6 października 2021

Sto dziewięć

 

Ryan

Nie ona. Błagam, nie ona, bo…

Cholera, Tess…!

Jego myśli wirowały, mieszając się ze sobą. Ryan zareagował instynktownie, nie pierwszy raz mając wrażenie, że jego ciało wcale nie należało do niego. Podczas gdy paraliżował go strach, jakaś jego cząstka – ta inna, bardziej niebezpieczna, bardziej dzika… – wydawała się żyć własnym życiem.

I choć zwykle te momenty go przerażały, tamtej nocy był za ten stan rzeczy wdzięczny.

Obraz zamazał się, pulsując w dziwny, niepokojący sposób. Przez chwilę miał wrażenie, że krawędzie pulsują na czerwono. Szczególnie wyraźnie widział drobną postać zmierzającej ku jego siostrze Cassandry. Wydawało mu się, że usłyszał krzyk Tess, choć ten równie dobrze mógł okazać się wytworem jego wyobraźni. Wszelakie dźwięki zlały się w jedno, zagłuszone przez inny, o wiele bardziej dziki, mimo że nie miał pewności, czy to możliwe, żeby dziki charkot wyrwał się akurat z jego gardła.

Z impetem uderzył w drugie ciało. Siła zderzenia na moment wytrąciła go z równowagi, zresztą tak jak i wciąż rwącą się do ataku Cassandrę. Tym razem Ryan nie bawił się w półśrodki, nie próbując zastanawiać nad tym, czy przypadkiem jej nie skrzywdzi. Liczyła się Tess. Uczepił się tego jednego imienia, gotów wręcz przysiąc, że tylko to pozwalało mu zachować zdrowy rozsądek. Gdyby zbytnio się zapędzić… odpuścił, pozwalając temu drugiemu sobie w pełni przejąć kontrolę…

Zatoczył się. Poczuł pod plecami coś, co dopiero po chwili zidentyfikował jako ścianę. Miał wrażenie, że tylko dzięki temu wciąż trzymał się w pionie, w każdej chwili mogąc osunąć na ziemię. Słyszał przyśpieszone oddechy, ale nie potrafił stwierdzić, który z nich  należał do niego, a który do Cassandry. Ponad wszystko przebijał się szloch, ale na ten zwrócił uwagę dopiero potem, gdy w pełni już skupił wzrok na skulonej po drugiej stronie przedpokoju, drobnej istocie.

Tess spoglądała wprost na niego. Jej postać również wydawała się otaczać czerwona aura, choć nie tak intensywna jak w przypadku Cassandry. Ryan zamarł, po czym uciekł wzrokiem gdzieś w bok, wytrącony z równowagi reakcją własnego organizmu. Przez moment miał wrażenie, że żołądek wywróci mu się na drugą stronę, co pewnie mogłoby mieć miejsce, gdyby wcześniej coś zjadł. Z drugiej strony świadomość, że gdzieś na wyciągnięcie ręki znajdowała się żywa istota, aż nadto pobudzona, z krwią krążącą w żyłach…

Nie.

Potrząsnął głową, próbując pozbyć się niechcianych myśli. Miał wrażenie, że balansował gdzieś na krawędzi, w każdej chwili mogąc zbytnio przechylić się w jedną ze stron – a potem spadać, coraz to niże i niżej, i… i…

Nie mógł. Cholera, nie tylko dlatego, że w tym wszystkim chodziło o Tess. Nie dlatego, że jego młodsza siostra widziała go w takim stanie, podczas gdy druga jak gdyby nigdy nic spadła w sąsiednim pokoju. W tamtej chwili błogosławił fakt, że mama była w pracy, od początku tygodnia ciągnąc nocne zmiany. Co prawda wciąż miał do siebie pretensje o to, że swoim zniknięciem zmusił ją do znalezienia akurat takiej pracy, ale w tamtej chwili nieobecność choć jednej z kobiet jego życia okazała się szczęśliwym zrządzeniem losu.

Te wszystkie myśli wypełniły jego umysł niemalże w tym samym momencie. Zaatakowały jego umysł, stojąc w kontrze do wszystkich innych bodźców – w tym również pragnień, co do których Ryan wolał pozostać nieświadomy. Przez chwilę poczuł się tak, jakby ciśnienie mogło rozsadzić mu czaszkę, ale to było dobre. Na pewno lepsze niż cudowna nieświadomość tylko po to, by odkryć, że miał na rękach krew swoich sióstr albo matki.

Jak w tamtym domu. Nie pamiętał, co zaszło, gdy wdarł się do domu przyjaciółki Claire, ale…

Bez zastanowienia skoczył naprzód. Serce podeszło mu do gardła, gdy resztkami świadomości wychwycił przerażone spojrzenie Tess, gdy zdecydował się do niej zbliżyć. Boże, nie!, pomyślał w panice, próbując odzyskać nad sobą kontrolę. Gdyby ją skrzywdził…

A potem dotarło do niego, że w zasięgu jego wzroku znów pojawiła się Cassandra. Zanim się zastanowił, przyciskał szarpiącą się dziewczynę do ściany, o wiele bardziej gwałtowniej niż wcześniej. Chwilę szarpali się, nim udało mu się owinąć ramiona wokół przeciwniczki i zdecydowanym ruchem odrzucić na dobrych kilka metrów. Doszedł go dziwny, niepokojący dźwięk, który dopiero po chwili utożsamił z pękającym szkłem.

Okno.

Cassandra zniknęła, ciałem roztrzaskując szybę i wypadając na zewnątrz. Deszcz odłamków posypał się, przez chwilę łagodnie migocząc w nikłym blasku księżyca i ulicznych lamp. Poczuł krew, ale zapach wydawał się przytłumiony i odległy. Zdążył zauważyć, że posoka nie kusiła go aż tak jak wampira, choć wciąż miała w sobie coś pociągającego. Zdążył utożsamić tę cechę z demonami i chyba był za nią wdzięczny, zwłaszcza w tamtej chwili.

Zaraz po tym zapanowała cisza. Wydawała się wręcz dzwonić mu w uszach, kiedy – wciąż lekko się chwiejąc i walcząc z czerwoną mgiełką – powiódł wzrokiem dookoła.

– Tess… – wychrypiał.

Wpatrywała się w niego wielkimi, załzawionymi oczami. Nigdy nie widział jej w takim stanie, nawet wtedy, gdy na krótko przed opuszczeniem domu zdarzyło mu się nakrzyczeć na nią, gdy bez pytania weszła do jego pokoju. Pamiętał tamten moment aż przez mgłę, ale i tak mógł przysiąc, że nagły wybuch gniewu był niczym w porównaniu do tego, co działo się teraz.

Chciał się do niej przesunąć, ale zrezygnował, kiedy w odpowiedzi załkała i skuliła się pod ścianą. Natychmiast się wycofał, w poddańczym geście unosząc obie ręce ku górze. Może tak było lepiej…

Może, bo wciąż sobie nie ufał.

Powinien był przewidzieć, że kiedyś do tego dojdzie. Mógł tylko zgadywać, w jakich warunkach to, kim się stał, ostatecznie odbije się na jego rodzinie. Co prawda nie wziął pod uwagę takiego scenariusza, ale to na dłuższą metę nie miało znaczenia. Już i tak wystarczająco przerażająca okazała się myśl o tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby nie zareagował. Albo – co gorsza – gdyby całkiem stracił nad sobą panowanie.

Czuł się nienaturalnie wręcz pobudzony; zbyt świadomy, choć wiele by dał, żeby jego umysł pogrążył się we mgle. Starając się ignorować przerażenie siostry (Nie żeby to było proste, skoro jego zmysły reagowały na strach w czystej postaci…), powoli odwrócił się ku miejscu, w którym zniknęła Cassandra. Uderzyło go nocne, chłodne powietrze, wpadające do wnętrza przedpokoju przez resztki tego, co zostało z okna.

Gdzieś z głębi domu doszło do nawoływanie Cristal. Zaklął, ale nie dał sobie czasu na zastanawianie nad tym, jak powinien wybrnąć z tej sytuacji. Co prawda wiedział, że mała najpewniej zaraz pojawi się w przedpokoju, a tym bardziej że Tess nie nadawała się do roli ewentualnej pocieszycielki. Och, prawda była taka, że aktualnie miał przejebane na wszystkich płaszczyznach. Nie miał szans sensownie wyjaśnić dziewczynom, co się stało. Nie miał nawet szansy sprzątnąć wszystkiego przed powrotem mamy, ale… to nie miało znaczenia. Nie, skoro wciąż miał coś do zrobienia.

Udało mu się odrzucić niechciane myśli. W milczeniu ruszył w kierunku rozbitego okna, ostrożnie stawiając kolejne kroki. Nie oglądając się za siebie, wyskoczył na zewnątrz, starannie omijając wciąż zalegające w ramie odłamki. Wylądował na pokrytej szkle trawie, tuż przed wciąż skuloną na ziemi, pokrwawioną Cassandrą. Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie, kiedy zauważył pociętą skórę i zalegające miejscami szkło, ale nie pozwolił na to, żeby ten widok go rozproszył. W tamtej chwili myślenie okazało się nader proste: miał przed sobą wroga, którego musiał wyeliminować, jeśli chciał ochronić rodzinę.

Mógł tylko zgadywać, jak prezentował się wyraz jego twarzy. Najwyraźniej wystarczająco źle, bo Cassandra nagle zesztywniała i odsunęła się, wręcz wlekąc po pokrytej krwią i szkle ziemi. Nawet jeśli cierpiała, nie dała niczego po sobie poznać.

Jak w ogóle do tego doszło…?

Nie sądził, żeby potrafiła udzielić mu odpowiedzi.

– Wynoś się – wyszeptał, ledwo rozumiejąc własne słowa. Przystanął nad dziewczyną, spoglądając nań z góry. Zacisnął dłonie w pięści, próbując ignorować nagłe pragnienie, by spożytkować je lepiej, choćby zacieśniając uścisk na gardle Cassandry. – Szybko. Zanim zrobię coś, czego przyjdzie mi pożałować.

Miał wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim zdecydowała się zareagować. Tego akurat się spodziewał, ale o wiele bardziej zaskoczył go fakt, że posłuchała. Krzywiąc się przy każdym ruchu i wciąż brocząc, nagle poderwała się na równe nogi i bez słowa uciekła, wkrótce znikając mu z oczu. W tamtej chwili przypominała spłoszone zwierzę – rannego drapieżcę, który wycofał się tylko dlatego, że to podpowiedział mu instynkt.

Do Ryana z opóźnieniem dotarło, że przez cały ten czas wstrzymywał oddech. Chwilę jeszcze tkwił w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w miejsce, gdzie dopiero co znajdowała się Cassandra. W powietrzu czuł zapach jej krwi, innej niż ludzka, choć nie potrafił jednoznacznie sprecyzować, na czym polegała różnica. Cholera, przerażało go już samo to, że jakąkolwiek dostrzegał.

Dopiero później adrenalina ustąpiła, pozwalając Ryanowi w pełni zrozumieć, co się stało. Na tyle, na ile było to możliwe, skoro wszystko wciąż przypominało marny żart. Do diabła, tkwił w środku nocy na podwórku, rozważając to, czy słusznym było pozwolić dawnej przyjaciółce ujść z życiem po tym, jak zdecydowała się zapolować na jego rodzinę! Co więcej w domu wciąż czekały na niego niczego nieświadome, przerażone siostry, które z równym powodzeniem mogły stać się jego potencjalnymi ofiarami. Ile z tego i w jaki sposób mógł uznać za normalne…?!

Spojrzał na swoje drżące dłonie, po czym znów zacisnął je w pięści. Uspokojenie się nie wchodziło w grę, ale musiał coś zrobić. Chciał działać, nieważne jak trudne miało się to okazać.

Wszystko wydawało się lepsze od pozwolenia, by sprawy jeszcze bardziej się skomplikowały.

Tess, Cristal… Po kolei, zadecydował, ostrożnie się wycofując. W ostatniej chwili zawahał się przed wejściem do domu oknem. Nie żeby w tej sytuacji to, czy pokusi się o skorzystanie z drzwi, robiło jakąkolwiek różnicę, ale…

Potrząsnął głową. Bezszelestnie wślizgnął się do środka, lądując na wyściełającej przedpokój wykładzinie. Natychmiast podchwycił dwie drobne postaci, znajdujące się zaledwie kilka metrów od niego – wciąż skuloną pod ścianą, drżącą Tess i wyraźnie zdezorientowaną Cristal. Ta druga nadal była zaspana, raz po raz spoglądając to na siostrę, to na niego, to znów pocierając oczy.

– Ray? – zapytała sennie. Mimo wszystko coś w jej tonie dało mu do zrozumienia, że zdążyła już zauważyć, że coś było nie tak. – Co się stało? Słyszałam…

Urwała, kiedy podchwyciła jego spojrzenie. Nawet w ciemnościach zauważył, że pobladła i to sprawiło, że znów zaczął zastanawiać się nad tym, jak wyglądał. Kiedy do tego wszystkiego Cristal cofnęła się, przerażona tym, że spróbował do niej podejść, nabrał co do tego pewności.

Zareagował instynktownie, działając niemalże jak automat. Doskoczył do młodszej z sióstr, chwytając ją za ramiona i przyciągając ją do siebie, zanim zdążyłaby spanikować. Wplótł palce w jej włosy, delikatnie gładząc małą po głowie.

– Nic… Absolutnie nic – zapewnił, czując się przy tym jak najgorszy kłamca na całej planecie. – To tylko sen, Cristal – oznajmił z naciskiem, wkładając w tych kilka słów tyle pewności siebie, ile tylko zdołał z siebie wykrzesać.

To były zaledwie ułamki sekund. Krótka chwila, nim osunęła się w jego ramionach, nagle tracąc przytomność. W pierwszym momencie serce podeszło mu do gardła, ale prawie natychmiast uczucie to ustąpiło miejsca uldze. Temu oraz nagłemu poczuciu, że wszystko było w porządku.

– C-co…? Co… ty…?

Natychmiast przeniósł wzrok na Tess, kiedy ta wydała z siebie dźwięk, który bardziej przypominał konkretne słowa niż dotychczasowy szloch. Znów uderzyło go to, jak bardzo wydawało się prażona. Spoglądała na niego jak na obcego, nie brata, a to…

Och, nie miało znaczenia.

Tak przynajmniej sobie powtarzał.

– Czym ty jesteś?! – pisnęła, kiedy – z Cristal w ramionach – przesunął się ku niej.

Ryan powstrzymał grymas. Przez chwilę poczuł się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił go w twarz, choć zarazem nie wątpił, że sam zadałby to pytanie, gdyby znalazł się na miejscu Tess. W tamtej chwili aż za dobrze rozumiał, dlaczego niektórzy uważali uczucia za słabość. Prawda była taka, że sam miał wielką ochotę zrobić to co siostra i po prostu wybuchnąć płaczem.

Tyle że nie mógł. Wciąż miał coś do zrobienia, nieważne jak trudne by się to nie wydawało.

Ignorując przerażenie Tess i to, że spróbowała przed nim uciec, również ją przygarnął do siebie. Nie miał pojęcia czy to zrządzenie losu, czy może jakiś cudowny wpływ demonicznej krwi, która siała spustoszenie w jego organizmie, ale również ją udało mu się pozbawić przytomności. Poderwał obie, z lekkością biorąc wiotkie cała w ramiona. Nie miał pojęcia, ile czasu miały pozostać nieprzytomne, ale nawet chwila wydawała się lepsza niż zostawienie ich samych z całym tym bałaganem.

Zostawił obie w pokoju Tess. Na powrót wycofał się do przedpokoju, starannie zamykając za sobą drzwi i opierając się nań plecami.

Świetnie, więc pozbył się Cassandry, wszyscy żyli, a do powrotu mamy zostały jakieś dwie godziny. Absolutnie za mało na wstawienie nowego okna, ale…

Parsknął śmiechem – pozbawionym wesołości, wręcz histerycznym. Przycisnął dłoń do ust, nie chcąc ryzykować, że przypadkiem zepsuje wszystko i obudzi siostry.  Wracając do domu wziął na siebie odpowiedzialność, której co prawda był świadom od samego początku, ale dopiero w tamtej chwili w pełni poczuł jej wagę. Jakby tego było mało, ta ostatecznie go przygniotła, nie pozostawiając złudzeń co do tego, czy miał poradzić sobie z nią w pojedynkę.

Nie chciał zostawiać sióstr samych, ale nie miał wyboru. Nawet gdyby okazało się, że Cassandra zamierzała wrócić…

Nie, o tym nie chciał myśleć.

Nie dając sobie czasu na wątpliwości, ponownie podszedł do wybitego okna i wyskoczył na zewnątrz, pędem ruszając w noc.

Cassandra

Bieganie bolało. Oddychanie bolało. Zrobienie czegokolwiek bolało, ale Cassandra i tak się nie zatrzymała. Pędziła przed siebie, raz po raz potykając się i zatrzymując dopiero wtedy, gdy nogi ostatecznie odmówiły jej posłuszeństwa. Skuliła się na pustej drodze, walcząc o oddech i czując, jak przy każdym gwałtowniejszym napięciu mięśni szklane odłamki bardziej wżynają się w poranioną skórę. Od zapachu własnej krwi zrobiło jej się niedobrze, ale miała już wprawę w powstrzymywaniu żołądka przed wywróceniem się na drugą stronę.

Niech to szlag… Niech to szlag…!

Czuła wilgoć na policzkach. Naprawdę chciała udawać, że to krew, a nie cisnące się do oczu łzy. Już i tak czuła się w najgorszy możliwy sposób, jakimś cudem nawet gorzej niż wtedy, gdy siedziała w pokoju z zapaloną zapałką, pragnąć puścić wszystko z dymem.

W pamięci wciąż miała wyraz twarzy Ryana. Jego spojrzenie, kiedy nachylił się nad nią, nakazując jej biec. A ona uległa mu jak ostatni tchórz, z łatwością mogąc sobie wyobrazić, jak chłopak rzuca się ku niej, by rozerwać ją na kawałeczki. Nie miała pojęcia, co takiego było w nim w tamtej chwili, ale z czarnymi oczyma i tym przenikliwym, niepokojącym spojrzeniem…

Czy tak działały demony? Wiedziała, że mimo wzięcia udziału w tym samym projekcie, mieli różne symptomy. W jej organizmie krążyła krew Jaquesa, podczas gdy Ryana poddano czemuś zupełnie innemu. Sęk w tym, że gdy widziała go po raz ostatni, do głowy jej nie przyszło, co to mogło oznaczać, a tym bardziej że chłopak mógł okazać się od niej silniejszy. Ba! Nie pomyślałaby, że mógłby okazać się zdolny ją zabić – i zarazem wciąż mieć w sobie tak wiele z siebie.

Ryan tak po prostu tam mieszkał. Wrócił do domu, do sióstr i matki, jakby wszystko co złe nie miało miejsca. Obronił je, podczas gdy Cassandra…

Zacisnęła zęby. Myśl o zemście zeszła gdzieś na dalszy plan, wyparta przez coś zupełnie innego. Poczucie beznadziei uderzyło w nią z całą mocą, na kilka bolesnych sekund podważając wszystko, w co próbowała wierzyć przez ostatnie tygodnie. To, co budowała, posypało się gwałtownie, kiedy do dziewczyny dotarło, że wcale nie musiała okazać się aż taka wyjątkowa, jak do tej pory sądziła. Może i jako jedyna przeżyła zmiany, które zaszły w jej organizmie za sprawą krwi Jaquesa, ale to o niczym nie świadczyło.

Już sama nie była pewna, kim tak naprawdę się stała i co powinna ze sobą zrobić.

Gniewnym ruchem otarła oczy, ale łzy wciąż płynęły i nic nie wskazywało na to, żeby zamierzały przestać. Spróbowała się podnieść, ale ciało zaprotestowało; do głosu na powrót doszedł ból, bardziej uciążliwy niż wcześniej.

– Cholera… – jęknęła.

Bez zastanowienia wyszarpnęła jeden ze szklanych odłamków, zalegających w jej ramieniu. Zaraz tego pożałowała, bo ból nasilił się. Z rany popłynęła krew i choć przestała sączyć się szybciej niż powinna, gdyby Cassandra wciąż była zwykłym człowiekiem, dziewczyna wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Nie bała się, że mogłaby się wykrwawić.

Nie. O wiele bardziej obawiała się, co mogłoby stać się teraz. Nie poradziła sobie, choć zarzekała się, że będzie inaczej. Ledwo ruszyła się gdzieś samodzielnie, od razu zawiodła i…

– Nie powiedziałbym, że czuję się zawiedziony, ptaszyno. Bardziej będę, jeśli faktycznie teraz umrzesz.

Wyprostowała się, wzdrygając prawie jak rażona prądem. Z niedowierzaniem spojrzała w ciemność przed sobą, ułamek sekundy później w mroku dostrzegając znajomą postać. Jaques jak gdyby nigdy nic podszedł bliżej, kucając u jej boku.

– Skąd…?

– Nie puściłbym cię samej. Sądziłem, że to dość oczywiste – odparł ze spokojem. Wyciągnął dłoń, by pogładzić ją po policzku. – Ładnie cię urządzi… Ciekawe.

– Przepraszam – wykrztusiła, spuszczając wzrok.

Jaques zacmokał z dezaprobatą. Przygarnął ją do siebie, by w jednoznacznym geście móc podsunąć nadgarstek do ust Cassandry. Nawet nie próbowała pytać albo się sprzeciwiać. Jeśli czegoś na pewno się przy nim nauczyła, to na pewno tego, żeby szanować krew, którą jej oferował. To, że wciąż ją dostawała, nawet po tym, co się stało, wydawało się wystarczająco wymowne.

Piła tak długo, aż poluzował uścisk. Chciała więcej, ale wiedziała, że powinna być posłuszna. Wystarczyło, że porcja, którą zdążyła wypić, załagodziła ból, czyniąc go choć odrobinę znośniejszym.

– Cóż, jest inny niż ty… Podejrzewałem, chociaż nie miałem pewności – stwierdził w zamyśleniu Jaques. Wciąż trzymał Cassandrę blisko siebie, jakby od niechcenia przeczesując jej włosy palcami. – To nie tak, że miałaś z nim szanse, ptaszyno.

– Ale…

– Na razie trzeba doprowadzić cię do porządku – uciął, z lekkością biorąc Cassie na ręce. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej ją niósł.

Nie odpowiedziała. Pozwoliła sobie na to, by rozluźnić się w jego ramionach – na tyle, na ile było to możliwe po bliskim spotkaniu z oknem. Odchyliła głowę, próbując znaleźć wygodniejszą pozycję. Chwilę obserwowała Jaquesa spod na wpół przymkniętych powiek, po wyrazie jego twarzy próbując stwierdzić, co takiego sobie myślał. Pamiętała smak jego ust i wyjątkowo zapragnęła poczuć je na wargach, ale nie odważyła się zainicjować pocałunku.

Przyszedł po nią. Po raz kolejny zjawił się, kiedy potrzebowała pomocy. Ta świadomość okazała się o wiele bardziej kojąca niż cokolwiek innego, choć zarazem w umyśle Cassandry pojawiła się inna niechciana myśl – na tyle natrętna, by dziewczyna odrzuciła ją od siebie przy pierwszej możliwej okazji.

Mimo wszystko… Dlaczego nie zareagował wcześniej? Czemu nie wydawał się zaskoczony? I czemu to brzmiało tak, jakby przez cały ten czas chciał sprawdzić…?

Zamknęła oczy. Miarowe kołysanie i bliskość znajomych ramion sprawiły, że ostatecznie pozwoliła sobie na to, by zapaść się w ciemność.

1 komentarz:

  1. Okej, chyba brakuje mi słów. Trochę bardzo, nie po raz pierwszy zresztą, ale…
    Dziesięć lat.
    Dokładnie dzisiaj przypada dekada od chwili, kiedy zaczęłam „Lost in the Time”. I, cholera, wciąż go nie skończyłam, ale to temat na kiedy indziej. Dobrnę do końca, naprawdę!
    W tym czasie wydarzyło się dużo. Dorosłam, a wraz ze mną moje pomysły. Osiągnęłam wiele, zepsułam jeszcze więcej. Poznałam ludzi, których uwielbiam i którzy dodają mi skrzydeł. Nauczyłam się i doświadczyłam dość, by z pełnym przekonaniem stwierdzić, że było warto.
    Cała ta dekada. Wszystkich 2146 wpisów (na tę chwilę). Wszystkie godziny, które spędziłam, ślęcząc nad tą historią. Mogłabym wymieniać do rana, ale to nie ma sensu, zresztą goni mnie czas, bo na rano wstaję do pracy. No i naprawdę nie wiem, w jaki sposób wyrazić to, co w tej chwili czuję.
    Ostatnie dwa lata okazały się trudne i dziwne, jeśli chodzi o moje pisanie. Spodziewałam się, że kiedyś do tego dojdzie, ale hej! Zawsze wracam. Bo LITT to dom. Niedoskonały, pełen zawirowań i chaosu, ale jednak mój.
    Tak więc ujmę to krótko: dziękuję.
    Dziękuję wszystkim, którzy przetrwali ze mną tyle czasu, nieważne kiedy się pojawili. To długa podróż, która wciąż trwa i zawsze będzie cząstką mnie. I przy okazji obiecuję poprawę, jeśli chodzi o regularność, ale pewnie wyjdzie jak zawsze. 😜
    Także tego. Na dniach pojawi się nowy szablon, a już dzisiaj zapraszam na rozdział 109. W końcu.
    Wasza zmęczona, jak zawsze nieogarnięta Ness.

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa