Layla
Milczenie miało w sobie
coś przytłaczającego. Czas zdawał ciągnąć się w nieskończoność, jakby już
wcześniej wędrówka przez ciemne korytarze nie była wystarczająco trudna i nużące.
Uparcie wpatrywała się w ziemię, obserwując niewielki, oświetlony blaskiem
jej ognia fragment podłoża. Starała się stawiać stopy jak najostrożniej,
instynktownie woląc poruszać się bezszelestnie, chociaż sama nie była pewna
dlaczego. Może chodziło o to, żeby dostosować się do Marco, który wydawał
się płynąć w powietrzu, opanowany i przypominający ducha.
Szła z nim,
chociaż sama nie rozumiała dlaczego tak po prostu zdecydowała mu się ulec.
Przecież nie krzyczał na nią, nie uderzył jej ani nie próbował ciągnąć za sobą
na siłę. W zasadzie gdyby ktoś ją zobaczył, pewnie doszedłby do wniosku,
że jest z nim z własnej, nieprzymuszonej woli. Kiedy się nad tym
głębiej zastanowiła, musiała przyznać, że tak jest w istocie, a przynajmniej
na obecną chwilę. Nie próbowała sprawdzać, co stałoby się, gdyby jednak
zdecydowała się uciec i – chociażby – pobiec w przeciwnym kierunku,
ale wciąż brakowało jej odwagi na to, żeby się na to zdobyć. Marco miał
niezwykły refleks, a to, że w zasadzie nie zwracał na nią uwagi,
wcale jeszcze nie znaczyło, że nie jest czujny. Sam od zawsze ich uczył, że
niezależnie od sytuacji należy mieć oczy i uszy szeroko otwarte, więc
powinna być przygotowana dosłownie na każdą ewentualność. Prawdopodobnie gdyby
zacząła biec, natychmiast by ją dogonił i jakoś obezwładnił. Nawet gdyby
zdążyła w porę rzucić się do ucieczki i znalazła się poza zasięgiem
jego rąk, mógłby wykorzystać moc. W końcu telepatia była bezużyteczna
tylko wtedy, gdy w grę wchodziło komunikowanie się ja odległość. Korytarz,
którym szli, był wyjątkowo prosty, więc fala mocy miała swobodne pole popisu,
przynajmniej tak długo, aż na jej drodze nie stanęłaby ściana – albo Layla.
No tak, ale
ona również miała moc – i ogień, chociaż do tego drugiego wciąż nie
potrafiła dotrzeć. Nie rozumiała dlaczego w takim razie płomień, który
stworzyła, wciąż posłusznie się palił, powoli podążając przed nimi, ale to nie
zmieniało faktu, że nie była zdolna do tego, żeby zrobić cokolwiek więcej.
Czuła się trochę tak, jakby stała przed wyimaginowanymi, zamkniętymi drzwiami za
którymi wiedziała, że coś jest, ale nie potrafiła ich otworzyć. Wiedziała, co
jest przyczyną. To strach był zamkiem, który przerastał jej siły, ale chociaż
miała klucz – w końcu znała rozwiązanie, sposób na to, żeby się uwolnić – za
nic w świecie nie potrafiła zdobyć się na to, żeby go użyć.
– Uważaj – syknął
Marco, nagle chwytając ją za ramię. Cała zesztywniała, kiedy jej dotknął i omal
nie straciła równowagi, gdy wampir nagle szarpnął nią do tyłu. – Ech, co z tobą?
Jesteś jakaś rozkojarzona – zarzucił jej, kiedy jęknęła i spojrzała na
niego nierozumiejącym wzrokiem.
Nie
odpowiedziała, tylko uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Skorzystała z tego,
że natychmiast puścił jej ramię i machinalnie odsunęła się, chociaż
niewiele brakowało, żeby przy okazji otarła się ręką o ścianę. Z opóźnieniem
uświadomiła sobie, że tunel ostro zakręca, a w zamyśleniu omal nie
zderzyła się z murem przed sobą. Marco powstrzymał ją w porę i to
odkrycie zdezorientowało ją bardziej niż sam fakt tego, jak mogła być do tego
stopnia rozkojarzona.
– Przepraszam
– mruknęła tak cicho, że miała wątpliwości co do tego, czy nawet z wampirzymi
zmysłami był w stanie ją usłyszeć. Szybko ruszyła przed siebie, chcąc
wrócić do wcześniejszego stanu, kiedy to wędrowali w milczeniu, zachowując
bezpieczny dystans i ciszę.
– Za co? – Jak
mogła się spodziewać, Marco zrównał się z nią w zaledwie ułamek
sekundy. Chociaż bała się na niego spojrzeć (spodziewała się, że z jakiegoś
powodu będzie na nią zły, nawet jeśli niczego nie zdobiła), doskonale czuła
jego obecność i nieprzyjemny chłód bijący od jego marmurowego, wampirzego
ciała. Coraz bardziej tęskniła za znajomymi ramionami Rufusa i jego
specyficznym charakterem – a zwłaszcza za tym, jak jego szorstkość
przechodziła w nienaturalne wręcz łagodność, kiedy w grę wchodziło
cokolwiek, co było związane z nią. Teraz zaczynała wątpić, czy jeszcze
kiedykolwiek będą mieli okazje do tego, żeby się zobaczyć. – Po prostu bardziej
uważaj. Laylo, co z tobą? Mam wrażenie, że towarzyszy mi żywy trup – odezwał
się ponownie Marco, przybierając ten swój dziwny ton, który nie pozwalał jej na
określenie tego, jakie targają nim emocje.
Wciąż
uparcie milczała, chociaż nie powstrzymała się od tego, by zacisnąć dłonie w pięści.
Paznokcie natychmiast wbiły jej się w skórę, chociaż nie na tyle mocno i głęboko,
żeby opuścić krwi. Z jakiegoś powodu jego wypowiedź ją zirytowała,
doprowadzając do tego, że miała ochotę zacząć wyć z rozpaczy.
Żywy trup?
Uczucie bycia pogrzebanym żywcem znów dało o sobie znać, przyprawiając ją o nieprzyjemne
dreszcze. W gardle natychmiast pojawiła się gula, która uniemożliwiał jej
swobodne oddychanie i której w żaden sposób nie mogła się pozbyć.
Przełknęła z trudem, chociaż wiedziała, że to i tak nic nie da. Może i nie
była żywym trupem – przynajmniej jeszcze, chociaż przemiana, którą
przechodziła, mniej więcej do tego się sprowadzała – ale na pewno tak się
czuła. Co więcej, miała nie tylko wrażenie, że znajduje się w grobie, ale
wręcz czuła się tak, jakby pogrzebano ją razem z jej największymi lękami.
Na dodatek trafiła do piekła, bo jak inaczej można było określić jej położenie?
Czy zresztą istniało gorsze piekło od tego, którego właśnie doświadczała? Od zastania
rzuconym w spiralę własnych lęków i najgorszych wspomnień, żeby
przeżywać je raz jeszcze, tym razem w rzeczywistości? Kiedy tak o tym
pomyślała, doszła do wniosku, że piekło w postaci fizycznego miejsca nie
istnieje. Wystarczyło to, czego doświadczali za życia – a śmierć musiała
być niczym wybawienie.
Tylko co
miała odpowiedzieć Marco? Czy sam nie widział, że tak naprawdę jest martwa – i że
to właśnie on ją taką uczynił? Że w jakoś sposób zabił ją już pięć wieków
temu, kiedy odebrał jej to, co miała najcenniejsze; odebrał niewinność…? Jak
teraz mógł zachowywać się tak, jakby nic nigdy się nie wydarzyło, niemal się o nią…
troszczyć? Nie rozumiała tego i coraz czeskiej dręczyły ją te wszystkie
pytania, które od dłuższego czasu nie dawały jej spokoju i których w żaden
sposób nie mogła się pozbyć. Chciała je zadać, ale nie potrafiła; nie tylko
dlatego, że się bała, ale przede wszystkim przez to, że sama nie była pewna,
czy odpowiedzi przyniosą jakiekolwiek ukojenie. Po co rozdrapywać stare rany i prowokować
los do tego, żeby po raz kolejny skrzywdził ją w taki sam sposób.
Marco
westchnął ciężko, w nieco teatralny sposób, ale przynajmniej odpuścił.
Znów szli przed siebie, pogrążeni w ciszy i zachowując przynajmniej
względnie bezpieczny dystans. Gdyby to zależało od Layli, jeszcze bardziej
zwiększyłaby dzielącą ich odległość, ale kiedy tylko próbowała zwalniać albo przyspieszyć,
ojciec rzucał jej przenikliwe spojrzenie i bez słowa dostosowywał się do
jej tempa.
Cisza
momentami doprowadzała ją do szaleństwa, ale Layla nie potrafiła się zdobyć na
to, żeby zacząć jakąkolwiek rozmowę. Nie była pewna na ile mogła zaufać swoim
zmysłom i instynktowi, bo chociaż coś podpowiadało jej, że tym razem nie
powinna się Marco obawiać, strach i gorycz, które pielęgnowała w sobie
przez te wszystkie lata, dawały o sobie znać. W pamięci wciąż miała
te wszystkie przykre chwile, kiedy nastrój wampira nagle się zmieniał, a jego
skrajne emocje kierowane były przeciwko niej. Właśnie dlatego bała się spojrzeć
mu w oczy, nawet wtedy kiedy już zdecydowała się na niego popatrzeć albo
czuła, że to on się jej przygląda. Bała się, że w którymś momencie zobaczy
w tych oczach czyste pożądanie, a kiedy to zrozumie, wszystko
rozpocznie się od nowa.
Nigdy
więcej. Wolała już umrzeć, ale na pewno już nigdy więcej nie pozwoli upokorzyć
się w ten sposób.
– Dlaczego?
– pomyślała. Dopiero kiedy poczuła na sobie zaciekawione spojrzenie ojca,
uświadomiła sobie, że wypowiedziała to pytanie na głos.
– Dlaczego
co? – zachęcił ją Marco, bo zamilkła, wciąż maja nadzieję na to, że uda jej się
wycofać.
Westchnęła i odważyła
się popatrzeć mu w twarz. Instynktownie przystanęła, w jakiś dziwny
sposób idealnie synchronizując się z Licavoli, który zatrzymał się w tym
samym momencie. Dłuższą chwilę walczyła ze sobą, zanim zdecydowała się spojrzeć
mu w oczy, ale kiedy już się na to zdecydowała, poczuła ulgę. Spojrzenie
rubinowych oczu było zimne, ale prócz chłodu nie dostrzegła w nich
niczego.
– Nieważne –
zapewniła pośpiesznie. – Ja tylko… Mówię do siebie, naprawdę – zreflektowała
się pospiesznie.
– Ach… – Wiedziała,
że jej nie uwierzył. – Powiedz mi. Wiem, że chcesz o coś zapytać – naciskał,
najwyraźniej nie zamierzając tak łatwo odpuścić.
Layla ledwo
powstrzymała grymas niezadowolenia. Znów chciała odmówić, ale doszła do
wniosku, że to nie jest najlepszy pomysł, bo w ten sposób może jedynie
bardziej wampira zdenerwować. Zresztą, czy podświadomie nie czekała okazje do
tego, żeby się czegoś dowiedzieć? Marco nie wyglądał na złego, wręcz nakazując
jej mówić, dlatego chyba nie powinna się obawiać, skoro wykonywała jego
polecenia.
O tak, to
brzmiało sensownie. Przynajmniej w teorii.
– Możesz w końcu
się odezwać? – Marco zmarszczył brwi. – Nie powiem, żebym nie czuł się nieswojo
w twojej obecności. Dziwnie się zachowujesz i to zaczyna mnie trochę
martwić – przyznał. Gdyby go nie znała, może nawet zaryzykowałaby stwierdzenie,
że się o nią martwił.
Znów
musiała ze sobą walczyć, żeby trzymać język za zębami i nie palnąć
pierwszego komentarza, który przyjdzie jej do głowy. Czuła złość i miała
ochotę wykrzyczeć ojcu wszystko to, co od dłuższego czasu ją dręczyło. Jak mógł
się zachowywać tak, jakby nic się nie wydarzyło? Zjawiał się po przeszło
pięciuset latach i oczekiwał tego, że przywita go z otwartymi
ramionami albo zacznie z nim rozmawiać, jakby ich relacje od zawsze były
dobre? Nie miała pojęcia, ale jeśli tak sądził, musiał chyba całkiem oszaleć.
Nie mogła zresztą mieć pewności, że tak się nie stało – w końcu Marco
równie dobrze mógł być martwy, a ona i tak by o tym nie
wiedziało. Przez cały ten czas mogło się wydarzyć dosłownie wszystko.
– Dlaczego?
– powtórzyła, w końcu decydując się odezwać. Ostrożnie dobierała słowa,
starając się brzmieć spokojnie, ale głos jej drżał i miała problem z tym,
żeby zebrać myśli. – Dlaczego tutaj jesteś? Dlaczego wróciłeś i co tutaj… –
Chciała dodać coś jeszcze, ale nie było dane jej dokończyć.
Marco nagle
zamarła, a potem skoczył w jej stronę. Nie spodziewała się nagłego
ataku, więc nawet nie próbowała się bronić, pozwalając żeby wampir pchnął ją na
ścianę. Tym razem sama zorientowała się, że powinna milczeć, chociaż w oszołomieniu
nie od razu zorientowała się, że to nie jej słowa wyprowadzili nieśmiertelnego z równowagi.
Czuła się okropnie, kiedy wylądowała w ramionach ojca, ale nie odważyła
się poruszyć, instynktownie wstrzymując oddech i zastygając w bezruchu.
Wkrótce jedynym dźwiękiem, który zakłócał panującą ciszę, stało się bicie jej
zdradzieckiego serca.
I coś
jeszcze.
To były
ciche kroki.
Nie była
pewna, jak długo była w stanie wytrzymać bez oddechu, ale na pewno dłużej
od zwykłego człowieka. Przypomniała sobie, jak nurkowała w ciemnościach,
szukając drogi do tuneli, w których – miałam wtedy taką nadzieję – znajdował
się Rufus. Wtedy bezdech omal nie doprowadził jej płuc, ale zanim zaczęła się
naprawdę martwić, minął dobry kwadrans, jeśli nie więcej czasu. Czuła się
zaniepokojona, a świadomość wstrzymywanego oddechu jedynie wzmagała
towarzyszący jej niepokój, czyniąc go jeszcze bardziej uciążliwym.
Nasłuchiwała, czekając na rozwój sytuacji i mając równie wielką nadzieję
na to, że to ktoś z jej bliskich, że jej pomoże…
Może
powinna była zacząć krzyczeć. Może… Ale czy na pewno? Nie wiedziała dlaczego,
ale wolała nie wiedzieć, co takiego czai się w ciemności.
– Cii…
Jeszcze chwila – szepnął jej Marco do ucha, dobrze interpretując jej intencje. –
Nie jestem pewien, ale… – Urwał i znów zamarł w oczekiwaniu.
Layla
machinalnie podporządkowała się jego słowom, chociaż wciąż miała wątpliwości.
Czekała, jednocześnie bojąc się, że kroki nagle ucichną albo zaczną się
oddalać. W myśląc krzyczała, gorąco modląc się o to, żeby zbliżającą
się osoba jednak okazała się kimś jej życzliwym – i żeby jej pomogła.
Rufusie,
Gabrielu, Isabeau…
Poczuła, że
Marco zaczyna się rozluźniać. Kroki wciąż się zbliżamy, ale emocje jakby
opadły; zmiana nastroju była wyczuwalna i Layla natychmiast ją wyczuła.
Nie mogąc dłużej wytrzymać, nabrała powietrza do płuc, w końcu będąc w stanie
wyczuć słodko zapach, który wypełniał nieprzyjemne, zimne powietrze – i który
natychmiast rozpoznała.
– Odezwij
się – nakazał jej cicho Marco. – No już! Jakby co, jestem tuż obok – dodał, ale
nie zdążyła zapytać go o to, co miał na myśli. Wiedziała jedynie, że jeśli
to miał być sposób na uspokojenie jej, szło mu dość marnie.
Zanim się
obejrzała, została w korytarzu sama, kiedy Marco pośpiesznie wycofał się
poza zasięg rzucanego przez jej płomień światła. Zniknął w mroku, z wprawą
wykorzystując telepatię do tego, żeby zamaskować swoją obecność i zapach.
Została sama, ale zdawała sobie sprawę z tego, że ojciec wciąż uważnie ją
obserwuje, czekając na jej dalsze decyzje.
Zamrugała
pospiesznie, zdezorientowana. Znów doszły ją ciche kroki i tym razem nawet
nie próbowała się zastanawiać nad tym, co zamierzała zrobić. Instynktownie
zrobiła kilka kroków do przodu, ledwo powstrzymując się przed tym, żeby nie
rzucić się biegiem przed siebie. To zdecydowanie nie był najlepszy pomysł, tym
bardziej, że nogi miała jak z waty i przez cały czas się trzęsła.
– Carlisle…
– To zdecydowanie nie przypominało krzyku, ale ciężko było jej zdobyć się na
coś więcej, skoro gardło miało wyschnięte na wiór. Odchrząknęła, mając
wrażenie, że powietrze przypomina papier ścierny, po czym spróbowała raz
jeszcze: – Carlisle, jestem tutaj!
Kroki
najpierw ucichły, a potem momentalnie skierowały się w jej stronę.
Layla przymknęła oczy, zastanawiając się, co właściwie robiła, ale nie miała
czasu na to, żeby roztrząsać, czy jej decyzja była słuszna. Być może nie
powinna wplątywać w to wszystko Carlisle’a, ale jego obecność sprawiła, że
dostrzegła to przysłowiowe światełko w tunelu, niemal wierząc w to,
że jeszcze może być dobrze. Ryzykowne czy nie, to już nie miało znaczenia i wierzyła,
że doktor nie będzie miał jej niczego za złe. Bała się i nie chciała być
sama, poza tym nie mogła tak po prostu zignorować tego, że którekolwiek z jej
bliskich znajdowało się w pobliżu.
Wciąż
nerwowo podrygiwała, kiedy w końcu dostrzegła ruch na końcu korytarza. W pierwszym
momencie pomyślała, że to jedynie gra jej wyobraźni, ale wszelakie wątpliwości
zniknęły, kiedy usłyszała znajomy głos:
– Layla?
Och, dzięki Bogu… – Wampir odetchnął z ulgą. – Laylo, wszystko w porządku?
Widziałaś pozostałych? – zapytał natychmiast, w ułamku sekundy
materializując się u jej boku. Jego złote oczy lśniły, jakże różne od
rubinowych tęczówek Marco.
– Nie.
Jestem cała – zapewniła pośpiesznie. Starała się zachowywać tak, jakby w istocie
wszystko było w porządku, ale głos ostatecznie jej zadrżał, zdradzając, że
jest coraz bliższa paniki. – Jestem… – powtórzyła takim tonem, że sama sobie
nie uwierzyła.
– Jesteś
pewna? Laylo… – zaczął Carlisle, rzucając jej pewne powątpiewania spojrzenie.
Jeszcze kiedy mówił, zaczęła energicznie kręcić głową; czuła napływające do
oczu łzy i chociaż chciała zrobić wszystko, żeby jakoś je zatrzymać, ale
okazało się, że nie jest do tego zdolna.
W następnej
sekundzie coś po prostu w niej pękło i bez zastanowienia zrobiła krok
do przodu, zarzucając wampirowi obie ręce na szyję i wybuchając
niepohamowanym płaczem. Wampir objął ją zaskoczony, mocno przyciągając do
siebie i delikatnie gładząc po włosach. W pierwszej chwili cały
zesztywniał, wyraźnie zdezorientowany, ale szybko wziął się w garść, nie
będąc w stanie jej od siebie odepchnąć. Wtuliła się w niego, szukając
poczucia bezpieczeństwa i przynajmniej względnego poczucia, że wszystko
jest na swoim miejscu, ale przecież tak naprawdę nic nie było w porządku, a ona
nie potrafiła się oszukiwać. Nie mogła tak po prostu poczuć się lepiej, skoro
Marco wciąż był w pobliżu, zaś obecność Carlisle’a była zaledwie ułamkiem
tego, czego potrzebowała, żeby poczuć się w pełni bezpiecznie.
– Co się
stało? Hej, Lay, spokojnie… – zaczął uspokajającym tonem doktor, ale ona nie
była w stanie się uspokoić. – Layla…
Chciała
odpowiedzieć, ale nie była wstanie wykrztusić z siebie głosu. Była na
siebie zła za to, że tak po prosty się poddała i okazała słabość, jednak
nie potrafiła zrobić niczego, byleby jakoś nad sobą zapanować. Nie
możesz być słaba, skoro On cię obserwuje, skarciła się w duchu, ale
chociaż to wiedziała, nie była w stanie zapanować nad własnym
roztrzęsionym ciałem. Mogła co najwyżej szlochać, tulić się do Carlisle’a i czekać
aż emocje opadną wystarczająco, żeby była w stanie jakkolwiek sensownie
zareagować. Obecność wampira mimo wszystko pomagała, bo chociaż irytowała się
za każdym razem, kiedy z czyichkolwiek ust padało słowo „ojciec”, to
właśnie doktora i jego żonę traktowała trochę tak, jak swoich przybranych
rodziców. To nic, że już od dawna była dorosła i przez większość czasu
starała się zrobić wszystko, byleby podkreślić to, że poradzi sobie w pojedynkę.
Może tak było wcześniej, ale tym razem sytuacja ją przerosła; przeszłość
wróciła, a ona znów czuła się trochę tak, jak mała dziewczynka, która nie
jest w stanie poradzić sobie z otaczającą ją rzeczywistością.
Minęło
kilka minut zanim udało jej się nad sobą zapanować. Zaczęła lżej oddychać i trochę
się rozluźniła, chociaż wciąż nie panowała nad łzami, które raz po raz spływały
po jej rozpalonych policzkach. Carlisle musiał wyczuć zmianę w jej
postawie, bo delikatnie ujął ją za ramiona i lekko odsunął, żeby móc
spojrzeć jej w twarz.
– Co się
stało? – powtórzył bardziej stanowczym głosem. – Laylo, dobrze się czujesz?
Cała jesteś roztrzęsiona – stwierdził, wyraźnie zaniepokojony. Raz jeszcze
przygarnął ją do siebie, czując, że znowu zaczyna dygotać. – Już dobrze,
kochanie. Ja też martwię się o pozostałych, ale jestem pewien, że wszystko
jest z nimi w porządku – zapewnił ją; próbował znaleźć powód jej
niepokojącego zachowania, ale skąd mógłby wiedzieć, to tak naprawdę się działo?
Musiała mu powiedzieć, chociaż to było trudne i zdawała sobie sprawę z tego,
że kiedy już to zrobi, skutki mogą być różne.
– Nic nie
będzie dobrze! – Odskoczyła do tyłu, bez zastanowienia wyrywając się z objęć
doktora. Spojrzał na nią z zaskoczeniem i chciał coś powiedzieć, ale
nie dała mu po temu okazji: – Ty nic nie rozumiesz! On tutaj jest! On…
– O czym
ty mówisz? – Oczy wampira rozszerzyły się nieznacznie. – Kto tutaj jest? Laylo,
musisz się uspokoić i…
Urwał i spojrzał
na coś ponad jej ramieniem. Layla odwróciła się błyskawicznie, coraz bardziej
spanikowana i przerażona. Aż jęknęła, omal nie wpadając w ramiona
Marco, który nie wiadomo kiedy zmaterializował się tuż za jej plecami.
– Wydaje mi
się, że moja córka mówi o mnie…
Wydaje mi się, że zaczynam coraz bardziej lubić Marco. Trochę irytuje mnie to, że zachowuje się tak jakby te pięćset lat nie miało miejsca, a to wszystko co robił nigdy nie nastąpiło. Podoba mi się jednocześnie też to, że troszczy się o Lay. Wydaje się to dziwnie podejrzane, ale ja o nic nikogo nie posądzam... ;D no jeszcze nie xd
OdpowiedzUsuńCarlisle pojawił się niczym ninja xd (mam ostatnio dziwne skojarzenia co do pojawiania się i znikania) xd ach, wejście Marco było boskie :D
Ogółem wszystko cacy, a ja chcę więcej :D tak, więc streszczaj place i pisz :D
Weny, <3