10 lutego 2014

Trzydzieści pięć

Alessia
Alessia uważnie zmierzyła wzrokiem Marco. Poczuła się trochę tak, jakby ktoś uderzył ją w brzuch, chociaż to równie dobrze mogło mieć związek z gryzącym pyłem, który wciąż unosił się w powietrzu, utrudniając oddychanie. W pamięci miała pomieszane urywki wspomnień z lasu, obrazy zaś nagle się wyostrzyły, kiedy w blasku mocy, który sama stworzyła, w końcu zdołała dostrzec twarz Marco.
Wtedy sobie przypomniała. To jego widziała i wyczuwała w lesie. Również jego obecność tak bardzo ucieszyła Tempestę – w końcu to były koniec Gabrielli, a to Marco był ich stwórczyni i równie bliską osobą. I w końcu, to właśnie głos Marco słyszała, kiedy na przemian traciła i odzyskiwała przytomność.
To była jego twarz. W końcu była w stanie ją rozpoznać.
Czuła, że Carlisle stanowczo zaciska dłoń na jej ramieniu, starając się ją osłonić, ale prawie nie zwracała na to uwagi. Wcześniej kuliła się za wampirem, czując narastającą panikę, ale dostrzegłszy błysk w rubinowych oczach swojego nowo poznanego dziadka, poczuła się pewniej. Spojrzała na niego niemal wyzywająco, z niepokojem czekając na reakcję, której mogła spodziewać się w odpowiedzi na swoją dość odważną uwagę. Sama nie była pewna dlaczego, ale kiedy go zobaczyła, nie mogła powstrzymać się przed tym, żeby być z nim szczerą.
Marco zmrużył oczy i uśmiechnął się niepokojąco. Czasami widywała podobny uśmiech u ojca – zwykle wtedy, kiedy Gabriel był naprawdę zdenerwowany – ale nigdy nie sądziła, że ten gest mógłby zostać skierowany przeciwko niej.
– Zły? Och, doprawdy? Tak ci powiedzieli? – Marco pokręcił z niedowierzaniem głową.
– A co innego mogliśmy powiedzieć po wszystkim, co zrobiłeś? – odezwała się cicho Layla. Posłusznie stała u boku swojego ojca, blada i zmęczona, ale chociaż wszystko w niej aż krzyczało, że najchętniej by teraz uciekła, nie ruszyła się nawet o krok. – Nie kłamaliśmy. W końcu uczyłeś nas, że nawet najbardziej okrutna prawda jest lepsza od kłamstwa albo niepewności. Czyż nie tak?
– W teorii – zgodził się Marco. Kąciki jego ust uniosły się lekko ku górze. – Tak, prawdopodobnie sobie zasłużyłem… Ale prawda bywa kapryśna, to zresztą pojęcie względne. Tego chyba też próbowałem was nauczyć.
– W przerwie między gwałceniem mnie, a przypominaniem Gabrielowi o tym, gdzie jest jego miejsce, kiedy próbował mnie bronić? – wyszeptała dziewczyna tak cicho i szybko, że mimo wyostrzonych zmysłów Alessia miała problem z tym, żeby ją usłyszeć.
Ale Marco usłyszał.
W jednej chwili zastygł w bezruchu, wyglądając trochę tak, jakby ktoś właśnie go spoliczkował. Ali przeszło przez myśl, że gdyby był człowiekiem albo przynajmniej pół-wampirem, prawdopodobnie w tym momencie krew całkiem odpłynęłaby z jego twarzy, czyniąc go jeszcze bledszym niż w przypadku wampirów. Kontrast pomiędzy ciemnymi włosami a mleczną skórą nieśmiertelnego był tak wyrazisty, że Marco nie tyle wyglądał na chorego, co wręcz tak, jakby już był martwy – bo w pewnym sensie taki był.
Layla drżała, ale nie cofnęła swoich słów. Jej błękitne oczy błyszczały intensywnym, niezdrowym blaskiem, zdradzając wszystko to, co czuła i paradoksalnie nie mówiąc nic. Oddech jej przyspieszył, a przy pierwszym głębszym wdechu śliczną twarz dziewczyny wykrzywił grymas bólu, jednak nawet to nie wpłynęło na wpatrzoną w ojca Laylę. Dziewczyna czekała, wyglądając tak, jakby mimo całego przerażenia, w jakimś stopniu ulżyło jej, że w końcu mogła wyrzucić z siebie te słowa. Alessię to nie zdziwiło, bo sama była w szoku, że ciotka pierwszy raz otwarcie powiedziała o tym, co robił jej ojciec – i to na dodatek przy nim.
Marco przez jeszcze kilka sekund milczał, nieruchomy i niezdolny do okazania jakichkolwiek emocji. Ali pomyślała, że to mogłaby być idealna okazja do tego, żeby spróbowali uciec, ale nim podjęła jakąkolwiek decyzję albo chociaż spróbowała dać pozostałym znać, że powinni się zbierać, wampir postanowił się odezwać.
– Idziemy – oznajmił chłodno, jak gdyby nigdy nic odwracając się na pięcie i szybkim krokiem ruszając w głąb korytarza. Na Laylę nawet nie spojrzał, zupełnie tak, jakby bał się, że widok córki jeszcze bardziej wytrącił ją z równowagi.
Alessia zamrugała pośpiesznie i machinalnie pochyliła się do przodu, żeby przypadkiem nie stracić mężczyzny z oczu. Carlisle natychmiast zagrodził jej drogę, również nieufnie obserwując Marco i starając się zrobić wszystko, byleby jakoś ją chronić, nawet jeśli na ten moment wydawało się to zbędne. Wzrok Ali powędrował w stronę bladej twarzy Layli, ale ta po prostu stała z niedowierzaniem wpatrując się w plecy ojca.
– I już? – Głos Layli drżał, kiedy w końcu zdołała z siebie wykrztusić chociaż słowo. – Tylko tyle masz mi po tym wszystkim do powiedzenia?!
Wampir zatrzymał się wpół kroku i szybko obejrzał przez ramię. Jego rubinowe nie wyrażały żadnych emocji, po prostu prześlizgując się po twarzach każdego z nich. Na żadnej nie zatrzymał się na dłużej, Laylę zaś obdarzył jedynie krótkim, pozbawionym jakichkolwiek uczuć spojrzeniem.
– Idziemy – powtórzył, chociaż tym razem jego głos zabrzmiał łagodniej i przypominał bardziej prośbę niż rozkaz.
– Dlaczego uważasz, że w tym wypadku którekolwiek z nas cię posłucha? – wtrącił się Carlisle, decydując się przerwać panującą ciszę. – W zasadzie… Dlaczego tak bardzo ci na tym zależy? – dodał, ignorując ostrzegawcze spojrzenie Layli, sugerujące, że prawdopodobnie posuwali się za daleko, jeśli chodzi o próbowanie nerwów wampira.
Ali jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że Marco – jej dziadek – byłby w stanie wybuchnąć gniewem. Słyszała dość, żeby wiedzieć, że to niebezpieczna istota, którą stać na wiele – chociażby na skrzywdzenie własnych dzieci. Zwłaszcza po tym, czego doświadczyła w lesie, nagle nabrała pewności, jak w tym momencie musiała czuć się Layla, a obawy ciotki natychmiast jej się udzieliły.
Z tym, że Marco nie zamierzał się denerwować. Co więcej, wyraz jego twarzy nie zmienił się wcale, może pomijając to, że jakimś cudem stał się jeszcze bardziej poważny.
– Pokuta – odpowiedział cicho, całkiem ich wszystkich dezorientując.
Cała trójka zamarła, spoglądając na wampira wyczekująco, ten jednak nie zamierzał rozwijać tematu. Jeszcze przez chwilę stał w bezruchu, spoglądając w ich stronę, żeby zaledwie sekundę później ponownie odwrócić się do nich plecami i ruszyć w dalszą drogę. Więcej się nie zatrzymał ani nie obejrzał, nawet kiedy już wyszedł poza krąg bladego światła, które rzucał srebrzysty blask mocy, który stworzyła Alessia.
Nie musiał sprawdzać, czy pójdą za nim. Ali podejrzewała, że i bez jego wyjaśnień by to zrobili – i to nie tylko dlatego, że jedyna możliwa droga prowadziła dokładnie tam, gdzie zniknął Marco.
Renesmee
– Po prostu powiedz, że się zgubiliśmy i będzie po problemie.
Isabeau była coraz bardziej zdenerwowana, a co za tym szło – rozdrażniona. Jakby mało było, że na każdym kroku podkreślała to, jak bardzo jest na Rufusa zdenerwowana, teraz na dodatek nie szczędził sobie złośliwości, kiedy po raz wtóry weszliśmy w ten sam korytarz. Kręciliśmy się w kółko i nie było co do tego najmniejszych wątpliwości – znak X z kamyczków, które ułożyłam dobrą godzinę wcześniej, był niczym wyrok, wyglądając jeszcze bardziej przygnębiająco w srebrzystym, anemicznym blasku, który nie opuszczał nas nawet na krok.
Naukowiec nie odpowiedział, posępnie wpatrując się w znak. Chyba powinnam czuć się usatysfakcjonowana, bo kiedy zaproponowałam oznaczenie korytarza, który wybraliśmy, Rufus jedynie wywracał oczami i mruczał coś na temat tego, że nie tylko jestem jeszcze dzieckiem, ale się tak zachowuję, ja jednak nie czułam entuzjazmu. Ciężko było czerpać radość z tego, że miało się rację, kiedy zdecydowanie bardziej wolałabym się mylić.
– No cóż… – Rzuciłam wampirowi wymowne spojrzenie, ale powstrzymałam się od komentarza. Drażnienie Rufusa zdecydowanie nie było dobrym pomysłem.
– Ani słowa – wymamrotał naukowiec przez zaciśnięte zęby.
Lekko uniosłam brwi ku górze.
– Przecież nic nie mówię – zauważyłam przytomnie. – No, może pomijając fakt, że w takim wypadku powinniśmy przy następnej okazji skręcić w lewo, a nie w prawo…
– Ale to nie ma sensu! – zirytował się, momentalnie na mnie naskakując. Machinalnie cofnęłam się o krok, chociaż próbowałam przekonać samą siebie, że nie powinnam się Rufusa bać, bo wampir nie będzie w stanie mnie zaatakować. Ciągle powtarzałam sobie, że okazywanie strachu jest najgorszym, co mogłabym zrobić, ale co mogłam poradzić na to, że Rufus był aż do tego stopnia nieprzewidywalny i mu nie ufałam? – Dokładnie wszystko wyliczyłem. Jeśli się nie mylę, północ jest tam – machnął ręką w prawo – a my powinniśmy…
– Nie wiem, może twój wewnętrzny kompas nawala, ale sam widzisz, że coś zrobiliśmy źle! – przerwała mu Isabeau, wydymając usta. – O ile dobrze pamiętam, nie jesteś tropicielem, więc może daruj sobie to komentarze i skręćmy w ten pieprzony korytarz.
Zaczynałam powoli już przywykać do napiętej atmosfery i ciągłych kłótni tej dwójki, więc nie odezwałam się ani słowem. Rufus również jedynie prychnął i dalej mruczał coś pod nosem na temat tego, że nie mogli się zgubić, a jedynie w którymś momencie pozwolili sobie na zbyt wiele luzu i się pomylili. Nie obchodziła mnie przyczyna, bo to i tak sprowadzało się do tego, że musimy zacząć od początku albo po prostu wybrać inną drogę, ale dla nieznoszącego się mylić naukowca, jakakolwiek pomyłka zdecydowanie musiała stanowić problem.
Od ciągłego krążenia w ciemności byłam już nie tylko zmęczona fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Nie miałam pojęcia, która musi być godzina, ale po kondycji swojej i moich towarzyszy zakładałam, że był środek nocy, a może nawet zbliżał się świt. Czułam się wykończona, w przeciwieństwie do tryskających energią Rufusa i Isabeau wręcz słaniając się na nogach. Adrenalina, która do tej pory utrzymywała mnie na nogach, już dawno zniknęła, pozostawiając za sobą jeszcze większe zmęczenie i zniechęcenie. Głowa mnie bolała, podobnie jak i mięśnie, a chociaż rana na czole już nie krwawiła, byłam niemal całkowicie pewna, że uderzenie również miało wpływ na to, jak bardzo zmęczona się czułam. Co więcej, powoli zaczynało mi się dawać we znaki pragnienie, przez co dalsza wędrówka wydawała się tym większą katorgą, że nie miałam jak zaspokoić głosu krwi. W tunelach nie było nikogo ani niczego, co mogłoby stać się dla mnie źródłem krwi… No, może pomijając szczury, chociaż żadnego z nich jeszcze nigdzie po drodze nie spotkaliśmy. Ja zresztą nie byłam na tyle zdesperowana, żeby zdecydować się upaść tak nisko.
Ignorując Isabeau i Rufusa, oparłam się plecami o najbliższą ścianę i z westchnieniem osunęłam się na ziemię. Podkuliłam kolana pod brodę i lekko odchyliłam głowę do tyłu, przymykając oczy. Chciałam przynajmniej chwilę odpocząć, ale kiedy tylko opuściłam powieki, niemal natychmiast musiałam zacząć walczyć o to, żeby nie zasnąć.
– Hej, Nessie, co ci jest? – Głos Isabeau wyrwał mnie z zamyślenia. Pośpiesznie zatrzepotałam powiekami, koncentrując się na wpatrzonej we mnie dziewczynie.
– Hm…? Nic – zapewniłam pośpiesznie. Nie uspokoiłam jej, ale nie miałam motywacji i powodów, żeby się tym przejmować. Znów zamknęłam oczy, pozwalając sobie na to, żeby przynajmniej na moment rozluźnić mięśnie. – Nie przeszkadzajcie sobie.
Beau nie odpowiedziała, a przynajmniej ja niczego nie usłyszałam. Tym bardziej zdezorientowała mnie ciepła dłoń, która wylądowała na moim czole.
– Popatrz na mnie – nakazał mi Rufus, chociaż raz mówiąc coś, co nie było zabarwioną złośliwością uwagą, którą skierowałby do Isabeau.
– Jestem zdrowa, Rufus – mruknęłam, ale zatrzepotałam powiekami i spojrzałam wprost w czekoladowe oczy naukowca. – To zmęczenie. Dziwi cię to?
Wzruszył ramionami.
– Nie. O ile się nie mylę, jest coraz bliżej świtu – przyznał, ale i tak zajrzał mi w oczy, uważnie lustrując wzrokiem moją twarz. Poczułam się trochę nieswojo, jak zwykle kiedy wampirowi zdarzało się zbytnio do mnie zbliżyć. – Ale sądzę…
– Och, ty sądzisz… – Isabeau wniosła oczy ku górze, ale mimo starań, nie udało jej się wampira zdenerwować.
Sądzę – powtórzył z naciskiem wampir – że to nie jest najlepsze miejsce i moment na to, żeby iść spać. Zmęczenie zmęczeniem, jednak nie wolno zapominać o tym, że po korytarzach biega grupa rozszalałych wampirów.
– A ja sądzę – przedrzeźniała go Beau – że nie wolno zapominać o tym, dlaczego tak się stało – warknęła, krzywiąc się. – Uważasz, że lepiej dalej błądzić bez celu, skoro wszyscy jesteśmy zmęczeni? Renesmee za moment zemdleje, a my zaraz po niej, kiedy na zewnątrz faktycznie wzejdzie słońce. Jeśli chcesz, czuwaj sobie do woli, ale ja nie zamierzam – oznajmiła, zaplatając obie ręce na piersi i spoglądając na wampira wyzywająco.
Rufus jedynie ciężko westchnął, kręcąc z niedowierzaniem głową. Znów spojrzał na mnie, z opóźnieniem uprzytomniając sobie, że wciąż dotyka mojego czoła. Kiedy tylko się zorientował, zesztywniał cały i natychmiast zabrał rękę, przy okazji zaciskając ją w pięść.
– Jak sobie chcecie. Może i masz rację, ale i tak nie podoba mi się to, że się zatrzymujemy – przyznał, prostując się. – Będziemy czuwać na zmianę, może być? Jak tylko któreś wyczuje coś podejrzanego, natychmiast stąd uciekamy. Jasne?
– Jak słoneczko. – Beau rzuciła mu spojrzenie z repertuaru „Nie jestem idiotką!”. – Biorę pierwszą wartę – dodała niemal pogodnym tonem, odrzucając ciemne włosy na plecy i zmysłowo kręcąc biodrami. – Idę się przejść. I nie, nie musicie się martwić. Nie zamierzam oddalać się jakoś specjalnie daleko – zapewniła z przekonaniem.
Jeszcze kiedy mówiła, zaczęła powoli kierować się w stronę korytarza, którego wcześniej nie wybraliśmy, a który w ciemnościach wyglądał równie monotonnie i niedostępnie, co wszystkie wcześniejsze. Uniosłam brwi i spojrzałam na Rufusa, ten jednak ani słowem nie skomentował decyzji dziewczyny.
– Beau…
Wampirzyca obejrzała się przez ramię. Na jej ustach pojawił się blady uśmiech.
– Wyluzuj, Nessie – doradziła mi. – Wrócę raz-dwa – obiecała, przyśpieszając kroku i w kilka sekund znikając w ciemnościach.
– Pozwalamy jej tak po prostu iść i to na dodatek samej? – zapytałam z powątpiewaniem Rufusa. Byłam trochę zła za to, że nawet nie próbował Isabeau powstrzymywać; rozdzielanie się zdecydowanie nie było najlepszym pomysłem, zwłaszcza w obecnej sytuacji.
– Na Isabeau nie ma mocnych – przypomniał mi obojętnym tonem. – Zresztą tak jest lepiej. Mam już serdecznie dosyć jej ciągłych uwag – dodał, krzywiąc się demonstracyjnie.
Rzuciłam mu zagniewane spojrzenie, ale z premedytacją je zignorował. Urażona, postanowiłam się do niego nie odzywać, tym bardziej, że Rufus wydawał się niechętny do jakiejkolwiek rozmowy. No cóż, ja na pewno nie miałam zamiaru na niego naciskać, tym bardziej, że wciąż byłam zdenerwowana tym, co takiego zrobił. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak mógł być zdolny do tego, żeby tak po prostu więzić przez te wszystkie lata nie tylko Dylana i kilka innych wampirów, ale na dodatek okłamywać Laylę. Nie chciałam nawet myśleć o tym, jaka miała być reakcja mojej szwagierki, kiedy już miała się o wszystkim dowiedzieć – i chyba nie chciałam tego wiedzieć.
Bez słowa, ignorując to, że Rufus uważnie mi się przypatruje, ułożyłam się na niewygodnej, zimnej ziemi. Skuliłam się, układając się w pozycji embrionalnej, chociaż wiedziałam, że w ten sposób jedynie bardziej zaszkodzę moim i tak obolałym mięśniom. Czułam, jak drobne kamyczki wżynają mi się w skórę ramion i w policzek, ale byłam zbyt zmęczona, żeby zwracać na to jakąkolwiek uwagę. I tak miałam zasnąć, więc było mi wszystko jedno na czym i gdzie leżałam – liczyło się, żeby w ogóle być w stanie zasnąć.
Powieki same mi opadły, chociaż sen nie nadszedł tak szybko, jak mogłabym tego oczekiwać. Dopiero leżąc uprzytomniłam sobie to, jak bardzo byłam zmęczona i obolała. Głowa nadal pulsowała bólem, podobnie jak i miejsca, w których jak nic dorobiłam się siniaków, chociaż te jeszcze nie były widoczne. Uważnie koncentrowałam się na swoim ciele, dopiero teraz będąc w stanie zweryfikować, co tak naprawdę mnie boli, ale nie wyciągnęłam jakichś specjalnie nowych wniosków. Już wcześniej wiedziałam, że wszystko mnie boli po upadku. Jedynym pocieszeniem było to, że chyba jednak niczego sobie nie złamałam, nawet jeśli początkowo byłam tak oszołomiona i obolała, że miałam co do tego pewne możliwości.
Spróbowałam wykrzesać z siebie dość energii, żeby wykorzystać moc i rozprowadzić ją po całym ciele, by przyśpieszyć gojenie. Nie byłam Damienem, więc nie potrafiłam się uleczyć, ale na pewno mogłam trochę sobie ulżyć, a przynajmniej tego kiedyś uczył mnie Gabriel. Niestety, efekt był marny, tym bardziej, że na stworzenie srebrzystej kuli i utrzymanie jej na tyle długo, żebyśmy nie musieli błądzić po ciemku, dlatego ostatecznie się poddałam. Mocniej zacisnęłam powieki, próbując ułożyć się jakoś przynajmniej względnie wygodnie, chociaż zdawało się to w obecnych warunkach niemożliwe. Chciałam jak najszybciej zasnąć, przynajmniej na godzinę albo dwie, ale wszystko jak zwykle zdawało się być przeciwko mnie.
Nie tyle usłyszałam, co instynktownie wyczułam ruch, a chwilę później poczułam, jak coś lekko opada na moje ramiona. Machinalnie zatrzepotałam powiekami, żeby z lekką dezorientacją spojrzeć na nachylonego nade mną Rufusa. Potrzebowałam chwili, żeby zorientować się, że wampir zsunął z ramion swój laboratoryjny kitel i teraz zarzucił go na mnie niczym koc. Rufus był szczupły i niepozorny, ale to ja wciąż pozostawałam tą drobniejszą, dzięki czemu materiał był wystarczający, żeby posłużyć mi za okrycie.
– Dzięki – mruknęłam nieco sennie, wysilając się na blady uśmiech. Och, dlaczego musiał to robić, kiedy starałam się na niego złościć?
– Mhm… – Spojrzał na mnie z wahaniem. – Lepiej ci? – upewnił się, chociaż ani słowem nie wspomniałam o tym, że jakkolwiek źle się czuję. Czasami wciąż nie pojmowałam tego, jak bardzo był spostrzegawczy. Wiedział zdecydowanie zbyt dużo, przez co czułam się zdecydowanie bardziej nieswojo niż zazwyczaj.
– Jeśli pytasz mnie o to, czy jest mi wygodnie… Nie, nie jest. Ale to i tak lepsze niż konieczność ciągłego kręcenia się w kółko – stwierdziłam, zbytnio nie zastanawiając się nad doborem słów.
– Hej, przecież to nie moja wina – żachnął się, układając się u mojego boku. Wsparł się na łokciu i lekko przekrzywił głowę, wciąż uważnie mi się przypatrując. – To, że tutaj jesteśmy, też nie ma związku ze mną. Jedyne za co mogę cię przeprosić to to, że w każdej chwili coś może na nas zapolować.
W miarę możliwości pokręciłam głową, dając mu do zrozumienia, że ma zamilknąć. Zawahał się, ale posłusznie przestał mówić, czekając na moją reakcję.
– Nie musisz mnie za nic przepraszać. Jeśli chcesz z kimś rozmawiać, lepiej pomyśl, co takiego powiesz Layli – doradziłam mu, chociaż byłam pewna, że moje rady są mu obojętne. – Martwię się. I to nie tyle o siebie, ciebie czy Isabeau, ale o pozostałych. Mam dość krążenia, jestem zmęczona, a do tego przerażona tym, co może się wydarzyć. Nie sądzę, żeby jakiekolwiek „przepraszam” wystarczyło, żeby to zmienić – zauważyłam cicho.
– No tak… Ale już wam tłumaczyłem, dlaczego to zrobiłem – przypomniał. Głos miał zniecierpliwiony, ale wyczułam w jego tonie niemal błagalną nutkę, którą starał się przede mną ukryć. – Ja chciałem, żeby Layla…
– Ale Layli może to nie wystarczyć – przerwałam mu, decydując się być z nim w pełni szczerą. Nie miałam ochoty na tę rozmowę.
Rufus zawahał się. Nie zauważyłam, kiedy przysunął się w moją stronę i to tak blisko, że niemal stykaliśmy się ramionami.
– A tobie wystarczy? – zapytał, spoglądając mi prosto w oczy. – Czy ty jesteś w stanie mi wybaczyć?
W jednej chwili poczułam się nieswojo. Serce zabiło mi szybciej, jak zwykle reagując na jego bliskość. W lekkim oszołomieniu, popatrzyłam wprost w czekoladowe tęczówki wampira i zawahałam się.
Dlaczego miałam wrażenie, że moja odpowiedź jest dla niego kluczowa?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa