
Obudził ją niepokój. Poderwała się
na łóżku, nerwowo wodząc wzrokiem po pokoju i niemalże
spodziewając się odkryć, że po raz kolejny nie była w sypialni
sama. Już nawet zaczynała do tego przywykać – do otwierania oczu, by przekonać
się, że gdzieś w pobliżu czaiła się Rosa albo – szczególnie w ostatnim
czasie – lubiąca wyskakiwać znikąd Mia.
Nie tym
razem.
Joce
przetarła oczy. Jej dłoń machinalnie powędrowała do łańcuszka, który
dostała od Claire. Delikatnie nakreśliła kciukiem kształt pentagramu, nie mogąc
pozbyć się wrażenia, że było coś kojącego w obecności tego drobiazgu.
Co prawda wciąż nie rozumiała, czym kierowała się kuzynka, tak nagle
decydując się na dość nietypowy prezent, ale zdecydowała się
nad tym nie zastanawiać. Łatwiej było założyć, że Claire należała do tych
wyjątkowych kobiet w rodzinie, którym po prostu należało zaufać.
Pytanie,
czy to samo tyczy się Miriam…
Potrząsnęła
głową. Co jak co, ale nad „dobrymi radami cioci Miry” z wesela
wolała się nie zastanawiać. Nie zapytała Mii, co mogła mieć na myśli
demonica, ale i tak…
Raz jeszcze
niepewnie rozejrzała się po pokoju. Mętlik w głowie nie był
niczym nowym, ale nie wyjaśniał uczucia, które wciąż nie opuszczało
Jocelyne. Chciała położyć się i ponownie zasnąć, jednak napięcie nie chciało
ustąpić, zresztą wydawało się dziwnie znajome. Dziewczyna potrzebowała
chwili, by zorientować się, co tak naprawdę oznaczało i że
niekoniecznie musiało chodzić o obecność jakiejś zagubionej duszy. Ten sam
niepokój towarzyszył jej za każdym razem, kiedy w pobliżu kręcił się
jakiś demon.
Z bijącym
sercem wyślizgnęła się z łóżka. Zamarła w pół kroku między oknem
a drzwiami, walcząc z pragnieniem, by obudzić któreś z rodziców,
tak na wszelki wypadek. To nie tak, że obecność jakiegokolwiek
demona mogłaby okazać się dziwna. Słodka bogini, nie odkąd Elena związała się
z Rafaelem. Problem raczej polegał na tym, że ani Rafael, ani Mira
nie mieli powodu, by kręcić się akurat w pobliżu ich domu.
Jeśli cokolwiek się zmieniło, zdecydowanie powinna się przejąć.
Co
właściwie…?
Stuknięcie
w okno sprawiło, że aż podskoczyła w miejscu. Nieznacznie zatoczyła
się, nie upadając tylko dlatego, że plecami natrafiła na szafę.
Syknęła i – przez chwilę świadoma wyłącznie pulsującego bólu w lędźwiach
– w pośpiechu uchwyciła równowagę. Kątem oka wychwyciła ruch i to wystarczyło,
by nabrała pewności, że coś znajdowało się za oknem. Pełna złych
przeczuć, chciała rzucić się ku drzwiom, ale…
– Joce…
Joce, jesteś tam?!
Zamarła.
W następnej
sekundzie błyskawicznie doskoczyła do okna, otwierając je tak gwałtownie,
że omal nie wypadła na zewnątrz. Chłodne powietrze wdarło się do sypialni,
ale prawie tego nie zarejestrowała. Nie miało znaczenia nawet
to, że stała jedynie w cieniutkiej koszuli nocnej, wciąż zaspana i niegotowa
na przyjmowanie jakichkolwiek gości.
To były
zaledwie ułamki sekund. Tyle wystarczyło, by coś raz jeszcze poruszyło się
za oknem, a potem tuż przed nią zmaterializowała się znajoma
postać. Wpatrując się w bladą twarz Ryana i śledząc wzrokiem
jego zmierzwione blond włosy, Joce sama nie potrafiła stwierdzić, czy drżała
z zimna, niepokoju czy… czegoś innego.
– Musimy
pogadać – oznajmił bez ogródek Ray i to wystarczyło, by wyrwać
ją z oszołomienia.
– Co się…?
Potrząsnęła
głową. Powinna czuć się co najmniej dziwnie, zwłaszcza że widziała go pierwszy
raz od dawna. Wspomnienie ostatniej rozmowy bolało, ale i ono
okazało się nieistotne, kiedy dotarło do niej jak źle wyglądał. Wciąż
czuła niepokój wywołany bliskością kogoś, kto miał w sobie cząstkę demona,
ale ten okazał się niczym w porównaniu do tego, co
wzbudziła w niej myśl o tym, że coś było nie tak. Musiało być,
skoro przyszedł tutaj.
Kilka
rzeczy uderzyło w nią niemalże w tamtej chwili. Po pierwsze,
Ryan wyglądał tak, jakby zwycięsko wyszedł z bitwy. Tyle przynajmniej
wywnioskowała po jego poniszczonym ubraniu i tym, że nadal sprawiał
wrażenie kogoś, komu bliżej do istoty nadnaturalnej niż człowieka. Z drugiej
strony, może to rozłąka sprawiła, że dostrzegała pewne kwestie wyraźniej?
Tak naprawdę nie wiedziała, czego powinna się spodziewać. Rufus
nie wnikał w szczegóły, kiedy próbował wytłumaczyć, z czym tak naprawdę
mieli do czynienia. Chwilami zastanawiała się, czy sam wiedział.
Tak czy siak,
dostrzegła w Ryanie coś, co sprawiło, że mimowolnie zapragnęła się wycofać.
Rodzaj mrocznej aury, która zwykle trzymała ją na dystans, kiedy w grę
wchodziło przebywanie z kimś takim jak Rafael. Nie żeby samo spojrzenie
demona nie było wystarczające, ale…
A po drugie,
wyraźnie czuła krew. I to niekoniecznie jego.
– Szlag… Rany,
boisz się mnie? – Ryan wyraźnie się speszył. Coś w jego postawie
złagodniało, kiedy wycofał się, w poddańczym geście unosząc obie dłonie. –
Ty jedna mi tego nie rób, proszę. Ja…
– Co się
stało? – wykrztusiła, tym razem przynajmniej będąc w stanie dokończyć.
– A żebym
to ja wiedział! – jęknął.
Wcześniejsze
wrażenie zniknęło, a on dla odmiany wydał jej się przede wszystkim
zagubiony i bardzo zmęczony. Chwilę wodziła wzrokiem po jego bladej
twarzy, skupiając się szczególnie na oczach. Wcześniej mogła przysiąc,
że dostrzegła w nich ślady czerwieni, ale w tamtej chwili nie widziała
niczego takiego. Poczuła się niemalże jak za pierwszym razem, gdy
natknęła się na niego w piwnicy,
spętanego srebrnymi łańcuchami, co bynajmniej nie przeszkadzało mu w rzucaniu
złośliwych uwag.
Wszyscy
musimy się uspokoić, zadecydowała, ale sama myśl o tym
sprawiła, że zapragnęła histerycznie się roześmiać. Gdyby to było
takie proste!
Zwiesiła
ramionami. Ostrożnie obeszła Ryana, w końcu zmuszając się do tego,
żeby oderwać od niego wzrok. Czuła, że ją obserwował i to wystarczyło,
by wciąż czuła się nieswojo, ale zdusiła w sobie to uczucie.
Instynktowne pragnienie, by nie pozwolić mu znaleźć się za plecami,
również.
Wdech i wydech.
Wdech…
Zamknęła
okno. Chłód nie ustąpił, wydając się kumulować gdzieś w jej wnętrzu,
ale to nie miało znaczenia. Liczyło się, że choć na chwilę mogła
zająć czymś ręce.
– Przepraszam
– usłyszała. Natychmiast się odwróciła, pytająco unosząc brwi. – Za późną
godzinę i… Ale cholera, nie wiedziałem, gdzie mam pójść.
– Dalej
niczego nie wyjaśniłeś – zauważyła przytomnie. – Ryan… J-ja… Czy ty…?
– Cassandra
chciała zabić mnie i moje siostry.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. Skuliła się przy oknie, zupełnie jakby te słowa mogły
jakimś cudem zmaterializować się i fizycznie ją zranić. Tym razem nie miała
wątpliwości co do rubinowego błysku, który pojawił się w oczach
Ryana – zaledwie na ułamek sekundy, ale jednak. Choć pobrzmiewający w
jego głosie gniew nie był skierowany przeciwko niej, natychmiast
zapragnęła zejść mu z oczu.
Nie tego się
spodziewała. Słodka bogini, ani trochę, choć ten scenariusz i tak wydawał się
lepszy od niepokojącej myśli, która przyszła jej do głowy. Co
prawda pytanie o to, czy zrobił coś, czego nie chciał, nie przeszłoby
jej przez usta, ale… nie wątpiła, że Ryan domyślił się, o co mogłaby
pytać.
– C-co…? Ale…
– Gdyby nie było
mnie w domu… Nie wiem, co jej odbiło. Szlag! – Klnąc pod nosem,
Ryan zaczął niespokojnie krążyć. Uznała to za lepsze, niż gdyby w przypływie
frustracji spróbował zniszczyć sypialnię. – W środku nocy znalazłem ją w pokoju
Cristal. Gdyby mnie nie było… – Zacisnął usta. Przez jego twarz
przemknął cień. – Tess nas widziała. W zasadzie… obie widziały za dużo.
Nie mam pojęcia, co robić, Joce.
Coś w sposobie,
w jaki wypowiedział jej imię, sprawiło, że aż się wzdrygnęła.
Patrzył na nią w tak błagalny sposób, że nawet gdyby chciała, nie mogłaby
go zignorować. Miała wrażenie, że dystans, który pojawił się między nimi
ostatnim razem, po prostu zniknął. I choć niewypowiedziane słowa
wciąż wisiały gdzieś w powietrzu, domagając się uwagi, bardzo łatwo
mogła je zignorować.
Jakie to dziwne…
Jest tu, bo potrzebuje pomocy, pomyślała, nie odrywając wzroku od wpatrzonego
w nią chłopaka. Tylko dlatego, ale…
Przesunęła się
bliżej. To było niczym impuls, któremu zdecydowała się ulec.
Przestąpiła naprzód, mimo obaw pokonując dzielący ich dystans. Zauważyła,
że Ryan drgnął, ale nie odsunął się, kiedy zdecydowała się ująć go za rękę
– tak po prostu, w jedynym pocieszającym geście, na jaki
było ją stać. Jego palce okazały się przyjemnie ciepłe, choć sądziła,
że będą lodowate.
Z jakiegoś
powodu ucieszyła się, mogąc poczuć jego obecność. To, że stał przed nią
cały i żywy. Gdyby nagle okazało się, że jest w stanie przez niego przeniknąć,
nie zniosłaby tego.
– Nikomu
nic się nie stało? – zapytała wprost.
Samą siebie
zaskoczyła pobrzmiewającym w głosie spokojem. Ani trochę nie czuła się
w ten sposób. Wręcz przeciwnie – jej wnętrze krzyczało, nakazując
miotać się nawet bardziej gwałtownie od Ryana. Mętlik w głowie
dawał się we znaki, nie pozwalając skupić się na niczym, a jednak
kiedy przyszło co do czego…
Był tutaj.
I przyszedł akurat do niej, choć w domu znajdowali się inni.
To było
miłe: trzymać go za rękę bez poczucia, że wysysał z niej energię.
Przyjemne i znajome, choć nie sądziła, że przyjdzie jej tego
doświadczyć w tak dziwnych warunkach.
– Nie…
Sądzę, że nie – zapewnił po chwili wahania Ryan. – Nie wiem, co
z Cass. Szczerze mówiąc, wypchnąłem ją przez okno.
Wydała z siebie
dziwny dźwięk – coś z pogranicza jęku i stłumionego parsknięcia.
Zimny dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa na samo wspomnienie.
Zwłaszcza stojąc w tym pokoju, z oknem za plecami, łatwo mogła
sobie wyobrazić, co się stało. Utracona równowaga, pęd powietrza i ból,
kiedy…
Ale nie miała
przed sobą Dallasa. Odszedł, bo sama mu na to pozwoliła.
Palce Ryana
zacisnęły się wokół jej dłoni. Zamrugała, nieco nieprzytomnie
spoglądając na ich splecione palce.
–
Powiedziałem coś nie tak? Jocelyne… – zaniepokoił się.
Jedynie potrząsnęła
głową.
– Nie… Nie –
zapewniła. Nie miała pewności, które z nich tak naprawdę
próbowała przekonać. – To takie dziwne… Czemu? Zresztą nieważne! –
Odsunęła się. Bliskość Ryana nie pomagała w zebraniu myśli. – Jesteś
cały. I twoje siostry… – Spojrzała mu w oczy. – A mama?
– Ciągnie
nocną zmianę. Mam jakieś… – Wyjął telefon, by zerknąć na wyświetlacz.
– Piętnaście minut zanim wróci i zobaczy ten bałagan – oznajmił
grobowym tonem.
Spojrzała
na niego z niedowierzaniem. To brzmiało źle, ale nie aż
tak, jak inny wniosek, który nasunął jej się na myśl.
– Chwila…
To znaczy, że zostawiłeś siostry same? – zapytała z niedowierzaniem.
Ryan z jękiem
ukrył twarz w dłoniach.
– Uśpiłem
je, bo zaczęły panikować. Nie pytaj jak – wymamrotał, spoglądając na Joce
przez rozstawione palce. – Potem przyszedłem tutaj. Cass raczej… mam nadzieję
i… Cholera, nie wiem!
Za każdym
razem, kiedy podnosił głos, czuła się tak, jakby temperatura w pokoju
gwałtownie spadała o kilka znaczących stopni. Miała wrażenie, że jednak
rozmawiała z zagniewanym duchem – taki, który balansował gdzieś na krawędzi,
w każdej chwili mogąc ostatecznie przekroczyć granicę. Mogła tylko zgadywać,
co by się wtedy stało i… Och, aż za dobrze mogła sobie to wyobrazić.
– Okej…
Okej, w porządku – zapewniła, choć wcale w to nie wierzyła.
Spróbowała zabrzmieć łagodnie, ale i to okazało się wyzwaniem. –
Ważne, że wszyscy są cali. Zaraz coś wymyślimy.
Nie żeby to było
takie proste. Z drugiej strony, najmniej martwiła się właśnie Tess i Cristal.
To nie tak, że potencjalne odkrycie tajemnicy przez dwie wystraszone dziewczynki
nie było problematyczne, ale… przy odrobinie szczęścia wciąż mogli to naprawić.
Nie była co prawda zachwycona myślą o mieszaniu komukolwiek w głowie,
ale ten jeden raz mogła założyć, że cel uświęcał środki.
Dokładnie
tego wszyscy potrzebowali w środku nocy…
Bez słowa
chwyciła Ryana za rękę, tym razem po to, by pociągnąć go ku
drzwiom. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że to aż dziwne, że udało mu się
wejść do jej pokoju, nie alarmując wszystkich dookoła. Spojrzała na chłopaka
z powątpiewaniem, ale zachowała wątpliwości dla siebie, nie chcąc
bardziej go denerwować. Prawda była taka, że podejrzewała, co się stało. I choć
ta świadomość ją niepokoiła, wydawała się lepsza niż zaalarmowany
tata, wpadający do jej sypialni, by odkryć w niej pobudzonego
pół-demona.
Świadomie
czy nie, Ryan najwyraźniej pozostawał dość silny, by zachować swoją
obecność w tajemnicy. To, że mogła go wyczuć…
Chwilami naprawdę
nie była pewna, co sądzić o nadnaturalnych zdolnościach, które posiadała.
Wrażliwość na świat, o którym inni nie mieli pojęcia, coraz
częściej ją przerażała.
– Chodź na dół.
Ja zaraz… spróbuję przekazać im wszystko tak, żeby cię nie zabili –
mruknęła, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
– To byłoby
miłe – przyznał, kolejny raz sprawiając, że zapragnęła histerycznie się roześmiać.
Tak. To byłoby
miłe.
– Nie… To żaden problem,
mamo. Damy sobie radę – zapewnił Ryan, mocno przyciskając telefon do ucha.
Widziała, że dłonie nieznacznie mu drżały, choć wyraźnie rozluźnił się, kiedy rozmowa
przybrała nieoczekiwany, choć korzystny dla niego obrót. – Dziewczyny śpią…
Jasne, że nic się nie dzieje. Mam nadzieję, że droga niedługo będzie
przejezdna… Tak, też cię kocham. Pa.
Rozłączył
się, przycisnął telefon do piersi i dopiero wtedy odetchnął. W salonie
panowała głucha cisza, podczas której wszyscy po prostu go obserwowali.
To Layla
jako pierwsza zdecydowała się odezwać.
– Ehm…
Wszystko gra?
Ryan
wysilił się na uśmiech, dość szczery, a przynajmniej takie
wrażenie odniosła Jocelyne. Nie żeby wobec wampirzycy dało się zachowywać
inaczej.
– Utknęła w korku.
O tej godzinie – wyjaśnił chłopak, potrząsając z niedowierzaniem
głową. – Jakiś wypadek. Chwile minie, zanim odblokują drogę, a że dojeżdża
autobusem… Nie wiem jak to działa, ale chyba ktoś na górze
mnie jednak lubi.
To
możliwe. Selene jest naprawdę miła, pomyślała Joce, ale powstrzymała się
od wypowiedzenia tych słów na głos. Wątpiła, by Ryan był gotowy
na dodatkowe rewelacje, choćby na temat faktycznie istniejącej, dopiero
co zaczynającej znów się udzielać bogini.
– Wracając
do tematu… Twoje siostry – podjął Gabriel. Po wyrazie jego twarzy
trudno było stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał. – Tym możemy się
zająć. Co o tym sądzisz, sis?
– W tym
zawsze byłeś dobry. Ale idę z tobą – zapewniła Layla. Choć wciąż
wyglądała na zaspaną, jej głos zabrzmiał zdecydowanie. – Zapowiada się
pochmurnie. To dobrze.
– Na tyle,
na ile. Nie uśmiecha mi się bieganie po słońcu, ale w tej
sytuacji…
Wampirzyca
natychmiast przeniosła wzrok na Rufusa.
– Idziesz z nami?
– Dlaczego
wydajesz się zaskoczona? Rozejrzę się – rzucił lakonicznie wampir. Joce
nie mogła pozbyć się wrażenia, że za jego słowami kryło się
coś więcej. To nie tak, żeby wujek sam z siebie chciał po prostu
pomóc… – Wymówkę na wybite okno musisz znaleźć sobie sam – dodał,
wymownie spoglądając na Ryana.
– Proszę mi
uwierzyć, że to mój najmniejszy problem – mruknął sam zainteresowany.
Wciąż nerwowo bawił się telefonem, przekładając komórkę z ręki do ręki.
– Dziękuję. Ja…
Potrząsnął
głową. Widziała, że się zmieszał, wciąż czując nieswojo. Nie żeby mu się
dziwiła, zwłaszcza po tym jak oboje postawili cały dom na nogi o szóstej
rano, próbując wytłumaczyć coś, co pod każdym kątem pozostawało dziwne.
Cóż, przynajmniej rozmowa przeniosła się do salonu, co na pewno wyglądało
lepiej, niż gdyby wszyscy obecni wparowali do jej sypialni, w takim
wypadku jak nic nie zamierzając słuchać wyjaśnień na temat tego, co
robił tam podenerwowany, zakrwawiony Ryan.
Joce nie chciała
o tym myśleć. W zamian pośpiesznie wyrzuciła z siebie pierwsze,
co przyszło jej do głowy:
– Mogę
pomóc ci coś wymyślić – zasugerowała, uśmiechając się nerwowo.
Kąciki ust
Ryana nieznacznie się uniosły. Spojrzał na nią z błyskiem w oczach,
choć przez moment nie sprawiając wrażenia kogoś, kto w każdej chwili
mógłby paść na zawał.
– Zawsze
możesz zatrzymać moją mamę w kuchni, kiedy ja skoczę po szklarza.
Może jeśli skupi się na dokarmianiu cię, niczego nie zauważy –
rzucił pogodnym tonem, ale wyczuła, że wcale nie było mu do śmiechu.
– Jeśli się
nie pośpieszymy, opóźniony autobus niewiele nam da. Zresztą wydaje mi się,
czy zostawiłeś siostry w domu? – rzucił zniecierpliwionym tonem
Rufus.
– Uśpiłem
je.
Wampir wywrócił
oczami.
– Tak? Na jak
długo? – zapytał i to wystarczyło, by Ryan się zmieszał. – Otóż
to.
Przez twarz
chłopaka przemknął cień. Już nie wyglądał ani na groźnego, ani niebezpiecznego
– nie tak jak wtedy, gdy pojawił się w sypialni Joce. Kiedy
emocje opadły, miała przed sobą po prostu Ryana: znajomego i równie
zagubionego, co i wcześniej. Cokolwiek udało mu się zdziałać, nie miał
nad tym kontroli.
– Nie robię
tego na co dzień – wyjaśnił, wbijając wzrok w swoje dłonie.
Zabrzmiało
to niemalże żałośnie, jak usprawiedliwienie, którego nade wszystko pragnął się
trzymać. Zwłaszcza wtedy Jocelyne nie mogła sobie wyobrazić tego, że Ray
jakkolwiek mógłby okazać się niebezpieczny. Sęk w tym, że spoglądając
na Rufusa, szybko zorientowała się, że wampir spoglądał na sytuację
zupełnie inaczej.
Zawahała
się. Chciała powiedzieć coś w obronie Ryana – cokolwiek, nieważne jak
słabego – ale nic nie przychodziło jej do głowy. Wiedziała,
w jakich okolicznościach Ryan pierwszy raz pojawił się pod jej dachem.
To, że zaatakował Claire i Rufusa było dla niej oczywiste, tak jak i to,
że już miał przynajmniej jedno życie na sumieniu, ale…
– To…
dobrze. Lepiej dla ciebie – ocenił wampir, jak gdyby nigdy nic zmieniając
temat. – Zbieramy się?
– Czekam w samochodzie!
– rozbrzmiał od strony przedpokoju głos mamy.
Joce
poczuła jak kamień spada jej z serca. Renesmee nie pytała o nic
i to wystarczyło. Sama myśl o tym, żeby działać, niosła ze sobą jakże
upragnioną ulgę.
– W porządku.
Joce… – zaczął Gabriel, ale jedynie potrząsnęła głową.
– Też jadę.
Westchnął,
ale nie skomentował tego w żaden sposób. Mogła tylko zgadywać,
jaki miała wyraz twarzy. Z drugiej strony, nie mogła pozbyć się wrażenia,
że Gabriel miał problem z tym, żeby odmówić czegokolwiek, po tym jak
sam zniknął bez śladu na tyle czasu. W porównaniu do tego,
wizyta w domu Ryana pod opieką wszystkich wokół, brzmiała jak
rozsądne i dość bezpieczne posunięcie.
– Widzimy się
za pięć minut.
Natychmiast
poderwała się z miejsca. Zdążyła podchwycić jeszcze pełne
wdzięczności, wciąż niepewne spojrzenie Ryana, którym odprowadził ją aż do schodów.
Wbiegła na górę, przeskakując po kilka stopni na raz, by jak
najszybciej wrócić do pokoju. Przebrała się w pośpiechu, cały
czas myśląc o tym, że widzieli się po takim czasie, na dodatek
w tak dziwnych okolicznościach. Jakby nic się nie stało,
uświadomiła sobie i przez chwilę naprawdę mogła uwierzyć, że to prawda.
Co tak naprawdę
wydarzyło się tamtego wieczoru? Dowiedział się o jej zdolnościach,
tak, ale…
Myśląc o wybuchu
gniewu, coraz wyraźniej czuła, że to nie było sprawiedliwe. To oraz fakt,
że Ryan wcale nie zachowywał się, jakby miał jej cokolwiek za złe.
Czemu więc milczał tyle czasu, nie dając znaku życia? Miała wiele
pytań, ale te nadal musiały poczekać, przynajmniej do czasu, aż
wszystko uporządkują. Prędzej czy później musieli porozmawiać i zamierzała
dopilnować, żeby doszło do tego jak najszybciej.
Najpierw
priorytety.
Upewniwszy
się, że łańcuszek wciąż znajduje się na swoim miejscu, wróciła na korytarz.
W drodze do schodów krótko spojrzała na sypialnie, którą zajmowała
Claire. Dziewczyna nie pojawiła się w salonie i żadne z nich
nie widziało powodu, by ją budzić (zwłaszcza Rufus). I może faktycznie
tak było lepiej. Jak długo Claire nie miała jej do przekazania
żadnych niepokojących wierszy, Jocelyne mogła przynajmniej udawać, że jest w porządku.
„Przeklęta”
zdecydowanie nie brzmiało jak określenie, które pasowałoby do Ryana.
Z drugiej strony, czy mogło chodzić o Cassandrę…?
Potrząsnęła głową. Nie dając sobie okazji na dalsze wątpliwości, popędziła wprost do salonu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz