
wiedzą czy zgodą któregokolwiek ze swoich bliskich) i mieszanka za każdym
razem zachwycała go na nowo. Wino i krew, wino i krew… Carlisle
stanowczo tego nie uznawał, więc w domu był zwykle niewielki zapach
ludzkiej osoko, którą zwykle gromadziła mama, uśmiechając się z wyższością
i twierdząc, że jeszcze nie jest na tyle zdesperowana, żeby uganiać się po
lesie za zwierzętami. Uśmiechu Isabeau były tym bardziej niepokojące i czarujące
jednocześnie, że wtedy zwykle odsłaniała dwa zaostrzone kły. Była jeszcze
babcia Allegra, ale ta więcej czasu spędzała w Mieście Nocy niż w domu,
więc mało kiedy widział, żeby wykorzystywała krew w lodówce.
Tak czy
inaczej, w domu Isabeau ciężko było mówić o swobodnym dostępie do
mocniejszych trunków. Krew tak, chociaż Cullenowie wciąż mieli nadzieję na to,
że przestawią przynajmniej jego i Cammy'ego, ale szło im to marnie. Może
to zasługa przemiany, ale po zwierzęcej krwi wcale nie czuli się lepiej.
Jedynie ludzka gasiła pragnienie, poza tym – jakby nie patrzeć – smakowała
zdecydowanie lepiej… Zwłaszcza z winem.
– Aldero… –
odezwała się cicho Esme. Siedziała na krześle przy kuchennym stole i przez
cały czas uważnie go obserwowała.
– Tak, tak.
Wiem – westchnął i szybko dopił resztę wina, żeby móc w końcu
odstawić kielich na bok. – Więcej nie ruszamy – obiecał przymilnym tonem,
unosząc obie ręce w poddańczym geście i wysilając się na
przepraszający uśmiech. Postanowił nie wspominać, że butelka już i tak
była do połowy pusta.
– Nie o to
mi chodzi… A właściwie o to też, ale nie w pierwszej kolejności –
zreflektowała się, kiedy ze zdziwieniem uniósł jedną brew ku górze. Rzuciła
wymowne spojrzenie na stojącą na kuchennym blacie butelkę wina, więc
machinalnie przesunął się, żeby ją zasłonić. Esme wydęła usta, ale w żaden
sposób jego postępowania nie skomentowała. – Chciałam powiedzieć, że też się
martwię. Dimitr i Allegra długo nie wracają, a ja… Chyba sam wiesz
najlepiej.
– Aha. – Jedynie
na tyle było go stać. Na wzmiankę o Dimitrze wciąż czuł gniew, chociaż już
nie tak wielki jak na początku. To była bardziej irytacją i zdenerwowanie,
których nawet pół butelki wina nie było w stanie ukoić. Mimo ilości wypitego
napoju nawet nie zaszumiało mi w głowie, co jedynie bardziej go
zirytowało. Mama śmiała się, że czar i mocną głowę jak nic musiał mieć po
swoim ojcu. – Będzie dobrze. W końcu sama mi to mówiłaś – mruknął i chociaż
chciał zapanować nad tonem, do jego głosu i tak wkradła się nutką goryczy.
– Aldero… –
Esme zamilkła. Poczuł się winny, bo przecież nie chciał sprawić, żeby
jakkolwiek źle się poczuła. Na pewno nie ta krucha, kochana wampirzyca, która
darzyła ich tak wielką miłością i nade wszystko uwielbiała się zamartwiać.
– Oj,
babciu – westchnął, instynktownie podchodząc do niej. Stanął tuż za nią i objął
jej drobne ciało ramionami, układając brodę na ramieniu kobiety. – Przepraszam.
Przecież nie miałem nic złego na myśli.
Zmartwioną
twarz wampirzycy rozjaśnił blady, ale bez wątpienia szczery uśmiech. Położyła
dłoń na jego policzku i delikatnie go pogłaskała, zamyślona.
– Wiem,
kochanie – zapewniła. – Tak, wszystko na pewno będzie dobrze.
– Mhm… – Postanowił
nie mówić jej, że wciąż ma wątpliwości.
Oboje usłyszeli
ciche, zmierzające w stronę kuchni kroki. Aldero natychmiast się
wyprostował i spojrzał w stronę drzwi, na chwile przed tym, jak w progu
pojawił się wciąż zaspany Cameron. Jasne włosy miał w nieładzie, a błękitne
oczy z lekką dezorientacją rozglądały się dookoła. Wyglądał na zmęczonego,
ale przynajmniej już nie leżał nieprzytomny, a to był spory postęp.
Aldero
uśmiechnął się w charakterystyczny dla siebie, nieco kpiarski sposób.
– Cześć,
śpiący królewiczu – rzucił w ramach powitania. Nie należał do osób, które w panice
rzucą się komuś na szyję i zaczął w euforii wykrzykiwać jak bardzo
cieszą się ich widokiem. Co jednak nie zmieniało faktu, że poczuł
wszechogarniającą ulgę do której za nic w świecie nie zamierzał się
przyznać. – Przespałeś tyle fascynujących rzeczy. No po prostu fantastycznie! –
sarknął, nie mogąc się powstrzymać.
– Aldero! –
skarciła go natychmiast Esme, z gracją zrywając się z miejsca.
Natychmiast podbiegła do drugiego ze swoich przybranych wnuków i mocno go
uściskała. – Cammy, kochanie, jak się czujesz? – zapytała, odsuwając go na
długość wyciągniętych ramion, żeby lepiej mu się przyjrzeć.
– Jak po
wybuchu kolejnego genialnego urządzenia wujka Rufusa – zażartował, po czym
westchnął. – Innymi słowy, boli mnie głowa. Co się stało? – dodał, raptownie
poważniejąc. Oczywiste było, że nie pyta o sam wybuch, ale o ich
przygnębienie. – I dlaczego nie wróciliśmy do domu?
Aldero
oparł się o stół, zniechęcony. Nie miał ochoty na to, żeby kolejny raz
roztrząsać wszystko od początku, ale chyba nie mieli innego wyjścia.
– Wszystko
wybuchło, dostałeś po głowie i odpłynąłeś na kilka ładnych godzin. To tak w skrócie,
jeśli już mówić o tobie. Theo podejrzewa, że gdzieś w laboratorium
musiało być srebro i że to przez jego obecność tak długo dochodziłeś do
siebie. Jeśli wziąć pod uwagę to, że moja własna moc zbuntowała się przeciwko
mnie, to chyba coś w tym jest, chociaż w przypadku wujka Rufusa
możemy się spodziewać wszystkiego – stwierdził, wzruszając ramionami. – A jesteśmy
tutaj, bo babcia nie chciała wracać do pustego domu, bo sypialnia przypomina
jej o dziadku – dodał z niewinnym uśmiechem.
– Przecież
nic takiego nie powiedziałam – żachnęła się Esme, ale Aldero był niemal
całkowicie pewny, że gdyby w jej żyłach krążyła krew, cała by się
zarumieniła. – Zacznij się zachowywać, młody człowieku, bo inaczej porozmawiam
sobie z twoją mamą, Aldero Drake'u Licavoli.
Aldero
wyszczerzył się, słysząc swoje pełne nazwisko.
– Nie
jestem człowiekiem – przypomniał. Poczuł się trochę lepiej, kiedy Esme i Cameron
się uśmiechnęli. – A jeśli będziesz w stanie skontaktować się z mamą,
jeszcze ci za to podziękuję – dodał z westchnieniem, raptownie znów
pochmurniejąc.
– A co
się stało z mamą? – zapytał natychmiast Cameron, marszcząc brwi. – Właściwie
gdzie jest reszta? Dalej mi wszystkiego nie powiedzieliście, prawda? – domyślił
się.
– Tak
szczerze mówiąc, kochany bracie, to i tak miałeś szczęście. Dostałeś po
głowie, bo po wybuchu zawalił się sufit… – Aldero zawahał się. – A wraz z nim
podłoga. I tak oto wszystko wzięli diabli.
Jasne oczy
Cammy'ego rozszerzyły się w geście niedowierzania. Chłopak chwiejnie
przeszedł kilka kroków, żeby dotrzeć do zlewu i nalać sobie szklankę wody.
Jego wzrok na moment spoczął na butelce wina, a później na bracie, ale
Aldero jedynie wzruszył ramionami. Jeśli o Cammy zamierzał udawać świętego
abstynenta, to przynajmniej mógł zaoszczędzić sobie jakichkolwiek złośliwych
uwag.
– No
dobrze… – Cameron uniósł szklankę z wodą do ust i wziął kilka łyków.
Skrzywił się nieznacznie, jakby płyn mu nie smakował, po czym przeczesał włosy
wolną ręką, robiąc sobie na głowie jeszcze większy bałagan. – Może tak od
początku?
– Najkrócej
mówiąc, wszyscy zostali uwięzieni w tunelach, a my nie jesteśmy w stanie
się do nich dostać ani jakkolwiek im pomóc. Dimitr wrócił do Niebiańskiej
Rezydencji i razem z Allegrą próbują coś wymyślić, ale… – zaczęła
ostrożnie Esme.
– Ale oboje
wiemy, że jak na razie tracą czas – dokończył za nią Aldero. – Szlag, naprawdę
nie podoba mi się to, że mamy tutaj siedzieć i czekać – jęknął, dając
upust swojej frustracji.
Tym razem
Esme nawet nie próbowała go upominać, aż nazbyt dobrze rozumiejąc jego
wzburzenie. Jedynie spojrzała na niego troskliwie, niemal w udręczony
sposób. Co ciekawe, to spojrzenie sprawiło, że wyjątkowo zapragnął raz jeszcze
ją przytulić, chociaż do tej pory unikał jakichkolwiek oznak czułości jak
ognia, zbyt dumny, by się na nie zdobyć. No, jedynym wyjątkiem były momenty,
kiedy musiał oczarować dziewczynę albo ją pocałować, ale to były zwykle
przelotne, niezobowiązujące flirty. W zasadzie mógł stwierdzić, że nigdy
tak naprawdę nie miał partnerki, ale tak było mu dobrze – wolał być sam.
Esme i Cammy
wdali się w cichą rozmowę, więc pozwolił sobie na to, żeby się „wyłączyć”.
Nie chciał raz jeszcze słuchać kłamliwych, uspokajających słów i zapewnień,
skoro tak naprawdę nie wiedzieli, co powinni zrobić. Dimitr zasugerował, żeby
zostali w domu i spróbowali się czymś zająć, ale na dłuższą metę nie
było to możliwe. Do tej pory przynajmniej mieli powód, skoro Cammy był
nieprzytomny, ale skoro teraz widzieli, że szybko dochodził do siebie, jedynym
problemem pozostawała bolesna świadomość tego, że w każdej chwili coś może
się stać reszcie ich rodziny. Aldero może na co dzień starał się być obojętny i trochę
złośliwy, ale to przecież nie znaczyło, że ich nie kochał. Zasadza zresztą była
tylko jedna: nikomu nie zamierzał pozwolić na to, żeby jego bliskim stało się
coś złego. A to znaczyło, że musiał coś zrobić…
Tylko co?
– Idę się
przejść – mruknął, szybkim krokiem zmierzając w stronę salonu.
– Aldero? –
Obróciła się w progu, nie będąc w stanie zignorować troskliwego głosu
Esme. Gdyby chodziło o kogoś innego, pewnie nawet by się nie zatrzymał.
– Tak? – zapytał,
przystając w progu i oglądając się przez ramię. Poczuł się dziwnie,
kiedy spojrzał w płynne złoto, które składało się na szczere oczy Esme.
Wampirzyca
zawahała się.
– Nie zrób
niczego głupiego, dobrze? – poprosiła, wciąż patrząc mu w oczy.
Wiedziałaby, gdyby próbował ją okłamać.
– To akurat
mogę ci obiecać, babciu – zapewnił, uśmiechając się blado.
Esme
skinęła głową, chociaż nadal wyglądała na przygnębioną. Właśnie taka atmosfera
sprawiała, że chciał pobyć samemu, dlatego szybko opuścił kuchnię, jak
najszybciej pragnąc znaleźć się w bardziej przystępnym miejscu.
Opustoszały salon może i nie był szczytem jego marzeń, ale na pewno
stanowił lepszą alternatywę niż kuchnia. W marmurowym kominku, zrobionym
pozłacanymi, kwiatowymi motywami, jak zwykle palił się ogień. Aldero przez
kilka sekund wpatrywał się w płomienie jak urzeczony, zanim w końcu
zamrugał pospiesznie i zdecydował się podejść bliżej paleniska. W oczy
natychmiast rzuciło mu się kilka drobiazgów, które ustawiono na kominku i które
miał okazje widzieć już wielokrotnie.
W
centralnej części stało kilka oprawionych w ramki zdjęć. W oczy
natychmiast wrzuciło mu się to, które przedstawiało Gabriela, Renesmee, Alessię
i Damiena. Licavoli obejmował swoją żonę i razem spoglądali na
bliźnięta. Damien trzymał wyrywającą się, roześmianą Ali, obejmując ją w pasie
i próbując – mimo jej protestów – unieść siostrę w górę, żeby móc
wraz z nią się okręcić wokół własnej osi.
Następne
zdjęcie momentalnie rozpoznał, bo sam je robił i to zaledwie kilka
miesięcy wcześniej. Był koniec stycznia, a na ziemi wciąż zalegał śnieg,
wtedy srebrzysty przez wzgląd na porę dnia. Fotografia została zrobiona tuż po
zachodzie słońca, podczas uroczystości z okazji urodzin Gabriela i Layli.
Tym razem przedstawiało rodzeństwo Licavoli w komplecie. Co prawda
początkowo miało to być zbiorowe zdjęcie, ale po tym, jak Lay nie udało się
zaciągnąć przed obiektyw Rufusa, ostatecznie stanęło na tym, żeby
zaprezentowało się tylko rodzeństwo. Gabriel obejmował swoje roześmiane
siostry, udając, że nie dostrzega tego, iż Isabeau próbuje wyswobodzić się z jego
objęć. Śnieg sypał z nieba, lśniąc w srebrzystym blasku księżyca i czyniąc
scenę jeszcze bardziej magiczną. Patrząc na zdjęcie, Aldero miał wręcz
wrażenie, że postacie na zdjęciu za moment zaczną się poruszać, w wyobraźni
zaś usłyszał wspomnienie radosnego śmiechu Layli.
To były dobre
wspomnienia, które warto było wspominać. Oglądanie zdjęć pomogło mu się
rozluźnić i chociaż na moment zapomnieć o napiętej atmosferze, która
do tej pory doprowadzała go do szaleństwa. Wzdychając ciężko, ostatecznie
rozsiadł się w jednym z foteli przed kominkiem, wbijając wzrok w sufit.
Marzył o tym, żeby móc chociaż na chwilę zasnąć, ale to nie była ta pora, a on
czuł się nieznośnie przytomny, tym bardziej, że na zewnątrz panowała ciemność.
Noc była jego dniem i zazwyczaj mu to odpowiadało, ale tym razem chciał
być normalny; gdyby był człowiekiem albo zwyczajnym pół-wampirem, pewnie już
słaniałby się na nogach ze zmęczenia, tym razem jednak sen okazał się czymś, co
nie miało być mu dane w najbliższym czasie.
Jego myśli
krążyły swobodnie. Pozwalał im na to, bo dzięki temu nie musiał myśleć
wyłącznie o bliskich, ale o innych kwestiach. Głównie wspominał,
koncentrując się na tych dobrych chwilach, chociaż sam nie był pewien dlaczego
tak nagle wzięło go na wspominanie. Zwykle nie był aż tak nostalgiczny, ale tym
razem chęć na przywoływanie wspomnień go nie opuszczała. Być może miało to
związek ze zdjęciami na kominku, przyczyna zresztą nie była istotna. Wspominał,
jednocześnie zastanawiając się, czy jest w stanie zrobić cokolwiek, byleby
znaleźć rozwiązanie dręczącego ich problemu. Dimitr bez wątpienia chciał dobrze
i Aldero nie zamierzał podważać jego intencji, ale irytowało go to, że
król próbował traktować jego i Camerona jak dzieci. Może i nie byli
doświadczeni, ale to jeszcze nie znaczyło, że byli głupi.
Westchnął
zrezygnowany. Chciał wrócić do laboratorium… Albo raczej tego, co z niego
pozostało. Jego moc była bezużyteczna, ale chciał przynajmniej spróbować się
rozejrzeć, w nadziei na to, że w ten sposób będzie mu łatwiej coś
wymyślić. Oczekiwanie na nagłe olśnienie było głupie, ale wolał mieć
przynajmniej względne poczucie tego, że próbuje działać, nawet jeśli w istocie
jedynie marnowałby czas. Tutaj nie chodziło już tylko o jego matkę, ale
niemal całą rodzinę, bo każde z nich było dla niego nade wszystko ważne.
Wiedział, że wejście do tuneli inną drogą nie wchodziło w grę, bo w ten
sposób wszyscy mogli się co najwyżej zgubić, a nie pomóc, ale przecież nie
mogli siedzieć z założonymi rękami, czekając. Nie miał pewności, ale kiedy
jeszcze byli w laboratorium i mieli okazję poczuć związaną z wybuchem
siłę… Nie potrafił tego opisać, ale przez cały czas towarzyszyło mu niepokojące
przeczucie, że coś jest nie tak. Również w momencie, kiedy spróbował
wykorzystać telepatię i sięgnąć umysłem do znajdujących się pod ziemią
korytarzy, również poczuł to coś. To mogło być srebro, oczywiście, ale Aldero z jakiegoś
powodu miał wrażenie, że chodzi o coś zdecydowanie groźniejszego.
Zacisnął
usta. To była głupia myśl, ale nic nie mógł poradzić na własne emocje i odczucia.
Wrażenie tamto trochę przypominało to, co czasami czuł, kiedy zapadał zmrok.
Wtedy noc zdawała się go wołać, chociaż jednocześnie czuł się zaniepokojony
perspektywą tego, żeby mrokowi ulec. Wtedy w laboratorium, kiedy poczuł
zbliżającą się moc, uczucie bycia wzywanym pojawiło się po raz kolejny i to
jeszcze intensywniej niż do tej pory. Równie dobrze mogło być to wytworem jego
wyobraźni, ale nie sądził, żeby w istocie uczucie to sprowadzało się do
jego wyobraźni. Bardziej przekonany był do tego, że w tunelach albo w Mieście
Nocy coś było…
Coś albo
ktoś… I z jakiegoś powodu wolał nigdy nie poznać odpowiedzi na swoje
pytania.
Tak czy
inaczej, najważniejsze było, żeby zrobić coś sensownego, co będzie w stanie
pomóc pozostałym. Laboratorium było zbyt zniszczone i niestabilne, żeby
próbować usuwać gruzy kamień po kamieniu. To musiało potrwać i to nawet z wampirzą
siłą oraz zdolnościami, do końca zresztą nie mogli mieć pewności, że
przypadkiem nie doprowadzą do tego, że wszystko jeszcze bardziej się zawali.
Nie mieli przecież kontroli nad przyciąganiem ziemskim, a tym bardziej
żadne z nich nie potrafiło przenikać przez ściany albo doprowadzić do
tego, żeby podłoże samo z siebie się przed nimi otworzyło. Pozostawała im
jedynie cierpliwość i logiczne zaplanowanie akcji ratunkowej, ale to mogło
potrwać, a przecież na to nie mieli czasu. Trzeba było wymyśleć coś
innego, ale Aldero – podobnie jak wszyscy inni – nie miał żadnego pomysłu.
A
przynajmniej do takiego wniosku doszedł w pierwszej chwili.
Rozwiązanie
pojawiło się nagle, a Aldero z wrażenia omal nie zsunął się z fotela.
Momentalnie zerwał się na równe nogi i biegiem rzucił się w stronę
kuchni, raz po raz potykając się o własne nogi. Esme i Cameron
wzdrygnęli się, kiedy wpadł do pomieszczenia z takim impetem, że omal nie
połamał kuchennego stołu.
– Mam
pomysł! – zawołał na wydechu. Przypadkiem uderzył brzuchem o blat stołu i to
na moment pozbawiło go tchu, uniemożliwiając mówienie. – Mam…
– Al, co z tobą?
– Cammy uniósł brwi. – Jaki znowu pomysł? Nie rozumiem – przyznał
zdezorientowany, rzucając bliźniakowi pełne wątpliwości spojrzenie.
Aldero
jedynie pokręcił głową i machnął ręką, dając dwójce nieśmiertelnym do
zrozumienia, że potrzebuje chwili czasu na to, żeby dojść do siebie. Wciąż czuł
na sobie niespokojne spojrzenia bliźniaka i Esme, ale nie zareagował,
skoncentrowany na walce o oddech i o to, żeby w końcu być w stanie
się odezwać.
– Babciu –
wykrztusił z siebie w końcu. – Wesele twoje i dziadka. Pamiętasz
jak wielu znajomych Carlisle’a wtedy przyszło? – zapytał pośpiesznie, ledwo
uspokoił się wystarczająco, żeby się na to zdobyć.
– Oczywiście,
że pamiętam. – Esme powoli podniosła się z miejsca i obeszła stół,
żeby znaleźć się bliżej wnuka. Jej drobna dłoń wylądowała na jego ramieniu,
kiedy kobieta spróbowała zwrócić na siebie uwagę. Natychmiast odwrócił się w jej
stronę, bez wahania decydując się spojrzeć jej w oczy. Jego własne musiały
lśnić niezdrowym blaskiem, zdradzając narastające z każdą kolejną sekundą
podekscytowanie. – Ale co do ma do rzeczy, Aldero? – zapytała ostrożnie,
najważniej mając wątpliwości co do tego, czy z chłopakiem było wszystko w porządku.
Nie miał
czasu na to, żeby zastanawiać się nad tym, czy zachowywał się jak szaleniec.
Wciąż podekscytowany, chwycił wampirzycę za ręce i lekko je uścisnął. Z błyskiem
w ciemnych oczach, nachylił się w stronę Esme.
– Bardzo
wiele – oznajmił z przekonaniem. – Chyba wiem, kto może nam pomóc, ale do
tego będę potrzebował twojej pomocy… No i kilku informacji, których – mam
nadzieję – będziesz w stanie mi udzielić.
– Dalej
niczego nie rozumiem, skarbie – przyznała Esme, ale odniósł wrażenie, że mu
uwierzyła. W jej złocistych oczach dostrzegł nadzieję i to odkrycie
było niemal bolesne.
Aldero
uśmiechnął się, a potem w końcu wypowiedział jedno, jedyne słowo –
imię, które wydawało mu się rozwiązaniem wszystkich ich problemów.
– Benjamin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz