Layla
Od Marco bił chłód – dosłownie
i w przenośni. Layla miała gęsią skórkę, ale sama nie była pewna czy
to bardziej zasługa panującego w korytarzach zimna, czy może bliskości
lodowatej skóry wampira. Co prawda ojciec zachowywał pomiędzy nimi względnie
bezpieczną odległość, którą była w stanie znieść, ale wciąż znajdował się
zdecydowanie zbyt blisko. Korytarz był ciasny, więc łatwiej byłoby im iść
gęsiego, ale wampir najwyraźniej wolał mieć ją u swojego boku, być może na
wypadek, gdyby zdecydowała się uciec. Nie zapytała go o to wprost, ale
wszystko wskazywało na to, że nie do końca jej ufał, podobnie jak i ona
nie ufała jemu.
Obecność
Carlisle’a miała w sobie coś uspokajającego, chociaż i tak czuła się
dziwnie ze świadomością tego, że doktor jest gotów o nią walczyć, gdyby
tylko to okazało się konieczne. Dla pewności wolała iść pomiędzy nim a Marco,
chociaż przez to czuła się otoczona. Spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno
nie tego, że kiedykolwiek będzie musiała pilnować nie tylko bezpieczeństwa
założyciela rodziny Cullenów, ale również tego, żeby ten przypadkiem nie zrobił
niczego głupiego. Brawo,
tato, przeszło jej przez myśl; o Marco nie potrafiła myśleć w inny
sposób, a jedynie z nutką ironii. Isabeau niejednokrotnie próbowała
sprawić, żeby Carlisle zachował się jak prawdziwy, nieprzewidywalny wampir.
Postaraj się jeszcze trochę, a coś czuję, że tobie się to uda…
– Mówiłaś
coś? – zapytał ni stąd, ni zowąd Marco, odwracając się w jej stronę.
Layla
zesztywniała i zmarszczyła brwi. Czy to możliwe, żeby wypowiadała swoje
myśli na głos? Nie sądziła, żeby była aż do tego stopnia zdezorientowana, wtedy
na pewno wiedziałaby. Dla pewności sprawdziła mury, którymi starała się chronić
swój umysł i myśli, ale słona wydawała się być nienaruszona. Co prawda
zdawała sobie sprawę z tego, że wampir prawdopodobnie był w stanie
ominąć wszystkie jej zabezpieczenia, ale na pewno nie zrobiłby tego tak, żeby
się nie zorientowała.
– Nie. –
Starała się zrobić wszystko, żeby brzmieć obojętnie, ale głos i tak jej
zadrżał. – A dlaczego pytasz?
– Wydawało
mi się, że coś… – Marco pokręcił głową. – Zresztą nieważne. Skoro nic nie
mówiłaś… – mruknął, wzrok wbijając w jakiś punkt w przestrzeni.
– Ja
niczego nie słyszałem – wtrącił Carlisle, odrobinę zaniepokojony. Po Marco
widać było, że coś zdecydowanie jest na rzeczy.
– Możliwe –
zgodził się tamten, przeczesując palcami ciemne włosy. To był jeden z gestów,
który Layla niejednokrotnie widywała u Gabriela i który sprawił, że
nagle poczuła się bardzo nieswojo. – A ty, Laylo?
Jedynie
wzruszyła ramionami, chcąc w ten sposób podkreślić swoje wcześniejsze
słowa. Co miała mu powiedzieć? Przyznać się do tego, że była zamyślona i złorzeczyła
na niego w myślach? Nie, to zdecydowanie nie było najlepsze rozwiązanie.
Marco
zacmokał z dezaprobatą, spoglądając na nią jak wzorowy ojciec, który
zamierza pouczyć dziecko.
– No, no…
Wydawało mi się, że trochę lepiej uczyłem ciebie i Gabriela – stwierdził,
wzdychając z rozczarowaniem. Lekko zmarszczył brwi i na moment
zasłuchał się, chociaż w korytarzu panowała niemal idealna
cisza. – Wysil się trochę, Laylo. Skoro nic nie mówiłaś… W takim razie
odbieram czyjeś myśli. Albo zaledwie ich cień, ale to w tym momencie nie
ma żadnego znaczenia. Tak czy inaczej, to i tak ostatecznie sprowadza się
do tego, że nie jesteśmy sami.
Layla – w której
aż się zagotowało, kiedy usłyszała krytykę z jego ust – zamrugała
pośpiesznie, po czym posłusznie skierowała moc do uszu i oczu, żeby
wyostrzyć zmysły. Dopiero kiedy ostrożnie sięgnęła umysłem na tyle daleko, na
ile mogła sobie w obecnej sytuacji pozwolić, nie ryzykując wpadnięcia na
wypełnione srebrem ściany, przekonała się, że Marco w istocie miał rację.
Ktoś musiał być niedaleko, może nawet na wyciągnięcie ręki. Co więcej, mógł
znajdować się w tym samym tunelu albo po prostu trafili do części
korytarzy, która pozwalała im w pełni korzystać z telepatii – coś z tych
dwóch możliwości, chociaż Layla bardziej skłaniała się do tej pierwszej
możliwości.
Zerknęła na
Marco, ale nie odezwała się ani słowem, chociaż miała na to ochotę. Pragnęła
zapytać go o to, jak mógł tak bardzo ryzykować i patrolować okolicę z pomocą
mocy, skoro w każdej chwili jego zdolności mogły obrócić się przeciwko
nim, ale zdecydowała się tego nie robić. Nie chciała wampira denerwować, poza
tym teraz sama skoncentrowała się na tym, żeby spróbować zorientować się z kim
albo z czym mają do czynienia. Starając się zachować neutralny wyraz
twarzy, ostrożnie sięgnęła umysłem dalej, koncentrując się na słabej obecności,
którą wyczuwała. Dopiero po chwili nabrała pewności, że znajdująca się w pobliżu
osoba jest kimś dobrze jej znajomym…
I że
zdecydowanie nie powinna ich odnaleźć.
Udało jej
się nie okazać emocji, ale Marco i tak musiał wyczuć zmianę w jej
postawie, bo błyskawicznie odwrócił się w jej stronę. Jego rubinowe oczy
zabłysły podejrzliwe, kiedy uważnie zlustrował jej twarz. Layla omal nie
jęknęła, kiedy jej zdradzieckie serce przyśpieszyło biegu, ukazując jej stan
emocjonalny w pełnej okazałości.
– Co jest?
– zapytał Marco, mrużąc oczy. – Ktoś tam jest, prawda? – Zatrzymał się i chwyciwszy
Laylę za ramię, zmusił ją do tego samego. – Kto?
– Nie mam
pojęcia – skłamała machinalnie, chociaż podświadomie zdawała sobie sprawę z tego,
że to nie ma żadnego sensu.
Tęczówki
wampira pociemniały, zdradzając gniew.
– Kogo ty
próbujesz okłamać, Laylo Grace Licavoli? – Pełna wersja jej imion i nazwiska
nigdy nie wróżyła dobrze. Lay nie pamiętała, kiedy ostatnim razem słyszała taki
ton, ale pewnie było to jeszcze wtedy, gdy była dzieckiem. – Zapominasz, kto
was uczył – ciebie i Gabriela. A ty nie potrafisz kłamać, kochanieńka
– dodał, machinalnie wzmacniając uścisk, którym otaczał jej ramię. Layla
skrzywiła się, kiedy lodowate, marmurowe palce zaczęły wżynać się w jej
skórę. – Kto tam jest?
– Ja nie…
Głos
ugrzązł jej w gardle, stłumiony przez narastającą panikę. Spróbowała się
szarpnąć i jakoś uspokoić, ale w odpowiedzi palce jedynie mocniej
zacisnęły się na jej ramieniu, omal nie miażdżąc jej kości. Wyrwał jej się jęk i to
na moment musiało otrzeźwić wampira, bo natychmiast rozluźnił uścisk, ale palce
nie zniknęły, najwyraźniej nie zamierzając jej puścić.
– Zostaw ją
– zaoponował natychmiast, doskakując do jej ojca i chwytając go za
nadgarstek. Marco warknął ostrzegawczo i nie poruszył się ani o krok.
– Zrobisz jej krzywdę. Po raz kolejny – dodał z naciskiem.
– Jak ty
śmiesz… – Marco wzdrygnął się tak, jakby poraził go prąd. Layla również
zadrżała, w odpowiedzi na słowa doktora po raz kolejny musząc walczyć z nieprzyjemnymi
wspomnieniami z przeszłości, ale nie miała czasu na to, żeby koncentrować
się na tym, co było. – Jak ty…
– Przestańcie
oboje! – jęknęła Layla, energicznie potrząsając głową. Raz jeszcze szarpnęła
ramieniem, tym razem wykorzystując chwilę nieuwagi wampira i będąc w stanie
się oswobodzić.
Ramię
pulsowało bólem, ale nie zwracała na to uwagi, nieprzyjemne wrażenie zresztą
zniknęło równie nagle, co się pojawiło. Rzuciła wystraszone spojrzenie w stronę
dwójki nieśmiertelnych, żeby z niedowierzaniem przekonać się, że na jej
widok nie tylko Carlisle złagodniał, ale również Marco. Z wahaniem
skoncentrowała się na tym drugim, ale chociaż wampir zdawał się już panować nad
własnymi emocjami, dla pewności i tak cofnęła się o kilka kroków, pod
plecami wyczuwając litą ścianę. W odpowiedzi na obecność srebra, Layla
wzdrygnęła się i odsunęła, jednocześnie starając się nie musieć znów
zbytnio zbliżać do wpatrzonego w nią Marco. Czuła się jak w pułapce, a uczucie
pogrzebania żywcem zaczynało przybierać coraz nowszy wymiar i dłużej już
nie była w stanie go ignorować.
Serce wciąż
waliło jej jak oszalałe, chociaż starała się jakoś wyrównać oddech i doprowadzić
je do normalnego rytmu. Była na siebie zła za to, że nerwy raz po raz wymykały
jej się spod kontroli, ale co mogła poradzić na to, że obecność ojca wpływała
na nią w taki sposób? Starała się zrobić wszystko, byleby nie okazywać
przy wampirze słabości, ale to było trudne, a ona czułą się tak bardzo
zmęczona i wytrącona z równowagi…
I jeszcze
ta obecność. Coraz wyraźniej czuła myśli i bliskość postaci, którą jako
pierwszy Marco. To sprawiało, że czuła się bliska paniki, a w duchu
wciąż modliła się o to, żeby jej ojciec po prostu odpuścił o nic
więcej nie pytał.
Skarbie,
błagam…, przeszło jej przez myśl, chociaż nie odważyła się wykorzystać mocy
do tego, żeby przekazać te słowa dalej. Tutaj jest niebezpiecznie. Po prostu
stąd odejdź, bo tutaj…
– Przepraszam
cię – zreflektował się Marco, w końcu decydując się odezwać. – Ale teraz
mi odpowiedz, Laylo. Nie prowokuj mnie, tylko…
Layla
uciekła wzrokiem gdzieś w bok, zatrzymując spojrzenie na przyczajonym w pogotowiu
Carlisle’u. Doktor spojrzał na nią pytająco. Jego złociste tęczówki błyszczały
intensywnie, w oczach zaś dostrzegła niezadane pytanie, które zamierzał
zadać, ale powstrzymywał się przez wzgląd na obecność Marco. Kto? Och, gdyby
mogła mu bezpiecznie powiedzieć…
Ojciec
wciąż taksował ją wzrokiem, czekając na wyjaśnienia. Layla zaczęła
przygotowywać się do tego, żeby znaleźć jakąś wymówkę, ale w głowie miała
kompletną pustkę. Nie miała pojęcia, co powinna zrobić i to doprowadzało
ją do szaleństwa.
Kochanie,
proszę…
Z tym, że
jej prośby po raz kolejny nie zostały wysłuchane. Zanim zdążyła się odezwać
albo zastanowić, postać znalazła się na tyle blisko, żeby wszyscy poczuli nie
tylko jej bliskość, ale również słodki zapach pół-wampirzej krwi. Zarówno w oczach
Marco, jak i Carlisle’a pojawiło się zrozumienie, Layla zaś poczuła, jak
jej zdenerwowanie sięga zenitu.
– Ali… – szepnął
cicho Carlisle. Ojciec Layli już i tak zrozumiał, więc jakiekolwiek środki
ostrożności były zbędne.
Na moment
zapanowała cisza, przerywana jedynie biciem serca Layli oraz jej przyśpieszonym
oddechem. Kroki ucichły, przynajmniej na moment, ale w zamian po chwili
dobiegł ich niepewny głos Alessi:
– Dziadku?
Ciociu Laylo? To wy? – upewniła się dziewczyna. Znów ruszyła się z miejsca,
a jej kroki stały się mniej ostrożne, jakby starała się mimo ciemności
zacząć biec. – Och, tak bardzo się cieszę, że was w końcu znalazłam. Ja…
– Alessia,
uciekaj!
W jednej
chwili Layla poczuła, że coś w niej pękło. Ostrzegawczy okrzyk sam wyrwał
się z jej gardła, spanikowany i dodatkowo zwielokrotniony przez echo.
Layla bez zastanowienia rzuciła się przed siebie, kiedy niewiele myśląc
skoczyła na zastygłego w bezruchu Marco. Wampir zareagował machinalnie i odepchnął
ją od siebie, tak, że znów uderzyła plecami o ścianę. Przed oczami
zatańczyły jej ciemne plamy i na moment ją zmroczyło, ale nie na tyle,
żeby nie zdołała zerwać się na równe nogi i przygotować do tego, żeby
obronić się przed kolejnym ewentualnym atakiem.
Kiedy
rozejrzała się dookoła, jej wzrok powędrował natychmiast w stronę Marco.
Wampir stał kilka metrów od niej, zaciskając dłonie w pięści. Jego oczy
lśniły, chociaż tym razem nie dostrzegła w nich gniewu, ale coś na kształt
poirytowania. Layla nigdzie nie widziała Carlisle’a, ale to jej nie obchodziło,
bo nie sądziła, żeby doktor jakkolwiek był w stanie jej pomóc. Lepiej
było, żeby spróbował dostać się do Alessi i zabrał ją, zanim dziewczyna
wplącze się w coś, czego wszyscy będą później żałować. Layla w pamięci
wciąż miała wyraz twarzy bratanicy, kiedy ta myślała, że Marco jednak mógł ją
zgwałcić. Chociaż Lay była pewna, że do najgorszego nie doszło, myśl o Ali
sprawiła, że w jednej chwili poczuła gniew. Wściekłość rosła, dodając jej
odwagi i popychając ją do przodu, dzięki czemu zdecydowała się na kolejny
desperacki atak.
– Layla,
przestań! – Marco uskoczył, chociaż równie dobrze mógł raz jeszcze ją
odepchnąć. – Co robisz? Chcesz, żeby… – dodał i w tym momencie Layla
uwolniła telepatyczną moc, która już od jakiegoś czasu kumulowała się w jej
wnętrzu. Fala uderzeniowa wystrzeliła na wszystkie strony, w większości
jednak koncentrując się na Marco. Wampir z siłą uderzył plecami o jedną
ze ścian korytarza. – Och… – wyrwało mu się; nie dodał niczego więcej, ale nie
musiał.
Reszta jego
słów została zagłuszona przez głośny, przeszywający trzask. Layla nawet nie
miała okazji do tego, żeby się zastanowić albo zrozumieć, co się dzieje. W bladym
świetle płomienia, który jakimś cudem nie zgasł, kiedy straciła nad sobą
kontrolę, dostrzegła duże, wciąż postępujące pęknięcie.
– Uważaj! –
syknął Marco, błyskawicznie odzyskując świadomość i doskakując do niej.
Krzyknęła, kiedy chwycił ją wpół i rzucił się biegiem w głąb
korytarza, nie zważając na jej protesty i to, że próbowała mu się wyrwać.
Trzask
pękających ścian i odbijającej się rykoszetem mocy niósł się echem,
przysłaniając wszystkie inne dźwięki. Powietrze po raz kolejny wypełniło się
kakofonią najróżniejszych, ogłuszających trzasków i gryzącym,
przysłaniającym widoczność pyłem, którego Layla w żaden sposób nie była w stanie
przejrzeć. Strop zarwał się, a przynajmniej tak się Layli wydawało, bo
wraz z następnym ogłuszającym hukiem, korytarz po raz kolejny pogrążył się
z ciemności.
Wrażenie
było podobne do lotu. Gdyby nie słodki zapach Marco oraz to, jak raz po raz
obijała żebra o ramię wampira, może nawet byłaby w stanie uwierzyć w to,
że umarła, a teraz była poruszającą się poza ciałem duszą. Znów jęknęła,
czując narastający dyskomfort i zaraz zakrztusiła się pyłem. Zaczęła
kaszleć, walcząc o złapanie oddechu i mając wrażenie, że za moment
ostatecznie podda się targającym nią mdłością, chociaż sama nie była pewna, czy
miałaby wymiotować. Coraz bardziej oszołomiona, spróbowała jakoś nad sobą
zapanować, ale to okazało się trudniejsze niż mogłaby przypuszczać.
Marco
błyskawicznie pokonał kilka następnych metrów, zanim w końcu postanowił
się zatrzymać. Pęd nagle zniknął, a potem Layla po raz kolejny została
zmuszona do zmiany pozycji, kiedy ojciec bez ostrzeżenia postawił ją do pionu.
Zachwiała się, potknęła o własne nogi i boleśnie wylądowała na ziemi,
dodatkowo się obijając. Jęknęła, po czym – wciąż walcząc z mdłościami i zawrotami
głowy – spróbowała jakoś się podnieść, ale mięśnie odmówiły jej posłuszeństwa.
Bezradnie legła na plecach, ciężko dysząc i nie mogąc pozbyć się wrażenia,
że przy okazji pogruchotała sobie kości.
– Laylo? –
Marco osunął się na kolana u jej boku. – Layla, słyszysz mnie? – zapytał
niespokojnie, z wahaniem dotykając jej ramienia.
Wzdrygnęła
się i spróbowała odsunąć, ale nie dała rady. Marco jedynie westchnął, ale
na jego twarzy dostrzegła ulgę, kiedy zorientował się, że jest przytomna. Layla
szybko usiadła, ignorując pulsowanie żeber. Oddychała płytko, nie tylko z powodu
bólu, ale przede wszystkim po to, żeby jakoś zapanować nad oddechem i bijącym
z zawrotnym tempem sercem.
Bezradnie
oparła się o ścianę, ignorując obecność srebra. Wyczuwała kruszec, ale
uparcie starała się znosić jego obecność. Potrzebowała jakiegoś podparcia, żeby
móc swobodnie siedzieć, a ściana była jedynym na co mogła liczyć.
– O dobra
bogini… – westchnęła, kręcąc z niedowierzaniem głową. Wciąż oszołomiona,
spróbowała dostrzec coś w ciemności, ale obrazy rozmazywały jej się przed
oczami, zamieniając się w bezkształtną, ciemną plamę. – O bogini… – powtórzyła,
coraz bardziej oszołomiona. Adrenalina, która do tej pory dodawała jej siły,
teraz powoli zaczynała znikać, w zamian zaś docierało do niej to, co
zrobiła.
– Modlić
się będziemy później – mruknął Marco, zaskakującą ją tym, że wciąż znajdował
się tak blisko niej. – Pozwolisz teraz sobie pomóc, czy mam się szykować na to,
że znowu mnie odepchniesz? – dodał, nie szczędząc sobie uszczypliwych uwag.
Layla nie
odpowiedziała i raz jeszcze spróbowała się podnieść. Zaciskając zęby,
wsparła się na rękach i ignorując dobre intencje Marco, w końcu
zdołała stanąć na równe nogi. Wciąż asekuracyjnie przytrzymując się ściany,
wyprostowała się i rozejrzała dookoła, spanikowana i oszołomiona
jednocześnie.
Usłyszała
ciche westchnienie, a potem cichy szelest, kiedy Marco się wyprostował.
Machinalnie spróbowała przywołać do siebie ogień, żeby stworzyć kolejny
płomień, który dawałby chociaż odrobinę światła, ale zanim zdążyła się
skoncentrować, w głębi tunelu zamajaczyło inne światło, tym razem srebrne i anemiczne.
W pierwszej chwili pomyślała, że to zasługa Marco, ale kiedy przyjrzała
się uważniej, dostrzegła zmierzających w ich stronę Carlisle’a i Alessię.
– Laylo,
nic ci nie jest? – zapytał natychmiast doktor, jednocześnie starając się
zasłonić lekko zdezorientowaną Alessię. Oczy dziewczyny rozszerzyły się, kiedy
dostrzegła Marco, a w czarnych tęczówkach pojawił się błysk
niedowierzania i panika.
Layla
jedynie potrząsnęła głową, nawet głębiej nie zastanawiając się nad tym, co
powinna odpowiedzieć. Oddychała swobodniej, ból w żebrach zaś zaczynał
powoli zanikać, więc zakładała, że musiała jedynie się poobijać. Co prawda
wciąż czuła każdy mięsień, a ruch wydawał się katorgą, ale taki dyskomfort
był całkiem znośny. Zdecydowanie gorzej było podczas walki z dziećmi
księżyca i Drake’m, kiedy jeden z wilkołaków złamał jej nogę i to
w tak niefortunny sposób, że za sprawą otwartego złamania dosłownie
wykrwawiała się na wszystko i wszystkich dookoła.
– Jakoś
przeżyję – stwierdziła cicho. Wiedziała, że Carlisle raczej nie ma na myśli
tego, jak czuła się w sensie psychicznym, bo oczywiste było, że coś jej
dolegało. Była na granicy szaleństwa, a przynajmniej takie miała wrażenie.
Kolejny raz nie była w stanie się od Marco uwolnić, a teraz omal ich
nie pozabijała… A przynajmniej siebie i Alessi. Nie o to
chodziło. – Ja nie chciałam, żeby… Och, Ali… – dodała, zwracając się
bezpośrednio do bratanicy.
Alessia
wyglądała na przestraszoną, ale poza tym była cała, pomijając kilka zadrapań i licznych
siniaków, których musiała dorobić się już wcześniej. Mocno zaciskała palce na
ramieniu Carlisle’a, kryjąc się za jego plecami i najwyraźniej czując się
dzięki obecności doktora bezpieczniej. Layla żałowała, że doktor nie zabrał
dziewczyny i nie uciekli, ale z drugiej strony poczuła swego rodzaju
ulgę. To może i było samolubne, tak, ale nade wszystko nie chciała zostać
sam na sam z ojcem. Poza tym… Cóż, chyba lepiej dla wszystkich było, żeby
wampir nie zaczął próbować ich gonić, bo to mogłoby się skończyć różnie. Layla
wciąż nie miała pojęcia, czego powinna się po Marco spodziewać, ale miała złe
przeczucia, które w każdej chwili mogły się sprawdzić.
Kiedy
spojrzała na Marco, zauważyła, że stojący za nią wampir uważnie wpatruje się w Alessię.
Również dziewczyna spoglądała niespokojnie na swojego dziadka. Jej oczy
rozszerzyły się i nie było najmniejszych wątpliwości co do tego, że go
rozpoznała, chociaż jej wspomnienia z lasu były zagmatwane i wcześniej
nie była w stanie swojego napastnika opisać.
Marco – nie
zważając na to, że Carlisle drgnął i bardziej stanowczo wepchnął
prawnuczkę za siebie – zrobił pewny krok w stronę skulonej dziewczyny.
Jego krwiste tęczówki zalśniły, a Layla z zaskoczeniem uświadomiła
sobie, że do spojrzenia wampira wkradła się nie tyle fascynacja, co wręcz…
czułość?
– Alessia… –
powiedział ostrożnie, jakby smakując nowe imię na języku. – Och, powiedz mi,
Ali, czy wiesz kim jestem? – zapytał, wciąż uważnie się dziewczynie
przypatrując.
Alessia
drgnęła, ale powoli skinęła głową, rozszerzonymi do granic możliwości
tęczówkami lustrując wzrokiem całą postać swojego dziadka. Kiedy spojrzała mu w oczy,
było w tym wzroku coś wyzywającego, jakby nawet mimo strachu Ali była
gotowa do tego, żeby z wampirem polemizować. Była pod tym względem podobna
do Isabeau, chociaż Layla nie sądziła, żeby jakakolwiek kłótnia była w tej
sytuacji najlepszym pomysłem.
– Oczywiście,
że wiem – powiedziała, jednak decydując się odezwać. – Rodzice nie mają przed
nami tajemnic, dziadku.
A ja wiem, że ty jesteś zły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz