
– Czekaj, czekaj… Cassandra i Jaques?
Jesteś pewien? – Layla z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Mam pytanie.
Nawet kilka… W ogóle czy ja chcę wiedzieć, dlaczego mówisz o tym
dopiero teraz?
Gabriel
wywrócił oczami. Wbił wzrok w drogę, korzystając z wygodnej wymówki,
jaką było prowadzenie samochodu. Mimo wszystko i tak podchwycił zatroskaną
twarz siostry we wstecznym lusterku. Zauważył, że nachyliła się w jego stronę,
korzystając z przestrzeni między fotelami.
– Choćby
dlatego. Trafia cię, kiedy przypominam o Isobel – zauważył przytomnie.
– To… coś
zupełnie innego – obruszyła się dziewczyna. – Teraz to ma znaczenie.
Skoro zaatakowała Ryana, musi mieć coś konkretnego na myśli. No i Jaques…
I bez łączącej
ich więzi wyczuł, że wciąż spinała się na samą wzmiankę o wampirze.
Nie dziwiło go to, zwłaszcza że miał dość powodów, by chcieć
osobiście przekręcić nieśmiertelnemu kark. A potem poczekać, aż ten się
pozbiera i zabić go ponownie, tak wiele razy, na ile wystarczy
mu cierpliwości.
Mocniej
zacisnął dłonie na kierownicy. Wiedział, że zaczynanie tematu przed
dotarciem do domu, brzmi jak marny plan, ale z drugiej strony…
Och, był im coś winien. Zwłaszcza Jocelyne, choć ta wydawała się znosić
sytuację zaskakująco spokojnie. Myślami była gdzieś daleko, zapatrzona w okno.
Nawet jeśli faktycznie się zadręczała, najwyraźniej dużo ważniejsze
pozostawało dla niej bezpieczeństwo tamtego chłopaka.
To wciąż
lepsze niż duch… Chyba.
– Powiedz
mi, czy dobrze rozumiem. Jaques wziął sobie tę dziewczynę pod opiekę?
Gabriel
wzruszył ramionami, słysząc pytanie Rufusa. Wampir odezwał się po raz
pierwszy od chwili, w której zaczęli temat. To, że z sobie tylko znanych
powodów, ograniczył się do tego jednego pytania, dał mu do myślenia.
Po scenie, którą zrobił w Mieście Nocy, Gabriel spodziewał się
po szwagrze dosłownie wszystkiego.
– Na to wyglądało.
Nie była priorytetem ani moim, ani Amelie, ale gdybym miał oceniać…
Cóż, wyglądała na dość przywiązaną – przyznał po chwili wahania.
– Cassie
miała styczność z krwią wampira, tak? Może o niego chodzi –
zasugerowała bez przekonania Nessie.
– Możliwe. –
Rufus nie wyglądał na szczególnie zainteresowanego tematem. – Ale bardziej
przejmowałbym się Jaquesem niż tą dziewczyną. Skoro ona tu jest, to może
być jednoznaczne.
– Co masz
na myśli? – zapytała Layla.
– Po pierwsze,
wciąż żyje. Jeśli odnalazła swojego stwórcę, to miałoby dużo sensu.
Pomińmy to, że już raczej nie będzie szukała pomocy u nas – mruknął i pośpiesznie
ciągnął dalej, widząc, że wampirzyca otwiera usta: – Pomijając to i szukanie
winnych, wróćmy do głównego problemu. Po takim czasie dziewczyna
wyszła z ukrycia i zaatakowała. Jeśli wierzyć w jej rzekome
przywiązanie do Jaquesa, możemy założyć, że był gdzieś w pobliżu. A skoro
tak…
Nie musiał
dodawać niczego więcej. Gabriel zacisnął usta, wciąż pełen wątpliwości. Koniec
końców wszystko i tak sprowadzało się do Isobel i… Cóż, Amelie.
Rufus nie powiedział tego wprost, ale to, że nie porzucił tematu
wampirzycy, wydawało się aż nazbyt oczywiste. Gdyby do tego wszystkiego
znalezienie kobiety, która nie chciała zostać odszukana, było takie
proste, może wszyscy by odetchnęli.
– Tyle
dobrego, że nic się nie stało. Weźmiemy Ryana do siebie, skoro
to jedyna opcja – uciął, raz jeszcze spoglądając na Jocelyne.
– Skoro tak lubicie
mnożyć sobie problemy…
– Najwyraźniej.
Kolejny raz goszczę cię pod swoim dachem – przypomniał, siląc się na przesadnie
uprzejmy ton.
Nawet jeśli
Rufus planował odpowiedzieć, w porę wtrąciła się Layla.
– Też cię
kocham, braciszku. A teraz patrz na drogę.
Uśmiechnął się
pod nosem. To jedno akurat mógł dla niej zrobić. W samochodzie
jak na zawołanie zapanowała cisza i to było mu na rękę, choć
wiedział, że tak naprawdę nie doszli do niczego. Jeśli komuś
udało się coś osiągnąć, to wyłącznie Joce, ale może tak było
lepiej. Wszystko wydawało się lepsze od obserwowania, jak dziewczyna
snuje się po kątach, zamartwiając dużo bardziej niż powinna.
„Mam rozsądne
córki” – przypomniał sobie własne słowa. Naprawdę chciał się tego trzymać,
raz po raz powtarzając sobie, że był jej coś winny, zwłaszcza po tym
jak zniknął na tyle czasu. Jocelyne wiedziała, co robi, może nawet lepiej
niż podejrzewał. Jeśli w tym wszystkim z jakiegoś powodu ciągnęło ją
do częściowo demonicznej hybrydy, o której nic nie wiedzieli…
Niech to szlag.
Może
powinien się przyzwyczaić. Alessia uganiała się za wilkami,
Elena wyszła za demona. Nawet Damien na wszystkie możliwe kobiety,
wybrał taką, która należała do klanu łowców. Biorąc pod uwagę, że sam
związał się z dziewczyną, którą z powodzeniem mógł określić mianem
zagubionej w czasie, po najmłodszej córce nie spodziewał się
niczego normalniejszego. Gdyby do tego wszystkiego mógł się nie martwić,
wszystko stałoby się dużo prostsze.
Jego
spojrzenie kolejny raz powędrowało ku Jocelyne. Siedziała u boku Layli, obracając
w palcach coś, co miała na szyi. Wcześniej nie zauważył
łańcuszka, nie przypominając sobie, by lubowała się w jakiejkolwiek
biżuterii.
– Co to? –
rzuciła pogodnym tonem Lay, dosłownie wyjmując mu to pytanie z ust.
Jocelyne
zamrugała. Wyprostowała się na swoim miejscu, po czym rozchyliła
palce, pozwalając ciotce spojrzeć na łańcuszek i zawieszony nań
niewielki pentagram.
– Nie wiedziałem,
że lubisz takie rzeczy – zauważył mimochodem.
– Ja też
nie. – Zaśmiała się nieco nerwowo. – Dostałam go od Claire. Stwierdziła,
że powinnam go nosić.
– Claire… –
podchwycił natychmiast Rufus.
– Mhm.
Wyglądała na poważna, kiedy to mówiła – przyznała, chowając symbol
pod ubraniem. – Nawet jeśli nic znaczy, to chyba go lubię.
– Theo
kiedyś dał mi coś takiego. Przydał się – wtrąciła Nessie z bladym
uśmiechem.
Po tych
słowach zapanowała cisza. Gabriel doszedł do wniosku, że woli się nie wtrącać,
zwłaszcza jeśli w grę wchodziła Claire. Już samo to, że Rufus się spiął,
mówiło samo za siebie, dając mu swego rodzaju ponurą satysfakcję.
Tyle, jeśli chodziło o zarzut generowania sobie
dodatkowych problemów. Jeśli ktoś zaczynał być w tym mistrzem, to zdecydowanie
pewien irytujący wampir, który najwyraźniej wciąż nie potrafił porozumieć się
z własną córką.

Nerwowo postukała palcami w blat.
Obserwowała Alice, nie pierwszy raz mając wrażenie, że wampirzyca jakimś
cudem była wszędzie jednocześnie. Trajkotała, okazując przy tym tyle entuzjazmu,
że Beatrycze poczuła się nieswojo, sama zdolna co najwyżej uśmiechać się
i kiwać głową. Nie była już nawet pewna, czy wciąż trzymały się
tematu klubu, czy może rozmowa zeszła na coś zupełnie innego.
Decyzja o odwiedzeniu
Cullenów zapadła z zaskoczenia, na dodatek wychodząc od Lawrence’a.
Właśnie dlatego Trycze nawet nie próbowała z nim dyskutować, po prostu
zgadzając się na propozycję. Dopiero kiedy zostawił ją przed domem,
ewakuując się pod byle pretekstem, zrozumiała, że właśnie dała się
podejść. Mogła tylko zgadywać, jaka siła sprawiła, że L. doszedł do wniosku,
że w ten sposób powstrzyma ją od tkwienia przy oknie, zerkania na telefon
i zamartwiania się o Leanę.
Okej, może
zaczynała być przewrażliwiona. Tylko trochę, ale nic nie mogła
na to poradzić. Jak miałaby ot tak zapomnieć, że jej cudem
odzyskana, ludzka siostra niejako zamieszkała u obcego mężczyzny i…?
Wcale
nie zachowujesz się tak, jak wszyscy wokół po twoim pojawieniu
się, zadrwił cichy głosik w jej głowie. Ani trochę.
Tak,
zdecydowanie zaczynała być przewrażliwiona.
– Muszę
lecieć. Na pewno nie chcesz iść ze mną? – doszedł ją radosny głos Alice.
Nie
zauważyła, kiedy wampirzyca przystanęła tuż obok. Obie dłonie wsparła na blacie
kuchennym, z góry spoglądając na zamyśloną Beatrycze. Złociste
tęczówki zdawały się błyszczeć, nie pierwszy raz przywodząc Trycze na myśl
oczy błagającego kota.
– Może później
wpadnę – obiecała, siląc się na uśmiech. – Ja i publiczne
miejsca… Wiesz, to wciąż ryzykowne – zauważyła przytomnie.
Inaczej
sprawy miały się, kiedy w grę wchodziły rodzinne spotkania. Czuła się
całkiem nieźle, nawet jeśli musiała znosić zapach krwi istot w połowie
nieśmiertelnych. Już nie bała się, że przypadkiem zaatakuje kogoś dla
siebie ważnego, z Leaną włącznie, ale wciąż nie ufała sobie na tyle,
by przebywać pośród ludzi. Nie sądziła, żeby Alice była zachwycona
koniecznością zorganizowania w kawiarni pierwszej stypy.
– Na pewno?
Obie będziemy wiedziały, jeśli coś będzie mogło pójść źle – zauważyła
przytomnie wampirzyca.
– Nie zamierzam
pożyczać twojego daru – obruszyła się natychmiast Beatrycze. – Z całą
sympatią, oczywiście – dodała, wznosząc obie ręce ku górze w poddańczym geście.
Na szyi
wciąż miała obrączkę, którą podarował jej Lawrence, tym samym zapewniając
stały dostęp do swoich możliwości. Na to mogła się zgodzić. Z wątpliwościami,
ale jednak, zwłaszcza że perswazja mogła okazać się zbawieniem, gdyby
sytuacja wyjątkowo się skomplikowała. Inaczej jednak sprawy miały się,
jeśli chodziło o inne dary. Przynajmniej Beatrycze wciąż nie wyobrażała
sobie, że miałaby mierzyć się z kolejnymi zdolnościami, choć Alice aż
rwała się do tego, by do pierścionka dołączyć jakiś
drobiazg od siebie.
O bogini,
nie chciała tego. Co miała zrobić? Zacząć kolekcjonować prezenty od wszystkich
wokół? Już sama perspektywa czerpania z cudzych zdolności, tak jak to robiła
Isobel, wciąż sprawiała, że coś przewracało się Beatrycze w żołądku.
Jakby tego było mało, aż za dobrze pamiętała czyste przerażenie, które
ogarnęło ją, kiedy przypadkiem raz spojrzała na świat oczami Alice. Wizje
przyszłości zdecydowanie nie były czymś, czego chciałaby doświadczać na każdym
kroku.
Drobna wampirzyca
wydęła usta – tylko na chwilę, bo prawie natychmiast obdarowała
Trycze uroczym uśmiechem.
– Jak
uważasz – dała za wygraną. Nachyliła się, by ucałować kobietę w policzek.
– W takim razie znikam. Carlisle pewnie niedługo wróci. W zasadzie… –
Dziewczyna zamyśliła się. Jej oczy zaszły mgłą. – Gdzieś mi zniknął, więc pewnie
niedługo będzie w domu. No i Esme…
–
Spokojnie, znajdę sobie towarzystwo. Baw się dobrze.
Przynajmniej
nie próbowała się kłócić. Beatrycze odetchnęła, ledwo tylko została
sama. Uwielbiała Alice, oczywiście, ale w tamtej chwili nie miała
cierpliwości ani do spraw klubowych, ani niczego innego. Myślami
wciąż była przy Leanie, mimowolnie zastanawiając się, czy gdyby poprosiła
Carlisle’a o wizytę u siostry, wiedziałby, gdzie szukać Ulricha. To wcale
nie tak, że zamierzała być uciążliwa, ale…
Och, kogo
próbowała oszukać? Jasne, że się tak zachowywała.
Wyjęła
telefon, ale nie zdecydowała się wybrać numeru Leany. Sama podarowała
jej telefon, siebie zapisując pod szybkim wybieraniem. Nie kłóciła się
szczególnie, kiedy kobieta oznajmiła, że nie chce dłużej obciążać swoich
opiekunów i że jest miejsce, w którym pragnęła zamieszać. Beatrycze
naprawdę się starała, robiąc wszystko, byleby nie zacząć zachowywać się
w sposób, który ją samą doprowadzał do szału. Leana była dorosła i wyraźnie
ożywiła się, odkąd Ulrich zaczął ją odwiedzać, ale mimo wszystko…
Tyle że tu
nie było miejsca na wątpliwości czy jej własne obawy. Chciała,
żeby Leana zaznała szczęścia. Jak miałaby jej czegokolwiek zabraniać?
Wybrała
inny numer, po czym przyłożyła telefon do ucha. Lawrence nie odebrał,
jak gdyby nigdy nic odrzucając połączenie.
– Zdrajca –
wymamrotała, wznosząc oczy ku górze.
Mogła tylko zgadywać,
co planował za jej plecami. Co prawda tym razem raczej nie zamierzał
zniknąć na kilka tygodni, jak zawsze działając na własną rękę, ale i
tak ją zmartwił. Możliwe, że kolejny raz próbował porozumieć się z Sage’em,
zwłaszcza że ten wyraźnie unikał wszystkich wokół. Wyczuła to nawet
mimo tego, że bez wahania zgodził się dotrzymać towarzystwa Leanie,
kiedy ona i L. wybierali się do Miasta Nocy.
Westchnęła. Prawda była taka, że wybrała sobie
najgorszy możliwy moment na odwiedziny. W domu zastała tylko Alice,
choć i ta przygotowywała się do wyjścia. Finalnie i tak została
sama, co okazało się nawet gorsze, niż gdyby spędziła ten czas w domu.
Z drugiej strony…
– Poszła
sobie?
Gwałtownie
wyprostowała się na kuchennym krześle. Niewiele brakowało, by zsunęła się
z siedzenia, kiedy tak nagle usłyszała tuż za sobą znajomy głos.
– Cammy! – pisnęła,
oglądając się na wampira. Posłał jej przepraszający,
roztargniony uśmiech. – Nie rób tak!
– Myślałem,
że mnie zauważyłaś. Nie ukrywałem się – odparł, nie przestając się
uśmiechać. – No, może przed Alice, ale…
– Nie jesteś
w szkole? – przerwała mu.
Brwi
wampira powędrowały ku górze.
– Wiesz, że
zabrzmiałaś trochę jak nadopiekuńcza matka? – zapytał niemalże uprzejmym tonem,
jakby od niechcenia przechadzając się przez kuchnię.
Wywróciła
oczami. Co prawda takiego zachowania spodziewałaby się bardziej po Aldero,
gdyby to akurat jego przyłapała na wagarach, ale zdecydowała się
tego nie komentować. Chwilami zapominała, że tych dwóch było braćmi, na dodatek
bliźniaczymi.
– W teorii
nią jestem – zauważyła, wspierając brodę na dłoni. – Z tą różnicą, że
to mój własny syn traktuje mnie jak dziecko.
– Miesiąc
temu nie mówiłabyś tego tak swobodnie. To już postęp.
Parsknęła.
Miał rację, musiała mu to przyznać. W chwilach takich jak te pamiętała,
dlaczego niezmiennie uważała Cammy’ego za najlepszego przyjaciela. Nie miała
pojęcia, czy robił to świadomie, ale jakimś cudem wiedział, co
powiedzieć, by poczuła się lepiej. Tylko nieznacznie, ale jednak.
– Cóż…
Wspominałeś, że chowasz się przed Alice? – rzuciła z niewinnym
uśmiechem.
– Niekoniecznie
palę się do tego, by akurat dzisiaj pomagać jej w klubie
– wyjaśnił, wyjmując z szafki dwie szklanki. Z zaciekawieniem
obejrzał się na wampirzycę. – Masz na coś ochotę?
– Na wycieczkę
między światami. Chętnie sprawdziłabym, jak ma się moja druga siostra –
wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Och,
przynajmniej już nie myślała o Leanie. W porządku, mogła spróbować
założyć, że ta była bezpieczna. Przynajmniej znajdowała się gdzieś na wyciągnięcie
ręki, nawet jeśli nie śpieszyła się z kontaktem. Beatrycze mogła
to zrozumieć, aż za dobrze pamiętając, że sama potrzebowała spokoju,
kiedy przeniosła się do Lawrence’a. Co prawda wtedy to on
bardziej naciskał na izolowanie się, ale wciąż – to było coś, co
mogła zrozumieć.
Inaczej
sprawy miały się z drugą siostrą i sytuacją między tu a teraz.
To nie tak, że miała wątpliwości wobec tego, co powiedział jej Carlisle’a
albo sama Selene. W zasadzie to słowa tej drugiej sprawiały, że
Trycze miała nadzieję na wizytę. Skoro bogini nie widziała nic
przeciwko…
– Pomógłbym,
ale to poza moimi kompetencjami – Cameron zaśmiał się nerwowo. – Mogę
co najwyżej zaoferować ci trochę krwi.
– Nie do końca
o to mi chodziło, ale przez grzeczność nie odmówię.
Obserwowała
go, kiedy starannie przygotowywał dwie porcję. Gardło zapiekło ją, kiedy
poczuła charakterystyczny zapach posoki. Zdecydowanie nie była zwierzęca.
Wiedziała, że część jej bliskich tego nie podzielała, ale nie odmówiła,
kiedy Cameron przesunął szklankę ku niej. Prawda była taka, że walkę z wegetarianizmem
przegrała już w dni, w którym Lawrence zabrał ją do swojego
apartamentu.
– Dziadek
wyrzuci mnie z domu – ocenił Cammy, spoglądając na nią z zaciekawieniem.
– Szybciej niż Aldero. To dopiero będzie ciekawe.
– Oboje
wiemy, że tego nie zrobi – mruknęła Beatrycze. Uniosła naczynie do ust,
ostrożnie biorąc łyk. Czuła się trochę tak, jakby właśnie delektowała się
jakimś drogim winem. – Mogę ci to obiecać.
– Hm… Tak jak
wtedy to, że L. mnie nie zabije?
Mimowolnie się
uśmiechnęła.
– Wciąż
masz się dobrze. Osobiście stanęłam w twojej obronię, więc tak…
Sądzę, że tak – zauważyła przytomnie. Dopiła krew, nie mogąc
powstrzymać się od pośpiesznego osuszenia naczynia. – To teraz
możesz mi powiedzieć, co skłoniło cię do zostania w domu?
Była pewna,
że nie chodziło po prostu o znudzenie szkołą. Takie wymówki
mogłaby słyszeć od Aldero, ale jego brat pozostawał pod każdym
względem inny. Albo przynajmniej chciała w to wierzyć, od pierwszej
chwili darząc Cammy’ego czystą sympatią. Był jej przyjacielem, zdrowym
rozsądkiem i jedyną osobą, która nie oczekiwała od niej niczego
ponadto, co mogła mu zaoferować. To się nie zmieniło nawet po tym,
jak już odzyskała wspomnienia. I, cholera, była mu za to wdzięczna.
Wampir
rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. Przez chwilę wyglądał na chętnego,
żeby zaprotestować, ale ostatecznie z westchnieniem poddał się, po prostu
kiwając głową.
– To jest
ta słynna kobieca intuicja, czy jednak Alice podsunęła ci jakiś
drobiazg od siebie – rzucił zaczepnym tonem.
– Ależ
skąd. Swoją drogą, czy ty nas podsłuchiwałeś?
Cammy uśmiechnął
się, wysuwając kły.
–
Powiedziałem, że nie ukrywałem się, kiedy wchodziłem do kuchni. Nic o tym,
że nie było mnie w pobliżu, kiedy rozmawiałyście – wyjaśnił usłużnie.
– Wracając do tematu… Cóż, zbieram się do czegoś. Przynajmniej
próbuję.
– Przepraszam?
Jedynie
westchnął. Przysiadł na skraju stołu, obracając w dłoni szklankę.
Beatrycze mimochodem pomyślała, że Esme jak nic zgoniłaby go z blatu, ale sama
powstrzymała się od komentarza.
– Dawno nie widziałem się
z Shannon. Ostatnio znów nie pojawia się w szkole, więc… –
Wzruszył ramionami. – Albo jest chora. To człowiek, nie? Może być
chora.
– Och… Ooo –
wyrwało się jej. – Więc to taki problem – dodała, a Cammy spojrzał
na nią z powątpiewaniem.
– Nie wiem,
czy podoba mi się twoja reakcja…
Puściła
jego słowa mimo uszu. Skupiła się na czymś zgoła innym, dla
pewności nachylając się, by lepiej widzieć twarz swojego rozmówcy.
– Ta sama
Shannon, dla której miałeś prezent na walentynki? – upewniła się.
– Ta sama.
Swoją drogą, ona jedna nie miała żadnych dziwnych teorii na temat pluszaka
– dodał, wznosząc oczy ku górze. Beatrycze zacisnęła usta. Och, pamiętała tę
jego cudowną maskotkę… – Tak czy siak, mam ochotę się z nią
zobaczyć. Próbuje być mniej uciążliwy od Aldero, więc większość czasu
i tak nie rozmawiamy o jej zdolnościach, ale… – Zawahał się. –
Wiesz, kiedy ostatnim razem Shannon zniknęła bez słowa, musieliśmy ratować
ją i Joce z pewnego dziwnego ośrodka. Tak tylko mówię.
– Po prostu
tam podejdź. Nawet jeśli nic się nie stało, pewnie się ucieszy
– oznajmiła bez chwili wahania.
To nie tak,
że znała się na romansowaniu z człowiekiem. Na pewno pod wieloma
względami to brzmiało jak najgorszy pomysł na świecie, ale z drugiej
strony… Och, ta dziewczyna już i tak wplątała się w kłopoty.
Nawet gdyby chciała, nie miałaby szansy uniknąć nadnaturalnego świata,
skoro jej głos niejako ją z nim związał. Co więcej, Beatrycze
słyszała dojść, by założyć, że Shannon nie należała do słabych
kobiet.
A może po prostu
chciała dobrze dla Camerona. Nie żeby zabawa w swatkę należała do rozsądnych
posunięć, ale…
– Mówisz,
jakby to było takie proste – westchnął wampir, wznosząc oczy ku górze. –
Chociaż… Może?
– Najwyżej
cię nie wpuści – zasugerowała ze spokojem.
– Albo zacznie
krzyczeć. To nawet gorzej. – Po jego tonie nie potrafiła
stwierdzić, czy sobie żartował. – Cholera, niby właśnie po to zerwałem się z lekcji, ale…
– Mam
jechać z tobą?
Cameron
zamilkł. Obrzucił ją zaciekawionym spojrzeniem, wyraźnie zaskoczony. Przez
chwilę oboje milczeli, mierząc się wzrokiem. Beatrycze milczała, cierpliwie
czekając i bez pośpiechu popijając krew.
–
Zrobiłabyś to dla mnie? – zapytał w końcu. – Nie wierzę, że to mówię,
ale chyba potrzebuję mentalnego wsparcia. Aldero odpada i to nie tylko dlatego,
że Shanny reaguje na niego… trochę alergicznie.
Udało jej się
uśmiechnąć. Trochę? Z całą sympatią do Ala, zakładała, że chodziło o coś
więcej. Mogła zresztą się założyć, że przytyki brata były ostatnim, czego
Cameron potrzebował. Nie żeby w ogóle zakładała, że między nim a Shannon
pojawiło się coś konkretnego, ale…
Och, kogo
próbowała oszukać? Podejrzewała już od chwili, w której zaczął robić
podchody z prezentem walentynkowym. To były drobiazgi, ostrożne i bardzo
niepewne ruchy, ale dla niej mówiły więcej niż cokolwiek innego. Zresztą
właśnie tak odbierała tego wampira – jako uroczego, rozważnego i pod każdym
względem czarującego.
Przynajmniej
tyle. Po tym, co stało się, kiedy Leah…
Odrzuciła
od siebie tę myśl. W pośpiechu poderwała się na równe nogi,
szybkim krokiem obchodząc stół.
– Najwyżej poczekam
w samochodzie. I nie, nic nie sugeruję. – Uśmiechnęła się niewinnie.
– Mam trochę wolnego czasu, wiec… Zbieramy się?
– Chyba właśnie zacząłem żałować…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz