Layla
Layla bezszelestnie zbiegła po
schodach. Poruszała się lekko i pięknie, czując się trochę tak, jakby była
powietrzem, co wydawało się dość paradoksalne, skoro była uosobieniem ognia.
Czuła, jak rozpiera ją euforia i praktycznie nie była w stanie
powstrzymać się od uśmiechu, chociaż sama nie była pewna, co wprawiło ją w ta
znakomity nastrój.
Czuła się
zmęczona, ale również było dobre. Zakładała co prawda, że Rufus będzie trochę
poirytowany tym, że wróciła tak późno (wciąż nie lubił, kiedy nie miał jej przy
sobie), ale nie potrafiła żałować tego, że uległa Esme. Jak mogłaby nie zgodzić
się, kiedy wampirzyca zaproponowała jej, żeby razem poszły do Akademii Nocy, z założenia
tylko porozmawiać, ale również po prostu trochę się rozerwać? Esme często
udzielała się, aż rwąc się do opieki nad tymi najmłodszymi pół-wampirami, które
fizycznie i psychicznie wciąż pozostawały po prostu rozkosznymi dziećmi.
Layla wiedziała, że to przynosi jej ulgę, poza tym zaspokajało jej instynkt
macierzyński, ale nawet nie przypuszczała, że takie doświadczenie może okazać
się aż tak bardzo przyjemne.
Z rozwagą
stawiając kolejne kroki, dosłownie spłynęła po schodach, po czym zastygła u ich
stóp i uważnie rozejrzała się dookoła. Laboratorium wyglądało ja zawsze –
przynajmniej od momentu, kiedy widziała je ostatni raz. Rufus miał słabość do
podziemi i spokoju, dlatego nie przeniósł lokalizacji tego miejsca, nawet
kiedy Dimitr zaproponował mu łatwiej dostępny budynek, znajdujący się bliżej
Niebiańskiej Rezydencji albo centrum miasta. Layla nie była specjalnie
zdziwiona odmową naukowca, bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że
Rufus cenił sobie prywatność i spokój, poza tym – chociaż pewnie nigdy by
jej się do tego nie przyznał – miał do tego konkretnego miejsca swego rodzaju
sentyment. Ona zresztą też, chociaż czasami czuła się trochę przytłoczona
świadomością znajdowania się kilka stóp pod ziemią, na dodatek tuż nad
ciągnącymi się pod całym miastem tunelami. Ich obecność sprawiała, że czuła
się… nieswojo.
Wciąż na
tyle rozentuzjazmowana, że poruszała się w radosnych pląsach, ruszyła
przez główną salę, kątem oka obserwując ustawione pod ścianami regały z książkami
oraz ciężkie, skomplikowane sprzęty. Mimo upływu lat, części z nich nie
potrafiła nawet nazwać, a co dopiero stwierdzić, jakie jest ich
praktycznie przeznaczenie. Teraz już wiedziała jedynie tyle, że większość z nich
– jeśli i nie wszystkie – skonstruował Rufus. To sprawiało, że tym
bardziej wolała trzymać się od nich z daleka, woląc nie przekonać się, czy
oby na pewno działają. W laboratorium już kilkukrotnie doprowadziła do
wypadków, właśnie przez nieostrożność, więc kolejne nie były potrzebne.
Najważniejsze
wydawało się dla niej to, że Rufus w końcu przestał się koncentrować na
nowych wampirach i szukaniu jakiegokolwiek leku, który zapobiegłby temu,
co się z nimi działo. Wszystko wskazywało na to, że wskazówki, których
przed zniknięciem udzielił im wszystkim Jaques, były dla naukowca
wystarczające, żeby dojść do satysfakcjonujących go wniosków. Wiedzieli już, że
to emocje – te ludzie, dobre emocje – decydowały o tym, jak bardzo
stabilne były wampiry przed i po przemianą. Potrzebowali siebie nawzajem,
żeby mieć to, co już teraz osiągnęli i nie poddać się szaleństwu, które
czekało niektórych z tych, którzy ostatecznie odrzucili ludzką naturę.
Taka alternatywa wydawała się przerażająca, ale Layla już dawno oswoiła się z myślą,
że jest albo raczej będzie kimś innym, oczywiście pod warunkiem, że prędzej czy
później czekała ją śmierć. Nie bała się jej, poza tym łatwo było zapomnieć o jakiejkolwiek
inności, kiedy czuła się i zachowywała tak, jak do tej pory. Praktycznie
nie myślała o Syndromie Agresji – o przemianie, pertransach i spalających
się na słońcu wampirach – a odkąd Rufus zaczął się koncentrować na innych
kwestiach, zwłaszcza od momentu, w którym do Miasta Nocy zaczęły napływać
coraz większe ilości nieśmiertelnych, kwestia ta stała się dla niej czymś
równie naturalnym, co wcześniej wampiryzm albo fakt istnienia wilkołaków.
Mimowolnie
powędrowała wzrokiem w stronę najbardziej oddalonego kąta pomieszczenia.
Pod wschodnią ścianą, zajmując sporą cześć i tak ograniczonej przestrzeni,
znajdował się okazały, nieregularny kształt, teraz przykryty kawałkiem białego
materiału. Śmiała się z niego, kiedy pierwszy raz zastała laboratorium w takim
stanie, bo naprawdę nie rozumiała, co i dlaczego było tak wielkim
sekretem, że nawet ona nie mogła tego zobaczyć. Oczywiście później pokazał jej
nad czym planował, swoje zachowanie wyjaśniając nie tyle przewrażliwieniem, co
skłonnością do odrobiny dramatyzmu. Och, tak, pomyślała. Widok
białego prześcieradła jest faktycznie dramatyczny, kochanie…
Oczywiście
niewiedza mogłaby sprawić, żeby poczuła się zaniepokojona, tym bardziej, że
chodziło o pomysły Rufusa, ale kiedy wyjaśnił jej nad czym znów spędza
tyle czasu, czuła się bardziej uspokojona i rozbawiona niż zaniepokojona.
Wiedział wcześniej, że przed chorobą, bo nią na swój sposób były wybuchy
agresji, które odcięły od rzeczywistości jego i jeszcze kilka innych
pół-wampirów, zajmował się bardziej praktycznymi rozwiązaniami dla Miasta Nocy,
niejednokrotnie z polecenia Rufusa. Wcześniej razem próbowali znaleźć
jakieś dogodne rozwiązanie, jeśli chodziło o sieć wodociągową i zapewnić
przynajmniej minimum ostrożności, żeby sytuacja ze skażoną SA krwią się nie
powtórzyła, ale to była zupełnie inna sprawa. Teraz Rufus postanowił przebić
ich wszystkich i pracował ni mniej, ni więcej, ale nad komputerem – i to
nie byle jakim komputerem, ale czymś, co miało zapewnić im wszystkim nie tylko
bezpieczeństwo, ale może coś znacznie więcej. Co prawda nie miała pojęcia, jak
wampir zamierzał to osiągnąć na poziomie obecnej techniki, ale – jak uparcie ją
przekonywał – być może miał być w stanie uruchomić coś na kształt lokalnej
sieci komórkowej. Kiedy to usłyszała, dosłownie opadła jej szczęka i to
nie dlatego, że miała jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czy mówi poważnie;
zaskoczył ją, bo doskonale wiedziała, że to może mu się udać.
Cóż, niby
twierdził, że ludzie są opóźnieni, bo to wampiry pierwsze doszły do istotnych
odkryć, a człowiek jedynie potwierdził niektóre z ich teorii. Jeśli
popatrzeć na inteligencje i pomysły Rufusa, chyba faktycznie trzeba było
się z tym zgodzić.
Uśmiechnęła
się pod nosem, po czym oderwała wzrok od przykrytego materiałem kształtu. Nigdy
nie widziała Rufusa, ale czuła go, a kiedy lepiej się skoncentrowała, ławo
było jej stwierdzić, gdzie się znajdował. Bez pośpiechu skierowała się w stronę
biblioteki, po czym wywróciła oczami, ledwo powstrzymując się od westchnienia.
Rufus stał do niej plecami, uważnie przesuwając wzrokiem po grzbietach książek,
które jakiś czas wcześniej zdecydowała się poukładać i przestawiając je po
swojemu. Nigdy nie nadążała za jego systemem, bo na pierwszy rzut oka w tym,
jak układał rzeczy brakowało jakiejkolwiek logiki, ale on najwyraźniej
odnajdywał się w tym chaosie doskonale. Nie potrafiła tego zrozumieć, ale
nawet nie próbowała, już dawno dochodząc do wniosku, że walka z jego
niektórymi przyzwyczajeniami pozbawiona jest sensu i jedynie niepotrzebnie
wysysa z niej energię. Poza tym, to po prostu był Rufus – a ona
kochała go między innymi za to, że wyróżniał się pod każdym z możliwych
względów.
Poruszając
się lekko i cicho niczym cień, Layla powoli ruszyła w jego stronę.
Nie dał po sobie poznać, że ją zauważył i to sprawiło, że uśmiechnęła się
jeszcze szerzej, odrobinę rozbawiona. Wiedziała, że miał skłonność do
pogrążania się w swoich myślach, i to do tego stopnia, że przestawał
zdawać sobie sprawę z tego, co faktycznie się wokół niego działo. Bawiło
ją to, chociaż jednocześnie doskonale wiedziała, że podkradanie się do kogoś
takiego jak Rufus, jeśli faktycznie jej nie wyczuł, był jak proszenie się o kłopoty.
Decydując
się zaryzykować, stanęła tuż za nim, po czym szybko wyciągnęła ręce, żeby
zasłonić mu oczy dłońmi. Zesztywniał cały i w pierwszym odruchu
wzdrygnął się, jakby zamierzając odwrócić się i na nią warknąć, ale wtedy
jego dłonie musnęły jej, kiedy delikatnie ujął jej rękę.
– Jesteś –
stwierdził spokojnie, odsuwając obie jej dłonie; jedną przycisnął sobie do ust,
kiedy złożył na niej czuły pocałunek. Laylę przeszedł dreszcz rozkoszy, chociaż
jednocześnie wciąż czuła się trochę nieswojo, nawet kiedy to Rufusowi zdarzało
się ją dotykać. Nie wzbraniała się już przed tym, że był blisko niej, ale i tak
czuła się… dziwnie. – Gdzie byłaś? – zapytał i odwrócił się w jej
stronę, lekko marszcząc brwi.
– Z Esme.
W Akademii – wyjaśniła, uśmiechając się pogodnie. Nie wiedziała dlaczego,
ale odrobinę urażona nuta w jego głosie za każdym razem, kiedy trochę zbyt
długo nie pojawiała się w jego laboratorium, sprawiała jej przyjemność. To
było trochę jak zazdrość, ale bardziej złożone; zupełnie jakby się bał, że z jakiego
powodu kiedyś się nie pojawi.
– W Akademii?
– powtórzył, spoglądając na nią spod uniesionych brwi. Przyciągnął ją do
siebie, więc zrobiła krok do przodu, praktycznie wpadając mu w ramiona.
Wciąż rozentuzjazmowana, zadarła głowę, żeby spojrzeć mu w oczy; obie
dłonie wsunęła pod jego laboratoryjny płaszcz, przesuwając po nieco szorstkim
materiale równie jasnego golfa, który miał na sobie. Sama tego nie odczuwała,
zwłaszcza latem, ale w podziemiach zawsze było chłodno, jako po części
martwy, Rufus zresztą nie odczuwał wpływu temperatur. – Co takiego
fascynującego można robić w Akademii? – mruknął, ale po tonie jego głosu i tym,
jak przeczesywał palcami jej włosy, łatwo doszła do wniosku, że nie jest
specjalnie zainteresowany odpowiedzią.
Wzruszyła
ramionami, myślami będąc zupełnie gdzieś inny. Zatrzepotała powiekami,
wyginając się lekko i spoglądając na Rufusa znacząco. Skoro już ją
dotykał, równie dobrze mógł przywitać się z nią tak, jakby wypadało i po
prostu ją pocałować, chociaż to najwyraźniej nie wydawało mu się aż takie
oczywiste. Z natury samotnik, sprawiał czasami wrażenie zupełnie
niepasującego do otaczającego go świata. Był trochę jak dziecko, dla którego
ludzkie zachowania i odruchy były czymś obcym i fascynującym.
Oczywiście próbowała jakoś sprawić, żeby stał się częścią jej świata, ale
wiedziała, że najlepiej czuł się tylko wtedy, kiedy był w laboratorium – i to
wyłącznie sam albo w jej obecności. W jakiś pokrętny sposób była w stanie
na niego wpłynąć, chociaż sama nie była pewna skąd to się bierze i dlaczego
na zewnątrz nie potrafił zachowywać się tak naturalnie, jak wtedy, kiedy byli
sami.
Kiedy Rufus
w końcu ją pocałował, serce momentalnie zabiło jej szybciej. Zamknęła oczy
i westchnęła z satysfakcją, natychmiast odwzajemniając pieszczotę.
Miała wrażenie, że nigdy nie będzie miała go dość, zwłaszcza, że jak zwykle,
kiedy się dotykali, czuła krążący po całym jej ciele ogień, nie mający żadnego
związku z żywiołem nad którym panowała. Fale ciepła miały swoje źródło
gdzieś u podstawy kręgosłupa i powoli rozchodziły się coraz bardziej,
przyprawiając ją o dreszcze i sprawiając, że czuła się w ten
niezwykły sposób, którego nie potrafiła opisać. Po prostu czuła, że gdzieś
przynależy – i to jej w zupełności wystarczyło.
– Hm, chyba
mnie o coś pytałeś? – mruknęła, odsuwając się ze śmiechem. Wyraz jego
twarzy sprawił, że zapragnęła pocałować go raz jeszcze, ale się powstrzymała. –
Jak mam ci cokolwiek powiedzieć, skoro cały czas próbujesz mnie pocałować? –
westchnęła, kiedy znów przybliżył swoją twarz do jej własnej.
– A czy
ja przypadkiem nie mówiłem ci już ze sto razy, żebyś nie odpowiadała mi
pytaniem na pytanie? – upewnił się z błyskiem w oczach, muskając
nosem jej policzek. Parsknęła śmiechem. – O bogini, jesteś dzisiaj aż
nadto radosna – zauważył; trudno było jej stwierdzić, czy bardziej go to
intryguje, czy irytuje.
Znów tylko
się uśmiechnęła, po czym w pośpiechu wyswobodziła się z jego ramion i cofnęła
się o krok. Nawet nie zorientowała się, że w ogóle ruszyli się z miejsca,
dlatego tym bardziej zaskoczył ją moment, w którym nagle potknęła się o fotel
i poleciała do tyłu, lądując na jednym z podłokietników. Rufus
założył obie ręce na piersi i uniósł lekko kąciki ust, wymownie wywracając
oczami w odpowiedzi na jej zachowanie.
– Pomagałam
Esme przy opiece nad dziećmi. Nie miałam nawet pojęcia, że maluchy są aż tak
rozkoszne… – wyjaśniła, jakby to miało wszystko usprawiedliwić. Poprawiła się
na fotelu, podciągając nogi pod siebie tak, żeby było jej wygodnie. – No wiesz,
wcześniej jakoś nie patrzyłam na to w ten sposób. A jak Gabriel i Isabeau
zostali rodzicami, byłam zbyt… nieosiągalna, żeby zorientować się, że może
jednak mam coś takiego, jak instynkt macierzyński.
– Ach,
instynkt macierzyński… – Rzucił jej nieprzenikane spojrzenie. Wciąż się
uśmiechał, ale tym razem wydało mu się to trochę wymuszone. – To chyba dobrze,
nie?
– Nawet
bardzo. Nie byłam pewna, czy… – Wzruszyła ramionami. Przecież wiedział, co
takiego miała na myśli. Jakby nie patrzeć, w przeszłości zostało jej
odebrane naprawdę wiele, dlatego świadomość tego, że jednak w jakimś
stopniu była normalna, niosła ze sobą swego rodzaju ukojenie. – Hej, a tak
swoją drogą, to mogę ci zadać pytanie? – rzuciła pod wpływem impulsu, zanim
zdążyłaby ugryźć się w język.
Rufus
spojrzał na nią w dziwny, nieodgadniony sposób. Poczuła się trochę
nieswojo i prawie natychmiast pożałowała tego, że się odezwała, chociaż
sama nie była pewna skąd brało się to dziwne uczucie. Przecież nie powiedziała
niczego złego, a i wampir już dawno przestał sprawiać, że czuła się
przy nim nieswojo.
– Pytasz
mnie o przyzwolenie. To coś nowego – stwierdził, siląc się na entuzjazm,
ale wciąż wydawał się zaniepokojony. – W teorii… Ale nie zamierzasz
wkręcać mnie w kolejne wyjścia albo cokolwiek innego, prawda? Wystarczy,
że twoja bratanica uparła się, żebym pojawił się na zakończeniu roku. Zupełnie
jakbym w ogóle miał jakiś wybór – westchnął zrezygnowany.
Layla
skinęła głową, coraz bardziej spięta.
– Nie, nic z tych
rzeczy. Po prostu… – Energicznie pokręciła głową. – Powiedz mi, jak to jest w naszym
wypadku z dziećmi? No wiesz, tak czystko teoretycznie – zapewniła
pośpiesznie, w duchu ciesząc się, że dzięki wiecznej gorączce, nie był w stanie
dostrzec rumieńców na jej policzkach.
– Z dziećmi…
Zaraz! Z dziećmi?! – Spojrzał na nią tak, jakby widział ją po raz
pierwszy. – Poczekaj, o co ty mnie właściwie pytasz, Laylo?
Zdecydowanie
powinna była zapaść się pod ziemię i jednak siedzieć cicho, teraz jednak
nie miała wyboru. Mając wrażenie, że spojrzenie Rufusa dosłownie wciska ją w fotel,
po prostu wzruszyła ramionami i wysiliła się na obojętność.
– O nic.
Po prostu rozmawiałyśmy z Esme i ona w pewnym momencie
wspomniała o tym, jak wielkie szczęście mają tacy jak my – to znaczy
pół-wampiry – z tym, że możemy mieć dzieci. Zaraz po tym speszyła się, bo
przypomniała sobie, że ja nie jestem taka do końca normalna… A ja
uświadomiłam sobie, że właściwie nie mam pojęcia, czy mogłabym… Czy w moim
albo twoim przypadku to w ogóle możliwe – wyjaśniła. – Pomyślałam o Isabeau,
ale to tak naprawdę niczego nie musi znaczyć. W końcu Beau wtedy nie była
zarażona, a Drake nie był wampirem…
– Layla… – Rufus
wciąż wpatrywał się w nią przenikliwie. – Dobra bogini, powiedz mi
szczerze, że to nie jest tylko ciekawość. Tobie zrobiło się przykro, prawda?
Nie
odpowiedziała, ale nie musiała, bo to wydawało się oczywiste. Spuściła wzrok,
wpatrując się w ziemię, ale tak naprawdę nie widziała niczego, bo od
długiego wpatrywania się w jeden punkt, wszystko zaczęło się zamazywać. Czuła
na sobie spojrzenie Rufusa, ale to jedynie wszystko utrudniało, bo sama nie
była pewna, co takiego wampir musiał sobie teraz o niej myśleć. Wiedziała
jedno – nie tak wyobrażała sobie te rozmowę, ale kiedy raz jeszcze przypomniała
sobie tamten moment i to, jak czuła się w towarzystwie dzieci…
Tak,
zdecydowanie zrobiło jej się przykro.
– Laylo. –
Twarz Rufusa nagle pojawiła się tuż przed nią, kiedy ułożył obie dłonie na jej
policzkach i zmusił, żeby spojrzała mu w oczy. – Laylo, odpowiedz mi.
– A czy
mam powody, żeby było mi przykro? – wyszeptała, wypowiadając pierwsze słowa,
które przyszyły jej na myśl.
Wampir ze
świstem wypuścił powietrze.
– Jeśli
pytasz mnie o to, czy mogłabyś zostać matką… Nie, nie masz powodów do
niepokoju. Wciąż żyjesz, więc fizycznie jest to równie możliwe, co w przypadku
twojej siostry. Pod tym względem nie różnimy się od zwykłych wampirów, jeśli
wiesz, co mam na myśli.
Skinęła
głową, czując spływającą na nią ulgę. Wiedziała dobrze, co miał na myśli. To
wampirzyce pozbawione były płodności, bo po przemianie przestawały się
zmieniać, w przypadku mężczyzn zaś, pod tym względem nie zmieniało się nic
– innymi słowy, nadal mogli mieć dzieci, czego dowodem były pół-wampiry. Wciąż
mogła zostać matką, przynajmniej tak długo, jak pozostawała na etapie
przejściowym, ale…
– Ale? –
mruknęła cicho, nie kryjąc goryczy.
Rufus
uniósł brwi.
– Ale co?
– Nie wiem
– westchnęła – ale patrzysz na mnie tak dziwnie… Masz mi coś jeszcze do
powiedzenia, Rufusie? – zapytała cicho.
Poczuła, że
zesztywniał, zaraz też odsunął się od niej, wyraźnie speszony. Uniosła głowę,
dosłownie świdrując go spojrzeniem; Rufus był dobrym aktorem, ale jej nie był w stanie
oszukać, obojętnie jak bardzo by się starał.
– Rufusie –
wyszeptała nagląco. Z gracją podniosła się z miejsca, po czym szybko
podeszła do niego, stając tak blisko, że czuła bijące od jego ciała ciepło. –
Rufusie, powiedz mi – nalegała, czując narastający niepokój.
– Co mam ci
powiedzieć? – Rzucił jej udręczone spojrzenie. – Dlaczego właściwie ciągniemy
ten temat. Przecież powiedziałaś mi, że to tylko ciekawość, czyż nie? Po co mam
cię czymkolwiek martwić, skoro to tylko ciekawość?
Zacisnęła
usta; od nadmiaru wrażeń zaczynało jej się kręcić w głowie.
– Ciekawość,
tak… To tylko ciekawość – powtórzyła niczym w transie – ale kiedy
rozmawiałam z Esme, ja przez moment… Cóż, pomyślałam o naszym
rodzeństwie, o tym, co mogłabym stracić… A co byłoby, gdybym ci
powiedziała, że w tamtym momencie przez jedną, krótką chwilę zastanawiałam
się nad tym, co byłoby, gdybym została matką? – Jego oczy rozszerzyły się
lekko, ale cały czas się w nią wpatrywał. Wciąż oszołomiona, przybliżyła
się jeszcze bardziej, po czym położyła obie dłonie na jego ramionach. – Czy
byłabym dobrą matką? – zapytała cicho, unosząc się na palcach; chciała, żeby ją
pocałował…
Chciała,
żeby się z nią kochał.
Oczy Rufusa
były dziwnie zamglone, a Layla uświadomiła sobie, że moc – przypadkiem
albo celowo – po raz kolejny wymknęła jej się spod kontroli, pozwalając
wampirowi wniknąć głębiej w jej umysł niż mogłaby się tego spodziewać.
Rufus odbierał jej emocje, a one mieszały się z jego własnymi,
sprawiając, że tym bardziej był świadom tego, co w tym momencie czuła.
Rozochocona i zdesperowana jednocześnie, mocniej się w niego wtuliła,
po czym wyprężyła się i delikatnie musnęła wargami jego usta. Sama nie
była pewna, co chciała w tym momencie osiągnąć, ale…
Rufus
zesztywniał i nie odwzajemnił pieszczoty. Ostrożnie, niemal z czułością,
odsunął ją od siebie na długość wyciągniętych ramion, ale to tak naprawdę
niczego nie zmieniało. Swoją drogą, w tamtej chwili równie dobrze mógłby
ją uderzyć – zabolałoby tak samo.
– Laylo,
proszę – wyszeptał spiętym głosem. – Nic nie rozumiesz, ty nic… Dobra bogini,
jak ja mam ci to powiedzieć? Możesz mieć dzieci, tak, ale… Ale czy ty nie rozumiesz,
że to jest niebezpieczne? Nie mam tutaj na myśli ciąży, ale tego, co może się
wydarzyć. To kim jestem i kim ty się stajesz… – Potrząsnął z niedowierzaniem
głową. – Powiedziałem, że to jak w przypadku wampirów i nie kłamałem,
ale wtedy nie miałem na myśli tego, jakie są szanse na to, że dziecko przeżyje.
Przypadek twojej siostry to inna sprawa, sama to zauważyłaś, ale my… Na ogrody
pięknej Selene, przepraszam. Prawda jest taka, że jeśli się nie pomyliłem,
szanse na to, że geny rozłożą się prawidłowo, a ty nie poronisz, są
mniejsze niż jedna czwarta. Czy naprawdę mam ci na to pozwolić? Sądzisz, że mam
pozwolić ci próbować, a potem patrzeć na to, jak niszczy cię śmierć
istoty, którą pokochałaś, a której żądne z nas nie będzie w stanie
uratować? – Spojrzał w jej wystraszone, błękitne oczy i westchnął. –
Ustaliliśmy już, że jestem dobrym psychologiem, prawda? W takim razie już
teraz jestem w stanie stwierdzić, że to będzie dla ciebie zbyt wiele.
Najpierw to, co robił twój ojciec, a potem strata ciąży… Laylo, ja nie
zamierzam patrzeć na to, jak ty… Layla! – zaoponował i zaklął, bo w tym
samym momencie dziewczyna mocno odepchnęła go od siebie, chcąc wyswobodzić się z jego
objęć.
Chyba wołał
za nią coś jeszcze, ale Layla już go nie słuchała. Wciąż oszołomiona, rzuciła
się biegiem w stronę laboratorium, a potem schodów. Omal nie zabiła
się przy wchodzeniu na górze, ale kiedy w końcu znalazła się na zewnątrz,
poczuła się lepiej.
O ile mogła
poczuć się lepiej.
O ile nawet
w biegu było to w ogóle możliwe…
Uwielbiam tą parę, jednak mam dość ambiwalentne uczucia. Fajnie by było, gdyby mieli dzieci. Byłoby wręcz cudownie. Im nas więcej tym weselej. No zachwycasz mnie raz za razem. Nie mogę uwierzyć, że jesteś taka niesamowita. To co piszesz nadaje się na... choćby Nobla. Zobaczysz, ja się o to postaram. ^^
OdpowiedzUsuńNie przeciągając, niecierpliwie czekam na kolejny. Zapraszam do mnie na Epilog. Tak szybko to zleciało.. ^^
Pozdrawiam, życzę weny,
Twoja Aleks.
Wreszcie się doczekałam tego rozdziału. Chociaż wcale długo nie czekałam^^ Layli naprawdę zrobiło się przykro, a Rufus tylko to pogorszył mówiąc o poronieniu. Wiadomo ryzyko i tak dalej, ale ona też chciałaby mieć dzieci. To nie fair, że w ich wypadku to jest takie trudne :_; W końcu to naukowiec / lekarz niech wymyśli coś co zapobiegnie poronieniu (już wiesz co mam na myśli ;) Ale trudno. Jak miło, że Esme odnalazła się w roli przedszkolanki^^ Zapewne wszyscy się biją, aby to ona opiekowała się maluchami. No ja na ich miejscu bym tak robiła^^
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że komentarz taki krótki, ale komputer mi nawala i chcę jak najszybciej skomentować, abym potem się nie męczyła^^
Rozdział jak zwykle cudowny i wciągający ;P
Gabrysia