
– Załatwione.
I bez patrzenia
na Ryana, wiedziała, że ten się rozluźnił. Sama również poczuła się
lepiej, z wdzięcznością spoglądając na ojca. Gabriel posłał jej blady
uśmiech, ale wystarczyła chwila, by zorientowała się, że było w nim
coś wymuszonego. Atmosfera wciąż pozostawała napięta, nie tylko przez
zbliżający się nieubłaganie wschód słońca.
Layla i Rufus
zniknęli chwilę wcześniej pod pretekstem rozejrzenia się. Nie komentowała
tego, choć miała wątpliwości co do obecności wujka. Jakoś trudno jej było
zapomnieć, kto osobiście zamknął Ryana w piwnicy ostatnim razem. Nie żeby
nie miał na to uzasadnienia, ale…
Och, ciocia
na pewno chciała pomóc. Ba! Joce mogła się założyć, że martwiła się
o Cassandrę – i to zwłaszcza po tym, co się wydarzyło. Sęk
w tym, że w przypadku wampira sprawy miały się zupełnie inaczej.
– Dziękuję.
– Głos Ryana wyrwał ją z zamyślenia. – Nie wiedziałem, co robić. Myślałem
tylko o tym, żeby… Cóż – mruknął, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
W tamtej chwili
wydał się Jocelyne aż nadto ludzki. Choć nadal czuła bijącą od niego
demoniczną aurę, ta zeszła gdzieś na dalszy plan, będąc co najwyżej
niewielką niedogodnością. Sam Ryan wydawał się zmęczony, zwłaszcza stojąc
w pokrytym odłamkami szkła ogrodzie i po prostu spoglądając na rodzinny
dom.
– Nie przejmuj
się. Dobrze, że przyszedłeś – zapewnił Gabriel. Dosłownie wyjął jej te
słowa z ust. – Ale teraz musimy pomyśleć, co dalej. Nie chcę nic
mówić, ale ukrycie takich wspomnień to zawsze problem. Nie obiecam
ci, że nie wrócą, jeśli… coś się wydarzy – przyznał niechętnie. –
Zwykle jest dużo prościej, kiedy chodzi o przypadkowych ludzi. Nie spotykają
nas więcej, więc to działa.
Chłopak
poruszył się niespokojnie. Przez jego twarz przemknął cień.
–
Domyśliłem się. Nie mogę tu zostać, prawda?
– Tak byłoby
najlepiej. Nie każę ci wychodzić od razu – dodał pośpiesznie, siląc się
na blady uśmiech. – Zrobisz jak uważasz.
– Możesz
wrócić – wyrwało się Jocelyne.
Potrzebowała
chwili, żeby pojąć, że wypowiedziała te słowa na głos. Zorientowała się
w chwili, w której spojrzenia obu nieśmiertelnych jak na zawołanie
spoczęły na niej. Uderzył ją zwłaszcza wzrok Ryana – przenikliwy,
zaskoczony, tak bardzo… trudny do zignorowania i…
Poczuła, że się
rumieni. Błogosławiła fakt, że dookoła wciąż panowała szaruga, ale i tak mogła się
założyć, że obaj wyczuli, co się z nią działo.
– To znaczy…
– Ehm, też się
przejdę – zaproponował pośpiesznie tata. Uniosła brwi, kiedy tak po prostu się
wycofał. – Nessie miała rozejrzeć się po domu. Może coś znalazła. No
i na pewno też będzie za tym, co powiedziała Joce. – Wzruszył
ramionami. – Nie odchodźcie za daleko.
To się
nazywa wsparcie, pomyślała w oszołomieniu, odprowadzając ojca
wzrokiem. W tamtej chwili nie była pewna, czy mu podziękować,
czy może jednak mieć pretensje. Kątem oka spojrzała na Ryana, bezskutecznie
próbując zorientować się, o czym myślał. Mogła tylko zgadywać, co działo się
w jego głowie. Och, na pewno wciąż był zaskoczony, ale to niczego
nie ułatwiało. Słodka bogini, sama też tak się czuła.
Poczuła się
dziwnie, kiedy zostali sami. Wbiła wzrok w trawę, przez chwilę udając
zafascynowaną odłamkami szkła, które walały się wewnątrz. Miała ochotę
kucnąć i zacząć je zbierać – cokolwiek, byleby zająć czymś ręce – ale zrezygnowała,
dobrze wiedząc jak skończyłoby się to w jej przypadku. Ze swoim
szczęściem pewnie skończyłaby na ostrym dyżurze albo – w najlepszym
wypadku – u Carlisle’a w gabinecie, by opatrzył jej poranione
dłonie.
Nie miała
pewności, która godzina. Wiedziała jedynie, że powoli zaczynało robić się jasno.
Szkło łagodnie połyskiwało w pierwszych promieniach wschodzącego słońca.
Subtelnie, łagodnie, inaczej niż skóra wampira w blasku dnia. To było
przyjemne, na swój sposób ułatwiając udawanie, że istniało coś, co w całości
pochłaniało jej uwagę.
Zastanawiała
się, czy Ryan czuł się jakkolwiek nieswojo przez wschodzące słońce.
Nie mógł ucierpieć, zresztą demony zwykle nie reagowały na światło
dnia, ale mimo wszystko…
– Trzęsiesz
się.
Uniosła
głowę. Otworzyła usta, by ostatecznie je zamknąć. Ciasno objęła się ramionami,
energicznie je pocierając. Dopiero wtedy poczuła, że faktycznie odczuwała
chłód, choć nie miała pewności, skąd się brał.
– To zmęczenie
– rzuciła wymijająco. – Wiesz, nie na co dzień ktoś wbija mi do pokoju
oknem, robiąc zamieszanie…
– Sorry…
Potrząsnęła
głową.
– Nieważne.
Dobrze, że przyszedłeś – zapewniła. – Dobrze cię widzieć.
Naprawdę
tak czuła. Całą sobą uczepiła się tego momentu, próbując przekonać
siebie, że wszystko w porządku. To nic, że widzieli się w tak dziwnych
warunkach. Liczyło się, że Ryan po tym wszystkim stał tuż przed nią,
patrząc na nią inaczej niż wtedy, gdy widzieli się po raz
ostatni. Co prawda zwłaszcza przed tym domem była świadoma przepaści, która pojawiła się
gdzieś między nimi i która pielęgnowali przez minione tygodnie, ale mimo
wszystko…
– Przepraszam,
że cię zostawiłem.
–
Przepraszam, że cię okłamałam – wyszeptała w tym samym momencie.
Zamrugała.
Przez chwilę nie była pewna, czy dobrze go zrozumiała. Zmieszana,
cofnęła się o krok, gorączkowo zastanawiając nad tym, co mogłaby
dodać. Ostatecznie to Ryan podjął temat, w pośpiechu wyrzucając z siebie
kolejne słowa. Słuchając go, zaczęła zastanawiać się, czy to nad tym myślał,
kiedy w ciszy przemierzali jak zawsze tętniące życiem Seattle.
– Nie wiem,
co… Szlag, Joce – wyrzucił z siebie na wydechu. – Nie wiem, co
ci powiedzieć, okej? Moja wina. Nie powinienem był… Ale zaskoczyłaś
mnie i… – Zawahał się na moment. – Zabrzmiałaś jak w jakimś
horrorze, wiesz?
– Czuje się
tak za każdym razem, kiedy robię takie rzeczy – przyznała niechętnie.
Wyczuła, że się
przemieścił. Czuła na sobie jego spojrzenie, ale nie od razu
zdecydowała się je odwzajemnić. Kiedy w końcu na niego
spojrzała, przekonała się, że wyrazem twarzy nadal niczego nie ułatwiał.
Świetnie…
– Takie,
czyli… romansujesz z duchami? – zapytał. Parsknęła, wydając z siebie
coś z pogranicza jęki i histerycznego śmiechu. – No co? Tylko pytam!
Ja…
– Nigdy więcej
nie będę próbowała czegoś takiego. Znaczy… – Z niedowierzaniem potrząsnęła
głową. – To nie tak. Dallasa akurat poznałam zanim… No wiesz.
– Kopnął w kalendarz?
– Ryan!
– Dobra, dobra…
Po prostu próbuję to sobie poukładać – zreflektował się, unosząc obie
ręce w poddańczym geście. – Mów dalej. Będę milczał jak grób i…
Przepraszam!
Stłumiła
jęk. Przycisnęła obie dłonie do twarzy tak mocno, że przez moment
przed oczami zatańczyły jej ciemne plamy. Słodka bogini, pomyślała
w niemej prośbie o cierpliwość. Powinnam poznać go z Rosą.
Zdecydowanie.
Przez
chwilę oboje milczeli, ale to wydawało się właściwe. Dopiero wtedy,
gdy nabrała pewności, że Ryan nie wytrąci jej z równowagi
kolejnym nieprzemyślanym żartem, zdecydowała się odezwać.
– Powinnam powiedzieć
ci wcześniej. Wiem, że tak – szepnęła, starannie dobierając słowa. – Powiedziałabym
ci, że potrzebowałam czasu, żeby to wszystko poukładać, ale to nie tak.
To tylko wygodna wymówka.
W chwili, w której
wypowiedziała te słowa na głos, uświadomiła sobie, że były prawdziwe.
Wciąż to robiła. Wycofywała się, chowała za marnymi zapewnieniami o tym,
że wątpliwości miały swoje uzasadnienie. Och, jasne, miały. Tyle że zasłanianie się
nimi brzmiało jak trwanie w pętli, która nigdy nie miała się zakończyć.
Tak długo trzymała się strefy komfortu, uciekając przed tym, co właściwe…
Gdyby była
rozsądna, dawno pogodziłaby się z tym, co powinna zrobić dla Dallasa.
A tym bardziej poradziłaby sobie, kiedy zaatakowały ją duchy z siedziby
łowców.
Gdyby była
rozsądna, nigdy nie pozwoliłaby sobie na to, żeby Ryan się od niej
odsunął.
– Joce…
– Widzę…
duchy. Wiem o tym od niedawna, ale dość długo, by to stało się
dla mnie oczywiste. Podobno nekromancja zdarza się nawet pośród ludzi,
więc tym bardziej u kogoś takiego jak ja nie powinna dziwić. –
Spojrzała na Ryana przez rozstawione palce. – Chyba że jest się zwykłym
tchórzem, którego ciężko nawet utożsamić z wampirem.
– Trochę
tak – wyrwało mu się. Zaraz po tym znów się zmieszał. – To znaczy
z tym, że ciężko uznać cię za wampira. Znaczy…
– W porządku,
nie żałuj sobie – mruknęła, tłumiąc westchnienie. – Mogłam ci powiedzieć.
Nie żeby to brzmiało dobrze w jakimkolwiek wydaniu, ale… Cholera,
bałam się. Ja…
Zamilkła.
Co mogła dodać? Jak wytłumaczyć coś, co z perspektywy czasu wydawało jej się
irytująco głupie? Kto jak kto, ale Ryan zasłużył chociaż na tyle, by powiedziała
mu prawdę.
Otarła
twarz, z zaskoczeniem odkrywając, że były wilgotne od łez. Coś w tym
widoku sprawiło, że uśmiechnęła się w nieco gorzki sposób.
– Oto ja.
Łatwiej mi płakać niż mówić o tym, co zrobiłam nie tak. – Parsknęła
pozbawionym wesołości śmiechem. – Ale wiesz… Ty jeden traktowałeś
mnie normalnie. Widzisz… Widziałeś – poprawiła się pośpiesznie – we mnie
normalną dziewczynę, Ryan. Tylko tyle. To źle, że czułam się z tym
dobrze?
Spojrzała
na swoje wciąż wilgotne dłonie. Nie odważyła się unieść głowy,
by sprawdzić, co sądził o jej słowach. Chyba tak naprawdę nie chciała
wiedzieć. Podświadomie wciąż wyczekiwała moment, w którym wszystko znów
przybierze niewłaściwy obrót. Pamiętała jaki zły był za to, że mogła go
okłamać. Jakaś jej cząstka podpowiadała, że wcale na to nie zasłużyła
– nie aż do tego stopnia – ale z drugiej strony… Och, czy miała
prawo go za to oceniać?
A potem to Ryana
zaczął się śmiać, całkiem wytrącając Jocelyne z równowagi. Wzdrygnęła
się, przez chwilę niepewna, co to oznaczało.
– O szlag…
Przepraszam, ale… – Urwał. Zaledwie na chwilę, ale jej wydawało się
to wiecznością. – Słuchasz w ogóle tego, co mówisz?
– C-co…?
– Pomówmy o normalności.
Zwłaszcza będąc jakąś dziwną abominacją, która utknęła gdzieś pomiędzy. Brzmi
nieźle, nie? – zadrwił, po czym znów się zaśmiał. – Joce… Jocelyne,
popraw mnie, jeśli się myślę… ale to ani trochę nie przeszkadzało
ci, by traktować mnie normalnie. Jak nisko mnie cenisz, skoro stwierdziłaś,
że twoje dziwactwa zmienią to, jak na ciebie patrzę.
Uderzyła ją
bezpośredniość tych słów. Mimo obaw zdecydowała się unieść głowę.
Spojrzenie mu w oczy przyszło jej z trudem, ale mimo
wszystko nie odwróciła wzroku. Tkwiła w bezruchu, bezradnie na niego
patrząc, kiedy przesunął się bliżej, nagle skracając dzielący ich dystans.
–
Przepraszam.
O ile to cokolwiek
znaczyło. Nie miała pojęcia, co innego mogła powiedzieć. Cóż, nie w
taki sposób, by bardziej się nie pogrążyć i…
Przepraszam,
przepraszam, przepraszam…
Obraz
zamazał jej się przed oczami. Zaklęła w duchu, poirytowana obecnością
łez. Nie tego chciała. Na pewno nie miała w planach
wypłakiwać sobie oczu i jakkolwiek zmuszać Ryana do współczucia. Zresztą
tego najbardziej się bała, powstrzymując się przed przyznaniem do tego,
co potrafiła. Gdyby spojrzał na nią ze współczuciem, nagle zaczynając traktować
inaczej…
Możliwe, że
była głupia. I że pod wieloma względami faktycznie pozostawali
podobni. Oboje błądzili jak dzieci we mgle, mierząc się z czymś, co spadło
na nich tak nagle.
Jakby to nazwać?
Jak bratnie dusze…?
Coś musnęło
jej policzki. Wzdrygnęła się, mimowolnie sztywniejąc pod dotykiem
Ryana. Jakaś jej cząstka zapragnęła się wycofać, ale Jocelyne
stanowczo zdusiła ją w sobie. Nie miała powodów, żeby się go
obawiać. Prawda była taka, że niezależnie od wszystkiego, nigdy nie zdołała
zobaczyć w nim demona.
Chciała coś
dodać – powiedzieć cokolwiek – ale pustka w głowie wszystko komplikowała.
Jakby tego było mało, nasiliła się, kiedy Ryan przygarnął ją do siebie. I patrzył
na nią tak dziwnie, inaczej niż wszyscy wokół; ani trochę jak na dziecko,
jakiś dziwny twór albo…
To było
niczym impuls. Musiała stanąć na palcach, by go pocałować, ale to jej
nie przeszkadzało. Prawda była taka, że już dawno zdążyła przywyknąć do tego,
że wszyscy wokół przewyższali ją przynajmniej o kilka centymetrów. Och,
kiedy chodziło o Ryana, ta dysproporcja wydawała się jej wręcz
właściwa.
Tym razem
nie pojawił się nikt, kto spróbowałby im przeszkodzić, co przyjęła z ulgą
niemal porównywalnej do tej, którą poczuła, gdy Ryan odwzajemnił
pocałunek. Zdążyła zapomnieć jak smakowały jego usta. Miała wrażenie, że
minęły całe wieki, kiedy ostatnim razem przekroczyła próg domu, przed którym
tkwili, nie wspominając o innych kwestiach. Poczuła za to, jak
dystans między nimi maleje, by ostatecznie zniknąć, choć częściowo
łagodząc wciąż odczuwane przez Joce wyrzuty sumienia.
Czemu z nim
nie porozmawiała? Czemu w ogóle pozwoliła, żeby do tego doszło…?
Z trudem
łapiąc oddech, ostrożnie odchyliła się w jego ramionach. Spoglądał na nią
z góry, zaskoczony, ale bynajmniej nie w sposób, który
odebrałaby za negatywny.
– Em… Żadnych
niespodziewanych gości? – zapytał i choć zabrzmiało to niewinnie,
wyczuła w jego głosie napięcie.
– Żadnych.
Nie czuła
czyjejkolwiek obecności. Wręcz przeciwnie – poza obejmującymi ramionami nie było
niczego, na co mogłaby zwrócić uwagę. Żadnego napięcia, chłodu czy poczucia,
że nieproszony towarzysz mógłby wysysać z niej energię. Wszystko było na swoim
miejscu, dokładnie tak, jak od samego początku powinno.
– Dobrze.
Znaczy… – Ryan potrząsnął głową. W normalnym wypadku rozbawiłoby ją to, że
nie potrafił zebrać myśli, gdyby właśnie nie doświadczała tego
samego. – Ja… Ech, okno. Mama.
– Fakt – zreflektowała
się, chcąc jak najszybciej odsunąć, ale nie od razu jej na to pozwolił.
To wcale
nie tak, że moi rodzice są gdzieś w pobliżu, prawda?
Tyle że
wcale nie czuła się z tym źle. Jak długo wiedziała, że Ryan nie zamierzał
jej odepchnąć, mogła udawać, że wszystko w porządku.
– To nie jest
proste, wiesz? Zostawienie tego wszystkiego, ale… Coś wymyślę. Nie mam
wyboru – podjął Ryan, pośpiesznie poważniejąc. – Jest sporo rzeczy, których nie rozumiem.
– Witaj w klubie
– westchnęła, z niedowierzaniem potrząsając głową.
Wywrócił
oczami. Wciąż wyglądał na zmartwionego, ale i tak zauważyła cień
uśmiechu, który pojawił się na jego ustach.
– Wracając
do tematu, na razie i tak potrzebuję wymówki. Tak sobie
myślę… – Wymownie spojrzał na porozrzucane szkło. – Jedyne, co przychodzi
mi do głowy, to udawać, że ktoś wybił szybę. Takie rzeczy czasem się
zdarzają i… – Zawahał się. – To wcale nie tak, że szkło powinno być w przedpokoju.
– Och…
Wiesz, to akurat da się załatwić.
Pożałowała
tych słów, ledwo tylko wypowiedziała je na głos. W głowie wciąż
miała mętlik, a gdy na domiar złego znów poczuła na sobie
zaciekawione spojrzenie Ryana, wszystko dodatkowo się skomplikowało. Na ustach
wciąż czuła jego pocałunek, co ani trochę nie ułatwiało tego, co
najważniejsze: skupienia się.
– Umknęło
mi coś i po godzinach dorabiasz jako szklarz, czy…
Trzepnęła
go w ramię. Mimo wszystko zdołała się rozluźnić i niemalże
uśmiechnąć.
Prawie.
Mogłaby, gdyby jego żarty nie brzmiały aż tak niezręcznie, ale i
tak wydawały się lepsze niż nic.
Odetchnęła.
Starając się nie myśleć, że ją obserwował, stanęła do niego
plecami, całą uwagę skupiając na wybitym oknie. Wraz z kolejnym
głębokim wdechem, wyciągnęła przed siebie rękę i przywołała moc. Choć
wciąż pełna wątpliwości, zdołała bez większego problemu sprawić, by część
rozrzuconych w trawie szklanych odłamków poderwała się i – zgodnie
z jej wolą – przemknęła przez framugę, by ostatecznie z głuchym
pacnięciem wylądować na podłodze w korytarzu.
– Nieźle –
ocenił Ryan, przesuwając się, by móc zajrzeć do środka. – Chyba. Nie wiem,
na co dzień nie fabrykuję dowodów.
– Wierz mi,
że ja też nie – mruknęła, nerwowo rozglądając się dookoła.
Ponowie uniosła rękę, by raz jeszcze wykorzystać moc. Chwilę obserwowała
szklane odłamki, jak gdyby nigdy nic przemykające w powietrzu. – Widzę jeszcze kilka, ale pewnie jest
więcej. Poczekaj…
– Nie, jest
dobrze. Musi wystarczyć.
Niechętnie
skinęła głową. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że rozluźniła się po
jego zapewnieniach. Przynajmniej to jedno przyszło jej z łatwością.
Na pewno wolała wykorzystywać telepatię tak niż jak w chwilach,
kiedy w przypływie gniewu moc wymykała się spod kontroli. To, że Ryan
spoglądał na nią w ten przenikliwy, pełen uznania sposób…
– Co? –
wyrwało jej się.
Jedynie
wzruszył ramionami.
– Nic, nic…
– Uśmiechnął się pod nosem. – Kiedyś żartowałem, że chcę związać się
z Sabriną i proszę.
Poczuła, że
znów zaczynają palić ją policzki. Związać się. Żartował sobie, ale i
tak tych kilka słów wystarczyło, by przykuć jej uwagę. Co prawda
żadne z nich nie powiedziało tego na głos, jednak miała
wrażenie, że to niepotrzebne. Pocałunek, który czuła na wargach,
wydawał się mówić sam za siebie.
Jeśli tak,
wychodziło na to, że wciąż była beznadziejna w randkowaniu.
Przynajmniej na razie osobiste spotkania prezentowały się dość
marnie, ale…
– Cholera.
Natychmiast się
spięła. Wyczuła zmianę w zachowaniu i emocjach Ryana, zwłaszcza że
ten nagle wyprostował się niczym struna, niespokojnie rozglądając
dookoła.
Też to poczuła.
Potrzebowała chwili, żeby wychwycić zapach ludzkiej krwi i zorientować
się, że był znajomy, ale kiedy to do niej dotarło, zareagowała
instynktownie. W panice spojrzała na Ryana, nie mając nawet
czasu na to, żeby właściwie się pożegnać.
– Będziemy
pod telefonem – rzuciła jedynie, w pośpiechu się wycofując.
W pośpiechu
wróciła do samochodu. Udało jej się uniknąć wpadnięcia na matkę
Ryana, ale i tak zaczęła nerwowo się rozglądać, niemalże spodziewając,
że coś jednak pójdzie nie tak. Potrzebowała kilkunastu sekund, żeby nabrać
pewności, że jednak zdążyła na czas – i że nikt ani nic w jakiś
niekontrolowany sposób wszystkiego nie skomplikuje.
Uspokojona,
w końcu zdołała się rozluźnić. Przycisnęła drżące palce do ust,
po czym zsunęła je niżej, zaciskając wokół ukrytego pod ubraniem pentagramu.
Jeśli ten faktycznie ją chronił, to najwyraźniej dobrze się sprawował.
– Wszystko
gra, księżniczko? – usłyszała i aż się wzdrygnęła, orientując się, że
Gabriel znikąd pojawił się tuż za jej plecami.
Natychmiast się
odwróciła. Tata wyglądał na spokojnego, w żaden sposób nie zdradzając
tego, że coś mogłoby być nie tak. Nawet jeśli wiedział, co zaszło po jego odejściu,
zachował to dla siebie.
– Jasne.
Zdążyliśmy posprzątać. – Obejrzała się na pozornie niewyróżniający się
niczym szczególnie dom. Nie żeby spodziewała się krzyków i wybuchu
paniki, ale… – Gdzie mama?
– Poszła za Rufusem
i Laylą. Chyba nic tu po nas, o ile tej dwójce nie dopisało
szczęście – wyjaśnił, otaczając ją ramieniem. – Zgaduję, że na dniach
możemy spodziewać się gościa? – rzucił jak gdyby nigdy nic.
– Zgaduję,
że tak – przyznała zgodnie z prawdą.
Uniosła
głowę. Ciemne oczy Gabriela nie pierwszy raz przypominały dwie kosmiczne
dziury. Wydawał się przenikać ją na wskroś samym tylko spojrzeniem,
a jednak… wcale nie w sposób, który uznałaby za karcący.
Wręcz przeciwnie – przez chwilę była gotowa przysiąc, że dostrzegła w nich
figlarne błyski, nawet jeśli sam Gabriel robił wszystko, byleby zachować
powagę.
– Mhm… Mam
mu powiedzieć, że zginie marnie, jeśli coś ci zrobi, czy zrobisz to sama?
Omal się
nie zakrztusiła. Wyprostowała się, spoglądając na ojca tak, jakby
widziała go po raz pierwszy.
– Tato!
– Tylko mówię.
To prostsze niż wtedy, gdy chodziło o ducha. – Gabriel wzruszył
ramionami. – Skoro formalności mamy odhaczone…
– To miała
być poważna rozmowa? – zapytała z niedowierzaniem.
– Ani trochę.
Ale wyglądasz lepiej niż ostatnie tygodnie. Na razie to mi wystarczy
– oznajmił, kolejny raz wytrącając ją z równowagi. Zaskoczyło ją to, z jaką
bezpośredniością o tym mówił. – Mam rozsądne córki – podjął, jak gdyby
nigdy nic układając dłoń na jej policzku.
Nie dodał
niczego więcej, ale tak naprawdę nie musiał. Joce bez słowa otoczyła
go ramionami, wtulając twarz w jego bok. Gdzieś w pamięci miała to,
jak zarzuciła mu, że traktował ją inaczej niż Alessię. Nie miała pewności
czy chodziło tylko o to, czy może faktycznie uważał ją za rozsądną,
ale…
Pozwoliła,
żeby pogładził ją po włosach. Chwilę trwali w uścisku, nim usłyszała
wciąż spokojne, ale o wiele mniej optymistyczne słowa Gabriela.
– Wracajmy do domu. Nie chcę krakać, ale jeśli chodzi o Cassandrę… Jest coś, o czym powinniśmy porozmawiać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz