5 lutego 2014

Trzydzieści jeden

Layla
Milczenie miało w sobie coś przytłaczającego. Czas zdawał ciągnąć się w nieskończoność, jakby już wcześniej wędrówka przez ciemne korytarze nie była wystarczająco trudna i nużące. Uparcie wpatrywała się w ziemię, obserwując niewielki, oświetlony blaskiem jej ognia fragment podłoża. Starała się stawiać stopy jak najostrożniej, instynktownie woląc poruszać się bezszelestnie, chociaż sama nie była pewna dlaczego. Może chodziło o to, żeby dostosować się do Marco, który wydawał się płynąć w powietrzu, opanowany i przypominający ducha.
Szła z nim, chociaż sama nie rozumiała dlaczego tak po prostu zdecydowała mu się ulec. Przecież nie krzyczał na nią, nie uderzył jej ani nie próbował ciągnąć za sobą na siłę. W zasadzie gdyby ktoś ją zobaczył, pewnie doszedłby do wniosku, że jest z nim z własnej, nieprzymuszonej woli. Kiedy się nad tym głębiej zastanowiła, musiała przyznać, że tak jest w istocie, a przynajmniej na obecną chwilę. Nie próbowała sprawdzać, co stałoby się, gdyby jednak zdecydowała się uciec i – chociażby – pobiec w przeciwnym kierunku, ale wciąż brakowało jej odwagi na to, żeby się na to zdobyć. Marco miał niezwykły refleks, a to, że w zasadzie nie zwracał na nią uwagi, wcale jeszcze nie znaczyło, że nie jest czujny. Sam od zawsze ich uczył, że niezależnie od sytuacji należy mieć oczy i uszy szeroko otwarte, więc powinna być przygotowana dosłownie na każdą ewentualność. Prawdopodobnie gdyby zacząła biec, natychmiast by ją dogonił i jakoś obezwładnił. Nawet gdyby zdążyła w porę rzucić się do ucieczki i znalazła się poza zasięgiem jego rąk, mógłby wykorzystać moc. W końcu telepatia była bezużyteczna tylko wtedy, gdy w grę wchodziło komunikowanie się ja odległość. Korytarz, którym szli, był wyjątkowo prosty, więc fala mocy miała swobodne pole popisu, przynajmniej tak długo, aż na jej drodze nie stanęłaby ściana – albo Layla.
No tak, ale ona również miała moc – i ogień, chociaż do tego drugiego wciąż nie potrafiła dotrzeć. Nie rozumiała dlaczego w takim razie płomień, który stworzyła, wciąż posłusznie się palił, powoli podążając przed nimi, ale to nie zmieniało faktu, że nie była zdolna do tego, żeby zrobić cokolwiek więcej. Czuła się trochę tak, jakby stała przed wyimaginowanymi, zamkniętymi drzwiami za którymi wiedziała, że coś jest, ale nie potrafiła ich otworzyć. Wiedziała, co jest przyczyną. To strach był zamkiem, który przerastał jej siły, ale chociaż miała klucz – w końcu znała rozwiązanie, sposób na to, żeby się uwolnić – za nic w świecie nie potrafiła zdobyć się na to, żeby go użyć.
– Uważaj – syknął Marco, nagle chwytając ją za ramię. Cała zesztywniała, kiedy jej dotknął i omal nie straciła równowagi, gdy wampir nagle szarpnął nią do tyłu. – Ech, co z tobą? Jesteś jakaś rozkojarzona – zarzucił jej, kiedy jęknęła i spojrzała na niego nierozumiejącym wzrokiem.
Nie odpowiedziała, tylko uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Skorzystała z tego, że natychmiast puścił jej ramię i machinalnie odsunęła się, chociaż niewiele brakowało, żeby przy okazji otarła się ręką o ścianę. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że tunel ostro zakręca, a w zamyśleniu omal nie zderzyła się z murem przed sobą. Marco powstrzymał ją w porę i to odkrycie zdezorientowało ją bardziej niż sam fakt tego, jak mogła być do tego stopnia rozkojarzona.
– Przepraszam – mruknęła tak cicho, że miała wątpliwości co do tego, czy nawet z wampirzymi zmysłami był w stanie ją usłyszeć. Szybko ruszyła przed siebie, chcąc wrócić do wcześniejszego stanu, kiedy to wędrowali w milczeniu, zachowując bezpieczny dystans i ciszę.
– Za co? – Jak mogła się spodziewać, Marco zrównał się z nią w zaledwie ułamek sekundy. Chociaż bała się na niego spojrzeć (spodziewała się, że z jakiegoś powodu będzie na nią zły, nawet jeśli niczego nie zdobiła), doskonale czuła jego obecność i nieprzyjemny chłód bijący od jego marmurowego, wampirzego ciała. Coraz bardziej tęskniła za znajomymi ramionami Rufusa i jego specyficznym charakterem – a zwłaszcza za tym, jak jego szorstkość przechodziła w nienaturalne wręcz łagodność, kiedy w grę wchodziło cokolwiek, co było związane z nią. Teraz zaczynała wątpić, czy jeszcze kiedykolwiek będą mieli okazje do tego, żeby się zobaczyć. – Po prostu bardziej uważaj. Laylo, co z tobą? Mam wrażenie, że towarzyszy mi żywy trup – odezwał się ponownie Marco, przybierając ten swój dziwny ton, który nie pozwalał jej na określenie tego, jakie targają nim emocje.
Wciąż uparcie milczała, chociaż nie powstrzymała się od tego, by zacisnąć dłonie w pięści. Paznokcie natychmiast wbiły jej się w skórę, chociaż nie na tyle mocno i głęboko, żeby opuścić krwi. Z jakiegoś powodu jego wypowiedź ją zirytowała, doprowadzając do tego, że miała ochotę zacząć wyć z rozpaczy.
Żywy trup? Uczucie bycia pogrzebanym żywcem znów dało o sobie znać, przyprawiając ją o nieprzyjemne dreszcze. W gardle natychmiast pojawiła się gula, która uniemożliwiał jej swobodne oddychanie i której w żaden sposób nie mogła się pozbyć. Przełknęła z trudem, chociaż wiedziała, że to i tak nic nie da. Może i nie była żywym trupem – przynajmniej jeszcze, chociaż przemiana, którą przechodziła, mniej więcej do tego się sprowadzała – ale na pewno tak się czuła. Co więcej, miała nie tylko wrażenie, że znajduje się w grobie, ale wręcz czuła się tak, jakby pogrzebano ją razem z jej największymi lękami. Na dodatek trafiła do piekła, bo jak inaczej można było określić jej położenie? Czy zresztą istniało gorsze piekło od tego, którego właśnie doświadczała? Od zastania rzuconym w spiralę własnych lęków i najgorszych wspomnień, żeby przeżywać je raz jeszcze, tym razem w rzeczywistości? Kiedy tak o tym pomyślała, doszła do wniosku, że piekło w postaci fizycznego miejsca nie istnieje. Wystarczyło to, czego doświadczali za życia – a śmierć musiała być niczym wybawienie.
Tylko co miała odpowiedzieć Marco? Czy sam nie widział, że tak naprawdę jest martwa – i że to właśnie on ją taką uczynił? Że w jakoś sposób zabił ją już pięć wieków temu, kiedy odebrał jej to, co miała najcenniejsze; odebrał niewinność…? Jak teraz mógł zachowywać się tak, jakby nic nigdy się nie wydarzyło, niemal się o nią… troszczyć? Nie rozumiała tego i coraz czeskiej dręczyły ją te wszystkie pytania, które od dłuższego czasu nie dawały jej spokoju i których w żaden sposób nie mogła się pozbyć. Chciała je zadać, ale nie potrafiła; nie tylko dlatego, że się bała, ale przede wszystkim przez to, że sama nie była pewna, czy odpowiedzi przyniosą jakiekolwiek ukojenie. Po co rozdrapywać stare rany i prowokować los do tego, żeby po raz kolejny skrzywdził ją w taki sam sposób.
Marco westchnął ciężko, w nieco teatralny sposób, ale przynajmniej odpuścił. Znów szli przed siebie, pogrążeni w ciszy i zachowując przynajmniej względnie bezpieczny dystans. Gdyby to zależało od Layli, jeszcze bardziej zwiększyłaby dzielącą ich odległość, ale kiedy tylko próbowała zwalniać albo przyspieszyć, ojciec rzucał jej przenikliwe spojrzenie i bez słowa dostosowywał się do jej tempa.
Cisza momentami doprowadzała ją do szaleństwa, ale Layla nie potrafiła się zdobyć na to, żeby zacząć jakąkolwiek rozmowę. Nie była pewna na ile mogła zaufać swoim zmysłom i instynktowi, bo chociaż coś podpowiadało jej, że tym razem nie powinna się Marco obawiać, strach i gorycz, które pielęgnowała w sobie przez te wszystkie lata, dawały o sobie znać. W pamięci wciąż miała te wszystkie przykre chwile, kiedy nastrój wampira nagle się zmieniał, a jego skrajne emocje kierowane były przeciwko niej. Właśnie dlatego bała się spojrzeć mu w oczy, nawet wtedy kiedy już zdecydowała się na niego popatrzeć albo czuła, że to on się jej przygląda. Bała się, że w którymś momencie zobaczy w tych oczach czyste pożądanie, a kiedy to zrozumie, wszystko rozpocznie się od nowa.
Nigdy więcej. Wolała już umrzeć, ale na pewno już nigdy więcej nie pozwoli upokorzyć się w ten sposób.
– Dlaczego? – pomyślała. Dopiero kiedy poczuła na sobie zaciekawione spojrzenie ojca, uświadomiła sobie, że wypowiedziała to pytanie na głos.
– Dlaczego co? – zachęcił ją Marco, bo zamilkła, wciąż maja nadzieję na to, że uda jej się wycofać.
Westchnęła i odważyła się popatrzeć mu w twarz. Instynktownie przystanęła, w jakiś dziwny sposób idealnie synchronizując się z Licavoli, który zatrzymał się w tym samym momencie. Dłuższą chwilę walczyła ze sobą, zanim zdecydowała się spojrzeć mu w oczy, ale kiedy już się na to zdecydowała, poczuła ulgę. Spojrzenie rubinowych oczu było zimne, ale prócz chłodu nie dostrzegła w nich niczego.
– Nieważne – zapewniła pośpiesznie. – Ja tylko… Mówię do siebie, naprawdę – zreflektowała się pospiesznie.
– Ach… – Wiedziała, że jej nie uwierzył. – Powiedz mi. Wiem, że chcesz o coś zapytać – naciskał, najwyraźniej nie zamierzając tak łatwo odpuścić.
Layla ledwo powstrzymała grymas niezadowolenia. Znów chciała odmówić, ale doszła do wniosku, że to nie jest najlepszy pomysł, bo w ten sposób może jedynie bardziej wampira zdenerwować. Zresztą, czy podświadomie nie czekała okazje do tego, żeby się czegoś dowiedzieć? Marco nie wyglądał na złego, wręcz nakazując jej mówić, dlatego chyba nie powinna się obawiać, skoro wykonywała jego polecenia.
O tak, to brzmiało sensownie. Przynajmniej w teorii.
– Możesz w końcu się odezwać? – Marco zmarszczył brwi. – Nie powiem, żebym nie czuł się nieswojo w twojej obecności. Dziwnie się zachowujesz i to zaczyna mnie trochę martwić – przyznał. Gdyby go nie znała, może nawet zaryzykowałaby stwierdzenie, że się o nią martwił.
Znów musiała ze sobą walczyć, żeby trzymać język za zębami i nie palnąć pierwszego komentarza, który przyjdzie jej do głowy. Czuła złość i miała ochotę wykrzyczeć ojcu wszystko to, co od dłuższego czasu ją dręczyło. Jak mógł się zachowywać tak, jakby nic się nie wydarzyło? Zjawiał się po przeszło pięciuset latach i oczekiwał tego, że przywita go z otwartymi ramionami albo zacznie z nim rozmawiać, jakby ich relacje od zawsze były dobre? Nie miała pojęcia, ale jeśli tak sądził, musiał chyba całkiem oszaleć. Nie mogła zresztą mieć pewności, że tak się nie stało – w końcu Marco równie dobrze mógł być martwy, a ona i tak by o tym nie wiedziało. Przez cały ten czas mogło się wydarzyć dosłownie wszystko.
– Dlaczego? – powtórzyła, w końcu decydując się odezwać. Ostrożnie dobierała słowa, starając się brzmieć spokojnie, ale głos jej drżał i miała problem z tym, żeby zebrać myśli. – Dlaczego tutaj jesteś? Dlaczego wróciłeś i co tutaj… – Chciała dodać coś jeszcze, ale nie było dane jej dokończyć.
Marco nagle zamarła, a potem skoczył w jej stronę. Nie spodziewała się nagłego ataku, więc nawet nie próbowała się bronić, pozwalając żeby wampir pchnął ją na ścianę. Tym razem sama zorientowała się, że powinna milczeć, chociaż w oszołomieniu nie od razu zorientowała się, że to nie jej słowa wyprowadzili nieśmiertelnego z równowagi. Czuła się okropnie, kiedy wylądowała w ramionach ojca, ale nie odważyła się poruszyć, instynktownie wstrzymując oddech i zastygając w bezruchu. Wkrótce jedynym dźwiękiem, który zakłócał panującą ciszę, stało się bicie jej zdradzieckiego serca.
I coś jeszcze.
To były ciche kroki.
Nie była pewna, jak długo była w stanie wytrzymać bez oddechu, ale na pewno dłużej od zwykłego człowieka. Przypomniała sobie, jak nurkowała w ciemnościach, szukając drogi do tuneli, w których – miałam wtedy taką nadzieję – znajdował się Rufus. Wtedy bezdech omal nie doprowadził jej płuc, ale zanim zaczęła się naprawdę martwić, minął dobry kwadrans, jeśli nie więcej czasu. Czuła się zaniepokojona, a świadomość wstrzymywanego oddechu jedynie wzmagała towarzyszący jej niepokój, czyniąc go jeszcze bardziej uciążliwym. Nasłuchiwała, czekając na rozwój sytuacji i mając równie wielką nadzieję na to, że to ktoś z jej bliskich, że jej pomoże…
Może powinna była zacząć krzyczeć. Może… Ale czy na pewno? Nie wiedziała dlaczego, ale wolała nie wiedzieć, co takiego czai się w ciemności.
– Cii… Jeszcze chwila – szepnął jej Marco do ucha, dobrze interpretując jej intencje. – Nie jestem pewien, ale… – Urwał i znów zamarł w oczekiwaniu.
Layla machinalnie podporządkowała się jego słowom, chociaż wciąż miała wątpliwości. Czekała, jednocześnie bojąc się, że kroki nagle ucichną albo zaczną się oddalać. W myśląc krzyczała, gorąco modląc się o to, żeby zbliżającą się osoba jednak okazała się kimś jej życzliwym – i żeby jej pomogła.
Rufusie, Gabrielu, Isabeau…
Poczuła, że Marco zaczyna się rozluźniać. Kroki wciąż się zbliżamy, ale emocje jakby opadły; zmiana nastroju była wyczuwalna i Layla natychmiast ją wyczuła. Nie mogąc dłużej wytrzymać, nabrała powietrza do płuc, w końcu będąc w stanie wyczuć słodko zapach, który wypełniał nieprzyjemne, zimne powietrze – i który natychmiast rozpoznała.
– Odezwij się – nakazał jej cicho Marco. – No już! Jakby co, jestem tuż obok – dodał, ale nie zdążyła zapytać go o to, co miał na myśli. Wiedziała jedynie, że jeśli to miał być sposób na uspokojenie jej, szło mu dość marnie.
Zanim się obejrzała, została w korytarzu sama, kiedy Marco pośpiesznie wycofał się poza zasięg rzucanego przez jej płomień światła. Zniknął w mroku, z wprawą wykorzystując telepatię do tego, żeby zamaskować swoją obecność i zapach. Została sama, ale zdawała sobie sprawę z tego, że ojciec wciąż uważnie ją obserwuje, czekając na jej dalsze decyzje.
Zamrugała pospiesznie, zdezorientowana. Znów doszły ją ciche kroki i tym razem nawet nie próbowała się zastanawiać nad tym, co zamierzała zrobić. Instynktownie zrobiła kilka kroków do przodu, ledwo powstrzymując się przed tym, żeby nie rzucić się biegiem przed siebie. To zdecydowanie nie był najlepszy pomysł, tym bardziej, że nogi miała jak z waty i przez cały czas się trzęsła.
– Carlisle… – To zdecydowanie nie przypominało krzyku, ale ciężko było jej zdobyć się na coś więcej, skoro gardło miało wyschnięte na wiór. Odchrząknęła, mając wrażenie, że powietrze przypomina papier ścierny, po czym spróbowała raz jeszcze: – Carlisle, jestem tutaj!
Kroki najpierw ucichły, a potem momentalnie skierowały się w jej stronę. Layla przymknęła oczy, zastanawiając się, co właściwie robiła, ale nie miała czasu na to, żeby roztrząsać, czy jej decyzja była słuszna. Być może nie powinna wplątywać w to wszystko Carlisle’a, ale jego obecność sprawiła, że dostrzegła to przysłowiowe światełko w tunelu, niemal wierząc w to, że jeszcze może być dobrze. Ryzykowne czy nie, to już nie miało znaczenia i wierzyła, że doktor nie będzie miał jej niczego za złe. Bała się i nie chciała być sama, poza tym nie mogła tak po prostu zignorować tego, że którekolwiek z jej bliskich znajdowało się w pobliżu.
Wciąż nerwowo podrygiwała, kiedy w końcu dostrzegła ruch na końcu korytarza. W pierwszym momencie pomyślała, że to jedynie gra jej wyobraźni, ale wszelakie wątpliwości zniknęły, kiedy usłyszała znajomy głos:
– Layla? Och, dzięki Bogu… – Wampir odetchnął z ulgą. – Laylo, wszystko w porządku? Widziałaś pozostałych? – zapytał natychmiast, w ułamku sekundy materializując się u jej boku. Jego złote oczy lśniły, jakże różne od rubinowych tęczówek Marco.
– Nie. Jestem cała – zapewniła pośpiesznie. Starała się zachowywać tak, jakby w istocie wszystko było w porządku, ale głos ostatecznie jej zadrżał, zdradzając, że jest coraz bliższa paniki. – Jestem… – powtórzyła takim tonem, że sama sobie nie uwierzyła.
– Jesteś pewna? Laylo… – zaczął Carlisle, rzucając jej pewne powątpiewania spojrzenie. Jeszcze kiedy mówił, zaczęła energicznie kręcić głową; czuła napływające do oczu łzy i chociaż chciała zrobić wszystko, żeby jakoś je zatrzymać, ale okazało się, że nie jest do tego zdolna.
W następnej sekundzie coś po prostu w niej pękło i bez zastanowienia zrobiła krok do przodu, zarzucając wampirowi obie ręce na szyję i wybuchając niepohamowanym płaczem. Wampir objął ją zaskoczony, mocno przyciągając do siebie i delikatnie gładząc po włosach. W pierwszej chwili cały zesztywniał, wyraźnie zdezorientowany, ale szybko wziął się w garść, nie będąc w stanie jej od siebie odepchnąć. Wtuliła się w niego, szukając poczucia bezpieczeństwa i przynajmniej względnego poczucia, że wszystko jest na swoim miejscu, ale przecież tak naprawdę nic nie było w porządku, a ona nie potrafiła się oszukiwać. Nie mogła tak po prostu poczuć się lepiej, skoro Marco wciąż był w pobliżu, zaś obecność Carlisle’a była zaledwie ułamkiem tego, czego potrzebowała, żeby poczuć się w pełni bezpiecznie.
– Co się stało? Hej, Lay, spokojnie… – zaczął uspokajającym tonem doktor, ale ona nie była w stanie się uspokoić. – Layla…
Chciała odpowiedzieć, ale nie była wstanie wykrztusić z siebie głosu. Była na siebie zła za to, że tak po prosty się poddała i okazała słabość, jednak nie potrafiła zrobić niczego, byleby jakoś nad sobą zapanować. Nie możesz być słaba, skoro On cię obserwuje, skarciła się w duchu, ale chociaż to wiedziała, nie była w stanie zapanować nad własnym roztrzęsionym ciałem. Mogła co najwyżej szlochać, tulić się do Carlisle’a i czekać aż emocje opadną wystarczająco, żeby była w stanie jakkolwiek sensownie zareagować. Obecność wampira mimo wszystko pomagała, bo chociaż irytowała się za każdym razem, kiedy z czyichkolwiek ust padało słowo „ojciec”, to właśnie doktora i jego żonę traktowała trochę tak, jak swoich przybranych rodziców. To nic, że już od dawna była dorosła i przez większość czasu starała się zrobić wszystko, byleby podkreślić to, że poradzi sobie w pojedynkę. Może tak było wcześniej, ale tym razem sytuacja ją przerosła; przeszłość wróciła, a ona znów czuła się trochę tak, jak mała dziewczynka, która nie jest w stanie poradzić sobie z otaczającą ją rzeczywistością.
Minęło kilka minut zanim udało jej się nad sobą zapanować. Zaczęła lżej oddychać i trochę się rozluźniła, chociaż wciąż nie panowała nad łzami, które raz po raz spływały po jej rozpalonych policzkach. Carlisle musiał wyczuć zmianę w jej postawie, bo delikatnie ujął ją za ramiona i lekko odsunął, żeby móc spojrzeć jej w twarz.
– Co się stało? – powtórzył bardziej stanowczym głosem. – Laylo, dobrze się czujesz? Cała jesteś roztrzęsiona – stwierdził, wyraźnie zaniepokojony. Raz jeszcze przygarnął ją do siebie, czując, że znowu zaczyna dygotać. – Już dobrze, kochanie. Ja też martwię się o pozostałych, ale jestem pewien, że wszystko jest z nimi w porządku – zapewnił ją; próbował znaleźć powód jej niepokojącego zachowania, ale skąd mógłby wiedzieć, to tak naprawdę się działo? Musiała mu powiedzieć, chociaż to było trudne i zdawała sobie sprawę z tego, że kiedy już to zrobi, skutki mogą być różne.
– Nic nie będzie dobrze! – Odskoczyła do tyłu, bez zastanowienia wyrywając się z objęć doktora. Spojrzał na nią z zaskoczeniem i chciał coś powiedzieć, ale nie dała mu po temu okazji: – Ty nic nie rozumiesz! On tutaj jest! On…
– O czym ty mówisz? – Oczy wampira rozszerzyły się nieznacznie. – Kto tutaj jest? Laylo, musisz się uspokoić i…
Urwał i spojrzał na coś ponad jej ramieniem. Layla odwróciła się błyskawicznie, coraz bardziej spanikowana i przerażona. Aż jęknęła, omal nie wpadając w ramiona Marco, który nie wiadomo kiedy zmaterializował się tuż za jej plecami.
– Wydaje mi się, że moja córka mówi o mnie…

1 komentarz:

  1. Wydaje mi się, że zaczynam coraz bardziej lubić Marco. Trochę irytuje mnie to, że zachowuje się tak jakby te pięćset lat nie miało miejsca, a to wszystko co robił nigdy nie nastąpiło. Podoba mi się jednocześnie też to, że troszczy się o Lay. Wydaje się to dziwnie podejrzane, ale ja o nic nikogo nie posądzam... ;D no jeszcze nie xd
    Carlisle pojawił się niczym ninja xd (mam ostatnio dziwne skojarzenia co do pojawiania się i znikania) xd ach, wejście Marco było boskie :D
    Ogółem wszystko cacy, a ja chcę więcej :D tak, więc streszczaj place i pisz :D
    Weny, <3

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa