
Z zaciekawieniem obserwowała urocze
osiedle domków jednorodzinnych, podobne do tego, na które sama zdecydowała się
z Lawrence’em. Czuła się dziwnie podekscytowana, choć sama nie była
pewna dlaczego. Z drugiej strony, rzadko wychodziła, wciąż woląc trzymać się
na dystans od ludzi. Fakt, że zaczęła regularnie przyswajać należącą
do nich krew, w istocie pozwolił jej szybciej się przystosować,
ale wolała nie kusić losu.
Pomyślała,
że powinna mimo wszystko dać znać L. Mogła sobie tylko wyobrazić wyraz
jego twarzy, gdyby po powrocie do Cullenów przekonał się, że
zniknęła – i że nigdzie w pobliżu nie ma również Cammy’ego.
I
dopiero to brzmi jak kuszenie losu… Chociaż tym razem przynajmniej nie skończyliśmy
we Włoszech, prawda?
Wątpiła, by Lawrence
docenił takie ustępstwo.
– Jesteś
podejrzanie cicha. Albo to ja przyzwyczaiłem się do Eleny –
stwierdził Cameron.
Skupiał się
na drodze, ale to nie przeszkadzało mu w spojrzeniu wprost na nią.
Beatrycze wzruszyła ramionami, pospiesznie prostując się na swoim
miejscu.
– Po prostu
myślę – odparła wymijająco. – I wolę ci nie przeszkadzać, kiedy
prowadzisz – dodała, a wampir wywrócił oczami.
– Doceniam,
chociaż to zbędne. No i wiesz… – Uśmiechnął się, odsłaniając kły. –
Ja ci się zwierzyłem. Jeśli tego potrzebujesz…
– Zastanawiałam
się, czy powinnam powiedzieć Lawrence’owi, gdzie mnie zabrałeś.
Zauważyła,
że drgnął – tylko nieznacznie, ale jednak. Co prawda prawie
natychmiast odzyskał nad sobą panowanie, ale po sposobie, w jaki
nagle zaczął koncentrować się na kierowaniu autem, poznała, że i tak się
spiął.
– Cofam. To
nie ty zachowujesz się jak nadopiekuńcza matka – mruknął po chwili
zastanowienia. – Nie zapomnę mu tego, co powiedział ostatnim razem, więc…
– Bez przesady.
Na pewno nie mówił poważnie.
Tyle że
wcale nie była tego taka pewna. Czasami miała wrażenie, że gość, który
okazał się na tyle zdesperowany, by sprowadzić ją zza grobu,
bez wahania spełniłby groźby – wszystkie, łącznie z obietnicą złożoną
Cammy’emu. Och, zdecydowanie wolała nie sprawdzać, czy L. faktycznie
mógłby zakopać kogokolwiek żywcem za domem, chociaż…
Zacisnęła
usta.
– Jestem
niewiele lepsza od niego – szepnęła pod wpływem impulsu, uciekając
wzrokiem gdzieś w bok.
– Co? Masz własną
łopatę? – rzucił zaczepnym tonem. Szturchnęła go w ramię o wiele mocniej
niż pierwotnie planowała. – Ej!
– Nie nabijaj się
ze mnie – obruszyła się, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Ja po prostu…
Za często myślę o Leanie, okej? – westchnęła, w końcu dając za wygraną.
Musiała to przyznać.
To i tak wydawało się graniczyć z cudem, że wciąż nie wystawała
pod mieszkaniem Ulricha, by sprawdzić, w jaki sposób ten traktował
jej siostrę. Nie miało znaczenia, że mężczyzna wydawał się miły,
a Leana mogła decydować za siebie. W tamtej chwili Beatrycze nie kierowała się
zdrowym rozsądkiem, po prostu chcąc mieć pewność, że nic złego więcej nie spotka
tej dziewczyny.
Wyczuła, że
atmosfera gęstnieje. Podchwyciła zaciekawione spojrzenie Camerona, kiedy ten z uwagą
zmierzył ją wzrokiem. Zupełnie jakby mógł dostrzec coś, czego ona sama mogła co
najwyżej się domyślać.
– Patrz na drogę,
co? – wymamrotała, choć dobrze wiedziała, że szansa na spowodowanie
wypadku przez wampira była naprawdę niewielka.
– Jesteśmy
na miejscu.
Uniosła
brwi. Wyjrzała na zewnątrz, by przekonać się, że Cammy w istocie
wjechał na jeden z podjazdów. Samochód zatrzymał się, ale żadne
z nich nie ruszyło się z miejsca.
– Ja…
poczekam tutaj, tak jak mówiłam. – Założyła ramiona na piersi. – Chyba
zbiera się na deszcz, wiec…
– Żebyś
siedziała tutaj i się zamartwiała? Bez żartów – żachnął się wampir.
– Zbieraj się. Shannon nie będzie miała nic przeciwko.
Beatrycze
otworzyła usta, gotowa zaprotestować, ale nie dał jej po temu
okazji. Zanim zdążyła w ogóle się odezwać, chłopak zdążył już
zatrzasnąć za sobą drzwiczki. Po zniecierpliwionym spojrzeniu, które
jej rzucił, poznała, że mówił poważnie.
Chcąc nie chcąc
wyślizgnęła się na zewnątrz. Mimo wszystko była mu wdzięczna, również
za to, że tak po prostu chciał, by dotrzymała mu
towarzystwa. Co prawda nie sądziła, by jej obecność jakkolwiek
pomogła mu w rozmowie z dziewczyną, ale zdecydowała się tego
nie komentować. Chciała przynajmniej założyć, że Cammy wiedział, co robi.
Albo po prostu
był tchórzem. To też wydawało się prawdopodobne.
Dołączyła
do niego przy drzwiach wejściowych. Czekała aż zadzwoni, ale on po prostu
stał, w pełni rozluźniony, jakby czekając na zbawienie.
– Czemu…? –
zaczęła i zaraz urwała, w końcu pojmując, co przykuło jego uwagę.
Skrzypce.
Wyraźnie usłyszała łagodne dźwięki, dobiegające z wnętrza domu Shannon. W zasadzie
sama nie była pewna, jakim cudem nie wychwyciła tego wcześniej,
jeszcze w samochodzie. Wyostrzone zmysły zwykle robiły swoje, a jednak…
Za dużo się
zamartwiam. Zdecydowanie.
– Shannon
gra na skrzypcach. Elektrycznych, tak z gwoli wyjaśnienia – wyjaśnił
szeptem Cameron. – Zazwyczaj, ale te… Hm.
Jedynie
skinęła głową. Nie miała odniesienia, zwłaszcza jeśli chodziło o coś
takiego jak „skrzypce elektryczne”. Dla niej brzmiały absolutnie normalne, a przy
tym niezwykle kojąco. Prosta melodia, której nie znała, ale z miejsca
przypadła jej do gustu.
Zerknęła na twarz
Cammy’ego. Cokolwiek chodziło mu po głowie, ostatecznie zachował to dla
siebie. W zamian nacisnął dzwonek, jednak decydując się dać Shannon
znać, że miała towarzystwo.
Muzyka
natychmiast się urwała. Dziewczyna potrzebowała kilku kolejnych sekund, by pojawić się
przy wejściu. Beatrycze mimochodem pomyślała, że z perspektywy wampira w istocie
trwało to dłużej, niż zajęłoby istocie nieśmiertelnej.
Przestała o tym
myśleć, kiedy drzwi w końcu się otworzyły. Uderzył ją zapach krwi,
choć nie aż tak intensywny, by zaczęła wątpić we własne
opanowanie. Mimo wszystko i tak się spięła, nagle prostując niczym struna,
zwłaszcza gdy zaciekawione spojrzenie Shannon wylądowało wprost na niej.
– Hej –
rzucił pogodnym tonem Cameron, natychmiast ściągając na siebie uwagę
dziewczyny. – Możemy wejść?
Dziewczyna skrzyżowała
ramiona. Okazała się wysoka, smukła i z włosami, które z miejsca
zapadały w pamięć. Beatrycze uwielbiała płomienne loki Renesmee, uważając
je za wyjątkowe i charakterystyczne, ale to okazało się niczym
w porównaniu z wiśniowym odcieniem, który najwyraźniej preferowała
Shannon. To, że musiała farbować włosy, było aż nazbyt oczywiste, ale…
Och, no
i była urocza. Zwłaszcza gdy zamachnęła się czymś, co okazało się
smyczkiem, bezceremonialnie celując wprost w pierś Cammy’ego.
– Ty –
rzuciła niemalże oskarżycielskim tonem. – Co tu robisz?
W
poddańczym geście uniósł obie ręce ku górze. Uśmiechnął się nerwowo.
– Gdzieś ostatnio
zniknęłaś, więc… – Zawahał się. – Ładne włosy. Widzę powrót do korzeni?
Shannon
zwiesiła ramiona. Z westchnieniem wycofała się w głąb korytarza,
tym samym dając tkwiącym w progu nieśmiertelnym do zrozumienia, że
mogą wejść. Cameron od razu wykorzystał okazję, by wślizgnąć się
do środka, najwyraźniej nie potrzebując zaproszenia, by przekroczyć
próg domu przyjaciółki. Beatrycze nie od razu zdecydowała się zrobić
krok naprzód, wciąż niepewna, czy przeszkadzanie tej dwójce to dobry
pomysł.
– Nie miałam
nastroju na szkołę. No i mogłeś zadzwonić – stwierdziła Shannon, ale
nie brzmiała na urażoną. Z zaciekawieniem spojrzała na wciąż
przyczajoną w progu wampirzycę. – Zastanawiałam się, co tu robi
Elena, ale…
– To Beatrycze
– wyjaśnił usłużnie Cammy.
Nawet jeśli
Shannon jakkolwiek ten fakt zszokował, nie dała niczego po sobie
poznać. W zamian niepewnie skinęła głową, by w następnej sekundzie
tak po prostu wyciągnąć ku wampirzycy rękę.
– Cześć.
Chyba miło w końcu poznać osobiście.
Powiedzieć,
że po prostu Trycze zaskoczyła, okazałoby się niedopowiedzeniem. Kobieta
nie odpowiedziała od razu, w pierwszym odruchu zdolna jedynie
ująć dłoń Shannon. Teraz tylko jej nie uszkodź, nakazała sobie
stanowczo, starając się kontrolować siłę. Dzięki Joce zdążyła sobie wyrobić
dość odruchów, by nie zamienić się w niszczycielską bestię,
gdyby przypadkiem się zapomniała, ale z drugiej strony… Och, jej mała
nekromantka nawet mimo swojej delikatności, wciąż nie była człowiekiem.
Z ulgą
przyjęła fakt, że Shannon nawet się nie skrzywiła. Przeciwnie –
zdołała się uśmiechnąć i to wystarczyło, by Beatrycze zdołała się
odezwać.
– Chyba
mogę powiedzieć to samo – oceniła po chwili zastanowienia.
Nie musiała
pytać, by zorientować się, że Cammy najwyraźniej o niej wspominał.
Może powinna się tego spodziewać, ale z drugiej strony…
Och. Może
nie tylko ona traktowała go jak najlepszego przyjaciela.
Coś w tej
myśli sprawiło, że poczuła w piersi przyjemne ciepło.
– Chodźcie,
bo zaczynam czuć się nieswojo. – Shannon pospiesznie wzięła się w garść.
Wciąż ściskając w dłoni smyczek, szybkim krokiem ruszyła w odpowiednim
kierunku. – Brzdękam sobie, ale to chyba słyszeliście. Ostatnio znów
skupiam się na muzyce i… – Wzruszyła ramionami. Jej spojrzenie
na powrót skupiło się na Cameronie. – Coś się stało?
– A powinno?
Byłem w pobliżu – odparł wymijająco wampir. – Wracamy z Trycze z miasta,
a że znam tę okolicę…
– To stwierdziłeś,
że sprawdzisz, czy żyję. Świetnie.
Kłamca,
pomyślała Beatrycze, ledwo powstrzymując parsknięcie. Miała być jego wymówką?
W duchu wywróciła oczami. Gdyby nie to, że go lubiła…
Z drugiej
strony, to było urocze. Obserwowanie mieszającego się Cammy’ego,
próbującego zachowywać się naturalnie, mogło okazać się przyjemną
rozrywką. Na tyle, że może jednak miała wybaczyć mu kolejny zawał już i
tak martwego serca, który zafundował jej jeszcze w domu
Cullenów.
– Dlaczego
to zabrzmiało tak ostatecznie? – żachnął się Cameron, jak gdyby
nigdy nic opadając na kanapę.
Shannon
spojrzała na niego z dezaprobatą.
– Zwykle jeśli
któreś z was się u mnie pojawia. No, może inaczej z tobą,
ale… – dodała i znów się zawahała. – Ale – podjęła w końcu –
nie jesteś sam. Z całą sympatią. – Jej spojrzenie na ułamek
sekundy spoczęło na Beatrycze. – Tak czy inaczej, nic mi nie jest.
Ostatnio nie mam głowy, by chodzić do szkoły. Ale żyję, mam się
dobrze i nie zmieniłam zdania, jeśli chodzi o te wasze cudowne
pomysły, dotyczące mojego głosu. Tyle.
– Nie przyszedłem
męczyć cię o treningi, jeśli o to chodzi. Ostatnim razem wyraziłaś się
jasno.
– Więc czemu…?
–
Powiedziałem już. Po prostu zmartwiłem się, że przestałaś przychodzić – oznajmił
z naciskiem Cameron, bez wahania wchodząc dziewczynie w słowo. –
Czy to coś złego?
Wciąż nie wyglądała
na przekonaną. Mimo wszystko coś zmieniło się w jej spojrzeniu i wyrazie
twarzy, kiedy usłyszała te słowa.
– Nie…
Chyba nie – przyznała, ostrożnie dobierając słowa. – Gdyby był tutaj
Aldero, może bym zwątpiła, ale w tej sytuacji…
– Sama
widzisz. – Cammy wzruszył ramionami. – Jeśli wszystko gra, a ty jesteś
zajęta, możemy sobie pójść. Jak wspomniałem, przejeżdżaliśmy tylko i…
– Nie.
Beatrycze
uciekła wzrokiem gdzieś w bok, by ukryć umysł. Zdecydowanie wolałaby
poczekać w samochodzie, woląc dać tej dwójce trochę czasu sam na sam.
Czuła, że dom był pusty, choć bez wątpienia zamieszkiwało go więcej osób.
Ludzi, co czuła aż nazbyt wyraźnie, będąc w stanie rozróżnić przynajmniej
trzy różne zapachy.
Próbując
nie zwracać na siebie uwagi, bez pośpiechu przeszła przez pokój.
W salonie panował chaos, ale ten wydawał się właściwy. Sam
wystrój znacznie różnił się od tego, do którego Beatrycze
przywykła w domu Cullenów czy swoim własnym. Przestrzeń dookoła
wydawała się tętnić życiem – czy to za sprawą porzuconych na fotelu
ubrań (najpewniej prania, którego nikt wciąż nie poskładał po ściągnięciu
ze sznurka), czy też plamy po kawie na stoliku albo pozostawionych
gdzieś na komodzie okularów. Było w tym coś kojącego, jakby swojskiego,
co w jakiś pokrętny sposób wydawało się pasować do płomiennowłosej
Shannon i jej elektrycznych skrzypiec.
Podeszła do okna,
jakby od niechcenia wyglądając na zewnątrz. Była w stanie
dostrzec podjazd i wciąż zaparkowany samochód Camerona. Drogą od czasu
do czasu przemykały kolejne auta, w rytm nigdy nieustającego pulsu
wiecznie funkcjonującego Seattle.
– W zasadzie…
Chyba jest coś, o czym chciałabym powiedzieć. – Głos Shannon wyrwał ją z zamyślenia.
Co prawda słyszała, że ona i Cammy cicho o czym dyskutowali, ale w tych
konkretnych słowach Beatrycze wychwyciła coś, co dało jej do myślenia.
– W temacie mojego głosu, ale…
– Mówiłaś,
że nie chcesz ćwiczyć – przypomniał Cameron. – Nie przyszedłem, żeby
naciskać, więc…
– Nie o
to chodzi. – Shannon wydała z siebie przeciągłe westchnienie. – Dużo
myślałam, no i wciąż za tym tęsknię, więc… Niech to szlag,
Aldero ma trochę racji.
Tym razem
oboje na nią spojrzeli. Beatrycze uniosła brwi, powstrzymując się od komentarza.
Cammy wydał
z siebie dziwny dźwięk, jakby jakimś cudem mógł się zakrztusić.
– Aldero
co?
– Nie powtórzę
tego – obruszyła się dziewczyna. Wywróciła oczami, niemalże pobłażliwie
spoglądając na wampira. – Jeśli coś mu powiesz, wszystkiego się wyprę.
A potem osobiście sprawdzę, czy ten smyczek nadaje się kołek. Jasne?
– Jak
słoneczko – zapewnił, w pośpiechu się prostując.
– Świetnie.
– Shannon spoważniała. – Wracając do tematu… Wróciłam do śpiewania.
Trochę. Dlatego nie pojawiam się w szkole.
Jeszcze
kiedy mówiła, przeszła przez pokój. Odrzuciła smyczek na bok, tuż obok skrzypiec.
Beatrycze dopiero wtedy po raz pierwszy je dostrzegła, mimochodem
zauważając, że różniły się od klasycznej wersji, którą zdążyła
poznać. Skrzypce wyglądały, jakby brakowało im części obudowy. Wodząc wzrokiem
po instrumencie, miała wrażenie, że spogląda na pokaźnych rozmiarów,
starannie wykonaną literę S, na którą ktoś naciągnął struny.
Ponownie
wróciła wzrok na Shannon, kiedy ta jakby od niechcenia opadła na kanapę
u boku Camerona. Skrzyżowała nogi w łydkach, szukając sobie wygodnej
pozycji.
– Próbowałam
zrozumieć, co mi tłumaczyliście. Uwierz mi, że próbowałam… Wszystkie te
porównania i sugestie, by traktować głos jak coś materialnego. –
Potrząsnęła głową. – Do mnie to nie przemawia. Tyle że na dłuższą
metę nie mogę nie śpiewać – dodała, wykrzywiając usta.
Och, to brzmiało
znajomo. Sama aż za dobrze pamiętała wszystkie próby, podczas których
starała się opanować pożyczone od Lawrence’a zdolności. Po czasie
sugestie wydawały się mieć sens, ale wtedy brzmiały dla niej równie
niedorzecznie, co i perspektywa narzucenia komukolwiek swojej woli. Nie podobało
jej się to, tak jak i perspektywa powielania niepowodzeń i marnowania
czyjegokolwiek czasu.
Wysiliła się
na blady uśmiech. Marzyła, żeby powiedzieć o tym Shannon, ale nie wyobrażała
sobie, że miałaby tak po prostu zakomunikować dziewczynie, że
okazyjnie zdarzało się, że mieszała w cudzych umysłach. Nie specjalnie,
oczywiście. Po prostu jej nadopiekuńczy mąż stwierdził, że to dokładnie
to, czego będzie potrzebowała.
Machinalnie
uniosła dłoń do szyi. Pod palcami wyczuła znajomy kształt obrączki.
– Więc zaczęłam
próbować na własną rękę. A że dużo łatwiej mi się skupić, kiedy
Nigela i rodziców nie ma w domu… – podjęła Shannon, starannie
dobierając słowa. – Swoją drogą, to urocze, że się zmartwiłeś.
– Nie o tym
rozmawiamy – wymamrotał Cammy, jakby od niechcenia spoglądając w sufit.
–
Oczywiście – westchnęła dziewczyna. – Skoro już musisz wiedzieć, to… chyba
zrozumiałam. Coraz częściej umiem śpiewać i niczego nie skrzywdzić. W zasadzie…
– Shannon nachyliła się, niemalże błagalnie spoglądając na Camerona. – Mam
swoją teorię. Mogę? Muszę od kogoś usłyszeć, czy to ma sens.
Wyglądała
na zdesperowaną. Zupełnie jakby tylko czekała na okazję, by móc
podzielić się z kimś tym, co zrodziło się w jej umyśle.
Oczy zalśniły, zupełnie jakby miała gorączkę, choć Beatrycze nawet z daleka
czuła, że chodziło o coś innego.
Poruszyła się
niespokojnie. Plecami oparła się o parapet, woląc trzymać się blisko
okna. Była w stanie wyczuć podekscytowanie Shannon – szybsze bicie serca,
którego efektem okazało się szybsze pulsowanie krwi. Wampirzyca dla
pewności wstrzymała oddech, nie chcąc ryzykować bardziej niż to konieczne.
Cameron
wyprostował się na swoim miejscu. Wciąż uważnie obserwując nachyloną
ku niemu dziewczynę, gestem dał jej znać, by się odsunęła.
– Wiesz…
Teorie to nie moja specjalność – rzucił wymijająco. Wyglądał na chętnego,
by dodać coś jeszcze, ale jeden rzut oka na twarz Shannon
wystarczył, żeby zmienił zdanie. – Dobra. Strzelasz.
Niczego
więcej nie było jej trzeba.
– To takie
dziwne. Wszystko takie jest i niby wiedziałam od początku, ale… Chyba
jest dużo sensu w tym, co mi powiedzieliście. Żeby traktować to jak
dodatkowy zmysł albo coś takiego. – Shannon odetchnęła. Przycisnęła dłoń
do mostka. – Mnie to nic nie mówi. Może brakuje mi pary kłów,
żeby zrozumieć, nie wiem.
– Uwierz
mi, że nie chcesz kłów.
– Nie proszę
cię o kły. Boże, uchowaj – rzuciła z rozdrażnieniem. – Po prostu
zamknij się i słuchaj, Cameron – dodała, kładąc nacisk na jego imię.
Chyba ją
lubię, uświadomiła sobie Beatrycze. Ludzka czy też nie, ta dziewczyna
zdawała się mieć charakterek. Przypominała płomień, zwłaszcza z wiśniowymi
włosami miękko opadającymi na ramiona.
Shannon
wyprostowała się. Przeniosła dłonie na uda, wyraźnie nie wiedząc, co
innego z nimi zrobić.
– Nie jestem
wampirem. Ani biologiem, by szukać problemu w swoim ciele, ale…
śpiewam. I to rozjaśniło mi o wiele więcej, kiedy zaczęłam szukać
odpowiedzi. – Urwała, by złapać oddech. Dłoń ponownie przyłożyła do mostka.
– Wtedy faktycznie wiem, jak działa moje ciało. Jak korzystać z przepony,
jak poruszać się po dźwiękach… Po rejestrach – dodała, a w
jej oczach ponownie pojawił się błysk podekscytowania. – Zaczęłam
traktować to, jak dodatkowy rejestr, do którego sięgam tylko ja. Wiem
jak się do niego dostać, jak mogę go wykorzystać, ale… nie chcę
tego robić. No, nie chciałabym, żeby za każdym razem, kiedy otwieram
usta, wywalało kroki.
Choć
ostatnia część jej wypowiedzi zabrzmiała żartobliwie, Beatrycze wcale nie czuła,
by dziewczynie było do śmiechu. Wyglądała za to jak ktoś, kto
właśnie zrzucił ramion olbrzymi ciężar. Jej spojrzenie ponownie spoczęło
na Cameronie, kiedy zerknęła na niego wyczekująco.
– To ma…
– zaczął i zawahał się – naprawdę dużo sensu. Jak nasze teorie ze
zmysłami. – Pospiesznie przeniósł wzrok na Trycze. – Co sądzisz?
– Nie jestem
pewna – przyznała. Poczuła się dziwnie, kiedy tak nagle na nią
spojrzeli. – Ale chyba rozumiem. Czasami śpiewam, więc…
Dzwonek do drzwi.
Spojrzeli
po sobie, wszyscy równie zdezorientowani. Shannon poderwała się z miejsca.
Nie musieli pytać, by zorientować się, że nie spodziewała się
dodatkowych gości.
– Zaraz
wrócę.
Zniknęła,
zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować. Beatrycze wymieniła z Cammy’m pytające
spojrzenia, ale ten jedynie potrząsnął głową. Dla pewności wyjrzała przez
okno, by przekonać się, że na podjeździe Shannon właśnie rozmawiała z jakimś
mężczyzną. Listonosz, jak nagle sobie uświadomiła, wręczył dziewczynie kopertę,
skłonił się i oddalił w swoją stronę, wprost do zaparkowanego
przy ulicy samochodu.
Rozluźniła
się. Wciąż obserwowała listonosza, kiedy ten odpalił silnik. Dziwne, że
zajrzał tylko pod jeden adres…
– Co tam? –
rzucił Cammy, ledwo Shannon pojawiła się w progu. – Akwizytor czy jehowi?
– dodał zaczepnie.
– A słyszałeś,
żebym krzyczała? – odparowała, rozrywając kopertę. – Nie wiem, czemu nie skorzystał
ze skrzynki. Tu nawet nie ma adresu, więc…
Urwała.
Zastygła w progu, wzrokiem śledząc to, co znajdowało się w kopercie.
Beatrycze zdążyła zauważyć, że papier nie wyglądał normalnie – okazał się
kremowy i sztywny, prawie jak karta pocztowa albo zaproszenie.
Cokolwiek głosiła
treść, wystarczyła, by wytrącić Shannon z równowagi. Wampirzyca
wyraźnie widziała, jak z każdą kolejną linijką oczy dziewczyny robią się
coraz większe.
– C-cammy… –
wykrztusiła dziwnie piskliwym, zniekształconym głosem.
Natychmiast
znalazł się przy niej. Nawet nie drgnęła, kiedy dosłownie
zmaterializował się obok, pozwalając sobie na wampirzą prędkość.
Błyskawicznie pochwycił wiadomość, kiedy ta wyślizgnęła się Shanny z rąk.
– Co do…? –
wyrwało mu się.
Beatrycze
poruszyła się niespokojnie. Raz jeszcze spojrzała na podjazd, chociaż
mężczyzna zdążył już odjechać. Potrząsnęła głową, coraz bardziej zaniepokojona.
To nie był listonosz, domyśliła się i niewiele brakowało,
by uderzyła się otwartą dłonią w czoło. Mogła się zorientować!
– Powiecie
mi, co się dzieje? – zapytała, nie mogąc znieść przeciągającej się
ciszy. – Co tam jest? – drążyła, jednak nie od razu doczekała się
odpowiedzi.
–
Zaproszenie.
Ledwo
powstrzymała jęk. To nie brzmiało ani trochę konkretnie.
– Ale…
– Na zlot
– uściśliła cicho Shannon. – Z moim adresem, nazwiskiem i wszystkim –
dodała, wzbudzając w Beatrycze jeszcze więcej wątpliwości.
– A… to niedobrze,
bo…?
Tym razem
odpowiedział jej Cammy.
– Zlot Uzdolnionych – wyjaśnił, odwracając kartkę w jej stronę. Nawet z daleka mogła dostrzec starannie nakreślone litery. – Dla byłych uczestników Projektu Beta…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz