29 listopada 2021

Sto trzynaście

Beatrycze

Z zaciekawieniem obserwowała urocze osiedle domków jednorodzinnych, podobne do tego, na które sama zdecydowała się z Lawrence’em. Czuła się dziwnie podekscytowana, choć sama nie była pewna dlaczego. Z drugiej strony, rzadko wychodziła, wciąż woląc trzymać się na dystans od ludzi. Fakt, że zaczęła regularnie przyswajać należącą do nich krew, w istocie pozwolił jej szybciej się przystosować, ale wolała nie kusić losu.

Pomyślała, że powinna mimo wszystko dać znać L. Mogła sobie tylko wyobrazić wyraz jego twarzy, gdyby po powrocie do Cullenów przekonał się, że zniknęła – i że nigdzie w pobliżu nie ma również Cammy’ego.

I dopiero to brzmi jak kuszenie losu… Chociaż tym razem przynajmniej nie skończyliśmy we Włoszech, prawda?

Wątpiła, by Lawrence docenił takie ustępstwo.

– Jesteś podejrzanie cicha. Albo to ja przyzwyczaiłem się do Eleny – stwierdził Cameron.

Skupiał się na drodze, ale to nie przeszkadzało mu w spojrzeniu wprost na nią. Beatrycze wzruszyła ramionami, pospiesznie prostując się na swoim miejscu.

– Po prostu myślę – odparła wymijająco. – I wolę ci nie przeszkadzać, kiedy prowadzisz – dodała, a wampir wywrócił oczami.

– Doceniam, chociaż to zbędne. No i wiesz… – Uśmiechnął się, odsłaniając kły. – Ja ci się zwierzyłem. Jeśli tego potrzebujesz…

– Zastanawiałam się, czy powinnam powiedzieć Lawrence’owi, gdzie mnie zabrałeś.

Zauważyła, że drgnął – tylko nieznacznie, ale jednak. Co prawda prawie natychmiast odzyskał nad sobą panowanie, ale po sposobie, w jaki nagle zaczął koncentrować się na kierowaniu autem, poznała, że i tak się spiął.

– Cofam. To nie ty zachowujesz się jak nadopiekuńcza matka – mruknął po chwili zastanowienia. – Nie zapomnę mu tego, co powiedział ostatnim razem, więc…

– Bez przesady. Na pewno nie mówił poważnie.

Tyle że wcale nie była tego taka pewna. Czasami miała wrażenie, że gość, który okazał się na tyle zdesperowany, by sprowadzić ją zza grobu, bez wahania spełniłby groźby – wszystkie, łącznie z obietnicą złożoną Cammy’emu. Och, zdecydowanie wolała nie sprawdzać, czy L. faktycznie mógłby zakopać kogokolwiek żywcem za domem, chociaż…

Zacisnęła usta.

– Jestem niewiele lepsza od niego – szepnęła pod wpływem impulsu, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.

– Co? Masz własną łopatę? – rzucił zaczepnym tonem. Szturchnęła go w ramię o wiele mocniej niż pierwotnie planowała. – Ej!

– Nie nabijaj się ze mnie – obruszyła się, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Ja po prostu… Za często myślę o Leanie, okej? – westchnęła, w końcu dając za wygraną.

Musiała to przyznać. To i tak wydawało się graniczyć z cudem, że wciąż nie wystawała pod mieszkaniem Ulricha, by sprawdzić, w jaki sposób ten traktował jej siostrę. Nie miało znaczenia, że mężczyzna wydawał się miły, a Leana mogła decydować za siebie. W tamtej chwili Beatrycze nie kierowała się zdrowym rozsądkiem, po prostu chcąc mieć pewność, że nic złego więcej nie spotka tej dziewczyny.

Wyczuła, że atmosfera gęstnieje. Podchwyciła zaciekawione spojrzenie Camerona, kiedy ten z uwagą zmierzył ją wzrokiem. Zupełnie jakby mógł dostrzec coś, czego ona sama mogła co najwyżej się domyślać.

– Patrz na drogę, co? – wymamrotała, choć dobrze wiedziała, że szansa na spowodowanie wypadku przez wampira była naprawdę niewielka.

– Jesteśmy na miejscu.

Uniosła brwi. Wyjrzała na zewnątrz, by przekonać się, że Cammy w istocie wjechał na jeden z podjazdów. Samochód zatrzymał się, ale żadne z nich nie ruszyło się z miejsca.

– Ja… poczekam tutaj, tak jak mówiłam. – Założyła ramiona na piersi. – Chyba zbiera się na deszcz, wiec…

– Żebyś siedziała tutaj i się zamartwiała? Bez żartów – żachnął się wampir. – Zbieraj się. Shannon nie będzie miała nic przeciwko.

Beatrycze otworzyła usta, gotowa zaprotestować, ale nie dał jej po temu okazji. Zanim zdążyła w ogóle się odezwać, chłopak zdążył już zatrzasnąć za sobą drzwiczki. Po zniecierpliwionym spojrzeniu, które jej rzucił, poznała, że mówił poważnie.

Chcąc nie chcąc wyślizgnęła się na zewnątrz. Mimo wszystko była mu wdzięczna, również za to, że tak po prostu chciał, by dotrzymała mu towarzystwa. Co prawda nie sądziła, by jej obecność jakkolwiek pomogła mu w rozmowie z dziewczyną, ale zdecydowała się tego nie komentować. Chciała przynajmniej założyć, że Cammy wiedział, co robi.

Albo po prostu był tchórzem. To też wydawało się prawdopodobne.

Dołączyła do niego przy drzwiach wejściowych. Czekała aż zadzwoni, ale on po prostu stał, w pełni rozluźniony, jakby czekając na zbawienie.

– Czemu…? – zaczęła i zaraz urwała, w końcu pojmując, co przykuło jego uwagę.

Skrzypce. Wyraźnie usłyszała łagodne dźwięki, dobiegające z wnętrza domu Shannon. W zasadzie sama nie była pewna, jakim cudem nie wychwyciła tego wcześniej, jeszcze w samochodzie. Wyostrzone zmysły zwykle robiły swoje, a jednak…

Za dużo się zamartwiam. Zdecydowanie.

– Shannon gra na skrzypcach. Elektrycznych, tak z gwoli wyjaśnienia – wyjaśnił szeptem Cameron. – Zazwyczaj, ale te… Hm.

Jedynie skinęła głową. Nie miała odniesienia, zwłaszcza jeśli chodziło o coś takiego jak „skrzypce elektryczne”. Dla niej brzmiały absolutnie normalne, a przy tym niezwykle kojąco. Prosta melodia, której nie znała, ale z miejsca przypadła jej do gustu.

Zerknęła na twarz Cammy’ego. Cokolwiek chodziło mu po głowie, ostatecznie zachował to dla siebie. W zamian nacisnął dzwonek, jednak decydując się dać Shannon znać, że miała towarzystwo.

Muzyka natychmiast się urwała. Dziewczyna potrzebowała kilku kolejnych sekund, by pojawić się przy wejściu. Beatrycze mimochodem pomyślała, że z perspektywy wampira w istocie trwało to dłużej, niż zajęłoby istocie nieśmiertelnej.

Przestała o tym myśleć, kiedy drzwi w końcu się otworzyły. Uderzył ją zapach krwi, choć nie aż tak intensywny, by zaczęła wątpić we własne opanowanie. Mimo wszystko i tak się spięła, nagle prostując niczym struna, zwłaszcza gdy zaciekawione spojrzenie Shannon wylądowało wprost na niej.

– Hej – rzucił pogodnym tonem Cameron, natychmiast ściągając na siebie uwagę dziewczyny. – Możemy wejść?

Dziewczyna skrzyżowała ramiona. Okazała się wysoka, smukła i z włosami, które z miejsca zapadały w pamięć. Beatrycze uwielbiała płomienne loki Renesmee, uważając je za wyjątkowe i charakterystyczne, ale to okazało się niczym w porównaniu z wiśniowym odcieniem, który najwyraźniej preferowała Shannon. To, że musiała farbować włosy, było aż nazbyt oczywiste, ale…

Och, no i była urocza. Zwłaszcza gdy zamachnęła się czymś, co okazało się smyczkiem, bezceremonialnie celując wprost w pierś Cammy’ego.

– Ty – rzuciła niemalże oskarżycielskim tonem. – Co tu robisz?

W poddańczym geście uniósł obie ręce ku górze. Uśmiechnął się nerwowo.

– Gdzieś ostatnio zniknęłaś, więc… – Zawahał się. – Ładne włosy. Widzę powrót do korzeni?

Shannon zwiesiła ramiona. Z westchnieniem wycofała się w głąb korytarza, tym samym dając tkwiącym w progu nieśmiertelnym do zrozumienia, że mogą wejść. Cameron od razu wykorzystał okazję, by wślizgnąć się do środka, najwyraźniej nie potrzebując zaproszenia, by przekroczyć próg domu przyjaciółki. Beatrycze nie od razu zdecydowała się zrobić krok naprzód, wciąż niepewna, czy przeszkadzanie tej dwójce to dobry pomysł.

– Nie miałam nastroju na szkołę. No i mogłeś zadzwonić – stwierdziła Shannon, ale nie brzmiała na urażoną. Z zaciekawieniem spojrzała na wciąż przyczajoną w progu wampirzycę. – Zastanawiałam się, co tu robi Elena, ale…

– To Beatrycze – wyjaśnił usłużnie Cammy.

Nawet jeśli Shannon jakkolwiek ten fakt zszokował, nie dała niczego po sobie poznać. W zamian niepewnie skinęła głową, by w następnej sekundzie tak po prostu wyciągnąć ku wampirzycy rękę.

– Cześć. Chyba miło w końcu poznać osobiście.

Powiedzieć, że po prostu Trycze zaskoczyła, okazałoby się niedopowiedzeniem. Kobieta nie odpowiedziała od razu, w pierwszym odruchu zdolna jedynie ująć dłoń Shannon. Teraz tylko jej nie uszkodź, nakazała sobie stanowczo, starając się kontrolować siłę. Dzięki Joce zdążyła sobie wyrobić dość odruchów, by nie zamienić się w niszczycielską bestię, gdyby przypadkiem się zapomniała, ale z drugiej strony… Och, jej mała nekromantka nawet mimo swojej delikatności, wciąż nie była człowiekiem.

Z ulgą przyjęła fakt, że Shannon nawet się nie skrzywiła. Przeciwnie – zdołała się uśmiechnąć i to wystarczyło, by Beatrycze zdołała się odezwać.

– Chyba mogę powiedzieć to samo – oceniła po chwili zastanowienia.

Nie musiała pytać, by zorientować się, że Cammy najwyraźniej o niej wspominał. Może powinna się tego spodziewać, ale z drugiej strony…

Och. Może nie tylko ona traktowała go jak najlepszego przyjaciela.

Coś w tej myśli sprawiło, że poczuła w piersi przyjemne ciepło.

– Chodźcie, bo zaczynam czuć się nieswojo. – Shannon pospiesznie wzięła się w garść. Wciąż ściskając w dłoni smyczek, szybkim krokiem ruszyła w odpowiednim kierunku. – Brzdękam sobie, ale to chyba słyszeliście. Ostatnio znów skupiam się na muzyce i… – Wzruszyła ramionami. Jej spojrzenie na powrót skupiło się na Cameronie. – Coś się stało?

– A powinno? Byłem w pobliżu – odparł wymijająco wampir. – Wracamy z Trycze z miasta, a że znam tę okolicę…

– To stwierdziłeś, że sprawdzisz, czy żyję. Świetnie.

Kłamca, pomyślała Beatrycze, ledwo powstrzymując parsknięcie. Miała być jego wymówką? W duchu wywróciła oczami. Gdyby nie to, że go lubiła…

Z drugiej strony, to było urocze. Obserwowanie mieszającego się Cammy’ego, próbującego zachowywać się naturalnie, mogło okazać się przyjemną rozrywką. Na tyle, że może jednak miała wybaczyć mu kolejny zawał już i tak martwego serca, który zafundował jej jeszcze w domu Cullenów.

– Dlaczego to zabrzmiało tak ostatecznie? – żachnął się Cameron, jak gdyby nigdy nic opadając na kanapę.

Shannon spojrzała na niego z dezaprobatą.

– Zwykle jeśli któreś z was się u mnie pojawia. No, może inaczej z tobą, ale… – dodała i znów się zawahała. – Ale – podjęła w końcu – nie jesteś sam. Z całą sympatią. – Jej spojrzenie na ułamek sekundy spoczęło na Beatrycze. – Tak czy inaczej, nic mi nie jest. Ostatnio nie mam głowy, by chodzić do szkoły. Ale żyję, mam się dobrze i nie zmieniłam zdania, jeśli chodzi o te wasze cudowne pomysły, dotyczące mojego głosu. Tyle.

– Nie przyszedłem męczyć cię o treningi, jeśli o to chodzi. Ostatnim razem wyraziłaś się jasno.

– Więc czemu…?

– Powiedziałem już. Po prostu zmartwiłem się, że przestałaś przychodzić – oznajmił z naciskiem Cameron, bez wahania wchodząc dziewczynie w słowo. – Czy to coś złego?

Wciąż nie wyglądała na przekonaną. Mimo wszystko coś zmieniło się w jej spojrzeniu i wyrazie twarzy, kiedy usłyszała te słowa.

– Nie… Chyba nie – przyznała, ostrożnie dobierając słowa. – Gdyby był tutaj Aldero, może bym zwątpiła, ale w tej sytuacji…

– Sama widzisz. – Cammy wzruszył ramionami. – Jeśli wszystko gra, a ty jesteś zajęta, możemy sobie pójść. Jak wspomniałem, przejeżdżaliśmy tylko i…

– Nie.

Beatrycze uciekła wzrokiem gdzieś w bok, by ukryć umysł. Zdecydowanie wolałaby poczekać w samochodzie, woląc dać tej dwójce trochę czasu sam na sam. Czuła, że dom był pusty, choć bez wątpienia zamieszkiwało go więcej osób. Ludzi, co czuła aż nazbyt wyraźnie, będąc w stanie rozróżnić przynajmniej trzy różne zapachy.

Próbując nie zwracać na siebie uwagi, bez pośpiechu przeszła przez pokój. W salonie panował chaos, ale ten wydawał się właściwy. Sam wystrój znacznie różnił się od tego, do którego Beatrycze przywykła w domu Cullenów czy swoim własnym. Przestrzeń dookoła wydawała się tętnić życiem – czy to za sprawą porzuconych na fotelu ubrań (najpewniej prania, którego nikt wciąż nie poskładał po ściągnięciu ze sznurka), czy też plamy po kawie na stoliku albo pozostawionych gdzieś na komodzie okularów. Było w tym coś kojącego, jakby swojskiego, co w jakiś pokrętny sposób wydawało się pasować do płomiennowłosej Shannon i jej elektrycznych skrzypiec.

Podeszła do okna, jakby od niechcenia wyglądając na zewnątrz. Była w stanie dostrzec podjazd i wciąż zaparkowany samochód Camerona. Drogą od czasu do czasu przemykały kolejne auta, w rytm nigdy nieustającego pulsu wiecznie funkcjonującego Seattle.

– W zasadzie… Chyba jest coś, o czym chciałabym powiedzieć. – Głos Shannon wyrwał ją z zamyślenia. Co prawda słyszała, że ona i Cammy cicho o czym dyskutowali, ale w tych konkretnych słowach Beatrycze wychwyciła coś, co dało jej do myślenia. – W temacie mojego głosu, ale…

– Mówiłaś, że nie chcesz ćwiczyć – przypomniał Cameron. – Nie przyszedłem, żeby naciskać, więc…

– Nie o to chodzi. – Shannon wydała z siebie przeciągłe westchnienie. – Dużo myślałam, no i wciąż za tym tęsknię, więc… Niech to szlag, Aldero ma trochę racji.

Tym razem oboje na nią spojrzeli. Beatrycze uniosła brwi, powstrzymując się od komentarza.

Cammy wydał z siebie dziwny dźwięk, jakby jakimś cudem mógł się zakrztusić.

– Aldero co?

– Nie powtórzę tego – obruszyła się dziewczyna. Wywróciła oczami, niemalże pobłażliwie spoglądając na wampira. – Jeśli coś mu powiesz, wszystkiego się wyprę. A potem osobiście sprawdzę, czy ten smyczek nadaje się kołek. Jasne?

– Jak słoneczko – zapewnił, w pośpiechu się prostując.

– Świetnie. – Shannon spoważniała. – Wracając do tematu… Wróciłam do śpiewania. Trochę. Dlatego nie pojawiam się w szkole.

Jeszcze kiedy mówiła, przeszła przez pokój. Odrzuciła smyczek na bok, tuż obok skrzypiec. Beatrycze dopiero wtedy po raz pierwszy je dostrzegła, mimochodem zauważając, że różniły się od klasycznej wersji, którą zdążyła poznać. Skrzypce wyglądały, jakby brakowało im części obudowy. Wodząc wzrokiem po instrumencie, miała wrażenie, że spogląda na pokaźnych rozmiarów, starannie wykonaną literę S, na którą ktoś naciągnął struny.

Ponownie wróciła wzrok na Shannon, kiedy ta jakby od niechcenia opadła na kanapę u boku Camerona. Skrzyżowała nogi w łydkach, szukając sobie wygodnej pozycji.

– Próbowałam zrozumieć, co mi tłumaczyliście. Uwierz mi, że próbowałam… Wszystkie te porównania i sugestie, by traktować głos jak coś materialnego. – Potrząsnęła głową. – Do mnie to nie przemawia. Tyle że na dłuższą metę nie mogę nie śpiewać – dodała, wykrzywiając usta.

Och, to brzmiało znajomo. Sama aż za dobrze pamiętała wszystkie próby, podczas których starała się opanować pożyczone od Lawrence’a zdolności. Po czasie sugestie wydawały się mieć sens, ale wtedy brzmiały dla niej równie niedorzecznie, co i perspektywa narzucenia komukolwiek swojej woli. Nie podobało jej się to, tak jak i perspektywa powielania niepowodzeń i marnowania czyjegokolwiek czasu.

Wysiliła się na blady uśmiech. Marzyła, żeby powiedzieć o tym Shannon, ale nie wyobrażała sobie, że miałaby tak po prostu zakomunikować dziewczynie, że okazyjnie zdarzało się, że mieszała w cudzych umysłach. Nie specjalnie, oczywiście. Po prostu jej nadopiekuńczy mąż stwierdził, że to dokładnie to, czego będzie potrzebowała.

Machinalnie uniosła dłoń do szyi. Pod palcami wyczuła znajomy kształt obrączki.

– Więc zaczęłam próbować na własną rękę. A że dużo łatwiej mi się skupić, kiedy Nigela i rodziców nie ma w domu… – podjęła Shannon, starannie dobierając słowa. – Swoją drogą, to urocze, że się zmartwiłeś.

– Nie o tym rozmawiamy – wymamrotał Cammy, jakby od niechcenia spoglądając w sufit.

– Oczywiście – westchnęła dziewczyna. – Skoro już musisz wiedzieć, to… chyba zrozumiałam. Coraz częściej umiem śpiewać i niczego nie skrzywdzić. W zasadzie… – Shannon nachyliła się, niemalże błagalnie spoglądając na Camerona. – Mam swoją teorię. Mogę? Muszę od kogoś usłyszeć, czy to ma sens.

Wyglądała na zdesperowaną. Zupełnie jakby tylko czekała na okazję, by móc podzielić się z kimś tym, co zrodziło się w jej umyśle. Oczy zalśniły, zupełnie jakby miała gorączkę, choć Beatrycze nawet z daleka czuła, że chodziło o coś innego.

Poruszyła się niespokojnie. Plecami oparła się o parapet, woląc trzymać się blisko okna. Była w stanie wyczuć podekscytowanie Shannon – szybsze bicie serca, którego efektem okazało się szybsze pulsowanie krwi. Wampirzyca dla pewności wstrzymała oddech, nie chcąc ryzykować bardziej niż to konieczne.

Cameron wyprostował się na swoim miejscu. Wciąż uważnie obserwując nachyloną ku niemu dziewczynę, gestem dał jej znać, by się odsunęła.

– Wiesz… Teorie to nie moja specjalność – rzucił wymijająco. Wyglądał na chętnego, by dodać coś jeszcze, ale jeden rzut oka na twarz Shannon wystarczył, żeby zmienił zdanie. – Dobra. Strzelasz.

Niczego więcej nie było jej trzeba.

– To takie dziwne. Wszystko takie jest i niby wiedziałam od początku, ale… Chyba jest dużo sensu w tym, co mi powiedzieliście. Żeby traktować to jak dodatkowy zmysł albo coś takiego. – Shannon odetchnęła. Przycisnęła dłoń do mostka. – Mnie to nic nie mówi. Może brakuje mi pary kłów, żeby zrozumieć, nie wiem.

– Uwierz mi, że nie chcesz kłów.

– Nie proszę cię o kły. Boże, uchowaj – rzuciła z rozdrażnieniem. – Po prostu zamknij się i słuchaj, Cameron – dodała, kładąc nacisk na jego imię.

Chyba ją lubię, uświadomiła sobie Beatrycze. Ludzka czy też nie, ta dziewczyna zdawała się mieć charakterek. Przypominała płomień, zwłaszcza z wiśniowymi włosami miękko opadającymi na ramiona.

Shannon wyprostowała się. Przeniosła dłonie na uda, wyraźnie nie wiedząc, co innego z nimi zrobić.

– Nie jestem wampirem. Ani biologiem, by szukać problemu w swoim ciele, ale… śpiewam. I to rozjaśniło mi o wiele więcej, kiedy zaczęłam szukać odpowiedzi. – Urwała, by złapać oddech. Dłoń ponownie przyłożyła do mostka. – Wtedy faktycznie wiem, jak działa moje ciało. Jak korzystać z przepony, jak poruszać się po dźwiękach… Po rejestrach – dodała, a w jej oczach ponownie pojawił się błysk podekscytowania. – Zaczęłam traktować to, jak dodatkowy rejestr, do którego sięgam tylko ja. Wiem jak się do niego dostać, jak mogę go wykorzystać, ale… nie chcę tego robić. No, nie chciałabym, żeby za każdym razem, kiedy otwieram usta, wywalało kroki.

Choć ostatnia część jej wypowiedzi zabrzmiała żartobliwie, Beatrycze wcale nie czuła, by dziewczynie było do śmiechu. Wyglądała za to jak ktoś, kto właśnie zrzucił ramion olbrzymi ciężar. Jej spojrzenie ponownie spoczęło na Cameronie, kiedy zerknęła na niego wyczekująco.

– To ma… – zaczął i zawahał się – naprawdę dużo sensu. Jak nasze teorie ze zmysłami. – Pospiesznie przeniósł wzrok na Trycze. – Co sądzisz?

– Nie jestem pewna – przyznała. Poczuła się dziwnie, kiedy tak nagle na nią spojrzeli. – Ale chyba rozumiem. Czasami śpiewam, więc…

Dzwonek do drzwi.

Spojrzeli po sobie, wszyscy równie zdezorientowani. Shannon poderwała się z miejsca. Nie musieli pytać, by zorientować się, że nie spodziewała się dodatkowych gości.

– Zaraz wrócę.

Zniknęła, zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować. Beatrycze wymieniła z Cammy’m pytające spojrzenia, ale ten jedynie potrząsnął głową. Dla pewności wyjrzała przez okno, by przekonać się, że na podjeździe Shannon właśnie rozmawiała z jakimś mężczyzną. Listonosz, jak nagle sobie uświadomiła, wręczył dziewczynie kopertę, skłonił się i oddalił w swoją stronę, wprost do zaparkowanego przy ulicy samochodu.

Rozluźniła się. Wciąż obserwowała listonosza, kiedy ten odpalił silnik. Dziwne, że zajrzał tylko pod jeden adres…

– Co tam? – rzucił Cammy, ledwo Shannon pojawiła się w progu. – Akwizytor czy jehowi? – dodał zaczepnie.

– A słyszałeś, żebym krzyczała? – odparowała, rozrywając kopertę. – Nie wiem, czemu nie skorzystał ze skrzynki. Tu nawet nie ma adresu, więc…

Urwała. Zastygła w progu, wzrokiem śledząc to, co znajdowało się w kopercie. Beatrycze zdążyła zauważyć, że papier nie wyglądał normalnie – okazał się kremowy i sztywny, prawie jak karta pocztowa albo zaproszenie.

Cokolwiek głosiła treść, wystarczyła, by wytrącić Shannon z równowagi. Wampirzyca wyraźnie widziała, jak z każdą kolejną linijką oczy dziewczyny robią się coraz większe.

– C-cammy… – wykrztusiła dziwnie piskliwym, zniekształconym głosem.

Natychmiast znalazł się przy niej. Nawet nie drgnęła, kiedy dosłownie zmaterializował się obok, pozwalając sobie na wampirzą prędkość. Błyskawicznie pochwycił wiadomość, kiedy ta wyślizgnęła się Shanny z rąk.

– Co do…? – wyrwało mu się.

Beatrycze poruszyła się niespokojnie. Raz jeszcze spojrzała na podjazd, chociaż mężczyzna zdążył już odjechać. Potrząsnęła głową, coraz bardziej zaniepokojona. To nie był listonosz, domyśliła się i niewiele brakowało, by uderzyła się otwartą dłonią w czoło. Mogła się zorientować!

– Powiecie mi, co się dzieje? – zapytała, nie mogąc znieść przeciągającej się ciszy. – Co tam jest? – drążyła, jednak nie od razu doczekała się odpowiedzi.

– Zaproszenie.

Ledwo powstrzymała jęk. To nie brzmiało ani trochę konkretnie.

– Ale…

– Na zlot – uściśliła cicho Shannon. – Z moim adresem, nazwiskiem i wszystkim – dodała, wzbudzając w Beatrycze jeszcze więcej wątpliwości.

– A… to niedobrze, bo…?

Tym razem odpowiedział jej Cammy.

– Zlot Uzdolnionych – wyjaśnił, odwracając kartkę w jej stronę. Nawet z daleka mogła dostrzec starannie nakreślone litery. – Dla byłych uczestników Projektu Beta…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa