Alessia
Alessia uważnie zmierzyła
wzrokiem Marco. Poczuła się trochę tak, jakby ktoś uderzył ją w brzuch,
chociaż to równie dobrze mogło mieć związek z gryzącym pyłem, który wciąż
unosił się w powietrzu, utrudniając oddychanie. W pamięci miała
pomieszane urywki wspomnień z lasu, obrazy zaś nagle się wyostrzyły, kiedy
w blasku mocy, który sama stworzyła, w końcu zdołała dostrzec twarz
Marco.
Wtedy sobie
przypomniała. To jego widziała i wyczuwała w lesie. Również jego
obecność tak bardzo ucieszyła Tempestę – w końcu to były koniec Gabrielli,
a to Marco był ich stwórczyni i równie bliską osobą. I w końcu,
to właśnie głos Marco słyszała, kiedy na przemian traciła i odzyskiwała
przytomność.
To była
jego twarz. W końcu była w stanie ją rozpoznać.
Czuła, że
Carlisle stanowczo zaciska dłoń na jej ramieniu, starając się ją osłonić, ale
prawie nie zwracała na to uwagi. Wcześniej kuliła się za wampirem, czując
narastającą panikę, ale dostrzegłszy błysk w rubinowych oczach swojego
nowo poznanego dziadka, poczuła się pewniej. Spojrzała na niego niemal
wyzywająco, z niepokojem czekając na reakcję, której mogła spodziewać się w odpowiedzi
na swoją dość odważną uwagę. Sama nie była pewna dlaczego, ale kiedy go
zobaczyła, nie mogła powstrzymać się przed tym, żeby być z nim szczerą.
Marco
zmrużył oczy i uśmiechnął się niepokojąco. Czasami widywała podobny
uśmiech u ojca – zwykle wtedy, kiedy Gabriel był naprawdę zdenerwowany – ale
nigdy nie sądziła, że ten gest mógłby zostać skierowany przeciwko niej.
– Zły? Och,
doprawdy? Tak ci powiedzieli? – Marco pokręcił z niedowierzaniem głową.
– A co
innego mogliśmy powiedzieć po wszystkim, co zrobiłeś? – odezwała się cicho
Layla. Posłusznie stała u boku swojego ojca, blada i zmęczona, ale
chociaż wszystko w niej aż krzyczało, że najchętniej by teraz uciekła, nie
ruszyła się nawet o krok. – Nie kłamaliśmy. W końcu uczyłeś nas, że
nawet najbardziej okrutna prawda jest lepsza od kłamstwa albo niepewności. Czyż
nie tak?
– W teorii
– zgodził się Marco. Kąciki jego ust uniosły się lekko ku górze. – Tak,
prawdopodobnie sobie zasłużyłem… Ale prawda bywa kapryśna, to zresztą pojęcie względne.
Tego chyba też próbowałem was nauczyć.
– W przerwie
między gwałceniem mnie, a przypominaniem Gabrielowi
o tym, gdzie jest jego miejsce, kiedy próbował mnie bronić? – wyszeptała
dziewczyna tak cicho i szybko, że mimo wyostrzonych zmysłów Alessia miała
problem z tym, żeby ją usłyszeć.
Ale Marco
usłyszał.
W jednej
chwili zastygł w bezruchu, wyglądając trochę tak, jakby ktoś właśnie go
spoliczkował. Ali przeszło przez myśl, że gdyby był człowiekiem albo
przynajmniej pół-wampirem, prawdopodobnie w tym momencie krew całkiem
odpłynęłaby z jego twarzy, czyniąc go jeszcze bledszym niż w przypadku
wampirów. Kontrast pomiędzy ciemnymi włosami a mleczną skórą
nieśmiertelnego był tak wyrazisty, że Marco nie tyle wyglądał na chorego, co
wręcz tak, jakby już był martwy – bo w pewnym sensie taki był.
Layla
drżała, ale nie cofnęła swoich słów. Jej błękitne oczy błyszczały intensywnym,
niezdrowym blaskiem, zdradzając wszystko to, co czuła i paradoksalnie nie
mówiąc nic. Oddech jej przyspieszył, a przy pierwszym głębszym wdechu
śliczną twarz dziewczyny wykrzywił grymas bólu, jednak nawet to nie wpłynęło na
wpatrzoną w ojca Laylę. Dziewczyna czekała, wyglądając tak, jakby mimo
całego przerażenia, w jakimś stopniu ulżyło jej, że w końcu mogła
wyrzucić z siebie te słowa. Alessię to nie zdziwiło, bo sama była w szoku,
że ciotka pierwszy raz otwarcie powiedziała o tym, co robił jej ojciec – i to
na dodatek przy nim.
Marco przez
jeszcze kilka sekund milczał, nieruchomy i niezdolny do okazania
jakichkolwiek emocji. Ali pomyślała, że to mogłaby być idealna okazja do tego,
żeby spróbowali uciec, ale nim podjęła jakąkolwiek decyzję albo chociaż
spróbowała dać pozostałym znać, że powinni się zbierać, wampir postanowił się
odezwać.
– Idziemy –
oznajmił chłodno, jak gdyby nigdy nic odwracając się na pięcie i szybkim
krokiem ruszając w głąb korytarza. Na Laylę nawet nie spojrzał, zupełnie
tak, jakby bał się, że widok córki jeszcze bardziej wytrącił ją z równowagi.
Alessia
zamrugała pośpiesznie i machinalnie pochyliła się do przodu, żeby
przypadkiem nie stracić mężczyzny z oczu. Carlisle natychmiast zagrodził
jej drogę, również nieufnie obserwując Marco i starając się zrobić
wszystko, byleby jakoś ją chronić, nawet jeśli na ten moment wydawało się to
zbędne. Wzrok Ali powędrował w stronę bladej twarzy Layli, ale ta po
prostu stała z niedowierzaniem wpatrując się w plecy ojca.
– I już?
– Głos Layli drżał, kiedy w końcu zdołała z siebie wykrztusić chociaż
słowo. – Tylko tyle masz mi po tym wszystkim do powiedzenia?!
Wampir
zatrzymał się wpół kroku i szybko obejrzał przez ramię. Jego rubinowe nie
wyrażały żadnych emocji, po prostu prześlizgując się po twarzach każdego z nich.
Na żadnej nie zatrzymał się na dłużej, Laylę zaś obdarzył jedynie krótkim,
pozbawionym jakichkolwiek uczuć spojrzeniem.
– Idziemy –
powtórzył, chociaż tym razem jego głos zabrzmiał łagodniej i przypominał
bardziej prośbę niż rozkaz.
– Dlaczego
uważasz, że w tym wypadku którekolwiek z nas cię posłucha? – wtrącił
się Carlisle, decydując się przerwać panującą ciszę. – W zasadzie…
Dlaczego tak bardzo ci na tym zależy? – dodał, ignorując ostrzegawcze
spojrzenie Layli, sugerujące, że prawdopodobnie posuwali się za daleko, jeśli
chodzi o próbowanie nerwów wampira.
Ali jakoś
nie miała wątpliwości co do tego, że Marco – jej dziadek – byłby w stanie
wybuchnąć gniewem. Słyszała dość, żeby wiedzieć, że to niebezpieczna istota,
którą stać na wiele – chociażby na skrzywdzenie własnych dzieci. Zwłaszcza po
tym, czego doświadczyła w lesie, nagle nabrała pewności, jak w tym
momencie musiała czuć się Layla, a obawy ciotki natychmiast jej się
udzieliły.
Z tym, że
Marco nie zamierzał się denerwować. Co więcej, wyraz jego twarzy nie zmienił
się wcale, może pomijając to, że jakimś cudem stał się jeszcze bardziej
poważny.
– Pokuta –
odpowiedział cicho, całkiem ich wszystkich dezorientując.
Cała trójka
zamarła, spoglądając na wampira wyczekująco, ten jednak nie zamierzał rozwijać
tematu. Jeszcze przez chwilę stał w bezruchu, spoglądając w ich
stronę, żeby zaledwie sekundę później ponownie odwrócić się do nich plecami i ruszyć
w dalszą drogę. Więcej się nie zatrzymał ani nie obejrzał, nawet kiedy już
wyszedł poza krąg bladego światła, które rzucał srebrzysty blask mocy, który
stworzyła Alessia.
Nie musiał
sprawdzać, czy pójdą za nim. Ali podejrzewała, że i bez jego wyjaśnień by
to zrobili – i to nie tylko dlatego, że jedyna możliwa droga prowadziła
dokładnie tam, gdzie zniknął Marco.
Renesmee
– Po prostu powiedz, że się
zgubiliśmy i będzie po problemie.
Isabeau
była coraz bardziej zdenerwowana, a co za tym szło – rozdrażniona. Jakby
mało było, że na każdym kroku podkreślała to, jak bardzo jest na Rufusa
zdenerwowana, teraz na dodatek nie szczędził sobie złośliwości, kiedy po raz
wtóry weszliśmy w ten sam korytarz. Kręciliśmy się w kółko i nie
było co do tego najmniejszych wątpliwości – znak X z kamyczków, które
ułożyłam dobrą godzinę wcześniej, był niczym wyrok, wyglądając jeszcze bardziej
przygnębiająco w srebrzystym, anemicznym blasku, który nie opuszczał nas
nawet na krok.
Naukowiec
nie odpowiedział, posępnie wpatrując się w znak. Chyba powinnam czuć się
usatysfakcjonowana, bo kiedy zaproponowałam oznaczenie korytarza, który
wybraliśmy, Rufus jedynie wywracał oczami i mruczał coś na temat tego, że
nie tylko jestem jeszcze dzieckiem, ale się tak zachowuję, ja jednak nie czułam
entuzjazmu. Ciężko było czerpać radość z tego, że miało się rację, kiedy
zdecydowanie bardziej wolałabym się mylić.
– No cóż… –
Rzuciłam wampirowi wymowne spojrzenie, ale powstrzymałam się od komentarza.
Drażnienie Rufusa zdecydowanie nie było dobrym pomysłem.
– Ani słowa
– wymamrotał naukowiec przez zaciśnięte zęby.
Lekko
uniosłam brwi ku górze.
– Przecież
nic nie mówię – zauważyłam przytomnie. – No, może pomijając fakt, że w takim
wypadku powinniśmy przy następnej okazji skręcić w lewo, a nie w prawo…
– Ale to
nie ma sensu! – zirytował się, momentalnie na mnie naskakując. Machinalnie
cofnęłam się o krok, chociaż próbowałam przekonać samą siebie, że nie
powinnam się Rufusa bać, bo wampir nie będzie w stanie mnie zaatakować.
Ciągle powtarzałam sobie, że okazywanie strachu jest najgorszym, co mogłabym
zrobić, ale co mogłam poradzić na to, że Rufus był aż do tego stopnia
nieprzewidywalny i mu nie ufałam? – Dokładnie wszystko wyliczyłem. Jeśli
się nie mylę, północ jest tam – machnął ręką w prawo – a my
powinniśmy…
– Nie wiem,
może twój wewnętrzny kompas nawala, ale sam widzisz, że coś zrobiliśmy źle! –
przerwała mu Isabeau, wydymając usta. – O ile dobrze pamiętam, nie jesteś
tropicielem, więc może daruj sobie to komentarze i skręćmy w ten
pieprzony korytarz.
Zaczynałam
powoli już przywykać do napiętej atmosfery i ciągłych kłótni tej dwójki,
więc nie odezwałam się ani słowem. Rufus również jedynie prychnął i dalej
mruczał coś pod nosem na temat tego, że nie mogli się zgubić, a jedynie w którymś
momencie pozwolili sobie na zbyt wiele luzu i się pomylili. Nie obchodziła
mnie przyczyna, bo to i tak sprowadzało się do tego, że musimy zacząć od
początku albo po prostu wybrać inną drogę, ale dla nieznoszącego się mylić
naukowca, jakakolwiek pomyłka zdecydowanie musiała stanowić problem.
Od ciągłego
krążenia w ciemności byłam już nie tylko zmęczona fizycznie, ale przede
wszystkim psychicznie. Nie miałam pojęcia, która musi być godzina, ale po
kondycji swojej i moich towarzyszy zakładałam, że był środek nocy, a może
nawet zbliżał się świt. Czułam się wykończona, w przeciwieństwie do
tryskających energią Rufusa i Isabeau wręcz słaniając się na nogach.
Adrenalina, która do tej pory utrzymywała mnie na nogach, już dawno zniknęła,
pozostawiając za sobą jeszcze większe zmęczenie i zniechęcenie. Głowa mnie
bolała, podobnie jak i mięśnie, a chociaż rana na czole już nie
krwawiła, byłam niemal całkowicie pewna, że uderzenie również miało wpływ na
to, jak bardzo zmęczona się czułam. Co więcej, powoli zaczynało mi się dawać we
znaki pragnienie, przez co dalsza wędrówka wydawała się tym większą katorgą, że
nie miałam jak zaspokoić głosu krwi. W tunelach nie było nikogo ani
niczego, co mogłoby stać się dla mnie źródłem krwi… No, może pomijając szczury,
chociaż żadnego z nich jeszcze nigdzie po drodze nie spotkaliśmy. Ja
zresztą nie byłam na tyle zdesperowana, żeby zdecydować się upaść tak nisko.
Ignorując
Isabeau i Rufusa, oparłam się plecami o najbliższą ścianę i z westchnieniem
osunęłam się na ziemię. Podkuliłam kolana pod brodę i lekko odchyliłam
głowę do tyłu, przymykając oczy. Chciałam przynajmniej chwilę odpocząć, ale
kiedy tylko opuściłam powieki, niemal natychmiast musiałam zacząć walczyć o to,
żeby nie zasnąć.
– Hej,
Nessie, co ci jest? – Głos Isabeau wyrwał mnie z zamyślenia. Pośpiesznie
zatrzepotałam powiekami, koncentrując się na wpatrzonej we mnie dziewczynie.
– Hm…? Nic
– zapewniłam pośpiesznie. Nie uspokoiłam jej, ale nie miałam motywacji i powodów,
żeby się tym przejmować. Znów zamknęłam oczy, pozwalając sobie na to, żeby
przynajmniej na moment rozluźnić mięśnie. – Nie przeszkadzajcie sobie.
Beau nie
odpowiedziała, a przynajmniej ja niczego nie usłyszałam. Tym bardziej
zdezorientowała mnie ciepła dłoń, która wylądowała na moim czole.
– Popatrz
na mnie – nakazał mi Rufus, chociaż raz mówiąc coś, co nie było zabarwioną
złośliwością uwagą, którą skierowałby do Isabeau.
– Jestem
zdrowa, Rufus – mruknęłam, ale zatrzepotałam powiekami i spojrzałam wprost
w czekoladowe oczy naukowca. – To zmęczenie. Dziwi cię to?
Wzruszył
ramionami.
– Nie. O ile
się nie mylę, jest coraz bliżej świtu – przyznał, ale i tak zajrzał mi w oczy,
uważnie lustrując wzrokiem moją twarz. Poczułam się trochę nieswojo, jak zwykle
kiedy wampirowi zdarzało się zbytnio do mnie zbliżyć. – Ale sądzę…
– Och, ty
sądzisz… – Isabeau wniosła oczy ku górze, ale mimo starań, nie udało jej się
wampira zdenerwować.
– Sądzę – powtórzył z naciskiem wampir –
że to nie jest najlepsze miejsce i moment na to, żeby iść spać. Zmęczenie
zmęczeniem, jednak nie wolno zapominać o tym, że po korytarzach biega
grupa rozszalałych wampirów.
– A ja
sądzę – przedrzeźniała go Beau – że nie wolno zapominać o tym, dlaczego
tak się stało – warknęła, krzywiąc się. – Uważasz, że lepiej dalej błądzić bez
celu, skoro wszyscy jesteśmy zmęczeni? Renesmee za moment zemdleje, a my
zaraz po niej, kiedy na zewnątrz faktycznie wzejdzie słońce. Jeśli chcesz,
czuwaj sobie do woli, ale ja nie zamierzam – oznajmiła, zaplatając obie ręce na
piersi i spoglądając na wampira wyzywająco.
Rufus
jedynie ciężko westchnął, kręcąc z niedowierzaniem głową. Znów spojrzał na
mnie, z opóźnieniem uprzytomniając sobie, że wciąż dotyka mojego czoła.
Kiedy tylko się zorientował, zesztywniał cały i natychmiast zabrał rękę,
przy okazji zaciskając ją w pięść.
– Jak sobie
chcecie. Może i masz rację, ale i tak nie podoba mi się to, że się
zatrzymujemy – przyznał, prostując się. – Będziemy czuwać na zmianę, może być?
Jak tylko któreś wyczuje coś podejrzanego, natychmiast stąd uciekamy. Jasne?
– Jak
słoneczko. – Beau rzuciła mu spojrzenie z repertuaru „Nie jestem idiotką!”.
– Biorę pierwszą wartę – dodała niemal pogodnym tonem, odrzucając ciemne włosy
na plecy i zmysłowo kręcąc biodrami. – Idę się przejść. I nie, nie
musicie się martwić. Nie zamierzam oddalać się jakoś specjalnie daleko –
zapewniła z przekonaniem.
Jeszcze
kiedy mówiła, zaczęła powoli kierować się w stronę korytarza, którego
wcześniej nie wybraliśmy, a który w ciemnościach wyglądał równie
monotonnie i niedostępnie, co wszystkie wcześniejsze. Uniosłam brwi i spojrzałam
na Rufusa, ten jednak ani słowem nie skomentował decyzji dziewczyny.
– Beau…
Wampirzyca
obejrzała się przez ramię. Na jej ustach pojawił się blady uśmiech.
– Wyluzuj,
Nessie – doradziła mi. – Wrócę raz-dwa – obiecała, przyśpieszając kroku i w kilka
sekund znikając w ciemnościach.
– Pozwalamy
jej tak po prostu iść i to na dodatek samej? – zapytałam z powątpiewaniem
Rufusa. Byłam trochę zła za to, że nawet nie próbował Isabeau powstrzymywać;
rozdzielanie się zdecydowanie nie było najlepszym pomysłem, zwłaszcza w obecnej
sytuacji.
– Na
Isabeau nie ma mocnych – przypomniał mi obojętnym tonem. – Zresztą tak jest
lepiej. Mam już serdecznie dosyć jej ciągłych uwag – dodał, krzywiąc się
demonstracyjnie.
Rzuciłam mu
zagniewane spojrzenie, ale z premedytacją je zignorował. Urażona,
postanowiłam się do niego nie odzywać, tym bardziej, że Rufus wydawał się
niechętny do jakiejkolwiek rozmowy. No cóż, ja na pewno nie miałam zamiaru na
niego naciskać, tym bardziej, że wciąż byłam zdenerwowana tym, co takiego
zrobił. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak mógł być zdolny do tego, żeby tak
po prostu więzić przez te wszystkie lata nie tylko Dylana i kilka innych
wampirów, ale na dodatek okłamywać Laylę. Nie chciałam nawet myśleć o tym,
jaka miała być reakcja mojej szwagierki, kiedy już miała się o wszystkim
dowiedzieć – i chyba nie chciałam tego wiedzieć.
Bez słowa,
ignorując to, że Rufus uważnie mi się przypatruje, ułożyłam się na niewygodnej,
zimnej ziemi. Skuliłam się, układając się w pozycji embrionalnej, chociaż
wiedziałam, że w ten sposób jedynie bardziej zaszkodzę moim i tak
obolałym mięśniom. Czułam, jak drobne kamyczki wżynają mi się w skórę
ramion i w policzek, ale byłam zbyt zmęczona, żeby zwracać na to
jakąkolwiek uwagę. I tak miałam zasnąć, więc było mi wszystko jedno na
czym i gdzie leżałam – liczyło się, żeby w ogóle być w stanie
zasnąć.
Powieki
same mi opadły, chociaż sen nie nadszedł tak szybko, jak mogłabym tego
oczekiwać. Dopiero leżąc uprzytomniłam sobie to, jak bardzo byłam zmęczona i obolała.
Głowa nadal pulsowała bólem, podobnie jak i miejsca, w których jak
nic dorobiłam się siniaków, chociaż te jeszcze nie były widoczne. Uważnie
koncentrowałam się na swoim ciele, dopiero teraz będąc w stanie
zweryfikować, co tak naprawdę mnie boli, ale nie wyciągnęłam jakichś specjalnie
nowych wniosków. Już wcześniej wiedziałam, że wszystko mnie boli po upadku.
Jedynym pocieszeniem było to, że chyba jednak niczego sobie nie złamałam, nawet
jeśli początkowo byłam tak oszołomiona i obolała, że miałam co do tego
pewne możliwości.
Spróbowałam
wykrzesać z siebie dość energii, żeby wykorzystać moc i rozprowadzić
ją po całym ciele, by przyśpieszyć gojenie. Nie byłam Damienem, więc nie
potrafiłam się uleczyć, ale na pewno mogłam trochę sobie ulżyć, a przynajmniej
tego kiedyś uczył mnie Gabriel. Niestety, efekt był marny, tym bardziej, że na
stworzenie srebrzystej kuli i utrzymanie jej na tyle długo, żebyśmy nie
musieli błądzić po ciemku, dlatego ostatecznie się poddałam. Mocniej zacisnęłam
powieki, próbując ułożyć się jakoś przynajmniej względnie wygodnie, chociaż
zdawało się to w obecnych warunkach niemożliwe. Chciałam jak najszybciej
zasnąć, przynajmniej na godzinę albo dwie, ale wszystko jak zwykle zdawało się
być przeciwko mnie.
Nie tyle
usłyszałam, co instynktownie wyczułam ruch, a chwilę później poczułam, jak
coś lekko opada na moje ramiona. Machinalnie zatrzepotałam powiekami, żeby z lekką
dezorientacją spojrzeć na nachylonego nade mną Rufusa. Potrzebowałam chwili,
żeby zorientować się, że wampir zsunął z ramion swój laboratoryjny kitel i teraz
zarzucił go na mnie niczym koc. Rufus był szczupły i niepozorny, ale to ja
wciąż pozostawałam tą drobniejszą, dzięki czemu materiał był wystarczający,
żeby posłużyć mi za okrycie.
– Dzięki –
mruknęłam nieco sennie, wysilając się na blady uśmiech. Och, dlaczego musiał to
robić, kiedy starałam się na niego złościć?
– Mhm… – Spojrzał
na mnie z wahaniem. – Lepiej ci? – upewnił się, chociaż ani słowem nie
wspomniałam o tym, że jakkolwiek źle się czuję. Czasami wciąż nie
pojmowałam tego, jak bardzo był spostrzegawczy. Wiedział zdecydowanie zbyt
dużo, przez co czułam się zdecydowanie bardziej nieswojo niż zazwyczaj.
– Jeśli
pytasz mnie o to, czy jest mi wygodnie… Nie, nie jest. Ale to i tak
lepsze niż konieczność ciągłego kręcenia się w kółko – stwierdziłam,
zbytnio nie zastanawiając się nad doborem słów.
– Hej,
przecież to nie moja wina – żachnął się, układając się u mojego boku.
Wsparł się na łokciu i lekko przekrzywił głowę, wciąż uważnie mi się
przypatrując. – To, że tutaj jesteśmy, też nie ma związku ze mną. Jedyne za co
mogę cię przeprosić to to, że w każdej chwili coś może na nas zapolować.
W miarę
możliwości pokręciłam głową, dając mu do zrozumienia, że ma zamilknąć. Zawahał
się, ale posłusznie przestał mówić, czekając na moją reakcję.
– Nie musisz
mnie za nic przepraszać. Jeśli chcesz z kimś rozmawiać, lepiej pomyśl, co
takiego powiesz Layli – doradziłam mu, chociaż byłam pewna, że moje rady są mu
obojętne. – Martwię się. I to nie tyle o siebie, ciebie czy Isabeau,
ale o pozostałych. Mam dość krążenia, jestem zmęczona, a do tego
przerażona tym, co może się wydarzyć. Nie sądzę, żeby jakiekolwiek „przepraszam”
wystarczyło, żeby to zmienić – zauważyłam cicho.
– No tak…
Ale już wam tłumaczyłem, dlaczego to zrobiłem – przypomniał. Głos miał
zniecierpliwiony, ale wyczułam w jego tonie niemal błagalną nutkę, którą
starał się przede mną ukryć. – Ja chciałem, żeby Layla…
– Ale Layli
może to nie wystarczyć – przerwałam mu, decydując się być z nim w pełni
szczerą. Nie miałam ochoty na tę rozmowę.
Rufus zawahał
się. Nie zauważyłam, kiedy przysunął się w moją stronę i to tak
blisko, że niemal stykaliśmy się ramionami.
– A tobie
wystarczy? – zapytał, spoglądając mi prosto w oczy. – Czy ty jesteś w stanie
mi wybaczyć?
W jednej
chwili poczułam się nieswojo. Serce zabiło mi szybciej, jak zwykle reagując na
jego bliskość. W lekkim oszołomieniu, popatrzyłam wprost w czekoladowe
tęczówki wampira i zawahałam się.
Dlaczego
miałam wrażenie, że moja odpowiedź jest dla niego kluczowa?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz