19 października 2021

Sto dziesięć

 

Jocelyne

Obudził ją niepokój. Poderwała się na łóżku, nerwowo wodząc wzrokiem po pokoju i niemalże spodziewając się odkryć, że po raz kolejny nie była w sypialni sama. Już nawet zaczynała do tego przywykać – do otwierania oczu, by przekonać się, że gdzieś w pobliżu czaiła się Rosa albo – szczególnie w ostatnim czasie – lubiąca wyskakiwać znikąd Mia.

Nie tym razem.

Joce przetarła oczy. Jej dłoń machinalnie powędrowała do łańcuszka, który dostała od Claire. Delikatnie nakreśliła kciukiem kształt pentagramu, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że było coś kojącego w obecności tego drobiazgu. Co prawda wciąż nie rozumiała, czym kierowała się kuzynka, tak nagle decydując się na dość nietypowy prezent, ale zdecydowała się nad tym nie zastanawiać. Łatwiej było założyć, że Claire należała do tych wyjątkowych kobiet w rodzinie, którym po prostu należało zaufać.

Pytanie, czy to samo tyczy się Miriam…

Potrząsnęła głową. Co jak co, ale nad „dobrymi radami cioci Miry” z wesela wolała się nie zastanawiać. Nie zapytała Mii, co mogła mieć na myśli demonica, ale i tak…

Raz jeszcze niepewnie rozejrzała się po pokoju. Mętlik w głowie nie był niczym nowym, ale nie wyjaśniał uczucia, które wciąż nie opuszczało Jocelyne. Chciała położyć się i ponownie zasnąć, jednak napięcie nie chciało ustąpić, zresztą wydawało się dziwnie znajome. Dziewczyna potrzebowała chwili, by zorientować się, co tak naprawdę oznaczało i że niekoniecznie musiało chodzić o obecność jakiejś zagubionej duszy. Ten sam niepokój towarzyszył jej za każdym razem, kiedy w pobliżu kręcił się jakiś demon.

Z bijącym sercem wyślizgnęła się z łóżka. Zamarła w pół kroku między oknem a drzwiami, walcząc z pragnieniem, by obudzić któreś z rodziców, tak na wszelki wypadek. To nie tak, że obecność jakiegokolwiek demona mogłaby okazać się dziwna. Słodka bogini, nie odkąd Elena związała się z Rafaelem. Problem raczej polegał na tym, że ani Rafael, ani Mira nie mieli powodu, by kręcić się akurat w pobliżu ich domu. Jeśli cokolwiek się zmieniło, zdecydowanie powinna się przejąć.

Co właściwie…?

Stuknięcie w okno sprawiło, że aż podskoczyła w miejscu. Nieznacznie zatoczyła się, nie upadając tylko dlatego, że plecami natrafiła na szafę. Syknęła i – przez chwilę świadoma wyłącznie pulsującego bólu w lędźwiach – w pośpiechu uchwyciła równowagę. Kątem oka wychwyciła ruch i to wystarczyło, by nabrała pewności, że coś znajdowało się za oknem. Pełna złych przeczuć, chciała rzucić się ku drzwiom, ale…

– Joce… Joce, jesteś tam?!

Zamarła.

W następnej sekundzie błyskawicznie doskoczyła do okna, otwierając je tak gwałtownie, że omal nie wypadła na zewnątrz. Chłodne powietrze wdarło się do sypialni, ale prawie tego nie zarejestrowała. Nie miało znaczenia nawet to, że stała jedynie w cieniutkiej koszuli nocnej, wciąż zaspana i niegotowa na przyjmowanie jakichkolwiek gości.

To były zaledwie ułamki sekund. Tyle wystarczyło, by coś raz jeszcze poruszyło się za oknem, a potem tuż przed nią zmaterializowała się znajoma postać. Wpatrując się w bladą twarz Ryana i śledząc wzrokiem jego zmierzwione blond włosy, Joce sama nie potrafiła stwierdzić, czy drżała z zimna, niepokoju czy… czegoś innego.

– Musimy pogadać – oznajmił bez ogródek Ray i to wystarczyło, by wyrwać ją z oszołomienia.

– Co się…?

Potrząsnęła głową. Powinna czuć się co najmniej dziwnie, zwłaszcza że widziała go pierwszy raz od dawna. Wspomnienie ostatniej rozmowy bolało, ale i ono okazało się nieistotne, kiedy dotarło do niej jak źle wyglądał. Wciąż czuła niepokój wywołany bliskością kogoś, kto miał w sobie cząstkę demona, ale ten okazał się niczym w porównaniu do tego, co wzbudziła w niej myśl o tym, że coś było nie tak. Musiało być, skoro przyszedł tutaj.

Kilka rzeczy uderzyło w nią niemalże w tamtej chwili. Po pierwsze, Ryan wyglądał tak, jakby zwycięsko wyszedł z bitwy. Tyle przynajmniej wywnioskowała po jego poniszczonym ubraniu i tym, że nadal sprawiał wrażenie kogoś, komu bliżej do istoty nadnaturalnej niż człowieka. Z drugiej strony, może to rozłąka sprawiła, że dostrzegała pewne kwestie wyraźniej? Tak naprawdę nie wiedziała, czego powinna się spodziewać. Rufus nie wnikał w szczegóły, kiedy próbował wytłumaczyć, z czym tak naprawdę mieli do czynienia. Chwilami zastanawiała się, czy sam wiedział.

Tak czy siak, dostrzegła w Ryanie coś, co sprawiło, że mimowolnie zapragnęła się wycofać. Rodzaj mrocznej aury, która zwykle trzymała ją na dystans, kiedy w grę wchodziło przebywanie z kimś takim jak Rafael. Nie żeby samo spojrzenie demona nie było wystarczające, ale…

A po drugie, wyraźnie czuła krew. I to niekoniecznie jego.

– Szlag… Rany, boisz się mnie? – Ryan wyraźnie się speszył. Coś w jego postawie złagodniało, kiedy wycofał się, w poddańczym geście unosząc obie dłonie. – Ty jedna mi tego nie rób, proszę. Ja…

– Co się stało? – wykrztusiła, tym razem przynajmniej będąc w stanie dokończyć.

– A żebym to ja wiedział! – jęknął.

Wcześniejsze wrażenie zniknęło, a on dla odmiany wydał jej się przede wszystkim zagubiony i bardzo zmęczony. Chwilę wodziła wzrokiem po jego bladej twarzy, skupiając się szczególnie na oczach. Wcześniej mogła przysiąc, że dostrzegła w nich ślady czerwieni, ale w tamtej chwili nie widziała niczego takiego. Poczuła się niemalże jak za pierwszym razem, gdy natknęła się  na niego w piwnicy, spętanego srebrnymi łańcuchami, co bynajmniej nie przeszkadzało mu w rzucaniu złośliwych uwag.

Wszyscy musimy się uspokoić, zadecydowała, ale sama myśl o tym sprawiła, że zapragnęła histerycznie się roześmiać. Gdyby to było takie proste!

Zwiesiła ramionami. Ostrożnie obeszła Ryana, w końcu zmuszając się do tego, żeby oderwać od niego wzrok. Czuła, że ją obserwował i to wystarczyło, by wciąż czuła się nieswojo, ale zdusiła w sobie to uczucie. Instynktowne pragnienie, by nie pozwolić mu znaleźć się za plecami, również.

Wdech i wydech. Wdech…

Zamknęła okno. Chłód nie ustąpił, wydając się kumulować gdzieś w jej wnętrzu, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się, że choć na chwilę mogła zająć czymś ręce.

– Przepraszam – usłyszała. Natychmiast się odwróciła, pytająco unosząc brwi. – Za późną godzinę i… Ale cholera, nie wiedziałem, gdzie mam pójść.

– Dalej niczego nie wyjaśniłeś – zauważyła przytomnie. – Ryan… J-ja… Czy ty…?

– Cassandra chciała zabić mnie i moje siostry.

Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Skuliła się przy oknie, zupełnie jakby te słowa mogły jakimś cudem zmaterializować się i fizycznie ją zranić. Tym razem nie miała wątpliwości co do rubinowego błysku, który pojawił się w oczach Ryana – zaledwie na ułamek sekundy, ale jednak. Choć pobrzmiewający w jego głosie gniew nie był skierowany przeciwko niej, natychmiast zapragnęła zejść mu z oczu.

Nie tego się spodziewała. Słodka bogini, ani trochę, choć ten scenariusz i tak wydawał się lepszy od niepokojącej myśli, która przyszła jej do głowy. Co prawda pytanie o to, czy zrobił coś, czego nie chciał, nie przeszłoby jej przez usta, ale… nie wątpiła, że Ryan domyślił się, o co mogłaby pytać.

– C-co…? Ale…

– Gdyby nie było mnie w domu… Nie wiem, co jej odbiło. Szlag! – Klnąc pod nosem, Ryan zaczął niespokojnie krążyć. Uznała to za lepsze, niż gdyby w przypływie frustracji spróbował zniszczyć sypialnię. – W środku nocy znalazłem ją w pokoju Cristal. Gdyby mnie nie było… – Zacisnął usta. Przez jego twarz przemknął cień. – Tess nas widziała. W zasadzie… obie widziały za dużo. Nie mam pojęcia, co robić, Joce.

Coś w sposobie, w jaki wypowiedział jej imię, sprawiło, że aż się wzdrygnęła. Patrzył na nią w tak błagalny sposób, że nawet gdyby chciała, nie mogłaby go zignorować. Miała wrażenie, że dystans, który pojawił się między nimi ostatnim razem, po prostu zniknął. I choć niewypowiedziane słowa wciąż wisiały gdzieś w powietrzu, domagając się uwagi, bardzo łatwo mogła je zignorować.

Jakie to dziwne… Jest tu, bo potrzebuje pomocy, pomyślała, nie odrywając wzroku od wpatrzonego w nią chłopaka. Tylko dlatego, ale…

Przesunęła się bliżej. To było niczym impuls, któremu zdecydowała się ulec. Przestąpiła naprzód, mimo obaw pokonując dzielący ich dystans. Zauważyła, że Ryan drgnął, ale nie odsunął się, kiedy zdecydowała się ująć go za rękę – tak po prostu, w jedynym pocieszającym geście, na jaki było ją stać. Jego palce okazały się przyjemnie ciepłe, choć sądziła, że będą lodowate.

Z jakiegoś powodu ucieszyła się, mogąc poczuć jego obecność. To, że stał przed nią cały i żywy. Gdyby nagle okazało się, że jest w stanie przez niego przeniknąć, nie zniosłaby tego.

– Nikomu nic się nie stało? – zapytała wprost.

Samą siebie zaskoczyła pobrzmiewającym w głosie spokojem. Ani trochę nie czuła się w ten sposób. Wręcz przeciwnie – jej wnętrze krzyczało, nakazując miotać się nawet bardziej gwałtownie od Ryana. Mętlik w głowie dawał się we znaki, nie pozwalając skupić się na niczym, a jednak kiedy przyszło co do czego…

Był tutaj. I przyszedł akurat do niej, choć w domu znajdowali się inni.

To było miłe: trzymać go za rękę bez poczucia, że wysysał z niej energię. Przyjemne i znajome, choć nie sądziła, że przyjdzie jej tego doświadczyć w tak dziwnych warunkach.

– Nie… Sądzę, że nie – zapewnił po chwili wahania Ryan. – Nie wiem, co z Cass. Szczerze mówiąc, wypchnąłem ją przez okno.

Wydała z siebie dziwny dźwięk – coś z pogranicza jęku i stłumionego parsknięcia. Zimny dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa na samo wspomnienie. Zwłaszcza stojąc w tym pokoju, z oknem za plecami, łatwo mogła sobie wyobrazić, co się stało. Utracona równowaga, pęd powietrza i ból, kiedy…

Ale nie miała przed sobą Dallasa. Odszedł, bo sama mu na to pozwoliła.

Palce Ryana zacisnęły się wokół jej dłoni. Zamrugała, nieco nieprzytomnie spoglądając na ich splecione palce.

– Powiedziałem coś nie tak? Jocelyne… – zaniepokoił się.

Jedynie potrząsnęła głową.

– Nie… Nie – zapewniła. Nie miała pewności, które z nich tak naprawdę próbowała przekonać. – To takie dziwne… Czemu? Zresztą nieważne! – Odsunęła się. Bliskość Ryana nie pomagała w zebraniu myśli. – Jesteś cały. I twoje siostry… – Spojrzała mu w oczy. – A mama?

– Ciągnie nocną zmianę. Mam jakieś… – Wyjął telefon, by zerknąć na wyświetlacz. – Piętnaście minut zanim wróci i zobaczy ten bałagan – oznajmił grobowym tonem.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem. To brzmiało źle, ale nie aż tak, jak inny wniosek, który nasunął jej się na myśl.

– Chwila… To znaczy, że zostawiłeś siostry same? – zapytała z niedowierzaniem.

Ryan z jękiem ukrył twarz w dłoniach.

– Uśpiłem je, bo zaczęły panikować. Nie pytaj jak – wymamrotał, spoglądając na Joce przez rozstawione palce. – Potem przyszedłem tutaj. Cass raczej… mam nadzieję i… Cholera, nie wiem!

Za każdym razem, kiedy podnosił głos, czuła się tak, jakby temperatura w pokoju gwałtownie spadała o kilka znaczących stopni. Miała wrażenie, że jednak rozmawiała z zagniewanym duchem – taki, który balansował gdzieś na krawędzi, w każdej chwili mogąc ostatecznie przekroczyć granicę. Mogła tylko zgadywać, co by się wtedy stało i… Och, aż za dobrze mogła sobie to wyobrazić.

– Okej… Okej, w porządku – zapewniła, choć wcale w to nie wierzyła. Spróbowała zabrzmieć łagodnie, ale i to okazało się wyzwaniem. – Ważne, że wszyscy są cali. Zaraz coś wymyślimy.

Nie żeby to było takie proste. Z drugiej strony, najmniej martwiła się właśnie Tess i Cristal. To nie tak, że potencjalne odkrycie tajemnicy przez dwie wystraszone dziewczynki nie było problematyczne, ale… przy odrobinie szczęścia wciąż mogli to naprawić. Nie była co prawda zachwycona myślą o mieszaniu komukolwiek w głowie, ale ten jeden raz mogła założyć, że cel uświęcał środki.

Dokładnie tego wszyscy potrzebowali w środku nocy…

Bez słowa chwyciła Ryana za rękę, tym razem po to, by pociągnąć go ku drzwiom. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że to aż dziwne, że udało mu się wejść do jej pokoju, nie alarmując wszystkich dookoła. Spojrzała na chłopaka z powątpiewaniem, ale zachowała wątpliwości dla siebie, nie chcąc bardziej go denerwować. Prawda była taka, że podejrzewała, co się stało. I choć ta świadomość ją niepokoiła, wydawała się lepsza niż zaalarmowany tata, wpadający do jej sypialni, by odkryć w niej pobudzonego pół-demona.

Świadomie czy nie, Ryan najwyraźniej pozostawał dość silny, by zachować swoją obecność w tajemnicy. To, że mogła go wyczuć…

Chwilami naprawdę nie była pewna, co sądzić o nadnaturalnych zdolnościach, które posiadała. Wrażliwość na świat, o którym inni nie mieli pojęcia, coraz częściej ją przerażała.

– Chodź na dół. Ja zaraz… spróbuję przekazać im wszystko tak, żeby cię nie zabili – mruknęła, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.

– To byłoby miłe – przyznał, kolejny raz sprawiając, że zapragnęła histerycznie się roześmiać.

Tak. To byłoby miłe.

 

– Nie… To żaden problem, mamo. Damy sobie radę – zapewnił Ryan, mocno przyciskając telefon do ucha. Widziała, że dłonie nieznacznie mu drżały, choć wyraźnie rozluźnił się, kiedy rozmowa przybrała nieoczekiwany, choć korzystny dla niego obrót. – Dziewczyny śpią… Jasne, że nic się nie dzieje. Mam nadzieję, że droga niedługo będzie przejezdna… Tak, też cię kocham. Pa.

Rozłączył się, przycisnął telefon do piersi i dopiero wtedy odetchnął. W salonie panowała głucha cisza, podczas której wszyscy po prostu go obserwowali.

To Layla jako pierwsza zdecydowała się odezwać.

– Ehm… Wszystko gra?

Ryan wysilił się na uśmiech, dość szczery, a przynajmniej takie wrażenie odniosła Jocelyne. Nie żeby wobec wampirzycy dało się zachowywać inaczej.

– Utknęła w korku. O tej godzinie – wyjaśnił chłopak, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Jakiś wypadek. Chwile minie, zanim odblokują drogę, a że dojeżdża autobusem… Nie wiem jak to działa, ale chyba ktoś na górze mnie jednak lubi.

To możliwe. Selene jest naprawdę miła, pomyślała Joce, ale powstrzymała się od wypowiedzenia tych słów na głos. Wątpiła, by Ryan był gotowy na dodatkowe rewelacje, choćby na temat faktycznie istniejącej, dopiero co zaczynającej znów się udzielać bogini.

– Wracając do tematu… Twoje siostry – podjął Gabriel. Po wyrazie jego twarzy trudno było stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał. – Tym możemy się zająć. Co o tym sądzisz, sis?

– W tym zawsze byłeś dobry. Ale idę z tobą – zapewniła Layla. Choć wciąż wyglądała na zaspaną, jej głos zabrzmiał zdecydowanie. – Zapowiada się pochmurnie. To dobrze.

– Na tyle, na ile. Nie uśmiecha mi się bieganie po słońcu, ale w tej sytuacji…

Wampirzyca natychmiast przeniosła wzrok na Rufusa.

– Idziesz z nami?

– Dlaczego wydajesz się zaskoczona? Rozejrzę się – rzucił lakonicznie wampir. Joce nie mogła pozbyć się wrażenia, że za jego słowami kryło się coś więcej. To nie tak, żeby wujek sam z siebie chciał po prostu pomóc… – Wymówkę na wybite okno musisz znaleźć sobie sam – dodał, wymownie spoglądając na Ryana.

– Proszę mi uwierzyć, że to mój najmniejszy problem – mruknął sam zainteresowany. Wciąż nerwowo bawił się telefonem, przekładając komórkę z ręki do ręki. – Dziękuję. Ja…

Potrząsnął głową. Widziała, że się zmieszał, wciąż czując nieswojo. Nie żeby mu się dziwiła, zwłaszcza po tym jak oboje postawili cały dom na nogi o szóstej rano, próbując wytłumaczyć coś, co pod każdym kątem pozostawało dziwne. Cóż, przynajmniej rozmowa przeniosła się do salonu, co na pewno wyglądało lepiej, niż gdyby wszyscy obecni wparowali do jej sypialni, w takim wypadku jak nic nie zamierzając słuchać wyjaśnień na temat tego, co robił tam podenerwowany, zakrwawiony Ryan.

Joce nie chciała o tym myśleć. W zamian pośpiesznie wyrzuciła z siebie pierwsze, co przyszło jej do głowy:

– Mogę pomóc ci coś wymyślić – zasugerowała, uśmiechając się nerwowo.

Kąciki ust Ryana nieznacznie się uniosły. Spojrzał na nią z błyskiem w oczach, choć przez moment nie sprawiając wrażenia kogoś, kto w każdej chwili mógłby paść na zawał.

– Zawsze możesz zatrzymać moją mamę w kuchni, kiedy ja skoczę po szklarza. Może jeśli skupi się na dokarmianiu cię, niczego nie zauważy – rzucił pogodnym tonem, ale wyczuła, że wcale nie było mu do śmiechu.

– Jeśli się nie pośpieszymy, opóźniony autobus niewiele nam da. Zresztą wydaje mi się, czy zostawiłeś siostry w domu? – rzucił zniecierpliwionym tonem Rufus.

– Uśpiłem je.

Wampir wywrócił oczami.

– Tak? Na jak długo? – zapytał i to wystarczyło, by Ryan się zmieszał. – Otóż to.

Przez twarz chłopaka przemknął cień. Już nie wyglądał ani na groźnego, ani niebezpiecznego – nie tak jak wtedy, gdy pojawił się w sypialni Joce. Kiedy emocje opadły, miała przed sobą po prostu Ryana: znajomego i równie zagubionego, co i wcześniej. Cokolwiek udało mu się zdziałać, nie miał nad tym kontroli.

– Nie robię tego na co dzień – wyjaśnił, wbijając wzrok w swoje dłonie.

Zabrzmiało to niemalże żałośnie, jak usprawiedliwienie, którego nade wszystko pragnął się trzymać. Zwłaszcza wtedy Jocelyne nie mogła sobie wyobrazić tego, że Ray jakkolwiek mógłby okazać się niebezpieczny. Sęk w tym, że spoglądając na Rufusa, szybko zorientowała się, że wampir spoglądał na sytuację zupełnie inaczej.

Zawahała się. Chciała powiedzieć coś w obronie Ryana – cokolwiek, nieważne jak słabego – ale nic nie przychodziło jej do głowy. Wiedziała, w jakich okolicznościach Ryan pierwszy raz pojawił się pod jej dachem. To, że zaatakował Claire i Rufusa było dla niej oczywiste, tak jak i to, że już miał przynajmniej jedno życie na sumieniu, ale…

– To… dobrze. Lepiej dla ciebie – ocenił wampir, jak gdyby nigdy nic zmieniając temat. – Zbieramy się?

– Czekam w samochodzie! – rozbrzmiał od strony przedpokoju głos mamy.

Joce poczuła jak kamień spada jej z serca. Renesmee nie pytała o nic i to wystarczyło. Sama myśl o tym, żeby działać, niosła ze sobą jakże upragnioną ulgę.

– W porządku. Joce… – zaczął Gabriel, ale jedynie potrząsnęła głową.

– Też jadę.

Westchnął, ale nie skomentował tego w żaden sposób. Mogła tylko zgadywać, jaki miała wyraz twarzy. Z drugiej strony, nie mogła pozbyć się wrażenia, że Gabriel miał problem z tym, żeby odmówić czegokolwiek, po tym jak sam zniknął bez śladu na tyle czasu. W porównaniu do tego, wizyta w domu Ryana pod opieką wszystkich wokół, brzmiała jak rozsądne i dość bezpieczne posunięcie.

– Widzimy się za pięć minut.

Natychmiast poderwała się z miejsca. Zdążyła podchwycić jeszcze pełne wdzięczności, wciąż niepewne spojrzenie Ryana, którym odprowadził ją aż do schodów. Wbiegła na górę, przeskakując po kilka stopni na raz, by jak najszybciej wrócić do pokoju. Przebrała się w pośpiechu, cały czas myśląc o tym, że widzieli się po takim czasie, na dodatek w tak dziwnych okolicznościach. Jakby nic się nie stało, uświadomiła sobie i przez chwilę naprawdę mogła uwierzyć, że to prawda.

Co tak naprawdę wydarzyło się tamtego wieczoru? Dowiedział się o jej zdolnościach, tak, ale…

Myśląc o wybuchu gniewu, coraz wyraźniej czuła, że to nie było sprawiedliwe. To oraz fakt, że Ryan wcale nie zachowywał się, jakby miał jej cokolwiek za złe. Czemu więc milczał tyle czasu, nie dając znaku życia? Miała wiele pytań, ale te nadal musiały poczekać, przynajmniej do czasu, aż wszystko uporządkują. Prędzej czy później musieli porozmawiać i zamierzała dopilnować, żeby doszło do tego jak najszybciej.

Najpierw priorytety.

Upewniwszy się, że łańcuszek wciąż znajduje się na swoim miejscu, wróciła na korytarz. W drodze do schodów krótko spojrzała na sypialnie, którą zajmowała Claire. Dziewczyna nie pojawiła się w salonie i żadne z nich nie widziało powodu, by ją budzić (zwłaszcza Rufus). I może faktycznie tak było lepiej. Jak długo Claire nie miała jej do przekazania żadnych niepokojących wierszy, Jocelyne mogła przynajmniej udawać, że jest w porządku.

„Przeklęta” zdecydowanie nie brzmiało jak określenie, które pasowałoby do Ryana. Z drugiej strony, czy mogło chodzić o Cassandrę…?

Potrząsnęła głową. Nie dając sobie okazji na dalsze wątpliwości, popędziła wprost do salonu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa