Layla
Natychmiast odskoczyła do
tyłu, nie chcąc pozwolić na to, żeby Marco znów ją dotknął, żeby ją zniewolił.
Łzy wciąż płynęły, ale zamrugała szybko i otarła je gniewnym ruchem, żeby
móc wyzywająco spojrzeć ojcu w oczy. Brwi wampira powędrowały ku górze,
ale – o dziwo – Marco nie wybuchł gniewem, ale również cofnął się o krok,
unosząc obie ręce ku górze w obronnym geście.
Layla
przyczaiła się i zamarła w bezruchu, wystraszone i gotowa do
natychmiastowego ataku. Czuła, że drży coraz mocniej, ale sama nie była pewna,
jak wielki wpływ na jej stan ma strach, a jaki gniew i upokorzenie.
Kiedy pojawił się Carlisle, poczuła się bezpiecznie, jednak uczucie to
zniknęło, gdy tylko Marco znów pojawił się za nią i usłyszała za sobą jego
głos.
Wystarczy,
miała już dość. Nie chciała więcej się bać. Już nigdy więcej strachu…
– Odejdź. W tej
chwili się ode mnie odsuń! – wykrzyczała, zaciskając dłonie w pięści.
Czuła krążące po jej ciele ciepło, ale nic poza tym; ogień wciąż nie chciał
przybyć, stłamszony i gdzieś poza jej zasięgiem.
Łzy znów
napłynęły jej do oczu, tym razem związane z narastającym uczuciem
frustracji i bezradności. Przybądź, pomyślała rozpaczliwie. Już nie chcę
się bać. Potrzebuję cię…
Ale
płomienie nie chciały usłuchać, paradoksalnie zimne i obojętne. Strach za
to pozostał, dosłownie ją paraliżując i niosąc ze sobą nieprzyjemne
poczucie bycia pokonaną. Przegrała. Kolejny raz zawodziła, tym razem samą
siebie. Jak mogła urodzić dziecko… Ba! Jak mogłaby przynajmniej donosić ciążę,
jeśli nawet siebie nie potrafiła obronić?
– No nie
patrz tak na mnie! – wrzasnęła, nagle tracąc nad sobą kontrolę. Jej głos odbił
się echem od ścian korytarza, zwielokrotniony i histeryczny.
Marco nie
odpowiedział ani nie odwrócił wzroku. Wciąż widziała jego rubinowe oczy, zimne i pozbawione
jakichkolwiek emocji. Maska. Był idealny w ukrywaniu tego, co czuł i to
niezależnie od sytuacji. Jego zdolności czasami ją przerażały, ale tym razem
była zbyt oszołomiona i wzburzona, żeby jakkolwiek zareagować.
Wyczuła za
sobą ostrożny ruch, a potem czyjąś dłoń wylądowała na jej ramieniu. Layla
wzdrygnęła się i niewiele myśląc spuściła z oczu Marco. Z bijącym
sercem obejrzała się za siebie, spoglądając wprost w złociste tęczówki
Carlisle'a. Doktor stanowczo dał jej do zrozumienia, żeby się cofnęła.
Machinalnie usłuchała, pozwalając by ją zasłonił, chociaż jednocześnie nie
chciała tego robić. Pragnęła udowodnić samej sobie, że jakoś da radę, ale
zdawała sobie sprawę z tego, że w tym momencie oszukiwała samą
siebie.
– Och, no
bez przesady – żachnął się Marco, ale nie próbował się zbliżać. Z ciekawością
popatrzył na Carlisle'a, próbując ocenić czego powinien się spodziewać.
– Nie
wydaje mi się, żeby przesadą było to, że Layla jest przerażona – stwierdził
cicho Carlisle. Layla z niedowierzaniem uprzytomniła sobie, że doktor jest
jak najbardziej zagniewany.
Oczy Marco
pociemniały.
– Ach… O pewnych
sprawach wolałbym nie rozmawiać, zwłaszcza, że to dość osobista sprawa, która
dotyczy wyłącznie mnie i moich dzieci – niemalże warknął. Layla zauważyła,
że napiął mięśnie i – zupełnie machinalnie, nabytym przez lata odruchem – cofnęła
się i skupiła, zupełnie jakby próbował się do niej zbliżyć, żeby móc ją
uderzyć. – Och, Laylo… – westchnął, całkiem wytrącony z równowagi jej
reakcją.
– Gabriel,
Layla i Isabeau nie chcą się z tobą widzieć – odezwał się z przekonaniem
Carlisle. Krótko obejrzał się na skuloną za nim dziewczynę, a jego wzrok
na moment złagodniał. Layla powoli skinęła głową, chcąc zapewnić go, że jakoś
sobie radzi, ale w jej oczach lekarz musiał dostrzec coś zupełnie
odwrotnego, bo i tak w uspokajającym geście chwycił ją za rękę.
Poczuła się trochę lepiej, chociaż wciąż była boleśnie świadoma obecności
wpatrzonego w nią Marco. – Teraz to również moja rodzina. A ja na
pewno nie pozwolę ci ich skrzywdzić.
– Nie mogło
być łatwo, prawda? – westchnął teatralnie Marco; coś w tonie jego głosu
Laylę zaniepokoiło. – Doceniam troszkę, ale w naturze mam już tak, że co
sobie postanowię, to zrealizuję. To już niestety ten niezdrowy upór Licavolich,
tak więc…
– Nie! – Layla
zareagowała, zanim Marco zdążył dokończyć albo cokolwiek zrobić. – Nie, proszę!
Tato… – dodała, chociaż ostatnie słowo przyszło jej z niezwykłym trudem.
– Przecież
nie skrzywdziłbym nikogo, kto jest dla ciebie ważny. – Marco lekko przekrzywił
głowę. – Chcę tylko, żebyś była ze mną szczera, Laylo. Czy ty się mnie boisz? –
zapytał, robiąc ostrożny krok do przodu.
Carlisle drgnął
i przesunął się bliżej Layli, mocniej ściskając jej rękę. Prawie nie była
tego świadoma, podobnie jak i jasnowłosy wampir obserwując swojego ojca.
Nie miała pojęcia, czego mogła się po ojcu spodziewać, ale wolała nie
ryzykować. Był telepatą, na dodatek idealnie walczył wręcz, dlatego wolała nie
ryzykować. Nie żeby wątpiła w umiejętności doktora, ale zdawała sobie
sprawę z tego, że z Marco nie miał szans – tym bardziej, gdyby wampir
był zdeterminowany, a najwyraźniej tak łatwo nie zamierzał odpuścić. Wątpiła
żeby nawet Gabriel dał sobie radę, a to już o czymś świadczyło.
Layla
spuściła wzrok, uparcie wpatrując się w ziemię. Czuła na sobie wyczekujące
spojrzenie Marco oraz niepokój Carlisle'a. To jedynie utrudniało jej
koncentrację, dodatkowo ją dezorientując.
– Tak – przyznała
w końcu. – Tak, boję się ciebie – dodała i niechętnie uniosła głowę,
chcąc przekonać się, jaka będzie jego reakcja.
Marco w zamyśleniu
pokiwał głową, jakby właśnie tego od samego początku się spodziewał. Przez
kilka sekund panowała cisza, a potem bez ostrzeżenia wampir spojrzał
wprost w jej błękitne oczy, dosłownie paraliżując ją samym tylko
spojrzeniem.
– To bardzo
niedobrze – stwierdził cicho. – Chciałbym żebyś przestała się bać.
Jego
wyznanie ją zaskoczyło, jednak nie na tyle, żeby zdołała się rozluźnić albo
straciła czujność. Znów zapragnęła odwrócić wzrok, ale odkryła, że nie jest do
tego zdolna. Rubinowe oczy Marco miały w sobie coś hipnotyzującego, a jego
spojrzenie przeszywało ją na wskroś, paraliżując.
– Przestań –
wyszeptała, czując, że zaczyna jej się kręcić w głowie. – Czy ty próbujesz
na mnie wpłynąć?! – zapytała, nagle przypominając sobie o jego
zdolnościach.
– Już od
dawna nie jestem w stanie wpłynąć na twój umysł – obruszył się, urażony
tym, że mogła coś podobnego zasugerować. – W zasadzie już w momencie,
kiedy Gabrielowi udało się powalić mnie na kolana, stało się oczywiste, że
wasza moc dorównała mojej.
– Kiedy
Gabriel… – powtórzyła. W tamtym momencie poczuła, że coś przewraca się jej
w żołądku, ale jakoś zdołała zapanować nad mdłościami. Nie mogła panikować
jedynie dlatego, że Marco po raz pierwszy nawiązał do tego, co wydarzyło się
pięć wieków wcześniej. – Żałuję, że go tutaj nie ma. Chętnie zobaczyłabym, jak
daje ci nauczkę po raz drugi – wyszeptała bezbarwnym tonem.
– Ajć… – Marco
z niedowierzaniem pokręcił głowę. – Ale czego ja się dziwię? Charaktery
jak nic macie po mnie – stwierdził, bynajmniej nie zastanawiając się nad
doborem słów.
– Nigdy
więcej mnie do siebie nie porównuj! – wykrzyczała Layla. – Mnie ani mojego
brata! Słyszysz co mówię?! – powtórzyła i zrobiła krok do przodu, ale
powstrzymał ją Carlisle, chcąc żeby została za jego plecami. – Zejdź mi z drogi.
Mam już dość, a on… – zaczęła, jednak nie była w stanie skończyć, bo
wtedy głos po raz kolejny zaczął jej się łamać.
Carlisle
dla pewności przesunął się, jednocześnie zmuszając ją do zwiększenia dystansu
między nią a Marco. Co prawda wampir nie próbował się zbliżać i wciąż
jedynie obserwował, ale doktor i tak wolał zachować ostrożność. Layla
drżała, coraz bliższa wybuchu. Już nie zastanawiała się nad tym, czy zdenerwuje
ojca i czy ten spróbuje ją skrzywdzić. Być może miało to jakiś związek z obecnością
doktora, ale nagle przestała się obawiać tego, że Marco po raz kolejny ją
zgwałci. Mógł co najwyżej ją uderzyć, ale nic poza tym… A przynajmniej
starała się w to wierzyć, w pełni przekonana, że Carlisle będzie w stanie
ją ochronić przynajmniej przed tym jednym.
Marco
przeczesał ciemne włosy palcami. W tamtym momencie Layla aż nazbyt
wyraźnie dostrzegła, jak bardzo Gabriel był podobny do ojca. Mimowolnie
wzdrygnęła się, ale nawet to nie umniejszyło gniewu, który odczuwała. Raz
jeszcze skoncentrowała się na przywołaniu ognia. Miała wrażenie, że jest coraz
bliżej odnalezienia pasującego klucza do tego wyimaginowanego pokoju w jej
głowie. Może gdyby jeszcze trochę się wysiliła, byłaby w stanie je
otworzyć i nareszcie pokazać sobie i pozostałym, że nie jest tą małą
dziewczynką, co pięćset lat temu. Pragnęła nade wszystko, chociaż jednocześnie
czuła dziwny opór na samą myśl o tym, że mogłaby jakkolwiek spróbować
skrzywdzić Marco. Chciała zachować się bezwzględnie – stać się równie zimną, co
i on, kiedy ją krzywdził – ale nie potrafiła. Nie była potworem, nawet
kiedy tego chciała. Nie rozumiała tego, ale była w stanie tak po prostu
zmusić się do ataku; do tego, żeby Marco zabić albo…
To nie
jestem ja. Dobra bogini, on mnie krzywdził, ale to nie jestem ja…
To nie
jestem ja.
Od nadmiaru
emocji coraz bardziej kręcił jej się w głowie, chociaż paradoksalnie była
bardziej pobudzona niż bliska omdlenia. Nie miała pojęcia, co powinna myśleć o zachowaniu
Marco, o jego motywach i tym, czego tak naprawdę od niej oczekiwał,
ale to nie miało żadnego znaczenia. Liczyło się jedynie to, że była zbyt słaba,
żeby zdobyć się na cokolwiek sensownego. Gdyby na jej miejscu był Gabriel,
Marco prawdopodobnie już dawno byłby martwy, ale ona…
– Odejdź
stąd. – Głos Carlisle’a wyrwał ją z zamyślenia, tym bardziej, że zabrzmiał
bardzo… nienaturalnie. Gniew był czymś, co w przypadku tego wampira
pojawiało się bardzo rzadko. Layla drgnęła, zdezorientowana, po czym przesunęła
się tak, żeby dostrzec twarz doktora w bladym świetle płomieni, które sama
stworzyła. – Odejdź stąd i po prostu zostaw swoje dzieci w spokoju –
powtórzył bardziej stanowczo.
Jasne włosy
zdawały się w tym oświetleniu niemal srebrne. Na swój sposób pasowały do
zwykle łagodnej twarzy Carlisle’a, tym razem całkowicie bezbarwnej i pozbawionej
jakichkolwiek emocji. Złociste tęczówki pociemniały i teraz były bardziej
czarne niż miodowe, chociaż to nie miało żadnego związku z głosem. Layli
zdarzało się kilka razy widzieć Carlisle’a podenerwowanego albo
zaniepokojonego, ale na pewno nie widziała go aż do tego stopnia wytrąconego z równowagi.
I to przez kogo? Przez nią. Przez tyle lat nie chciała uznać tego, że
mógłby stać się dla niej zastępczym ojcem, a on… Coś ścisnęło ją w gardle
i przez moment miała problem z tym, żeby swobodnie oddychać.
Przełknęła z trudem, sama już nie pewna tego czy to strach, czy może
wzruszenie. Bardziej prawdopodobne wydawało jej się to, że jej stan był
spowodowany mieszanką obu tych odczuć, ale nie wiedziała tego z całą
pewnością.
– Nie mogę.
– W głosie Marco nie było słychać złości albo jakichkolwiek innych
negatywnych emocji. Nie był złośliwy ani nie zamierzał się z kimkolwiek
kłócić. Mężczyzna zachowywał się raczej tak, jakby stwierdzał fakty. –
Powiedziałem ci już, że to nie twoja sprawa. Poza tym… No cóż, daj zadecydować
Layli. Może niech ona nam powie, czego tak naprawdę w tym momencie
oczekuje – dodał, a Layla po raz kolejny poczuła na sobie jego przenikliwe
spojrzenie. Nie była w stanie odpowiedzieć, dlatego uparcie milczała,
skoncentrowana na próbach zapanowania nad własnymi zdolnościami i krążącą w jej
żyłach mocą. Marco tymczasem skorzystał z okazji, żeby mówić dalej: – To
moja sprawa, dlaczego tutaj przybyłem. Moja i moich dzieci, bo niezależnie
od wszystkiego, Layla, Gabriel i Isabeau nimi są. Skoro już mowa o tym,
dlaczego tutaj jestem, to na razie wystarczy, że powiem, że nie mogłem się
powstrzymać od powrotu, kiedy dowiedziałem się, że oni tutaj są. – Wampir
zawahał się. – Jestem dziadkiem, tak? O bogini, już samo to jest powodem,
żeby chcieć poznać nie tylko własne wnuki, ale wybrankę mojego syna…
– Radzę ci
się trzymać z daleka od mojej wnuczki – przerwał mu cicho Carlisle. – Jej i reszty
mojej rodziny. Nie uznaję zabijania, niezależnie od tego czy to jedyne
rozwiązanie, czy nie, ale jeśli raz spróbujesz skrzywdzić kogoś mi bliskiego,
nie będę się wahał – oznajmił. Layla z niedowierzaniem uprzytomniła sobie,
że mówił poważnie.
Marco
zacisnął usta w wąską linijkę. Layla nie była pewna do jakich doszedł
wniosków, ale musiał wziąć sobie słowa wampira do serca, bo raz jeszcze uważnie
zmierzył Carlisle’a wzrokiem, jakby spodziewał się natychmiastowego ataku. Lay
drgnęła nerwowo i przysunęła się bliżej doktora, niespokojnie zaciskając
palce na jego ramieniu.
– Carlisle,
proszę… – szepnęła. Gniew wciąż się gdzieś tlił, ale nie był już tak intensywny
jak jeszcze chwilę wcześniej. Layla była zdenerwowana, ale nie głupia;
wiedziała przecież na co stać jej ojca i ta świadomość pozwalała jej
zachować zdrowy rozsądek. – Nie prowokuj go. Jeśli nie dla siebie, to
przynajmniej dla mnie…
– Hm, to
chyba wyjaśnia wszystko, prawda? – stwierdził z uznaniem Marco. Miała
ochotę zrobić coś, byleby przestał na nią patrzeć, ale zgaszenie płomienia nie
wchodziło w grę. Niewidoczny Marco był jeszcze bardziej niebezpieczny. –
Nie chcę walczyć, ale jeśli będę musiał… No cóż, znasz moje dzieci. A ja
nie jestem gorszy – powiedział cicho. Nie było najmniejszych wątpliwości; to
była groźba i wszyscy zdawali sobie z tego sprawę. – Laylo?
Czuła, że
palą ją policzki. Wciąż się na nią wpatrywał, jakby rozumiejąc, że już w ten
sposób jest zdolny do tego, żeby nad nią zapanować. Poczucie bezradności wróciło,
wypierając gniew i wolę walki. Znów poczuła się słaba i przytłoczona
wszystkim tym, co działo się wokół niej. Wyimaginowane drzwi, które znajdowały
się gdzieś w jej umyśle, zaczęły się oddalać, podobnie jak i szanse
na to, że nagle odzyska władzę nad sobą i nad ogniem. Czuła ciepło, czuła
obecność płomieni, ale wciąż nie potrafiła zmusić się do tego, żeby użyć ich
przeciwko Marco. Oczywiście, pewnie byłaby zdolna do tego, żeby to zrobić, ale…
Ale nie
chciała.
– Czego ode
mnie chcesz? – zapytała cicho. Znów znalazła się pod obezwładniającą mocą jego
hipnotyzującego spojrzenia, ale tym razem nawet nie próbowała walczyć.
– Jak na
razie, to chciałbym się stąd wydostać – odparł spokojnie. Uśmiechnął się blado,
ale – co uświadomiła sobie z niedowierzaniem – było w tym geście coś
szczerego. To nie był rodzaj tego niepokojącego, lekko obłąkanego uśmiechu,
którego czasami widywała, kiedy ojciec był w tym nastroju.
– Nie wiem jak ty – zerknął na Carlisle’a – ale zakładam, że moja córka idzie
ze mną. Mylę się, Laylo?
On nie
da mi wyboru, uprzytomniła sobie, niespecjalnie zdziwiona. Nie miała
pojęcia, w co takiego Marco pogrywał, ale nie zamierzała się nad tym
rozwodzić. Może i sprawiał wrażenie łagodnego i skorego do
współpracy, ale tak naprawdę próbował nią manipulować. Pytał, bo zdawał sobie
sprawę z tego, że ostatecznie i tak zrobi to, czego mógł od niej
oczekiwać.
– Tak… – wyszeptała
posłusznie, a właściwie jedynie poruszyła ustami, mając trudności z tym,
żeby się odezwać.
– Nie
słyszę – upomniał, marszcząc brwi. – Idziesz ze mną czy nie? – powtórzył,
spoglądając na nią nagląco.
– Tak,
tato.
Uśmiech
Marco stał się bardziej przyjazny, a przy tym wręcz tryumfalny. Wampir nie
spoglądał na Carlisle’a, ale widać było, że ma wielką ochotę przekonać się,
jaka tym razem będzie reakcja doktora. Bez pośpiechu zrobił krok do przodu,
zachęcająco wyglądając rąk przed siebie i nagląco spoglądając na córkę.
Layla
poczuła, że traci grunt pod nogami. Nie rozumiała, jakim cudem była w stanie
wciąż utrzymać się w pionie, skoro nogi miała jak z waty i była
coraz bliższa tego, żeby ostatecznie osunąć się na ziemię. Posłusznie zrobiła
krok do przodu, zamierzając wyminąć Carlisle’a, żeby podejść do Marco, ale w efekcie
zachwiała się i byłaby upadła, gdyby doktor w porę jej nie przytrzymał.
– Laylo… – zaoponował,
obejmując ją. Jego tęczówki rozszerzyły się lekko. Wciąż był zagniewany i zmartwiony,
ale teraz wszystko to przysłaniało niedowierzanie. Nie rozumiał dlaczego tak po
prostu się poddała, dlaczego chciała pozwolić Marco przejąć kontrolę… No cóż,
może nawet tak było lepiej. Żeby to pojąć, musiałby zrozumieć jak się czuła i co
przeżyła, a tego nie życzyła nikomu. Lepiej było nie wiedzieć. – Kochanie,
posłuchaj…
Wtuliła się
w niego, jednocześnie zmuszając go do tego, żeby przerwał.
– Nie pytaj
mnie o nic, dobrze? Po prostu z nami chodź, proszę. Nie zostawiaj
mnie z nim samej – poprosiła, czując narastającą desperację.
– Oczywiście,
że nie zamierzam cię zostawić. – Carlisle zawahał się. – Na pewno nie pozwolę
na to, żeby ktokolwiek cię skrzywdzić – obiecał; poczuła się trochę pewniej,
ale to wciąż było zbyt mało, by w pełni się uspokoiła.
Layla nie
odpowiedziała, jedynie kiwając głową. Była mu wdzięczna, nie tylko za zgodę,
ale za to, że przynajmniej próbował ją bronić. Z tym, że oboje zdawali
sobie sprawę z tego, że nie jest jej w stanie niczego zagwarantować –
nie w tym miejscu i nie w tej sytuacji. Marco był niebezpieczny,
nawet jeśli zachowywał się tak niepozorny, spokojny sposób. Mimo upływu lat,
Layla znała go aż nazbyt dobrze i instynktownie czuła, co powinna zrobić.
Wiedziała, że wampir tak po prostu nie odejdzie i chociaż nadal nie znała
jego motywów, wszystko w niej aż krzyczało, żeby była posłuszna. Strach
czy nie, to akurat było sprawa drugorzędną. Teraz zresztą ważniejsze było to,
że nie była sama, a Carlisle na własne życzenie decydował się na
niebezpieczeństwo. Jej Marco na pewno nie zamierzał zabić (co najwyżej uderzyć,
zranić albo… cóż, znacznie gorzej, chociaż na razie ni nie wskazywało na to,
żeby planował ją skrzywdzić), ale w przypadku doktora sprawy mogły
potoczyć się zupełnie inaczej i była tego boleśnie świadoma.
– Nikt
tutaj nikogo nie krzywdzi. A przynajmniej ja czegoś takiego nie zauważyłem
– żachnął się zniecierpliwiony Marco. – Szlag. Czy moglibyście, z łaski swojej,
nie traktować mnie tak, jakbym był potworem? Zasłużyłem sobie, jasne, ale teraz
chyba ważniejsze jest to, żeby stąd wyjść. Nad przeszłością możemy się
zastanawiać później – stwierdził. Nie powiedział tego, ale Layla niemal
słyszała zawieszone w powietrzu „albo wcale”, chociaż nie była pewna, jak
powinna to zrozumieć.
– Nie
potrafię ci zaufać, jeśli tego oczekujesz – przyznała, decydując się
zaryzykować. Z wahaniem podeszła bliżej, jednocześnie starając się
zachować bezpieczną odległość między sobą a ojcem, ale wampir z westchnieniem
chwycił ją za ramię i przyciągną do siebie.
– Postaram
się jakoś to przeżyć – mruknął, znów przybierając ten pozbawiony emocji,
neutralny ton. Spojrzał na nią, a jego wzrok nieco złagodniał, a przynajmniej
takie odniosła wrażenie. – Ja naprawdę nie zamierzam cię skrzywdzić. Myśl sobie
o tym, co chcesz, ale odkąd tutaj jesteśmy, próbuję cię chronić.
Layla
spuściła wzrok, nie chcąc ryzykować, że znów obezwładni ją siła jego
spojrzenia. Nie odpowiedziała, ale nie dlatego, że nie miała pojęcia, co
powinna powiedzieć. Problem leżał właśnie w tym, że aż nazbyt dobrze
zdawała sobie sprawę z tego, jaka była jej opinia na tę sprawę.
Prawda była
taka, że w pełni w słowa Marco wierzyła.
Przepraszam, że znowu tak późno, ale pisałam - egzaminy :_:
OdpowiedzUsuńJuż wiem czyje rozmowy podobają mi się najbardziej ;D pomijając Beau i Gabriela to Layla i Marco mają całkiem fajne sceny xD Lubię momenty, kiedy ona jest taka mu bardzo posłuszna i nie umie się obronić. Mimo, że jednocześnie strasznie mnie to irytuje, ale stawianie się przyjdzie z czasem. Bałam się, że Marco się rzuci na Carlisle'a za to, że tak broni Layli, ale cieszę się, że nie miałam racji ;___; szkoda tylko, że jeszcze nie natknęli się na Gabriela lub Beau. Chociaż swoją drogą ciekawie by było, gdyby Ali na nich przypadkiem wpadła. Albo nie, bo ja mam wrażenie, że ty dla niej szykujesz coś specjalnego :D tylko jeszcze nie wiem co :3 Według mnie Carlisle zachował się bardzo odpowiednio <3
Rozdział mi się bardzo podobał i czekam na więcej ;***
Witaj!
OdpowiedzUsuńNadrobiłam rozdziały, było tego sporo i sporo zajęło, ale myślę, że spędzony na tym czas nie poszedł na marne. Bardzo podoba mi się ten blog, jeśli Ci tego nie mówiłam, to mówię to teraz. Masz bardzo ładny sposób pisania, taki delikatny i zrozumiały. Postacie są barwne, a nie przerysowane, co cholernie mi się podoba. Historia jest świetna, nie nudna ani monotonna, tylko przemyślana. No, nie wiem co Ci tu jeszcze napisać, ale jestem pod ogromnym wrażeniem :) Spodziewaj się mojego komentarza pod każdym rozdziałem i koniecznie mnie o nich powiadamiaj! :)
+ Nowy rozdział
http://dark-paradise-saga.blogspot.com/
O jaa dobrze, że Carlisle tam był i co najważniejsze nie zostawi Layli samej z Marco.Swoją drogą to była miła odmiana taki inny Carlisle gotowy zabić byle uchronić swoją rodzinę.Czytając rozdział w pewnym momencie myślałam, że zacznę czymś rzucać.Jeżeli Marco ma teraz zamiar udawać, że to co im zrobił nie miało miejsca i zacznie pozorować kochającego ojca to nie ręczę za siebie.Oby napotkali Gabriela chciałabym zobaczyć jak zareaguję na Marco i mam nadzieje, że tak jak planował.Rozdział cudo jak zawsze zresztą, ale cały czas nie mogę się doczekać kiedy dowiemy się co takiego dzieje się z Ali, ale jak zawszę będę cierpliwie czekać na następne rozdziały:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Renesmee:3